Żołnierze kosmosu – recenzja

45141_zolnierze-kosmosu_341

O ile recenzowana przeze mnie niedawno książka Joe Haldemana pod tytułem Wieczna wojna była po­wieś­cią pa­cy­fis­tycz­ną, o tyle utrzymana w podobnej estetyce powieść Roberta A. Heinleina Żołnierze kosmosu miała być historią militarystyczną. Tak podobne, a tak różne, chciałoby się powiedzieć.

Jeżeli wierzyć wydawcy, powieść ta była ostrym protestem przeciwko złamaniu przez ZSRR postanowień dotyczących zaprzestania testów broni jądrowej. Niemniej ciężko dopatrzyć się w niej ostrego protestu – przynajmniej patrząc przez pryzmat czasów obecnych, choć minęło półwiecze od jej pierwszego wy­da­nia. Mimo wszystko jednak wizja spo­łe­czeń­stwa, w którym pełnię praw oby­wa­tel­skim można zdo­być jedynie odbywając służbę woj­sko­wą, stawia stosunek jej autora do wojska w dość jasnym świetle.

Żołnierze kosmosu to powieść opisująca losy młodego chłopaka – Johnny’ego Rico, który po zakończeniu szkoły, pod wpływem impulsu i kolegów z klasy, zaciąga się do wojska. Szybko jednak drogi rówieśników rozchodzą się, a młody bohater trafia do Piechoty Mobilnej – formacji do jakiej trafić nie planował.

Pierwsza połowa książki to przebieg szkolenia Johnny’ego w obozie przy­go­to­waw­czym dla kadetów i mamy tutaj wszystko to, co znamy z podobnych książek i filmów – niedobrych kaprali przecierających plac apelowy brzuchami rekrutów, nie­spra­wied­liwe karne służby i mordercze szkolenia terenowe. Dodam, że nierzadko autorowi udaje się wpleść w to wszystko odrobinę typowego żołnierskiego humoru, przez co bardzo wiarygodna całość wywołuje także uśmiech na twarzy.

Choć mogłoby się wydawać, że jest inaczej, to główny bohater i jednocześnie narrator tej opowieści nie przejawia oznak żalu czy zniechęcenia do wojska. Przeciwnie, szybko staje się dumny z tego, że trafił do Piechoty Mobilnej, zaś jedyny swój kryzys, jaki opisuje i jaki o mało nie doprowadza do jego rozwodu z armią, jakoś nie był dla mnie przekonujący do końca.

Druga część Żołnierzy kosmosu to losy Johnny’ego już jako żołnierza i jego kariera w armii. Jednocześnie jest to zarys historii zmagań z pająkopodobną rasą obcych, które to zmagania sprawiają wrażenie syzyfowych wysiłków. Wojna ze zorganizowaną na podobieństwo mrówczej społecznością sprowadza się bowiem do sporadycznie wygrywanych bitew, podczas gdy przeciwnik niewiele robi sobie ze strat z tym związanych.

W przeciwieństwie do wspomnianego już Haldemana, Robert A. Heinlein nie posiada fizycznego wykształcenia (i stworzył tę książkę ponad dwie dekady wcześniej), co widać już na pierwszy rzut oka. Patrząc pod tym kątem, powieść zdaje się być bardzo uboga – brakuje zjawisk fizycznych jak choćby dylatacja czasu, uzbrojenie żołnierzy niewiele różni się od współczesnego, zaś obecne przecież podróże kosmiczne niewiele różnią się od podróży metrem. Biorąc to pod uwagę, trudno jest nazwać Heinleina wizjonerem, na uwagę zasługują jednak przemiany społeczne jakim poddał ludzkość oraz informacje o prawie i stosunku bohaterów do prawa poprzednich pokoleń. Nie da się jednak ukryć, że te postulaty nie są do końca przekonujące; podano je w formie jednostronnej i poddano subiektywnym osądom. Mimo to bardzo dobrze komponuje się to z samą wizją świata i militarystyczną wymową tej powieści.

Jeśli chodzi o bohaterów, to trudno mówić o jakiejś ich wielowymiarowości. Większość z nich jest bardzo prostych, jak tylko prosty może być żołnierz. Autor właściwie nie różnicował postaci za bardzo. Szeregowi żołnierze są w gruncie rzeczy tłem, żeby nie nazywać ich mięsem armatnim, przełożeni oficerowie dobrymi, choć czasem nieco szorstkimi, wujkami, a tak naprawdę czytelnik przywiązuje się jedynie do Johnny’ego. Co więcej – a zauważył to także Marek Oramus w felietonie będącym posłowiem do tej książki – w wykreowanym przez Heinleina świecie kobiety ze­pchnię­te są na dalszy plan, a emocje względem nich głównego bohatera mocno przy­tłu­mio­ne, co czasami stwarza wrażenie sztucznie utrzymywanego celibatu.

W gruncie rzeczy jednak Żołnierze kosmosu to powieść kultowa. Doczekała się ekranizacji (filmu i serialu), gry komputerowej i zyskała uznanie w oczach czytelników (co zaowocowało przyznaniem jej nagrody Hugo). Do tej pory ma rzesze fanów. I wcale się temu nie dziwię. Powieść napisana jest prostym, lecz nie prostackim językiem, posiada wartką akcję i skonstruowana jest tak, że czytelnik każdą stronę czyta z niemalejącą uwagą. Polskie wydanie także zasługuje na uznanie – twarda okładka, szycie, posłowie Marka Oramusa i bardzo sugestywna ilustracja na okładce. To może przyciągnąć czytelnika i zachęcić go do lektury.

Wątpię, aby później tego żałował.

Tytuł: Żołnierze kosmosu [Starship Troopers]
Autor: Robert A. Heinlein
Wydawca: Solaris
Stron: 316
Rok wydania: 2008
Ocena: 4+
BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.