Specjaliści od filmowego biznesu bardzo szybko przekonali się, że produkcja spod znaku zielonego fantastycznego stwora, kierowana do najmłodszych, choć nie tylko, jest skazana na sukces. Zresztą najlepszym dowodem tego są nakręcone już trzy części Shreka oraz kolejne w produkcji. Nic dziwnego, że na szeroki ekran zdecydowano się przenieść przygody także innych zielonych stworów. Tym razem aż czterech naraz!
Ktoś kiedyś powiedział, że w swoim czasie popularność Wojowniczych Żółwi Ninja przewyższała tę, jaką obecnie cieszą się Dragon Ball i Pokemony razem wzięte. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale czwórka zielonych braci była istotnym elementem mojego dzieciństwa.
Wszystko rozpoczął w 1984 roku parodystyczny komiks, zaś apogeum popularności nastąpiło, gry na ekranach pojawiło się pięć pierwszych, pilotażowych odcinków serialu animowanego. Poznaliśmy czwórkę żółwi – Leonarda, Rafaela, Donatello i Michaelangelo, wychowywanych przez zmutowanego szczura Splintera, walczących z człowiekiem z zasłoniętą twarzą zwanym Shredderem oraz uciekinierem z Wymiaru X, pozbawionym ciała Krangiem. Wraz z końcem serii owego serialu, moje zainteresowanie stopniowo spadało, choć w międzyczasie pojawiły się dwie kolejne serie (druga w latach 1997-1998 oraz trzecia, kręcona do dzisiaj od 2003 roku). Ponadto nakręcono kilka filmów fabularnych z żółwiami w roli głównej, ale były one na tyle słabe, że nie warto o tym wspominać.
Jednak w tym roku pojawiła się kolejna wersja kinowa – tym razem nie klasyczny obraz, ale animacja, której tak naprawdę bliżej do Shreka oraz Iniemamocnych niż do kreskówki, czy filmu fabularnego. Od razu wiedziałem, że muszę to zobaczyć, choćby wydawca kazał mi czekać aż pół roku na polską wersję (niestety stało się to faktem).
Fabuła filmu rozpoczyna się po śmierci Shreddera, który to fakt zadziwił mnie najbardziej, zważywszy na to, że znałem tylko klasyczne przygody bohaterów. Leonardo, wysłany na samodoskonalenie w południowoamerykańską dżunglę, nie odzywa się już rok czasu, Donatello i Michaelangelo pochłonięci są pracą, której daleko jest do idealnej, zaś Rafael znika gdzieś całymi nocami, a na wszelkie pytania odpowiada irytacją i opryskliwością.
Tymczasem nad Nowym Jorkiem zbierają się czarne chmury związane z legendą sprzed trzech tysięcy lat i powrotem nieśmiertelnego wojownika, który za cel stawia sobie zdobycie władzy nad światem. Co więcej, w mieście pojawia się trzynaście przerażających stworów, które najwyraźniej coś ściąga w kierunku Manhattanu.
Historia jest bardzo prosta, choć nie naiwna. Właściwie wszystko co się w niej pojawia gdzieś już było i na dobrą sprawę nie jest w stanie zaskoczyć widza, czy oczarować rozmachem. Układające się w linii gwiazdy nie pierwszy raz pojawiły się w historii o żółwiach, potwory z innych wymiarów też już były, a cel głównego adwersarza chyba nie mógłby być inny jak tylko podbój świata.
A mimo wszystko całość ogląda się przyjemnie i z zainteresowaniem. Animacja stoi na najwyższym poziomie – widać, że postaci są kreskówkowe, ale to konwencja, która w tym przypadku sprawdza się świetnie. Poza tym genialnie zostało przedstawione miasto i pozostałe scenografie – od dżungli poprzez kanały. Właściwie czasami można zapomnieć, że to tylko animacja i całemu zatopić się w otoczeniu. Dodatkowe słowa uznania należą się za efekty specjalne – krople deszczu opadające na postaci, wyładowania elektryczne, czy chmury układające się w spiralę po prostu zachwycają. A dynamizm walk czy ewolucje bohaterów na dachach wieżowców wgniatają w krzesło.
Bardzo dobrze wypadają dźwięki, a muzyka ilustrująca całe widowisko chyba nie mogłaby być lepiej dobrana. Nadaje akcji dynamizmu i podkreśla tło wydarzeń, choć od początku do końca nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z filmem rozrywkowym, bez głębszych przesłań, czy rozważań moralnych.
Bohaterowie to te same postaci, które znamy z kreskówek – zdecydowany i trzeźwo myślący lider Leonardo, trochę butny i niepokorny, ale zawsze ten sam Rafael, zabiegany i lekko roztargniony geniusz Donatello oraz skupiony na zabawie i najmniej poważny, choć równie dobrze wyszkolony Michaelangelo. Podobnie dokładnie oddano Splintera – doświadczonego i mądrego mentora, któremu czasami zdarza się chwila słabości związanej z podeszłym już nieco wiekiem. Gorzej wypadli za to Casey Jones i April O’Neal. O ile jeszcze jestem w stanie pogodzić się z tym, że są parą – różnie los wiąże ze sobą ludzi – o tyle Jones nie jest już tym zimnym i wyrachowanym draniem, który sam wymierza sprawiedliwość kijem hokejowym w ciemnej uliczce czy kanałach. Co więcej z zimnego twardziela działającego na granicy prawa tutaj zrobiono fajtłapowatego nieudacznika. April nie jest już reporterką Wiadomości Kanału 6, a poza tym na równi z żółwiami i Jonesem stawia czoła niegodziwcom. Trochę to naciągane.
Na koniec zostawiłem sobie ocenę polskiej wersji językowej, choć właściwie nie ma o czym pisać. Zdarzają się dubbingi lepsze i gorsze, i chociaż trudno mówić tu o jakichś spektakularnych wpadkach, to zdecydowanie na plus wybija się Borys Szyc (Rafael), ale ta jedna kreacja, to za mało aby dorównać choćby do polskiej wersji Shreka.
Kiedy przychodzi do oceny mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony po seansie odmłodniałem o parę ładnych lat, z drugiej czuję pewien niedosyt i widzę uproszczenia fabuły. Film aż prosi się o trochę więcej humoru, którego żółwiom nigdy nie brakowało, a który w tym obrazie został zepchnięty na drugi plan przez efekty specjalne. Z pewnością całość spodoba się nastolatkom, fani żółwi także nie przejdą obok obojętnie, ale statystyczny rodzic młodego człowieka nie znajdzie tu nic dla siebie, co najwyżej zapatrzy się na dynamiczną scenę walki.
Końcówka filmu otwiera furtkę pod kolejną cześć – można domyślać się powrotu Shreddera. Kino zna już historie z gatunku zabili go i uciekł, więc poza oczywistą ciekawością znów pojawiają się myśli typu to też już było… Wszystko się okaże, gdy faktycznie powstanie kolejny film o czterech zmutowanych gadach. Do kina również się wybiorę i nie powiem, z przyjemnością.
Tytuł: | Wojownicze Żółwie Ninja [TMNT] |
---|---|
Scenariusz: | Kevin Munroe |
Reżyseria: | Kevin Munroe |
Produkcja: | Hongkong, USA |
Muzyka: | Marco Beltrami, Klaus Badelt |
Rok: | 2007 |
Czas: | 87 minut |
Ocena: | 4+ |
…
Żółwiki, żółwiki… Kreskówka moje wczesnej łodości. Co Ty chcesz BAZYLu do filmów fabularnych? Widać nie jest z Ciebie prawdziwy fan żółwiów!
Ech.. Casey Jones zawsze rządził… Trza sie wybrać do kina i przekanać, czy go zepsuli…
Hmm…
Jednyka, jak pamiętam, była jeszcze okej, ale druga i trzecia część… No tylko przez mój wrodzony fanatyzm nie wyłączyłem filmu w jego trakcie. A recenzowana wersja bije wszystkie poprzednie na głowę!
zielony stwór
Zapomniałeś o innym zielonym bohaterze, który wszedł na ekrany w 2003: Hulku ;>
No popatrz…
Jak ten zielony biznes się kręci… ;o)
Bomba
Jak dla mnie film jest świetny,nawet mimo tego,że nie mialem zbyt wygóroanych oczekiwań.
„Dziesięc za styl,dwa za technikę” jak to powiedział Mikey.
do banie
to badziewasty film i chujowski
wspomnienia
Pamiętam kilka lat temu jak leciały Wojownicze Żuwie Ninja
czasy alę już ich nie pokazują tylko jakie gupoty pokazują
i to co jest nude co ciąglę stare pokazują.
już nie wspomnienia !!! powrót !
Uwaga. Widze ze nie wiecie ale wraca moda na TURTLES.. pewnie nawet nie widzieliscie filmu TURTLES FOREVER… zatem nadrabiajcie zaległosci. jestem fanem TURTLES ki znam wielu innych fanów. Widze z dania na dzien ze wraca moda. Nawet forum powstało w polsce. A za rok bedzie kinowy film oparty na tych starych dawnych TURTLES… nie moge sie doczekać. WY PEWNIE TEŻ 🙂 HURA