– Aaa… aaa… aaa… – zawodzenie elfa rozniosło się na wszystkie strony, podrywając do lotu co bardziej nerwowe, zagrodowe ptactwo. Dźwięk jaki przy tym wydawało mógł stawać w zawody z upiornym wyciem barda.
Rumkajs, jedyny w tej grupie człowiek, pomyślał, że za chwilę usłyszy coś głębokiego. Nie pomylił się.
– Stul dziób, chudzielcu – wrzasnął krasnolud Byzdrymonir kładąc niezbyt pewnie swoją dłoń na głowni topora. W drugiej ręce trzymał niewielką flaszę, z której co rusz pociągał parę głębszych. Było niestety za późno. Ze spowitych w świetle zachodzącego słońca chat zaczęli wyglądać ludzie. Co odważniejsi wychodzili nawet przed domy.
Nie było to najmądrzejsze, o czym przekonał się najbliżej stojący wieśniak. Bo gdy tylko głośna grupa przechodziła obok, coś poderwało go z miejsca i sprowadziło do parteru. Gdy przerażony otworzył oczy, w niewielkiej odległości od swojego nosa ujrzał poczciwą, chłopięcą twarz o wyszczerzonych zębach i przekrwionych oczach (albo odwrotnie).
– KARCZMA?! – wrzasnął hobbit piskliwym głosem. Wieśniak poczuł na twarzy powiew śmierdzącego podłym piwem oddechu napastnika. Nerwowo przełknął ślinę. Drżącą ręką wskazał kierunek.
Bez wysiłku niziołek rzucił nim o ziemię. Zaniepokojony Rumkajs ujrzał jak włosy człowieka przybierają barwę mleka.
– Wybacz mu dobry człowieku – rzekł pomagając mu podnieść się z ziemi. – Kypis miał thrudne dzieciństwo…
– KYPISEK! – warknął niziołek i pewnie rzuciłby się na kapłana, gdyby nie wpadł na niego zataczający się wojownik.
– Kypisek – poprawił się sługa boży. – Wychował się on wśród bersekerów.
Chłop potrząsnął głową chcąc jak najszybciej oderwać się od nieznajomego przesuwającego po jego odzieniu ręce. Chwilę później stał już sam. I zanim w pełni otrząsnął się po rozmowie, podczas której nie wypowiedział nawet słowa, stwierdził, że nie ma sakiewki…
Krasnolud beknął przeciągle i łypnął na elfa sięgającego po cytrę.
– Naaawet niiie próóóbój… – powiedział z wysiłkiem.
– A-ale kiedy mi-ię poezja po-orywa – odrzekł jąkając się lekko bard. Reakcją na jego słowa był chwiejny ruch ręką, jaki wykonał wojownik. Zapewne chciał uderzyć pięścią w stół.
Korzystając z chwili nieuwagi towarzyszy, nie zwracający dotychczas na siebie uwagi osobnik ożywił się nieco. Był półelfem, na co wskazywały typowo niewieście rysy jego twarzy. Chude, poplamione na różne kolory dłonie zniknęły na chwilę pod nadpalonymi i podobnie poplamionymi połami szaty, a później wyłoniły się dzierżąc niewielki flakonik z niebieską cieczą. Jego bystre oczy rozejrzały się na boki, po czym ujmując w zęby korek, wyrwał go silnym pociągnięciem. Część płynu wylała się na drewniany blat stołu. W powietrzu uniosła się woń palonego drewna, ale nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Reszta cieczy znalazła się w kuflu Byzdrymonira.
W naczyniu zawrzało, podniósł się nawet niewielki obłok w kształcie grzyba, ale minutę potem wszystko się uspokoiło. Do tego stopnia, że kiedy krasnolud sięgnął po trunek, w niczym się nie zorientował.
Nie napił się jednak. Przerwał mu w połowie drogi do ust jakiś jegomość.
– Przepraszam panowie – powiedział z uśmiechem, ale i pokorą. Na niewidoczny dla bohaterów znak, kilku drabów z ukrytymi w rękawach nożami zaczęło okrążać stół przy którym siedzieli. – Jako wójt tej pięknej wioski, chciałbym powitać tak mężnych i zacnych rycerzy w naszych niskich progach.
– Werk! – przypieczętował Kypisek. Tak po prawdzie nikt nie rozumiał, co mały barbarzyńca miał na myśli. Był to – jak podejrzewał Capsel – jakiś tajny wyraz w pradawnej, hobbicko-bersekerskiej mowie. Mógł znaczyć wszystko. Był zapewne wulgarnym przekleństwem.
– Berk! – odbiło się krasnoludowi. Poczuł pragnienie. Nie napił się; wójt zaczął mówić dalej.
– Doprawdy wielki to traf sprawił i łaska bogów, że wy: młodzi (prawie sześćdziesięcioletni kapłan skinął głową i schował za pazuchę karczemną, drewnianą łyżkę), przystojni (kaprawy krasnolud rozstawionymi palcami dłoni przeczesał swe rzadkie włosy), inteligentni (hobbit uderzył pięścią w stół i warknął Werk!), zjawiliście się tutaj, aby wybawić nas od kłopotu, jaki spadł na naszą biedną wioskę.
Grupa wieśniaków z nożami otoczyła już drużynę szczelnym kordonem. Teraz zaczęli wolno zacieśniać krąg.
– Do rzeczy człowieku, myślisz, że nie mamy co robić, tylko całą noc spędzić na słuchaniu cię?
– Nie, nie, panie! – gwałtownie zaprotestował wójt. – Chciałem tylko prosić o uśmiercenie dwóch podłych bazyliszków, które mieszkają w pobliżu. Oczywiście wasz trud zostanie nagrodzony…
– I-ile? – zająknął się Capsel.
– To znaczy, że się zgadzacie? – wieśniak nie mógł ukryć zdziwienia. Podobnie zresztą jak kilku stojących za plecami bohaterów opryszków – noże z brzękiem poupadały im na podłogę.
– No, tak.
Wójt kompletnie zbaraniał. Dotychczas wszyscy, którzy witali do wioski, na samo wspomnienie jaszczurów – w dodatku dwóch – tracili chęć do dalszej rozmowy. Nauczeni doświadczeniem mieszkańcy zarzynali podróżnych, a trupy podrzucali bestiom. Ale ta dziwna piątka była inna niż wszyscy. Sama pchała się prosto w paszcze bazyliszków.
– I-ile? – powtórzył elf i wyrwał tym człowieka z osłupienia.
– No nie wiem – odpowiedział – jesteśmy biednymi rolnikami, ale się dogadamy – dodał szybko widząc, że niziołek wstaje z miejsca. – Który z was jest przywódcą, z którym mógłbym omówić kwestię zapłaty?
Kapłan Rumkajs poczuł, że właśnie powinna zabrać głos osoba obdarzona największym autorytetem i elokwencją.
– Whhrrrung! – wrzasnął Kypisek, a płat piany jaką toczył z ust opadł na deski stołu.
– To postanowione – rzekł chłop czując wiszącą w powietrzu bójkę. – Powiedz panie, czy jesteście gotowi podjąć trud zabicia bazyliszków za 1000 sztuk złota?
– Nie… – wrzasnął barbarzyńca. Kapłan chwycił się za głowę.
– Dwa tysiące?…
– Nie… – krasnolud czknął zdziwiony uporem Kypiska.
– Trzy?…
– Nie… – Capsel zaczął tłuc głową o stół.
– Pięć… więcej nie mamy…
– Nie… widzę przeszkód – dokończył hobbit nieco rozeźlony, że mu przerywają. Rozmowy nie trwały dużo dłużej. Po osiągnięciu tego trudnego kompromisu, uznano tylko, że wyprawa rozpocznie się dnia następnego (w porze karmienia – jak określił to wójt). Później dzielni wojacy udali się na spoczynek.
Krasnolud Byzdrymonir zaczepił jeszcze tylko na chwilę karczmarza.
– Pooowiedz mi dooobry człooowieku – powiedział z wysiłkiem, stawiając opróżniony kufel na szynku przed właścicielem przybytku – skąd bieeerzesz taaakie dooobre piwoo?…
Półelf Sztajnajn pochylił się nad starą, grubą księgą. Na stronach, na których była otwarta, znajdował się wielki napis w języku reptilionów: Mikstura antypetryfikacji. Alchemik nie znał reptiliońskiego, ale krzywy bohomaz, który miał wyobrażać bazyliszka, mówił sam za siebie. Podobnie po rysunkach rozpoznawał także potrzebne składniki. Jak dotąd nawet dobrze mu szło – z jeden komponent rozpoznał poprawnie. Szkoda, że go nie posiadał i musiał zastąpić innym.
Jego poplamione palce zatrzymały się na rysunku, na którym autor chciał przedstawić gałki oczne bazyliszka. Półelf nie wiedział co to. Rozejrzał się nerwowo po izbie. Jego wzrok zatrzymał się na misze obranych ze skórek winogron. Nie namyślając się długo, wrzucił je do gotującego się na niewielkim ogniu kociołka. Nie oszczędzał. Chwile minęło, zanim cynowe naczynie rozpuściło się w miksturze.
Potem ściągnął kociołek z ognia wylewając przy tym nieco i parząc sobie ręce. Postawił obok.
Poczekał, aż wystygnie i spróbował. Nie była zła. Smakowała trochę jak skrzyżowanie maści na kurzajki, płynu przeczyszczającego, pasty do butów i owocowych landrynek. Słowem: lepiej niż ostatnim razem…
– A gdzie Rumkajs i Sztajnajn? – zapytał krasnolud Byzdrymonir pociągając z piersiówki potężnego łyka spirytusu krasnoludzkiego.
– Sztajn nie idzie – odpowiedział kapłan, który właśnie pojawił się na progu karczmy w swojej najlepszej, nieskazitelnie białej szacie z wielkim srebrnym kielichem wyhaftowanym na piersi. – Szykował dla nas miksturę zabezpieczającą przed spojrzeniem bazyliszka i zaniemógł – dodał widząc pytanie we spojrzeniach towarzyszy.
– Znowu coś mu wyrosło na brzuchu? – zaciekawił się wojownik; zaczynał już przeciągać wyrazy. Rumkajs zaprzeczył ruchem głowy. W końcu trudno pojawienie się niebieskiej wysypki na twarzy nazwać „wyrośnięciem czegoś”.
Nie wdając się w dalsze dyskusje czwórka bohaterów ruszyła na spotkanie z bestiami. Po kilku godzinach marszu dotarli wreszcie na miejsce.
Że było to siedlisko bazyliszków świadczyły liczne posągi skamieniałych śmiałków, którzy kiedyś, podobnie jak oni teraz, podjęli rękawicę rzuconą im przez los. I kartka wywieszona przed grotą.
Bard podszedł i zaczął na głos czytać:
– Ba-azyliszki! Nie bu-udzić! Nie dra-ażnić! Go-odziny karmienie-enia od dwu-unastej trzy-ydzieści do trzyna-astej piętna-aście!.
Krasnolud wyciągnął klepsydrę.
– Trzyyyynasta… – wystękał.
W tym samym momencie w jaskini coś poruszyło się. Zwabione hałasem jaszczury wychodziły na zewnątrz…
Nie namyślając się długo, Capsel wyciągnął cytrę i zaczął zagrzewać towarzyszy swoją nową bojową pieśnią:
– Wy-yklęty powstań lu-udu zie-emiii!…
Rumkajs skupił myśli i zaczął szeptać jedno z tych jego bardzo-bardzo-śmiercionośnych zaklęć. Wycie elfa jednak skutecznie udaremniało jego wysiłki, powodując tylko, że wokół kapłana eksplodowały niewielkie i niezbyt widowiskowe, ale za to kolorowe fajerwerki.
Byzdrymonir beknął głośno na widok bestii, splunął z obrzydzeniem i wrzasnął:
– Łooo! Czteeeryy beeestieee… Poo jeednyym naa łeeebkaaa…
Zaraz potem zatoczył się i przewrócił. Wielgachny, obusieczny bojowy topór przeleciał kawałek dalej, odrąbując jakiejś figurze kawałek nogi.
Kypisek, jako jedyny wiedział co robi. Zakasał sobie rękawy i tocząc z ust pianę, z bojowym okrzykiem rzucił się na potwory. Cóż z tego, skoro jego krótkie nóżki plątały się między walającymi się wszędzie kośćmi i innymi szczątkami jego poprzedników.
Rozbawione bazyliszki spojrzały ze zdziwieniem na siebie…
W rolach głównych wystąpili:
Kypisek – hobbit – barbarzyńca o nadzwyczajnie dużej sile i nadzwyczajnie małej inteligencji.
Rumkajs – człowiek – kapłan Graama, boga uzdrowień, kleptoman.
Capsel – elf – bard, niezwykle urokliwy, młody i jąkający się.
Sztajnajn – półelf – alchemik, szalony i roztargniony naukowiec, który nie ma na kim testować swoich mikstur, więc robi to na sobie lub nieuważnych towarzyszach.
Byzdrymonir – krasnolud – wojownik o skłonnościach do mocnych trunków i ciągłego stanu wskazującego na spożycie.
Tekst
oparty na kilku znanych ogólnie motywach, ale i tak jeden z moich ulubionych 😉
Zabójcze!
To było zabójcze! Aż pekły mi bebechy… W każdym razie jedno z najlepszych jakie czytałem 🙂
Ha!
Bo jest jeszcze druga część! Niektórzy twierdzą nawet że lepsza!
Co to…
…wizja śmierci BAZYL(iszk)a??? ;D
Hmm..
BAZYLe sa niezniszczalne i niezatapialne… Wiem bo spawdzałem 😀
???
Fajne, fajne… Można wiedzieć kiedy(a może gdzie) będzie można zobaczyć 2 część???
Ha! (bis)
Właśni a kiedy część druga, bo dawno tak mi nic nastroju nie poprawiło.. 😉
Chcecie
dwójkę na stronce?
Hmmm… może juz niebawem – bo najpierw muszę wrócić do domu, a potem skonsultować sie z szefową TPGR 😀
Mnie jakoś nie powaliło
Nie mówie że złe, ale z krzesła mniwe nie zrzuciło.
Niby siedzę w kafejce i troche głupio z krzesła pzry ludziach zlatywać…
Wypas
Normalnie najlepszy text jaki czytalem! Ciekawe jaka jest czesc druga…
Druga część??
Od razu wychodzi, że kto nie czyta Tawerny ten tylko traci ;oP
(Leży i kwiczy ze smiechu)
To mnie rozwaliło!!! Świetne!!!
BAZIU…
…nie zastanawiaj sie, tylko wrzucaj ciag dalszy 🙂
more more MORTE
więcej śmierci stanowczo więcej…
może gruszki
kto widział obrane WINOGRONA???
kultowe opowiadanko
Naprawdę super opowiadanie, proste a bawi jak cholera!
Interesujące postacie!
Warto kontynuować ich dzieje!
Czekam na wersję DVD! 🙂
COLL
Pzes ten niegodny tekst cala scenka mnie bloi Auuu
WIĘCEJ….
druga część na stół !! BAZYL RESPEKT !!!!!
GO(O)D
Our Lord
Jest dobre. Najlepsze jakie czytałem od dłuższego czasu
Jeszcze !
Jeszcze !!! Jeszcze !!! Jeszcze !!! Jeszcze !!! Jeszcze !!!
Jedno z najlepszych opowiadań…
…jakie czytałem. Po prostu RZĄDZI!
Łazaaaa
Trochę mało śmieszne
POLEJ
polej Edziu , polej….
Buuaaahaaahaaa
Fajne, fajniaste, fajniastowate!
Jak Ci nie wstyd BAZYL tak ludzi zrzucać z krzeseł (ze śmiechu :-D)
Poza tym, wiecie jak się tworzy bazyliszka?
Tak?… Ale i tak opowiem:
Jajo czarnego koguta zakopać w gnoju o północy.
Przepis prawdziwy, ale nikomu się nie udało bo… Lepper gnój ukradł 😛
NIE…
…. widze przeszkod zeby poczytac 2 czesc:D
Już dostepna
część druga. Pod tekstem zamieściłem linka.
🙂
Fajne… Najbardziej mnie rozbawił niziołek barbarzyńca, hehe i kapłan o superowskim imieniu Rumkajs… Zabieram się za drugą część…
To ci się udało!
Fajnie się czyta, chociaż jest ciekawsze niż śmieszniejsze.
Naprawde dobre
Jeden z najlepszych tekstów jaki ostatnimi czasy czytałem. Dawaj 2 część, a potem dalsze ich dzieje.
Tiaa
Dlaczego zawsze gdy to czytam spadam z krzesła??:)
Hmmm…
Bo czytasz bez trzymanki 😛
Hmm
To nie czytaliście chyba „Zaklinacza”
Hmm…
Czytałem „Zaklinacza” (z góry zaznaczam, ze tekst powstał wcześniej niż powieść Szmidta). Ogólnie było to dawno ale oceniam go na 4/4+. Bez rewelacji.