Sacred. Kroniki Ancarii I: Anielska krew – recenzja

sacred

Mam taką małą zasadę, że nie czytam powieści na podstawie. Nie ważne czy chodzi o grę, czy system RPG, czy jakiekolwiek inne tałatajstwo. Gdzieś w środku mnie tli się przesąd, że taka książka nie będzie niczym innym, niż tylko bezczelną próbą podpięcia się pod sukces pierwowzoru i wyciągnięcia od fanów dodatkowych pieniędzy. Być może tym samym krzywdzę naprawdę dobre i wartościowe dzieła, a może tylko unikam tracenia czasu na gnioty pokroju Sacred. Kroniki Ancarii I: Anielska krew.

Wraz z niedawną premierą gry komputerowej Sacred 2, która mimo wielu błędów spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem wśród graczy, Fabryka Słów (zapewne nie bez namowy ze strony Cenegi, wydawcy gry która objęła książkę patronatem) postanowiła wydać powieść inspirowaną poprzednią częścią tej produkcji. A ja miałem wątpliwą przyjemność zapoznania się z tym tytułem.

Nazwisko autora – Steve Whitton – niewiele mi mówi. Krótkie poszukiwania w Internecie potwierdzają tylko, że nie ma sensu zapamiętywać tego jegomościa. Co prawda popełnił on także drugi tom Kronik Ancarii, ale pierwotny wydawca książki najwyraźniej także nie był z niego zadowolony, gdyż trzecia część ma zupełnie innego autora. Czy lepszego? Trudno powiedzieć, niemniej nikomu nie życzę, aby można to było sprawdzić po polsku.

Historia Anielskiej Krwi jest bardzo typowa dla fantasy, przy czym to jeszcze nie jest zarzut. Pewną wioskę, czy może nawet miasteczko, na krańcach krainy znanej z gry, terroryzuje straszliwa bestia. Upodobała sobie ona samotnie oddalające się od domu kobiety, które napada, uśmierca i wyrywa im serca. Zrozpaczeni chłopi wysyłają zatem posłańca do króla z prośbą o pomoc, a nie doczekawszy się odpowiedzi, samodzielnie starają się znaleźć śmiałka gotowego stawić czoła monstrum.

Główną bohaterką opowieści jest Zara – wampirzyca, która stara się pogodzić w sobie dwie natury: śmiertelniczki, którą kiedyś była i opętanej żądzą krwi nieumarłej. Kreowana na bezwzględną wojowniczkę o silnej osobowości, w rzeczywistości jest niezrównoważoną emocjonalnie psychotyczką, która nie potrafi utrzymać się na raz obranej ścieżce i miesza się do wszystkiego, a zwłaszcza do spraw, do których mieszać się nie powinna. Przychodzi nam się o tym przekonać już na samym początku, gdy bez absolutnie żadnej przyczyny wplątuje się w karczemny spór między szulerem Falkiem a bandą zakapiorów, którzy nie dali się oszukać podczas gry. Po co? Dlaczego? O tym wie chyba tylko autor powieści, bowiem snujący się za wampirzycą jak cień chłopak tak naprawdę nie odegra później żadnej istotnej roli.

I właściwie cała książka jest taka. Zaczyna się od prologu i rozdziału, z których każdy z osobna mógłby robić za wstęp powieści. Takie zestawienie wydaje się być wydłużaniem na siłę i zupełnie niczemu nie służy. Zresztą podobnych opisów, ze szczególnym uwzględnieniem walk i bitew, jest co niemiara. Nic do fabuły nie wprowadzają, są przegadane i na dobrą sprawę nie powinno ich w ogóle być. W pewnym momencie czytelnik odnosi wrażenie, że dygresje, zbędne i jałowe sceny, a także liczne potyczki o choreografii rodem z filmów akcji klasy C, nie służą niczemu innemu, jak tylko przedłużaniu i zapisaniu kolejnych stron powieści.

Whittonowi można zarzucić także rozminięcie się ze światem gry. Nie wiem, być może się mylę, ale wprowadzenie do fabuły – oprócz oryginalnych mitologii z gry – Kościoła Katolickiego i mitologii greckiej, a także broni palnej, to już nie tylko nagięcie realiów znanych z gry, ale wprost gwałt na świecie, który chciał odkrywać czytelnik sięgający po książkę z tytułem Sacred. W każdym bądź razie związki frazeologiczne typu objęcia Morfeusza, dobry Samarytanin czy kule się nie imają nie powinny się tu znaleźć. Podobnie zresztą jak i cała wioska wyznająca jednego Boga i legitymująca swoją wiarę znakiem krzyża. Francuskie słowa wtrącane w kwestie bohaterów pozwolę sobie pominąć.

Fabuła jest prosta, a liczne wtrącenia i wątki poboczne (które notabene nawet na miano wątków nie zasługują) nie dają rady tego zamaskować. W punkcie kulminacyjnym, do którego prowadzi droga szerokości autostrady, następuje gwałtowny zwrot akcji, który można określić mianem Deus ex machina, a który tak naprawdę nie byłby potrzebny, gdyby nie zamysł autora chcącego na zakończenie doprowadzić do jatki ponad siły bohaterki albo też zwyczajnie większej od wszystkich poprzednich… Ale czego innego wymagać od autora, który po długiej i wyczerpującej walce pozwala bohaterce dojrzeć w błyszczącej klindze miecza przeciwnika zachodzącego ją od tyłu?

Chciałoby się napisać, że przynajmniej wydanie Fabryki Słów jest jasnym elementem tej książki, niestety wydawca dostosował się do poziomu tego dzieła. O ile okładka jest naprawdę ładna i przyciągająca uwagę, o tyle w środku jest już nieco gorzej. Wyraźnie nie spisała się korekta, która pozwoliła sobie na przepuszczenie błędu ortograficznego, kwestii w rodzaju żeńskim opisującej poczynania mężczyzny, licznych powtórzeń, zbędnych zaimków i braku ogonków przy polskich znakach. Na domiar złego – mam nadzieję, że to wada tylko mojego egzemplarza – w książce brakowało 16 stron, które zostały zastąpione innymi, oczywiście zdublowanymi.

Czy zatem książka Sacred. Kroniki Ancarii I: Anielska krew ma jakieś zalety? Owszem, znajdzie się kilka. Mimo swojego przegadania, naiwności i słabości, czyta się ją szybko. Czytelnik łatwo przekonuje się, z jakim poziomem prozy ma do czynienia i nabiera do całości dystansu, pozwalającego czytać kolejne strony bez pogłębiania frustracji z powodu rozwiązań fabularnych czy zbędnych i przegadanych metafor. No i jeszcze coś – zaletą jest to, że lektura tej książki ustrzeże przed czytaniem innych powieści na motywach znanych z gier komputerowych oraz zakupem kolejnych tomów tej sagi. O ile oczywiście Fabryka Słów zdecyduje się na desperacki krok wydania kolejnych tomów, na co póki co się nie zanosi, wnioskując z zawartych na jej stronie internetowej planów wydawniczych.

No a potencjalnym recenzentom książka ta pozwoli naprawdę dobrze się bawić, podczas klecenia tekstu, w którym wszystkie jej wady zostają bezlitośnie wypunktowane.

Tytuł: Sacred: Anielska krew [Sacred: Engelsblut]
Seria: Kroniki Ancarii, tom 1
Autor: Steve Whitton
Wydawca: Fabryka Słów
Rok wydania: 2008
Stron: 320
Ocena: 2-
BAZYL Opublikowane przez:

Zaczął od tekstowego Hobbita na Commodore 64, a potem poszło już z górki. O tamtej pory przebił się przez wszystkie chyba rodzaje fantastyki – i nie przestaje drążyć tematu dalej.

3 komentarze

  1. vaa114
    18 marca 2012
    Reply

    Oj tam, oj tam…

    Fakt faktem, że książka jest taka sobie, ale jeśli ktokolwiek ma sentyment do gry – jedyneczki rzecz jasna – z chęcią zatopi się w ten świat ponownie, po tylu latach.

  2. Musel
    9 kwietnia 2012
    Reply

    Kiedy będzie druga część? 😀

    Przeczytałem całą książkę, i moim zdaniem jest dość ciekawa. Miejscami monotonna, i można się generalnie dopatrzeć paru niedociągnięć ale ogólnie oceniłbym to dzieło w skali do 10, na 8. Teraz pojawia się pytanie, kiedy będzie druga część? Bo będzie na pewno, gdyż zakończenie książki wskazuje na następne części.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.