Nie wiem dlaczego, ale jeśli ktoś jest współodpowiedzialny za redakcję jakiegoś wielkiego dzieła, od razu jest postrzegany jako autor o dużym potencjale. Bo tak naprawdę nie potrafię zrozumieć dlaczego miałbym kupić książkę, tylko dlatego, że jej autor współredagował Silmarillion Tolkiena. A tak, między innymi, zachęcano do kupna Pieśni dla Arbonne Guya Gavriela Kaya.
Sięgnąłem po tę książkę bez przekonania – wziąłem ją jako lekturę na szykującą się kilkugodzinną podróż i przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po niej wiele. Ot jeszcze jeden pisarz, który podpiął się pod Tolkiena, dzięki przypadkowi, który sprawił, że jego nazwisko znalazło się w Silmarillionie. Jak się okazało, powieść Kaya jest zupełnie inna i między innymi to liczę jej w poczet zalet.
Jednak nie od początku było tak kolorowo. Choć mamy do czynienia z powieścią fantasy, której najbliżej chyba do realiów średniowiecza, to autor zastosował w niej stylistykę i nazewnictwo francuskie, rodem z powieści spod znaku płaszcza i szpady, który mi osobiście bardziej kojarzy się z renesansem. Sprawiło to, że przez kilka pierwszych stron musiałem przestawić się na podobną estetykę, ale na szczęście z każdą kolejną kartką fabuła snuta przez autora wciągała mnie coraz bardziej.
Poza tym Guy Gavriel Kay zrobił w swojej książce coś, czego nie spotkałem dotąd u nikogo innego. Czasami przechodził z opisów w trybie dokonanym do opisów w trybie niedokonanym, przez co burzył harmonię odbioru tekstu. Jak się okazało, to co początkowo wziąłem za manierę, było w pełni zamierzonym zabiegiem stylistycznym, który, kiedy czytelnik zrozumie o co chodzi, przestaje przeszkadzać. Sama historia, co sugeruje już tytuł, stylizowana jest na epos, czy pieśń trubadurską opiewającą wielkie czyny i potężnych ludzi. Na szczęście brakuje w niej sztucznego patosu typowego dla francuskich chanson de geste, przez co przeradza się w naprawdę znakomite dzieło. Głównym bohaterem powieści jest Blaise, najemnik przybyły do Arbonne z wrogiego Gorhaut, któremu nie dają uciec echa przeszłości i jego pochodzenie. Nie wiedząc kiedy, bohater wplątuje się w wielką politykę, która prowadzi do wojny między zwaśnionymi krainami, a w końcu staje się jednym z tych, którzy będą kształtować losy tych ziem.
Choć powyższy opis brzmi może banalnie, to możecie mi wierzyć, książka banalna nie jest. Genialnie zarysowane postacie, bogata i różnorodna kultura w różnych częściach świata, wiarygodne i wielowymiarowe motywy bohaterów, znakomity wątek polityczny i stworzone z niemałym rozmachem zakończenie sprawiają, że książkę czyta się naprawdę dobrze. Dodatkowo autor ma zwyczaj informowania czytelnika o pewnych kwestiach chwilę wcześniej niż poznają je bohaterowie, co sprawia, że losy postaci śledzi się z niesłabnącym napięciem i ciekawością tego, jakich wyborów dokonają.
Trudno jest mi wskazać innego pisarza, który zaprezentował podobną prozę co ta z Pieśni dla Arbonne. Przez jakiś czas po głowie chodził mi Feliks W. Kres, który prowadzi gry między kreowanymi przez siebie postaciami i nie boi się rzucać ich na głęboką wodę, jednak o ile Kay także nie szczędzi bohaterom niespodzianek, o tyle rzadko ich konsekwencje wytrącają fabułę z dotychczasowego toru. Ośmielę się powiedzieć więcej – zadziwiająco łatwo bohaterowie wychodzą z sytuacji, które w pierwszej chwili mają znamiona opresji.
To jednak nie jest wadą, a przynajmniej nie taką, która rzutuje na całość powieści. Przeciwnie nawet, jest to częścią uroku tej książki i poniekąd nawet wynika z wszystkiego tego o czym dowiadujemy się później. Dlatego z czystym sumieniem mogę polecić Pieśń dla Arbonne, bo to lektura, która z pewnością zasługuje na uwagę i na uznanie. I Tolkien, Silrmarillion i redakcja jakichkolwiek innych książek dokonana przez Kaya nie ma wpływu na to jak dobrze się ją czyta.
Tytuł: | Pieśń dla Arbonne [A Song for Arbonne] |
---|---|
Autor: | Guy Gavriel Kay |
Wydawca: | Mag |
Stron: | 684 |
Rok wydania: | 2008 |
Ocena: | 5 |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz