Opowiastka o podstarzałym rycerzu

Podstarzały człek siedział przy kominku w pokoju ogarniętym przez półmrok, wpatrując się tępo w dogasające płomienie. Z kącika ust ciekła mu stróżka śliny, a wzrok miał taki… nijaki taki, nieobecny. Z cienia panującego za fotelem ogłupiałego wyłonił się niski, a przysadzisty grubas, który wziął i palnął omamionego silnie w łeb.

*tu odgłos palnięcia a następnie upadek ciała zsuwającego się z fotela na ziemię*

– Wiadomość dla pana, sir!

– …

– Sir! Wiadomość!

– …

– Psiamać! Znowu potrzebne będą zdecydowane kroki!

*odgłos kilkukrotnego kopnięcia leżącego ciała, jęknięcie*

– Taaaa, Pansy?

– Wiadomość dla pana, sir!

– Do mnie? Och, doskonale, doskonale! Kto do mnie napisał tym razem?

– Dama w wielkiej opresji, sir.

– Psiamać! Tfu! Zaraza żeby je pochłonęła, nie mają co robić niewyrosłe pannice tylko popadać w opresje! Szlaja się taka jedna z drugą po jakichś lasach, uroczyskach czy innych takich, porwie je smoczydło albo inne licho, a potem „ratuj panie rycerzu bo jestem za głupia żeby zadbać o własne bezpieczeństwo!” Jasna cholera, czemu do mnie nie mogą przychodzić rachunki i ulotki z supermarketów jak do normalnych ludzi, tylko wiecznie te damiszcza w opresji, w kółko Macieju! Oszaleję! Oszaleję! Oszalajo… Oszajale… Osza… O czym to ja mówiłem, Pansy?

– Że pan oszaleje.

– Co za bzdury mi tu opowiadasz, kto to powiedział?

– Pan.

– Nie wmawiaj mi tu jakichś ambaji czy innych banialuków, Pansy, co to to nie. Ja wiem co mówię, i nie wciśniesz mi taniej bajeczki o tym, że zapominam co mówię, a potem mówisz, że ja to mówię, a to co naprawdę chcesz mi powiedzieć, to to, że mnie nie znosisz. Pansy?

– Tak, sir?

– Przynieś mi moje ciepłe papucie, dobrze?

– Tak, sir.

Ociężała postać imieniem Pansy wycofała się chyłkiem poza zasięg wzroku. Niecałe 13 minut po wyjściu wróciła niosąc z niejakim namaszczeniem piękne różowe papucie, każdy z parą białych pomponów. To papucie z rodzaju tych papuci, na które jak się patrzy, to aż się ciepło w stopy robi. Takie ferrari wśród papuci. Mam nadzieję, że rozumiemy się w kwestii papuci, bo a nóż widelec owe papucie okażą się bardzo ważne dla fabuły i kiedy w tejże fabule odegrają swoją istotną rolę, to Wy będziecie mogli pokiwać wertykalnie głowami i powiedzieć – tak tak, to te papucie co były na początku co wiemy jak wyglądają i co takie fajne są. Co prawda najpewniej nie wystąpią, ale jesteście ubezpieczeni na wypadek ponownego się ich pojawienia.

Wracając do meritum, Pansy wniósł papucie w obręb wzroku. Twarz staruszka momentalnie pojaśniała, oczy zabłyszczały wesoło, a strużka śliny pociekła wartko.

– Ach, moje papucie!

Powoli acz starannie starzec włożył kapcie na nogi, po czym spoczął na fotelu.

– No, Pansy, nawijaj, co tam nowego!

– Poczta, sir.

– Ach! Pewno od damy w opresji!?

– Nie inaczej, sir.

– Doskonale, doskonale! Nie ma to jak uratować sobie jedną lady przed obiadem, dla zdrowotności! Nie ma co tracić czasu, wierny giermku, szykuj mego nieprzebijalnego konia i mą chyżą zbroję!

– Chciałeś powiedzieć nieprzebijalną zbroję i chyżego konia, sir.

– Pansy, nie wydurniaj się, dobrze wiem, co powiedziałem! A teraz uczyń to niezwłocznie! Migusiem!

*w trakcie przygotowywania powyżej wymienionych ingrediencji dobrego i udanego ratowania damy z opresji wstawka reklamowa.*

Na różowym tle pojawiają się piękne różowe kapcie, z białymi pomponami. Na pierwszy plan z wielką sprawnością wskakuje prezenter z perłowo białym uśmiechem, włosami „na żel”, zaczesanymi na jedną stronę, w garniturze w modną beżowo brązową kratę z metką „Arnami” wystającą z jednej z kieszeni. Zaczyna wylewać z siebie z olbrzymią prędkością potok słów którego nikt, włączając prezentera, nie potrafi zrozumieć. Na koniec obdarza nas kolejnym pięknym uśmiechem prosto od dentysty po czym przygniatany jest wielką makietą kreta. Obraz rozbryzganego człowieka pod sztucznym ślepym zwierzątkiem jest z niewiarygodną wręcz szybkością zasłaniany przez planszę z napisem: „Kapcie zmiany nastroju! Wystarczy tylko je założyć, a z gderliwego zgreda staniesz się roześmianym wesołkiem! Hurrraa!

*koniec reklamy, powrót do przygotowań*

Oto znajdujemy się przed zdewastowanym dworkiem staruszka. Późna jesień, żółte liście walają się w każdym możliwym miejscu, ciemno, ponuro, mokro. A dworek dopełnia obrazu nędzy i rozpaczy.

Starzec już był zakuł się w swoją chyżą zbroję, nawiasem mówiąc niemiłosiernie przerdzewiałą i posklejaną tu i ówdzie czarną taśmą izolacyjną. Nieprzebijalny koń (bo rzeczywiście, chyżym to go nie można nazwać) stał już oporządzony i drżący pod ciężarem siodła, boć i szkapina chuda była. Nowozakuty albo nie zauważał, albo nie chciał zauważyć tego faktu, i ze skrajnym optymizmem wymalowanym na twarzy, ocierającym się o debilizm, wskoczył na konika. Konik z kolei upadł pod ciężarem zbroi (a raczej rdzy), po czym jął niezdarnie gramolić się z powrotem na kopyta, z nieocenioną pomocą Pansego i jego dźwigni mechanicznej w postaci kijka i sporego kamienia. Po dłuższej chwili nasi bohaterowie doszli do stanu jako takiego.

– No, to już prawieśmy gotowi. Jeszcze tylko ma wierna klinga! Przynieś mi, Pansy, mojego Kawiora! – ogłosił wszem, ale nie wobec, starzec.

– Zechciej wybaczyć, sir, ale co mam przynieść?

– Nie udawaj głupszego niż jesteś, Pansy, i przynieś mi Deoksyryboza!

– Czy chodzi ci o Dekapitatora, twój miecz, sir?

– No przecież mówikę, że Dekapolisatora! Przynieś mi wreszcie tego Deliriumtora albo cię zdzielę!

– Tak jest, sir!

– Pansy, określ się do jasnej ciasnej, to „tak jest” odnosi się do przyniesienia Deriszura czy do zdzielenia cię w łeb?

– Do przyniesienia miecza, sir.

– Twoje szczęście. No, migusiem!

Pansy w podskokach i podrygach zniknął z widoku, zanurzając się w odmętach rudery. Po kilku krótkich chwilkach wrócił, już nie w podskokach, bo się zmęczył. I w rzeczy samej niósł klingę, której imię jest w tak przeróżny i prymitywny sposób przekręcane. Co do samego miecza – miecz jak miecz, ostrze, jelec, rękojeść, zbrocz, nic nadzwyczajnego.

Tak więc po przedłużających się przygotowaniach wyprawa wreszcie wyruszyła, brodząc po kostki w zgniłych liściach i mijając smętne łyse drzewa. A sam starzec wciąż miał nieskalanie optymistyczny uśmiech na gębie. Widać kapcie dają niezłego kopa.

Nagle, z tak zwanego nienacka, Pansy wydobył dwie łupiny kokosów i truchtając za konikiem swojego sera zaczął uderzać nimi o siebie.

– Pansy, weź i mi wytłumacz, co ty na wszelkie świętości wyprawiasz? – wycedził starzec, taksując już-nie-tak-bardzo-optymistycznym wzrokiem giermka.

– Heh… Widzi pan, sir, to taki myk, którym podpatrzł w bardzo śmiesznym filmie.

– Pansy, tego to ja się domyślam, bo z tobą go oglądałem (ba! To ja za niego zabuliłem w wypożyczalni!), ale ja się ciebie pytam, jaki to ma sens, skoro ja mam konia, który już ma kopyta, i nie musi mieć podłożonej ścieżki dźwiękowej.

– Nie wiem, sir – powiedział giermek, po czym zarumienił się na swojej i tak rumianej twarzy, przybierając tym samym kolor ciemnej purpury.

Przez kilka kolejnych minut panowało ogólne ponure milczenie, nawet optymistyczny uśmieszek wziął i się zaszył w bliżej nieokreślonej głuszy. Aczkolwiek niedługo uczestnicy tejże wyprawy musieli dołować się widokiem na wpół martwego lasu.

– Sir? – zagadnął nieśmiało giermek.

– Tak, Pansy? – odpowiedział cokolwiek śmiało Starzec.

– Sir, ja sobie tak myślę, skąd my wiemy, gdzie mamy się udać? – nieśmiały ton wciąż pałętał się koło wypowiedzi giermka.

– Pansy, przestań rżnąć głupa, bo kiedyś się zapomnisz i ci zostanie. Przecież masz wyraźnie napisane w liście: „w strasznym lesie w upiornej wieży”.

– Ale sir, późną jesienią wszystkie lasy są cokolwiek straszne, a i o upiorną wieżę w nich nie trudno, no bo przecież dużo w okolicy porzuconych strażnic… – w rzeczy samej słusznie zauważył giermek.

– Pansy, nie komplikuj niepotrzebnie spraw. Jesteśmy bohaterami tej niedorzecznej opowiastki więc na pewno zaraz natrafimy na właściwą wieżę.

Oczywiście rycerz nie mógł się bardziej mylić. Po dniu poszukiwań i utarczce (w sumie to bardziej pasowałoby określenie „paniczna ucieczka”) z wilczą sforą, para najwyraźniej nie miała pojęcia gdzie jest i co robić. Całe szczęście, że starzec pod pancernymi buciorami ciągle miał swoje ukochane kapcie, bo byłby się zawiesił setkę razy.

Włóczenie się po lesie trwało jeszcze dobre kilka minut, kiedy ponurą, dobijająco-wszechogarniającą ciszę w przygnębiającym lesie przerwało kolejne, tym razem całkowicie pozbawione śmiałości pytanie giermka.

– A jak właściwie ta opresyjna dama wysłała nam ten list, sir?

– Co takiego tam mamroczesz, Pansy?

– No jak ona ten list dostarczyła nam, skoro jest uwięziona?

– Pansy, zanim znowu zadasz jakieś niedorzeczne pytanie zastanów się piętnaście razy, czy rozwiązanie twojego mało znaczącego problemu nie jest aby banalnie proste. Bo jest. Otóż, mój drogi Pansy, ta dama wysłała tenże list – tu rycerz dla podkreślenia wagi i prawdziwości swoich słów pomachał papierzyskiem przed oczami giermka – poprzez urząd pocztowy. I powiedz Pansy, czy było tak ciężko się domyślić? Czy musiałeś wytrącić mnie z równowagi?

– Ale sir, jeśli ona jest w straszliwym niebezpieczeństwie to dlaczego straszliwe niebezpieczeństwo nie przykuło jej do ściany albo nie uniemożliwiło jej napisanie tego listu? Przecież taki list to potencjalne zagrożenie dla enigmatycznego cosia, nazywanego dotychczas straszliwym zagrożeniem.

– Do diska głupia osobo! A co jeśli to coś jest bardzo cywilizowanym straszliwym zagrożeniem i na przykład uważa przykucie kogoś do ściany i odcięcie go od świata za coś poniżej jego godności?

– Wtedy, zdaje się, nie byłoby straszliwe.

– A co jeśli byłoby jednocześnie poborcą podatkowym? Co ty na takie dictum?

– Yhm… Racja.

– No. I nie wyskakuj więcej ze swoimi nieznaczącymi i obezwładniająco głupimi problemami, bo mi się wypryski na mózgu zrobią od myślenia nad takimi durnoctwami. – Jak widać przygnębienie dwudniową wycieczką po zimnym i mokrym jesiennym lesie potrafi zabić optymizm w nawet bardzo optymistycznej osobie, jaką niewątpliwe jest ów rycerz, szczególnie będąc w pap… Tfu! W kapciach.

Ale jako że opowiastka padłaby na ryj jakbym tu wstawił jeszcze jeden głupi dialog pomiędzy panem i jego wiernym giermkiem, przeskoczmy w czasie o tyle, ile potrzeba.

– I widzisz Pansy, nie było co się martwić, jesteśmy na miejscu! – krzyknął rozradowany starzec.

I rzeczywiście, byli. Pośród polanki wznosiła się wieża, cała zbudowana z przedniej jakości kamienia i z czerwonymi dachówkami. Oczywiście z jednym wejściem i z obowiązkowym okienkiem z balkonem. Niestety okienko było zabite, to i nie można było pokwilić trochę do lady w opresji.

– Sprawdźmy jeszcze czy się adres zgadza… Straszny las… Wokół jak okiem sięgnąć ni żywej duszy, drzewa bezlistne… Zgadza się… Upiorna wieża… – tu otaksował wzrokiem ostentacyjnie powywieszane na całej wysokości budowli czaszki i kościotrupy – z całą pewnością się zgadza… No cóż, jesteśmy na miejscu!

Pansy nie okazał entuzjazmu. Pewnie albo dlatego, że był zajęty baniem się, albo dlatego, że nie dosłyszał. Tak czy siak, w rzeczywistości byli na miejscu.

– No dobra, Pansy, jesteśmy gotowi. Yhm… Pansy. Pansy! Ekhm… Pansy!

Giermek zdawał się w dalszym ciągu zajmować jedną z wcześniej wymienionych czynności.

– CHOLERA, PANSY!

– Tak sir! – giermek otrząsnął się ze swoistego letargu.

– Pomóż mi zsiąść z tego zacnego konika.

– Tak jest, sir! Oczywiście sir! – Pansy zaczął uwijać się jak w ukropie, wyjmując ze swojego plecaczka niedużą drabinę i podstawiając do konia swojego pana. Pan majestatycznie acz niezgrabnie zszedł z wierzchowca, co ten przyjął z niekłamaną ulgą.

– No cóż, trzeba stawić czoła nieznanemu. Ekhem… – starzec wziął głęboki wdech. – HEJŻE, TY TAM POCZWARNE ZŁO COŚ PORWAŁO NADOBNĄ BIAŁOGŁOWĘ! WYCHYL NO SWÓJ ŁEB, STWORZE, COBYM CI MÓGŁ GO ODRĄBAĆ! WYZYWAM CIĘ, JA, RYCERZ ZGRYZELOT! – tak oto bez zbędnych fanfar wreszcie poznaliśmy imię zacnego głównego bohatera.

To wielce imponujące przemówienie nie mogło zostać bez odzewu ze strony wielkiego a złego. I rzeczywiście, drzwiczki w wieży powoli i ze straszliwym jękiem otworzyły się, a z mroku pomieszczenia wychynął Straszliwe Zło. Okute w czarną jak smoła zbroicę, z morgensternem (oczywiście czarnym) i w poszarpanym, karmazynowym płaszczu. Wejście byłoby może efektowniejsze gdyby nie to, że Zło przyklinował się trochę w wąskch odrzwiach.

– Czego tu szukasz, śmiałku, ty, który stajesz twarzą w twarz ze ZŁEM? – zapytało metalicznie-harczącym głosem.

– Demonie, uwolnij niewiastę, którą trzymasz w swych obmierzłych szponach! – wrzasnął dzielnie Zgryzelot, dobywając miecza. – Ja i Defibrylator cię zniszczymy!

Po czym nastąpiła klasyczna szarża za okrzykiem na ustach.

I oto zaczęło się – punkt kulminacyjny! Szczęk kling, snopy iskier, ciężki oddech, pot i krew! O tak, to lubimy najbardziej! Chleba i igrzysk, krzyczymy! A wiecie, co ja na to? Takiego! Zło zamiata morgenszternem z lewej do prawej, rycerz sprawnie przechodzi pod ciosem i przebija Zło na wylot Dekapitatorem. Straszliwe Zło zacharczało, kaszlnęło i ciężko walnęło w liście. Koniec. Finito. A co, nie można? Co to, że finalny pojedynek to od razu musi ciągnąć się nie wiadomo ile i nie wiadomo po co? No. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

– Oto ja i Depilator znowu zwyciężyliśmy! – krzyknął rycerz radośnie.

Zgryzelot bez zbytnich oporów wytarł ubrudzoną juhą klingę w truchło Zła, po czym dziarsko ruszył w głąb wieży. Kręte schody były tylko formalnością. Uchylił dębowe wrota i…

*przerwa na reklamy*

Jako że kapciom nie udało się być ważnymi dla fabuły, postanowiły zrobić małą hecę i wcisnąć się w finalną scenę ze swoją reklamą. Jeżeli jesteście ciekawi reklamy, możecie zerknąć z powrotem na początek opowiastki. Możecie też potakiwać głowami i mamrotać: „tak tak, to te papucie co były na początku co wiemy jak wyglądają, i co takie fajne są.”.

Reklama przeczytana drugi raz? No to lecimy dalej!

*koniec przerwy na reklamy*

…oto oczom Zgryzelota ukazał się widok nie tyle przewspaniały, co przecudowny. Powabna i zgrabna lady z burzą kasztanowych włosów i w pięknej jedwabnej sukni (oczywiście ma duży biust i nienaganną figurę, jak wszystkie ważne dla fabuły kobiety w heroic fantasy) leżała wyciągnięta na łóżku, śpiąc. Rycerz, z drżącymi dłońmi podszedł do pięknej księżniczki i wyszeptał do niej drżącym głosem:

– Ach, lady, obudź się, zło pokonane, jesteś wolna, wolna jak ptak!

Kobieta powoli, powolutku, tak strasznie powoli jak tylko jesteś sobie w stanie to wyobrazić, zaczęła otwierać oczy. Otwiera je, otwiera, otwiera… I otworzyła! Przez chwilę patrzyła na swego wybawcę maślanym wzrokiem, kiedy nagle brew jej się zmarszczyła, czoło nachmurzyło, a oczy poczęły ciskać gromy.

– To tyś jest mój wybawca?

– Jam ci jest, lady!

– Ty stary pierdzielu! Ty cholero przegnita! To ja się tu męczyłam żeby wyprosić od Straszliwego Zła jeden jedyny list, a tu zamiast królewicza z bajki przyłazi jakieś próchno w przerdzewiałej zbroi, posklejanej pieprzoną taśmą! Zwariowałeś dziadu? Jak dawałeś ogłoszenie do gazety trzeba było zaznaczyć, że jesteś stary pryk, a nie ludzie czas marnują, siły marnują! Takie rozczarowanie! Co ja powiem koleżankom? One to mają dobrze, Kasię to uratował Rycerz w Lśniącej Zbroi, Agatkę Rycerz Bez Skazy, a do Zosi to nawet Rycerz o Wielce Mężnym Sercu przyjechał żeby ją wyrwać ze szponów smoka! A co ja mam biedna powiedzieć? Że uratował mnie Rycerz Zaawansowany Wiekiem? Geriatryczny Wybawca? Co za wstyd, co za wstyd! Teraz znowu będę musiała niszczyć nowe pantofle i sukienkę żeby mnie porwało następne czupiradło i mieć nadzieję, że nie przyjdzie po mnie znowu jakiś dziadyga! Co ty tu jeszcze stoisz!? Won mi stąd! No precz! A ty co z tym notesikiem to siedzisz? Podglądasz? Notujesz? Że opowiadanie piszesz? Może jeszcze to do „Faktu” wyślesz? Zero prywatności! No zero! Zgiń, przepadnij!

„Lady rzuca wazonem. Wazon trafia mnie.”

*Ała. Ciemno. Boli. Ał.*

*3 godziny później, po odzyskaniu przytomności i doprowadzenia się do jako-takiego porządku*

Rycerz siedzi na kamieniu przy wieży, z której jeszcze dobiegają wściekłe krzyki damy już-nie-w-opresji, ale najwyraźniej z problemami pokroju emocjonalnego. Zgryzelot pochlipuje z cicha, wpatrując się w swoje papucie, które trzyma w rękach. Mamrocze coś o byciu „za starym jak na fach rycerza” i że „ona ma rację, jestem stary pierdoła”. Pansy siedzi obok rycerza i poklepuje go po plecach, samemu roniąc łzę nad losem Zgryzelota.

No i jaki z tego morał?

Starość nie radość.

Blaze Opublikowane przez:

3 komentarze

  1. Assarin
    7 maja 2008
    Reply

    Niezłe

    Fajny tekst, czekam na następne części jeśli w ogóle będą

  2. Weber
    11 czerwca 2008
    Reply

    Nawet

    He można się pośmiać, co jest bardzo ważne to to że czyta się bardzo fajnie, szybko przyswaja treść. Sam piszę i mam czasem problemy z narratorem ale tu super. Tylko zakończenie smutne ale to jak dla mnie to kolejny +

  3. GIRMI
    18 sierpnia 2008
    Reply

    niezłe

    a swoją drogą to mógł sie na niej położyć i poczekać na trzęsienie ziemi 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.