Ofiara – recenzja książki

ofiara

Do tego pełnego mrocznej erotyki i krwawej grozy horroru podchodziłem jak pies do jeża. Mam nienajlepsze zdanie o ludziach, którzy epatują seksem i brutalnością. Pomyślałem jednak, że może jednak coś ciekawego z tego wyniknie – w końcu parę miesięcy temu czytałem brutalną Córkę Krwawych, która okazała się rewelacyjną książką. Niestety, o ile Anne Bishop użyła wynaturzeń do podkreślenia odmienności swego świata, Everson robi to najwyraźniej dla swojej chorej satysfakcji. W efekcie jego powieść jest bardziej pamiętnikiem niezrównoważonego psychicznie człowieka, niż wartościową, czy choćby interesującą, pozycją. Z góry uprzedzam, że książka przeznaczona jest tylko dla osób dorosłych.

Podstawowym problemem Ofiary jest to, że ten horror w ogóle nie straszy. Everson należy do tej szkoły pisarzy, która zamiast nastrojem, woli operować flakami. W efekcie krew w książce leje się hektolitrami, a czytelnik poziewuje z nudów, bo nie takie już jatki widział w kinie i telewizji (które są w dodatku lepszym medium do chlapania posoką). Również wszelkiego rodzaju wynaturzenia, jakich dopuszczają się bohaterowie, bardziej mnie zniesmaczyły, niż przerażały. Po trzecim zabójstwie w ogóle przestałem na nie zwracać uwagę.

Ale, ale, nie wspomniałem, o co w ogóle w powieści chodzi. Otóż mamy uwielbiającą lateks byłą uczennicę szkółki klasztornej, która natyka się w bibliotece na książkę o przywoływaniu demonów. Dziewczyna ubzdurała sobie, że nieczyste siły doprowadzą ją do orgazmu, jakiego jeszcze nie miała, więc decyduje się na rytualne zabicie sześciu osób, co ma otworzyć potworom przejście do naszego świata. Nie spodziewa się jednak, że na swojej drodze spotka doświadczonego przez los i opętanego przez demona dziennikarza śledczego, który wpadnie na jej trop i, całkowicie usatysfakcjonowany ziemskimi rozkoszami, cały pomysł uzna za niedopuszczalny. Joe, gdyż takie oryginalne imię nosi nasz heros, po drodze zabierze jeszcze dziewczynę, która dzień wcześniej porąbała siekierą swoich rodziców, bo nie tolerowali jej rozmów z duchami.

Zbiera się zatem to nieszczęśliwe i nieszczęsne towarzystwo i robi wszystko, by czytelnika do siebie zniechęcić. Ich charaktery są sztuczne, motywacja papierowa, a osobowości nie ma wcale. Dialogi są tak drętwe, że po jakimś czasie do mózgu przestaje docierać ich znaczenie. Dziewczyna opowiadająca o swojej nieszczęśliwej przeszłości relacjonuje wszystko sucho z chirurgiczną precyzją (jak choćby fakt, że kiedy ojciec złapał ją za włosy, miała wrażenie, że wyrwie je z cebulkami). Do samego końca nie zdołałem się przekonać do żadnego z bohaterów, nie mówiąc już o tym, by obchodziły mnie ich losy. Pisarz miło mnie zaskoczył brakiem happy endu, ale nawet przesadnie łzawa końcówka nie tylko nie zaciera, lecz wręcz potęguje uczucie zniesmaczenia. Do tego autor ma najwyraźniej czytelnika za idiotę i na okrągło truje mu, skąd poszczególne postacie się znają. Po czwartym czy piątym wspomnieniu, że Cindy została kiedyś uratowana przez Joego, miałem ochotę osobiście ją zabić, byle tylko więcej nie widzieć jej na stronach powieści. I nie tylko jej.

Całość, pomimo tematyki, jest strasznie infantylna. Do tego pełna nielogiczności i pomyłek autora. W wymyślonym przez niego rytuale serce kładzie się między nogami, a policja znajduje je koło głowy. Morderczyni uparcie twierdząca, że porusza się po linii prostej wszerz USA, po pobieżnym zerknięciu na mapę okazuje się robić całkiem spory łuk. Wystarczy jeden dzień, by ślady po brutalnych pobiciach były niewidoczne (znać człowieka, który nigdy nikogo w twarz nie uderzył). Niezwykle nędznie się to wszystko prezentuje.

Wrażenia nie poprawia niekompetencja korekty. Sformułowanie obnażył się do naga przyprawiło mnie o atak niekontrolowanego śmiechu. Pełno jest kwiatków w rodzaju pokierował, dokąd pójść, czy ludzie, którzy zatrzymali się w środku chodnika (nie, nie próbowali przez niego przeniknąć). Pojawia się sporo powtórzeń, a sam język powieści jest zdecydowanie zbyt łagodny i zbyt przesycony zdrobnieniami, jak na brutalną pornografię, jaką jest książka. Właściwie jedyną rzeczą, do której nie mam zastrzeżeń, jest okładka – odpowiednio mroczna i intrygująca.

Dla kogo zatem? Dla niespełnionych sadystów, którzy uwielbiają marzyć o krwawych orgiach. Nikt inny nie znajdzie w tej książce nawet śladowych ilości sensu. Nawet jako relaksator sprawdza się fatalnie. Fabuła jest sztampowa i bez trudu można znaleźć podobne, ale znacznie lepiej wykonane pozycje. Tym optymistycznym akcentem spuśćmy zasłonę milczenia na tę Ofiarę losu.

Tytuł: Ofiara [Sacrifice]
Autor: John Everson
Wydawca: Replika
Rok: 2009
Stron: 356
Ocena: 1
Oso Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.