Jakiś czas temu w moje ręce wpadł drugi tom Wyrzutków, nowej serii Johna Flanagana, autora niemal kultowego już w naszym kraju cyklu książek Zwiadowcy. Tom pierwszy, chociaż zupełnie mnie nie porwał, czytało mi się całkiem przyjemnie, więc bez większego ociągania się, usiadłem do lektury Najeźdźców i po raz kolejny pozwoliłem Flanaganowi zabrać mnie w podróż po lodowych morzach Północy…
Akcja książki zaczyna się kilka tygodni po zakończeniu historii opowiedzianej w tomie pierwszym: Andomal, największy skarb Skandian, został zrabowany przez piratów, a na ich poszukiwanie wyrusza drużyna shańbionych nastolatków pod wodzą półaralueńczyka Hala. Odzyskanie zrabowanego z ich winy klejnotu jest ich jedyną szansą na normalne życie. Ale jakie szanse ma mała i niedoświadczona drużyna w starciu z potężnym okrętem wojennym i kilkudziesięcioma piratami?…
Fabułę Najeźdźców można określić jako epic fantasy w pigułce. Niemal dokładnie połowa książki to zabawa w chowanego na otwartym morzu i przygotowanie do konfrontacji z wrogiem, podczas gdy druga część to opis wielkiej
bitwy pomiędzy Skandianami a Madziarami. Dlaczego wielkiej
, a nie po prostu wielkiej i po co całe to wyróżnienie? Otóż Flanagan dokonał rzeczy, którą do tej pory uważałem po prostu za niemożliwą – potyczkę, w której po obu stronach walczy w sumie niespełna dwustu ludzi, autor rozciągnął do rozmiarów porównywalnych niemal z bitwą pod Helmowym Jarem. Żeby była jasność – nie traktuję tego jako zarzut, bo jak zwykle całość jest bardzo ładnie spięta i wszystko całkiem logicznie się ze sobą wiąże. Po prostu sama idea rozwijania małej bitwy do tak olbrzymich rozmiarów, jest dość zabawna i chyba warta podkreślenia.
Nie da się jednak nie zauważyć, że w powieści kuleje nieco wiarygodność wydarzeń: ja rozumiem, że to nie jest książka dla dorosłych i z przyczyn dla mnie oczywistych Flanagan wprowadza różne umowności, ale niektóre fragmenty czyta się z naprawdę mieszanymi uczuciami. Na przykład taka bitwa: w czym śmierć pirata jest lepsza od śmierci Skandianina? Poza tym, że niemal wszyscy Madziarowie są całkowicie anonimowymi postaciami, a wielu Skandian znamy z więcej niż tylko imienia, to chyba niczym. Tymczasem w bitwie, będącej zwieńczeniem tomu, giną niemal wszyscy piraci, a po stronie tych dobrych
rannych zostaje zaledwie kilka osób…
Podobnie jak w Drużynie, tutaj znów najbardziej raził mnie język, jakim posługują się bohaterowie. Może to tylko moje zrzędzenie, ale słowa, zwroty i pojęcia, o których w średniowieczu nikt nawet nie miał prawa słyszeć, w ustach nastoletnich Skandian bardzo utrudniają wsiąknięcie w klimat całej opowieści.
Pomimo całego narzekania, Najeźdźcy nie są jednak książką złą. Ba! Gdy już przymknie się oko na język i pewną naiwność, książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Pewnie nie tylko nie jest to odkrywcze, a jest wręcz przewidywalna (a raczej nieprzewidywalna w swojej przewidywalności: autor wie, że spodziewamy się takiego a nie innego zakończenia, więc po kilkudziesięciu stronach, podsuwa nam inny pomysł na finał, żeby zakończyć książkę tak jak myśleliśmy na początku i nas zaskoczyć), ale to w sumie zarzut, który postawić można, niestety, wielu dzisiejszym (i nie tylko) książkom. Idealna lektura do poczytania w pociągu lub tramwaju, albo jako przerywnik pomiędzy większymi i poważniejszymi
tytułami.
Tytuł: | Najeźdźcy |
---|---|
Seria: | Drużyna, tom 2 |
Autor: | John Flanagan |
Wydawca: | Jaguar |
Rok: | 2012 |
Stron: | 400 |
Ocena: | 4- |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz