Wiele było już podejść do Batmana, choć nie wszystkie równie udane. Serial z Adamem Westem w roli głównej, kreskówka z lat dziewięćdziesiątych, którą pewnie pamiętają moi rówieśnicy, w końcu film fabularny, a dokładniej cztery jego części. Najpierw były dwa, kanoniczne wręcz, epizody reżyserowane przez Tima Burtona. Później przyszły miałkie kontynuacje ze Ściganym, Ace’em Venturą i Conanem i… o człowieku-nietoperzu ucichło. Zapowiadana piąta część jego przygód nigdy nie powstała. Na powrót do łask Bruce Wayne i jego alter ego musieli poczekać dobrych kilka lat, kiedy to po komercyjnym sukcesie człowieka-pająka hollywoodzcy krezusi zaczęli masowo ekranizować amerykańskie komiksy. Fala ta nie ominęła naszego bohatera, przez co w 2005 roku powstał Batman: Początek, niedawno zaś do kin weszła jego kontynuacja. Panie i panowie, oto przed wami on sam. Mroczny Rycerz.
O filmie tym było głośno już ponad pół roku przed premierą, kiedy to odtwórca jednej z głównych ról, wcielający się w postać Jokera Heath Ledger, zmarł śmiercią tragiczną w swym apartamencie. Cokolwiek by o tym nie myśleć, zauważyć się nie da, że takie wydarzenia przysparzają filmom rozgłosu. Co więcej, z wielu stron słychać było głosy o przyznaniu tragicznie zmarłemu aktorowi pośmiertnego Oscara (co oczywiście jest niemożliwe, gdyż żeby Oscara dostać trzeba być wśród żywych). Jeżeli dodać do tego rozmach, z jakim film został nakręcony, to mamy murowany hit lata. A jak jest w rzeczywistości? Zaraz się przekonamy.
Przyznam się szczerze, że nie widziałem poprzedniego Batmana. Wychodząc z założenia, że post-burtonowskie produkcje za dużo warte nie są, spodziewałem się bezmózgiego widowiska o typowo amerykańskim zabarwieniu. Teraz trochę żałuję, choć z drugiej strony szedłem do kina niejako z czystą kartą – w końcu nie mogłem odnieść się do poprzedniej części filmu. Jedyne, co było mi wiadome to brak powiązania fabularnego nowych Batmanów z czterema poprzednimi filmami. Nowy człowiek nietoperz to zupełnie nowa historia, niby w tym samym świecie, a jednak czymś się różni. Porównania z filmami Tima Burtona nie mają absolutnie żadnego sensu, gdyż nawiązań nie ma prawie żadnych. Oba obrazy mają absolutnie różne charaktery, założenia, postacie, jednym słowem wszystko. Tak naprawdę, to łączy je tylko zestaw nazw własnych.
Film rozpoczyna się w typowo hitchcockowski sposób – najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie, przy czym tutaj zamiast trzęsienia mamy napad na bank. Szybka, widowiskowa akcja z zaskakującym przebiegiem, po której zszokowani są wszyscy, w szczególności zaś światek przestępczy. Ale takie są metody Jokera – arcyłotra, z którym to Batman będzie musiał się zmierzyć. Na jego szczęście, nie jest sam. Pomagają mu komisarz Gordon i nowy prokurator Harvey Dent – rycerz w lśniącej zbroi, który chce oczyścić miasto ze wszelakich szumowin. Jednak nie wszystko idzie tak, jak powinno. Brak zaufania, tajemnice oraz chęć samodzielnej pracy – to tylko niektóre z problemów, jakim muszą się przeciwstawić bohaterowie. Do tego dochodzą agenci mafii w policji i oto mamy obraz całej sytuacji. A Joker tylko na tym korzysta, dokonując coraz to kolejnych przestępstw i przypierając Batmana do muru – powiedzieć, że sytuacja jest skomplikowana to użyć olbrzymiego eufemizmu.
Jakby tego było mało, to wszelakie światełka nadziei czy drobne sukcesy przybliżające stróżów prawa do oczyszczenia Gotham, zgodnie z powiedzeniem, że nie ma dobrego, co by na złe nie wyszło, wydają się tylko wywoływać lawiny nieszczęść i katastrof. Joker wydaje się być wszędzie, mieć wszędzie ludzi, wiedzieć wszystko. Z pozoru chaotyczna sytuacja okazuje się doskonale przemyślaną akcją. Panować zaczyna powszechna panika, zarówno wśród zwyczajnych mieszkańców, jak i policjantów czy mafiosów. Batman też się jej poddaje, nie wie co robić, myśli nad zrezygnowaniem – szczególnie, że wszystkie nieszczęścia wydają się być spowodowane jego działaniami. W końcu się poddaje… Ale co będzie dalej, to już zostawię wam do sprawdzenia.
Cała postać Batmana została zrealizowana dość dobrze (choć przy jego przeciwnikach wypada blado). Po pierwsze postać Wayne’a – nie jest to już zamknięty w sobie odludek z olbrzymią ilością pieniędzy, o nie. Ten Wayne to playboy, który doskonale wie, że jest w stanie dokonać wszystkiego swym majątkiem. Nie mieszka w mrocznym zamczysku, a w luksusowym apartamencie – tak, jak na multimiliardera przystało. Z drugiej strony, wciąż targają nim wątpliwości. Nie jest to bezmyślny mściciel, lecz osoba z krwi i kości. Osoba, która dochodzi na granice rozpaczy, zaczyna łamać swoje zasady. Zaczyna postępować tak, jak ci, z którymi walczy. To już nie jest krystalicznie czysty rycerz. Tortury czy groźby stają się dla niego normalką. W tym kontekście tytuł Mroczny Rycerz nabiera absolutnie nowego znaczenia. Batman walczy nie tylko z Jokerem, ale i z samym sobą.
Przyznać muszę, że świetnie ucharakteryzowano Jokera. Rozdygotany, chaotyczny makijaż, niechlujnie założony garnitur. To nie jest pełen elegancji Jack Nicholson. Ten Joker jest inny – niezrównoważony psychicznie, niedbający o swoją zewnętrzność, wciąż jakby na haju. Nie jest owładnięty rządzą pieniędzy czy władzy… To, co go interesuje to czysty nihilizm, zniszczenie. Jest niczym czyste id – podąża za własnymi żądzami, chce tylko i wyłącznie je spełnić. Joker jest niczym alter ego Batmana. Istnieję, bo ty istniejesz
, brzmiały jego słowa skierowane do człowieka nietoperza. Zaiste, jest on bardzo intrygującą postacią.
Do tego duetu dochodzi Harvey Dent, nadzieja Gotham, nadzieja Batmana na normalne życie. Nieprzekupny, uparty, pewny siebie – oto Dent. Wierzy, że Gotham City może być miastem porządku i chce do tego doprowadzić. Mimo to na tym nieskazitelnym portrecie zaczynają pojawiać się skazy, Dent zaczyna przejawiać coraz to większe zachwiania równowagi psychicznej, za maską zdecydowania ukrywa własne wątpliwości. A to nie wróży nic dobrego.
Spotkałem się z głosami krytykujący film za typowo amerykańskie monologi w filmie. Fakt, mogą trochę przeszkadzać, ale moim zdaniem nie jest to (jak niektórzy sądzą) wymóg producentów czy też tani chwyt żeby zwiększyć sprzedaż filmu. Prawda jest taka, że Amerykanie już tacy są i głoszą te swoje prawdy gdzie popadnie. Nam się wydaje to dziwne, dla nich jest to naturalne. To tak trochę jak z powieścią pozytywistyczną – cała ta praca od podstaw, patos itd. były rzeczą absolutnie normalną. A pomijając już ten fakt, to trzeba pamiętać, że Batman jest bajką. Fakt faktem, bajką dla dorosłych (bo dzieciaka radzę nie brać na ten film), ale nadal bajką. A jak dobrze wiadomo, wszystkie bajki muszą mieć morał.
Film na pewno warto zobaczyć, choćby dla samej postaci Jokera. Jednak nawet i bez niego pozostaje on mocnym kinem akcji. Mimo wszystkich tych dylematów roztrącanych przez postaci nie ma tu zbyt wielu przemyśleń. Wszystko idzie szybko do przodu i widz nie ma prawie chwil na odetchnięcie. I choć pod koniec wszystko zaczyna się nieco dłużyć to jednak nie żałuję tych dwóch i pół godziny spędzonych w kinie. Dlatego też wszystkim go polecam.
Tytuł: | Mroczny Rycerz [Dark Knight] |
---|---|
Reżyseria: | Christopher Nolan |
Scenariusz: | Christopher Nolan, Jonathan Nolan |
Obsada: | Christian Bale, Heath Ledger, Aaron Eckhart, Michael Caine, Maggie Gyllenhaal, Gary Oldman, Morgan Freeman |
Czas: | 152 minuty |
Rok: | 2008 |
Ocena: | 5 |
ŻENUA
HAHAHAHAHA…
W życiu nie słyszałem podobnych głupot.
Bruce dopiero-playboy?
Joker dopiero-szalony?
Gdybyś uwaznie oglądał film, dowiedziałbyś się że majątek Wayne’ów jest w odbudowie, co tłumaczy czemu Batman chowa się po piwnicach.
He, Batman nie pierwszy raz łamie swoje zasady, bo nigdy nie był rycerzem w lśniącej zbroi, a samo 'Dark Knight’ nie zyskuje nowego znaczenia.
Popełniłeś pewien błąd, który popełnia bardzo wielu dziennikarzy, nie przyłożyłeś się do materiału.
Ładnie mnie podsumowałeś…
Nie zgodzę się z Tobą. Po pierwsze, film porównywany był do poprzednich filmów, a tam batman był przeważnie krystalicznie czysty, a jego łamanie zasad ograniczało się do nie mycia rąk w ubikacji. Nawet u Burtona był on dobrym chłopcem z problemami sercowymi. Po drugie, jak było w „Batman: Początek” nie wiem, nie ukrywam tego, że nie widziałem akurat tej części. Co więcej, nawet to zaznaczyłem. Zresztą, nie celem recenzenta jest znać wszystko wstecz, tylko przedstawić film szaraczkowi, który nie odróżnia Batmana od Motomyszy z Marsa.
O podsmowałem, ale to tylko wnikliwa kryrtyka.
Przedstawić rzetelnie bez zakłamań. Bo w jednej recenzji (w gazecie) przeczytałem że wcześniej Jokera grali m.in. Jack Nicholson, Jim Carrey czy Tommy Lee Jones. Często myli się postacie i ich charaktery, znaki szczególne. Ty pomimo tego że znasz te klimaty popełniłeś jeden z tych błędów. Już na wstepie rozpoczynasz o wielości ekranizacji i seriali. Przez co stawiasz nową ekranizacje obok tamtych, aby porównać.
[quote:1111111111]Film rozpoczyna się w typowo hitchcockowski sposób – najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie[/quote:1111111111]Lol. To jest używane aktualnie tak często że gdy przeczytałem to zdanie rzucil mną spazm śmiechu. 😉
Film wogole, gdyby rozpatrywać go pod względem „batmanowości” wypadłby blado przy tych laserowotrykociarskich Batman Forever i Batman & Robin. Bo film traci na Batmanowym klimacie przez 'nowego jokera’, Chicago, 'urealnienie’. Co nie zmienia faktu że film jest niezły.
Taa
Batman to rasista. Nie dosc, ze chodzi ubrany na czarno, to wylapuje tylko bialych przestepcow. To jest skandal. Dlaczego Joker nie moze byc murzynem? Albo murzynka :-p
…
Bo nie ;D