Nadszedł kolejny wieczór. Adam wracał od swojego znajomego. Był to jeden z tych letnich wieczorów, który wyciągał na dwór każdego, niezależnie od wieku. Wiał przyjemny, lekki wiatr; nie było gorąco, ponieważ do południa padał deszcz.
Adam szedł spokojnym krokiem wdychając świeże powietrze. Z niewielkich słuchawek wiszących przy kołnierzyku koszulki sączyła się jakaś muzyka, ale Adam jej nie słuchał. W ogóle zapomniał, że walkman jest włączony. Dawno nie był tak zamyślony. Dręczyło go wspomnienie poprzedniego wieczoru, pragnął spotkać Monikę, jak najszybciej.
Dlaczego ona była taka? Co takiego się wydarzyło, że nie chciała o tym mówić?
Przez głowę Adama przebiegały jeden za drugim rozmaite wnioski, które wydawały mu się to mniej, to znowu bardziej prawdopodobne. Starał się chłodno przeanalizować dotychczasowe spotkania. Kiedy tak przypominał sobie chwile, które spędził w jej towarzystwie, w każdym przypadku uderzała go nie tyle jej skrytość i tajemniczość, ale bardziej to, że starała się unikać jego dotyku, bliższego kontaktu. „Może… może ma przykre doświadczenia związane z chłopakami?” – pomyślał.
Ten pomysł wydał mu się dość prawdopodobny. Zaczął po cichu podejrzewać, że Monika padła kiedyś ofiarą przemocy ze strony chłopaka, być może bardzo jej bliskiego. „Pewnie dlatego teraz jest tak ostrożna” – podsumował swoje rozważania Adam. „Nie dziwie się jej – zraziła się, więc trudno będzie zapracować na jej zaufanie. A o sobie nie mówi bo się wstydzi przeszłości, to jasne. Tylko jak ją przekonać, że może być ze mną szczera?”.
Tymczasem Adam zaczął znów myśleć o tym, by spotkać się z Moniką. Marne miał jednak na to widoki – nie wiedział, gdzie mieszka, nie znał jej nazwiska, nie mógł więc nawet spróbować jej poszukać. Dwa razy już tego dnia zaglądał do parku ale nie zastał jej na jej ulubionej ławce. Musiał liczyć na szczęśliwy traf. Gdzieś na ulicy. W nieznanej mu godzinie. Dlatego chyba właśnie niemal cały czas spędził poza domem nie licząc dwóch godzin rano, godziny, którą poświęcił na obiad i około piętnastu minut, które zajęło mu poszukanie w bałaganie na biurku baterii do walkmana.
Przechodził właśnie niedaleko dyskoteki. Od niechcenia obrzucił ją spojrzeniem, ale nie zobaczył niczego niezwykłego. Na pozór.
Ot, jeden chłopak rzygał tuż przy drzwiach, drugi nieco dalej. W szeroko otwartym wejściu widać było sylwetki dwóch bramkarzy na tle łagodnych, mieszających się świateł, czerwonego i niebieskiego. Za rogiem budynku, dość daleko od ulicy, stało kilku młodych facetów. Adam pewnie byłby poszedł dalej gdyby nie niepewność. Musiał rozwiać swoje wątpliwości.
Chłopak przeszedł na drugą stronę ulicy. Teraz widział mniej więcej wyraźnie – pięciu chłopaków w dresach i z łańcuchami zwieszającymi się z karków grubszych, niż Adam był w pasie, stało dookoła jakiejś dziewczyny. Czy to była… ona?!
Mały przykucnął lekko. Wykorzystując ciemność i drzewa podbiegł cicho, po czym stanął po drugiej stronie wielkiego pnia i słuchał.
– Zabiję dziwkę! – ryknął gruby, zachrypły głos – Co ona sobie myśli?!
– Co ty, nie przesadzaj, stary – rzekł inny, cichszy i spokojniejszy głos.
– Co kurwa nie przesadzaj, co?! Myśli, że może ze mnie chuja robić?!
Adam zmarszczył brwi. Co taka dziewczyna jak Monika mogła zrobić takim typom?
– Nie pierdol, Szymy, on ma rację, trzeba jej coś zrobić, żeby se zapamiętała! – przytaknął właścicielowi grubego głosu jakiś bez wątpienia młody chłopak.
– Ktoś cię pytał?! To zamknij się, bo cię strzelę! – krzyknął zapewne wspomniany „Szymy” (Adam nie był pewien), zaraz jednak zniżył ton.
– Rafał, będziesz się taką szmatą przejmował? No co ty, chodź już, browar ci postawię.
Ten jednak nie dawał za wygraną.
– Ty mnie nie uspokajaj, dobra?! Ja już wiem, co jej zrobię – wycedził Rafał cicho takim głosem, że ciarki przechodziły po plecach – kosę jej wpierdolę miedzy żebra, to jej zrobię!!!
Adamowi pociemniało w oczach, a w głowie zawirowało. Gdyby nie był w tej chwili oparty plecami o drzewo pewnie by się przewrócił.
– Jak chcesz, porąbańcu, ale mnie przy tym nie będzie! – zadeklarował Szymon. – Chcesz, żeby cię zamknęli za głupią dziwkę jakich milion to droga wolna, tnij sobie ją, ja spadam!
– A spierdalaj, zasrańcu! Sam sobie poradzę!
– To sobie radź, na razie! – odkrzyknął Szymon i wsiadł do samochodu stojącego przed dyskoteką, by ruszyć po chwili z piskiem opon.
Adam przestraszył się w duchu. „Co ja zrobię?!” – pomyślał. „Tamtych czterech, nawet ten młody, pół życia spędzili na siłowni”.
Wyjrzał na chwilę zza drzewa. Trzech szemrało coś niewyraźnie za plecami wysokiego, potężnie zbudowanego chłopaka, pewnie Rafała, właściciela owego grubego głosu, on sam zaś stał oparty rękoma o ścianę. Przed nim, ponad o głowę niższa, stała Monika przywarłszy plecami do ściany. Dziewczyna odważnie patrzyła mu w oczy, ale nie odzywała się ani słowem.
Adam wahał się. Miał dwa wyjścia – czekać aż wielkolud być może ochłonie, albo… No właśnie, „albo”. „A jeśli nie ochłonie?” – pytał się siebie Adam w myślach. „Co wtedy? Rzucić się na niego i dostać za nią nożem po brzuchu?”.
Chłopakiem wstrząsnął dreszcz. Ostatecznie jednak zbierał się w sobie i uśmiechał blado. „To najwspanialsza istota, jaką dane mi było poznać. Za kogo dać się zabić, jeśli nie za nią?”.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie będzie lepiej, jeśli po cichu opuści swoją „placówkę” i poprosi o pomoc bramkarzy, bardzo szybko odegnał jednak tą myśl od siebie. „Jeśli mnie zobaczą, jak wychodzę zza tego drzewa to ten wariat może spanikować i jeszcze ją zabije” – pomyślał. „A zanim przekonam tych idiotów bramkarzy, że za rogiem kilku gości chce zabić dziewczynę, oni pewnie już dawno to zrobią”.
Mały wyjrzał znów; odezwał się chłopak z nożem:
– Uwierzycie?! Suka nic mi nawet nie powiedziała! – krzyknął do swoich znajomych odwracając na chwilę wzrok od Moniki. – I pewnie dalej nic nie powie! – dodał znów utkwiwszy wzrok w dziewczynie.
Chwilę trwała cisza, w trakcie której napięcie rosło do niewyobrażalnego poziomu. Adam pragnął, by stało się cokolwiek: spadła gałąź, liść; by zawiał wiatr i poruszył workiem foliowym leżącym niedaleko, byleby tylko coś się stało, coś ruszyło.
– Dość pieprzenia. Koniec z tobą, szmato! – burknął gruby głos.
„Dobra, trudno, mam przesrane” – westchnął Adam i wyskoczył zza drzewa.
– Zostaw ją! – wykrzyknął niepewnie.
Czterech chłopaków w dresach odwróciło się w jego stronę i patrzyło na niego z osłupieniem.
– A co tobie?! – zapytał najwyższy, stojący nieco za pozostałymi trzema, chowając tym samym nóż za plecy.
– Chcę tylko powiedzieć, żebyś nie robił jej krzywdy – wyrzucił z siebie Adam usiłując opanować drżenie dłoni.
Trzej dresiarze postąpili kilka kroków w jego kierunku, a Rafał wyszedł zza ich pleców. Monika, wyczuwając okazję do ratunku, zaczęła bezszelestnie przesuwać się w kierunku ulicy.
– A ty co tu?! Też chcesz po ryju?!
– Nie chcę kłopotów… Proszę tylko, żebyś nie robił nic… tej dziewczynie.
Monika nadal skradała się ku ulicy.
– Co się wpierdalasz, co?! – odezwał się jeden z trzech chłopaków dotychczas się nie udzielający, najniższy ze wszystkich. – Jemu też trzeba mordę obić – wyskrzeczał do pozostałych.
Adam postąpił tymczasem krok do przodu wiedząc, że prowokując daje Monice więcej czasu, a sam w razie potrzeby powinien zdążyć uciec. Zdecydował też, że powinien przyjąć pewien sposób myślenia.
– Po prostu ją zostawcie, okej? – rzekł, tym razem już spokojnie. – Nie znam jej, może i to szmata i dziwka, ale po co robić sobie przez nią kłopotów? Jak zrobiła coś głupiego – dobra, trudno, takie już są dupy. Nóż to trochę przesada.
Trzech dresów spojrzało po sobie. Rafał jednak wybuchnął śmiechem.
– A tobie co tak zależy? Nie masz co robić wieczorami, musisz bronić cudzych dziwek?
Mały czuł się niewyraźnie w obliczu takich wypowiedzi pod adresem Moniki, ale w tej chwili nie mógł sobie pozwolić na kulturalne wywody. Nurtowało go jednak, co taka dziewczyna jak ona miała wspólnego z takim marginesem, jak oni.
– Co, teraz głuchy?! – przypomniał o sobie gruby głos. – Nie masz co robić, pytam? – kontynuował wymachując rękoma.
Monika była już prawie przy krawędzi ulicy.
– Stary, może faktycznie… po co w końcu… – mruczał coś niewyraźnie jeden z chłopaków.
Innym razem Adam zapewne wybuchnąłby śmiechem na widok wyrazu twarzy prymitywa, którego szczytowym osiągnięciem życiowym było, w najlepszym przypadku, noszenie majtek na dobrej stronie, teraz jednak zastanawiał się, jaka będzie reakcja człowieka, który jeszcze niedawno stał z nożem w ręku i zamierzał zamordować niewinną dziewczynę.
– Nie pierdol głupot! – wykrzyknął Rafał i obejrzał się obojętnie na znajomego, zaraz jednak wlepił w Małego, niższego od niego o głowę, groźne, choć nieco mętne spojrzenie. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy choć z każdą sekundą Adam czuł, że to nie był dobry pomysł.
– Ty skurwysynu! – eksplodował nagle wściekłością Rafał rzucając się na Adama i opluwając się przy tym. Tego jednak on nie widział.
Zerwał się do biegu, zanim jeszcze dresiarz dokończył wyraz. Rafał puścił się za nim, ale pościg nie trwał długo; po chwili zatrzymał się nie mogąc się równać z Adamem zarówno szybkością, jak i, tym bardziej, trzeźwością. Rzucił więc kilka wyzwisk i okładając ze złością jednego ze swoich kolegów wszedł do dyskoteki. Tymczasem Adam dopadł rogu budynku stojącego po drugiej stronie ulicy i, ciągle biegnąc, obejrzał się. „No, nawet żyję!” – pomyślał i przebiegł jeszcze kawałek w kierunku centrum miasta.
Nagle roześmiał się, był to jednak śmiech nerwowy i desperacki. Chwilę nie mógł się opanować, wreszcie jednak uspokoił się i usiadł na niewielkim hydrancie. „O jasna cholera, ale się bałem” – wyszeptał. Jego ciało, wcześniej bardzo napięte, nagle rozluźniło się; ręce opadły mu i zwieszały się po bokach sięgając chodnika, a on sam pochylił się do przodu. Spokój i cisza, które panowały w tej chwili, wręcz drażniły go; wydawały mu się czymś nieprawdopodobnym przy strachu, który przeżył nie dawniej, jak trzy minuty wcześniej.
Z niewielkiego baru mieszczącego się kilka budynków dalej wyszło dwóch policjantów i wsiadło do radiowozu.
„Boże, jakie ten świat ma sens?” – pomyślał Adam. „Przecież to takie głupie – tu dwóch gliniarzy zamawia sobie po pieprzonym hamburgerze, a dwie ulice dalej czterech psycholi zabiłoby dziewczynę. Albo mnie” – dodał i przeszedł go dreszcz. Czuł dotkliwe zimno. „To chyba z tych nerwów” – mruknął cicho czując, że opanowują go drgawki.
Wstał by się trochę rozruszać. Zrobił kilka kroków, pomachał rękoma gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że całkowicie zapomniał o Monice. Zanim jednak na poważne zaczął się nad tym zastanawiać usłyszał zza siebie pytanie:
– Nic ci nie jest?
Poznał ten głos od razu, a jego brzmienie sprawiło, że całkiem się uspokoił, a dreszcze ustały.
– Nie, nic, a tobie? – odpowiedział spoglądając w cudowne oczy Moniki.
– Wszystko w porządku – odpowiedziała dziewczyna.
Na twarz Adama wstąpił wyraz ulgi, zaraz jednak zniknął ustępując miejsca uwadze.
– Czego oni od ciebie chcieli?
– Niczego, nic. Proszę, nie mówmy o tym – odparła Monika lekko i ruszyła powoli.
Chłopak zmrużył podejrzliwie oczy.
– Nic? – zapytał. – Wiem, że teraz można dostać za to, że idziesz nie po tej stronie chodnika, ale… To ma związek z twoją przeszłością?
W umyśle Adama zrodziło się bowiem nagłe podejrzenie, że być może Monika nie od zawsze była takim ideałem, jak teraz, a sytuacja, której był uczestnikiem, to ciągnący się za nią cień przeszłości.
Dziewczyna w odpowiedzi zatrzymała się i poważnie spojrzała Adamowi w oczy co sprawiło, że język zamarł mu w ustach.
– Naprawdę nic – zaprzeczyła stanowczo, aczkolwiek dodając po chwili łagodnie – nie przypominaj mi już proszę o tym wydarzeniu, chcę o tym zapomnieć jak najszybciej, dobrze?
– Jasne, nie ma problemu – odparł Adam topiąc się pod spojrzeniem Moniki i uznając jej słowa za święte. Został w jego duszy wprawdzie cień nieufności, pewne nie wiadomo na czym oparte uczucie, że coś jest nie tak, zarazem jednak nie potrafił wątpić w szczerość tej dziewczyny, za którą oddałby życie.
– Gdzie idziesz? – zapytał. – Do domu?
Monika zawahała się przez chwilę, zaraz jednak odparła:
– Odprowadź mnie na Górewicza.
– Z chęcią, mam bardzo po drodze. W zasadzie to mieszkam na tej ulicy – poprawił się chłopak. Zaczął zaraz przy tym w duchu wyliczać sobie nazwiska wszystkich ludzi, jakich wiązał ze swoją ulicą starając się jednocześnie skojarzyć któreś z nich z Moniką. Na próżno jednak.
Po krótkim spacerze dotarli na miejsce. Niedaleko nich, na ławce, siedziało kilku drobnych pijaczków podśpiewując sobie z cicha, każdy zresztą co innego.
– A dokładniej to gdzie mieszkasz? – odezwał się Adam.
– Idę na drugą stronę ulicy – odparła Monika wymijająco.
Ulica Góreckiego była bowiem przedzielona szerokim pasem zieleni z ławkami po każdej stronie stojącymi pod dwoma rzędami nieco nierówno posadzonych drzewek.
Adam zaczął już lubić tajemniczość tej dziewczyny. W dużej mierze, to właśnie ona sprawiała, że Monika tak bardzo go pociągała, ale, z drugiej strony, jakże ciekawiej byłoby, gdyby wiedział o niej choć trochę, troszeczkę więcej… Nagle przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego dnia.
– Monika…
– Tak?
– Ja… chciałbym cię przeprosić za wczoraj… znaczy za wczorajszy wieczór.
Monika tylko spojrzała na niego z niedowierzaniem, po czym wyciągnęła ręce by go ucałować, zaraz jednak cofnęła je i splotła palce za plecami.
– Nie masz za co mnie przepraszać, a tym bardziej po tym, co dziś zrobiłeś – rzekła. – To tylko i wyłącznie moja wina.
– Nieprawda, za bardzo na ciebie naciskałem – powiedział z przekonaniem Adam. – Z tobą jednak tak nie można, jesteś… jesteś po prostu inna, wyjątkowa… i tak też trzeba z tobą postępować – wyjątkowo.
Dziewczyna tylko westchnęła, a w jej oczach pojawił się znany Adamowi smutek.
– Monia, coś…
– Nie jestem żadnym wyjątkiem – nie pozwoliła chłopakowi dokończyć. – Po prostu… ja muszę taka być.
– Nie rozumiem…
– Zrozumiesz, kiedyś ci opowiem, obiecuję. Tak bym chciała, żeby było inaczej, ale… Boże – mówiła właściwie do siebie – dlaczego nie poznałam cię wcześniej?
Adam stał nie wiedząc, co ma uczynić. Chciał coś powiedzieć, ale bał się nawet odezwać; Monika po raz pierwszy wydała mu się inna – była piękna, oszałamiająco piękna, ale też w pewien sposób… napawająca niepokojem. Ona tymczasem chyba spostrzegła to zakłopotanie.
– Idź już do domu – powiedziała. – Musisz odpocząć.
– Wszystko w porządku? – odezwał się z trudem Adam.
– Nie, ale i tak mi nie pomożesz… nie w tej chwili.
– Dobrze, skoro tak… pa.
– Do jutra.
– Spotkamy się? – zapytał z nadzieją w głosie tak wyraźną, że jemu samemu zrobiło się głupio.
– Na pewno.
– To na razie…
– Cześć…
Adam odwrócił się i ruszył środkiem ulicy do domu. Nie oglądał się nawet za Moniką – nie czuł już tej wdzierającej się w umysł ciekawości. Pragnął jednak poznać ją lepiej, znów zastanawiał się, jak wyglądają jej matka czy ojciec; interesowało go, czy ma siostrę (cóż to by było, gdyby okazała się równie piękna!), co lubi jadać, gdzie częściej bywa… Rozmyślał, jakie ma zainteresowania – może to tylko typowa dziewczyna? Może lubi pooglądać MTV, raz w tygodniu albo ze dwa pojeździć konno, przejrzeć katalog z kosmetykami, podzwonić do kilku koleżanek i, w końcu, przegadać wieczór przy piwie w jakimś miłym barze?
Nie!
„Ona nie mogła być równie trywialna!” – powiedział Adam, gdy już znalazł się we własnym pokoju. „Kto wie, czy nie skleja modeli samolotów? I taką już w życiu spotkałem, a i ona nie była najdziwniejsza spośród całej reszty. No bo co z Andżeliką, tą drobną dziewczyną z taką wprawą majstrującą przy motorze Żaby? Co z Asią – zapamiętałą pisarką opowiadań, i dłuższych, i krótszych? Kto wie, czym Monia się zajmuje” – pomyślał. „W ogóle, co to za dziewczyna!”.
Rzeczywiście, gdy tak Mały zaczął rozmyślać nad Moniką nie mógł jej porównać z jakąkolwiek dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkał. Żadna nie była do tej pory tak tajemnicza, słodka, tak diabelnie interesująca. Wydawała mu się przy tym duchem, jakby istotą nie z tego świata gdy tak pojawiała się na ulicy i zmierzała do nikąd. „Zachwycająca” – podsumował rozmyślania i zasnął w ubraniu nie tykając kolacji czekającej na jego powrót na stoliku.
Adam obudził się rześki i wypoczęty. Ponieważ w domu już nikogo nie było rychło rozbrzmiały w nim rytmy Boba Marleya i w ogóle reggae (według Małego była to idealna muzyka na lato oraz, nie przebierając, także na inne pory roku). Znając jego upodobania do podkręcania wartości podpisanej jako „volume” do maksimum sąsiedzi musieli już chyba znać na pamięć słowa każdej piosenki.
Adam szybko ubrał się, zjadł lekkie śniadanie i, opłukawszy twarz z resztek snu zimną wodą, wybiegł z domu. Przypomniał sobie bowiem rozmowę ze znajomym właścicielem jednego z kiosków, który mówił, że zostały już tylko cztery egzemplarze ulubionej gazety. Teraz więc szybkim krokiem połykał główną ulicę miasta zastanawiając się, dlaczego nie poprosił znajomego o zachowanie jednego numeru dla niego. Nagle usłyszał mocny i wyraźny głos:
– Hej, Adi, już ludzi nie poznajesz?!
Adam obejrzał się. Z drugiej strony ulicy szedł ku niemu Żaba.
– Cześć – odezwał się Adam ściskając rękę przyjaciela.
– No witam, witam – odparł Kamil. – Co tak wcześnie na nogach?
– Mogę spytać o to samo – rzekł z przewrotnym uśmiechem Adam. – Ja, póki co, wyskoczyłem po gazetę.
– Ja też, a matka męczyła mnie jeszcze, żebym kupił jej jakieś ziemniaki czy inne jajka – mruknął Żaba znudzony. – Aaa – ożywił się nagle – ta twoja Monika o ciebie pytała!
Adam zrobił wielkie oczy.
– Monika? Ciebie?
– A mnie. Była u mnie z kilka razy…
„No jasne” – zaśmiał się w duchu Adam szczerze rozbawiony. „Robi mi sceny płaczu, gdy ją spytam o jej adres, a sama wyciąga mój od Żaby. Bo niby skąd by wczoraj wzięła pomysł, żeby ją odprowadzić na Górewicza?”.
Żaba tymczasem kontynuował.
– Wiesz, może faktycznie się myliłem, ona rzeczywiście ma coś w sobie – powiedział robiąc minę złodzieja, który grzebiąc komuś w kieszeni pyta o pogodę. – Ja też miałem z nią wieczór do dyspozycji i trochę czasu i… no, można się do niej przekonać.
Adam zachmurzył się teraz wbijając ręce w kieszenie, Kamil miał bowiem opinię niezrównanego podrywacza. Mały poczuł się wręcz zagrożony choć, co prawda, i do niego dziewczyny lgnęły.
– Nie, no, nie przejmuj się, jest twoja – pokiwał głową Żaba odgadując myśli przyjaciela. Jest fajna, ale to jedna z wielu – rzekł spoglądając na Adama dumnym wzrokiem. – Ale fakt, Kusza może zawrócić w głowie.
– Kusza? – zapytał Adam zdziwiony.
– No, Kusza – odparł Kamil nie całkiem wiedząc, o co chodzi – „Kuszyńska”, tak ma na nazwisko.
– To ty nie mówisz o Monice?! – wykrzyknął Adam nie do końca sensownie, a z pewnością nie dla kogokolwiek poza nim samym.
Żaba zmarszczył czoło w jemu właściwy sposób i zaczął się zastanawiać, na jakąż to wczoraj gigantyczną imprezę Adam go nie wkręcił. Zaraz jednak począł w duchu dziękować przyjacielowi za tą nieświadomą przysługę, bo nieźle doprawdy musiało się dziać, skoro Adam miał rankiem takiego „muła”.
W tym sęk jednak, że Adam nie miał muła.
– Myślałem, że mówimy o kimś innym! – rzekł próbując wyjaśniać, na próżno zresztą. Myśl o wielkiej balandze nie opuszczała już jednak Żabowego umysłu.
– Ja w każdym razie mówiłem o Kuszyńskiej. Też Monice, jak by ktoś pytał – rzekł Żaba z przekąsem.
– Jezu, przecież wiem – odezwał się Adam łapiąc się za głowę. – Dobra, mniejsza z tym. Kiedyś ci wyjaśnię dokładniej, zresztą może dziś do ciebie wejdę. A na razie śmigam po gazetę. Na razie.
– Na razie – odparł Żaba, pod nosem dodając jeszcze: „słaby ma łeb, oj słaby!”.
Adam tymczasem zmierzał ku kioskowi krokiem jeszcze szybszym niż wcześniej. „Kusza, dobre! Nie miałbym do kogo nawijać!” – skwitował rozmowę przechodząc przez ulicę przecinającą deptak. Zaraz jednak stanął jak wryty. „Co jest?!” – zaszumiało mu w głowie, „przecież mówimy o Kuszyńskiej, tak? W takim razie kto był u mnie wtedy?!” – zapytał sam siebie Adam. „Niezłe jaja”.
„Nie, musieliśmy się teraz podwójnie pomylić” – stwierdził po namyśle. „Najpierw gra imion: pomyliły się dziewczyny nam obu, a później jeszcze Żaba pomotał i podpiął Kuszyńską pod tą osobę, co nie trzeba”.
Z wolna ruszył dalej. Rozmyślał powoli nad rozmową z Kamilem i starał się przeanalizować każde jej słowo, nikle też pojawiało się w jego głowie wspomnienie sierpniowej soboty. Coś mu nie pasowało, coś zaczęło go dręczyć. „Muszę z nią pogadać” – zadecydował przechodząc przez kolejną ulicę. Po drodze kiwnął znajomemu i, po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów, znalazł się wreszcie przed swoim kioskiem. Sprzedawca podał mu już gazetę bez słów a Adam zapłacił pasowne. Po przejrzeniu jednak „spisu streści” i rzuceniu okiem na niektóre artykuły westchnął rozczarowany. „Schodzą na psy” – burknął porównując zawartość z ceną widoczną na okładce. Zwinął gazetę w rulon i skręcił w boczną ulicę. Idąc i zastanawiając się nad następnymi numerami pisma, które kupował już od kilku lat, nagle poczuł niezrozumiały niepokój. Serce mu waliło, a mięśnie pod skórą delikatnie drżały. Nie rozumiał, co się dzieje, ale szybko wypatrzył coś, co go przeraziło, choć nie wiedział dlaczego: kilkadziesiąt metrów od niego ulicą szła Monika. Szła zaczytana w swojej nieodłącznej książeczce.
Nie widząc jeszcze dokładnie, ale już czując, co się stanie, Adam zaczął biec.
Najpierw zrobił jeden niemrawy krok, później drugi. Wreszcie, jakby poczuwszy jakiś impuls, puścił kupioną gazetę i rzucił się gwałtownie ku Monice. Wydawało mu się, że czas jakby z każdym jego susem zwalniał bieg – ludzie odwracali się za nim powoli, dwójka dzieci podskakiwała niczym astronauci na księżycu…
Wybiegł zza rogu ulicy…
Niemal instynktownie spojrzał kątem oka w lewą stronę – zobaczył nadjeżdżający samochód. „Skąd o tym wiedziałem?!” – przemknęła myśl tak szybko, jak piorun przecina niebo.
I nie myślał już o niczym więcej.
Świat toczył się dalej.
Samochód nadal jechał.
On wciąż biegł.
„Monika!” – wyrwało się z jego płuc, a miał przy tym wrażenie, że krzyk ten ma taką moc, że zatrzyma samochód.
Nie zatrzymał.
Monika podniosła wzrok znad książki i spostrzegła samochód. Nagłe przerażenie odmalowało się na jej twarzy, a powietrze wypełnił jej krzyk, pełen bólu i skargi na świat: Adam, nie!!!
Już wtargnął na jezdnię.
Zaraz, już za ułamek sekundy…
Pisk opon przeciął powietrze nieznośną nutą.
Adam rzucił się; widział, jak jego ręce zbliżają się do sukienki Moniki… jeszcze tylko odrobinę, jeszcze centymetr…
Słyszał ponad wszystkim warkot silnika tylko tego jednego samochodu, który wydawał mu się rykiem bezlitosnej bestii.
„Co jest, kur?!…” – błysnęło w jego głowie, kiedy nagle poczuł przerażającą siłę uderzenia. Tak gładkie i wdzięczne kształty auta stały się nagle twardym pancerzem i morderczym taranem.
Z jego ust wytoczył się zduszony jęk.
Ciało bezwładnie przetoczyło się po masce samochodu.
Przez rozbitą szybę w jego twarz wpatrywał się sparaliżowany strachem kierowca.
Głuchy odgłos giętej blachy…
Drugie uderzenie. O asfalt.
Otworzył oczy. Ona mu kazała.
Ona stała nad nim.
Ta sama, a jakże odmieniona. Jej oblicze tchnęło smutkiem, ale i spokojem i łagodnością. Wokół niej drgała delikatna poświata, światło niepodobne do żadnego innego – tak jasne, niemal oślepiające, a zarazem miękkie i ciepłe, jakby mleczne.
– Niebo? – wykrztusił Adam.
Nie czuł bowiem bólu, a dookoła panowała cisza. Krew z rozbitej głowy zlepiła mu włosy na czole.
Rozejrzał się. Spostrzegł, że leży przed jakimś samochodem, pochylonym jeszcze lekko od hamowania. W powietrzu unosił się błękitny dymek po spalonych oponach. Na chodnikach pełno było ludzi, wszyscy jednak zastygli i wpatrywali się w niego nieruchomymi oczyma. Kilka centymetrów od chodnika tkwił zawieszony w przestrzeni gołąb, a z jego skrzydła wystawało jedno z piór, które zaraz miał zgubić.
Czas zatrzymał się, zamarł w oczekiwaniu.
– Czy ja umarłem? – zapytał ją nie mogąc się podnieść.
– Nie, będziesz żył – usłyszał odpowiedź.
Nagle Adam przypomniał sobie ułamki sekund przed uderzeniem, które pozbawiło go przytomności. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Monika przytknęła palec do swoich ust i przyklękła obok niego.
– Powiedz to – wyszeptała pochylając się nad nim.
Adam zmarszczył brwi.
– Wiesz, co mam na myśli.
Chłopak wahał się.
– Powiedz, zanim dowiesz się prawdy.
– Jak… – jęknął – to znaczy…
– Nie mogę cię okłamywać i nie zrobiłam tego ani razu – powiedziała Monika cicho – ale jeśli tylko powiesz te dwa słowa, dokona się mój los, a ty poznasz prawdę.
Adam zamknął oczy. Nic nie rozumiał. Czuł, jak pustkę, którą miał w głowie, powoli wypełniała ona. Najpierw tylko na granicy odczuwania, z czasem jednak coraz bardziej ogarniała jego umysł. Nagle poczuł ten sam przebłysk, to samo uczucie, które nawiedziło go, gdy wracał z nią z kina. To, co w sobie wtedy odkrył. To uczucie wypełniało go, rosło w siłę, nie pozwalało mu myśleć o czymkolwiek innym. Miał wrażenie, że przetacza się przez niego gigantyczna fala, której żadna część jego świadomości nie mogła się oprzeć. Usłyszał ponownie:
– Powiedz to.
I już się nie wahał.
– Monika – rzekł słabym głosem – Ja… kocham Cię.
Kiedy mówił te słowa z każdą chwilą narastała jasność wokół niej i w niej samej. Gdy zaś skończył światło z jej drobnego ciała eksplodowało z mocą, a on zamknął oczy. Usłyszał wtedy głos:
– Spójrz!
I spojrzał.
Spojrzał na jej twarz, choć jej blask go oślepiał. Wyrażała czystą radość, czyste szczęście… Było to oblicze, którego nie zapomniał już nigdy. Nie mógł pojąć, w czym bierze udział. Nagle spostrzegł, że Monika nie stoi, lecz delikatnie unosi się nad ziemią.
Zrozumiał.
Nabrał powietrza, by się roześmiać, ale nagle zaniósł się płaczem.
– Więc tak…?
– Niestety – powiedziała ona – Przykro mi.
– Jak to możliwe? Nie mogę uwierzyć! – kręcił głową Adam. – Jak sprawiłaś, że się nie zorientowałem?
– Ty to sprawiłeś, Adamie. Swoją wiarą. Swoim pragnieniem.
Zamyślił się. W jego głowie rozbrzmiały dziesiątki głosów naraz, przesuwały mu się przeróżne obrazy. Nagle to wszystko nabierało nowego znaczenia.
Nie wiedział dlaczego, ale najpierw przypomniał sobie pierwsze rozmowy.
– Nie zauważyłem cię tu wcześniej.
– Kiedyś częściej tu przychodziłam, teraz tylko raz na jakiś czas zajrzę…
– Pewnie masz chłopaków na palety, co?
– Może kiedyś, ale to już dawno…
Później jego umysł przebił niczym włócznia szyderczy wyraz twarzy barmana i jego słowa.
– Nie mogę uwierzyć – sapnął Adam – To niemożliwe!
– A jednak – odpowiedziała – „Tych urodzin nie zaliczyłbyś do udanych…”, pamiętasz?
– N-no tak, ale…
I Adam znów zapadł się we wspomnienia. Przypomniał sobie, jak Monika reagowała na otoczenie, jej zachowanie. W głowie dudniły mu słowa starszego człowieka z okna żółtej kamienicy.
– Znaczy się – jej rodzice? – powtórzył Adam, ale zauważył, że Monika patrzy na niego pytająco.
Wpadł na nowy pomysł.
– A ci faceci, którzy chcieli cię zabić? – zapytał z desperacją w głosie. – Przecież oni cię widzieli!
– Nie, nie widzieli mnie i nie mnie chcieli zabić.
– Jak to nie?!
– Nie mnie – wyjaśniała spokojnie. – Oni rozmawiali o kimś całkowicie innym.
– I tak dobrze to wyszło?!
Odpowiedziało mu milczenie, będące jeszcze wyrazistszą odpowiedzią niż jakiekolwiek przekonywania.
Adam pokręcił głową nie mogąc tego wszystkiego ogarnąć. Naraz pomyślał też, że tych czterech mogło rzeczywiście zamordować jakąś biedną dziewczynę, a on mógł przecież zawiadomić policję… z drugiej jednak strony – co powiedziałby gliniarzom? Że słyszał jakąś rozmowę?
– Nadal niedowierzasz? – ciągnęła Monika – A drzwi od pokoju? Na urodzinach?
W głowie Adama stanęła sytuacja, jak dziś:
– Adam, śpisz?
Pukanie w szybę.
– Nie, już nie. Już wstaję.
– Chcesz to jeszcze leż, ale otwórz drzwi, bo chcę posprzątać trochę ławę…
– To jeszcze nie dowód! Nie pamiętam twojego wyjścia, równie dobrze mogłem wtedy zamknąć drzwi i też nie pamiętam! – odparł Adam próbując się podnieść.
– Wciąż się zapierasz? Dlaczego nie chcesz uwierzyć?
– Jak to „dlaczego”?! Jak mogłem… pokochać…
Monika uniosła się jakby odrobinę wyżej nad ziemię.
– Nie, w życiu w to nie uwierzę! – odezwał się Adam.
– Nie zmuszę cię – wzruszyła ramionami.
Mały spojrzał na nią z najwyższym zdumieniem.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie mogłam – odparła, a na jej twarz na chwilę wrócił smutek. – Gdybym ci powiedziała nie byłoby najmniejszej szansy na to, że coś do mnie poczujesz.
– Skąd wiesz?
– Proszę, nie rozśmieszaj mnie – rzekła tonem lekkiej irytacji. – Próbowałam mówić wielu przed tobą. Próbowałam… i co? Nic z tego nie wychodziło! Owszem, darzyli mnie współczuciem, starali się odkrywać fakty z mojego życia, na swój sposób pomóc mi… Powiedz sam, szczerze, czy gdybyś wiedział to zakochałbyś się we mnie?
– Nie wiem… – rzekł Adam zrezygnowany. – Chyba nie…
– Widzisz! A ja nie mogłam… stracić ciebie.
– Dlaczego? Co przez to rozumiesz?
– Masz wiarę – odpowiedziała – wierzysz w rzeczy, które inni odrzucają w przedbiegach.
– Wierzę? Przecież przekonujesz mnie…
– To nic – machnęła świetlistą ręką – naturalne, że nie możesz tego pojąć od razu, ale ważne, że w ogóle dopuściłeś tę myśl do siebie.
– Czy ja wiem – westchnął chłopak. – Na dobre skojarzyłem cokolwiek wtedy, przed uderzeniem, gdy moje ręce… Gdy się ocknąłem to już tego nie byłem pewien.
Adam poczuł, że zaczyna słabnąć.
– Dlaczego… dlaczego ktoś musiał cię pokochać?
Monika westchnęła, a jej twarz wyrażała głęboki ból.
– Jak w ogóle umarłaś?
– Popełniłam samobójstwo. Skoczyłam z mostu z tym pamiętnikiem – powiedziała, a na jej dłoni nagle pojawiła się niewielka książeczka – Dlatego zawsze, kiedy się objawiam, to z nim. Podobno tylko go znaleziono…
– Dlaczego to zrobiłaś?
– Dziś sama żałuję – odparła powoli. – Nie pamiętam już prawie swojego życia. Widzisz… po śmierci, jeśli twoja dusza nie zazna spokoju, zaczynasz ją tracić na rzecz ciemności. Bardzo szybko. Dlatego tak ważny jest czas, który jest ci dany, by odnaleźć spokój. I ty mi w tym pomogłeś.
– Jak? – powiedział Adam cicho.
– Ciążyło na mnie przeznaczenie – odparła zamykając oczy, po czym ciągnęła. – Byłam za życia bardzo… po prostu bawiłam się chłopakami, żadnego nie traktowałam poważnie. Ale jeden naprawdę mi się spodobał. To był typ, za którego dziś nic bym nie dała, ale wtedy oczarował mnie… Nie wiedziałam, że w tym samym czasie ktoś się we mnie kochał. Jakiś chłopak, dziś już z trudem pamiętam jego imię… Kochał mnie. Ale ja byłam ślepa, a kiedy tamten, na którym mi zależało, zostawił mnie i zrobił ze mnie… W każdym razie wtedy poszłam na most i przeklinałam cały świat. Mówiłam, że nikt mnie nigdy nie kochał…
– A to było kłamstwo.
Monika przytaknęła ruchem głowy.
– Kiedy umarłam usłyszałam jedynie głos, który z mocą oznajmił, że dusza moja będzie pozostawiona między żywymi aż po dzień, kiedy będzie mi dane usłyszeć „kocham cię”, albo też wcześniej ciemność mnie pochłonie.
– Więc to już koniec?
– Tak, to już koniec – oznajmiła Monika uroczyście.
Adamowi zakręciło się w głowie.
– Monia, ja… mówiłaś, że nie umrę…
– I nie umrzesz. Zaraz cię zmorzy, ale się ockniesz, a dookoła będzie wielki chaos – odparła z uśmiechem.
Mały poczuł ulgę, ale nagle poczuł się oszukany.
– Ja naprawdę cię kocham.
Spojrzała na niego, a z jej oczu lał się blask.
– W takim razie jeszcze się kiedyś spotkamy. I nie będzie już między nami tajemnic. Żadnych.
Adam uśmiechnął się z trudem.
– A co jest tam?
– Sama nie wiem, jeszcze tam nie byłam – opowiedziała unosząc się powoli. – A teraz żegnaj. Muszę już odejść.
– Proszę, zaczekaj…
– Nie mogę – pokręciła głową. – Będę na ciebie czekać. Żegnaj.
– Żegnaj… – odpowiedział już szeptem.
Poczuł, jak ziemia się pod nim zapada. Na jego oczy, choć otwarte, spadał jakby pył, by po chwili zasłonić mu świat. Przestał odczuwać cokolwiek.
– Nie!!! – dotarł do niego męski głos. – Jakie żegnaj, młodzieńcze? Walcz, walcz!!!
Adam otworzył oczy i zobaczył, że dookoła pełno jest ludzi, a przy nim stoi jakiś starszy człowiek z siwą czupryną i w okrągłych okularach. Poruszył się i poczuł przeszywający ból ramienia, pleców i w ogóle wszystkiego.
– Przepraszam – odezwał się po chwili. – To nie było do pana.
– Ciągle majaczysz – oceniły usta pod siwymi wąsami. – Ale wyjdziesz z tego. Będzie dobrze. Będzie dobrze, chłopcze.
Mały go nie słuchał. Szukał wzrokiem Moniki.
Szukał…
Uwierzył.
ładne
rozwiazanie ciekawe….mozna by z tego niezły film zrobić, serio:)
:]
Jezu, BAZz, czemu publikujesz takie starocie? 🙂 Przecież ja o tych opowiadaniach chciałbym już dawno zapomnieć :]
🙂
Bez przesady, nie jest ono takie złe. Poza tym nie musisz o nich pamiętać, wystarczy, że ja pamiętam. I pamiętam też to o kolesiu, który został psem, ale odszukam je gdy będę potrzebował tekstu na stronę 😛
Świetnie ze jest ono, ja wróciłem do niego po 15latach. I te inne tez bede szukal, o psie, o ludziach w grze, ale jakie to tytuły były….
I bym prosił o więcej takich opowiadan…. 😉
Może chodzi Ci o Smoczy park?