Kłopoty finansowe firmy THQ niespodziewanie okazały się być bardzo atrakcyjne dla graczy. A to za sprawą szeregu akcji, dzięki którym można było wejść w posiadanie gier od amerykańskiego wydawcy za bezcen lub też zupełnie gratis. Tak właśnie było z Metro 2033, tytułem którego kojarzenie z powieścią Dmitrija Głuchowskiego jest jak najbardziej pożądane.
Podobnie jak akcja książki, gra przenosi nas do roku 2033, gdy w świecie po atomowej zagładzie, ocaleńcy ukryli się w podmoskiewskich tunelach metra. Stacje, będące czymś na pozór przypominającym miasta, wydają się być bezpieczne, jednak zagłębianie się w ciemne korytarze czy wychodzenie na powierzchnię, grozi wieloma niebezpieczeństwami. I wszystkich ich doświadczymy, jeśli zdecydujemy się na grę Artemem – młodym chłopakiem, który chcąc ratować rodzimą stację, musi wyruszyć w podróż, która okaże się tyle niebezpieczna, co i ciekawa.
Jak na grę, którą otrzymujemy za zwykłe polubienie strony THQ na Facebooku, pozytywnie mnie ona zaskoczyła już na samym początku. Nie spodziewałem się, że dostępna będzie także polska wersja językowa, a jednak tak było. Wystarczyła zatem tylko chwila zabawy, żeby pozmieniać parametry napisów oraz język dialogów (ciekawe, że od czasów S.T.A.L.K.E.R.-a to język rosyjski nadaje najwięcej klimatu w postapokaliptycznych grach komputerowych) i można rozpoczynać zabawę. Spolszczenie prezentuje solidny, wręcz rzemieślniczy poziom. Jak na tłumaczenie kinowe (czyli samych napisów) jest naprawdę nieźle – można żałować tylko, że nie wszystkie dialogi, zwłaszcza te słyszane w tle, posiadają odpowiednie tłumaczenie. Tu także z tęsknotą warto wspomnieć o Mirosławie Utcie, który dał popis w polonizacji S.T.A.L.K.E.R.-a z lektorem.
Niestety, już na początku czekają nas dwie przykre niespodzianki. A to dlatego, że twórcy gry nie przewidzieli możliwości rozgrywania kilku sesji naraz (dlatego niemożliwe staje się równoległe granie na jednym komputerze na przemian z np. bratem) oraz każą nam wybierać poziom trudności w połączeniu z jednym z dwóch trybów, bez wyjaśnienia, czym się one od siebie różnią? A ma to zasadniczy wpływ na dalszą grę, ponieważ tryb stalkera zmienia ilość dostępnej w grze amunicji i znajdywanych zapasów, ale za to zwiększa siłę ognia poszczególnych broni. Ponadto, we wszystkich trybach, twórcy zaserwowali nam konieczność grania ze zminimalizowanym interfejsem ekranowym – nie ma możliwości choćby porównywania parametrów znajdowanych broni itp. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie dodaje realizmu całej grze, ale z drugiej strony jest irytujące i powoduje konieczność uczenia się wszystkiego na pamięć… A to nie jest dobre, gdy grę traktujemy jako zwykły relaksator i zdarzają się długie przerwy, zanim ponownie zasiądziemy do komputera.
Fabuła nie należy do specjalnie porywających. Na rodzimej stacji bohatera, pojawia się nowy gatunek mutantów i chłopak rusza w podróż, aby ostrzec innych. Ponadto, mamy w grze całkowicie zbędne i wprowadzające niepotrzebny zamęt, paranormalne wstawki – sny bohatera oraz tajemnicze żywe cienie, których pojawianie się podyktowane jest wyłącznie chęcią stworzenia chaotycznego klimatu tej produkcji (co się udaje), a w finale gry, wymusza bieganinę w poszukiwaniu końca, i sensu w dodanej na siłę scenie.
Po podziemnym – i nie tylko – świecie wędrujemy jak po sznurku i wszelka swoboda ogranicza się zwykle do wyboru jednego ze sposobów przejścia przez założone z góry lokacje. Można to zrobić stawiając na siłę ognia, cicho mordując (tu przydatne okazują się noże do rzucania i noktowizor) albo przemykając, żadnego z wrogów nawet nie alarmując. Ja poddałem się pokusie radosnego krycia się w mroku i mordowania wszystkich, którzy nawiną się pod rękę i przyznam, że sprawiało to naprawdę dużo frajdy. Problem jednak w tym, że nie wszędzie daje się zastosować tę taktykę – to nie Fallout, którego dawało się przejść bez oddania choćby jednego strzału. A szkoda. Niestety, brak otwartego świata, który tak znakomicie udało się stworzyć na potrzeby S.T.A.L.K.E.R.-a, upodabnia tę grę do Dead Space i podobnie jak w tej produkcji, zwyczajnie nie da się tu zabłądzić, czy zrobić coś, co skutecznie pokrzyżuje nam wykonanie misji. Bo właściwie misja jest tylko jedna – przeć do przodu, posyłając do piachu wrogów – zarówno tych w postaci zmutowanych stworów, jak i faszystów oraz komunistów, którzy zadomowili się w metrze, nadając światu jeszcze lepszego smaczku i charakteru. Nie ma też możliwości dołączenia do którejś z tych frakcji (och, to przecież byłoby takie niepoprawne!), co zubaża nieco tę produkcję.
Ciekawie za to rozwiązano sprawę ekonomii w grze, która opiera się na amunicji. Środkiem płatniczym są naboje wyprodukowane przed wojną, ale gdy zajdzie taka potrzeba, daje się nimi strzelać i to ze znacznie lepszym skutkiem, niż przy użyciu standardowych kul. Tak przynajmniej twierdzą autorzy gry, ja bowiem – mimo grania w trybie stalkera – nigdy nie doświadczyłem potrzeby strzelania złotymi pociskami i sprawdzenia ich w praktyce. Drugim, bardzo dobrze zrealizowanym elementem, jest gra w sytuacjach, w których trzeba używać maski przeciwgazowej oraz dbać o regularną wymianę filtrów i zachowania szczelności osłony. To wprowadza jeszcze jeden element, który może przyprawić nas o śmierć i tylko zagęszcza atmosferę dookoła.
Metro 2033 ma wszystko, czego może potrzebować dobra strzelanka w świecie postapo – ciężki, nieco klaustrofobiczny klimat podziemnych tunelów, śmierć, czającą się na każdym kroku, fanatycznych przeciwników i nadzieję na uratowanie siebie, i swojego domu. Pod wieloma względami, tytuł ten przypomina pierwszego Half-Life’a, do tego stopnia, że niektóre lokacje czy przeciwnicy wydają się być inspirowani tamtą produkcją. Z nowszych gier, zdecydowanie blisko mu do wspomnianego już Dead Space’a, głównie jeśli chodzi o sposób prowadzenia gry oraz otoczenie, w jakim przychodzi nam się poruszać.
Choć gra jest krótka – przejście jej zajmuje około 13 godzin – i miejscami wydaje się mieć niewykorzystany potencjał, który aż prosi się o rozbudowanie, jej twórcy zadbali o różnorodność rozgrywki. Mamy więc zwykłą wędrówkę po tunelach metra, mamy wyprawy na powierzchnię i podróże pojazdami szynowymi. Są tu pościgi drezyn, palenie miotaczem nacierających mutantów, mamy także chłopca, który wdrapuje nam się na plecy i wymusza konieczność prowadzenia walki z tym balastem – co ma, oczywiście, całkiem istotny wpływ na sterowanie. Można powiedzieć, że przez całą długość rozgrywki, zmienia się ona, dostarczając nowych wrażeń i wymuszając konieczność dostosowywania się do otoczenia. To sprawia, że ani przez chwilę się nie nudzimy, mimo szczątkowej fabuły i wędrówki, na dobrą sprawę nie wiadomo dokąd, i dlaczego?
Trudno jest jednoznacznie ocenić tę produkcję. Z jednej strony to dobra gra, która ani przez chwilę się nie nudzi i która wciąga klimatem oraz dynamiczną akcją. Z drugiej – jest liniowa, o banalnej fabule i właściwie nie widzę powodów, dla których ktoś miałby w nią zagrać więcej niż jeden raz. Świat, choć oparty na powieści (swoją drogą także obecnej w grze, chciałoby się nawet powiedzieć, że jest jej tam aż zbyt wiele), pozostaje ubogi – jest na przykład możliwość pukania do wielu drzwi, ale żadne się nie otwierają, zaś próby zagadywania do ludzi kończą się, w najlepszym razie, pozyskiwaniem nieistotnych i nieinteresujących uwag. Całość sprawia wrażenie przecierania szlaków – produkcji ciekawej i wartej zagrania, ale bardziej przygotowującej grunt pod coś większego (może Metro: Last Light?), niż mającej generować zyski dla jej twórców. W każdym razie, dla miłośników rosyjskiej fantastyki oraz klimatów postnuklearnych, stanowi ona pozycję obowiązkową – szczególne, jeśli ponownie trafi się okazja zakupienia jej po atrakcyjnej cenie lub otrzymania egzemplarza za darmo.
Tytuł: | Metro 2033 |
---|---|
Producent: | 4A Games |
Wydawca PL: | CD Projekt |
Rok: | 2010 |
Platformy: | PC, X360 |
Ocena: | 4 |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz