Pik-pik-pik-pik-pik-pik-pik…
Natrętne dźwięczenie budzika wyrwało ją z objęć snu. Żałowała, że nie może nakryć się kołdrą i ponownie zapaść w ramiona Morfeusza. Ale trzeba było wstawać…
Chłód panujący w pokoju był niczym w porównaniu z tym, jak lodowate było jej ciało po przespanej nocy. Szybkim krokiem przeszła do łazienki, zbierając po drodze wszystko, co miało się przydać do porannej toalety. Te same, co wczoraj czynności, proste ruchy nie mające w sobie nic z przyjaznej stałości rutyny, ale raczej drażniące wszystkie nerwy odczuciem stagnacji i nudy. Pośpiesznie zjedzone śniadanie, wyjście z domu, przy wtórze monotonnych głosów rodziny. Wiatr szarpał poły jej płaszcza, wyrywał jasne włosy z więzi sięgającego pasa warkocza.
Dotarła do szkoły i rozpoczęły się lekcje. Ci sami ludzie, te same wiadomości. Strzałka zegara niepostrzeżenie docierała od dzwonka, do lekcji, od dzwonka, do lekcji.
Skończyło się.
Wracała szybko, jakby bojąc się uciekającego czasu. Gdy wspięła się po schodach swego domu i zamknęła za sobą cicho wejściowe drzwi, poczuła się spokojniejsza. Porzuciła płaszcz w przedpokoju, podążając śpiesznie do pokoju, który zwykła zwać sypialnią. Lustro czekało na nią…
Stanęła przed nim. Tak jak zawsze, niepostrzeżenie dla jej wzroku, dokonywała się przemiana. Za każdym razem coś innego… Dziś lustro podarowało jej balową, gotycką suknię. Obróciła się powoli, przyglądając swemu odbiciu… Czarna koronka na samym dole zawirowała pospołu z atłasem. Haftowany onyksem gorset obejmował szczupłą talię, na dekolcie, odsłoniętym przez głębokie wycięcie, lśniły szmaragdy, tak samo jak w upiętych wysoko włosach.
Poczuła dłoń na swej ręce, a drugą na kibici. Odwróciła się i spojrzała w złociste oczy Księcia. Zawsze przychodził. Wiedziała, że to nie magia Lustra zmuszała go do tego – jedynie jego własna wola skłonić go mogła do zrobienia czegokolwiek.
O nie… On przychodził dla niej… dla niej i tylko dla niej. Zawirowali w tańcu, odmieniając wszystko wokół – szarość dnia, zakurzone meble… Pokój stał się przestronną salą, w której, przez ogromne okna, wpadały promienie księżyca. Oparła głowę na jego ramieniu i pogłaskała zbłąkany kosmyk z jego włosów – tak jasnych, że prawie białych.
Nachylił się ku niej i ucałowawszy policzek szepnął na ucho coś, co wywołało uśmiech na jej twarzy – nie ten zwykły, zimny i cyniczny, ale prawdziwy – który dane było zobaczyć tak niewielu.
Została sama.
Westchnęła cicho, pogładziła śliską taflę szkła i zasiadła do nauki.
Kilka tygodni później dziewczyna zaginęła, a po uznaniu jej za zmarłą rodzina przeprowadziła się do nowego mieszkania, pozbywając się większości sprzętów. Wśród sprzedanych rzeczy znalazło się także pewne kryształowe lustro w rzeźbionej ramie… Od tamtej pory stało w antykwariacie, gdzie padały na nie zakurzone promienie słońca, i tylko od czasu do czasu jakieś dziecko dostawało od rodziców burę za niestworzone opowieści o „Pani i Panu z lustra”.
Hmm…
Naprawdę wiele nie trzeba, aby napisać dobre opowiadanie. Tymczasem do Tawerny ciągle przysyłane są prologi, pierwsze rozdziały i części jakichś niestworzonych powieści, które pewnie nigdy kontynuacji się nie dovczekają…
A przecież wystarczy szczątek fabuły, pomysł – i proszę można stworzyć shorta, który i cieszy oko i przyjemnie się czyta.
Drugi komentarz..
…to nadal brzemię, bo i ten zazwyczaj jest czytany (co nie zawsze sprawdza się w przypadku trzeciego)… więc wyrażam swoje pożądane zdanie – trochę oklepane…