Czy wydawnictwo, które do tej pory specjalizujące się głównie w tematycznych karciankach, tworzy nowe uniwersum i osadzone w nim gier o profilu typowo europejskim, ma szansę na sukces? Eksperyment dość nietypowy, aczkolwiek jeśli wszystkie tytuły z serii będą podobnej jakości, co Love Letter, to na pewno interesujący.
Wszystkie gry, których akcja dzieje się w mieście-państwie Tempest, ma określoną chronologię. I tak po osądzeniu za zdradę stanu królowej, jej córka księżniczka Anette zamyka się w pałacu, pogrążając w rozpaczy. Gracze wcielają się w role zalotników, którzy przekazując listy miłosne wpływowym osobom z otoczenia księżniczki, będą starać się o jej serce.
W pudełku z grą znajdzie się szesnaście kart do gry, cztery karty pomocy, znaczniki uczucia oraz instrukcja. Nie jestem w stanie ocenić wykonania elementów, gdyż recenzja powstała na podstawie samodzielnie wydrukowanego egzemplarza przedpremierowego, aczkolwiek biorąc pod uwagę znakomitą jakość innych wydanych przez AEG produktów, można założyć, że będzie, co najmniej przyzwoicie. Jak widać jednak, ilość komponentów nie poraża, czy udało się więc stworzyć na ich bazie solidny tytuł?
Rozgrywka rozpoczyna się od potasowania kart i odłożeniu jednej z nich w ciemno. Następnie, rozdaje się wszystkim graczom po jednej z kart. W swojej turze każdy dobiera kolejną z talii, a następnie jedną z nich odrzuca, wprowadzając jej efekt. Celem w każdej z rund jest dotrwanie do jej końca z kartą o najwyżej wartości (które występują z różnym natężeniem w zakresie 1 do 8) lub wykluczenie przeciwników. Po zakończeniu rundy, zwycięzca zbiera znacznik uczucia. Po skolekcjonowaniu ich odpowiedniej ilości, różnej w zależności od liczby uczestników, gra się kończy.
W trakcie rozgrywki występują elementy dedukcji, na poziomie podobnym do tego znanego dobrze z Cytadeli. Tutaj również niejednokrotnie przyjdzie nam zgadywać, jaką kartę aktualnie ma na ręce przeciwnik? Będziemy także mogli je podejrzeć, czy porównać w sekrecie przed pozostałymi graczami, by wyeliminować aktualnie mniej wpływowego konkurenta. Oczywiście, trzeba się przygotować na solidną dozę negatywnej interakcji, gdyż prawie wszystkie karty wpływają na przeciwników.
Love Letter nie jest tytułem zbyt głębokim, czego raczej nikt nie oczekuje, biorąc pod uwagę ilość kart w pudełku. Wszystko opiera się tutaj na odpowiednim rozeznaniu w zagranych już kartach, blefowaniu oraz wyczuciu odpowiedniego momentu na przeprowadzenie skutecznego ruchu przeciw rywalom. Gra jest bardzo lekka i trwa około 20-25 minut, co sprawia, że jest świetnym fillerem
między rozgrywką w bardziej ambitne gry, czy na początek spotkania z planszówkami.
Jedyne, czego zdaje się brakować, to może nieco większej ilości kart i możliwości rozgrywki w pięć osób. To, co otrzymujemy teraz, jest całkowicie w porządku, choć wprowadzenie dajmy na to, aby otrzymać możliwość dobrania większej ilości kart w turze, co w ciekawy sposób urozmaiciłoby rozgrywkę, pozwalając na większy wybór w zagrywaniu kart, ale też bardziej uwrażliwiając gracza na działanie strażniczki. Takich efektów można by wymyślić jeszcze sporo, co otwiera pole do stworzenia dodatku.
Gra Seiji Kanaiego z miejsca podbiła także moje serce. Love Letter oferuje grywalność w czystym wydaniu, bez zbędnych komplikacji czy tony wyjątków. Gra oparta jest na bardzo prostym mechanizmie, ale w żadnym wypadku nie można jej zarzucić bycia prostacką. W swojej kategorii to niemal ideał, który mogę polecić w ciemno.
Plusy:
- szybka rozgrywka,
- proste zasady,
- elementy blefu i dedukcji.
Minusy:
- nieco zbyt mało postaci.
Tytuł: | Love Letter |
---|---|
Autor: | Seiji Kanai |
Wydawca: | Alderac Entertainment Group |
Rok: | 2012 |
Liczba graczy: | 2-4 |
Czas gry: | 20 minut |
Ocena: | 5+ |
lunch-break
gra wydaje mi sie idealna na przerwe obiadowa w robocie – pomiedzy gryzem kanapki a widelcem makaronu bedziemy adorowac ksiezniczke juz niedlugo 🙂