Muszę uczciwie przyznać, że choć staram się być na bieżąco z kinowymi nowościami, to jednak fakt, iż powstaje taki film, jak Król Artur umknął mojej uwadze. O tym, że ktoś w ogóle go kręci, dowiedziałem się siedząc na sali kinowej i oglądając trailery puszczane przed Pojutrze. Nie mniej obejrzenie krótkiej, kilkudziesięciosekundowej zapowiedzi wystarczyło, bym zainteresował się tematem.
Król Artur to najnowsza, irlandzko-amerykańska produkcja spod znaku kina… no właśnie, jakiego? Kostiumowego? Bardziej pasuje to do dawnych, dworskich filmów w rodzaju Czarnego Tulipana i innych z przystojnym wtedy jak sam diabeł Jeanem Paulem Belmondo. Więc może historycznego? Niby tak, ale Amerykanie ostatnimi czasy nazbyt często sprawiają wrażenie, jakby mieli akt własności na prawdę historyczną (vide Gladiator). Najlepiej będzie zatem pójść za dystrybutorem – Król Artur został przez niego zakwalifikowany jako film akcji/przygodowy.
I jak najbardziej słusznie. Król Artur nie jest bowiem filmem historycznym, w którym spróbowano oddać w możliwie najpełniejszej krasie jedną z najbardziej frapujących, europejskich legend. To po prostu kolejne nadęte widowisko – niby niezłe wizualnie, wciąż jednak tylko widowisko. Daleko mu chociażby do wspomnianego już Gladiatora, mimo, iż reżyser nie ukrywał, że chęć nakręcenia Króla Artura pojawiła się u niego wskutek obejrzenia słynnego obrazu Ridleya Scotta.
Król Artur to, niestety, film słaby. Teoretycznie jest w nim wszystko, co powinno sprawić, iż urzeknie on widza – mamy urokliwe krajobrazy, nieskazitelnego bohatera i jego wiernych kompanów; mamy historię miłości, rozterki i poszukiwanie własnego miejsca w świecie; mamy trochę przyzwoitej batalistyki. W praktyce z tego wszystkiego zostają co najwyżej piękne krajobrazy. Scenariusz? Jaki scenariusz? Historia opowiedziana w Królu Arturze jest prosta jak budowa cepa. Byłoby to może do zaakceptowania (ostatecznie wiele było filmów w sumie prostych, np. Szeregowiec Ryan – paru kolesi w czasie II wojny światowej szuka innego kolesia; nic dodać, nic ująć), gdyby nie fakt, że film w strategicznych momentach po prostu traci klimat i trąci uproszczeniami dla szeregowego pożeracza popcornu. Bywają bowiem filmy o prostym scenariuszu, wciągające za to za sprawą świetnego wykonania, niezapomnianej galerii postaci, rewelacyjnej gry aktorów, muzyki czy zdjęć. W Królu Arturze aktorzy odstawiają fuszerkę, grając słabo i bez wyrazu; Clive Owen wcielający się w postać Artura nie pokazuje niczego nadzwyczajnego, po prostu gra, bo mu za to płacą. Odrobinę wyróżnia się tylko Ray Wintsone w roli Borsa, ale raczej ze względu na przyporządkowanej jego bohaterowi roli zabawno-rozrywkowej (w filmie amerykańskim taka, zdaje się, musi być już obowiązkowo), niż za sprawą swojego aktorstwa plus może jeszcze Til Schweiger – aktor dobry, powierzono mu jednak rolę tak wątłą, że w sumie nie ma to znaczenia. Muzyka, za którą stoi podobno Hans Zimmer, jest tak nijaka, że aż nie chce się wierzyć, iż maczał on w niej palce. Podobnie jest ze zdjęciami, które nie zachwycają. Mimo, iż stoi za nimi uznany w świecie Sławomir Idziak w filmie nie widać jego kunsztu – są raptem dwie sceny, gdy faktycznie krzesze on z wizji reżysera coś więcej (walka na lodzie i strzelające kamforami z płonącą oliwą katapulty), reszta to po prostu przyzwoita praca z kamerą (za przyzwoite, pewnie, pieniądze).
Film trwa ponad dwie godziny. Dwie godziny, które minuta po minucie są zupełnie przewidywalne i wręcz nużące. Razi kompletna ignorancja w warstwie historycznej filmu, drażni jawny kretynizm niektórych scen czy rozwiązań. Nigdy nie widziałem też równie nierealnej bitwy – liczna i bitna armia wojowników z północy daje się pokonać garstce półnagich Brytów i piątce kawalerzystów. Ginewra (piękna Keira Knightley), wojowniczka Piktów (!) raz pędzi na wroga z mieczem wyglądając autentycznie groźnie, by za chwilę wskoczyć wrogiemu Sasowi na plecy bijąc go po głowie jak dziewczyna z kadzi z kisielem.
Nie wiem, czy warto iść do kina na Króla Artura. Może warto, dla kilkunastu sekund, w których można podziwiać piękne, muskularne konie… Tak poważnie to chyba raczej nie, bowiem nie ma w tym filmie niczego, naprawdę niczego przykuwającego. Garstka smaczków w postaci kilku interesujących ujęć czy celtyckiego klimatu (baaardzo rozcieńczonego), dla którego rzesze jego wielbicieli wydadzą pieniądze na bilet, to zdecydowanie za mało. Króla Artura nie będzie też warto oglądać, gdy pojawi się w wypożyczalni. Dopiero za kilka lat, kiedy któraś z polskich stacji zaserwuje go za darmo jako jakiś megahit czy inny film miesiąca może będzie sens włączyć odpowiedni kanał i zobaczyć, co to takiego ten Król Artur. Obawiam się jednak, że i wtedy znajdzie się w telewizji wiele propozycji znacznie ciekawszych.
Ps. Konia z rzędem temu, który mi powie, kto pod koniec filmu otwierał ciężkie wrota rzymskiej twierdzy. Bo o ile na początku monumentalne odrzwia odciągają na boki wielkie, czarne rumaki, to potem zamykają się one i otwierają… samoczynnie.
Tytuł: | Król Artur |
---|---|
Reżyseria: | Antoine Fuqua |
Obsada: | Clive Owen, Keira Knightley, Ioan Gruffudd |
Rok wydania: | 2004 |
Czas: | 126 minut |
Ocena: | 2 |
Uhmm…
Dla mnie i tak najlepszym Arturem zostanie na zawsze Sean Conerry z „Rycerza Króla Artura”
Tja…
… tyle, że to „troszkę” inne filmy, a „Arturów” nie ma nawet co porównywać…
Wiecie,
że są dwie wersje legendy o królu Arturze? W jednej Artur jest królem, a w drugiej, tej mało znanej, jest dowódcą odziału walczącego z Sasami. Dużo osób po tym filmie narzekało, że przekręcili legendę. Otóż nie, reżyser przedstawił tylko jej drugą wersję.
…
Wersji legendy jest milion pięćset sto dziewięćset, tak naprawdę. Liczy się sposób jej przedstawienia. A tutaj nie był on ani frapujący, ani przesadnie zajmujący. Kicha 🙂
Podobnie z
Robin Hoodem…
Najlepszą wersję legendy jaką czytałem napisał Polak…
…
Robin Hood bo mało jaadł? 😛
król artur cool
jeden z najlepszych filmów jakich oglądałem
naprawdę świetny
rzuff
Film spoko. Klimat i muzyka zajebista a scena na tafli jeziora po prostu wymiata. To że przekręcono historię też słyszałem ale król artur faktycznie ma wiele eersji