Konie galopowały tak szybko, jak tylko było to możliwe. Powóz podskakiwał szaleńczo na wybojach tej leśnej, dawno już zarośniętej i zapomnianej drogi. Riven chwycił się mocno i zbierając się chwilę na odwagę, wychylił się i spojrzał w tył, ponad kabiną pojazdu. Napastnicy pędzili za nimi z niezwykłą szybkością, stale zmniejszając dzielącą ich odległość.
– Psiakrew! – syknął i odwrócił się. Jego towarzysz, dzierżący lejce, zrozumiał przesłanie tego słowa. Posępnie skinął głową, a jego twarz przybrała wyraz determinacji. Riven gorączkowo myślał, czy nie spróbować naciągnąć kuszy, ale szybko zrozumiał, że szaleńcza jazda uniemożliwia mu wykonanie jakiejkolwiek czynności, wymagającej użycia rąk.
Koło najechało na jakiś wyjątkowo duży korzeń czy kamień, wóz podskoczył i przechylił się niebezpiecznie na prawo. Mężczyźni siedzący na koźle chwycili się mocno, walcząc o utrzymanie na swoich miejscach. Tymczasem z wnętrza kabiny dobiegł głośny kobiecy pisk.
– Dasz sobie radę? – Riven wycharczał w ucho siedzącego obok Verbena, próbując przekrzyczeć szum powietrza. Mężczyzna chwycił mocniej lejce i z zaciętą miną pokiwał głową.
– Idź! – warknął.
Wóz zwolnił minimalnie, a Riven, trzymając się kurczowo krawędzi, wdrapał się na dach powozu. Rzucił jeszcze szybko okiem w stronę pościgu, widząc, jak piętnastu zbrojnych stale zmniejsza dystans. Ich spienione konie zdawały się być tak samo silne, jak na początku tej nieszczęsnej pogoni. Szybko wypędził z myśli okropną wątpliwość, jak długo jeszcze uda im się utrzymać przewagę i przesunął się jak najbliżej bocznych drzwi kabiny, podciągając się do krawędzi. Z całej siły uderzył w niewielkie okienko, by siedząca w środku pasażerka mu otworzyła. Kobieta wychyliła się, łapiąc Rivena za ramię. Mężczyzna, ryzykując upadek, ostrożnie wśliznął się do środka i zatrzasnął drzwi.
– Panno Kellen, co się stało? – spytał, ciężko dysząc. Dopiero teraz dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił i jak mogło się to skończyć. Nogi ugięły się pod nim lekko, chwycił się więc ściany powozu, niemalże słysząc szaleńcze bicie własnego serca.
Kobieta popatrzyła na niego niepewnie. Jej jasne oczy błyszczały niespokojnie w ciemnej kabinie, ale wrodzona duma nie pozwalała jej tego niepokoju uzewnętrznić w jakikolwiek inny sposób. Wiedział, że choć była śmiertelnie przestraszona, za wszelką cenę starała się zachować spokój.
– Nic, wielkiego Rivenie – początkowe drżenie głosu szybko zastąpiła zwykła u niej hardość. – To tylko… Tana.
Dopiero teraz Riven ujrzał ośmioletnią dziewczynkę, ściskającą kurczowo szkarłatną suknię siostry. Twarz małej przybrała kolor jej śnieżnobiałej sukienki. Tylko oczka były napuchnięte i czerwone.
– Przykro mi, że musiałeś ryzykować życiem, żeby tu wejść – powiedziała, siląc się na spokojny ton. Jakże wiele wysiłku, musiało to od niej wymagać! – Ale ona się boi, dlatego krzyczy – Kellen kucnęła i przytuliła dziewczynkę, spoglądając nad jej ramieniem w zmęczone oczy żołnierza. Jej usta ułożyły się w kształt słów, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Mimo to, Riven z łatwością zrozumiał, co Kellen chciała mu przekazać.
Nie tylko Tana się boi.
Powóz podskoczył nagle na jakimś wyboju. Coś skrzypnęło i dało się słyszeć trzask łamanego drewna. Riven, rzucony bezwładnie, uderzył o przeciwległą ścianę kabiny. Kellen straciła równowagę i wpadła na siedzenie, nakrywając sobą szlochającą Tanę. Strażnik, modląc się bezgłośnie, by tylko wóz nie został uszkodzony, spróbował po raz kolejny złapać równowagę, lecz kolejne, zupełnie niespodziewane szarpnięcie rzuciło go w tył, na siedzenie naprzeciw Kellen. Powóz się zatrzymał.
Starsza z sióstr uniosła głowę, odrzucając kosmyki płowych włosów z czoła.
– Co się stało? – spytała cicho, obejmując płaczącą dziewczynkę. Jej czujny wzrok analizował dokładnie każde drgnienie na twarzy mężczyzny.
– Nie mam pojęcia, pani – Riven wstał, nieco speszony. Wiedział, że Kellen szuka w nim oparcia, tymczasem on sam był przerażony. – Proszę tu zaczekać, sprawdzę – nadał swemu głosowi pewne brzmienie, po czym uchylił nieco drzwi i ostrożnie wystawił głowę.
– Verbenie! – syknął, zdezorientowany. – Dlaczego stoimy?! – Strażnik usłyszał ciche szuranie, a następnie ujrzał, jak jego towarzysz powoli schodzi z kozła. – Verbenie?!
Mężczyzna nie odwrócił się, widocznie zaaferowany czymś innym…
– Uspokój się… – szepnął tylko, nienaturalnie spokojnym głosem. – Już nas nie ścigają.
Zdumiony Riven wychylił się jeszcze mocniej i odwrócił głowę, patrząc w dół zbocza. Faktycznie, konie napastników zniknęły. W dole majaczyły tylko poszarzałe drzewa i wąska droga, którą tu przyjechali. – Dlaczego się zatrzymałeś? – spytał, niczego nie rozumiejąc. – Verbenie?
– Zobacz sam – dobiegł go stłumiony głos mężczyzny. Jego ton sprawił, że Rivenowi zjeżyły się włosy. Czując, jak serce podchodzi mu do gardła, nakazał Kellen pozostać w powozie, a sam wyszedł i zatrzasnął drzwi. Przebył kilkanaście kroków, mijając wóz i konie i zrównał się z przyjacielem. Widok, który ukazał się jego oczom sprawił, że mężczyzna gwałtownie wciągnął powietrze, nie mogąc uwierzyć własnym zmysłom.
Kraniec.
Nazywali to miejsce różnie. Krańcem, krainą mgieł, granicą świata. To on wyznaczał koniec znanych ludziom terytoriów, był symbolem wszystkich ludzkich ograniczeń, tak naprawdę był końcem wszystkiego, co znajome i bezpieczne. Leżał poza zasięgiem ludzkiego poznania, nie można było pojąć, czym w istocie jest.
Na pierwszy rzut oka było to tylko niekończące się pole mgieł. Riven ze szczytu pagórka widział dokładnie białą ścianę oparu. Kraniec nie był jednolity. Gdzieś w nim, w głębi, sterczały gigantyczne głazy, wystające aż ponad sklepienie mętnej mgły. Mężczyźni widzieli teraz dokładnie równe rzędy drobnych ciemnych punktów, na tle mlecznobiałej przestrzeni.
Niektórzy mówili, że poza mgłami mieszkają bogowie i elfy, którzy odgrodzili się Krańcem od pełnego okrucieństwa świata ludzi. Były to jednak tylko plotki, prawda nadal pozostawała nie odkryta. Nikt, kto wyruszył w mgły nie mógł opowiedzieć o tym, co zobaczył, bo nikt z takiej wyprawy nie powrócił.
Dlatego Kraniec budził strach, paniczny wręcz lęk. Był to przecież inny, niezrozumiały i nie poznany świat, miejsce obrosłe legendami, żerującymi na ludzkich obawach. Sam jego widok, tak niezwykły i robiący głębokie wrażenie, odciskał swoje piętno na wszystkich tych, którym dane było to miejsce zobaczyć.
– Nie mogliśmy dotrzeć aż tak daleko. To niemożliwe.
Riven odwrócił się i spojrzał na stojącą za nim, obejmującą siostrę, Kellen. Milczeniem zbył to, że zlekceważyła jego prośbę. Ponownie spojrzał na niesamowity widok i odchrząknął.
– W trakcie pogoni zboczyliśmy nieco z drogi… – mruknął. Bardzo starał się opanować drżenie głosu wywołane wrażeniem, które wywarło na nim to miejsce. – Całkiem prawdopodobne jest także to, że zapędzili nas tu specjalnie.
– Nie – stwierdził sucho Verben. – Oni się boją o wiele bardziej niż my. Nasz powóz dotarł aż tutaj, a oni siedzą przestraszeni w lesie.
– Więc jesteśmy bezpieczni – wyszeptała z ulgą Kellen. Tana przylgnęła do niej, z przerażeniem wpatrując się w biały horyzont.
Dokładnie w tej samej chwili, jakby specjalnie, by zaprzeczyć jej słowom, kilka bełtów wbiło się z głuchym stukiem w tylną ścianę powozu, przerywając tym samym ciszę i odrywając wszystkich od ich własnych, niewesołych myśli. Riven spojrzał wściekle na kobietę, marszcząc brwi.
– Proszę zabrać siostrę i natychmiast wracać do środka wozu! – warknął. – Verbenie! – zwrócił się do strażnika. – Szybko! Musimy podjechać dalej, pod mgłę!
Verben, klnąc cicho, ponownie skoczył na kozioł. Riven, upewniwszy się, że siostry są bezpieczne, zajął miejsce obok niego. Zmęczone konie niechętnie ruszyły naprzód, lecz krzyk Verbena ponaglił je do biegu.
Riven obejrzał się. Zjeżdżali z niewysokiego wzniesienia, zostawiając za sobą napastników, a także wszelkie życie, ponieważ w miarę zbliżania się do ściany mgieł, ginęła wszelka roślinność. Stopniowo znikały drzewa – najpierw te wysokie, później te drobniejsze, w końcu także krzewy, paprocie a nawet trawy. Ziemia stawała się sucha, jałowa i spękana.
Dotarcie na miejsce zajęło im niewiele czasu. O wiele mniej, niż by chcieli. Verben zatrzymał konie w miejscu, gdzie rosło jeszcze nieco trawy, kilkadziesiąt stóp od białej ściany, ciągnącej się milami w obie strony. Białe opary zdawały się wyciągać swe długie macki w stronę przybyłych, a zaniepokojone zwierzęta parskały i orały ziemię kopytami. Mężczyźni, nie mniej przestraszeni, z ulgą zeskoczyli z kozła i dołączyli do sióstr siedzących w wozie.
– Tu nas nie dosięgną? – spytała Kellen, patrząc uważnie na obu strażników. Jej twarz lekko pobladła, ale nadal była pewna siebie. Tana wtuliła załzawioną buzię w ramię siostry, podciągając kolana pod brodę.
– Nie powinni. Tam, skąd pochodzą, ludzie boją się Krańca jeszcze bardziej niż my – stwierdził ponuro Verben. – Przypuszczam, że uznali nas za szaleńców, widząc, na co się decydujemy – jego rysy wyraźnie się wyostrzyły, a spojrzenie szarych oczu pociemniało. W zamyśleniu zastukał palcami w rękojeść swojego miecza.
– Ale czego oni od nas chcą? – zdecydowanie i pewność w głosie Kellen zaczynały ustępować powoli lękowi. Tana poruszyła się niespokojnie, a jej oczy znów zwilgotniały.
– Nie wiem, pani – mruknął zrezygnowany strażnik. – Może chcą was porwać dla okupu? Kobiety o waszej pozycji są cennymi zakładnikami dla takich jak oni.
– To chyba nie jest najistotniejsze w naszej obecnej sytuacji – stwierdził kwaśno Riven, który dotychczas wpatrywał się dziwnie niespokojnie za okno. – Powinniśmy zastanowić się, co robić dalej.
– Tak, masz rację – Kellen objęła pociągającą nosem dziewczynkę. – Przykro mi z powodu śmierci innych strażników i dziękuję wam, za uratowanie mnie i mojej siostrze życia. Obiecuję, że zostaniecie sowicie wynagrodzeni. Ale najpierw musimy wyjść z tego cało.
– Nie dziękuj nam za wypełnianie naszych obowiązków – odparł Riven, głosem pełnym goryczy. – Nie uratowaliśmy wam jeszcze życia. Sądzę, że w tak wielkim niebezpieczeństwie, jak teraz, jeszcze nie byłyście.
Twarz Kellen pozostała nieporuszona. Verben rzucił towarzyszowi badawcze spojrzenie, po czym rzekł, nad wyraz lekkim tonem:
– Teoretycznie jesteśmy górą. Oni boją się samego widoku Krańca. Nigdy nie odważą się podejść do mgieł tak blisko jak my. Możemy przeczekać tu, aż im się znudzi czatowanie…
– Verbenie! – Riven odwrócił się całkiem w stronę mężczyzny. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? – zdenerwowany, potarł czoło. – Jak mamy tu czekać? Bez jedzenia, wody? Oni mogą wezwać posiłki. I w końcu nabiorą tyle odwagi, by wysłać tu jakiś niewielki oddziałek i nas pojmać! – mruknął z goryczą, marszcząc brwi.
Verben zmrużył lekko oczy.
– Więc mamy iść tam, do nich, i walczyć dwóch na dwudziestu? – głos strażnika ociekał lekceważeniem.
– Nie wiem, Verbenie – Riven z powrotem opadł na oparcie siedzenia, jak gdyby wyzuty ze wszystkich sił. Zmęczenie, spowodowane wydarzeniami ostatniej doby, dopadło go nagle. Odwrócił głowę w kierunku okna i spuścił powieki. – Po prostu nie mam pojęcia, co mamy począć.
Zapadła cisza. Ten gwałtowny pokaz bezsilności, boleśnie dotknął wszystkich obecnych w powozie. Nikt nie wiedział, co robić, ani jak wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji. Kellen westchnęła głośno, czując, że to, co teraz powie, może rozpętać prawdziwą burzę między i tak skłóconymi ze sobą strażnikami.
– Jest pewien sposób – szepnęła drżącym głosem. Verben spojrzał na nią badawczo, nawet Riven otworzył oczy, nasłuchując. – Możemy uciec tym barbarzyńcom. Ale… ale… – przełknęła nerwowo ślinę, wiedząc, jakie wrażenie wywołają słowa, które zamierzała wypowiedzieć – musimy wejść w mgłę.
Najpierw zapanowała grobowa cisza. Potem Riven parsknął, a drugi mężczyzna spojrzał na nią jak na kogoś, kto właśnie postradał rozum. Tana zadrżała, kwiląc cicho.
– Że niby co?! – Verben spytał ostro. – Mamy wejść w mgłę? Tak jakbyśmy nie mieli już dość kłopotów tutaj, to ty chcesz nas jeszcze wpakować w potyczkę z magią i niewiadomo jakimi nieczystymi siłami!
– Nie rozumiesz mnie, Verbenie – westchnęła ciężko. – Nie mówię, że mamy zagłębiać się w mgłę. Wystarczy, jeśli wejdziemy tylko kawałek, wystarczający, by ukryć nas przed oczami naszych napastników. Ot, powiedzmy do pierwszych skał, one nie są chyba daleko… Potem skręcimy i przejdziemy pod zasłoną mgły wzdłuż jej granicy. Wyjdziemy tam, gdzie nie będą na nas czekać porywacze. Pewnie pomyślą, że zupełnie odjęło nam rozum i, spisując nas na straty, sami odejdą.
Riven pokręcił głową, zrezygnowany.
– Nie wiadomo, co kryje się wśród tych oparów – stwierdził posępnie, nie odrywając wzroku od okna. – Nikt nie wie, czy żyją tam jakieś istoty, czy jakie czyhają niebezpieczeństwa. Z resztą i tak się zgubimy. Nie ma szans, abyśmy znaleźli odpowiedni kierunek wśród mgieł.
Kellen uśmiechnęła się lekko.
– Chyba nie sądzisz, że zaryzykowałabym życie mojej siostry, gdybym nie była prawie pewna, że nam się powiedzie! – powiedziała, a nieoczekiwana nutka entuzjazmu w jej głosie, kazała Rivenowi na nią spojrzeć.
– Co masz na myśli? – Verben uniósł brwi.
– A to, ze mam przy sobie pewien magiczny przedmiot – Kellen wstała z siedzenie, odwróciła się i kucnęła, sięgając pod siedzenie, gdzie stały niewielkie skrzynie z częścią jej bagażu. Nawet Tana spoglądała na siostrę z zaciekawieniem, ocierając mokre policzki. Obaj mężczyźni nieco się ożywili i obserwował uważnie kobietę, wyrzucającą ze skrzyni ubrania.
– Jest! – zawołała wreszcie i triumfalnie pokazała im przedmiot. Było nim niewielkie drewniane pudełeczko.
– Jest magiczne? – spytał powątpiewająco Riven. – Wygląda zwyczajnie.
– Otwórz je – Kellen podała przedmiot strażnikowi. – A się przekonasz.
Riven spojrzał na Verbena, który zachęcił go skinieniem głowy. Strażnik wyprostował się, przełknął ślinę i uniósł delikatnie pokrywkę. W środku nie było nic nadzwyczajnego, jedynie mały, metalowy pręcik, zabarwiony z jednej strony i umocowany w jakiś tajemniczy sposób na gładkiej powierzchni lusterka, ukrytego wewnątrz pudełeczka. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie to, że pręcik się obracał.
– Co to jest? – spytał zdziwiony Riven. Verben zaglądał mu przez ramię, jak urzeczony wpatrując się w magiczne urządzenie.
– Nie wiem, jak to nazywają, ale to bardzo sprytna zabawka – mruknęła zadowolona Kellen, z powrotem siadając koło Tany. – Pokazuje zawsze ten sam kierunek. Mój ojciec kupił je kiedyś od pewnego podróżnika, przybysza z bardzo dalekich krain. Powiedział nam, że jest bardzo przydatne, bo dzięki niemu, zawsze wiadomo, w którym kierunku trzeba iść.
Strażnik przypatrzył się urządzeniu krytycznie, a następnie zrobił eksperyment i obrócił pudełko. Pręcik okręcił się dookoła i wskazał tą samą stronę, co na początku. Verben wziął przyrząd od przyjaciela i sam zaczął go badać.
– To niezwykłe! – mruknął zaintrygowany Riven, patrząc na Verbena. Ten wykręcał przyrząd na wszystkie możliwe strony, ale drucik zawsze pokazywał ten sam kierunek. – Jak to możliwe, że ta strzałka zawsze pokazuje tę samą stronę?
Kellen wzruszyła ramionami, głaszcząc Tanę po kręconych włoskach.
– Nie wiem. To pewnie coś magicznego, ale pomoże nam przejść przez mgłę – wlepiła spojrzenie w ciemnowłosego strażnika, a jej głos złagodniał. – Nie zgubimy drogi, Rivenie.
Strażnik pokręcił głową.
– Uważam, że wejście w mgłę, z pomocą magii, czy nie, to najgorsza możliwość, jaka nas czeka – westchnął. – Nie powinniśmy tego robić.
– Więc co innego, twoim zdaniem? – spytał ironicznie poirytowany Verben, oddając pudełeczko Kellen. – Ja uważam, że to świetny pomysł. Moglibyśmy wyruszyć rano, zaraz o świcie.
Riven spojrzał na niego podejrzliwie.
– Nie boisz się, Verbenie? Przecież zawsze lękałeś się Krańca, jak wszyscy.
– Bać się? A czego? – Strażnik uśmiechnął się lekceważąco, patrząc, jak Kellen chowa urządzenie do niewielkiego woreczka. – Przecież to tylko mgła. Mgła jeszcze nikogo nie zabiła. Widzę, Rivenie, że za to ty masz w sobie mniej odwagi, niż mała Tana, prawda, Kellen?
Wszyscy spojrzeli na wciśniętą w kąt kabiny dziewczynkę, która nagle odsunęła się od siostry i trzęsąc się ze strachu, wytrzeszczała błękitne oczka, wpatrując się w widoczną za oknem mgłę.
– Nie musisz z nami iść, Rivenie – powiedziała Kellen smutnym głosem, ale strażnik doskonale wiedział, że kobieta robi to tylko po to, by uciszyć własne sumienie. W końcu, gdyby zdecydował się pozostać, równie mógłby od razu wbić sobie miecz w brzuch.
Noc była ciężka dla nich wszystkich. Riven przeczekał ją bez zmrużenia oka, zatopiony we własnych, ponurych myślach, podobnie, jak stale uspokajająca siostrę, Kellen. Jedynie Verben spał spokojnie, wciśnięty w miękkie oparcie siedzenia powozu. Rankiem, gdy tylko słońce wtoczyło się leniwie na nieboskłon, wypuścili konie, które od razu pognały w stronę, z której przyjechali. Odprowadzani czujnymi spojrzeniami ukrytych daleko w lesie na wzgórzu napastników, udali się w kierunku mgły.
Riven zatrzymał się jeszcze w połowie drogi i w zamyśleniu spojrzał na mleczną ścianę oparu. Czuł lodowaty uścisk w żołądku, pragnął jedynie znaleźć się jak najdalej stąd.
– Idziesz, Rivenie? – spytała Tana, a on spojrzał na nią i kiwnął głową. Powoli, ociągając się, z lękiem, w czwórkę zbliżyli się do białej, wiszącej nieruchomo w powietrzu mgły.
Początkowo nie była zbyt gęsta, lecz wystarczyło przejść kilkadziesiąt kroków i obrócić się, a nie można było dostrzec już zbyt wiele. Pozostawiony poza mgłą wóz, rysował się tylko w oddali jako niewyraźny cień. Dalszej przestrzeni w ogóle nie było widać. Riven dostrzegał swoich towarzyszy, ale jego pole widzenia ograniczało się zaledwie do kilkunastu kroków. Dalej były już tylko cienie, zamazane kształty i biel.
Strażnik czuł się fatalnie. Otaczająca go zewsząd mglista ściana zamknęła ich, niby w więzieniu. Mężczyzna zacisnął pięści i bardzo starał się wziąć się w garść. Tuż obok szła Kellen i mała Tana, trzymająca kurczowo dłoń siostry. Verben szedł kilkanaście kroków przed nimi, kierując się magicznym pudełkiem.
– Nie jest aż tak źle – szepnęła do Rivena Kellen, starając się podnieść go na duchu. – Nic nam nie grozi…
Riven pokręcił głową.
– Mylisz się, pani. Jest gorzej, niż myślałem – mruknął. – Powiem ci, w tajemnicy – ściszył głos tak, by Verben go nie dosłyszał – że zawsze lękałem się… ciasnoty.
– Ciasnoty? – brwi kobiety zawędrowały w górę. Policzki Rivena pokrył rumieniec. Mężczyzna szedł jednak dalej powoli, patrząc przed siebie.
– Tak. Od dziecka źle czuję się w małych pomieszczeniach. One… przytłaczają mnie. Zabierają oddech. Czuję się tak, jakbym się dusił – zerknął na nią, szukając w jej chłodnym spojrzeniu śladów pogardy, czy kpiny, ale odnalazł tylko współczucie. Westchnął. – W powozie nie było aż tak źle, bo wiedziałem, że w każdej chwili mogę wyjść i że poza tym drewnianym pudłem jest wolna przestrzeń… Ale tutaj… – rozejrzał się, strwożony i przełknął ślinę. – Stąd nie ma ucieczki.
Kellen wzdrygnęła się i odetchnęła głośno.
– Nie obawiaj się, Rivenie – powiedziała, ale jej głos nie brzmiał z przekonaniem. – To tylko mgła. A my już niedługo stąd wyjdziemy…
– Kellen… – piskliwy głosik małej Tan sprawił, że oboje się zatrzymali.
– Co się stało? – spytała zaniepokojona kobieta. Dziewczynka była blada i wystraszona.
– Ona mnie chwyta! – pisnęła i wtuliła się w suknię siostry.
Kellen zaśmiała się cicho, ale Riven spojrzał na Tanę poważnie. Verben zatrzymał się i obejrzał.
– Nie bój się, mała – Kellen pogłaskała siostrę po głowie. – To tylko mgła. Ona nie może cię chwycić, ani zrobić ci krzywdy.
Dziewczynce zadrżała broda.
– Chodźmy stąd, Kellen! – zawołała. – Proszę! Boję się… – po jej bladych policzkach znów popłynęły łzy. Kobieta bezradnie spojrzała na Rivena. Ten westchnął cicho i kiwnął głową w stronę Verbena.
– Nie przejmuj się, pani. Weź siostrę… – zawahał się. – Ja pójdę na końcu.
– Jesteś pewien, Rivenie? – spytała, zaniepokojona. Riven skwapliwie pokiwał głową.
– Idziecie? – huknął Verben. – Czy macie ochotę zostać tu do zimy? – ponaglił ich drugi strażnik. Kellen rzuciła mu wrogie spojrzenie.
– Idź, pani. Mną się nie przejmuj – zapewnił Riven i z niepokojem wbił spojrzenie w mgłę.
Ruszyli w milczeniu. Jedynym odgłosem, który było słychać w tym niesamowitym otoczeniu, był cichy szept Kellen, dodającej otuchy Tanie. Riven szedł nieco za nimi, przeklinając w duchu chwilę, w której zgodził się na tę eskapadę.
– Może powinniśmy już skręcić? – spytał głośno, a jego glos drżał ze zniecierpliwienia. – Wydaje mi się, że trzeba było to zrobić zaraz na początku, gdy tylko zakryła nas mgła.
Verben zatrzymał się i obrócił. W jego spojrzeniu błysnęło coś niepokojącego.
– Skręcimy w chwili, gdy dotrzemy do pierwszych głazów – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu i wykrzywił usta w okropnym grymasie.
– Mam złe przeczucia – mruknął Riven, rzucając mu ponure spojrzenie.
Verben zaśmiał się głośno i ruszył dalej.
Pierwsza skała zamajaczyła we mgle już kilka chwil później. Cała czwórka zatrzymała się przed ogromnym głazem, podziwiając jego wielkość. Olbrzym, musiał wznosić się na co najmniej sto stóp Trzeba było z piętnastu rosłych mężczyzn, żeby objąć go w najszerszym miejscu. Kellen oparła się o niego plecami, a Verben wpatrywał się tępo w magiczny przyrząd, próbując wyznaczyć odpowiedni kierunek.
– Wiecie, co zauważyłem? – spytał Riven, by zmącić nieznośną ciszę. W milczeniu pokręcili głowami. – Idziemy już dobrą godzinę, a ja jeszcze nie poczułem się zmęczony.
– Fakt – mruknęła Kellen. – Ale czy… – urwała, bo nagle stało się coś zupełnie nieoczekiwanego, co sprawiło, że wszystkim włosy zjeżyły się na głowie.
Kobieta dostrzegła, że Riven, który stał przed nią, wpatruje się rozszerzonymi z przerażenia oczami w jakiś punkt nad jej głową. Przełknęła ślinę.
– Tano, chodź tu – powiedziała szybko, nie patrząc nawet w kierunku zjawiska, które skupiło wzrok obu strażników. Czując, że spotkało ich właśnie coś bardzo złego, chwyciła dziewczynkę za ramiona i przycisnęła jej twarz do swojego brzucha, sama zaciskając powieki.
Skała, jakąś stopę ponad jej głową zafalowała niczym woda. Powoli zaczął się wyłaniać z niej dziwny kształt, przypominający wyglądem ludzką twarz. Można było rozróżnić nos, potem policzki, usta, oczy. Wpatrywali się w to zjawisko jak sparaliżowani, nie zdolni do wykonania żadnego ruchu. Gładka kamienna twarz uniosła w końcu powoli powieki, ukazując skalne gałki oczne. Oblicze nie wyrażało żadnych emocji, patrzyło na nich obojętnie. W końcu poruszyło wargami.
– Odejdźcie – powiedział lodowaty, kamienny głos, wydobywający się ze skalnych ust. – To nie miejsce dla was. Odejdźcie, nim będzie za późno na ratunek.
Zdawać by się mogło, że te ciężkie i ponure słowa zawisły nieruchomo w przesyconym wilgocią powietrzu. Skała ponownie zafalowała i kamienna twarz zanurzyła się w ścianie. Nie pozostał po niej najmniejszy ślad.
Kellen głośno wypuściła powietrze.
– Co to było? – spytała Tana piskliwym głosem.
– To… – Riven przełknął ślinę, czując że z trudem utrzymuje się na nogach. – To było ostrzeżenie – Strażnik spojrzał na Verbena. – Nieprawdaż?
Verben, który już otrząsnął się z początkowego lęku, prychnął.
– Jesteś tchórzem nad tchórze, przyjacielu – mruknął z pogardą. – Żadna kamienna głowa nie jest w stanie mnie przestraszyć. Powiem więcej… to, że ktoś próbuje nas stąd wypędzić, to niezawodny znak, że musimy iść dalej!
– Co?! – Riven osłupiał. – Chcesz iść dalej?
– Oczywiście – powiedział podekscytowany Verben. – Przemyślałem sprawę. Po drugiej stronie mgły musi być coś, czego nie wolno oglądać śmiertelnikom. Wyobraź sobie, że dzięki temu magicznemu przyrządowi, będziemy pierwszymi, którzy odkryją, co się znajduje za mgłami!
– Chyba oszalałeś, Verbenie! – Riven potarł twarz. W jego głosie zabrzmiała wrogość. – Nie podjęliśmy ryzyka zanurzenia się w mgły dlatego, że chcemy odkrywać boskie tajemnice! Nie rozumiesz, że nas ostrzeżono?! Musimy wracać. Natychmiast!
– Ja chcę do domu… – zapiszczała Tana. Blada ze strachu Kellen uciszyła siostrę, kładąc jej dłoń na głowie.
– Przykro mi, Verbenie, ale zgadzam się z Rivenem – powiedziała kobieta, siląc się na stanowczy ton. – Nie możemy wchodzić głębiej w mgłę. Powinniśmy trzymać się pierwotnego planu.
Strażnik uśmiechnął się lekceważąco.
– Oboje jesteście słabi. Nie potraficie dostrzec korzyści? – warknął. – To niepowtarzalna okazja, by dowiedzieć się prawdy!
– Nie wiesz jak daleko ciągną się mgły – Riven starał się go przekonać rzeczowymi argumentami. – Nie mamy jedzenia. Najprawdopodobniej zginiemy tu, gdzieś po drodze!
– Jeśli nie zaryzykujemy, nie dowiemy się nic – powiedział z uśmiechem Verben. Riven drgnął. Znał tego mężczyznę od wielu lat i nie przypominał sobie, by kiedykolwiek był tak lekkomyślny, by jego szare oczy błyskały takim szaleństwem…
– Na litość! Verbenie, wracamy! – mężczyzna zacisnął zęby, gotowy zaciągnąć przyjaciela z powrotem nawet siłą.
Ale strażnik tylko pokręcił głową, uśmiechając się smutno.
– Nie zapominacie, kto ma magiczną zabawkę? – spojrzał na nich z wyższością. – Podpowiem wam: ja. Albo pójdziecie ze mną, albo będziecie się błąkać wśród mgieł. Wybór należy do was – Verben odwrócił się i mijając głaz, ruszył dalej w ich pierwotnym kierunku.
Riven zbladł ze złości, a jego dłoń zaczęła szukać rękojeści miecza. Jednakże Kellen uspokoiła go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Nie. On ma nad nami zbyt dużą przewagę – powiedziała, z miną pełną rezygnacji. – Nie przejmuj się. Kiedyś przestanie być czujny, wtedy uratujemy i siebie – jej oczy zabłysły, wpatrzone w złowrogą twarz Rivena – i jego…
Wyminęła go i trzymając Tanę za rękę ruszyła za strażnikiem. Riven westchnął boleśnie i poszedł w jej ślady.
Mgła gęstniała.
Jeszcze trzy razy Riven próbował wyperswadować Verbenowi jego głupi pomysł, ale równie dobrze mógłby mówić do skały. Chociaż po ostatnich wydarzeniach zaczął się zastanawiać, czy skała nie byłaby bardziej rozmowna od tego upartego mężczyzny. Po trzeciej próbie Riven ustąpił. Czuł się coraz mniej pewnie. Mgła gęstniała i pole widzenia podróżników zmniejszyło się znacznie, a on czuł się coraz gorzej.
Od incydentu ze skalną twarzą, Tana płakała bez ustanku. Kellen szła blisko Verbena i starała się pocieszać siostrę. Nie na wiele się to jednak zdało, gdyż kobieta sama, coraz mniej pewna swoich słów, potrzebowała pocieszenia i najchętniej by się rozpłakała.
A potem otrzymali drugie ostrzeżenie.
Verben, czując narastający niepokój po prostu się zatrzymał.
– Słyszycie? – spytał. Kellen i Riven wymienili zdumione spojrzenia. – Coś jakby…
Verben obrócił się. Drugi strażnik i siostry zrobiły to samo. Cała czwórka wpatrywała się z jakąś ponurą fascynacją w mgłę, która nagle zgęstniała jeszcze bardziej. Szybko, w ciągu ledwie kilku sekund stanęła przed nimi biała jak mleko ściana. Riven poczuł, że się dusi.
Mgła uformowała się na kształt człowieka, wysokiego i postawnego. Mgielne wybrzuszenia ukazały długą brodę, twarz, a nawet zmarszczki na szacie. Mgła zmieniła kolor i po chwili mieli przed sobą pozornie prawdziwego mężczyznę, starego, o chłodnych stalowych oczach i orlim nosie.
Tana pisnęła i schowała się za plecami siostry. Riven zesztywniał, a jego dłoń instynktownie odnalazła rękojeść miecza.
– Źle uczyniliście, wchodząc w mgły – głos mężczyzny był spokojny i niski. – Wróćcie, póki macie jeszcze okazję. Inaczej spotka was kara.
– Kara? – prychnął Verben, któremu nagle zebrało się na odwagę. – Zgraja mglistych starców obedrze nas ze skóry?
Riven szturchnął towarzysza, nie spuszczając oczy z przybysza.
– Głupcze, nie drażnij go!
Verben spojrzał na niego groźnie.
– A czemu? Ja nie robię w spodnie ze strachu, w przeciwieństwie do ciebie! – wycedził prosto w twarz towarzysza.
– Nie wiesz, czym on jest i co potrafi! – Riven spojrzał uważnie w oczy Verbena. – Możesz ściągnąć zgubę na nas wszystkich!
– Przestańcie – powiedziała cicho Kellen. – On już… odszedł.
Obaj, spłoszeni, spojrzeli w kierunku, w którym przed chwilą stał mężczyzna. Faktycznie, wszystko, co po nim zostało, ograniczyło się jedynie do rzednącego powoli słupa białej mgły.
– Bardzo mi się to nie podoba – powiedział ostro Riven, patrząc wymownie na przyjaciela. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Nie mów mi, Rivenie, że lękasz się duchów – uśmiechnął się kwaśno. – Nie traćmy czasu – dodał i spojrzał na magiczny przyrząd. Obrał odpowiedni kierunek i powoli ruszył przed siebie.
Riven zaklął i podążył za nim, chwytając za rękę Kellen.
Trzecie ostrzeżenie przyszło nagle.
Od chwili, w której ujrzeli mglistą postać, Riven kłócił się zajadle z Verbenem. Kellen, początkowo milcząca, teraz miała już dość ciągłych sporów mężczyzn i właśnie miała je zakończyć, gdy poczuła, że Tana szarpie ją za rękaw.
– Co się stało? – spytała cicho, zaniepokojona. Siostra wskazała palcem mgłę przed nimi. Kellen z początku nic nie mogła dostrzec, ale gdy podeszli troszkę bliżej, dostrzegła, co przykuło uwagę jej siostry.
– Rivenie – powiedziała przestraszona, zatrzymując się. – Tam ktoś stoi!
Strażnicy obrócili się i spojrzeli najpierw na kobietę, a następnie w kierunku, który wskazywała.
Wśród mgieł stało dziecko. Mała dziewczynka, która wolnym krokiem ruszyła w ich stronę. Riven cofnął się i zrównał z Kellen. Verben natomiast uśmiechnął się z ponurą satysfakcją, zakładając ręce na piersi.
– Oto kolejna zmora-potworek – powiedział z przekąsem. – Mam już dosyć tych zjaw. Ty też przyszłaś nakłaniać nas do powrotu? – spytał swobodnie, zwracając się do dziecka.
Dziewczynka zatrzymała się kilka stóp przed nimi, tak, by mogli ją dobrze widzieć. Jej złote włoski opadały na plecy. Była bosa, a jej biała sukienka zlewała się z otaczającą wszystko mgłą. Błękitne oczy wpatrzyły się w nich bez wyrazu.
– Są granice, których się nie przekracza – powiedziała cicho. – Wy naruszyliście właśnie jedną z nich. Ale macie jeszcze szansę odwrotu…
Verben poczerwieniał ze złości.
– Dość mam tego waszego paplania! I dość mam was, przeklęte duchy! Dajcie nam spokój! – dobył miecza. – Zaraz was przepędzę, raz na zawsze, mgliste zjawy! – ruszył do przodu.
– Nie! – krzyknął Riven i rzucił się za nim, lecz było za późno. Ostrze miecza zatoczyło łuk i uderzyło w dziecko. Krzyk bólu przeszył powietrze, lecz zdawało się, że wszechobecna mgła zatrzymała go w sobie. Małe ciałko osunęło się na ziemię i padło w niby-łoże wzbierającej nagle przy powierzchni ziemi mgły. Szkarłatne krople krwi zachlapały ziemię oraz strój dziecka.
– Ja… – jęknął Verben, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie się stało. Spojrzał na bladą z przerażenia Kellen i jej siostrę. – Ona… żyła…? – jęknął z przerażeniem. Miecz wypadł z jego bezwładnych palców.
– Verbenie – Riven był już przy strażniku, chwycił go za ramiona i potrząsnął. – Uspokój się! Musisz wziąć się w garść! – odwrócił osłupiałego mężczyznę od widoku zalanych krwią zwłok.
– Nie wiedziałem… – mamrotał Verben. – Myślałem, ze to kolejny duch…
– Spokojnie! – powiedział Riven. – Nie mogłeś wiedzieć! Nikt z nas nie mógł!
– Zabiłeś posłańca, Verbenie – obaj mężczyźni spojrzeli na Kellen, zasłaniającą oczy roztrzęsionej Tanie. – Zabiłeś dziecko.
– Nie! – ryknął zrozpaczony Verben i chwycił się za głowę. – Ja nie chciałem!
Riven spiorunował Kellen spojrzeniem.
– Uspokój się. Bierz miecz i lepiej wracajmy tam, skąd przyszliśmy.
– Nie – powiedział Verben, zaciskając pięści. Zdeterminowanie na jego twarzy powiedziało Rivenowi, że po tym, co się stało, strażnik prędzej zginie, niż zawróci. – Ja idę dalej! Duchy, czy ludzie, przejdę przez te przeklęte mgły! – zacisnął zęby i odwrócił się, by podnieść broń. Jednak gęsta niczym mleko mgła zasnuła ziemię do wysokości ich kolan. Obaj wpatrywali się w to w osłupieniu.
– Co do… – zaczął Riven, ale urwał.
Verben z zacięciem na twarzy, trzęsącymi się rękami wydobył z kieszeni pudełeczko i ruszył naprzód. Kellen i Tana w milczeniu poszły za nim, szerokim łukiem omijając miejsce, gdzie leżały przykryte mgielną kołdrą zwłoki. Riven patrzył przez chwilę w tamtym kierunku, ale nie dostrzegł niczego prócz bieli. Ruszył szybko w ślad za swoimi towarzyszami, zanim gęstniejąca nieprzerwanie mgła nie przysłoniła mu całkiem widoku.
– To wszystko jest bardzo dziwne – wymamrotał Riven. – Podejrzane. Idziemy już tyle czasu, a nawet nie jesteśmy głodni. Jeśli to nie jest magia, to nie wiem co.
– Czy mógłbyś się łaskawie przymknąć? Jestem już dostatecznie zły, żeby słuchać jeszcze twojego zrzędzenia – mruknął wściekły Verben.
Riven ze zdziwieniem zauważył, że jego towarzysz prędko zapomniał o tym, co się stało. Po śmierci dziecka otrząsnął się niepokojąco szybko. Od tamtego czasu poruszali się niczym zahipnotyzowani w stronę wskazywaną przez magiczne urządzenie, po drodze mijając wciąż ogromne głazy.
Nagle strażnik czuł się jak w pułapce. Wciąż gęstniejąca mgła zdawała się oblepiać go i łapać ze wszystkich stron. Z każdym oddechem było mu coraz ciężej. Biały jak mleko opar zdawał się wdzierać do płuc, osaczać, odbierać oddech. Riven, dysząc ciężko, zerknął w stronę Kellen i zauważył, ze ona także oddycha z trudnością. Nawet Verben zwolnił znacznie i zaczął się zataczać. Gdy Riven podtrzymał go, ratując przed upadkiem, Kellen oparła się z trudem o głaz. Mała Tana nie miała nawet siły płakać.
– Co się dzieje? – spytał Verben, zatrzymując się przy ścianie. Riven zauważył, że jego czoło lśni wilgocią. Gęste włosy Kellen lepiły się do jej twarzy. W tym samym momencie strażnik zdał sobie sprawę, że i jego koszula przykleiła mu się do pleców.
Mgła zaczęła się nagle przybliżać i otaczać ich ze wszystkich stron. Riven za wszelką cenę starał się opanować rosnące w nim uczucie paniki, związane nie tylko z niesamowitością tej sytuacji, ale i z kurczącym się nagle polem widzenia i życia. Czwórka wędrowców utonęła w mlecznobiałej mgle.
– Kellen? – zawołał strażnik, próbując coś dostrzec. Nie widział już ani kobiety, ani Verbena, ani nawet żadnego głazu. Myślał tylko o tym, żeby uciec. Żeby odetchnąć czystym, świeżym powietrzem. Żeby poczuć na twarzy powiew wiatru, rześki i czysty… Powietrze było tak gęste, że poczuł, iż za chwilę zacznie się dusić…
– Kellen?! – zawołał jeszcze słabym głosem, ale jego powieki stały się nagle strasznie ciężkie. – Verben?! – próbował krzyknąć do przyjaciela, ale z jego gardła wydobył się jedynie szept.
Mimo to odpowiedziało mu ciche wołanie. Riven nie potrafił jednak rozróżnić słów, gdyż mgła stłumiła głos. Oczy zaczęły mu się kleić tak bardzo, że nawet narastające uczucie przerażenia i rosnąca panika nie były w stanie go otrzeźwić. Kolana ugięły się pod nim i Riven osunął się na ziemię. Ostatnim, co zobaczył było zamykające się nad nim białe sklepienie mgły.
Verben czuwał. Riven, Kellen i Tana leżeli nieopodal, pogrążeni w głębokim śnie. Strażnik siedział wyprostowany, ze skrzyżowanymi nogami. Miecz leżał obok, na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony leżało magiczne pudełeczko. Verben przymknął oczy, nasłuchując. Wiedział, że idą.
Prawą dłoń skierował nieznacznie w stronę rękojeści miecza. Cienie poruszające się w rzednącej mgle zawirowały obok niego. Jeszcze nie teraz. Jeszcze sekundę.
Kiedy byli już wystarczająco blisko, Verben zerwał się, jednocześnie łapiąc miecz. Klinga świsnęła cicho i zatrzymała się kilka centymetrów przed twarzą napastnika.
Przed twarzą Rivena.
– Riv? – jęknął strażnik. – Co ty tu robisz?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
– Przeszkadza ci, że już nie śpię? – spytał, patrząc na niego bystro. – Szczerze mówiąc, bałbym się spać, wiedząc, że ty czuwasz.
– Co masz na myśli? – zapytał Verben, rozglądając się bacznie wokoło.
– A to, że bez skrupułów zabiłeś dziecko – na twarzy Rivena zamigotał złośliwy uśmieszek. – Nas też możesz nagle zechcieć pozbawić życia.
Verben zaśmiał się sztucznie.
– Żartujesz sobie, Riv? – klepnął przyjaciela w ramię. – Ja miałbym chcieć kogoś zabić?
Riven obdarzył go ponurym spojrzeniem.
– Błagam – szepnął posępnie. – Nie proś o odpowiedź.
Drugi ze strażników skrzywił się i już miał coś odpowiedzieć, gdy nagle zamarł w bezruchu.
– Słyszysz? – wyszeptał i wbił spojrzenie w mlecznobiałą mgłę. – Nadchodzą.
Riven zmarszczył brwi i także nadstawił uszu, nie złowił jednak żadnego dźwięku.
– Kto nachodzi? Nic nie…
– Ciii! – syknął Verben i pochylił się lekko, unosząc miecz. – Już…
Niedaleko, ledwie parę metrów od nich, wśród mgieł przemknął niewielki, ciemny kształt. Riven poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Chciał sięgnąć po własną broń, lecz nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Za to Verben spiął się i przygotował do ataku.
Tymczasem mgła ponownie zgęstniała. Strażnik uchwycił pewniej rękojeść i skupił wzrok na zbliżającym się napastniku. Czując, jak serce bije mu z podekscytowania, zostawił Rivena za sobą i wyszedł na spotkanie nieznanemu.
Riven obserwował jak jego przyjaciel wykonuje kilka młynków mieczem, jednocześnie powoli przesuwając się do przodu. Wtedy z mgły wyłoniła się jakaś postać. Strażnik drgnął i rzucił się do przodu, wrzeszcząc wściekle i atakując, jednak pchnięty przez Rivena, chybił i zmuszony do walki o utrzymanie równowagi, stracił przeciwnika z oczu.
Głośny dziewczęcy pisk rozdarł powietrze.
– Tana! – obudzona krzykiem siostry Kellen zerwała się gwałtownie i nieco nieprzytomnym wzrokiem potoczyła wokoło. W końcu dostrzegła dziewczynkę stojącą nieopodal i w przerażeniu wpatrującą się w klingę Verbena. – Zostaw ją! – wrzasnęła. – Zostaw!
Ale Verben stał nieruchomo i zdawał się nie słyszeć słów kobiety. Patrzył na płaczącą głośno Tanę, która ledwie kilka chwil wcześniej wychynęła z mgieł.
– To ty? – krzyknął rozwścieczony, nieopatrznie znowu unosząc klingę. – Jak to…?
Dziewczynka, widząc uniesiony miecz znowu wydarła się w niebogłosy, głośno wzywając siostrę. Zaniepokojona Kellen już biegła w jej kierunku, a Riven, stojący nieco z boku, czuł, jak straszliwy wrzask dziewczyny dudni mu w uszach. Znów mogło dojść do tragedii. Kolejne dziecko mogło zginąć i to dziecko, które wraz z Verbenem przysięgali chronić… Pociemniało mu przed oczami i zatoczył się lekko. Tymczasem coś szarpnęło go za rękaw.
– Rivenie! – jakiś delikatny głos starał się przebić przez wrzask Tany. – Rivenie…
Mężczyzna uniósł powieki. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że leży i że ów łagodny głos należy do zapłakanej Kellen, pochylającej się nad nim.
– Obudź się, Rivenie! – powiedziała błagalnie. – To tylko sen. Zły sen…
Mężczyzna usiadł z trudem. Jego uwadze nie umknęło to, że teraz mgła była rzadsza, a pole ich widzenia poszerzyło się znacznie. Riven, nieco oszołomiony, skierował swoje spojrzenie na klęczącą już teraz dziewczynę.
– To sen… – powiedziała, a ogromne łzy toczyły się jej po policzkach. – Ja też śniłam…
Strażnik próbował skupić myśli, ale nasilający się ból głowy utrudniał mu to zadanie. Przetarł bolące oczy i znowu na nią spojrzał.
– Cienie we mgle…? – spytał półprzytomnie. – Verben, który omal nie zabił Tany…? – Kellen kiwała głową, nawet nie ocierając spływających po jej policzkach łez. Riven zamyślił się i nagle zrozumiał, co mu w całej tej sytuacji nie pasowało. – Na bogów, pani! Dlaczego płaczesz?! – zapytał, tknięty nagłym niepokojem.
– Rivenie… – załkała. – Bo… ona nie może się obudzić…
Strażnik zmrużył oczy. Dopiero teraz zrozumiał, że ten okropny wrzask, który słyszał we śnie wcale nie ucichł. Jak oparzony zerwał się na równe nogi i zatoczył wkoło przestraszonym spojrzeniem. Dziewczynka leżała nieopodal, szarpiąc, szamocząc się i krzycząc przez sen. Riven dopadł jej i potrząsnął jej szczupłym ramionkiem.
– Tana! – powiedział szybko. – Tana… Tana! Panienko… Proszę się obudzić… Tana!
Jego starania okazały się jednak bezskuteczne. Dziewczynka nadal pogrążona w sennych koszmarach, przewracała się gwałtownie z boku na bok, piszczała pojękiwała cichutko. Oczy miała jednak otwarte, wywrócone, patrzące w przestrzeń lśniącymi białkami.
– To nic nie da, Rivenie – jęknęła zapłakana Kellen, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Już próbowałam.
– Ona się boi Verbena – powiedział szybko strażnik, starając się unieruchomić roztrzęsioną Tanę. – Gdzie on jest? – spytał, rozglądając się dokoła.
Kellen jedynie bezradnie zruszyła ramionami.
– Cholera – mruczał Riven, znowu skupiając swoją uwagę na dziewczynce. – Tana…
– Tu jestem, Riv… – cichy i spokojny głos Verbena sprawił, że i strażnik, i Kellen drgnęli nagle i powoli odwrócili głowy.
Verben stał wśród mgieł i patrzył na nich czujnie, przekrwionymi oczyma.
– Każcie się jej uciszyć… – powiedział. – Bo głowa mi pęka…
– Też mi coś! – warknął Riven i pochylił się nad cierpiącą dziewczynką. – Mnie też boli głowa. Zamiast gadać, lepiej spróbowałbyś pomóc!
Cisza, która nastała po tych słowach sprawiła, że strażnik zesztywniał. Stojąca obok Kellen wydała z siebie cichy jęk. Riven przełknął ślinę i powoli odwrócił głowę.
Verben stał kilka kroków za nimi. Biła od niego olbrzymia wrogość.
– Powiedziałem, ucisz małą! – wrzasnął.
– Verbenie – Riven wstał i skąpym gestem dał znak Kellen, żeby się odsunęła. – Uspokój się…
– Ucisz ją – wycedził drugi strażnik. – Bo boli mnie głowa.
Przez chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem. Riven słyszał jedynie cichy szloch Kellen i nieustające krzyki Tany.
– Ucisz ją… – szepnął łagodnie strażnik, uśmiechając się przymilnie. – Albo sam to zrobię! – wrzasnął nagle i rzucił się do przodu. Błysnął miecz.
– Nie! – przeszywający krzyk Kellen rozdarł powietrze. Dziewczyna usiadła i rozejrzała się wokoło. Jej spojrzenie padło na leżącego nieopodal Rivena. Panowała głucha cisza.
– Tana? – dziewczyna zawołała słabo. – Tana?
Riven obudził się i usiadł. Rozejrzał się nieprzytomnie wśród rzednącej mgły. Dziewczynka spała spokojnie nieopodal. Verben tak samo.
Strażnik chwiejnym krokiem podszedł do dziewczyny, której twarz była mokra od niedawnych łez. Objął ją ramieniem.
– Proszę się nie bać, panienko – szepnął, miał nadzieję, uspokajająco, choć czuł, że jego serce wali niczym młot. – Już wszystko dobrze. To był tylko sen. Bardzo zły sen.
Kobieta kiwnęła lekko głową, starając się uspokoić. Riven rozejrzał się jeszcze, by stwierdzić, że mgła stale rzednie. Wreszcie mógł spokojniej oddychać, choć i tak marzył o tym by stąd uciec. Jak najszybciej.
– Powinniśmy ruszać – szepnął. – Nie wiem kto, ani co, bawi się z nami w ten sposób, ale wcale mi się to nie podoba.
Kellen kiwnęła głową. Wstała i podeszła, by obudzić Tanę. Riven tymczasem delikatnie szturchnął Verbena. Strażnik otworzył gwałtownie powieki i chwycił Rivena za rękę.
– Co jest?! – spytał półprzytomnie, nieco przestraszony.
– W porządku – powiedział Riven. – To był tylko sen. Wstawaj, musimy ruszać.
Zostawił strażnika, wstał, odwrócił się w stronę kobiet i zamarł.
Na ziemi, pośród rzednącej mgły leżał miecz. Riven niemalże bez udziału świadomości uniósł rękę i sprawdził pochwę wiszącą u jego pasa.
Jego oręż był na miejscu, leżąca broń musiała więc należeć do Verbena. Verbena, który stracił swoją klingę w chwili zabójstwa dziewczynki…
Tana za nic w świecie nie chciała zbliżać się do strażnika. Widok jego miecza sprawił natomiast, że znów omal nie wybuchnęła płaczem. Kellen, z oczami czerwonymi od łez nie odezwała się nawet słowem. Riven szedł więc między nimi, wpatrując się ponurym wzrokiem w szerokie barki swego przyjaciela. Po ostatnich wydarzeniach czuł olbrzymią niechęć do tego wysokiego mężczyzny, nie mógł jednak tego w żaden sposób uzasadnić. Doskonale wiedział, że Verben zawsze był ambitny i odważny i o ile chęć narażania życia w celu odkrycia nieznanego, mógł jeszcze zrozumieć, to jednak próba zabicia dziecka była dla niego niezrozumiała.
To był tylko sen! – upomniał się. No tak, sen. Ale jakże realistyczny.
Ponadto, kwestia miecza. Skąd się wziął? Przecież Verben zostawił go przy zwłokach dziewczynki. Rivenem targały najróżniejsze obawy i złe przeczucia, tym bardziej, że od chwili przebudzenia Verben był dziwnie milczący i zamyślony.
A mgła ponownie zaczęła gęstnieć.
– Odpocznijmy troszkę – powiedziała Kellen. – Tana jest zmęczona.
Riven odwrócił głowę i spojrzał na dziewczynkę. Widać było, że mała idzie z trudem i że plączą jej się nóżki.
– Verbenie… – zaczął cicho, ale drugi strażnik już się zatrzymał.
– Nie ma sprawy – powiedział bezbarwnym głosem, wzruszając ramionami. – Możemy chwilę czekać.
Strażnik bez słowa usiadł pod najbliższym głazem. Riven rzucił mu krótkie, zmartwione spojrzenie, poczym dołączył do kobiet. Widząc rozglądającą się we mgle Kellen, zdjął swoją kurtkę i położył ją na ziemi. Kobieta podziękowała mu skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Pomogła Tanie ułożyć się na tym prowizorycznym posłaniu i pogłaskała zmęczoną dziewczynkę po włosach.
– Odpocznij, kochanie – szepnęła i uśmiechnęła się łagodnie. Tana zwróciła na nią swe chłodne, błękitne oczy i ziewnęła lekko. Starsza z sióstr zdjęła własne okrycie, jeden koniec kładąc pod główką małej, a drugim ją okrywając. Tanie momentalnie opadły powieki.
– Ty też powinnaś odpocząć, pani – szepnął Riven, odprowadzając Kellen kawałek dalej od siostry i drugiego strażnika, jednak tak, by gęstniejąca mgła pozwoliła im na kontakt wzrokowy. – Widzę, jak jesteś zmęczona.
Kellen spojrzała na Rivena pustym wzrokiem i machinalnie strzepnęła pył z jego ramienia.
– Jeśli chciałeś mi powiedzieć, że ładnie dziś wyglądam, to ci nie wyszło – stwierdziła, uśmiechając się krzywo. Riven także pozwolił sobie na słaby uśmiech. – Jeśli ja wyglądam na zmęczoną, to dziwię się, że ty jeszcze nie śpisz na stojąco.
– Nie mam zamiaru spać – powiedział głucho. – Nie po tym, co się stało.
Kellen kiwnęła szybko głową.
– Tak – spojrzała na niego bystro. – Myślisz, że… że co to było? Ten sen? Kolejne ostrzeżenie?
– Nie – Riven pokręcił smutno głową. – To już była jawna groźba.
Brew kobiety uniosła się pytająco.
– Znajdujemy się w miejscu, w którym nie powinno nas być. Jesteśmy tu bardzo niemile widziani. Przekraczamy granice, których nie powinniśmy przekraczać – potarł czoło. – I myślę, że skończy się to dla nas tragicznie.
– Za późno już, by zawrócić – powiedziała szybko, jakby próbując się usprawiedliwić. – Możemy jedynie brnąć do przodu i… mieć nadzieję.
Strażnik prychnął.
– Nadzieję? Chyba tylko na to, że kara, która nas spotka, będzie mniej bolesna niż się spodziewamy.
Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Stali chwilę w milczeniu, wpatrując się w mgłę.
– Jak myślisz, co jest po drugiej stronie? – spytała w końcu.
– Nie wiem. Nie obchodzi mnie to – powiedział kwaśno. – Bo jest to coś, czego nie powinniśmy oglądać.
Mała gąska z szyją długą…
– Słyszysz? – szepnęła zaniepokojona Kellen i wbiła wzrok w mgłę. – Śpiew?
I kaczuszka z kurką drugą…
Riven zmarszczył brwi i wytężył słuch.
I kogucik, i przepiórka…
Usłyszał. Cichy, piskliwy dziewczęcy głosik. Mógłby pomyśleć, że to mała Tana śpiewa tą wesołą, popularną dziecięcą piosenkę, gdyby nie fakt, że głosik dochodził z mgły.
Pogubiły swoje piórka, oj…
Kellen rzuciła Rivenowi zaniepokojone spojrzenie, by upewnić się, że i on nic nie rozumie. Mgła zgęstniała niebezpiecznie.
Biedna gąska z szyjką długą…
– Tana? – zawołała cicho kobieta, tknięta nagłym niepokojem, odwracając się w stronę dziewczynki. Posłanie było jednak puste. – Rivenie… – w jej głosie pobrzmiewała rozpacz. Nie ma jej!
I kaczuszka z kurką drugą…
Strażnik odwrócił się gwałtownie i zamarł.
– Tam – jęknęła Kellen, wskazując palcem.
I przepiórka, kogut taki…
Tana szła szybkim krokiem gdzieś, w stronę mgły. Jej sylwetka ginęła powoli w białym, szybko gęstniejącym oparze.
Przyjdzie zima, zmrozi ptaki, oj…
– Tana! – wrzasnęli oboje i rzucili się biegiem w stronę dziewczynki. – Tana!
Mała jednak zdawała się ich nie słyszeć. Jak zahipnotyzowana podążała w stronę cichnącego powoli głosu. W końcu jej kształt rozmył się we mgle. Riven zatrzymał się jak wryty.
– Stój – powiedział ostro do Kellen. – Stój!
Wcale nie miała zamiaru go posłuchać. Szybkim krokiem zdążała w kierunku, w którym zniknęła jej siostra. Mgła robiła się coraz bardziej gęsta.
– Nie znajdziesz jej, Kellen – powiedział, zrozpaczony, chwytając kobietę za nadgarstek. – Nie znajdziesz….
Odwróciła głowę w jego stronę. Po pustym spojrzeniu i mokrych śladach na policzkach poznał, że wiedziała, iż ma rację.
– Puść mnie – powiedziała. – Muszę jej poszukać.
– Nie znajdziesz jej – powiedział cicho. – Ona jest już zgubiona. Ty jeszcze nie.
– Nie rozumiesz, co do ciebie mówię?! – spytała z gniewem w głosie. – Puść mnie!
Bardzo niechętnie zwolnił uchwyt. Dziewczyna wyszarpnęła rękę z jego dłoni, ale na jej twarzy nie było gniewu. Raczej żal i zrezygnowanie.
– Zaraz wrócę – powiedziała z bladym uśmiechem. – Tylko znajdę siostrę. Nie rozumiem, nigdy się ode mnie nie oddala… Zaraz wrócę…
Riven powoli pokiwał głową. Czuł jakiś dziwny uścisk w gardle.
– Oczywiście, pani. Będziemy czekać – stwierdził powoli. Kobieta skłoniła mu się krótko, odwróciła i ruszyła w stronę, w której zniknęła jej siostra.
Strażnik stał sam, próbując zrozumieć, co tak właściwie się stało. Odwrócił głowę, by spojrzeć na Verbena, lecz ten najzwyczajniej w świecie spał pod skałą. Gdy znów skierował wzrok na Kellen, jej szczupłe plecy ginęły właśnie w mglistych oparach. Usłyszał jeszcze jak nawołuje siostrę po imieniu. A potem była już tylko cisza.
– Nie śpij Verbenie – Riven potrząsnął gwałtownie ramieniem strażnika. – Musimy iść! Verbenie!
Mężczyzna uniósł ciężkie powieki i mruknął coś niezrozumiale.
– Już! – Riven poklepał towarzysza po twarzy i pociągnął za rękę. – Wstawaj!
– Daj mi spokój! – burknął niemrawo Verben. – Obudź Kellen…
Riven zesztywniał.
– Kellen już wyruszyła – powiedział takim głosem, że drugi strażnik mimo woli uniósł głowę. – I zabrała ze sobą siostrę. Zostaliśmy sami i musimy już iść. Nie wolno nam spać!
Verben, czując, że sprawa mimo wszystko jest poważna mruknął coś i zaczął powoli zbierać się z ziemi. Tymczasem Riven odszedł, by podnieść swoją kurtkę. Na widok okrycia Kellen skrzywił się nieco i rzucił je we mgłę. Potem odwrócił się i widząc, że Verben jest już gotowy, skinieniem głowy kazał mu iść przodem.
Nie odzywali się do siebie. Verben nie pytał o Kellen i Riven był mu za to serdecznie wdzięczny. Sam nie był w stanie uwierzyć w to, co się stało.
Szli raźnym krokiem, nie poddając się znużeniu. Riven nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że jeśli tylko zapadliby w sen, skończyłoby się to tragicznie. Dlatego stale upominał się, by iść, by stawiać kolejny krok. Wyrzucił z głowy wszystkie inne myśli i skupił się na przemierzaniu kolejnych metrów.
Już dawno stracili poczucie czasu. Riven był pewny, że muszą iść przez mgłę już co najmniej kilkanaście godzin, tymczasem cały czas było tak samo jasno, zmieniała się jedynie gęstość oparów. Fakt ten w najmniejszym stopniu strażnika nie zdziwił.
I tak posuwali się do przodu. Mijali kolejne gigantyczne głazy, a Verben co chwila kontrolował kierunek ich marszu w magicznym pudełeczku. W pewnym momencie, coś się jednak zmieniło.
– Hej, Riv… – powiedział zachrypniętym głosem strażnik, zatrzymując się wpół kroku. – Widzisz to, co ja?
Riven, wyrwany z zamyślenia również się zatrzymał. Rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł niczego.
– Nic – mruknął, zdezorientowany. – Tylko mgła.
– Właśnie… Tylko mgła…
Riven zmarszczył brwi i spojrzał na towarzysza. Ten wpatrywał się niewidzącym wzrokiem przed siebie.
– Verbenie?…
– Głazy zniknęły. Mgła jest rzadsza – odpowiedział mu bezbarwnym głosem. – Czy to oznacza…
– Wyjście? – twarz Rivena rozpromieniła się. – Masz rację, Verbenie! To… koniec! Przeszliśmy mgły!
Strażnicy rzucili się biegiem przed siebie.
Faktycznie, opary z każdym rokiem bardziej rzedły i po chwili ujrzeli już – co prawda, niewyraźnie, ale zawsze – jakieś ciemne kształty, majaczące w oddali. I ciepłe, słoneczne światło.
– Już blisko – wydyszał w biegu Verben i obaj jeszcze przyspieszyli. Riven z każdym krokiem czuł zbliżającą się wolność, niemalże odczuwał chłodny powiew wiatru na twarzy.
A w pewnym momencie po prostu mgła się skończyła.
Nieco zaskoczeni tym faktem zatrzymali się gwałtownie. Oślepieni mocnym, słonecznym światłem, próbowali dostrzec coś wokół siebie.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał uradowany Riven, mrużąc oczy. – Nic nie widzę.
– Ja też nie! – powiedział wesoło Verben. – Tam – wskazał ręką. – Tam coś jest, widzisz? Chodźmy…
Ledwie kilka stóp od nich majaczył jakiś duży, drewniany kształt. Podeszli.
– Verbenie… – zaczął zdławionym głosem Riven. – Czy ty widzisz to, co ja?
Drugi strażnik odsłonił oczy i zamarł. To był wóz. Ten sam, który zostawili po drugiej stronie mgieł. Riven niepewnie popatrzył do tyłu, na białą ścianę niezwykłego miejsca, które właśnie opuścili. Gdzieś w dali, widać było wystające ponad białe sklepienie głazy. Nie mógł w to uwierzyć, ale razem z Verbenem mieli przed sobą wzgórze, z którego zjechali i las, w którym ukrywali się napastnicy.
Verben drżącą ręką wyd
Hmmm…
Elektryzujące opowiadanie, naprawdę niezłe…
Elektryzujące?!
To jak dla mnie delikatnie powiedziane…, ale świetne opowiadanie fantastyczne, chociaż sądzę, że to określenie dokładnie nie oddaje klimatu tego „dzieła”. Może horror z nutką fantsy byłby wierniejszym odpowiednikiem.
Ekhmm
Wykonanie co najwyżej mierne. Dialogi raczej przeciętne, drętwe, a w dodatku czasami nastawione tylko na przekazanie czytelnikowi jakiejś konkretnej informacji, a przez to bardzo sztuczne.
Pomysł, może nie tyle prymitywny co po prostu wtórny. Nic nowatorskiego, ani specjalnie ciekawego.
Przepraszam, jeśli byłem zbyt ostry. kajam sie i błagam o wybaczenie, ale w takich sytuacjach zawsze jestem szczery. Autorowi życzę powodzenia w dalszej twórczości i jak najbardziej do niej zachęcam.
i pytanie na koniec: czytałeś może „Pana lodowego ogrodu” Grzędowicza? Ciekawy jestem
.
Nie, ta lektura jest mi obca. Jedyna rzecz, za którą mógłbyś mnie przeprosić to drobne faux pas przy określeniu mojej płci, ale być może pseudonim nie jest do końca jednoznaczny ;> Ta rubryczka jest opatrzona tytułem „komentarz” , a nie „tylko pozytywne komentarze”, więc Twoje przeprosiny nie są zrozumiałe, przynajmniej dla mnie… Nie bój się, Twoja opinia nie pogrąży mnie w czarnej rozpaczy ;P
Przeprosiny
Przepraszam z całego mojego czarnego i bezdusznego serca. Głupi błąd, głupia pomyłka.
A książka Grzędowicza? Hmm… Powiedzmy, że przewija się przez nią element tzw. „zimnej mgły” o „właściwościach” trudnych do określenia – niech będzie, że „magicznych”. i zazwyczaj kto w nią wchodzi ten już nie wychodzi, a jedynym co z niej wychodzi są różnorakie monstra, tudzież inne „błonoskrzydłe pomioty Szatana”. Przepraszam, że tak późno odpowiadam a moją recenzją zbytnio się nie przejmuj. Jestem raczej wybredny i krytyczny w tych sprawach. Dla przykładu w moim mieście wyklęli mnie z towarzystwie bo wieszałem na Sapkowskim wszystkie psy za „Lux perpetua” (nawiasem mówiąc, bardzo przeciętna książka w porównaniu choćby z „Narrenturmem”, zgodzicie się?) a wielu się ze mną nie zgadzało. Pozdrawiam ciepło.