Nie lubię dubbingu. Nie cierpię go i zawsze wolę cieszyć uszy oryginalnym brzmieniem głosów aktorów, niźli ich lokalnych odpowiedników. Podtrzymuję swoje zdanie nawet gdy chodzi o tak urokliwe w odbiorze języki, jak japoński czy arabski (inna sprawa, że filmy z tego kręgu językowego rzadko kto dubbinguje). W odniesieniu zaś do języków, które znam, sprawa ma jeszcze jeden, istotny aspekt – jako widz mam w ich przypadku możliwość poznania pierwotnej wersji filmu, nie skażonej jeszcze zapędami lokalizacji, z jej oryginalnym przesłaniem, dowcipami i niuansami słownymi. I choć dubbing może być najwyższej próby, wersja oryginalna zawsze dostarcza mi o wiele więcej rozrywki (choćby Shrek – nie ujmując niczego doskonałej pracy Jerzego Stuhra, kto choć raz usłyszał Eddiego Murphy’ego użyczającego głosu osiołkowi ten wie, co mam na myśli).
Tylko po co ten przydługi wstęp, skoro to recenzja Garfielda, a nie dywagacje nad jakością i sensem dubbingu? Cóż, napisałem go gwoli wyjaśnienia – swojego czasu postanowiłem sobie, że nie zrecenzuję Garfielda: The movie, póki go nie obejrzę w oryginalnej wersji językowej. Uparłem się, bo uznałem, że przeniesienie na ekran specyficznego humoru zgryźliwego kocura powinienem oceniać właśnie na podstawie wersji oryginalnej. To jednak oznaczało, że recenzję napiszę dość późno, pewnie dopiero wtedy, gdy film pojawi się na rynku w dystrybucji DVD. Wraz z wakacyjnymi podróżami los zrobił mi jednak miłą niespodziankę.
Podobnie jak większość wielbicieli garfieldowego humoru, ja również oczekiwałem jego przeniesienia na ekran kinowy ze sporym niepokojem. Znając konsekwencję amerykańskich filmowców w infantylizowaniu kultowych postaci literatury czy komiksu, obawiałem się, że gruby, puszysty i leniwy kocur wyda im się idealnym bohaterem filmu dla dzieci, zaś jego słynny, sarkastyczny humor i urokliwie bezczelna osobowość pójdą w odstawkę. I tak też się stało.
Na ekranie kinowym gdzieś uleciał cały urok Garfielda. I nie chodzi tu o samego kota w sensie stricte, ale o klimat opowieści z nim w roli głównej w ogóle. Niestety, wersja filmowa rządzi się zupełnie innymi zasadami, niż komiks. Komiksowy Garfield zawsze obija Odiego jak tylko może i za grzech śmiertelny uznałby nazwanie go przyjacielem; filmowy, podporządkowany poprawnemu scenariuszowi podobnemu bajce na dobranoc, po okresie początkowych złośliwości pokocha oczywiście nowe zwierzątko swojego pana i pójdzie za nim nawet na koniec świata (w tym przypadku do odległego centrum miasta); w komiksie atrakcyjna pani weterynarz, do której bezskutecznie wzdycha Jon, właściciel kota, traktuje tego fajtłapowatego i absolutnie indolentnego faceta jako dopust boży i zarazę śmiertelną; w filmie z cukierkową słodyczą wymalowaną na twarzy podnieca się jego niezdarnością i rozpływa w zachwytach nad jego nieśmiałością. A przecież nie są to wszystkie z rażących ingerencji w założenia kultowego komiksu.
Szybko nuży także sam Garfield. Ocena jego monologów wychodzi gdzieś w okolicach zera – zdarza się, że któryś z tekstów jest naprawdę niezły i przypomina klimat niezwykłych, króciusieńkich komiksów, zazwyczaj jednak szybko po nich kocur wygłasza kwestie drętwe jak dowcipy uczestników wieczorku dyplomatycznego. Im zaś dalej w film, tym gorzej, bo choć drętwe teksty nie pojawiają się specjalnie częściej, to jednak te ciekawsze i co bardziej garfieldowe nie mogą już wybronić nudnej jak flaki z olejem fabuły, w trakcie rozwoju której tłusty, rudy kocur, ze złośliwego i leniwego zgreda, przeistacza się w dzielnego bohatera, ku radości zgromadzonych w kinie dziatek. We wrażeniu, iż film został nakręcony pod dzieci utwierdza dodatkowo fakt, że nieruchawy z natury Garfield nagle wprost uwielbia pląsać po pokoju do rytmu muzyki grającej z telewizora, zaś chodząc w nocy po płocie śpiewa sobie piosenkę (bez której przecież żaden film familijny obejść się nie może). Na plusy kinowego Garfielda trzeba natomiast zaliczyć doskonałą animację i wprost rozkoszne oddanie uroku specyficznych, kocich ruchów, a także słodko-kwaśnej, lecz nie mniej urokliwej mimiki tej komiksowej postaci. Garfield wygląda naprawdę świetnie i jego ruchy obserwuje się odruchowym uśmiechem.
Aktorzy z kolei grają mniej ciekawie. Breckin Meyer (Ostra jazda, Wyścig szczurów), choć wyglądem autentycznie przypomina Jona, w praktyce zupełnie nie nadaje się do odgrywania jego postaci, natomiast Jennifer Love Hewitt jest ładna i nic ponadto (skądinąd ciekawe, że dostała rolę akurat w tym filmie… przypomnijmy nazwisko reżysera – Peter Hewitt). Ich kreacje rażą prostotą i sztucznością, Bohaterowie zwierzęcy, mający swój (spory zresztą) udział w filmie prezentują się mizernie, a ich mnogość, szablonowość i wzajemna zgodność znowuż celuje w obszary kina rodzinnego.
Jaka jest więc końcowa ocena Garfielda? Niestety, jest to film kiepski, w którym klimat krótkich, gazetowych historyjek pobrzmiewa tylko gasnącym echem. Co jednak ciekawe, nie jest to (a w każdym razie nie zawsze) wina samego kota, bowiem ogrom jego zachowań i znaczna część jego filmowych powiedzonek została niemal żywcem wyjęta z komiksu (a w wersji oryginalnej użyczający głosu Garfieldowi Bill Murray jest po prostu świetny). Wychodzi więc na to, że zachowania i teksty, które tak doskonale bawią w historyjce, którą czyta się przez kilkanaście sekund, kompletnie nie sprawdzają się na ekranie w przypadku ponad godzinnego filmu. Kinowy Garfield jest koślawą chimerą złośliwego, unoszącego się nad konwenansami humoru dla dorosłych ze straszącymi schematycznością i sztucznością ułagodzeniami, które były konieczne, by przystosować film do małoletnich odbiorców; ten zaś klimat, który pozostał, postanowiono budować tylko w oparciu o kota, nie wykorzystując w ogóle komizmu pozostałych postaci ze ślamazarnym Jonem na czele. Garfield: The movie jest zatem zwykłym filmem rodzinnym, ale i tu spisuje się najwyżej przeciętnie, bo dorosłych, żądnych mimo wszystko klimatu komiksu, szybko znudzi infantylność historii, zaś dla dzieci film będzie za mało dynamiczny i stanowczo zbyt przegadany przez garfieldowe monologi.
Aha – wbrew rozpowszechnionej opinii, koty wcale nie przypadają za mlekiem.
Garfield
generalnie nie nadaje sie do przeniesienia na ekran. Humor komiksu jest zbyt inteligentny na widza, a poza tym kto to widział robić np. z reklam pasty do zębów długi film o paście? I wbrew pozorom chodzi mi głównie o długośc…
?:)
Czemu żeś niektóre słowa ukursywił? 🙂
a jednak
ktoś ma podobne do mojego zdanie o Garfieldzie de Mofi 😉 nie wiem czemu ale 75%populacji ten film przypadł/przypadnie do gustu :/
moja ocena
film jest az za bardzo poprawny politycznie przyjazn milosc glowne wartosci (ogladajac brakowalo mi tylo flagi amerykanskiej w tle bleeeee) co do wykonania animacja garfielda swietna bill murry pokazal klase podkladajac glos (i niektore teksty sa swietne) ale coz z tego skoro rezyser/producncenci zablii chamskiego burkilwego myslacego o sobie kota (film nadaje sie do ogladanie pod warunkiem ze ogladacie pierwsze 7 minut lub nie wiecie kim jest garfield) mam tylko nadziej ze tworcy nie zrobia nastepnej czesci
Porażka
Cholera nie wiem czemu, ale mi te filmowe postacie wogóle nie przypominają mi tych komiksowych! Ludzie! Jak można sknocić taki świetny temat?! Już lepiej by chyba wypadło gdyby „zmusić” Jim’a Davis’a do narysowania 30 razy dłuższego komiksu (wiadomo jakiego) i przeniesienie tego na ekran jako „normalny” film animowany (mam nadzieję że wiesz o co mi chodzi). Jednym słowem: PORAŻKA
🙂
Najzabawniejszy to był sposób, w jaki Garf wdrapywał się na meble :). Rozbawiały sceny, w których jego tłusty tyłek dyndał we wszystkie strony w powietrzu, gdy kotek przewiesił sobie tłów bodaj przez trzepak ;). I tyle, co zapamiętałam z filmu 😛
Co do recenzji…
…-nic ująć, za to coś dodam. 🙂 Specyficzny humor komiksów został zmieniony w dość ordynarny, szablonowy humor amerykański, co w filmie jest raz mniej, raz bardziej rażące, ale zawsze obecne. No i, o ile mi wiadomo, cały film powstał bez jakielkolwiek konsultacji z Jim’em Davis’em!
Hmm…
Film oglądałam i muszę powiedzieć, że nie jestem do końca usatysfakcjonowana. W całym filmie zaśmiałam się tylko kilka razy. Spodziewałam się komedii, na której będę ryczeć ze śmiechu, bo kocham komiksy z Garfieldem, a tu klops. Rozczarowanie…
Hmm…
Oglądałem Garfielda i muszę przyznać, ze typowy dla rudego kocura klimat był wyłacznie na początku, a i to nie za długo. Potem to juz tylko kino familijne…
hmm…
ten film mi sie bardzo podobał jest zawalisty i koniec …garfield jest wspaniały a ci co uważaja że ten film jest do bani niech pocalujo garfielda w du..
garfield
hehe…garfield jest szczęśliwy ma żone…o imieniu garfii ………………ten film był ciekawy ale nie za bardzo ś m i e s z n y na początku myślalem że cały czas bede ryczeć ze śmiechu.. a na koniec okazalo sie że..śmialem sie malutko tak tyci-tyci
cze
e wie ktoś kto jest wykonawcą tej muzy co leciała w telewizji a garfield tańczył przy niej z odim – ja ktos wie niech napisze na email : [email protected] albo tutaj