![Obrazek](http://www.gry-planszowe.pl/repository/articles/Aktualnosci/Neuroshima-logo.jpg)
***
Wstęp
Dzisiejszego dnia w wielkim hipermarkecie przypominającym raczej budowle typu Galaxy niż zwykłe markety, nikt nie robił zakupów. Może dlatego że nie było już czego kupować? Tysiące regałów leżących w nieładzie na niegdyś sterylnie czystej, kafelkowej podłodze. Stosy odpadków w kątach. Stare, przedwojenne jedzenie, grzyb i miliony przeróżnych śmieci, niegdyś wartych wiele pieniędzy.
Szczury, Degenraci przełażący pod łukami stworzonymi ze starych kolumienek niegdyś podtrzymujących konstrukcję zamszowego zacisza marketu, miejsca gdzie - kiedyś czysto i schludnie - stały meble do wystroju nowobogackich mieszkań i domów.
A na środku obrazu nędzy i rozpaczy leży skała. Wielometrowej, o średnicy parenastu metrów, żyjącej litej skały wbitej w sam środek marketu, gorącej niczym roztopiony ołów czy żelazo. Poprzecinanej żółtymi, ruchliwymi żyłkami.
IV Generation...
- Hm, hm
- Zamknij swoją chudą dupę, John i piszże szybciej!
- No piszę przecież. Już... Trzynastego dnia, dziennik Johna Eltona, Speca Dziedziny Maszyn i Mutantów Działu Zajmującego Się IV Generacją... Znaleźliśmy w końcu market, jest bardzo duży i wysoki, z dachem taki jest...
- Masz przeklęcie literacki język, John. Prawie jak mój syn.
- Jużci - John machnął lekceważąco ręką, pochylił się nad wymiętą kartką papieru - Żeby mieć syna trzeba mieć nie tylko po kolei w głowie.
Nikt nie zareagował, w pomieszczeniu dźwięczał jedynie skrzękliwy odgłos długopisu; John pisał zawile i rozlegle.
- ... W środku znaleźliśmy wielką skałę, coś jakgdyby meteor. Okoliczni degeneraci i łowcy mutantów nie sprawiali problemów, odeszli bezproblemu odbyło się to to...
- Dajże spokój, John i oddaj długopis!
- Poszedł jeden spec do tego meteorytu... Potem go miło wspominaliśmy. Bo widzicie, coś tam jest. Coś tam, kurwa, było od początku, czytaj; przed nami. Jakaś cywilizacja, bo ja wiem?
- Cywilizacja... daruj sobie...
Ale John sobie nie darował. Zignorował speca całkowicie, mruczał sam do siebie jeżdżąc po karcie niebieskim długopisem, kreśląc słowa niewiele warte w dzisiejszych czasach.
- Nasi ochroniarze, oni też za lekko nie mają. Teraz jesteśmy w namiocie, siedzimy w siódemkę: jest nas, speców, dziesięciu gdzieś. Ochroniarzy było piętnastu, zostało z dziesięciu, tyle ile nas. Paskudnie to wygląda. Boimy się wejść do tego cholernego supermarketu, normalnie! Po prostu, najnormalniej w świecie, mamy stracha. Kończę tą debatę prośbą o wsparcie, bo nie wejdziemy tam sami.
John złożył na karcie zamaszysty podpis.
- Ktoś jedzie! - krzyknął naraz jakiś głos dobiegający z zewnątrz. John i reszta zerwali się szybko i wybiegli z namiotu, niemało zdenerwowani. To wołał ochroniarz, pokazując gdzieś na wschód.
Sceneria nie była zachęcająca gdyby doszło do bitwy, John świetnie to widział. Byli na parkingu, na niewielkim wzgórzu. Betonowym parkingu, bez samochodów - zdmuchnął je Moloch, całkowicie. Poniżej wzniesienia, oddalony od niego o jakieś pięćdziesiąt metrów, stał market z którego dachu sterczał meteor. Dymiący czub meteora.
Natomiast dźwięk silnika - a był to dźwięk silnika właśnie, dobiegał ze wschodu. Jechał ku nim - ni mniej ni więcej - samochód osobowy Ochroniarze zbiegli się natychmiast, przegrupowali i wycelowali. Byli teraz gotowi na wszystko.
ROZDZIAŁ I
Pogrzebany
![Obrazek](http://www.strefarpg.pl/gfx/neuroshima/nazi.jpg)
Pył unosił się wtedy w powietrzu, tam na rynku. Grupa dobranych losowo ludzi spotkała się w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Jeden z nich miał samochód, nie miał jednak benzyny. Ruszyli zatem do stacji benzynowej, zdala od zgiełku i wiecznego bazaru którym zapewne było miasteczko Felloship, jak zwykle pełne ludu handlującego gamblami - jak zwykle pełne przeróżnego ludzkiego śmiecia.
Stacja benzynowa była pusta, jednakże jeden z kompanów - bodajże gość o imieniu Jimmy, chyba, znalazł niewielką klapę w podłodze. Jak? Po zapachu. Doktorek szybko zrejestrował dziwny odór wydobywający się spod klapy - Tornado. Słyszał ktoś że wydziela ono zapach? Nieważne.
Squib - gościu nielubiany i widocznie z misissipi, otworzył klapę i dojrzał wąską drabinkę w niewielkim tuneliku prowadzącą pionowo w dół. Na zewnątrz wydobywały się kłęby ciemnej masy. Squib zszedł na dół. Jak się, zapewne, łatwo domyślić... odkrył złoże Tornada. Najwięksi twardziele - Dante i Sidney szybko wywlekli cztery ciężkie wory z narkotykiem i cała ich piątka załadowała towar do samochodu, chcąc opchnąć go na targu. I wtedy się zaczęła, cała ta paskudna historia.
Najpierw nadjechało Dark Visions - to ci dla których ćpanie było sensem życia. W głodzie rozegrała się dość szybka strzelanina, w której nie ucierpiał nikt prócz facetów z Visions - było ich tylko trzech.
Jednak sprawa się porządnie pokomplikowała. Bardzo szybko na ogonku kompanów pojawił się calutki gang; w poszukiwaniu straconego raju, co? Było groźnie, ale po dwóch dniach ucieczki udało się zbiec. Jechali jednak w dalszym ciągu na północ - na niebezpieczne tereny, uciekając. Narkotyk był w bagażniku, co poniektórzy z nich, a zwłaszcza fleczer i Squib uważali że najlepiej wywalić paskudztwo i znaleźć jakąś robotę w jakimś zajebistym miejscu. Nie dane im było jednak spełnić tego zamiaru. Następnego dnia wpadli. W chyba jeszcze głębsze niż dotychczas gówno.
- Stać, wysiąść z wozu! - rozległ się krzyk. Nie było sensu się szarpać, wysiedli z wozu a broń położyli w nogach. Paru wyglądających na prawdziwych twardzieli facetów szybko zabrało broń i skuło kompanów. Byli na jakimś zatęchłym parkingu gdzie jedynym metalowym elementem były stare barierki i latarnie. Ochroniarze - jak domyślił się Sid - przykuli ich do barierki właśnie. Na wszystkie pytania kompanów odpowiadali milczeniem. Przyjaciołom rzucili się w oczy również inni ludzie. Chyba spece bądź technicy, rozmawiający u wejścia do namiotu, jedynego namiotu w okolicy paruset kilometrów jak się im wydawało.
Po pewnym czasie spece poczęli kiwać głowami, a jeden z nich ruszył w stronę przyjaciół. Mieli dość czasu by się naradzić, może trzy minuty. Ochroniarze, choć czujni, stali dość daleko od nich i chyba bardziej ich wzrok i zainteresowanie przyciągał dziwny supermarket z jeszcze dziwniejszym dachem - a raczej z tym co z dachu sterczało...
Cóż? Life is brutal?