![Obrazek](http://img134.imageshack.us/img134/5511/jasnanoc.jpg)
Mężczyzna pochylając się nieco dopadł do ściany budynku, zarzucił linę z hakiem na dach, po czym z szybkością i gracją przypominającą kota wdrapał się na górę, wskakując do środka przez uchylone okno. Zamarł na moment, sprawdzając swoje położenie, po czym udał się przed siebie mijając kilkoro drzwi. W końcu, będąc pewnym swego celu wpadł do pomieszczenia, barykadując drzwi od środka. Zrobił to niczym duch.
W mroku nikle rozjaśniającym chorobliwym światłem większego z księżyców leżał na łóżku pyzaty, jowialny mężczyzna pogrążony we śnie. Frederick Drexler – tutejszy urzędniczyna i architekt, który podlegał samemu księciowi... Tak jak mówił Hroth, mógł się przydać. Nieznajomy bezszelestnie obszedł całe pomieszczenie, otwierając sobie okno, po czym wyciągnął zza pasa długi sztylet i przystawił jego ubabrane jakąś zieloną mazią ostrze do gardła mężczyzny.
Soczysty plask zmącił ciszę nocy i śpiący otworzył oczy, z przerażeniem patrząc na siedzącego na nim mężczyznę. Odziany w Czerń czuł jak ofiara pod nim dygocze ze strachu i czuł z tego powodu ogromną satysfakcję – zwykle tak było, gdy chodziło o tych spasionych urzędników, co tylko mieleć jęzorem potrafili na wiecach wyborczych. Obrońców prawilności, upartych przeciwników Chaosu. Mavado nie lubił ich najbardziej.
- K..kim jesteś? Czego chcesz? - wycedził mężczyzna w łóżku.
- To kim jestem nie ma znaczenia. - rzucił melodyjnym, głębokim głosem Druchii. Mężczyzna pod nim zaczął się szamotać, jednak Mavado uspokoił go szybkim ciosem w twarz i zatkał usta odzianą w rękawice dłonią. - Jeszcze raz to zrobisz, a umrzesz w męczarniach. To samo jeśli krzykniesz. Ostrze pokryte jest trucizną z czarnej mandragory, wiesz co to znaczy?
Grubas w łóżku pokręcił głową wytrzeszczając oczy.
- To znaczy, że jak cię tym choćby zatnę, to wysrasz swoje wnętrzności. Śmierć nie będzie piękna i spokojna. Rozumiemy się? - Frederick skinął mu głową. - Obiecujesz że będziesz cicho? - urzędnik powtórzył czynność, a Mavado zdjął dłoń z jego ust.
- Cz-cz-czego chcesz... Po co tu jesteś? - rzucił mężcyzna.
- Jestem tutaj, bo jesteś wybrańcem Fredericku. - powiedział Mavado patrząc mu w oczy. Ostrze wciąż przylegało do jego szyi. - Moi pracodawcy wybrali cię do ważnej misji.
- Misji? Nie rozumiem.
- Taaak... misji obalenia władzy w Talabheim. Lord Tzeentch będzie ci wdzięczny i sowicie cię za to wynagrodzi.
- Tzeentch? - Frederick zmarszczył brwi i splunął w zamaskowaną twarz asasyna. - Nigdy, wolę zginąć niż służyć Chaosowi!
Mavado uderzył go w twarz i zacisnął drugą dłoń na jego szyi, tak, że Drexler zrobił się siny i z ledwością łapał powetrze próbując się oswobodzić.
- Wiedziałem, że nie będziesz chciał współpracować. Myślisz, że tutaj chodzi tylko o ciebie? Wszyscy jesteście tacy bohaterscy psia mać. - druchii podniósł głos, jednak nie na tyle by ktoś mógł go usłyszeć. - Myślisz, że żartuję? Robisz ze mnie idiotę?
Szybkim ruchem zabójca sięgnął do woreczka przy pasie i wyciągnął z niego małe zawiniątko. Rzucił je Drexlerowi, a ten z głupkowatą miną odwinął je w momencie, gdy Mavado zapalił świeczkę. W wątłym świetle kaganka Frederick zobaczył obciętego, zakrwawionego palca ze złotym sygnetem przedstawiającym insygnia „AD”.
- Na Sigmara... to palec mojej córki Angeliki... - urzędnik zakrył usta grubą dłonią a do jego oczu napłynęły łzy.
- Sigmar nie ma z tym nic wspólnego, Drexler. - zabójca usiadł przed nim. - To moja sprawka.
- Ty skurwy... - urzędnik poderwał się z łóżka.
- Spokojnie, Drexler. - Mavado pewnym ruchem przystawił nóż z powrotem do gardła mężczyzny. - Albo będziesz współpracował, albo codziennie będziesz dostawał kolejne części swojej kochanej córeczki i sam ją sobie zmontujesz. A trzeba przyznać że niezła z niej dupa i szkoda by było poćwiartować takie ciałko. No ale jak będę musiał, to się nie zawaham. - Mavado mówił tak, jakby chodziło o krojenie chleba na kanapki. - Więc jak będzie? Chyba że jutro chcesz dostać jej słodki język?
Urzędnik z bólem i gniewem spojrzał na Mavado, po czym popatrzył na obciętego palca trzymanego na dłoniach.
- Dobrze... zrobię co zechcesz, tylko nie krzywdź mojej córki... - zaszlochał.
- No, wreszcie mówisz z sensem, Fred... Mogę ci mówić Fred, nie? - Mavado zarechotał.
- Mów jak chcesz, dla mnie najważniejsza jest córka. - wycedził Drexler.
- Spokojnie, wróci do ciebie w jednym kawałku, gdy tylko wykonasz dla nas pewne zadanie... No, prawie w jednym, ten palec musiał cię przekonać do współpracy... Ale nie martw się, ponoć w Nuln jest dobry lekarz co niejedno już przyszył. Doktor Frank N. Stein czy jakoś tak... - druchii przednio się bawił.
- Co to za zadanie?
- Jutro otrzymasz od posłańca list z instrukcjami, co do dalszej naszej owocnej współpracy. Spisz się dobrze, a zyskasz coś więcej niż tylko córkę. - powiedział zabójca. - Lord Tzeentch jest szczodry dla swych najwierniejszych pomocników. Mam swoich ludzi wszędzie więc nie próbuj grać na czas, bo zabijemy twoją kochaną córeczkę, a potem dobiorę się do twojej żony i najmłodszej latorośli. Isabella? - na twarzy Drexlera wykwitł grymas złości. - Chyba nie chciałbyś widzieć jak gwałcę twoją trzyletnią córkę, prawda?
- Ty chory sukinsynu, zabiję cię!
- Nie sądzę. - rzucił spokojnie Mavado obracając nóż w dłoni. - I nie kłopocz się z przesłuchiwaniem posłańca, chłopak nie będzie miał zielonego pojęcia o naszej dzisiejszej rozmowie, a dokument jaki otrzymasz będzie zdradzał twoją jawną przynależność do Chaosu, więc odradzam wizytę u strażników miejskich. Jeśli się nie sprawisz, będziesz przeciągał i odwlekał robotę, to będziesz przeklinał moje imię przez wieki w królestwie Morra. Zrozumieliśmy się, czy chcesz jutro dostać kolejną część ciała Angeliki? - jednooki druchii spojrzał w oczy urzędnika.
- Rozumiemy się, zrobię co każesz. - Frederick złapał się za resztki włosów i pokręcił głową. - Tylko oddajcie mi córkę... - załkał.
- Wszystko w swoim czasie, najpierw praca, potem płaca. Czekaj na instrukcje i pamiętaj, że nie żartuję. Jeśli spierdolisz robotę, zginiesz nie tylko ty.
To powiedziawszy, Mavado zdzielił Drexlera rękojeścią sztyletu w twarz, po czym wyskoczył przez okno, prosto w noc. Dobrą chwilę trwało nim oszołomiony urzędnik zebrał się z łóżka, zbiegł na dół i wyszedł przed dom wołając ochronę i straż. Mavado natomiast zwinnie przeskoczył mur, trafiając wprost na zaskoczonego mężczyznę.
- Co się dzieje? Masz kłopoty? - spytał nieznajomy
- Ja? Raczej ty... Dobranoc!
Nim mężczyzna zdążył zareagować, zabójca dmuchnął w otwartą dłoń i biały proszek rozniósł się po twarzy nieznajomego wbijając w nozdrza. Chwilę później poczuł, jak widok staje się rozmyty, a nogi uginają się pod nim. Stracił przytomność.
Minuty później, z dachu pobliskiego budynku Mavado obserwował jak straż miejska zabiera ze sobą skutego mężczyznę, a urzędnik Drexler krzyczy w niebogłosy, by ten oddał jego córkę. Zabójca uśmiechnął się do siebie, po czym powoli skrył w mrokach nocy. To był dopiero początek. Początek końca Talabheim...