[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- Ty perfidny... - wymamrotał wampir, podnosząc się z podłogi. Otarł krew z ust, teatralnie splunął i ponownie przyjął postawę bojową.
- Jack, bierz go od lewej. Dieter, od tyłu. Ja idę od prawej. Uważać na jego nogi - zabrzmiały słowa Malkava.
Ravnos ponownie ustawił się tak, żeby znaleźć się za plecami Saahiba. Zamierzał parować ewentualne ciosy i czekać aż przeciwnik znajdzie się w zasięgu ramion Dietera. Wówczas wampir zamierzał pochwycić ciemnoskórego, starając się go unieruchomić. Albo przynajmniej zająć na tyle długo, by reszta bandy mogła zaatakować.
- Ty perfidny... - wymamrotał wampir, podnosząc się z podłogi. Otarł krew z ust, teatralnie splunął i ponownie przyjął postawę bojową.
- Jack, bierz go od lewej. Dieter, od tyłu. Ja idę od prawej. Uważać na jego nogi - zabrzmiały słowa Malkava.
Ravnos ponownie ustawił się tak, żeby znaleźć się za plecami Saahiba. Zamierzał parować ewentualne ciosy i czekać aż przeciwnik znajdzie się w zasięgu ramion Dietera. Wówczas wampir zamierzał pochwycić ciemnoskórego, starając się go unieruchomić. Albo przynajmniej zająć na tyle długo, by reszta bandy mogła zaatakować.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Pomyślmy…
Odezwał się głos w głowie Erwana. Tymczasem trójka jego kompanów otaczała wroga…
Jest spokrewniony. Tak, tego nie da się ukryć.
Jack ustawił się po lewej stronie syna wschodu. Dieter wstał na równe nogi, po czym podbiegł ostrożnie go od tyłu. Jednak wzrok wojownika zwrócił się ku prawej stronie, ku szalonemu przeciwnikowi. Może dlatego że jako jedyny ma broń?
Stali tak niczym pomniki, świadkowie śmierci. Pomieszczenie stawało się jaśniejsze, gdy chmury robiły się coraz bardziej widoczne, zaś wschód słóńca niemiłosiernie się zbliżał… Jedynie potępieńcze brzdękanie żelaza trzymało ich przytomnymi.
I ten koleżka pośrodku.
Lecz nie, ich mózgi nie zakryła mgła, nie stali się pół przytomnymi ciałami. Adrenalina, pulsujące żyły i ściskający serca stres. Jednocześnie wielkie pragnienie wygranej. O tak, tylko jedna strona wyjdzie stąd cało. I nie będzie to Camarilla.
Kociak syknął. Teraz niczym rozwścieczony tygrys, rzucił się na wroga, wykorzystując swój przekręt. Ku jego satysfakcji, przeciwnik nie przewidział tego ciosu, aczkolwiek był nań gotów. Gdy tylko łańcuch owinął się wokół jego dłoni (którą wcześniej wymierzył silny cios w pierś Malka, co wyglądało bardziej na dywersję… mimo wszystko wampir go poczuł, delikatnie mówiąc… piekący ból przechodził przez jego klatkę piersiową), natychmiast druga ręka poleciała ku górze, parując nadciągający drugi kawał żelaza. Mimo wszystko, nie zdołał się wybronić przeciwko silnemu szarpnięciu, zaś gdy starał się odzyskać równowagę, Jack z Dieterem podbiegli do niego okładając na ślepo pięściami.
Po efektownym kolanku, usłyszeliście delikatne ‘’trach’’. Nie wiedząc czy to złamała się kość Jacka, coś mu się uszkodziło, czy –niebywale- udało im się zranić Saahiba, dopuścili do swych myśli emocje… koncentracja na chwilę osłabła.
Właśnie na tą chwilę czekał Bhai. Jego twarde jak maczugi ramiona wbiły się w biodra wrogów, po czym szponiaste palce znajdując źródło zaczepienia na ich ubiorze, wybiły ciało mocno w powietrze. Wylądował metr za nimi, wściekłym wzrokiem wodząc po twarzach swych przeciwników.
Noga.
Co?
Kopnij lekko.
Erwan był zdezorientowany, lecz zarazem spięty do granic możliwości. Z wielką uwagą wsłuchiwał się w każdy dźwięk z otoczenia… czasami zdawało mu się że widzi zarysy walczących. Teraz głos wydał mu jasne polecenie… co wadzi spróbować?
O mało nie stracił równowagi. Jego stopa poślizgnęła się na czymś twardym… zaraz, przecież to…
Kołki! Scott nie zabrał tych przeklętych kołków!
Assamita splunął agresywnie na podłogę. Splunął krwią, jak widać było po jego rozciętej wardze.
- Widzę że lubicie gadać.
Jego głos był chrapliwy, wściekły, lecz wyrażające pewne zbicie z równowagi.
- Czemu nie zginiecie!?
Krzyknął, w jego tonie dało się wyczuć szczery niepokój.
- Po co dalej egzystować!? Jaki jest ku temu powód!?
Zamilkł. Zmienił postawę na bardziej swobodną, całkowicie opuszczając gardę. Był teraz szybki i zręczny jak pantera.
- Mówią, iż mówienie jest srebrem…
Jego oczy powędrowały ku drużynie, po czym skręciły ku samotnie stojącemu Erwanowi. Łatwy kąsek.
- Zaś milczenie złotem.
I zupełnie jak na rozkaz, gdy tylko słowa wydźwięczały, wszystkie inne dźwięki ucichły, jakby zupełnie nie istniały. Nastała prawdziwa, nieistniejąca dla odgłosów i świata… śmiertelna cisza.
I zupełnie tak szybko jak nastała ciemność dla zmysłów, tak szybko fale emocji paniki i odosobnienia zalały wasze mózgi, oraz tak szybko Saahib rozpłynął się w mroku pomieszczenia.
Odezwał się głos w głowie Erwana. Tymczasem trójka jego kompanów otaczała wroga…
Jest spokrewniony. Tak, tego nie da się ukryć.
Jack ustawił się po lewej stronie syna wschodu. Dieter wstał na równe nogi, po czym podbiegł ostrożnie go od tyłu. Jednak wzrok wojownika zwrócił się ku prawej stronie, ku szalonemu przeciwnikowi. Może dlatego że jako jedyny ma broń?
Stali tak niczym pomniki, świadkowie śmierci. Pomieszczenie stawało się jaśniejsze, gdy chmury robiły się coraz bardziej widoczne, zaś wschód słóńca niemiłosiernie się zbliżał… Jedynie potępieńcze brzdękanie żelaza trzymało ich przytomnymi.
I ten koleżka pośrodku.
Lecz nie, ich mózgi nie zakryła mgła, nie stali się pół przytomnymi ciałami. Adrenalina, pulsujące żyły i ściskający serca stres. Jednocześnie wielkie pragnienie wygranej. O tak, tylko jedna strona wyjdzie stąd cało. I nie będzie to Camarilla.
Kociak syknął. Teraz niczym rozwścieczony tygrys, rzucił się na wroga, wykorzystując swój przekręt. Ku jego satysfakcji, przeciwnik nie przewidział tego ciosu, aczkolwiek był nań gotów. Gdy tylko łańcuch owinął się wokół jego dłoni (którą wcześniej wymierzył silny cios w pierś Malka, co wyglądało bardziej na dywersję… mimo wszystko wampir go poczuł, delikatnie mówiąc… piekący ból przechodził przez jego klatkę piersiową), natychmiast druga ręka poleciała ku górze, parując nadciągający drugi kawał żelaza. Mimo wszystko, nie zdołał się wybronić przeciwko silnemu szarpnięciu, zaś gdy starał się odzyskać równowagę, Jack z Dieterem podbiegli do niego okładając na ślepo pięściami.
Po efektownym kolanku, usłyszeliście delikatne ‘’trach’’. Nie wiedząc czy to złamała się kość Jacka, coś mu się uszkodziło, czy –niebywale- udało im się zranić Saahiba, dopuścili do swych myśli emocje… koncentracja na chwilę osłabła.
Właśnie na tą chwilę czekał Bhai. Jego twarde jak maczugi ramiona wbiły się w biodra wrogów, po czym szponiaste palce znajdując źródło zaczepienia na ich ubiorze, wybiły ciało mocno w powietrze. Wylądował metr za nimi, wściekłym wzrokiem wodząc po twarzach swych przeciwników.
Noga.
Co?
Kopnij lekko.
Erwan był zdezorientowany, lecz zarazem spięty do granic możliwości. Z wielką uwagą wsłuchiwał się w każdy dźwięk z otoczenia… czasami zdawało mu się że widzi zarysy walczących. Teraz głos wydał mu jasne polecenie… co wadzi spróbować?
O mało nie stracił równowagi. Jego stopa poślizgnęła się na czymś twardym… zaraz, przecież to…
Kołki! Scott nie zabrał tych przeklętych kołków!
Assamita splunął agresywnie na podłogę. Splunął krwią, jak widać było po jego rozciętej wardze.
- Widzę że lubicie gadać.
Jego głos był chrapliwy, wściekły, lecz wyrażające pewne zbicie z równowagi.
- Czemu nie zginiecie!?
Krzyknął, w jego tonie dało się wyczuć szczery niepokój.
- Po co dalej egzystować!? Jaki jest ku temu powód!?
Zamilkł. Zmienił postawę na bardziej swobodną, całkowicie opuszczając gardę. Był teraz szybki i zręczny jak pantera.
- Mówią, iż mówienie jest srebrem…
Jego oczy powędrowały ku drużynie, po czym skręciły ku samotnie stojącemu Erwanowi. Łatwy kąsek.
- Zaś milczenie złotem.
I zupełnie jak na rozkaz, gdy tylko słowa wydźwięczały, wszystkie inne dźwięki ucichły, jakby zupełnie nie istniały. Nastała prawdziwa, nieistniejąca dla odgłosów i świata… śmiertelna cisza.
I zupełnie tak szybko jak nastała ciemność dla zmysłów, tak szybko fale emocji paniki i odosobnienia zalały wasze mózgi, oraz tak szybko Saahib rozpłynął się w mroku pomieszczenia.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- Co do... - nie dokończył, gdyż przeciwnik rozmył się w powietrzu. Zaniepokojony Ravnos rozglądał się wokół siebie, gotów odeprzeć cios.
Tylko jak bronić się przed czymś, czego nie widać?
Coraz bardziej zdenerwowany wodził wzrokiem po otoczeniu, wypatrując Saahiba. Bezskutecznie, przeciwnik nadal pozostawał ukryty przed wzrokiem wampira.
Bał się, ale nie tracił nadziei. Jeśli przyjdzie mu tu zginąć, nie odejdzie bez walki...
- Co do... - nie dokończył, gdyż przeciwnik rozmył się w powietrzu. Zaniepokojony Ravnos rozglądał się wokół siebie, gotów odeprzeć cios.
Tylko jak bronić się przed czymś, czego nie widać?
Coraz bardziej zdenerwowany wodził wzrokiem po otoczeniu, wypatrując Saahiba. Bezskutecznie, przeciwnik nadal pozostawał ukryty przed wzrokiem wampira.
Bał się, ale nie tracił nadziei. Jeśli przyjdzie mu tu zginąć, nie odejdzie bez walki...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Uderzyć. Zemścić się. On nie może stąd wyjść.
Schylił się, ugiął kolana, rzucił łańcuch z lewej ręki na ziemię.
Będzie lała się krew, i to nie moja krew.
Kociak ruszył, miękko i płynnie jak pantera. Zdawało się - ale tylko zdawało - że słychać cichutki syk, gdy krew płynąca żyłami wampira znikała, stając się czystą płynnością ruchów.
Koty mają nie tylko dziewięć żywotów, ale też parę innych fajnych cech.
Po kilku chwilach był tuż przy Erwanie, kładąc mu rękę na ramieniu i delikatnie przyciskając, tak aby Tremere przyklęknął. Wsunął mu do ręki kołek.
Są zwinne.
Sam wziął kołek w lewą rękę, i schował ją za plecami, gestem przywołując pozostałych i wskazując im na pozostałe kołki.
Są silne.
Spojrzał w górę. Poruszył wargami, by ułożyły się w słowa - sprawdzimy kto dłużej wytrzyma na słońcu?
A ten jest na dodatek zajebiście wkurwiony.
Trwał w postawie bojowej, ustawiony w kole z pozostałymi, tak by Erwan był w środku, w miarę bezpieczny. Czekał na atak Saahiba, by rzucić się na niego całym ciężarem ciała i kupić kumplom choć kilka sekund na użycie kołków...
Uderzyć. Zemścić się. On nie może stąd wyjść.
Schylił się, ugiął kolana, rzucił łańcuch z lewej ręki na ziemię.
Będzie lała się krew, i to nie moja krew.
Kociak ruszył, miękko i płynnie jak pantera. Zdawało się - ale tylko zdawało - że słychać cichutki syk, gdy krew płynąca żyłami wampira znikała, stając się czystą płynnością ruchów.
Koty mają nie tylko dziewięć żywotów, ale też parę innych fajnych cech.
Po kilku chwilach był tuż przy Erwanie, kładąc mu rękę na ramieniu i delikatnie przyciskając, tak aby Tremere przyklęknął. Wsunął mu do ręki kołek.
Są zwinne.
Sam wziął kołek w lewą rękę, i schował ją za plecami, gestem przywołując pozostałych i wskazując im na pozostałe kołki.
Są silne.
Spojrzał w górę. Poruszył wargami, by ułożyły się w słowa - sprawdzimy kto dłużej wytrzyma na słońcu?
A ten jest na dodatek zajebiście wkurwiony.
Trwał w postawie bojowej, ustawiony w kole z pozostałymi, tak by Erwan był w środku, w miarę bezpieczny. Czekał na atak Saahiba, by rzucić się na niego całym ciężarem ciała i kupić kumplom choć kilka sekund na użycie kołków...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos także podniósł z ziemi kołek. Dobrze mieć w ręku oręż, lecz wampir słusznie obawiał się, iż może to nie wystarczyć. Potrzeba będzie czegoś więcej.
Potrzeba będzie wspólnej walki, ramię w ramię.
Jak nigdy dotąd.
Ravnos także podniósł z ziemi kołek. Dobrze mieć w ręku oręż, lecz wampir słusznie obawiał się, iż może to nie wystarczyć. Potrzeba będzie czegoś więcej.
Potrzeba będzie wspólnej walki, ramię w ramię.
Jak nigdy dotąd.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Byli spięci. Ich żyły pulsowały od przetłaczającej się przez nie krwi. Wasze nozdrza atakowały tumany kurzu, czasem też chłodny powiew powietrza. Nie czuliście tego, lecz w pomieszczeniu było ciepło, niemalże miło.
Niemiła była natomiast ta piekielna cisza. On mógł skradać się teraz za wami, śmiać się w wasze plecy, mógł teraz nawet tam stać. Jeden z was mógł krzyczeć w agonii, starając się powiadomić resztę, lecz dźwięk nie dotarłby do uszu. To zabawne że o tym wspomniałem… Kociak poczuł uchwyt ręki na ramieniu.
Niemy krzyk, wampir szybko się wyrwał do przodu. Niepotrzebnie, to była dłoń oślepionego Erwana, szukająca pewnej przystani. Rzucił wzrokiem na Dieta, który podbiegł razem z Jackiem i chwycili obydwaj po jednym kołku. Byli teraz wszyscy razem… choćby jeden upadł, drugi powstanie i pomści swego brata. Ta myśl dodawała mu otuchy…
Choćbym kroczył doliną ciemną, zła się nie ulęknę, bo mój pan jest ze mną.
Niech przyjdzie. Byliście gotowi.
I zupełnie jak na wezwanie, cień przemknął przez oświetlony kwadrat (który począł tracić powoli kontury). Kątem oka Jack spostrzegł jak coś przemyka po jego prawej. Ścisnął kołek mocniej w dłoni, błogosławiąc jego ostry trzonek i mistyczną moc.
Teraz!
W porę uchylił się od twardej pięści, zaraz by widzieć jak Dieter paruje ramieniem kopnięcie. Kociak szybko odrzucił Erwana od siebie, unosząc wysoko swój kołek. Rozpoczęli tango śmierci…
I don’t need you anymore, I don’t want to be ignored
Cios. Uchylił się. Dieter wykorzystał tą lukę w obronie, uderzając Saahiba w pachę. Kopniak, lecz sparowany. To Kociak wspomógł ramię Ravnosa swoim własnym.
I don’t need one more day of you wasting me away!
Byli jak jedno ciało. Sześć par rąk, sześć par nóg, oraz jedna wielka masa ciała, zdolnego wytrzymać każdy kontratak wroga. A było ich wiele. Raz po raz Stier czuł uderzenia Araba, gdy ten przypominał mu o piekącym bólu w skroni. W końcu pięść przedarła się dalej, zaś nim wampir zdążył się uchylić, twarde kości rozdarły mu skórę na twarzy. Dieter syknął głośno, lecz nie drgnął ani trochę.
I don’t need you anymore, I don’t want to be ignored
I don’t need one more day of you wasting me away!
Ku ich zdziwieniu, niektóre dźwięki przedostawały się przez zaporę. Raz po raz słyszeli huknięcie pięści, czy zagruchotanie kości. Lecz nie było czasu na detale. Teraz walczyli jak jeden mąż, wypełniając luki u kompana. Gdy Jack spudłował, słabość wroga wykorzystał Dieter. Gdy Stiera dosięgało mocarne kopnięcie, Kociak wspomagał go swoim rozbolałym ramieniem, by raz jeszcze ocalić towarzysza od bliskiego kontaktu ze ścianą.
With no apologies.
Tym razem kopniak nie poszedł w stronę Ravnosa. Tym razem DeCroy poczuł uderzenie na swoim brzuchu, tracąc zupełnie równowagę. Siła wyrzutu była tak wielka, iż wampir odleciał do tyłu, uderzając twardo głową w podłogę.
Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
What you were changing me into
Just give me myself back and
Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
Take all your faithlessness with you
Just give me myself back and
Don’t stay!
- Dosyć tej zabawy!
Teraz było wiadome że moc Assamity słabnie. Wykrzyknął swe słowa pośrodku walki, nadal będąc zajęty naprzemienną obroną i ofensywą. Mogli walczyć tak bardzo długo… lecz jak będą walczyć z nieuniknionym?
Kainita rzucił desperackie spojrzenie ku –wciąż utrzymującemu się- cieniowi. A ciemność była już mniejsza, niemożliwe było schować się w jej całunie. Zdaje się że całkowicie stracili rachubę czasu.
Szybkie salto w tył. Wojownik zostawił swych przeciwników przed sobą, równie zdesperowanych co on sam.
- Czemu… czemu wciąż istniejecie?
Był zmęczony. Ale nie walką, nie ranami, nie dlatego że był cały poobijany. To było zmęczenie większe od tego, jakie mógł wyobrazić sobie człowiek. To wszechmocne promienie słońca, budzącego się ze snu… jedynie minuty dzieliły ich od momentu, w którym te promienie wypełnią pomieszczenie.
- Skoro mi nie dane was pokonać, zostawię to Heliosowi!
Swobodnym gestem ręki pożegnał was, jak myśliwy zostawia swą zwierzynę na śmierć. Syknął drapieżnie, po czym pobiegł –jakby czuł nad sobą bata- ku ostatniemu bastionowi cienia w tej sali. I rozpłynął się w powietrzu, razem z ciemnością, która przemijała ustępując miejsca światłu.
Niemiła była natomiast ta piekielna cisza. On mógł skradać się teraz za wami, śmiać się w wasze plecy, mógł teraz nawet tam stać. Jeden z was mógł krzyczeć w agonii, starając się powiadomić resztę, lecz dźwięk nie dotarłby do uszu. To zabawne że o tym wspomniałem… Kociak poczuł uchwyt ręki na ramieniu.
Niemy krzyk, wampir szybko się wyrwał do przodu. Niepotrzebnie, to była dłoń oślepionego Erwana, szukająca pewnej przystani. Rzucił wzrokiem na Dieta, który podbiegł razem z Jackiem i chwycili obydwaj po jednym kołku. Byli teraz wszyscy razem… choćby jeden upadł, drugi powstanie i pomści swego brata. Ta myśl dodawała mu otuchy…
Choćbym kroczył doliną ciemną, zła się nie ulęknę, bo mój pan jest ze mną.
Niech przyjdzie. Byliście gotowi.
I zupełnie jak na wezwanie, cień przemknął przez oświetlony kwadrat (który począł tracić powoli kontury). Kątem oka Jack spostrzegł jak coś przemyka po jego prawej. Ścisnął kołek mocniej w dłoni, błogosławiąc jego ostry trzonek i mistyczną moc.
Teraz!
W porę uchylił się od twardej pięści, zaraz by widzieć jak Dieter paruje ramieniem kopnięcie. Kociak szybko odrzucił Erwana od siebie, unosząc wysoko swój kołek. Rozpoczęli tango śmierci…
I don’t need you anymore, I don’t want to be ignored
Cios. Uchylił się. Dieter wykorzystał tą lukę w obronie, uderzając Saahiba w pachę. Kopniak, lecz sparowany. To Kociak wspomógł ramię Ravnosa swoim własnym.
I don’t need one more day of you wasting me away!
Byli jak jedno ciało. Sześć par rąk, sześć par nóg, oraz jedna wielka masa ciała, zdolnego wytrzymać każdy kontratak wroga. A było ich wiele. Raz po raz Stier czuł uderzenia Araba, gdy ten przypominał mu o piekącym bólu w skroni. W końcu pięść przedarła się dalej, zaś nim wampir zdążył się uchylić, twarde kości rozdarły mu skórę na twarzy. Dieter syknął głośno, lecz nie drgnął ani trochę.
I don’t need you anymore, I don’t want to be ignored
I don’t need one more day of you wasting me away!
Ku ich zdziwieniu, niektóre dźwięki przedostawały się przez zaporę. Raz po raz słyszeli huknięcie pięści, czy zagruchotanie kości. Lecz nie było czasu na detale. Teraz walczyli jak jeden mąż, wypełniając luki u kompana. Gdy Jack spudłował, słabość wroga wykorzystał Dieter. Gdy Stiera dosięgało mocarne kopnięcie, Kociak wspomagał go swoim rozbolałym ramieniem, by raz jeszcze ocalić towarzysza od bliskiego kontaktu ze ścianą.
With no apologies.
Tym razem kopniak nie poszedł w stronę Ravnosa. Tym razem DeCroy poczuł uderzenie na swoim brzuchu, tracąc zupełnie równowagę. Siła wyrzutu była tak wielka, iż wampir odleciał do tyłu, uderzając twardo głową w podłogę.
Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
What you were changing me into
Just give me myself back and
Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
Take all your faithlessness with you
Just give me myself back and
Don’t stay!
- Dosyć tej zabawy!
Teraz było wiadome że moc Assamity słabnie. Wykrzyknął swe słowa pośrodku walki, nadal będąc zajęty naprzemienną obroną i ofensywą. Mogli walczyć tak bardzo długo… lecz jak będą walczyć z nieuniknionym?
Kainita rzucił desperackie spojrzenie ku –wciąż utrzymującemu się- cieniowi. A ciemność była już mniejsza, niemożliwe było schować się w jej całunie. Zdaje się że całkowicie stracili rachubę czasu.
Szybkie salto w tył. Wojownik zostawił swych przeciwników przed sobą, równie zdesperowanych co on sam.
- Czemu… czemu wciąż istniejecie?
Był zmęczony. Ale nie walką, nie ranami, nie dlatego że był cały poobijany. To było zmęczenie większe od tego, jakie mógł wyobrazić sobie człowiek. To wszechmocne promienie słońca, budzącego się ze snu… jedynie minuty dzieliły ich od momentu, w którym te promienie wypełnią pomieszczenie.
- Skoro mi nie dane was pokonać, zostawię to Heliosowi!
Swobodnym gestem ręki pożegnał was, jak myśliwy zostawia swą zwierzynę na śmierć. Syknął drapieżnie, po czym pobiegł –jakby czuł nad sobą bata- ku ostatniemu bastionowi cienia w tej sali. I rozpłynął się w powietrzu, razem z ciemnością, która przemijała ustępując miejsca światłu.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Wróg zniknął. Pozostał ból, smak krwi w ustach i nieuchronnie nastający świt. Już tylko chwile dzieliły ich od śmiercionośnych promieni słońca.
Ravnos podniósł z podłogi klucz pozostawiony przez Scotta. Podbiegł do drzwi i otworzył je. Skinął na towarzyszy.
Wyszedł, niemal histerycznie wyskoczył, na odrapany ciemny korytarz. Na chwilę przykucnął pod ścianą.
Musiał wziąć oddech.
Już dawno nie spoglądał w oczy śmierci z tak bliska...
Wróg zniknął. Pozostał ból, smak krwi w ustach i nieuchronnie nastający świt. Już tylko chwile dzieliły ich od śmiercionośnych promieni słońca.
Ravnos podniósł z podłogi klucz pozostawiony przez Scotta. Podbiegł do drzwi i otworzył je. Skinął na towarzyszy.
Wyszedł, niemal histerycznie wyskoczył, na odrapany ciemny korytarz. Na chwilę przykucnął pod ścianą.
Musiał wziąć oddech.
Już dawno nie spoglądał w oczy śmierci z tak bliska...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Wampir spojrzał w górę, przez ułamek sekundy wachając się czy warto stąd uciekać. I tak nie miał nikogo...
Dobra. Może kiedyś przyda się kumplom.
Czułby się niepewnie bez broni, więc wsunął łańcuch i kołek za pasek spodni, objął Erwana, by ten nie błądził bez celu i ruszył za Dieterem w stronę drzwi, rozglądając się za jakąś plamą ciemności. Nie wiedział jak daleko są od domu, więc trzeba będzie spać tu...
NIENAWIDZĘ GO!
Skup się, skup się, skup się, najpierw wyciągnąć stąd Erwana...
I tak go zabiję...
Kociak zostawił Erwana w pierwszym miejscu, które wyglądało na to, że zostanie ciemne aż do wieczora.
Czy to uczciwe, śmierć za śmierć?
Wyciągnął łańcuch z powrotem, i skupił całą dostępną siłę woli na tym, żeby nie zapaść w letarg. I ruszł z powrotem do pomieszczenia, szukając Assamity. Skoro on mógł się tam ukryć przed słońcem, to i ja dam radę.
Powinniśmy żyć i pozwolić żyć...
Kociak wtargnął do pomieszczenia, skupiając się na zwalczeniu senności. Czuł, jak otępienie wlewa mu się w żyły. Biegł wzdłuż cienia, tak żeby nawet kiedy padnie, nie spłonąć... Nie od razu.
Ale każdy z nas wie głęboko gdzieś w sobie, co zrobić trzeba.
A może Assamita już spał...
Wampir spojrzał w górę, przez ułamek sekundy wachając się czy warto stąd uciekać. I tak nie miał nikogo...
Dobra. Może kiedyś przyda się kumplom.
Czułby się niepewnie bez broni, więc wsunął łańcuch i kołek za pasek spodni, objął Erwana, by ten nie błądził bez celu i ruszył za Dieterem w stronę drzwi, rozglądając się za jakąś plamą ciemności. Nie wiedział jak daleko są od domu, więc trzeba będzie spać tu...
NIENAWIDZĘ GO!
Skup się, skup się, skup się, najpierw wyciągnąć stąd Erwana...
I tak go zabiję...
Kociak zostawił Erwana w pierwszym miejscu, które wyglądało na to, że zostanie ciemne aż do wieczora.
Czy to uczciwe, śmierć za śmierć?
Wyciągnął łańcuch z powrotem, i skupił całą dostępną siłę woli na tym, żeby nie zapaść w letarg. I ruszł z powrotem do pomieszczenia, szukając Assamity. Skoro on mógł się tam ukryć przed słońcem, to i ja dam radę.
Powinniśmy żyć i pozwolić żyć...
Kociak wtargnął do pomieszczenia, skupiając się na zwalczeniu senności. Czuł, jak otępienie wlewa mu się w żyły. Biegł wzdłuż cienia, tak żeby nawet kiedy padnie, nie spłonąć... Nie od razu.
Ale każdy z nas wie głęboko gdzieś w sobie, co zrobić trzeba.
A może Assamita już spał...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere intuicyjnie wyczuł, że póki co wszystko gra i znalazł się w bezpiecznym miejscu. Wiedział, co teraz muszą czuć jego towarzysze... To wszystko była jego wina.
"Od kiedy to się nimi przejmujesz?" - odezwał się w jego głowie złośliwy głosik. - "I tak wszyscy się zdradzą. Wcześniej lub później."
W głowie Erwana pojawiła się nagle niezwykle jasna myśl.
"Aleksander i Samuel, oni..."
Nadchodził świt, a wampir powoli zapadał w letarg...
Tremere intuicyjnie wyczuł, że póki co wszystko gra i znalazł się w bezpiecznym miejscu. Wiedział, co teraz muszą czuć jego towarzysze... To wszystko była jego wina.
"Od kiedy to się nimi przejmujesz?" - odezwał się w jego głowie złośliwy głosik. - "I tak wszyscy się zdradzą. Wcześniej lub później."
W głowie Erwana pojawiła się nagle niezwykle jasna myśl.
"Aleksander i Samuel, oni..."
Nadchodził świt, a wampir powoli zapadał w letarg...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Kociak błądził wzrokiem po pomieszczeniu. Z oddali dobiegł go słaby okrzyk Jacka.
- Kociak! Chodź tu! Szybko!
Za późno. Zmęczenie zaczęło obejmować wampira, odbierając sił jego nogom. Jego mięśnie zwiotczały, zaś on sam poczuł jak zasypia… nie! Musi mieć oczy otwarte!
- CHOLERA!
Gangrel skoczył do przodu, porywając kompana. Światło już zaczęło napływać do sali, już pierwszą połowę wypełniły śmiercionośne promienie.
- AAAAAAGHHHH!
Czerwony morderca szarpał się wewnątrz, panikując i pragnąc zostawić Malka, byle jak najszybciej uciec. Nawet gdyby musiał wyskoczyć przez okno.
Jack stłumił w sobie bestię, silnej chwytając Kociaka i zarzucając go sobie na plecy. Wrzeszcząc jak opętany wyrwał się ku drzwiom, przytrzymywanymi przez Dietera.
W ostatniej chwili.
Gdy zostali sami w półmroku korytarza, starając się uspokoić, Erwan wstał nagle. Ich zmysły zasypiały, nie mogli nawet skupić się na pojedynczym fragmencie otoczenia. Ślepiec pchnął pierwsze drzwi po prawo, odsłaniając zaciemniony pokój.
- Tutaj.
Wtoczyliście się do środka, jakby wyczerpani nieludzkim wysiłkiem. Bez słowa, padliście na podłogę, pogrążając się w czarną otchłań…
Uderzenie serca. Krew nabiega do żył, po czym zaczyna krążyć po całym ciele, budząc je do ruchu. Ciepło napływa na sekundę do żołądka, przypominając o głodzie. Głodzie? Raczej niepowstrzymanym pożądaniu, które nie może zostać pozostawione samemu sobie. Myśli zatłaczają się w głowie, lecz są tłumione czerwoną mgłą. Palce wykonują pierwszy ruch, pstrykając łagodnie. Lecz wciąż czerwona mgła nie schodzi. Oczy otwierają się, lecz nie widzą nic, poza czerwonym kolorem.
- Jay! Patrz! Jakieś żule!
- Sprawdź czy mają portfele.
Nim pierwszy chłopak zdążył się zbliżyć, żądne mordu oczy wampira rozbłysły w ciemności. Jak na komendę, pozostała trójka obudziła się w tym samym momencie.
Krzyk. Szarpanie. Ludzka owieczka ulega pod naporem potęgi umarłego. Drugi nie uciekł daleko. Drapieżca skacze, chwyta go w połowie korytarza, tuż przed schodami.
Potem jest uczta, czwórka potępionych pije z ludzi jak z kielichów z winem. Ciała schowali w swoim niedawnym schronieniu.
Czerwona zasłona opadła. Jack jęknął cicho, jakby w niemocy. Przed nim leżały zwłoki dwóch czarnoskórych młodzieńców, poszarpane i z wieloma śladami nakłuć. Małe pomieszczenie w którym spali, było czymś w rodzaju magazynu, z wieloma kartonowymi pudłami, jakimś koszem i szczotkami.
Otrzepał się z kurzu. Na korytarzu stała reszta. Erwan stał twarzą do schodów, jakby starając się ‘’wyczuć’’ otoczenie. Dieter opierał się o ścianę, nerwowo spoglądając to tu, to tam. Kociak siedział, wodząc palcem po zakurzonej, brudnej podłodze.
Pięknie. Po prostu pięknie. Tylko współpracując dali radę obronić się przed Szeryfem, gdyż oddzielne ponieśliby sromotną klęskę. Ale pozostawała jeszcze reszta sekty. Jeśli nie wykonają rozkazów Księcia, z pewnością spotka ich jego gniew. Jednak mając po swojej stronie siłę Gangreli, byliby w stanie stawiać opór. Kto by pomyślał? Najpierw Queens… a potem może cały Nowy Jork? Ta wizja wywołała uśmiech na twarzy Jacka. Nie musiałby słuchać się rozkazów przydupasa w garniturze, zemściłby się na Raztargujevie, a co najważniejsze… zapewniłby by sobie święty spokój na *długi* czas. Póki co warto słuchać się rozkazów Camarilli, by potem uderzyć z zaskoczenia.
Kiwnął głową do towarzyszy. Pora stąd zmykać.
Ciemne, pokrętne schody prowadziły ich na sam dół. Po drodze mijali wiele pięter, wiele korytarzy. Na niektóre nawet nie spoglądali. A może powinni? Może tak jak ich umysły, tak jak ich ścieżki, te ciemne korytarze zawierały odpowiedzi na najważniejsze pytania? Tynk odpadał ze ścian, budynek był w ruinie, choć kiedyś zapewne był w świetnym stanie. Ślady grafitti, bójek, nawet imprez nadal na nim zostały. W korytarzach odbijały się echem dawne kłótnie, niedokończone sprawy, słychać było łzy, rozpacz, żale… lecz gdy się bardziej wytężyło uszy, dobiegał do nich śmiech, ciepłe słowa, nadzieja…
Zbliżali się do końca. Im bardziej schodzili w dół, tym większą ruiną wydawało się to miejsce. Już widać koniec ścieżki, już spoglądacie z ulgą po swoich twarzach, jednocześnie niepewni tego co czeka na zewnątrz. I tak, gdy zbliżał się koniec, jedna myśl przeszła wam przez głowy, zupełnie nielogiczne i niespodziewanie.
Kapaneus.
Jack pchnął drzwi, przepuszczając Kociaka wraz z Erwanem, samemu wychodząc przed Dieterem.
Błysk świateł, atak hałasu i zmieszanej kakofonii. Okrzyki ludzi, słodkie bity z jakiegoś radia, kretyńska muzyczka z jakiegoś sklepu, warkot silników… te wszystkie dźwięki nacierały do waszych głów, zaś w podświadomości za nie dziękowaliście. Dziwne, ale dawało wam to pewne poczucie bezpieczeństwa.
Smród.
Zapachy dochodziły z niedalekiej chińskiej restauracji, delikatnie muskając wasze podniebienia. Człowiek poczułby teraz głód. Niedaleko grupa młodzieży paliła papierosy, wywołując wokół siebie dużą chmurę dymu, którego charakterystyczny smród docierał aż do was. Kawałek dalej, jakieś brudy, zdaje się że pozostałości obiadu, leżały na chodniku mieszając się z resztą zapachów, dodając im twardego i ostrego (wręcz mdłego) kontrastu.
Las świateł, neonów.
W nocy wszystkie błyski, wszystkie kolory wydają się piękniejsze, bardziej wyraziste i dostrzegane. Może dlatego że otacza je wszechogarniający mrok?
Ułuda.
Paskudny uśmiech wyrósł na twarzy Dietera, gdy ten zrozumiał że nikt na nich nie czeka.
Nagle jeden z samochodów zjechał na bok, zatrzymując się tuż przy nich. Znajomy samochód.
- Cholera jasna, moja bryka!
Ravnos skoczył do przodu, omijając dużą kupę śniegu przed nim. Okno samochodu otworzyło się pośpiesznie.
- Wskakujcie!
Mina Kociaka skwaśniała.
- Pan Jugson?
Henry wydawał się na roztrzęsionego. Milczał, nie było też włączone radio. Z przodu siedział Dieter, spoglądając się co chwila na swojego śmiertelnego przyjaciela.
- Mają Annę.
Nikt tego nie widział, ale Jack przygryzł wargi. Bestia, furia uwięziona w nim zaczęła się szarpać. Jego serce wypełniła teraz szczera nienawiść…
- Kociak! Chodź tu! Szybko!
Za późno. Zmęczenie zaczęło obejmować wampira, odbierając sił jego nogom. Jego mięśnie zwiotczały, zaś on sam poczuł jak zasypia… nie! Musi mieć oczy otwarte!
- CHOLERA!
Gangrel skoczył do przodu, porywając kompana. Światło już zaczęło napływać do sali, już pierwszą połowę wypełniły śmiercionośne promienie.
- AAAAAAGHHHH!
Czerwony morderca szarpał się wewnątrz, panikując i pragnąc zostawić Malka, byle jak najszybciej uciec. Nawet gdyby musiał wyskoczyć przez okno.
Jack stłumił w sobie bestię, silnej chwytając Kociaka i zarzucając go sobie na plecy. Wrzeszcząc jak opętany wyrwał się ku drzwiom, przytrzymywanymi przez Dietera.
W ostatniej chwili.
Gdy zostali sami w półmroku korytarza, starając się uspokoić, Erwan wstał nagle. Ich zmysły zasypiały, nie mogli nawet skupić się na pojedynczym fragmencie otoczenia. Ślepiec pchnął pierwsze drzwi po prawo, odsłaniając zaciemniony pokój.
- Tutaj.
Wtoczyliście się do środka, jakby wyczerpani nieludzkim wysiłkiem. Bez słowa, padliście na podłogę, pogrążając się w czarną otchłań…
Uderzenie serca. Krew nabiega do żył, po czym zaczyna krążyć po całym ciele, budząc je do ruchu. Ciepło napływa na sekundę do żołądka, przypominając o głodzie. Głodzie? Raczej niepowstrzymanym pożądaniu, które nie może zostać pozostawione samemu sobie. Myśli zatłaczają się w głowie, lecz są tłumione czerwoną mgłą. Palce wykonują pierwszy ruch, pstrykając łagodnie. Lecz wciąż czerwona mgła nie schodzi. Oczy otwierają się, lecz nie widzą nic, poza czerwonym kolorem.
- Jay! Patrz! Jakieś żule!
- Sprawdź czy mają portfele.
Nim pierwszy chłopak zdążył się zbliżyć, żądne mordu oczy wampira rozbłysły w ciemności. Jak na komendę, pozostała trójka obudziła się w tym samym momencie.
Krzyk. Szarpanie. Ludzka owieczka ulega pod naporem potęgi umarłego. Drugi nie uciekł daleko. Drapieżca skacze, chwyta go w połowie korytarza, tuż przed schodami.
Potem jest uczta, czwórka potępionych pije z ludzi jak z kielichów z winem. Ciała schowali w swoim niedawnym schronieniu.
Czerwona zasłona opadła. Jack jęknął cicho, jakby w niemocy. Przed nim leżały zwłoki dwóch czarnoskórych młodzieńców, poszarpane i z wieloma śladami nakłuć. Małe pomieszczenie w którym spali, było czymś w rodzaju magazynu, z wieloma kartonowymi pudłami, jakimś koszem i szczotkami.
Otrzepał się z kurzu. Na korytarzu stała reszta. Erwan stał twarzą do schodów, jakby starając się ‘’wyczuć’’ otoczenie. Dieter opierał się o ścianę, nerwowo spoglądając to tu, to tam. Kociak siedział, wodząc palcem po zakurzonej, brudnej podłodze.
Pięknie. Po prostu pięknie. Tylko współpracując dali radę obronić się przed Szeryfem, gdyż oddzielne ponieśliby sromotną klęskę. Ale pozostawała jeszcze reszta sekty. Jeśli nie wykonają rozkazów Księcia, z pewnością spotka ich jego gniew. Jednak mając po swojej stronie siłę Gangreli, byliby w stanie stawiać opór. Kto by pomyślał? Najpierw Queens… a potem może cały Nowy Jork? Ta wizja wywołała uśmiech na twarzy Jacka. Nie musiałby słuchać się rozkazów przydupasa w garniturze, zemściłby się na Raztargujevie, a co najważniejsze… zapewniłby by sobie święty spokój na *długi* czas. Póki co warto słuchać się rozkazów Camarilli, by potem uderzyć z zaskoczenia.
Kiwnął głową do towarzyszy. Pora stąd zmykać.
Ciemne, pokrętne schody prowadziły ich na sam dół. Po drodze mijali wiele pięter, wiele korytarzy. Na niektóre nawet nie spoglądali. A może powinni? Może tak jak ich umysły, tak jak ich ścieżki, te ciemne korytarze zawierały odpowiedzi na najważniejsze pytania? Tynk odpadał ze ścian, budynek był w ruinie, choć kiedyś zapewne był w świetnym stanie. Ślady grafitti, bójek, nawet imprez nadal na nim zostały. W korytarzach odbijały się echem dawne kłótnie, niedokończone sprawy, słychać było łzy, rozpacz, żale… lecz gdy się bardziej wytężyło uszy, dobiegał do nich śmiech, ciepłe słowa, nadzieja…
Zbliżali się do końca. Im bardziej schodzili w dół, tym większą ruiną wydawało się to miejsce. Już widać koniec ścieżki, już spoglądacie z ulgą po swoich twarzach, jednocześnie niepewni tego co czeka na zewnątrz. I tak, gdy zbliżał się koniec, jedna myśl przeszła wam przez głowy, zupełnie nielogiczne i niespodziewanie.
Kapaneus.
Jack pchnął drzwi, przepuszczając Kociaka wraz z Erwanem, samemu wychodząc przed Dieterem.
Błysk świateł, atak hałasu i zmieszanej kakofonii. Okrzyki ludzi, słodkie bity z jakiegoś radia, kretyńska muzyczka z jakiegoś sklepu, warkot silników… te wszystkie dźwięki nacierały do waszych głów, zaś w podświadomości za nie dziękowaliście. Dziwne, ale dawało wam to pewne poczucie bezpieczeństwa.
Smród.
Zapachy dochodziły z niedalekiej chińskiej restauracji, delikatnie muskając wasze podniebienia. Człowiek poczułby teraz głód. Niedaleko grupa młodzieży paliła papierosy, wywołując wokół siebie dużą chmurę dymu, którego charakterystyczny smród docierał aż do was. Kawałek dalej, jakieś brudy, zdaje się że pozostałości obiadu, leżały na chodniku mieszając się z resztą zapachów, dodając im twardego i ostrego (wręcz mdłego) kontrastu.
Las świateł, neonów.
W nocy wszystkie błyski, wszystkie kolory wydają się piękniejsze, bardziej wyraziste i dostrzegane. Może dlatego że otacza je wszechogarniający mrok?
Ułuda.
Paskudny uśmiech wyrósł na twarzy Dietera, gdy ten zrozumiał że nikt na nich nie czeka.
Nagle jeden z samochodów zjechał na bok, zatrzymując się tuż przy nich. Znajomy samochód.
- Cholera jasna, moja bryka!
Ravnos skoczył do przodu, omijając dużą kupę śniegu przed nim. Okno samochodu otworzyło się pośpiesznie.
- Wskakujcie!
Mina Kociaka skwaśniała.
- Pan Jugson?
Henry wydawał się na roztrzęsionego. Milczał, nie było też włączone radio. Z przodu siedział Dieter, spoglądając się co chwila na swojego śmiertelnego przyjaciela.
- Mają Annę.
Nikt tego nie widział, ale Jack przygryzł wargi. Bestia, furia uwięziona w nim zaczęła się szarpać. Jego serce wypełniła teraz szczera nienawiść…
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel zaciśnął mocniej swe pięści, gdyby ktoś spojrzał w tej chwili w oczy drapieżnika ujrzał by w nich niepochamowaną wsciekłośc, granicząca z popadnieciem w nature bestii. Była to jedynie chwila jego słabości, nie po to wyrzekał się tylu przyjemności aby w takiej sytuacji stracić kontrole. Ciało jego rozluźniło się a umysł oczyścił sie z wszelkich zbędnych odczuć pozostawiajac jedynie główne cele.
- Książe już nas o tym powiadomił- zadrwił, jednak w jego głosie dało się odczuć gniew.- Niesety teraz nie jesteśmy wstanie w żaden sposób pomóc w tej sprawie... musimy wpierw pozbyć się jednego klowna..- Mimo że z słów Jacka bił chłód czuł że powinien postąpić inaczej, jednak gdyby tak uczynił straciłby szanse odwetu, nie mógłby wprowadzic swego planu w życie...
- Chyba wszyscy teraz zdajemy sobie sprawe z tego że drogi nasze prowadzą do Chicago...
Gangrel zaciśnął mocniej swe pięści, gdyby ktoś spojrzał w tej chwili w oczy drapieżnika ujrzał by w nich niepochamowaną wsciekłośc, granicząca z popadnieciem w nature bestii. Była to jedynie chwila jego słabości, nie po to wyrzekał się tylu przyjemności aby w takiej sytuacji stracić kontrole. Ciało jego rozluźniło się a umysł oczyścił sie z wszelkich zbędnych odczuć pozostawiajac jedynie główne cele.
- Książe już nas o tym powiadomił- zadrwił, jednak w jego głosie dało się odczuć gniew.- Niesety teraz nie jesteśmy wstanie w żaden sposób pomóc w tej sprawie... musimy wpierw pozbyć się jednego klowna..- Mimo że z słów Jacka bił chłód czuł że powinien postąpić inaczej, jednak gdyby tak uczynił straciłby szanse odwetu, nie mógłby wprowadzic swego planu w życie...
- Chyba wszyscy teraz zdajemy sobie sprawe z tego że drogi nasze prowadzą do Chicago...
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Słowa wypowiedziane przez Henry'ego tylko utwierdziły wampira w przekonaniu, w jak popieprzonej sytuacji się właśnie znaleźli. Spojrzał na ghula. W twarzy śmiertelnika odbijały się wszystkie troski ostatnich tygodni, zostawiając na niej wyraźne piętno. Poczuł coś dziwnego, coś dla jego bezdusznej osoby obcego. Poczuł pewnego rodzaju żal, ból po utracie bliskiej i ukochanej osoby.
"Ty nigdy nie miałeś nikogo bliskiego. Wiecznie sam, skazany na swoją zwierzęcą naturę" - pomyślał o sobie.
"Może to i lepiej. Po co przeżywać to co Henry w tej chwili? Silne emocje osłabiają charakter, odsłaniając osobę na ataki z zewnątrz" - dodał.
"Ale i tak te sukinsyny zapłacą, że włażą z brudnymi buciorami w moje życie"
Zerknął w lusterko na Jacka. Dieter wiedział, że Gangrel bardzo to przeżywa, choć stara się nie okazywać po sobie. Tajemnicą poliszynela było, że podkochiwał się w Annie. Na ten temat krążyły po "Niebie" nawet różne plotki i opowieści.
"Dobrze, cierpienie go zmotywuje. Teraz jak nigdy potrzeba nam jego siły i woli walki."
Kiedy Jack złapał w lusterku jego spojrzenie, Ravnos odwrócił wzrok. Zapatrzył się przed siebie, w dziką feerię barw i świateł po drugiej stronie szyby.
- Chicago to jedno. Niestety, nadal mamy niepozamiatane tutaj, w Nowym Jorku - zwrócił się do pozostałych.
Słowa wypowiedziane przez Henry'ego tylko utwierdziły wampira w przekonaniu, w jak popieprzonej sytuacji się właśnie znaleźli. Spojrzał na ghula. W twarzy śmiertelnika odbijały się wszystkie troski ostatnich tygodni, zostawiając na niej wyraźne piętno. Poczuł coś dziwnego, coś dla jego bezdusznej osoby obcego. Poczuł pewnego rodzaju żal, ból po utracie bliskiej i ukochanej osoby.
"Ty nigdy nie miałeś nikogo bliskiego. Wiecznie sam, skazany na swoją zwierzęcą naturę" - pomyślał o sobie.
"Może to i lepiej. Po co przeżywać to co Henry w tej chwili? Silne emocje osłabiają charakter, odsłaniając osobę na ataki z zewnątrz" - dodał.
"Ale i tak te sukinsyny zapłacą, że włażą z brudnymi buciorami w moje życie"
Zerknął w lusterko na Jacka. Dieter wiedział, że Gangrel bardzo to przeżywa, choć stara się nie okazywać po sobie. Tajemnicą poliszynela było, że podkochiwał się w Annie. Na ten temat krążyły po "Niebie" nawet różne plotki i opowieści.
"Dobrze, cierpienie go zmotywuje. Teraz jak nigdy potrzeba nam jego siły i woli walki."
Kiedy Jack złapał w lusterku jego spojrzenie, Ravnos odwrócił wzrok. Zapatrzył się przed siebie, w dziką feerię barw i świateł po drugiej stronie szyby.
- Chicago to jedno. Niestety, nadal mamy niepozamiatane tutaj, w Nowym Jorku - zwrócił się do pozostałych.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
To stare, dobrze znane wrażenie. Jakby na plecach na chwilę pojawiły się skrzydła...
Och, jak bardzo tęsknił za swoimi skrzydłami.
Prawie jak za możliwością przytulenia się.
Sytuacja była zupełnie beznadziejna. Nie dało się zrobić wszystkiego, co było do zrobienia, w tak krótkim czasie jaki im pozostał.
Takie właśnie beznadziejne sytuacje lubił najbardziej.
Zdechną. Wszyscy umrą. I będą cie... Stój, Kociak. Nie jesteś bestią. Nie możesz sobie na to pozwolić.
W Chicago Ratzgujev jest pozbawiony tak dobrej ochrony jak w NY. Jeśli zdoła wrócić zanim się z nim rozprawimy, to już nie damy rady nic mu zrobić. Z drugiej strony, "Piekło" jest teraz na pewno dużo słabiej chronione. Ale też nie wolno nam się rozdzielić, a na pewno nie teraz kiedy Erwan jest... Niedysponowany.
Po prostu umrą. Spłoną na słońcu bądź zmienią się w pył, pozbawieni głowy. Ale umrą.
Aleksander raczej nie poleciał tam na jedną noc. Tak więc...
- Mój plan jest taki: jedziemy do "Nieba", zbieramy sprzęt, jedziemy do "Piekła", załatwiamy sprawę, i rezerwujemy bilety na nocny lot do Chicago następnej nocy. Wtedy lecimy tam, pozbywamy się Ratzgujeva, i możliwie najszybciej wracamy na miejsce zadbać o "Piekło" i zająć się magazynami. Co wy na to?
Spotka ich Ostateczna Śmierć. I już Kociak o to zadba.
To stare, dobrze znane wrażenie. Jakby na plecach na chwilę pojawiły się skrzydła...
Och, jak bardzo tęsknił za swoimi skrzydłami.
Prawie jak za możliwością przytulenia się.
Sytuacja była zupełnie beznadziejna. Nie dało się zrobić wszystkiego, co było do zrobienia, w tak krótkim czasie jaki im pozostał.
Takie właśnie beznadziejne sytuacje lubił najbardziej.
Zdechną. Wszyscy umrą. I będą cie... Stój, Kociak. Nie jesteś bestią. Nie możesz sobie na to pozwolić.
W Chicago Ratzgujev jest pozbawiony tak dobrej ochrony jak w NY. Jeśli zdoła wrócić zanim się z nim rozprawimy, to już nie damy rady nic mu zrobić. Z drugiej strony, "Piekło" jest teraz na pewno dużo słabiej chronione. Ale też nie wolno nam się rozdzielić, a na pewno nie teraz kiedy Erwan jest... Niedysponowany.
Po prostu umrą. Spłoną na słońcu bądź zmienią się w pył, pozbawieni głowy. Ale umrą.
Aleksander raczej nie poleciał tam na jedną noc. Tak więc...
- Mój plan jest taki: jedziemy do "Nieba", zbieramy sprzęt, jedziemy do "Piekła", załatwiamy sprawę, i rezerwujemy bilety na nocny lot do Chicago następnej nocy. Wtedy lecimy tam, pozbywamy się Ratzgujeva, i możliwie najszybciej wracamy na miejsce zadbać o "Piekło" i zająć się magazynami. Co wy na to?
Spotka ich Ostateczna Śmierć. I już Kociak o to zadba.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere dłuższą chwilę rozważał wszystkie za i przeciw ze swym ojcem.
-Jestem za planem Kociaka. - odezwał się w końcu. Znów chwilę milczał, parę razy otwierając usta. - I... Henry. To moja wina. Wiem co teraz czujesz, ale proszę, przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
W tym samym momencie w głowie Erwana pojawiła się myśl:
"Michael. Ciekawe co teraz robi."
Czarodziej uświadomił sobie, że całkowicie zaniechał poszukiwań tajemniczego Kainity.
Tremere dłuższą chwilę rozważał wszystkie za i przeciw ze swym ojcem.
-Jestem za planem Kociaka. - odezwał się w końcu. Znów chwilę milczał, parę razy otwierając usta. - I... Henry. To moja wina. Wiem co teraz czujesz, ale proszę, przyjmij moje najszczersze przeprosiny.
W tym samym momencie w głowie Erwana pojawiła się myśl:
"Michael. Ciekawe co teraz robi."
Czarodziej uświadomił sobie, że całkowicie zaniechał poszukiwań tajemniczego Kainity.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel przysłuchiwał się rozmowie kompanów, ich planowi, który zdawał się odpowiedni do zaistniałem sytuacji. Dopiero po chwili uświadomił się o fakcie który może znacznie przyspieszyć całą akcje... Spojrzał się bystrym wzrokiem w strone lusterka, uchwiciwszy wzrok Henrego uśmiechnął się drapieżnie i rzekł...
- Kociak musze przyznać że twój plan jest naprawde dobry i przemyślany.. jak na Malka- gangrel po prostu musiał być uszczypliwy, to leżało w jego naturze- Jednak są dwie rzeczy które bym w nim zmienił...Po pierwsze drodzy towarzysze możemy jechać odrazu do piekła, co nie Henry??- Jack dobrze znał starego człowieka, był prawie pewień że w bagażniku ich samochodu znajduje się to wszystko co zamówił wczorajszej nocy, jak to dobrze być przygotowanym- Po drugie, gdy uporamy się w naszym Piekiełku musimy wrócić do "Nieba", pamiętajcie że bez naszej obecności będzie prawie bez opieki. Prawde mówiąc nie ufałbym naszemu camarilskiemu stróżowi, i według mnie musimy stworzyć kolejnego ghula, albo nawet kilku...
Gangrel przysłuchiwał się rozmowie kompanów, ich planowi, który zdawał się odpowiedni do zaistniałem sytuacji. Dopiero po chwili uświadomił się o fakcie który może znacznie przyspieszyć całą akcje... Spojrzał się bystrym wzrokiem w strone lusterka, uchwiciwszy wzrok Henrego uśmiechnął się drapieżnie i rzekł...
- Kociak musze przyznać że twój plan jest naprawde dobry i przemyślany.. jak na Malka- gangrel po prostu musiał być uszczypliwy, to leżało w jego naturze- Jednak są dwie rzeczy które bym w nim zmienił...Po pierwsze drodzy towarzysze możemy jechać odrazu do piekła, co nie Henry??- Jack dobrze znał starego człowieka, był prawie pewień że w bagażniku ich samochodu znajduje się to wszystko co zamówił wczorajszej nocy, jak to dobrze być przygotowanym- Po drugie, gdy uporamy się w naszym Piekiełku musimy wrócić do "Nieba", pamiętajcie że bez naszej obecności będzie prawie bez opieki. Prawde mówiąc nie ufałbym naszemu camarilskiemu stróżowi, i według mnie musimy stworzyć kolejnego ghula, albo nawet kilku...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
- Zajrzyjcie do bagażnika. Zabrałem co nieco, z waszej ‘’skrytki’’.
Henry wciąż wydawał się spięty. Co chwila spoglądał w lusterko, jakby sprawdzając czy nikt was nie śledzi. Adrenalina ponownie odezwała się w waszych sercach, lecz rozum zastanawiał się nad szansami. Może gdybyście mieli te ładunki wybuchowe Kociaka… z tego co mamrotał, można było wnioskować że będą z nich świetne granaty. Z zamyślenia wyrwał was głos Jugsona.
- Jeszcze jedno. Błagam, współpracujcie z nimi. Dieter, wiesz że jesteś moim przyjacielem.
Coś było nie tak. Człowiekiem kierowała desperacja, troska o najbliższą mu osobę.
- Ja nie chcę waszej krzywdy. Ale ona jest dla mnie wszystkim!
Prawie płakał. Jego wymęczona, sucha twarz malowała wybuch emocji. Czułeś jak żal ściska jego serce.
- Proszę, powiedzcie że zrobicie wszystko aby mi ją wrócić. Proszę…
Tym razem nie wytrzymał. Starzec przetarł oczy ręką, nadal starając się zachować kamienną minę.
Henry wciąż wydawał się spięty. Co chwila spoglądał w lusterko, jakby sprawdzając czy nikt was nie śledzi. Adrenalina ponownie odezwała się w waszych sercach, lecz rozum zastanawiał się nad szansami. Może gdybyście mieli te ładunki wybuchowe Kociaka… z tego co mamrotał, można było wnioskować że będą z nich świetne granaty. Z zamyślenia wyrwał was głos Jugsona.
- Jeszcze jedno. Błagam, współpracujcie z nimi. Dieter, wiesz że jesteś moim przyjacielem.
Coś było nie tak. Człowiekiem kierowała desperacja, troska o najbliższą mu osobę.
- Ja nie chcę waszej krzywdy. Ale ona jest dla mnie wszystkim!
Prawie płakał. Jego wymęczona, sucha twarz malowała wybuch emocji. Czułeś jak żal ściska jego serce.
- Proszę, powiedzcie że zrobicie wszystko aby mi ją wrócić. Proszę…
Tym razem nie wytrzymał. Starzec przetarł oczy ręką, nadal starając się zachować kamienną minę.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere wychylił się do przodu, macając na oślep. Położył rękę na ramieniu Henry'ego.
- Zrobimy wszystko, by wróciła do ciebie cała i zdrowa. - odezwała się jego ludzka natura.
"Wiesz, że raczej nic z tego nie wyjdzie?"
"Musi wyjść."
Erwan oparł się na fotelu.
-Kilka ghuli więcej nie zaszkodzi. - stwierdził. - Skoro mamy sprzęt, kierujmy się do Piekła. Czas przypalić dupę samemu szatanowi.
Tremere wychylił się do przodu, macając na oślep. Położył rękę na ramieniu Henry'ego.
- Zrobimy wszystko, by wróciła do ciebie cała i zdrowa. - odezwała się jego ludzka natura.
"Wiesz, że raczej nic z tego nie wyjdzie?"
"Musi wyjść."
Erwan oparł się na fotelu.
-Kilka ghuli więcej nie zaszkodzi. - stwierdził. - Skoro mamy sprzęt, kierujmy się do Piekła. Czas przypalić dupę samemu szatanowi.