[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Kapaneus spojrzał się na Dietera, pełnym wyrzutu wzrokiem. Zaskoczył starszego, gdy ten przechadzał się między stołami do bilarda. Grupa znajomych Henry’ego nadal tam stała, oglądając nadawane w przerwie meczu wiadomości.
- Nie zamierzam ‘’zawracać wam dupy’’…
Rzekł gniewnie starszy, sprawiając że młodszy wampir lekko zelżał, czując się niczym mały chłopiec. Po chwili kontynuował, tym razem już swoim starym, spokojnym tonem.
- Większość mojego czasu, będę spędzał poza tym miejscem. Nie lubię zatłoczonych przestrzeni.
Odeszli na bok, tak by żadna postronna osoba nie mogła ich usłyszeć. Z telewizora słychać było słowa spikerki, ubranej w przeciwdeszczowy płaszcz, z wyrastającymi z tła reportażu palmami.
- …wielkie anomalie pogodowe w Santa Monica, nieustanne deszcze, sprawiły że władze miasta wprowadziły stan zagrożenia powodziowego…
Dwa wampiry wpatrywały się w siebie. Kapaneus, zawiedziony brakiem inicjatywy tutejszych Kainitów, przerwał ciszę.
- Macie trzy cele. Dyskotekę, magazyn, oraz zakład jubilerski… pomyśl, Sabbat i Gangrele będą mierzyć w te miejsca. Ważna jest więc kontrola nad nimi.
Ton głosu wampira zszedł niemal do szeptu, zaś jego twarz zniżyła się lekko, czoło zmarszczyło a oczy tkwiły twardy wpatrzone w oczy Dietera.
- Nie znam tego miasta. Ostatnie lata… przespałem, więc tak samo nie znam zbytnio twej epoki. Jestem tu, by was instruować…
Na twarzy pojawił się mu ciepły uśmiech, choć fałszywy. Przechylił głowę, by sprawdzić czy nikt nie podsłuchuje.
- To oczywiste, że nie możecie zajmować się tymi miejscami naraz. Musicie też przede wszystkim rozpoznać teren, spotkać zarządców… by ostatecznie przejąć interes. Od was, zależeć będzie czy zrobicie to siłą, poprzez moc krwi, czy bardziej ‘’ludzkie’’ metody… jak szantaż, wynajęcie bandytów, czy walutę.
Przerwał na chwilę, sprawdzając czy neonata go słucha. Potwierdzając to, mówił dalej.
- Znacie lokalizację tych miejsc, zaś noc jeszcze młoda. Jest was czterech, nieprawdaż? Czemu nie wysłać każdego w inne miejsce? Pojedynczy wampir mógł kontrolować całe imperium, więc myślę że i wam może się udać. Oczywiście, jeśli nie dacie się zabić. Radziłbym… zacząć nawet teraz, póki noc jeszcze młoda.
Wampir zrobił poważną minę, wyprostował się, po czym ruszył w kierunku schodów. Ravnos nie zatrzymywał go… nie miał ochoty, najchętniej zapadł by teraz w sen. Z dołu docierały go wiwaty, oklaski i gwizdy. Lecz tu, gdzie usiadł, był pogrążony w samotnej ciszy… pustce, zostawiony sam na pastwę obowiązków. Siedział tak, nie dręczony żadną myślą, ani nie przejmując się niczym. Niech wali się świat! Czuł w sobie gniew, zarazem zdając sobie sprawę że jest bezsilny. O tak, po raz pierwszy od wielu lat, nawet odkąd kiedy został wepchnięty siłą do tego świata… poczuł bezsilność. Nie miał żadnej rodziny, przynajmniej nie w Ameryce… nie miał dokąd pójść. ‘’Niebo’’ było jego jedynym domem… jedynym jaki mu pozostał. Miał dwa wybory- siedzieć tutaj, czekając na śmierć… lub wstać i walczyć dalej. Początkowo, pierwsza opcja wydała się kusząca, obiecując spokój i wytchnienie, lecz zarazem wieczny smutek. Z kolei druga… czekało go cierpienie, większe od tego które doświadczał przeciętny człowiek, przez całe jego nędzne życie. Lecz nagroda… było o co walczyć! Jaki jest lepszy powód, aniżeli nie zostać z przyjaciółmi do końca ich dni? By patrzeć na ślub Anny, widzieć jak rodzi dziecko, jak ono kończy później szkołę… po to by zobaczyć ją, umierającą jako stara kobieta. Tyle zostało do przeżycia, tylu rzeczy jeszcze nie widział! No i obietnica skopania Scottowi, jego arystokratycznego tyłka…
Wampir wstał gwałtownie, nie zdając sobie sprawy, że przesiedział rozmyślając dobre pół godziny. Dziki, niemalże opętańczy gniew ogarnął go. Lecz nie był to szał, nie było to też spowodowane wewnętrzną bestią. Czuł jak wielka siła przetrwania ogarnia go, dając mu moc przenoszenia gór. Starców z przed telewizora już nie było, zaś Henry rozmawiał o czymś z Erwanem. Jak zwykle, Jack siedział w jakimś ciemnym kącie, oglądając nocne wiadomości w telewizji. Po schodach wbiegała jakaś postać, bębniąc w nie (zapewnie zamierzenie), a Ravnos od razu wiedział kto to. Roześmiany, lecz lekko chwiejący się Malkavianin wylądował na środku pomieszczenia.
Byli tam wszyscy, z dala od wścibskich spojrzeń. Nadszedł czas wyboru… zegar zaczął tykać.
- Nie zamierzam ‘’zawracać wam dupy’’…
Rzekł gniewnie starszy, sprawiając że młodszy wampir lekko zelżał, czując się niczym mały chłopiec. Po chwili kontynuował, tym razem już swoim starym, spokojnym tonem.
- Większość mojego czasu, będę spędzał poza tym miejscem. Nie lubię zatłoczonych przestrzeni.
Odeszli na bok, tak by żadna postronna osoba nie mogła ich usłyszeć. Z telewizora słychać było słowa spikerki, ubranej w przeciwdeszczowy płaszcz, z wyrastającymi z tła reportażu palmami.
- …wielkie anomalie pogodowe w Santa Monica, nieustanne deszcze, sprawiły że władze miasta wprowadziły stan zagrożenia powodziowego…
Dwa wampiry wpatrywały się w siebie. Kapaneus, zawiedziony brakiem inicjatywy tutejszych Kainitów, przerwał ciszę.
- Macie trzy cele. Dyskotekę, magazyn, oraz zakład jubilerski… pomyśl, Sabbat i Gangrele będą mierzyć w te miejsca. Ważna jest więc kontrola nad nimi.
Ton głosu wampira zszedł niemal do szeptu, zaś jego twarz zniżyła się lekko, czoło zmarszczyło a oczy tkwiły twardy wpatrzone w oczy Dietera.
- Nie znam tego miasta. Ostatnie lata… przespałem, więc tak samo nie znam zbytnio twej epoki. Jestem tu, by was instruować…
Na twarzy pojawił się mu ciepły uśmiech, choć fałszywy. Przechylił głowę, by sprawdzić czy nikt nie podsłuchuje.
- To oczywiste, że nie możecie zajmować się tymi miejscami naraz. Musicie też przede wszystkim rozpoznać teren, spotkać zarządców… by ostatecznie przejąć interes. Od was, zależeć będzie czy zrobicie to siłą, poprzez moc krwi, czy bardziej ‘’ludzkie’’ metody… jak szantaż, wynajęcie bandytów, czy walutę.
Przerwał na chwilę, sprawdzając czy neonata go słucha. Potwierdzając to, mówił dalej.
- Znacie lokalizację tych miejsc, zaś noc jeszcze młoda. Jest was czterech, nieprawdaż? Czemu nie wysłać każdego w inne miejsce? Pojedynczy wampir mógł kontrolować całe imperium, więc myślę że i wam może się udać. Oczywiście, jeśli nie dacie się zabić. Radziłbym… zacząć nawet teraz, póki noc jeszcze młoda.
Wampir zrobił poważną minę, wyprostował się, po czym ruszył w kierunku schodów. Ravnos nie zatrzymywał go… nie miał ochoty, najchętniej zapadł by teraz w sen. Z dołu docierały go wiwaty, oklaski i gwizdy. Lecz tu, gdzie usiadł, był pogrążony w samotnej ciszy… pustce, zostawiony sam na pastwę obowiązków. Siedział tak, nie dręczony żadną myślą, ani nie przejmując się niczym. Niech wali się świat! Czuł w sobie gniew, zarazem zdając sobie sprawę że jest bezsilny. O tak, po raz pierwszy od wielu lat, nawet odkąd kiedy został wepchnięty siłą do tego świata… poczuł bezsilność. Nie miał żadnej rodziny, przynajmniej nie w Ameryce… nie miał dokąd pójść. ‘’Niebo’’ było jego jedynym domem… jedynym jaki mu pozostał. Miał dwa wybory- siedzieć tutaj, czekając na śmierć… lub wstać i walczyć dalej. Początkowo, pierwsza opcja wydała się kusząca, obiecując spokój i wytchnienie, lecz zarazem wieczny smutek. Z kolei druga… czekało go cierpienie, większe od tego które doświadczał przeciętny człowiek, przez całe jego nędzne życie. Lecz nagroda… było o co walczyć! Jaki jest lepszy powód, aniżeli nie zostać z przyjaciółmi do końca ich dni? By patrzeć na ślub Anny, widzieć jak rodzi dziecko, jak ono kończy później szkołę… po to by zobaczyć ją, umierającą jako stara kobieta. Tyle zostało do przeżycia, tylu rzeczy jeszcze nie widział! No i obietnica skopania Scottowi, jego arystokratycznego tyłka…
Wampir wstał gwałtownie, nie zdając sobie sprawy, że przesiedział rozmyślając dobre pół godziny. Dziki, niemalże opętańczy gniew ogarnął go. Lecz nie był to szał, nie było to też spowodowane wewnętrzną bestią. Czuł jak wielka siła przetrwania ogarnia go, dając mu moc przenoszenia gór. Starców z przed telewizora już nie było, zaś Henry rozmawiał o czymś z Erwanem. Jak zwykle, Jack siedział w jakimś ciemnym kącie, oglądając nocne wiadomości w telewizji. Po schodach wbiegała jakaś postać, bębniąc w nie (zapewnie zamierzenie), a Ravnos od razu wiedział kto to. Roześmiany, lecz lekko chwiejący się Malkavianin wylądował na środku pomieszczenia.
Byli tam wszyscy, z dala od wścibskich spojrzeń. Nadszedł czas wyboru… zegar zaczął tykać.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
- No i co, przystojniaki, zdecydowaliście się na jakąś zabawę? - rzucił Kociak. Efekty lekko 'podkręconej' krwi ciągle trwały, napawając go optymizmem i zagłuszając zaburzenie psychiczne... Na razie.
- Bo ja sądzę, że trzebaby zająć się tym, póki jeszcze jest dużo czasu. Znam to ze studiów, jak zaczynasz się uczyć dzień przed egzaminem, to laska cię rzuca... Ech, co ja pie... plotę? - skrzywił się, słuchając sam siebie. Zioło nie działało na niego za dobrze. Skupił całą siłę woli, jaką zdołał odnaleźć poukrywaną po zakątkach umysłu, i zmusił sam siebie do logicznego i jasnego myślenia.
- Jeszcze raz. Panowie, czas złapać ten burdel za jaja żelazną ręką. Ja jestem od robienia tego, co sam sobie wymyślę, a nie od wydawania rozkazów, więc lepiej będzie, jak to wy zdecydujecie co robić, ale moim zdaniem, trzeba pojechać do tej dyskoteki i przejąć ją jak najszybciej, bo jak będziemy potem musieli odzyskać ją siłą, to będzie przesrane. - mówił szybko, bo nie wiedział jak długo zdoła utrzymać swój umysł w ryzach samą siłą woli. - Potem zajmiemy się jubilerem, ale tam pewnie będzie trudno bo takie przybytki rzadko otwarte są w nocy, a magazyn możemy zostawić na koniec, tam nawet jak trzeba będzie komuś obciąć jakiś członek ciała to można to zrobić tak żeby nikt nic nie wiedział. Ale jak macie lepsze pomysły, to proponujcie, ale jak nic nie wymyślicie, to sam się tym zajmę. - ostatanie zdanie wypowiedział tak, żeby zabrzmiało jak żartobliwa groźba. A może nawet i nie żartobliwa...
Patrzył na resztę spode łba.
- No co, odezwie się któryś?
- No i co, przystojniaki, zdecydowaliście się na jakąś zabawę? - rzucił Kociak. Efekty lekko 'podkręconej' krwi ciągle trwały, napawając go optymizmem i zagłuszając zaburzenie psychiczne... Na razie.
- Bo ja sądzę, że trzebaby zająć się tym, póki jeszcze jest dużo czasu. Znam to ze studiów, jak zaczynasz się uczyć dzień przed egzaminem, to laska cię rzuca... Ech, co ja pie... plotę? - skrzywił się, słuchając sam siebie. Zioło nie działało na niego za dobrze. Skupił całą siłę woli, jaką zdołał odnaleźć poukrywaną po zakątkach umysłu, i zmusił sam siebie do logicznego i jasnego myślenia.
- Jeszcze raz. Panowie, czas złapać ten burdel za jaja żelazną ręką. Ja jestem od robienia tego, co sam sobie wymyślę, a nie od wydawania rozkazów, więc lepiej będzie, jak to wy zdecydujecie co robić, ale moim zdaniem, trzeba pojechać do tej dyskoteki i przejąć ją jak najszybciej, bo jak będziemy potem musieli odzyskać ją siłą, to będzie przesrane. - mówił szybko, bo nie wiedział jak długo zdoła utrzymać swój umysł w ryzach samą siłą woli. - Potem zajmiemy się jubilerem, ale tam pewnie będzie trudno bo takie przybytki rzadko otwarte są w nocy, a magazyn możemy zostawić na koniec, tam nawet jak trzeba będzie komuś obciąć jakiś członek ciała to można to zrobić tak żeby nikt nic nie wiedział. Ale jak macie lepsze pomysły, to proponujcie, ale jak nic nie wymyślicie, to sam się tym zajmę. - ostatanie zdanie wypowiedział tak, żeby zabrzmiało jak żartobliwa groźba. A może nawet i nie żartobliwa...
Patrzył na resztę spode łba.
- No co, odezwie się któryś?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Wampir spojrzał spode łba na zziajanego Kociaka. Już chciał coś powiedzieć, już zaciskał pięści, już... westchnął i wysłuchał, co Malkav ma do powiedzenia. Jego słowa, choć poprzetykane bełkotem szaleńca, były prawdziwe. Rzecz, że nie powiedział jednak czegoś, o czy pozostała trójka by nie wiedziała. Tak, czas ich gonił, wróg nie spał, a niektórzy zacierali rączki na myśl o przelewie krwi. Szykowała się bitwa, duża i obfitująca w ofiary. Ale lepiej było owej stawić czoła, wychodząc jej na przeciw, niż czekając aż ona zjawi się u progu "Nieba".
- Proponuję podzielić się na pary. Poruszanie się całą grupą niepotrzebnie będzie przyciągać uwagę o pozwoli przeciwnikom łatwiej nas zlokalizować. I w razie zasadzki będą mieli całą czwórkę w garści...
- Dyskoteka, podobnie jak "Niebo", jest miejscem spotkań przeróżnej maści dziwaków. Łatwo nam będzie wtopić się w tłum. Niestety, równie łatwo naszym wrogom. To będzie bodaj najtrudniejsze miejsce do przejęcia z uwagi na ilość śmiertelników i ryzyko rozlewu krwi oraz zasadzki. Jeśli omal nie wykończono nas w opuszczonym klubie, to co dopiero w zatłoczonym lokalu?
Dieter spojrzał na towarzyszy, czy nadążają za jego tokiem rozumowania.
- Magazyn ze swej natury będzie miejscem, o który przyjdzie stoczyć brutalną walkę. Opuszczona okolica, stróże prawa patrolujący ulice z częstotliwością obiegu Marsa wokół Słońca, pełno podejrzanych typków. Idealne miejsce na strzelaninę, jeśli nie rzeź. Nie warto pchać się tam bez uprzedniego rozpoznania.
Odkaszlnął, powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
- Jubiler... cóż, w tym miejscu zdać się należałoby na większą subtelność. Wystarczy wszczęcie alarmu, by zaraz na głowę siadły nam psy. Drobne zastraszenie, obietnica "ochrony" lokalu podparta kilkoma *mocniejszymi* argumentami - to powinno przynieść pozytywny skutek.
Spojrzał na zegarek. Czas płynął nieubłaganie.
- Gangrele - zerknął na Jacka - nie należą do najsubtelniejszych. Nie podejrzewałbym ich o finezyjnie zakrojoną akcję na kilku frontach. Zapewne skoncentrują siły na jednym-dwóch celach i uderzą z całą siłą. Trudno by było mierzyć się z nimi oko w oko. Ale i tego nie można wykluczyć.
Wodził palcem po stole, kreśląc niewidzialne linie, opisujące kierunki natarcia wroga.
- Sabbat... nieobliczalni szaleńcy z królem szaleńców na czele. Po nich możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego, od brutalnej strzelaniny w zatłoczonej dyskotece, po na poły dyplomatyczną rozmowę w salonie jubilerskim. Na ich szaleństwo najlepiej odpowiedzieć tym samym, posuwając się być może do pewnej mistyfikacji, aranżując fikcyjne *akcje* z naszej strony, by poczekać, aż się odsłonią i wtedy uderzyć w nich całą siłą. Trudno mi powiedzieć, jak miałoby to wyglądać. Dopóki nie poznamy dokładnie naszych celów, pozostaną tylko dywagacje.
Wstał, wyprostował się, starając przybrać naj najpoważniejszą pozę.
- Mój plan jest taki: dzielimy się, jak wspomniałem, na pary. Wybieramy się na rekonesans, starając się nie wikłać w żadne zadymy. Jeszcze nie tym razem. Potem spotykamy się tu ponownie i wybieramy dwa cele. Tylko dwa, raczej nie uda nam się skoncentrować na wszystkich. Najważniejsze to zdobyć przyczółki. Trzeci cel, w razie potrzeby, odbije się, kiedy będziemy mieli solidne zaplecze. Następnie rozpoczynamy działania w terenie...licząc się, niestety, z najgorszym.
Znowu westchnął, zakłopotanie wystąpiło na jego kamienną twarz.
- Duża nadzieja w tym, że Gangrele i Sabbat skoczą sobie do gardeł i wzajemnie się osłabią. W naszym przypadku lepiej by było działać z flanki, niż liczyć na bezpośrednią konfrontację. Ale jeśli nie będzie innej drogi - będziemy walczyć do upadłego.
- I jeszcze jedno. Nie zapominajmy o "Niebie". Ostatnio kręcą się tu podejrzane typki. Obawiam się, że ktoś może zechcieć zaatakować nasze schronienie...
Spojrzał na słuchaczy.
- To wszystko co miałem do przekazania ze swojej strony. Czekam na wasze sugestie.
Wampir spojrzał spode łba na zziajanego Kociaka. Już chciał coś powiedzieć, już zaciskał pięści, już... westchnął i wysłuchał, co Malkav ma do powiedzenia. Jego słowa, choć poprzetykane bełkotem szaleńca, były prawdziwe. Rzecz, że nie powiedział jednak czegoś, o czy pozostała trójka by nie wiedziała. Tak, czas ich gonił, wróg nie spał, a niektórzy zacierali rączki na myśl o przelewie krwi. Szykowała się bitwa, duża i obfitująca w ofiary. Ale lepiej było owej stawić czoła, wychodząc jej na przeciw, niż czekając aż ona zjawi się u progu "Nieba".
- Proponuję podzielić się na pary. Poruszanie się całą grupą niepotrzebnie będzie przyciągać uwagę o pozwoli przeciwnikom łatwiej nas zlokalizować. I w razie zasadzki będą mieli całą czwórkę w garści...
- Dyskoteka, podobnie jak "Niebo", jest miejscem spotkań przeróżnej maści dziwaków. Łatwo nam będzie wtopić się w tłum. Niestety, równie łatwo naszym wrogom. To będzie bodaj najtrudniejsze miejsce do przejęcia z uwagi na ilość śmiertelników i ryzyko rozlewu krwi oraz zasadzki. Jeśli omal nie wykończono nas w opuszczonym klubie, to co dopiero w zatłoczonym lokalu?
Dieter spojrzał na towarzyszy, czy nadążają za jego tokiem rozumowania.
- Magazyn ze swej natury będzie miejscem, o który przyjdzie stoczyć brutalną walkę. Opuszczona okolica, stróże prawa patrolujący ulice z częstotliwością obiegu Marsa wokół Słońca, pełno podejrzanych typków. Idealne miejsce na strzelaninę, jeśli nie rzeź. Nie warto pchać się tam bez uprzedniego rozpoznania.
Odkaszlnął, powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
- Jubiler... cóż, w tym miejscu zdać się należałoby na większą subtelność. Wystarczy wszczęcie alarmu, by zaraz na głowę siadły nam psy. Drobne zastraszenie, obietnica "ochrony" lokalu podparta kilkoma *mocniejszymi* argumentami - to powinno przynieść pozytywny skutek.
Spojrzał na zegarek. Czas płynął nieubłaganie.
- Gangrele - zerknął na Jacka - nie należą do najsubtelniejszych. Nie podejrzewałbym ich o finezyjnie zakrojoną akcję na kilku frontach. Zapewne skoncentrują siły na jednym-dwóch celach i uderzą z całą siłą. Trudno by było mierzyć się z nimi oko w oko. Ale i tego nie można wykluczyć.
Wodził palcem po stole, kreśląc niewidzialne linie, opisujące kierunki natarcia wroga.
- Sabbat... nieobliczalni szaleńcy z królem szaleńców na czele. Po nich możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego, od brutalnej strzelaniny w zatłoczonej dyskotece, po na poły dyplomatyczną rozmowę w salonie jubilerskim. Na ich szaleństwo najlepiej odpowiedzieć tym samym, posuwając się być może do pewnej mistyfikacji, aranżując fikcyjne *akcje* z naszej strony, by poczekać, aż się odsłonią i wtedy uderzyć w nich całą siłą. Trudno mi powiedzieć, jak miałoby to wyglądać. Dopóki nie poznamy dokładnie naszych celów, pozostaną tylko dywagacje.
Wstał, wyprostował się, starając przybrać naj najpoważniejszą pozę.
- Mój plan jest taki: dzielimy się, jak wspomniałem, na pary. Wybieramy się na rekonesans, starając się nie wikłać w żadne zadymy. Jeszcze nie tym razem. Potem spotykamy się tu ponownie i wybieramy dwa cele. Tylko dwa, raczej nie uda nam się skoncentrować na wszystkich. Najważniejsze to zdobyć przyczółki. Trzeci cel, w razie potrzeby, odbije się, kiedy będziemy mieli solidne zaplecze. Następnie rozpoczynamy działania w terenie...licząc się, niestety, z najgorszym.
Znowu westchnął, zakłopotanie wystąpiło na jego kamienną twarz.
- Duża nadzieja w tym, że Gangrele i Sabbat skoczą sobie do gardeł i wzajemnie się osłabią. W naszym przypadku lepiej by było działać z flanki, niż liczyć na bezpośrednią konfrontację. Ale jeśli nie będzie innej drogi - będziemy walczyć do upadłego.
- I jeszcze jedno. Nie zapominajmy o "Niebie". Ostatnio kręcą się tu podejrzane typki. Obawiam się, że ktoś może zechcieć zaatakować nasze schronienie...
Spojrzał na słuchaczy.
- To wszystko co miałem do przekazania ze swojej strony. Czekam na wasze sugestie.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
- Dobrze gadasz, Dieter. Wprawdzie ja czułbym się bezpieczniej, gdybyśmy się nie rozdzielali, ale może dziś jeszcze nie zaatakują. W takim razie - Kociak zaczął wypluwać słowa jakby w wypitej przezeń krwi była amfetamina, a nie THC, może dlatego że czuł że jego silna wola zaczyna pękać pod naporem szaleństwa a chciał powiedzieć wszystko co zamierzał - ja z Erwanem pojedziemy do jubilera, tam lepiej będzie gadać niż bić, a wy zajmiecie się dyskoteką, jest chyba gdzieś w okolicy, więc pewnie ktoś już ją 'chroni', a wy będziecie tylko musieli zmienić obecnych ochroniarzy. - Kociak myślał gorączkowo - Magazynem zajmiemy się jutro, najlepiej w większej grupie, bo tam mogą wkrótce dotrzeć i lepiej będzie mieć jak najwię... - głos wampira załamał się, gdy skończył się jego rezerwy silnej woli - kszym biustem obdarzonej przez bogów, pięknej niczym kwiat polny lecz Płaczącej nad losem ludzi w otchłań nieskończoną rzuconych Dziewicy. - dokończył, stając plecami do ściany i niespokojnie rozglądając się po stojących w pobliżu ludziach.
- Dobrze gadasz, Dieter. Wprawdzie ja czułbym się bezpieczniej, gdybyśmy się nie rozdzielali, ale może dziś jeszcze nie zaatakują. W takim razie - Kociak zaczął wypluwać słowa jakby w wypitej przezeń krwi była amfetamina, a nie THC, może dlatego że czuł że jego silna wola zaczyna pękać pod naporem szaleństwa a chciał powiedzieć wszystko co zamierzał - ja z Erwanem pojedziemy do jubilera, tam lepiej będzie gadać niż bić, a wy zajmiecie się dyskoteką, jest chyba gdzieś w okolicy, więc pewnie ktoś już ją 'chroni', a wy będziecie tylko musieli zmienić obecnych ochroniarzy. - Kociak myślał gorączkowo - Magazynem zajmiemy się jutro, najlepiej w większej grupie, bo tam mogą wkrótce dotrzeć i lepiej będzie mieć jak najwię... - głos wampira załamał się, gdy skończył się jego rezerwy silnej woli - kszym biustem obdarzonej przez bogów, pięknej niczym kwiat polny lecz Płaczącej nad losem ludzi w otchłań nieskończoną rzuconych Dziewicy. - dokończył, stając plecami do ściany i niespokojnie rozglądając się po stojących w pobliżu ludziach.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos spojrzał na Kociaka z nieskrywanym zdziwieniem, kiedy ten zaczął pieprzyć trzy po trzy. Westchnął z rezygnacją, ale przytaknął pomysłowi Malkava.
"Genialnie, ten bałwan zamierza bawić się w dyplomację? Chyba zatem cała nadzieja w Erwanie..." - pomyślał, patrząc na taplającego się w słowotoku Błazna. - "A ja w najlepsze będę rozbijać się po mieście z półdzikim mięśniakiem... No cóż, przynajmniej damy radę, gdyby kogoś trzeba było po pyskach prać...".
Uśmiechnął się do Jacka. Nie było tajemnicą, że ich klany od dawna za sobą nie przepadały. Ale w dzisiejszych trudnych czasach, kiedy zawierane są dziwaczne sojusze w imię jeszcze dziwaczniejszych idei, musieli pogodzić się ze swoją obecnością i nawiązać współpracę. Innym wyjściem była samotna śmierć...
- Czy to wszystko, czy jeszcze mamy coś do przedyskutowania? Jack, Erwan? Co o tym wszystkim myślicie?
Ravnos spojrzał na Kociaka z nieskrywanym zdziwieniem, kiedy ten zaczął pieprzyć trzy po trzy. Westchnął z rezygnacją, ale przytaknął pomysłowi Malkava.
"Genialnie, ten bałwan zamierza bawić się w dyplomację? Chyba zatem cała nadzieja w Erwanie..." - pomyślał, patrząc na taplającego się w słowotoku Błazna. - "A ja w najlepsze będę rozbijać się po mieście z półdzikim mięśniakiem... No cóż, przynajmniej damy radę, gdyby kogoś trzeba było po pyskach prać...".
Uśmiechnął się do Jacka. Nie było tajemnicą, że ich klany od dawna za sobą nie przepadały. Ale w dzisiejszych trudnych czasach, kiedy zawierane są dziwaczne sojusze w imię jeszcze dziwaczniejszych idei, musieli pogodzić się ze swoją obecnością i nawiązać współpracę. Innym wyjściem była samotna śmierć...
- Czy to wszystko, czy jeszcze mamy coś do przedyskutowania? Jack, Erwan? Co o tym wszystkim myślicie?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremer milczał, rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu zdecydował się zabrać głos.
-Może się wam to wydać dziwne... - tu spojrzał wymownie na Dietera. - Jednak popieram plan Kociaka. Magazyn jest chyba najmniej strategicznym punktem, toteż spokojnie możemy zająć się nim jutrzejszej nocy. Jack, Dieter, skoczycie do dyskoteki. Kociak i ja zajmiemy się jubilerem. Starajcie się nie wdawać w niepotrzebne konflikty. Jakieś pytania?
Tremer milczał, rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu zdecydował się zabrać głos.
-Może się wam to wydać dziwne... - tu spojrzał wymownie na Dietera. - Jednak popieram plan Kociaka. Magazyn jest chyba najmniej strategicznym punktem, toteż spokojnie możemy zająć się nim jutrzejszej nocy. Jack, Dieter, skoczycie do dyskoteki. Kociak i ja zajmiemy się jubilerem. Starajcie się nie wdawać w niepotrzebne konflikty. Jakieś pytania?
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Jack o dziwo trzymał już w dłoni swojego ingrama, zapewne na samą myśl o akcji gangrel czuł przypływ adrenaliny. Spojrzał się swymi zamglonymi oczyma na reszte jego "grupy" najbardziej postrzelonych wampirów w całym Nowym Jorku. Niemiły uśmiech pojawił się na jego twarzy gdy wypowiadał te słowa:
- Dieter, ta cała twoja tyrada była naprawdę zbędna... Jednak dobrze obrazowała sytuacje w jakiej się znajdujemy.
Jack chwycił swą skórzaną kurtkę i po chwili dodał.
- Zauważyłem jeden błąd w twoim rozumowaniu. Ostrzegam cię nie porównuj Gangreli do klanu Brujah, ten błąd może cię kosztować życie...
"Jeśli natrafimy na Gangrela, będzie źle, naprawdę źle. Jeśli będzie on miastowym... już nie żyjemy..."
- No to chodźmu skopać kilka martwych tyłków....- dodał z widocznym uśmiechem.
Jack o dziwo trzymał już w dłoni swojego ingrama, zapewne na samą myśl o akcji gangrel czuł przypływ adrenaliny. Spojrzał się swymi zamglonymi oczyma na reszte jego "grupy" najbardziej postrzelonych wampirów w całym Nowym Jorku. Niemiły uśmiech pojawił się na jego twarzy gdy wypowiadał te słowa:
- Dieter, ta cała twoja tyrada była naprawdę zbędna... Jednak dobrze obrazowała sytuacje w jakiej się znajdujemy.
Jack chwycił swą skórzaną kurtkę i po chwili dodał.
- Zauważyłem jeden błąd w twoim rozumowaniu. Ostrzegam cię nie porównuj Gangreli do klanu Brujah, ten błąd może cię kosztować życie...
"Jeśli natrafimy na Gangrela, będzie źle, naprawdę źle. Jeśli będzie on miastowym... już nie żyjemy..."
- No to chodźmu skopać kilka martwych tyłków....- dodał z widocznym uśmiechem.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Plan został ustalony. Cała czwórka stała, każdy śledził wzrok drugiego, starając odgadnąć się jego myśli. Kilka lat to za mało, by wymazać tysiąclecia rywalizacji ich pobratymców… lecz mimo wszystko, te kilka znajomych mord, znaczyło dla was więcej niż pieniądze. Dolary były tylko środkiem, którym zbudowaliście ten dom… waszą przyszłość. Ten klub, wasz dom… to co działo się tu tej nocy, stworzyło go. Paskudna, oszpecona twarz Dietera, prawdziwego nocnego łowcy i najemnika… naprzeciwko trochę niechlujnej, zmęczonej (lecz młodo wyglądającej) twarzy Jacka, wyśmienitego strzelca i zawodowego dekapitatora. Obok stał Erwan, a kuc brązowych włosów, opadał mu lekko na plecy… pełnym zastanowienia wzrokiem obdarzał Kociaka. No właśnie, Kociak… kim on był? Co czaiło się za tym niechlujem, ubranym w staromodny płaszcz, wraz z staromodnym kapeluszem na kształt tych, noszonych w latach pięćdziesiątych. Jego twarz wyginał wymuszony uśmiech, irytujący i jednocześnie przyprawiający dreszczów…
Wybiła północ. Niczym upiory, które obrały swój cel, czwórka wampirów zeszła równym krokiem po schodach… milcząc, oczekując w pełni napięcia na to, co przyniesie im noc. Ciężka, gitarowa ballada towarzyszyła im w drodze ku drzwiom, gdy przepychali się w tłumie żywicieli. Pan Jones przystanął na chwilę, pozwalając towarzyszom iść przodem. Nie było ani śladu po Kapaneusie… nie wiedział czy ma się cieszyć, ale narazie nie pozwolił sobie o tym zbytnio myśleć. Płonące zapalniczki kołysały się w rytm muzyki, rozświetlając drogę wśród ciemności klubu. Czerwone lampy oświetlały scenę, oraz występujących muzyków…
Piosenka tkwiła Erwanowi w głowie, nawet gdy jechał już samochodem Kociaka. Nucił ją sobie cicho, na tyle by cicho by drugi wampir ich nie słyszał, a on sam nie zapomniał słów. Oddalali się coraz bardziej od ‘’Nieba’’… zielone, niebieskie oraz białe światła biły w ich twarze, z wielu okolicznych okien, wystaw czy szyldów. Kociak rozwalony był na tylnim siedzeniu, wydając się jeszcze bardziej ‘’wywieziony’’ niż był zwykle. Jego wzrok śledził światełka, dochodzące z każdej strony, zaś twarz czasem zastygała mu w tłumionym śmiechu, czasem w okrzyku.
Erwan pociągnął nosem, niepokojony zapachem dobiegającym z podłogi. Już od dłuższego czasu mu to przeszkadzało, lecz w tym krytycznym momencie nie wytrzymał.
- Co tak śmierdzi? Tu ktoś umarł czy coś? Zwymiotowałeś tu?!
Malkavianin nie odpowiedział, lecz przestał wodzić spojrzeniem za światłami. Zamiast tego utknął z pustym wyrazem twarzy, skierowanej na przednie siedzenie.
- Bum.
Odezwał się po chwili. I tak już wkurzony Tremere odwrócił się do niego, pytając z zniesmaczoną miną.
- Co?
BUM! Potężne szarpnięcie wyrzuciło obydwu w przód, bardzo boleśnie zawadzając ich ciała o siedzenie, potem szybę. Przez krótką chwilę, która wydawała się wiecznością, Erwan czuł jak całe jego ciało piecze, rozrywane małymi kawałkami szkła. Czuł jak krew wycieka z jego licznych ran, okalających teraz ciało. Kawałki jego szarej skóry ozdabiały teraz chodnik, na równi z rozerwanym ubraniem. Rana na głowie obficie pulsowała, nie pozwalając wampirowi zebrać myśli. Żaden krzyk nie wydarł się z jego gardła, ni jęknięcie bólu. Gdy obraz przed jego oczami, z ciemno-mglistego przeistoczył się w prawie dokładny obraz rzeczywistości, Jones zastygł. Pojazd którym się poruszał, był całkowicie rozbity… gdy spojrzał w bok, zauważył drugi samochód, niebieską Hondę, w podobnym stanie co ich Volvo.
Ich… właśnie. Erwan skulił się, tłumiąc spazm bólu który obszedł jego ciało. Następnie podciągnął się lekko do przodu.
- Kociak!
Nie… do cholery! To się nie może tak skończyć! Wciąż drgając, on leżał tam, tkwiąc między fotelami… z jego przerażonej, pełnej trzeźwości twarzy wyciekała drogą ust krew. Ręce miał wyciągnięte przed siebie, jakby w geście ‘’Ratuj mnie’’. Co zrobiłeś źle!? Co za cholerny idiota wyjechał ci na drogę!? Czemu w tej zapyziałej norze jest tak pusto!?
Setki pytań krążyły Erwanowi po głowie. Ledwo mógł wytrzymać ból jego własnych ran, co dopiero mówiąc o ratowaniu Kociaka. A ten był jak najbardziej przytomny… wraz z cichym jękiem bólu, wypluł z ust nadmiar płynów.
- KREEEEEEEEEEEEEW!
Okropny ryk dobiegł uszy obydwu wampirów. Jakiś długowłosy chłopak przebiegł obok nich, robiąc przy okazji rękoma znak szatana i wrzeszcząc coś, czego pewnie nawet nie rozumiał. Taki właśnie urok posiadały okolice ‘’Piekła’’. Jack i Dieter, ignorując zbieraninę młodziaków, szli pośpiesznie ulicą. Samochód zaparkowali niedaleko, zaraz pod tylnimi oknami budynku… ‘’tak na wszelki wypadek’’. Okrążyli budynek, przy okazji podziwiając jego oryginalną architekturę. Jak na dyskotekę, budynek był całkiem niski, zaś ściany pokryte były czerwonym grafitti, przedstawiającymi pentagramy, odwrócone krzyże, czy parodiowe przedstawienia diabła. Z zewnątrz było bardzo cicho, co było rzadkością jak na takie miejsca. Przyjeżdżając tu, dwójka spodziewała się miejsca podobnego do ‘’Nieba’’, z tłumami na zewnątrz i muzyką słyszaną kilka ulic dalej. Zamiast tego otrzymali obskurny bunkier, wymalowany czerwoną farbą z czarnymi akcentami, oraz zaledwie kilkoma oszołomami wbiegającymi do środka.
‘’Cel strategiczny jak moja dupa’’.
Lekko zawiedzeni (i rozluźnieni- Stier nieraz wymuszał tymczasową ochronę w takich przybytkach) przekroczyli ‘’bramy Piekła’’… czyli parę metalowych, gotyckich drzwi (zupełnie nie pasujących do grafitti). No tak… kilka kolumn, zrobionych z cegieł, a za nimi ‘’recepcja’’. Za ladą stała skromnie ubrana kobietka, z krótkimi ufarbowanymi na różowo włosami. Srebrny kolczyk w nosie unosił się jej, za każdym razem jak przeżuwała gumę. Wrednym, pogardliwym spojrzeniem wpatrywała się w dwójkę przybyszów.
- Disneyland to nie w tym mieście dzieciaki, a teraz wynocha!
Jack miał wielką… wielką ochotę pokazania jej drogi do Disneylandu, lecz powstrzymał się od komentarzy, spoglądając na dwóch dryblasów z ochrony, ubranych w czarne koszule z napisem ‘’Gwardia’’. Tymczasem Dieter oglądał otoczenie… kamera w prawym rogu tkwiła w jednym miejscu. Kawałek dalej, znajdowała się winda, a przy niej stało kolejnych dwóch dryblasów. Żadnego wystroju, żadnej zieleni. Jedynie betonowa podłoga, drewniana lada, kilka kolumn, kamera… i winda na niższy poziom.
Wybiła północ. Niczym upiory, które obrały swój cel, czwórka wampirów zeszła równym krokiem po schodach… milcząc, oczekując w pełni napięcia na to, co przyniesie im noc. Ciężka, gitarowa ballada towarzyszyła im w drodze ku drzwiom, gdy przepychali się w tłumie żywicieli. Pan Jones przystanął na chwilę, pozwalając towarzyszom iść przodem. Nie było ani śladu po Kapaneusie… nie wiedział czy ma się cieszyć, ale narazie nie pozwolił sobie o tym zbytnio myśleć. Płonące zapalniczki kołysały się w rytm muzyki, rozświetlając drogę wśród ciemności klubu. Czerwone lampy oświetlały scenę, oraz występujących muzyków…
Piosenka tkwiła Erwanowi w głowie, nawet gdy jechał już samochodem Kociaka. Nucił ją sobie cicho, na tyle by cicho by drugi wampir ich nie słyszał, a on sam nie zapomniał słów. Oddalali się coraz bardziej od ‘’Nieba’’… zielone, niebieskie oraz białe światła biły w ich twarze, z wielu okolicznych okien, wystaw czy szyldów. Kociak rozwalony był na tylnim siedzeniu, wydając się jeszcze bardziej ‘’wywieziony’’ niż był zwykle. Jego wzrok śledził światełka, dochodzące z każdej strony, zaś twarz czasem zastygała mu w tłumionym śmiechu, czasem w okrzyku.
Erwan pociągnął nosem, niepokojony zapachem dobiegającym z podłogi. Już od dłuższego czasu mu to przeszkadzało, lecz w tym krytycznym momencie nie wytrzymał.
- Co tak śmierdzi? Tu ktoś umarł czy coś? Zwymiotowałeś tu?!
Malkavianin nie odpowiedział, lecz przestał wodzić spojrzeniem za światłami. Zamiast tego utknął z pustym wyrazem twarzy, skierowanej na przednie siedzenie.
- Bum.
Odezwał się po chwili. I tak już wkurzony Tremere odwrócił się do niego, pytając z zniesmaczoną miną.
- Co?
BUM! Potężne szarpnięcie wyrzuciło obydwu w przód, bardzo boleśnie zawadzając ich ciała o siedzenie, potem szybę. Przez krótką chwilę, która wydawała się wiecznością, Erwan czuł jak całe jego ciało piecze, rozrywane małymi kawałkami szkła. Czuł jak krew wycieka z jego licznych ran, okalających teraz ciało. Kawałki jego szarej skóry ozdabiały teraz chodnik, na równi z rozerwanym ubraniem. Rana na głowie obficie pulsowała, nie pozwalając wampirowi zebrać myśli. Żaden krzyk nie wydarł się z jego gardła, ni jęknięcie bólu. Gdy obraz przed jego oczami, z ciemno-mglistego przeistoczył się w prawie dokładny obraz rzeczywistości, Jones zastygł. Pojazd którym się poruszał, był całkowicie rozbity… gdy spojrzał w bok, zauważył drugi samochód, niebieską Hondę, w podobnym stanie co ich Volvo.
Ich… właśnie. Erwan skulił się, tłumiąc spazm bólu który obszedł jego ciało. Następnie podciągnął się lekko do przodu.
- Kociak!
Nie… do cholery! To się nie może tak skończyć! Wciąż drgając, on leżał tam, tkwiąc między fotelami… z jego przerażonej, pełnej trzeźwości twarzy wyciekała drogą ust krew. Ręce miał wyciągnięte przed siebie, jakby w geście ‘’Ratuj mnie’’. Co zrobiłeś źle!? Co za cholerny idiota wyjechał ci na drogę!? Czemu w tej zapyziałej norze jest tak pusto!?
Setki pytań krążyły Erwanowi po głowie. Ledwo mógł wytrzymać ból jego własnych ran, co dopiero mówiąc o ratowaniu Kociaka. A ten był jak najbardziej przytomny… wraz z cichym jękiem bólu, wypluł z ust nadmiar płynów.
- KREEEEEEEEEEEEEW!
Okropny ryk dobiegł uszy obydwu wampirów. Jakiś długowłosy chłopak przebiegł obok nich, robiąc przy okazji rękoma znak szatana i wrzeszcząc coś, czego pewnie nawet nie rozumiał. Taki właśnie urok posiadały okolice ‘’Piekła’’. Jack i Dieter, ignorując zbieraninę młodziaków, szli pośpiesznie ulicą. Samochód zaparkowali niedaleko, zaraz pod tylnimi oknami budynku… ‘’tak na wszelki wypadek’’. Okrążyli budynek, przy okazji podziwiając jego oryginalną architekturę. Jak na dyskotekę, budynek był całkiem niski, zaś ściany pokryte były czerwonym grafitti, przedstawiającymi pentagramy, odwrócone krzyże, czy parodiowe przedstawienia diabła. Z zewnątrz było bardzo cicho, co było rzadkością jak na takie miejsca. Przyjeżdżając tu, dwójka spodziewała się miejsca podobnego do ‘’Nieba’’, z tłumami na zewnątrz i muzyką słyszaną kilka ulic dalej. Zamiast tego otrzymali obskurny bunkier, wymalowany czerwoną farbą z czarnymi akcentami, oraz zaledwie kilkoma oszołomami wbiegającymi do środka.
‘’Cel strategiczny jak moja dupa’’.
Lekko zawiedzeni (i rozluźnieni- Stier nieraz wymuszał tymczasową ochronę w takich przybytkach) przekroczyli ‘’bramy Piekła’’… czyli parę metalowych, gotyckich drzwi (zupełnie nie pasujących do grafitti). No tak… kilka kolumn, zrobionych z cegieł, a za nimi ‘’recepcja’’. Za ladą stała skromnie ubrana kobietka, z krótkimi ufarbowanymi na różowo włosami. Srebrny kolczyk w nosie unosił się jej, za każdym razem jak przeżuwała gumę. Wrednym, pogardliwym spojrzeniem wpatrywała się w dwójkę przybyszów.
- Disneyland to nie w tym mieście dzieciaki, a teraz wynocha!
Jack miał wielką… wielką ochotę pokazania jej drogi do Disneylandu, lecz powstrzymał się od komentarzy, spoglądając na dwóch dryblasów z ochrony, ubranych w czarne koszule z napisem ‘’Gwardia’’. Tymczasem Dieter oglądał otoczenie… kamera w prawym rogu tkwiła w jednym miejscu. Kawałek dalej, znajdowała się winda, a przy niej stało kolejnych dwóch dryblasów. Żadnego wystroju, żadnej zieleni. Jedynie betonowa podłoga, drewniana lada, kilka kolumn, kamera… i winda na niższy poziom.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Zebrał się w sobie, wypluwając co tylko pozostało mu w ustach. Działanie THC powoli zaczynało ustępować, ale wciąż lekko tłumiło ból. Wampir skupił się na zregenrowaniu ran, paląc krew. Czuł, jak wraz z krwią znika z jego organizmu resztka odurzającej substancji. Jednocześnie umysł wypełnianiała żądza zemsty... Jego samochód! Jego stare dobre Volvo! Ktoś je zniszczył. Takich rzeczy się nie wybacza. Wyprostował się powoli, testując wytrzymałość świeżo odtworzonych tkanek... Ktoś zapłaci cenę krwi. Spojrzał do wnętrza Hondy.
Zebrał się w sobie, wypluwając co tylko pozostało mu w ustach. Działanie THC powoli zaczynało ustępować, ale wciąż lekko tłumiło ból. Wampir skupił się na zregenrowaniu ran, paląc krew. Czuł, jak wraz z krwią znika z jego organizmu resztka odurzającej substancji. Jednocześnie umysł wypełnianiała żądza zemsty... Jego samochód! Jego stare dobre Volvo! Ktoś je zniszczył. Takich rzeczy się nie wybacza. Wyprostował się powoli, testując wytrzymałość świeżo odtworzonych tkanek... Ktoś zapłaci cenę krwi. Spojrzał do wnętrza Hondy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
"Dzieciaki... ty kurw...."- Jack gdyby dał się ponieść swoim wyobrażaniom własnie w tej chwili by rozszarpywał jej nędzne śmiertelne ciało na strzępy.
Gangreli podszedł bliżej lady, po jego minie Ravnos mógłby wywnioskować że zaraz rzuci się na tą kobietę i to nie z przyjemnymi zamiarami. To była własnie ta przeklęta duma jego klanu.
- My do szefa...- Jack kiwną głową w stronę windy.-... zrozumiano??
"Dzieciaki... ty kurw...."- Jack gdyby dał się ponieść swoim wyobrażaniom własnie w tej chwili by rozszarpywał jej nędzne śmiertelne ciało na strzępy.
Gangreli podszedł bliżej lady, po jego minie Ravnos mógłby wywnioskować że zaraz rzuci się na tą kobietę i to nie z przyjemnymi zamiarami. To była własnie ta przeklęta duma jego klanu.
- My do szefa...- Jack kiwną głową w stronę windy.-... zrozumiano??
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Pierwszą czynnością jaką wykonał wampir po pozbieraniu się do kupy było spojrzenie na to, co się stało z ludźmi siedzącymi w Hondzie. Od tego zależało, czy w ogóle opłacalne było podnoszenie się. Po drugie, Erwan zakodował sobie, by przy pierwszej dogodnej sytuacji zamordować Kociaka.
"Dam się pociąć, jeśli ten pier****c tego nie przewidział"
Pierwszą czynnością jaką wykonał wampir po pozbieraniu się do kupy było spojrzenie na to, co się stało z ludźmi siedzącymi w Hondzie. Od tego zależało, czy w ogóle opłacalne było podnoszenie się. Po drugie, Erwan zakodował sobie, by przy pierwszej dogodnej sytuacji zamordować Kociaka.
"Dam się pociąć, jeśli ten pier****c tego nie przewidział"
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Poczułeś jak twoje rany pieką, stając się ekstremalnie gorące… szarpiący ból rozdarł twoje ramię, brzuch, nogi. Czułeś jak skóra rozciąga się, kłując przy tym okropnie, jakby tysiące igieł wbijało się w twoje ciało. Szybkim i zręcznym skokiem wydostałeś się z samochodu-pułapki, lądując metr od Erwana. Pieczenie w ranach mijało, zostawiając za sobą tylko ciepły ślad… przez krótką chwilę świat zawirował, obdarzając mdłym uderzeniem, które omal nie zbiło cię –ponownie- z nóg.
Jones siedział, cały poobijany… krew zamoczyła mu poszarpane ubranie, odsłaniające w niektórych miejscach nagie ciało. Lecz ponownie jak Kociaka, wampira ocaliła błogosławiona moc Kainickiej vitae. Obydwaj spokrewnieni wstali, czemu towarzyszyło ostre ‘’krach’’ prostujących się kości. Cisza przywitała ich uszy, przerywana cichymi pojękiwaniami dochodzącymi z Hondy. Niedaleko migało światło latarni, zapewne uszkodzonej. Gdy Kociak przypatrzył się temu przez chwilę, wyglądało to bardziej na alfabet Morse’a… długi, krótki, długi. Szybko ocknął się z tego obłędu… to niedorzeczne! Malkavianin podszedł szybko do dymiącego się auta, otwierając gwałtownie drzwi. W środku zauważył trójkę Murzynów… ten z siedzenia pasażera miał głowę rozsmarowaną na szybie, jak masło na bułce. Z tego wielkiego pożytku nie będzie… z kolei kierowca, grubas w niebieskiej kurtce Lakersów, leżał z twarzą w kierownicy... kawałki szyby wbiły się w jego ramiona. Kociak szukał dalej, zaś Erwan spoglądał z nad jego ramienia. Ujrzał przed sobą masakrę… żywy przykład kruchości ludzkiego życia. W wyobraźni wampir widział tych gości, jak wraz z przyjaciółmi bawią się na imprezie… w jednej chwili śmiejesz się, pijesz kwasa z bracholami i kątem oka obserwujesz nowe laski, znajome twego bratanka. W drugiej, niczym klapnięcie na planie filmowym, twoja rola kończy się… nie wszyscy dostają angaż do następnej sceny.
- Tam…
Kociak wreszcie wykrył źródło jęków. Na tylnim siedzeniu, ubrany w luźną niebieską bluzę, oraz zalane jakąś substancją, czarne spodnie, leżał trzeci z ludzi. Jego roztrzęsiona ręka, utkwiona była w boku, jakby coś przytrzymując. Grube dredy opadały mężczyźnie na twarz, zasłaniając oczy… lecz Kociak wiedział że jest on przytomny.
Bez ostrzeżenia, żadnych gwałtownych ruchów, Erwan klepnął kompana w ramię. Ulicą jechał inny samochód… Jones krzyknął, lecz gdy kierowca zauważył co jest grane, po prostu dodał gazu, znikając po chwili za najbliższym skrętem. Tak wygląda dzisiejsza cywilizacja.
Dziewczyna dalej żuła gumę, nie zwracając uwagi na ton Jacka. Z pogardliwą miną, lustrowała ich ubiór. Jej spojrzenie zatrzymało się na oku Dietera. Po chwili westchnęła, grzebiąc pod ladą.
- Czterdzieści dolców za wstęp dla obydwu. Szef jest gdzieś przy stolikach, łatwe go znajdziecie. Tylko go nie wkurzajcie, bo ostatnio ma ciężkie dni.
Gdy Jack wyjmował portfel, dziewczyna wpatrywała się dalej w Stiera, przyglądając się jego budowie. W momencie gdy banknoty wylądowały w jej dłoniach –znikając szybko w jej kieszeni- wymusiła na twarzy sztuczny uśmiech.
- Witajcie w ‘’Piekle’’. Miłego grzeszenia.
Po czym puściła oczko do Ravnosa, wskazując palcem na windę. Staroświecka, skrzypiąca, podobna do tych używanych na placach budowy... otworzyła się. Dwójka przybyszy znalazła się w niej momentalnie, ignorując dziwne uśmieszki posyłane przez pracowników ochrony. Zaczęli podróż ku dołowi…
Gdy parter zniknął im z oczu, poczuli podmuch zimna, jakby jedynym ogrzewaniem w klubie było ciepło ludzkich ciał. Im zjeżdżali niżej, tym bardziej ich uszy zauważały nasilający się dźwięk… po kilku chwilach, dźwięk przerodził się w melodię. Melodia zaraz stała się muzyką. Ich transport zatrzymał się, zaś fala piekielnego gorąca dmuchnęła w twarze. Mocne bity, przypominające łomot młota, wspomagane przez ciężkie brzmienia gitar wleciały do ich uszu jak powiew wiatru… zupełnie naturalnie. Lecz ten powiew był silny i nie dało się go zignorować. Wiedząc że jakiekolwiek słowa byłyby zagłuszone, Jack posłał Dieterowi tylko wymowne spojrzenie, po czym wyszedł do głównej sali dyskoteki. Tłumy roztańczonych ciał ciągnęły się aż po horyzont, lecz po chwili nowo przybyli dowiedzieli się o ledwo widocznej mgle, zasłaniającej ściany tego miejsca (urządzonego by przypominało neogotycką jaskinię). Czerwone światła biły z reflektorów, zaś w centrum, na podwyższeniu operował DJ. Ledwo widoczna postać, ubrana pewnie w jakiś lateksowy strój, uniosła ręce do góry, rycząc przy tym jak zwierze. Lateksowy strój… czemu? Ano pewnie dlatego że wielu takich się tu kręciło, a przy barku była jak zwykle największa zbieranina. Sam bar, usytuowany niedaleko od wejścia, urządzony był jak grota jakiejś bestii, mającej w swym żołądku wszelkie rodzaje gorzał i piw. Ubrana jedynie w krótką spódniczkę, barmanka podawała trunki, wyłaniając się z brzucha bestii i wymachując swymi długimi, czerwonymi (i sztucznymi) włosami.
Dwójka wampirów szła dalej, obserwując tłum. Kilka ‘’kobiet’’ z twardymi, męskimi szczękami oraz okrutnie widocznym zarostem, posłało im pełne pożądania spojrzenia. Dalej, jakaś para szalała na podłodze ku zachwyceniu publiczności i ogólnemu (lecz nie największemu) zainteresowaniu. Wreszcie dotarli do –tak im się zdawało- prawej ściany pieczary. Choć ledwo, Jack dostrzegał poprzez mgłę coś, co wyglądało mu na lożę dla VIPów… ogrodzony murem gwardzistów las foteli i kanap.
Jones siedział, cały poobijany… krew zamoczyła mu poszarpane ubranie, odsłaniające w niektórych miejscach nagie ciało. Lecz ponownie jak Kociaka, wampira ocaliła błogosławiona moc Kainickiej vitae. Obydwaj spokrewnieni wstali, czemu towarzyszyło ostre ‘’krach’’ prostujących się kości. Cisza przywitała ich uszy, przerywana cichymi pojękiwaniami dochodzącymi z Hondy. Niedaleko migało światło latarni, zapewne uszkodzonej. Gdy Kociak przypatrzył się temu przez chwilę, wyglądało to bardziej na alfabet Morse’a… długi, krótki, długi. Szybko ocknął się z tego obłędu… to niedorzeczne! Malkavianin podszedł szybko do dymiącego się auta, otwierając gwałtownie drzwi. W środku zauważył trójkę Murzynów… ten z siedzenia pasażera miał głowę rozsmarowaną na szybie, jak masło na bułce. Z tego wielkiego pożytku nie będzie… z kolei kierowca, grubas w niebieskiej kurtce Lakersów, leżał z twarzą w kierownicy... kawałki szyby wbiły się w jego ramiona. Kociak szukał dalej, zaś Erwan spoglądał z nad jego ramienia. Ujrzał przed sobą masakrę… żywy przykład kruchości ludzkiego życia. W wyobraźni wampir widział tych gości, jak wraz z przyjaciółmi bawią się na imprezie… w jednej chwili śmiejesz się, pijesz kwasa z bracholami i kątem oka obserwujesz nowe laski, znajome twego bratanka. W drugiej, niczym klapnięcie na planie filmowym, twoja rola kończy się… nie wszyscy dostają angaż do następnej sceny.
- Tam…
Kociak wreszcie wykrył źródło jęków. Na tylnim siedzeniu, ubrany w luźną niebieską bluzę, oraz zalane jakąś substancją, czarne spodnie, leżał trzeci z ludzi. Jego roztrzęsiona ręka, utkwiona była w boku, jakby coś przytrzymując. Grube dredy opadały mężczyźnie na twarz, zasłaniając oczy… lecz Kociak wiedział że jest on przytomny.
Bez ostrzeżenia, żadnych gwałtownych ruchów, Erwan klepnął kompana w ramię. Ulicą jechał inny samochód… Jones krzyknął, lecz gdy kierowca zauważył co jest grane, po prostu dodał gazu, znikając po chwili za najbliższym skrętem. Tak wygląda dzisiejsza cywilizacja.
Dziewczyna dalej żuła gumę, nie zwracając uwagi na ton Jacka. Z pogardliwą miną, lustrowała ich ubiór. Jej spojrzenie zatrzymało się na oku Dietera. Po chwili westchnęła, grzebiąc pod ladą.
- Czterdzieści dolców za wstęp dla obydwu. Szef jest gdzieś przy stolikach, łatwe go znajdziecie. Tylko go nie wkurzajcie, bo ostatnio ma ciężkie dni.
Gdy Jack wyjmował portfel, dziewczyna wpatrywała się dalej w Stiera, przyglądając się jego budowie. W momencie gdy banknoty wylądowały w jej dłoniach –znikając szybko w jej kieszeni- wymusiła na twarzy sztuczny uśmiech.
- Witajcie w ‘’Piekle’’. Miłego grzeszenia.
Po czym puściła oczko do Ravnosa, wskazując palcem na windę. Staroświecka, skrzypiąca, podobna do tych używanych na placach budowy... otworzyła się. Dwójka przybyszy znalazła się w niej momentalnie, ignorując dziwne uśmieszki posyłane przez pracowników ochrony. Zaczęli podróż ku dołowi…
Gdy parter zniknął im z oczu, poczuli podmuch zimna, jakby jedynym ogrzewaniem w klubie było ciepło ludzkich ciał. Im zjeżdżali niżej, tym bardziej ich uszy zauważały nasilający się dźwięk… po kilku chwilach, dźwięk przerodził się w melodię. Melodia zaraz stała się muzyką. Ich transport zatrzymał się, zaś fala piekielnego gorąca dmuchnęła w twarze. Mocne bity, przypominające łomot młota, wspomagane przez ciężkie brzmienia gitar wleciały do ich uszu jak powiew wiatru… zupełnie naturalnie. Lecz ten powiew był silny i nie dało się go zignorować. Wiedząc że jakiekolwiek słowa byłyby zagłuszone, Jack posłał Dieterowi tylko wymowne spojrzenie, po czym wyszedł do głównej sali dyskoteki. Tłumy roztańczonych ciał ciągnęły się aż po horyzont, lecz po chwili nowo przybyli dowiedzieli się o ledwo widocznej mgle, zasłaniającej ściany tego miejsca (urządzonego by przypominało neogotycką jaskinię). Czerwone światła biły z reflektorów, zaś w centrum, na podwyższeniu operował DJ. Ledwo widoczna postać, ubrana pewnie w jakiś lateksowy strój, uniosła ręce do góry, rycząc przy tym jak zwierze. Lateksowy strój… czemu? Ano pewnie dlatego że wielu takich się tu kręciło, a przy barku była jak zwykle największa zbieranina. Sam bar, usytuowany niedaleko od wejścia, urządzony był jak grota jakiejś bestii, mającej w swym żołądku wszelkie rodzaje gorzał i piw. Ubrana jedynie w krótką spódniczkę, barmanka podawała trunki, wyłaniając się z brzucha bestii i wymachując swymi długimi, czerwonymi (i sztucznymi) włosami.
Dwójka wampirów szła dalej, obserwując tłum. Kilka ‘’kobiet’’ z twardymi, męskimi szczękami oraz okrutnie widocznym zarostem, posłało im pełne pożądania spojrzenia. Dalej, jakaś para szalała na podłodze ku zachwyceniu publiczności i ogólnemu (lecz nie największemu) zainteresowaniu. Wreszcie dotarli do –tak im się zdawało- prawej ściany pieczary. Choć ledwo, Jack dostrzegał poprzez mgłę coś, co wyglądało mu na lożę dla VIPów… ogrodzony murem gwardzistów las foteli i kanap.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
- Zaimij się naszą męską Płaczącą Dziewicą. - rzucił do Erwana. Ta Płacząca Dziewica coraz bardziej wypełniała jego umysł...
Odrzucił głowę kierowcy do tyłu i wbił się kłami w jego szyję. Uwielbiał takie okazję, ludzi którzy zginęli nie zabici przez niego. Mógł wtedy pić do woli, nie dając dojść do głosu Bestii. Jednocześnie mentalnie szukał bólu tego człowieka na tylnym siedzeniu, chcąc spróbować go ukoić. Zwykle zajmował się emocjami, ale może z bólem też się uda?
Kątem oka spoglądał na latarnię. Może ona rzeczwiście nadaje Morsem? To szaleństwo, ale już dawno zauważono, że w szaleństwie jest medoda... Może to ostrzeżenie, może dobra rada, a może bełkot pijanego pracownika elektrowni? Tak czy inaczej, warto to odczytać. Dobrze że na studiach uczą Morse'a.
- Zaimij się naszą męską Płaczącą Dziewicą. - rzucił do Erwana. Ta Płacząca Dziewica coraz bardziej wypełniała jego umysł...
Odrzucił głowę kierowcy do tyłu i wbił się kłami w jego szyję. Uwielbiał takie okazję, ludzi którzy zginęli nie zabici przez niego. Mógł wtedy pić do woli, nie dając dojść do głosu Bestii. Jednocześnie mentalnie szukał bólu tego człowieka na tylnym siedzeniu, chcąc spróbować go ukoić. Zwykle zajmował się emocjami, ale może z bólem też się uda?
Kątem oka spoglądał na latarnię. Może ona rzeczwiście nadaje Morsem? To szaleństwo, ale już dawno zauważono, że w szaleństwie jest medoda... Może to ostrzeżenie, może dobra rada, a może bełkot pijanego pracownika elektrowni? Tak czy inaczej, warto to odczytać. Dobrze że na studiach uczą Morse'a.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Kainita był zły. Nie, to słabe słowo. Był wściekły. Z furią wytargał murzyna z auta, nie szczędząc mu przy okazji kilku dodatkowych siniaków. Oczy Erwana płonęły czystym gniewem, gdy spojrzał prosto w twarz... szczęściarza? Byłby nim, gdyby na swej drodze nie spotkał Jonesa.
"Tak, skarbie, lepiej było umrzeć." - pomyślał.
-Co wy sobie do cholery wyobrażaliście? - wyszeptał, jednak na tyle głośno by każde słowo dotarło do uszu "Płaczącej dziewicy".
Kainita był zły. Nie, to słabe słowo. Był wściekły. Z furią wytargał murzyna z auta, nie szczędząc mu przy okazji kilku dodatkowych siniaków. Oczy Erwana płonęły czystym gniewem, gdy spojrzał prosto w twarz... szczęściarza? Byłby nim, gdyby na swej drodze nie spotkał Jonesa.
"Tak, skarbie, lepiej było umrzeć." - pomyślał.
-Co wy sobie do cholery wyobrażaliście? - wyszeptał, jednak na tyle głośno by każde słowo dotarło do uszu "Płaczącej dziewicy".
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos z zainteresowaniem przyglądał się temu miejscu. Było na swój wyuzdany sposób urzekające: perwersyjne i libertyńskie. Idealne, by oddać się rozkoszy zabawy.
I gdyby nie cel, w jakim tu przybyli, Dieter z pewnością dałby się ogarnąć atmosferze tego miejsca. Jednakże wpierw były interesy do załatwienia, a rozrywka będzie musiała jeszcze trochę zaczekać...
Mimo oczarowania "Piekłem" wampir nie przestał być czujny. Przeciwnie, jako że miejsce ze swej natury przyciąga dziwaków i wykolejeńców wszelakiej maści, bacznie obserwował otoczenie. Pod ubraniem każdy mięsień jego zimnego ciała nucił melodię niemego wysiłku, by w razie potrzeby błyskawicznie pokierować ciałem. Dieter stąpał niespiesznie, lecz pewnie, swoją postawą jasno dając do zrozumienia, że gotów jest użyć ostatecznych argumentów.
On również starał się przebić wzrokiem przez gęstą ścianę dymu. Starał się wypatrzeć kogoś, kto mógłby wyglądać na kierownika tego interesu oraz jak liczną i jak dobrą dysponował ochroną.
Ravnos z zainteresowaniem przyglądał się temu miejscu. Było na swój wyuzdany sposób urzekające: perwersyjne i libertyńskie. Idealne, by oddać się rozkoszy zabawy.
I gdyby nie cel, w jakim tu przybyli, Dieter z pewnością dałby się ogarnąć atmosferze tego miejsca. Jednakże wpierw były interesy do załatwienia, a rozrywka będzie musiała jeszcze trochę zaczekać...
Mimo oczarowania "Piekłem" wampir nie przestał być czujny. Przeciwnie, jako że miejsce ze swej natury przyciąga dziwaków i wykolejeńców wszelakiej maści, bacznie obserwował otoczenie. Pod ubraniem każdy mięsień jego zimnego ciała nucił melodię niemego wysiłku, by w razie potrzeby błyskawicznie pokierować ciałem. Dieter stąpał niespiesznie, lecz pewnie, swoją postawą jasno dając do zrozumienia, że gotów jest użyć ostatecznych argumentów.
On również starał się przebić wzrokiem przez gęstą ścianę dymu. Starał się wypatrzeć kogoś, kto mógłby wyglądać na kierownika tego interesu oraz jak liczną i jak dobrą dysponował ochroną.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrelowi już od dawna miał dość tego miejsca, denerwowało go wszystko co spotkał w tym "Piekle". Sam zapach drażnił jego czułe zmysły i doprowadzał do szewskiej pasji. Kainita nie był w tej chwili zbytnio nastawiony na społeczne oddziaływania. "A mogłem pojechać do magazynu"- Jack przeklinał w swych myślach decyzje niedawno podjętą.
DeCroy poprawił swoją kurtkę, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę "żywego" muru odgradzającego go od sali VIPów. Podchodzać do jednego dryblasa rzucił z wyraźnią nudą i gniewem w głosie.
- My do szefa....- Gangrel ruszył i dodał.- Nawet nic nie mówcie jestem spóźniony i zbyt wkur..... aby robić jakiś teatrzyk.
Gangrelowi już od dawna miał dość tego miejsca, denerwowało go wszystko co spotkał w tym "Piekle". Sam zapach drażnił jego czułe zmysły i doprowadzał do szewskiej pasji. Kainita nie był w tej chwili zbytnio nastawiony na społeczne oddziaływania. "A mogłem pojechać do magazynu"- Jack przeklinał w swych myślach decyzje niedawno podjętą.
DeCroy poprawił swoją kurtkę, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę "żywego" muru odgradzającego go od sali VIPów. Podchodzać do jednego dryblasa rzucił z wyraźnią nudą i gniewem w głosie.
- My do szefa....- Gangrel ruszył i dodał.- Nawet nic nie mówcie jestem spóźniony i zbyt wkur..... aby robić jakiś teatrzyk.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Ostre kły zatopiły się w szyi martwego… a może żył? Teraz to i tak się nie liczyło, bo Kociak zdecydował użyć go jako zimnego drinka. Chłodny, miedziany płyn wylał się z rany… wprost do gardła wampira. Pił… pił… słodka ekstaza ogarnęła jego zmysły, zamazując rzeczywistość. Liczył się tylko ten moment. Zdawał sobie sprawę z miny Erwana, zazdroszczącego posiłku… pewnie teraz oblizuje wargi, widząc czerwony płyn spływający z brody Malka.
Lecz co to!? Puść! Potężne szarpnięcie *całkiem* przyćmiło rzeczywistość. Nie, nic takiego jak rzeczywistość nigdy nie istniało. Była tylko pustka… Kociak słyszał jedynie cichy dźwięk… jakby słabiutkie bicie serca. Lecz… O CHOLERA. Jego własne, od lat martwe i wysuszone, teraz pulsujące czerwienią, odezwało się. Dwa serca grały jak jedno, złączone tym co robił teraz wampir. Jedno z serc cichło… zaś drugie, jakby skute łańcuchem, niechętnie podążało za nowym rytmem. Kociak próbował się wyrwać. Szarpał się, lecz bez skutku… jego całe ciało było nieruchome. Czuł jak ogarniają go mdłości, miał ochotę zwymiotować.
Kleo… Kleo obudź się. Obudź się, mamy…
- …poważny problem, rozumiesz?
Z niemym okrzykiem, Kociak wypluł wypitą krew (tą która wciąż została mu w ustach), rozglądając się wokoło w przerażeniu. Nie było śladu po wszechogarniającej ciemności , ani po biciu serca. Resztki esencji wypływały z ciała martwego Murzyna, kapiąc na ulicę. Obok leżał tamten koleś z tylnego siedzenia… przyszedł tam. Nie! To Erwan go wyciągnął, tak… tak. W tej chwili, Tremere wlepiał rozwścieczony wzrok w swą ofiarę. Ten, jedynie pokasływał słabo, wciąż uciskając ranę w boku. Milczał…
Płacząca dziewica? Co do ch… mięśnie Erwana zesztywniały. Przeciągłe, upiorne wycie wydobyło się z jego ust… gdyby mógł, płakał by teraz z rozpaczy.
Wypatruj cieni co latają.
Wypatruj smoka co powstaje, co porusza się.
Wypatruj cienia księżyca.
Wypatruj anioła co umiera.
Wypatruj dziewicy co płacze.
Wypatruj dzieci Przemienionych.
Wypatruj Bezklanowca co biegnie.
Nie dbając o konsekwencje, Jack przepchnął się przez ustawionych w szeregu ochroniarzy, zaś za nim podążył jednooki Dieter. Początkowo, wampir czuł jak wielka łapa odpycha go do tyłu, ku roztańczonemu tłumowi… lecz zaraz, druga wielka łapa chwyciła pierwszą, powstrzymując jej ruch.
- Szef was oczekuje.
Rzekł lekko wyśmiewczy, powstrzymujący się od spazmu histerii głos. Dwójka wampirów szła dalej, mijając puste miejsca. Po drugiej stronie ‘’loży VIPów’’ znajdowały się zapełnione kanapy. Bleh… śmietanka podziemnego towarzystwa- dilerzy, alfonsi, czarno rynkowi handlarze. Całe to błoto zebrało się w jednym kąciku… mentalnie najbardziej zasyfionym, w całym tym przeklętym miejscu. Murzyn z bujnym afro, którego różowa koszula ledwo mieściła obszerny brzuch, dłubał sobie wykałaczką w ustach, drugą ręką macając jedną z klientek klubu. Obok siedział równie tłusty białas, dopalając cygaro, zajęty rozmową z kumplem… wydawał się nerwowo zagładzać swoją łysinę, złośliwie pokazującą się z nadmiaru potu. Trzy ‘’panienki lekkich obyczajów’’ ubrane… noszące dżinsowe opaski na piersiach i biodrach, wtulały się w drugiego białasa, który wyglądał jakby wciągnął do nosa pół metrową ścieżkę koki. Trzy dziewczyny zabawiały się jego krawatem, choć jego bardziej interesował pas…
Na przeciwległej kanapie siedz… o cholera. Cichy, ledwo zauważalny dźwięk starodawnej piosenki, muskał delikatnie ich uszy. Siedzący obok ubrany w złotą marynarkę i obwieszony kilkoma łańcuchami, łysy Murzyn wyglądał na przynajmniej uciszonego.
- Witajcie chłopcy.
Czerwone światło odbiło się w okularach Aleksandra, gdy ten zdecydował się mówić.
Lecz co to!? Puść! Potężne szarpnięcie *całkiem* przyćmiło rzeczywistość. Nie, nic takiego jak rzeczywistość nigdy nie istniało. Była tylko pustka… Kociak słyszał jedynie cichy dźwięk… jakby słabiutkie bicie serca. Lecz… O CHOLERA. Jego własne, od lat martwe i wysuszone, teraz pulsujące czerwienią, odezwało się. Dwa serca grały jak jedno, złączone tym co robił teraz wampir. Jedno z serc cichło… zaś drugie, jakby skute łańcuchem, niechętnie podążało za nowym rytmem. Kociak próbował się wyrwać. Szarpał się, lecz bez skutku… jego całe ciało było nieruchome. Czuł jak ogarniają go mdłości, miał ochotę zwymiotować.
Kleo… Kleo obudź się. Obudź się, mamy…
- …poważny problem, rozumiesz?
Z niemym okrzykiem, Kociak wypluł wypitą krew (tą która wciąż została mu w ustach), rozglądając się wokoło w przerażeniu. Nie było śladu po wszechogarniającej ciemności , ani po biciu serca. Resztki esencji wypływały z ciała martwego Murzyna, kapiąc na ulicę. Obok leżał tamten koleś z tylnego siedzenia… przyszedł tam. Nie! To Erwan go wyciągnął, tak… tak. W tej chwili, Tremere wlepiał rozwścieczony wzrok w swą ofiarę. Ten, jedynie pokasływał słabo, wciąż uciskając ranę w boku. Milczał…
Płacząca dziewica? Co do ch… mięśnie Erwana zesztywniały. Przeciągłe, upiorne wycie wydobyło się z jego ust… gdyby mógł, płakał by teraz z rozpaczy.
Wypatruj cieni co latają.
Wypatruj smoka co powstaje, co porusza się.
Wypatruj cienia księżyca.
Wypatruj anioła co umiera.
Wypatruj dziewicy co płacze.
Wypatruj dzieci Przemienionych.
Wypatruj Bezklanowca co biegnie.
Nie dbając o konsekwencje, Jack przepchnął się przez ustawionych w szeregu ochroniarzy, zaś za nim podążył jednooki Dieter. Początkowo, wampir czuł jak wielka łapa odpycha go do tyłu, ku roztańczonemu tłumowi… lecz zaraz, druga wielka łapa chwyciła pierwszą, powstrzymując jej ruch.
- Szef was oczekuje.
Rzekł lekko wyśmiewczy, powstrzymujący się od spazmu histerii głos. Dwójka wampirów szła dalej, mijając puste miejsca. Po drugiej stronie ‘’loży VIPów’’ znajdowały się zapełnione kanapy. Bleh… śmietanka podziemnego towarzystwa- dilerzy, alfonsi, czarno rynkowi handlarze. Całe to błoto zebrało się w jednym kąciku… mentalnie najbardziej zasyfionym, w całym tym przeklętym miejscu. Murzyn z bujnym afro, którego różowa koszula ledwo mieściła obszerny brzuch, dłubał sobie wykałaczką w ustach, drugą ręką macając jedną z klientek klubu. Obok siedział równie tłusty białas, dopalając cygaro, zajęty rozmową z kumplem… wydawał się nerwowo zagładzać swoją łysinę, złośliwie pokazującą się z nadmiaru potu. Trzy ‘’panienki lekkich obyczajów’’ ubrane… noszące dżinsowe opaski na piersiach i biodrach, wtulały się w drugiego białasa, który wyglądał jakby wciągnął do nosa pół metrową ścieżkę koki. Trzy dziewczyny zabawiały się jego krawatem, choć jego bardziej interesował pas…
Na przeciwległej kanapie siedz… o cholera. Cichy, ledwo zauważalny dźwięk starodawnej piosenki, muskał delikatnie ich uszy. Siedzący obok ubrany w złotą marynarkę i obwieszony kilkoma łańcuchami, łysy Murzyn wyglądał na przynajmniej uciszonego.
- Witajcie chłopcy.
Czerwone światło odbiło się w okularach Aleksandra, gdy ten zdecydował się mówić.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!