[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Jedna z dłoni wampira wsunęła się we włosy dziewczyny, natomiast druga zjechała w dół, zatrzymując się na talii. Sam Erwan oparł usta na jej szyi. Poczuł resztki zapachu rumianku.
Ruszył dalej, nie zważając na to, że dziewczyna prawie upadła ze zmęczenia. Wprawny obserwator mógłby w tym momencie połączyc dwie małe rany na jej szyi z oddalającym się wampirem, jednak wszyscy byli pijani lub naćpani na tyle, że nie zwracali uwagi na takie "szczegóły".
Tremere chciał jak najszybciej zniknąć za drzwiami do pomieszczeń ochrony.
*Z moim istnieniem wszystko w porządku, póki co. I pozostanie tak, jeśli włączysz się do współpracy. Musimy znaleźć pokój Wielkiego Brata. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli?* - uśmiechnął się pod nosem.
Jedna z dłoni wampira wsunęła się we włosy dziewczyny, natomiast druga zjechała w dół, zatrzymując się na talii. Sam Erwan oparł usta na jej szyi. Poczuł resztki zapachu rumianku.
Ruszył dalej, nie zważając na to, że dziewczyna prawie upadła ze zmęczenia. Wprawny obserwator mógłby w tym momencie połączyc dwie małe rany na jej szyi z oddalającym się wampirem, jednak wszyscy byli pijani lub naćpani na tyle, że nie zwracali uwagi na takie "szczegóły".
Tremere chciał jak najszybciej zniknąć za drzwiami do pomieszczeń ochrony.
*Z moim istnieniem wszystko w porządku, póki co. I pozostanie tak, jeśli włączysz się do współpracy. Musimy znaleźć pokój Wielkiego Brata. Mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli?* - uśmiechnął się pod nosem.
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Otrząsnął się z zamyślenia. Dieter, który patrzył w jego oczy, wzdrygnął się nagle. Te oczy przeżyły w ciągu tych kilkudziesięciu sekund o wiele, wiele więcej czasu niż powinny.
- Wkręcamy cię w walki. Pamiętaj o tym żeby nie wygrywać w zbyt dobrym stylu, bo jak cała cholerna klientela klubu cię zapamięta jako swojego idola, to będziemy mieli przesrane. Bijesz brzydko, ale skutecznie, jako bokser pewnie coś o tym wiesz. W razie potrzeby mam pewne możliwości żeby ci pomóc, nawet jak normalnie miałoby się nie udać, ale niewielkie, więc musisz starać się sam. Napełnij się po brzegi, to ci może pomóc. W razie czego nie spalaj za dużo krwi na raz, i używaj tylko iluzji jednoosobowych, wtedy wszystko będzie w porządku. Jack, ty trzymaj ponurą minę i udawaj mojego goryla... Cholera, nie jestem pewien czy nie lepiej będzie wysłać cię żebyś pilnował Erwana, ten opętaniec prawie na pewno coś spieprzy, ale z drugiej strony twoja obecność na miejscu może wcale nie pomóc... Nie, lepiej się nie rozdzielać, w razie czego może Erwan wyciągnie własną dupę z ogniska w którym usiądzie. Idziesz z nami. To teraz szukamy miejsca w którym można zapisać naszego wielkiego debila - Dieter, to twoja rola, udajesz wielkiego i maksymalnie tępego osiłka, do takich ludzie rzadko miewają jakieś pozytywne uczucia - to turnieju o żywe-martwe trofeum. I niech Anioł będzie w tobie silny, bracie, jeśli ma się nam udać. - Kociak odkaszlnął, bo od tak długiego wrzeszczenia paskudnie zabolało go gardło. Przechodząc koło jakiegoś piwa stojącego na opuszczonym stoliku łyknął, przepłukał gardło i splunął gdzieś w najgęstszy tłum, ciekaw reakcji na mini-deszczyk spadający z góry i śmierdzący piwem. A potem razem ruszyli na poszukiwania miejsca gdzie można zapisać się na wiadomy turniej.
Otrząsnął się z zamyślenia. Dieter, który patrzył w jego oczy, wzdrygnął się nagle. Te oczy przeżyły w ciągu tych kilkudziesięciu sekund o wiele, wiele więcej czasu niż powinny.
- Wkręcamy cię w walki. Pamiętaj o tym żeby nie wygrywać w zbyt dobrym stylu, bo jak cała cholerna klientela klubu cię zapamięta jako swojego idola, to będziemy mieli przesrane. Bijesz brzydko, ale skutecznie, jako bokser pewnie coś o tym wiesz. W razie potrzeby mam pewne możliwości żeby ci pomóc, nawet jak normalnie miałoby się nie udać, ale niewielkie, więc musisz starać się sam. Napełnij się po brzegi, to ci może pomóc. W razie czego nie spalaj za dużo krwi na raz, i używaj tylko iluzji jednoosobowych, wtedy wszystko będzie w porządku. Jack, ty trzymaj ponurą minę i udawaj mojego goryla... Cholera, nie jestem pewien czy nie lepiej będzie wysłać cię żebyś pilnował Erwana, ten opętaniec prawie na pewno coś spieprzy, ale z drugiej strony twoja obecność na miejscu może wcale nie pomóc... Nie, lepiej się nie rozdzielać, w razie czego może Erwan wyciągnie własną dupę z ogniska w którym usiądzie. Idziesz z nami. To teraz szukamy miejsca w którym można zapisać naszego wielkiego debila - Dieter, to twoja rola, udajesz wielkiego i maksymalnie tępego osiłka, do takich ludzie rzadko miewają jakieś pozytywne uczucia - to turnieju o żywe-martwe trofeum. I niech Anioł będzie w tobie silny, bracie, jeśli ma się nam udać. - Kociak odkaszlnął, bo od tak długiego wrzeszczenia paskudnie zabolało go gardło. Przechodząc koło jakiegoś piwa stojącego na opuszczonym stoliku łyknął, przepłukał gardło i splunął gdzieś w najgęstszy tłum, ciekaw reakcji na mini-deszczyk spadający z góry i śmierdzący piwem. A potem razem ruszyli na poszukiwania miejsca gdzie można zapisać się na wiadomy turniej.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Tłum wrzasnął gdy Kociak wypluł nań piwo. Była to mieszanina pisku, przekleństw, ryku i całkiem naturalnego krzyku. Paru łebków zaczęło zerkać wilczo na wampira, lecz widząc zaraz jego towarzystwo, ograniczyli się jedynie do groźnych spojrzeń.
Spośród tej kakofonii dźwięków, jeden przykuł uwagę Malka.
Śmiech. Niezbyt głośny, szczery i leniwy.
Obrazy szybko przeleciały im przed oczyma, szukając źródła tego pojedynczego odgłosu. Czy to para dresiarzy stojących kawałek dalej? A może trójka gotów, dwie dziewki i mężczyzna, siedzących tuż obok przy stoliku? Albo ta niezbyt atrakcyjna pani, ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę, z nazbyt odsłoniętym biustem oraz z agresywnym makijażem. Twarz miała całą w pudrze, białą jak kreda… zaś wokół oczu widniały fioletowe obwódki, niczym u świeżo zmarłej niewiasty.
Jest jeszcze jedna możliwość. Oni go widzieli… więc czemu on nie miałby widzieć ich?
Para kłów błysnęła w ciemności, chowając się po chwili za chmurą dymu z cygara. Ta sama blada twarz co ostatnio, te same stare ubrania. Ta sama fryzura i te same kościste policzki.
Brązowe włosy, postawione na jeża. Stara koszula, w czerwone i czarne kwadraty, z obdartymi rękawami. Do tego zdarte dżinsy i stare adidasy.
Tak, to był Josh.
Od waszego ostatniego spotkania coś się jednak w nim zmieniło. Jego oczy wyglądały jakby nie mogły się skupić w jednym punkcie, pełne szaleństwa i nienawiści. Nawet jego skóra się poszarzała, jakby w ogóle się nie pożywiał od kilku nocy.
Gdyby się pominęło te detale, to i tak nie pasowałby do ogółu bywalców „Czyśćca”.
Wyszedł powoli z cienia, nie spuszczając wampirów z wzroku, utrzymując kontakt. Szedł jak pijany, obijając się co chwila o kogoś, lecz nie wypuszczając z dłoni swojego cygara, dopalonego do połowy.
Zatrzymał się tuż przy was, stając obok Michaela i Jacka.
- Kogóż ja widzę, kopę lat!
Zaśmiał się. W jego głosie było coś niepokojącego… coś, co wywoływało dziwne dreszcze u Kociaka.
- Co was tu sprowadza? Przyszliście obejrzeć dzisiejszą walkę?
Ciała. Płomienie. Czerwień. Nagle jednak Erwan poczuł zdziwienie. Nie wiedział czemu, po prostu kiedy obił się o kolejne ciało, naszło go uczucie zaskoczenia. Chyba że to nie on je poczuł…
„Dziwna aura cię otacza, szefie.”
Azazu zdawał się zignorować poprzednie pytanie, zajmując się jemu tylko znanym zajęciom.
„Myślałem że to normalne, reszta też miała ten… odór… na sobie.”
- Do rzeczy demonie.
Szepnął do siebie Jones. Te jego zagadki i wieczne straszenie zaczynały go irytować. Pomacał rękoma wokół, czując jak przez chwilę jego wewnętrzny wzrok zanika. Zaraz odzyskał równowagę zmysłów, idąc dalej. Wyczuwał wokół siebie coraz mniej ciał, co oznaczało że albo już opuścił, albo opuszczał parkiet.
„Może to zabrzmieć dziwnie… ale nie czułem tego od wieków. Nie miałeś kontaktów z innymi pradawnymi, *oprócz* mnie?”
Ściana. Erwan przesunął po niej ręką. Jego irytacja oraz zaskoczenie narastały… pojawiła się też panika.
Jego własna. Czuł to podświadomie, ale nie podobał mu się pomysł *odczuwania* jego współlokatora.
Spośród tej kakofonii dźwięków, jeden przykuł uwagę Malka.
Śmiech. Niezbyt głośny, szczery i leniwy.
Obrazy szybko przeleciały im przed oczyma, szukając źródła tego pojedynczego odgłosu. Czy to para dresiarzy stojących kawałek dalej? A może trójka gotów, dwie dziewki i mężczyzna, siedzących tuż obok przy stoliku? Albo ta niezbyt atrakcyjna pani, ubrana w obcisłą czerwoną sukienkę, z nazbyt odsłoniętym biustem oraz z agresywnym makijażem. Twarz miała całą w pudrze, białą jak kreda… zaś wokół oczu widniały fioletowe obwódki, niczym u świeżo zmarłej niewiasty.
Jest jeszcze jedna możliwość. Oni go widzieli… więc czemu on nie miałby widzieć ich?
Para kłów błysnęła w ciemności, chowając się po chwili za chmurą dymu z cygara. Ta sama blada twarz co ostatnio, te same stare ubrania. Ta sama fryzura i te same kościste policzki.
Brązowe włosy, postawione na jeża. Stara koszula, w czerwone i czarne kwadraty, z obdartymi rękawami. Do tego zdarte dżinsy i stare adidasy.
Tak, to był Josh.
Od waszego ostatniego spotkania coś się jednak w nim zmieniło. Jego oczy wyglądały jakby nie mogły się skupić w jednym punkcie, pełne szaleństwa i nienawiści. Nawet jego skóra się poszarzała, jakby w ogóle się nie pożywiał od kilku nocy.
Gdyby się pominęło te detale, to i tak nie pasowałby do ogółu bywalców „Czyśćca”.
Wyszedł powoli z cienia, nie spuszczając wampirów z wzroku, utrzymując kontakt. Szedł jak pijany, obijając się co chwila o kogoś, lecz nie wypuszczając z dłoni swojego cygara, dopalonego do połowy.
Zatrzymał się tuż przy was, stając obok Michaela i Jacka.
- Kogóż ja widzę, kopę lat!
Zaśmiał się. W jego głosie było coś niepokojącego… coś, co wywoływało dziwne dreszcze u Kociaka.
- Co was tu sprowadza? Przyszliście obejrzeć dzisiejszą walkę?
Ciała. Płomienie. Czerwień. Nagle jednak Erwan poczuł zdziwienie. Nie wiedział czemu, po prostu kiedy obił się o kolejne ciało, naszło go uczucie zaskoczenia. Chyba że to nie on je poczuł…
„Dziwna aura cię otacza, szefie.”
Azazu zdawał się zignorować poprzednie pytanie, zajmując się jemu tylko znanym zajęciom.
„Myślałem że to normalne, reszta też miała ten… odór… na sobie.”
- Do rzeczy demonie.
Szepnął do siebie Jones. Te jego zagadki i wieczne straszenie zaczynały go irytować. Pomacał rękoma wokół, czując jak przez chwilę jego wewnętrzny wzrok zanika. Zaraz odzyskał równowagę zmysłów, idąc dalej. Wyczuwał wokół siebie coraz mniej ciał, co oznaczało że albo już opuścił, albo opuszczał parkiet.
„Może to zabrzmieć dziwnie… ale nie czułem tego od wieków. Nie miałeś kontaktów z innymi pradawnymi, *oprócz* mnie?”
Ściana. Erwan przesunął po niej ręką. Jego irytacja oraz zaskoczenie narastały… pojawiła się też panika.
Jego własna. Czuł to podświadomie, ale nie podobał mu się pomysł *odczuwania* jego współlokatora.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Kociak spojrzał na Josha. Po jaką cholerę ten człowiek... Ten ktoś, się tu znalazł?
I ile można mu o nas powiedzieć?
- Właściwie to powiedziałbym raczej, że wziąć w niej udział. Żeby być takim zupełnie ścisłym... - Kociak spojrzał na cygaro Josha - ...to po to żeby ją wygrać. Widzisz, jesteśmy teraz troszkę biedni, i każdy sposób zarobienia kasy jest dla nas dobrym pomysłem. Taki jak wygrywanie nielegalnych walk bokserskich jest wręcz świetnym... Z pewnych - poklepał Dietera po ramieniu - względów. A ty co tu robisz? Będziesz kibicował?
Erwan. Gdzie do jasnej cholery on polazł? Powinien być gdzieś tu w pobliżu, a go nie ma. Kurwa.
Kociak spojrzał na Josha. Po jaką cholerę ten człowiek... Ten ktoś, się tu znalazł?
I ile można mu o nas powiedzieć?
- Właściwie to powiedziałbym raczej, że wziąć w niej udział. Żeby być takim zupełnie ścisłym... - Kociak spojrzał na cygaro Josha - ...to po to żeby ją wygrać. Widzisz, jesteśmy teraz troszkę biedni, i każdy sposób zarobienia kasy jest dla nas dobrym pomysłem. Taki jak wygrywanie nielegalnych walk bokserskich jest wręcz świetnym... Z pewnych - poklepał Dietera po ramieniu - względów. A ty co tu robisz? Będziesz kibicował?
Erwan. Gdzie do jasnej cholery on polazł? Powinien być gdzieś tu w pobliżu, a go nie ma. Kurwa.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Josh raz jeszcze pyknął cygaro, uśmiechając się po chwili. Jego wzrok powędrował ku Dieterowi, którego twarz skąpana była w zielonym świetle. Muzyka w klubie ucichła na chwilę, jakiś facet zaczął coś mówić… ale nie mogliście zrozumieć co, chyba że byście się lepiej przysłuchali.
- Ja… ja mam interes z szefem tego burdelu, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Spoważniał, uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Nie widziałem was wśród reszty zawodników, a byłem niedawno na piętrze. Jeśli jeszcze się nie zapisaliście, to idźcie do tamtych zielonych kanap… jeden z przydupasów Kaina was zapisze.
- Ja… ja mam interes z szefem tego burdelu, jeśli wiesz o co mi chodzi.
Spoważniał, uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Nie widziałem was wśród reszty zawodników, a byłem niedawno na piętrze. Jeśli jeszcze się nie zapisaliście, to idźcie do tamtych zielonych kanap… jeden z przydupasów Kaina was zapisze.
Ostatnio zmieniony niedziela, 6 maja 2007, 16:37 przez Seth, łącznie zmieniany 1 raz.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Przyjrzał się Joshowi. On też tu coś spieprzy, Kociak był tego cholernie pewien. Nie potrzebował do tego legendarnej Malkaviańskiej intuicji. Wystarczyło zwyczajne, ludzkie myślenie.
Ten koleś był za słaby żeby wszystko załatwić samemu, więc musiał coś spieprzyć. No ale trudno, nic na to nie poradzimy. Czas wziąć się za własną robotę.
- Sp'ko. Dzi'ki za in'frmacje gdzi' m'żna si' z'pisać d' walk. - rzucił do Josha. Kumple spojrzeli na niego, przysłuchując się dziwacznemu, zżerającemu samogłoski akcentowi. Widać jednak przyzywczaili się już nieco do dziwactw Kociaka, bo na razie tego nie skomentowali.
Ruszyli razem w stronę zielonych kanap. Zapisać się trzeba możliwie szybko, i zwiać stąd, póki Erwan i jego nowy kolega niczego za mocno nie zepsuli...
Przyjrzał się Joshowi. On też tu coś spieprzy, Kociak był tego cholernie pewien. Nie potrzebował do tego legendarnej Malkaviańskiej intuicji. Wystarczyło zwyczajne, ludzkie myślenie.
Ten koleś był za słaby żeby wszystko załatwić samemu, więc musiał coś spieprzyć. No ale trudno, nic na to nie poradzimy. Czas wziąć się za własną robotę.
- Sp'ko. Dzi'ki za in'frmacje gdzi' m'żna si' z'pisać d' walk. - rzucił do Josha. Kumple spojrzeli na niego, przysłuchując się dziwacznemu, zżerającemu samogłoski akcentowi. Widać jednak przyzywczaili się już nieco do dziwactw Kociaka, bo na razie tego nie skomentowali.
Ruszyli razem w stronę zielonych kanap. Zapisać się trzeba możliwie szybko, i zwiać stąd, póki Erwan i jego nowy kolega niczego za mocno nie zepsuli...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Wampir zastanawiał się przez chwilę.
*Był taki jeden sklep jubilerski... W piwnicy był pentagram i czarna księga.* - przekazał. - *Potem wszystko poszło w cholerę.*
Erwan uśmiechnął się pod nosem, doskonale pamiętał tą sytuację.
*Jeśli ci się nudzi, to możesz mnie oświecić w sprawie tego 'czegoś'. Ale póki co lepiej poszukajmy naszej sierotki. Przyda się twój wzrok. Gdzie znajdę jakieś pomieszczenia ochrony?*
"Zwariuję tutaj... Faktycznie coś wisi w powietrzu. Trzeba załatwić sprawę i wracać do bazy."
Wampir zastanawiał się przez chwilę.
*Był taki jeden sklep jubilerski... W piwnicy był pentagram i czarna księga.* - przekazał. - *Potem wszystko poszło w cholerę.*
Erwan uśmiechnął się pod nosem, doskonale pamiętał tą sytuację.
*Jeśli ci się nudzi, to możesz mnie oświecić w sprawie tego 'czegoś'. Ale póki co lepiej poszukajmy naszej sierotki. Przyda się twój wzrok. Gdzie znajdę jakieś pomieszczenia ochrony?*
"Zwariuję tutaj... Faktycznie coś wisi w powietrzu. Trzeba załatwić sprawę i wracać do bazy."
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Dieter obrzucił Josha beznamiętnym spojrzeniem. Zbliżył twarz do jego ucha:
- Powodzenia, Josh. Mam nadzieję, że nie zrobisz niczego głupiego.
Kiedy z Kociakiem ruszyli w miejsce zapisów, Ravnos przybrał minę groźnego zakapiora. Minę osiłka gotowego odgryźć komarowi przyrodzenie za to, że ten upierdliwie brzęczy.
Minę prawie jak pewien na poły legendarny bokser zza miedzy - Andrew Golota.
Dieter obrzucił Josha beznamiętnym spojrzeniem. Zbliżył twarz do jego ucha:
- Powodzenia, Josh. Mam nadzieję, że nie zrobisz niczego głupiego.
Kiedy z Kociakiem ruszyli w miejsce zapisów, Ravnos przybrał minę groźnego zakapiora. Minę osiłka gotowego odgryźć komarowi przyrodzenie za to, że ten upierdliwie brzęczy.
Minę prawie jak pewien na poły legendarny bokser zza miedzy - Andrew Golota.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
- Och nie bój się, nic złego mi się nie stanie…!
Krzyknął do nich Josh, gdy odchodzili w kierunku loży dla „specjalnych gości”. Dziwak z tego spokrewnionego… albo to, albo coś się z nim nie zgadzało.
Przeszli przez barek, mijając tłum. Kilka skromnie ubranych dziewcząt – z bardzo ostrym, czarno-białym makijażem – uśmiechało się ponętnie do DeCroya. Paru wytatuowanych kolesi, wyglądających na bokserów, obserwowało z dystansu Dietera… przenosząc wzrok po chwili na Kociaka. Tymczasem koteria przeszła na parkiet.
Roztańczone, spocone ciała. Zielone promienie odbijające się o martwe twarze. Malkavianin trzymał mocno swoją torbę, oraz co chwila sprawdzał nerwowo położenie tuby na mapy. Jack trzymał się blisko, zostawiając Michaela z tyłu.
Ludzie spoglądali na nich, rozchodząc się i obserwując, gdy tylko przechodzili. Wyraźnie widać było ich podekscytowane spojrzenia, ich pełne pożądania i zdziwienia miny.
Szeptali… lecz gdy tylko wzroki ich, oraz wampirów spotykały się, natychmiast spuszczali miny.
Kociak błędnie odczytał ten znak. Jego duma i jego próżność wzięły górę. Wyprostował się dumnie, zmieniając krok na bardziej swobodny. Szedł na przedzie, odziany w swoje dziwaczne ubrania… tuż obok niego kroczyło dwóch szaroskórych, groźnie wyglądających olbrzymów. Kawałek za nimi szedł powoli inny wampir, podobnie jak Dieter jednooki, lecz ubrany w stare, poszarpane ubrania.
Wychodzili z parkietu, ludzie rozstępowali się przed nimi, całkowicie ignorując zagłuszającą muzykę.
Przed oczyma wyrósł im krąg zielonych, pokrytych skórą (i miejscami wylanym piwem) kanap. Dwójka ochroniarzy pojawiła się przed nimi jakby znikąd. Dwóch łysych typków, noszących drogie garniaki od Armaniego. Wyciągnęli przed siebie otwarte dłonie, zabraniając przejścia dalej.
- Niech wejdą.
Rozległ się głos gdzieś z tyłu. Znajomy głos.
„Jesteś bezczelny i ignorujesz prawdziwe zagrożenia… nie podoba mi się to.”
Erwan stał twarzą do ściany. Nie potrzebował oczu, żeby się tego domyślić.
„Odpowiadając na twoje pierwsze pytanie – tak, wyczuwam wśród was istotę, którą spotkałem już całe wieki temu. Na tobie ten smród jest najsilniejszy… jakbyś wszedł z tą istotą w kontakt.”
Czarnoksiężnik wytężył słuch. Czuł jakieś poruszenie wokół siebie, więc zaczął nasłuchiwać… muzyka nadal go zagłuszała, lecz okrzyki ludzi się wyciszyły. Coś odciągnęło ich uwagę.
„Odpowiadając na drugie pytanie – podążaj za moimi wskazówkami, a na pewno dotrzemy do właściwego rozwiązania.”
Jones oparł dłonie o ścianę, jednocześnie przejeżdżając językiem po kłach. Słodki, miedziany smak wypełnił jego usta.
„Idź w lewo, trzymając się ściany, aż dotrzesz do kolumny. Potem omiń ją, wychodząc z drugiej strony… obok będzie korytarz. Daj znać, gdy już tam dotrzesz.”
Złośliwy rechot zabrzmiał wewnątrz czaszki wampira.
Dwójka łysoli odsunęła się na bok, zaś żaden z mięśni ich twarzy nawet nie drgnął. Dwa strażnicze posągi. Koteria weszła do środka kręgu kanap… poczuli na sobie wzrok wszystkich tam obecnych.
Ubrany na fioletowo murzyn, obłapiający dwie białe dziwki po lewo. Trzech obwieszonych łańcuchami punków, zerkających na nich spode łba po prawo. Zauważyliście że ci mieli zielone fryzury, choć na ich ubiorze tego koloru nie było.
Spojrzeli wprost. Tam, wokół największej z kanap stało trzech facetów. Dwóch w garniturach, jeden w brązowym płaszczu. Kociak momentalnie go rozpoznał. To jego spotkał na szczycie Sears Tower. Wygląda na to że tamten też rozpoznał Kociaka, bo uśmiechnął się lekko do niego spod swoich prostokątnych okularów. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona… jego skóra była już szara, a nie blada. Jego ubranie składało się z wspomnianego brązowego płaszcza, brudnej koszuli, brunatnych spodni, oraz wyraźnie zabłoconych, traperskich butów. W całym jego ubiorze, wyglądał jakby został wyjęty z jakiegoś muzeum.
- Pokłońcie się przed Kainem!
Rozległ się piskliwy głos zza ich pleców. Odwrócili się, spostrzegając niskiego, szczupłego blondyna. Czerwień jego koszuli biła spod marynarki niczym promień. Niczym krew… a Dieter go dobrze zapamiętał.
To on wydał wyrok na rodzinę Josha.
I dopiero teraz, jakby wcześniej byli odurzeni jakimś boskim nektarem, spostrzegli kto siedzi na owej największej z kanap. Spostrzegli luźną, zieloną szatę, szytą jak toga jakiegoś egipskiego kapłana. Spod niej wystawała para zielonych spodni, zaś talię opinał złoty pas. Dziwacznie długi, zielony kapelusz z wielkim rondem. Para ciemnych, okrągłych szkiełek na oczach.
I przesadny uśmiech krwawo czerwonych ust, wykrzywiających tą bladą twarz.
- Ty…
Michael wystąpił do przodu. W jego jednym oku błyskał płomień gniewu.
- My się znamy, mój synu?
Wampir stał teraz krok przed kanapą Kaina, ściskając pięści w gniewie.
- Mamy świetną pamięć do twarzy.
- … jednak wciąż nie wiem kim jesteś. Tłumacz się, i nie marnuj mojego czasu!
Ochroniarze zaraz znaleźli się przy Michaelu, chwytając go za ramiona i odciągając brutalnie do tyłu.
- Ty jesteś prochem!
Wrzasnął uzdrowiciel, wyrywając się ochronie i doskakując do „zielonego” mężczyzny.
- Straże!
- … Nowy Jork, pięć lat temu. Zmieniłeś się w proch na własnej łodzi… i byliśmy tam!
Uśmiech zniknął z twarzy Kaina. Zanim jego ludzie mogli podejść do Michaela, ten ryknął na nich.
- Stać!
Z twarzy właściciela „Czyśćca” uśmiech powędrował na twarz Cyklopa. Ten wyprostował się, poprawił płaszcz… i odszedł do reszty koterii.
- Pokłońcie się przed Kainem!
Nalegał niski blondyn, z nutą irytacji w głosie.
Krzyknął do nich Josh, gdy odchodzili w kierunku loży dla „specjalnych gości”. Dziwak z tego spokrewnionego… albo to, albo coś się z nim nie zgadzało.
Przeszli przez barek, mijając tłum. Kilka skromnie ubranych dziewcząt – z bardzo ostrym, czarno-białym makijażem – uśmiechało się ponętnie do DeCroya. Paru wytatuowanych kolesi, wyglądających na bokserów, obserwowało z dystansu Dietera… przenosząc wzrok po chwili na Kociaka. Tymczasem koteria przeszła na parkiet.
Roztańczone, spocone ciała. Zielone promienie odbijające się o martwe twarze. Malkavianin trzymał mocno swoją torbę, oraz co chwila sprawdzał nerwowo położenie tuby na mapy. Jack trzymał się blisko, zostawiając Michaela z tyłu.
Ludzie spoglądali na nich, rozchodząc się i obserwując, gdy tylko przechodzili. Wyraźnie widać było ich podekscytowane spojrzenia, ich pełne pożądania i zdziwienia miny.
Szeptali… lecz gdy tylko wzroki ich, oraz wampirów spotykały się, natychmiast spuszczali miny.
Kociak błędnie odczytał ten znak. Jego duma i jego próżność wzięły górę. Wyprostował się dumnie, zmieniając krok na bardziej swobodny. Szedł na przedzie, odziany w swoje dziwaczne ubrania… tuż obok niego kroczyło dwóch szaroskórych, groźnie wyglądających olbrzymów. Kawałek za nimi szedł powoli inny wampir, podobnie jak Dieter jednooki, lecz ubrany w stare, poszarpane ubrania.
Wychodzili z parkietu, ludzie rozstępowali się przed nimi, całkowicie ignorując zagłuszającą muzykę.
Przed oczyma wyrósł im krąg zielonych, pokrytych skórą (i miejscami wylanym piwem) kanap. Dwójka ochroniarzy pojawiła się przed nimi jakby znikąd. Dwóch łysych typków, noszących drogie garniaki od Armaniego. Wyciągnęli przed siebie otwarte dłonie, zabraniając przejścia dalej.
- Niech wejdą.
Rozległ się głos gdzieś z tyłu. Znajomy głos.
„Jesteś bezczelny i ignorujesz prawdziwe zagrożenia… nie podoba mi się to.”
Erwan stał twarzą do ściany. Nie potrzebował oczu, żeby się tego domyślić.
„Odpowiadając na twoje pierwsze pytanie – tak, wyczuwam wśród was istotę, którą spotkałem już całe wieki temu. Na tobie ten smród jest najsilniejszy… jakbyś wszedł z tą istotą w kontakt.”
Czarnoksiężnik wytężył słuch. Czuł jakieś poruszenie wokół siebie, więc zaczął nasłuchiwać… muzyka nadal go zagłuszała, lecz okrzyki ludzi się wyciszyły. Coś odciągnęło ich uwagę.
„Odpowiadając na drugie pytanie – podążaj za moimi wskazówkami, a na pewno dotrzemy do właściwego rozwiązania.”
Jones oparł dłonie o ścianę, jednocześnie przejeżdżając językiem po kłach. Słodki, miedziany smak wypełnił jego usta.
„Idź w lewo, trzymając się ściany, aż dotrzesz do kolumny. Potem omiń ją, wychodząc z drugiej strony… obok będzie korytarz. Daj znać, gdy już tam dotrzesz.”
Złośliwy rechot zabrzmiał wewnątrz czaszki wampira.
Dwójka łysoli odsunęła się na bok, zaś żaden z mięśni ich twarzy nawet nie drgnął. Dwa strażnicze posągi. Koteria weszła do środka kręgu kanap… poczuli na sobie wzrok wszystkich tam obecnych.
Ubrany na fioletowo murzyn, obłapiający dwie białe dziwki po lewo. Trzech obwieszonych łańcuchami punków, zerkających na nich spode łba po prawo. Zauważyliście że ci mieli zielone fryzury, choć na ich ubiorze tego koloru nie było.
Spojrzeli wprost. Tam, wokół największej z kanap stało trzech facetów. Dwóch w garniturach, jeden w brązowym płaszczu. Kociak momentalnie go rozpoznał. To jego spotkał na szczycie Sears Tower. Wygląda na to że tamten też rozpoznał Kociaka, bo uśmiechnął się lekko do niego spod swoich prostokątnych okularów. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona… jego skóra była już szara, a nie blada. Jego ubranie składało się z wspomnianego brązowego płaszcza, brudnej koszuli, brunatnych spodni, oraz wyraźnie zabłoconych, traperskich butów. W całym jego ubiorze, wyglądał jakby został wyjęty z jakiegoś muzeum.
- Pokłońcie się przed Kainem!
Rozległ się piskliwy głos zza ich pleców. Odwrócili się, spostrzegając niskiego, szczupłego blondyna. Czerwień jego koszuli biła spod marynarki niczym promień. Niczym krew… a Dieter go dobrze zapamiętał.
To on wydał wyrok na rodzinę Josha.
I dopiero teraz, jakby wcześniej byli odurzeni jakimś boskim nektarem, spostrzegli kto siedzi na owej największej z kanap. Spostrzegli luźną, zieloną szatę, szytą jak toga jakiegoś egipskiego kapłana. Spod niej wystawała para zielonych spodni, zaś talię opinał złoty pas. Dziwacznie długi, zielony kapelusz z wielkim rondem. Para ciemnych, okrągłych szkiełek na oczach.
I przesadny uśmiech krwawo czerwonych ust, wykrzywiających tą bladą twarz.
- Ty…
Michael wystąpił do przodu. W jego jednym oku błyskał płomień gniewu.
- My się znamy, mój synu?
Wampir stał teraz krok przed kanapą Kaina, ściskając pięści w gniewie.
- Mamy świetną pamięć do twarzy.
- … jednak wciąż nie wiem kim jesteś. Tłumacz się, i nie marnuj mojego czasu!
Ochroniarze zaraz znaleźli się przy Michaelu, chwytając go za ramiona i odciągając brutalnie do tyłu.
- Ty jesteś prochem!
Wrzasnął uzdrowiciel, wyrywając się ochronie i doskakując do „zielonego” mężczyzny.
- Straże!
- … Nowy Jork, pięć lat temu. Zmieniłeś się w proch na własnej łodzi… i byliśmy tam!
Uśmiech zniknął z twarzy Kaina. Zanim jego ludzie mogli podejść do Michaela, ten ryknął na nich.
- Stać!
Z twarzy właściciela „Czyśćca” uśmiech powędrował na twarz Cyklopa. Ten wyprostował się, poprawił płaszcz… i odszedł do reszty koterii.
- Pokłońcie się przed Kainem!
Nalegał niski blondyn, z nutą irytacji w głosie.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos, mimo iż niezwykle zaskoczony wystąpieniem Uzdrowiciela, zachował na twarzy aktorski grymas osiłka. Podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie i pokłonił lekko czoło, wciąż patrząc na osobnika nazywanego Kainem.
"Ach so... Robi się coraz ciekawiej..."
- Ekhm... - odchrząknął, starając się zwrócić na siebie uwagę. - Wasza opowieść jest naprawdę wzruszająca, ale przyszedłem tu w konkretnym celu. Słyszałem, że można tu zmierzyć się w całkiem dobrymi zawodnikami.
Dieter zniżył głos do wibrującego basu.
- Tak się akurat składa, że mam ochotę sprać kilka pysków. Wszak nie ma mocniejszego nad Twardego Szwaba, prawda trenerze? - puścił oko do Kociaka.
- Tak znamienici goście - spojrzał wpierw na Kaina, zgromadzonych "vipów", odwrócił się do piskliwego kastrata, w końcu znów zatrzymał wzrok na Kainie - zasługują na miłe dla oka widowisko, które mam nadzieję zapewnić. Szefie, wystaw swojego czempiona, a przerobię jego twarz na tatar.
Dieter uśmiechnął się złośliwie, epatując pewnością siebie.
Na szachownicy zagęściło się od figur, z których każda chciała zagrać wedle własnej strategii.
Ravnos, mimo iż niezwykle zaskoczony wystąpieniem Uzdrowiciela, zachował na twarzy aktorski grymas osiłka. Podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie i pokłonił lekko czoło, wciąż patrząc na osobnika nazywanego Kainem.
"Ach so... Robi się coraz ciekawiej..."
- Ekhm... - odchrząknął, starając się zwrócić na siebie uwagę. - Wasza opowieść jest naprawdę wzruszająca, ale przyszedłem tu w konkretnym celu. Słyszałem, że można tu zmierzyć się w całkiem dobrymi zawodnikami.
Dieter zniżył głos do wibrującego basu.
- Tak się akurat składa, że mam ochotę sprać kilka pysków. Wszak nie ma mocniejszego nad Twardego Szwaba, prawda trenerze? - puścił oko do Kociaka.
- Tak znamienici goście - spojrzał wpierw na Kaina, zgromadzonych "vipów", odwrócił się do piskliwego kastrata, w końcu znów zatrzymał wzrok na Kainie - zasługują na miłe dla oka widowisko, które mam nadzieję zapewnić. Szefie, wystaw swojego czempiona, a przerobię jego twarz na tatar.
Dieter uśmiechnął się złośliwie, epatując pewnością siebie.
Na szachownicy zagęściło się od figur, z których każda chciała zagrać wedle własnej strategii.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Schylił się przed Kainem, głęboko. Bardzo głęboko.
Żeby ten nie zobaczył złośliwego uśmieszku.
- Mój zawodnik bardzo... bezpośrednio powiedział co mieliśmy wam do przekazania. Bo faktycznie, chcielibyśmy zapisać się na tutejszy... Turniej bokserski. - nie uśmiechał się teraz. Nie miał twarzy która by się do tego nadawała.
Kociak miał brzydkie, bardzo brzydkie przeczucie.
Że te wszystkie figury i tak są sterowane czyjąś ręką.
Przypatrzył się przez chwilę siedzącym. Nie sprawdzać torby i tuby, oni patrzą.
- Obawiam się że nasz kochany Twardy Szwab jest równie nieskomplikowany jak to co mówi, ale to nie powinno być przeszkodą w tym co ma robić, prawda? Od myślenia ma mnie, w końcu. - podrapał się po głowie. Katana brzęknęła cicho o SPASa wewnątrz tuby, co nawet wyczulone uszy Kociaka, będące ledwie o cal od niej, ledwie usłyszały w tym cholernym hałasie.
- Więc czy trzeba zrobić coś specjalnego żeby się zapisać, czy tak po prostu możemy dodać Twardego Szwaba do turnieju?
Schylił się przed Kainem, głęboko. Bardzo głęboko.
Żeby ten nie zobaczył złośliwego uśmieszku.
- Mój zawodnik bardzo... bezpośrednio powiedział co mieliśmy wam do przekazania. Bo faktycznie, chcielibyśmy zapisać się na tutejszy... Turniej bokserski. - nie uśmiechał się teraz. Nie miał twarzy która by się do tego nadawała.
Kociak miał brzydkie, bardzo brzydkie przeczucie.
Że te wszystkie figury i tak są sterowane czyjąś ręką.
Przypatrzył się przez chwilę siedzącym. Nie sprawdzać torby i tuby, oni patrzą.
- Obawiam się że nasz kochany Twardy Szwab jest równie nieskomplikowany jak to co mówi, ale to nie powinno być przeszkodą w tym co ma robić, prawda? Od myślenia ma mnie, w końcu. - podrapał się po głowie. Katana brzęknęła cicho o SPASa wewnątrz tuby, co nawet wyczulone uszy Kociaka, będące ledwie o cal od niej, ledwie usłyszały w tym cholernym hałasie.
- Więc czy trzeba zrobić coś specjalnego żeby się zapisać, czy tak po prostu możemy dodać Twardego Szwaba do turnieju?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Kain uśmiechnął się z satysfakcją, widząc pokłony trójki wampirów. Michael jednak stał niewzruszony, nie drgnąwszy nawet głową. Do chwili gdy spotkał wymowne spojrzenie Dietera. Wylizany blondasem, który zdawał się być majordomusem władcy, uśmiechnął się tylko paskudnie. Ten dupek zdawał się czerpać chorą przyjemność z waszego uniżenia…
Przez chwilę staliście tak w ciszy, obserwując jak owy „Kain” gładzi się teatralnie po łysej brodzie. Jack dokładnie studiował jego wygląd, starając się powiązać ze sobą fakty. Był jednym ze Spokrewnionych, co było oczywiste. Jego styl ubioru mówił dwie rzeczy – że swoją rolę bierze niezwykle poważnie, oraz że dobór odpowiednich komponentów stroju oznacza, że osoba ta ma jakieś pojęcie o ubiorach kapłanów. Co nasuwało z kolei inny wniosek.
Mógł sam być kapłanem. Gangrel bał się myśleć, jakiego boga może czcić ten wampir.
W końcu ich gospodarz postanowił się odezwać. Mówił cicho, spokojnym głosem, lecz nawet pomimo muzyki był idealnie słyszalny… dla tych którzy słuchali.
- Hmm… Nie wygląda na zaradnego. Ach, ale to tak nawet lepiej.
Obrzucił wzrokiem Stiera, mierząc go od stóp do głowy. Spokrewniony szybko spostrzegł, że podobną czynność wykonuje zarówno blondas, jak i reszta „vipów”.
- Właściwie, jak mi wiadomo, mamy już komplet zawodników.
Rzekł leniwie, jeszcze bardziej rozkładając się na swojej kanapie. Wyglądał na ekstremalnie znudzonego.
- Ach, ale *wy* jesteście wyjątkowi, nieprawdaż? Wy i ja… jesteśmy z tego samego rodzaju.
Rozszerzył krwawo czerwone usta w uśmiechu, odwracając się jednocześnie do Michaela.
- Jesteście moimi dziećmi, zaś ja… jestem waszym ojcem. A jaki byłby ze mnie ojciec, gdybym odmówił synu gorzkiego smaku krwi, wyciskanej z wroga pod mocarnymi ciosami?
Podniósł leniwie rękę, po czym płynnym ruchem machnął na swojego majordomusa.
- Zapisz „Twardego Szwaba” na listę zawodników.
- Tak, mistrzu.
Kociaka przeszły ciarki na dźwięk tego słowa. Zaczął się zastanawiać, czy reakcja byłaby taka sama, gdyby nie obecność Michaela wśród nich. Tymczasem blondyn zapisał coś w pośpiesznie wyjętym notesie, który oddał jednemu z ochroniarzy. Zaraz jednak zwrócił się do Malka.
- Walki rozpoczną się za dziesięć minut. Odprowadź swoją małpę na piętro, tylko nie zgub się idąc do szatni. Organizator walk wam wszystko wyjaśni… tylko ci tam…
Kiwnął lekceważąco na Jacka i Michaela.
- … nie mają wstępu do szatni. Tylko Szwab i… „pan”. Może mi pan powtórzyć swoje imię?
Blondas zwrócił się do Kociaka, zatrzymując na chwilę wzrok na jego torbie. Jednocześnie „Kain” nie spuszczał wzroku z uzdrowiciela.
Przez chwilę staliście tak w ciszy, obserwując jak owy „Kain” gładzi się teatralnie po łysej brodzie. Jack dokładnie studiował jego wygląd, starając się powiązać ze sobą fakty. Był jednym ze Spokrewnionych, co było oczywiste. Jego styl ubioru mówił dwie rzeczy – że swoją rolę bierze niezwykle poważnie, oraz że dobór odpowiednich komponentów stroju oznacza, że osoba ta ma jakieś pojęcie o ubiorach kapłanów. Co nasuwało z kolei inny wniosek.
Mógł sam być kapłanem. Gangrel bał się myśleć, jakiego boga może czcić ten wampir.
W końcu ich gospodarz postanowił się odezwać. Mówił cicho, spokojnym głosem, lecz nawet pomimo muzyki był idealnie słyszalny… dla tych którzy słuchali.
- Hmm… Nie wygląda na zaradnego. Ach, ale to tak nawet lepiej.
Obrzucił wzrokiem Stiera, mierząc go od stóp do głowy. Spokrewniony szybko spostrzegł, że podobną czynność wykonuje zarówno blondas, jak i reszta „vipów”.
- Właściwie, jak mi wiadomo, mamy już komplet zawodników.
Rzekł leniwie, jeszcze bardziej rozkładając się na swojej kanapie. Wyglądał na ekstremalnie znudzonego.
- Ach, ale *wy* jesteście wyjątkowi, nieprawdaż? Wy i ja… jesteśmy z tego samego rodzaju.
Rozszerzył krwawo czerwone usta w uśmiechu, odwracając się jednocześnie do Michaela.
- Jesteście moimi dziećmi, zaś ja… jestem waszym ojcem. A jaki byłby ze mnie ojciec, gdybym odmówił synu gorzkiego smaku krwi, wyciskanej z wroga pod mocarnymi ciosami?
Podniósł leniwie rękę, po czym płynnym ruchem machnął na swojego majordomusa.
- Zapisz „Twardego Szwaba” na listę zawodników.
- Tak, mistrzu.
Kociaka przeszły ciarki na dźwięk tego słowa. Zaczął się zastanawiać, czy reakcja byłaby taka sama, gdyby nie obecność Michaela wśród nich. Tymczasem blondyn zapisał coś w pośpiesznie wyjętym notesie, który oddał jednemu z ochroniarzy. Zaraz jednak zwrócił się do Malka.
- Walki rozpoczną się za dziesięć minut. Odprowadź swoją małpę na piętro, tylko nie zgub się idąc do szatni. Organizator walk wam wszystko wyjaśni… tylko ci tam…
Kiwnął lekceważąco na Jacka i Michaela.
- … nie mają wstępu do szatni. Tylko Szwab i… „pan”. Może mi pan powtórzyć swoje imię?
Blondas zwrócił się do Kociaka, zatrzymując na chwilę wzrok na jego torbie. Jednocześnie „Kain” nie spuszczał wzroku z uzdrowiciela.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
- Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. Nazywam się Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. - Kociak był pewien ze nazwisko zasłyszane kiedyś w jakiejś polskiej komedii sprawi Amerykaninowi równie dużo problemów, co kiedyś Niemcom. - Najmocniej przepraszam, że zapomniałem się przedstawić. Ostatnio rzadko spotykałem się z nieznajomymi, trenując Twardego Szwaba. - przyjrzał się jak idzie blondasowi zapisywanie jego nazwiska. - Och, proszę zanotować mnie po prostu jako Joahima Smitha. To mój... pseudonim artystyczny. Tutaj, w Stanach, lepiej znany niż prawdziwe nazwisko. - pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
Trzeba ich uspokoić, nie mogą za wcześniej dowiedzieć się co się tu kroi...
Poklepał się po torbie.
- Ciekawe czy spodoba się... ludowi... wojenny strój Twardego Szwaba. Na razie niech pozostanie tajemnicą, żeby wszyscy mieli lepszą niespodziankę. Tak samo jak nasze schematy taktyczne... - poruszył lekko barkiem, tak żeby tuba podskoczyła. - Muszą być wydrukowane ładnie, na kolorowo i w dużym formacie, żeby ułatwić mu ich zapamiętanie. - poklepał Dietera po barku. - Do szatni tak łatwo trafić, czy chcesz sprawdzić moją inteligencję, nie podając mi drogi? - puścił oko do blondyna. Ciekaw był reakcji.
Ostatnio o wiele za często przechodzą mnie dreszcze, coś jest nie tak...
- A nasi kumple zaczekają gdzieś na parkiecie, prawda, chłopaki? - zwrócił się do Jacka i Michaela. Szczególnie do Michaela. - A kiedy zacznie się najciekawsza część wieczoru, będą mogli popatrzeć z dołu, to i tak lepsze miejsca. A może na zakończenie trochę sobie jeszcze porozmawiamy...
- Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. Nazywam się Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. - Kociak był pewien ze nazwisko zasłyszane kiedyś w jakiejś polskiej komedii sprawi Amerykaninowi równie dużo problemów, co kiedyś Niemcom. - Najmocniej przepraszam, że zapomniałem się przedstawić. Ostatnio rzadko spotykałem się z nieznajomymi, trenując Twardego Szwaba. - przyjrzał się jak idzie blondasowi zapisywanie jego nazwiska. - Och, proszę zanotować mnie po prostu jako Joahima Smitha. To mój... pseudonim artystyczny. Tutaj, w Stanach, lepiej znany niż prawdziwe nazwisko. - pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
Trzeba ich uspokoić, nie mogą za wcześniej dowiedzieć się co się tu kroi...
Poklepał się po torbie.
- Ciekawe czy spodoba się... ludowi... wojenny strój Twardego Szwaba. Na razie niech pozostanie tajemnicą, żeby wszyscy mieli lepszą niespodziankę. Tak samo jak nasze schematy taktyczne... - poruszył lekko barkiem, tak żeby tuba podskoczyła. - Muszą być wydrukowane ładnie, na kolorowo i w dużym formacie, żeby ułatwić mu ich zapamiętanie. - poklepał Dietera po barku. - Do szatni tak łatwo trafić, czy chcesz sprawdzić moją inteligencję, nie podając mi drogi? - puścił oko do blondyna. Ciekaw był reakcji.
Ostatnio o wiele za często przechodzą mnie dreszcze, coś jest nie tak...
- A nasi kumple zaczekają gdzieś na parkiecie, prawda, chłopaki? - zwrócił się do Jacka i Michaela. Szczególnie do Michaela. - A kiedy zacznie się najciekawsza część wieczoru, będą mogli popatrzeć z dołu, to i tak lepsze miejsca. A może na zakończenie trochę sobie jeszcze porozmawiamy...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Majordomus... Ta kanalia pożegna się ze swym mizernym żywotem w pierwszej kolejności. Od dawna mało który głąb działał tak na nerwy Ravnosowi, jak ten przylizany konus.
Na słowa Kaina Dieter uśmiechnął się głupawo, adekwatnie do przybranej pozy. Nie mógł jednak powstrzymać się przed posłaniem blondasowi spojrzenia: "Nie lubię cię, koleś".
Poruszył karkiem w jedną i drugą stronę, głośno strzelając kłykciami.
- Pójdźmy już... - powiedział. - Przyjacielu, bądź łaskaw wskazać drogę podróżnym.
Majordomus... Ta kanalia pożegna się ze swym mizernym żywotem w pierwszej kolejności. Od dawna mało który głąb działał tak na nerwy Ravnosowi, jak ten przylizany konus.
Na słowa Kaina Dieter uśmiechnął się głupawo, adekwatnie do przybranej pozy. Nie mógł jednak powstrzymać się przed posłaniem blondasowi spojrzenia: "Nie lubię cię, koleś".
Poruszył karkiem w jedną i drugą stronę, głośno strzelając kłykciami.
- Pójdźmy już... - powiedział. - Przyjacielu, bądź łaskaw wskazać drogę podróżnym.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Kain uśmiechnął się widząc zapisy na jego turniej. Po chwili odwrócił się w bok, posyłając szyderczą minę „nagrodzie”.
- Sporawa grupa się zebrała już dla pana, panie Beckett. Możemy mieć tylko nadzieję, iż cel dla którego zwycięzca pana użyje, będzie… znośny.
Beckett nic nie odpowiedział, uśmiechając się na siłę.
Właściciel klubu zwrócił się po chwili do Kociaka.
- Mój sługa odprowadzi was. Zostaliście potraktowani z wielką łaską… a teraz precz, zanim zmienię zdanie, a jeden z moich strażników wyrzuci was do rynsztoka.
Kiwnął głową do Majordomusa, co ten skwitował głębokim ukłonem.
Odgłosy zatłoczonej dyskoteki podobnie dotarły do ich uszu. Znowu skoncentrowali się na roztańczonych, spoconych ciałach. Gdzieś pośrodku parkietu, jakaś para uprawiała namiętny seks na podłodze, zasłaniając się jedynie czerwoną torebką kobiety. Przeciągające, miękkie bity wypełniły parkiet, wychodząc do tłumu z jęczącą do mikrofonu gotką, która postanowiła dotrzymać towarzystwa Dj-owi.
Siedzący na niedalekiej, zielonej kanapie alfons rozpiął rozporek. Rozkosznie mrucząc, jedna z jego białych dziwek włożyła rękę do środka.
Blondas podszedł do Dietera, zamierzając coś powiedzieć. Jednak widząc jego spojrzenie, zatrzymał się w pół słowa. Zamiast cokolwiek mówić, kiwnął na Kociaka, aby ten poszedł za nm.
- Jeszcze jedna sprawa, Nathamie.
To Michael odezwał się, ignorując całkowicie nakaz „Kaina”. Tymczasem adresat jego słów uniósł brwi, lecz nie wypowiedział ani słowa.
- Widzieliśmy jak zamieniasz się w proch… staliśmy obok. Więc jak…
- Och, aniele, to naprawdę proste.
Przerwał mu wampir. Jego kły wysunęły się lekko zza warg, zaś przez szkiełka zaczęła prześwitywać para zielonych, dzikich oczu.
- Jestem ojcem Dyscyplin. To bardzo wygodne myśleć że mnie nie ma, prawda? A wystarczyła dobrze umiejscowiona iluzja, bym zniknął z waszych wspomnień… i paru innych osób też.
Uzdrowiciel kiwnął głową, jakby w zamyśleniu. Po czym nie patrząc się na nikogo, klepnął Jacka w ramię… i odszedł z nim ku zielonym promieniom parkietu.
Erwan szedł zgodnie z wskazówkami Demona. Trzymając się ściany, czuł jak podchodzi bliżej barku. Umiejscowienie krwawych kontur, które malowały się przed jego oczyma, wskazywało na to. Jednak nie miał innego wyboru, niż zaufać jego przewodnikowi.
Nagle w coś uderzył. Dokładnie wymacał dookoła ręką, sprawdzając obiekt. Była to kolumna, zupełnie jak przewidział Azazu. Nie była to jakaś specjalna kolumna. Ot, szeroka i kwadratowa, z sporą ilości kabli walających się wokół niej.
Powoli ją obszedł, czując jak rośnie w nim ekscytacja. Starając się nie zwrócić niczyjej uwagi, sprawdził czy jego nóż jest na miejscu.
Stał teraz po drugiej stronie. Wedle wskazówek, tam gdzie normalnie byłaby ściana, miał znajdować się boczny korytarz. Nie myśląc długo, Erwan skierował się w bok. Początkowo się zatrzymał, czując opór… lecz zaraz odkrył, że to tylko zasłona z ciężkiego materiału. Odruchowo oblizał kły, czując że zaraz znowu będzie je w coś wbijał. Zaczął iść powoli przed siebie, jednocześnie zastanawiając się czy ktoś go widzi. Albo czy jest tu kamera? Na pewno jest, w końcu to pomieszczenia ochrony.
„Jesteśmy już blisko szefie, gotuj się.”
Czuł że znajdował się już w połowie korytarza. Nagle usłyszał poruszenie za swoimi plecami.
„Drzwi są obok ciebie, szybko!”
Nie tracąc czasu, uderzył ciałem w bok, otwierając owe drzwi…
Błyskawiczne wejście po żelaznych schodach, prosto do okratowanej części klubu. Na drugie piętro, na ring… tu panował lekki półmrok, lecz nawet ciemność zdawała się mieć zielony odcień. Od razu przywitał ich ryk tłumu, skaczącego i wymachującego pięściami w kierunku walczących. Na klasycznym, średniej wielkości ringu biło się dwóch masywnych mężczyzn. Ten łysy, miał paskudnego siniaka na oku, zaś z ust leciała mu strużka krwi. Jego przeciwnik, rudy facet, zdawał się mieć poważną kontuzję ramienia. Było mniej więcej dwa razy niżej niż powinno.
- Tędy.
Odrzekł szybko Majordomus. Wskazał ręką przed siebie, na nie wyróżniające się drewniane drzwi, z wywieszoną na nich plakietką – „Zakaz wstępu”. Byli teraz za trybunami, do których się wchodziło po małych schodkach pośrodku piętra. Gdy podchodzili bliżej, Dieter spostrzegł jeszcze jedną plakietkę, ustawioną na podłodze, lecz nie zdążył jej odczytać. Blondas otworzył drzwi, wchodząc pierwszy, po czym kiwnął na was głową.
Pomieszczenie miało ściany z czerwonej cegły, zaś po obu jego stronach stały żelazne szafki. Nie było tam wiele miejsca… jednak wystarczająco dużo, żeby pomieścić grupę bokserów. Obok była para drzwi, jedne wiodące do innego pomieszczenia szatni, drugie najpewniej już na ring. Co za brud, wygląda że nie ma tu prysznica.
Gdy wchodziliście, spojrzenia Kociaka i blondasa spotkały się. Człeczyna uśmiechnął się złośliwie.
- Och, właśnie…
Z równie paskudnym uśmieszkiem patrzył się jak wampir wywraca się, ślizgając na idealnie wymytej podłodze.
- Zapomniałem dodać żebyście uważali. Świeżo myta.
Kociak krzyknął głośne „kurwa”. Jego tuba na mapy upadła wraz z nim, zaś jej wieko odskoczyło pod wpływem zderzenia z podłogą. Zawartość pojemnika wysunęła się na podłogę…
Majordomus momentalnie znieruchomiał. Jego oczy zrobiły się wielkie, zbladł na twarzy w zaledwie mgnieniu. Widać było pulsującą żyłę na jego gardle. Miał zaraz krzyknąć.
- Sporawa grupa się zebrała już dla pana, panie Beckett. Możemy mieć tylko nadzieję, iż cel dla którego zwycięzca pana użyje, będzie… znośny.
Beckett nic nie odpowiedział, uśmiechając się na siłę.
Właściciel klubu zwrócił się po chwili do Kociaka.
- Mój sługa odprowadzi was. Zostaliście potraktowani z wielką łaską… a teraz precz, zanim zmienię zdanie, a jeden z moich strażników wyrzuci was do rynsztoka.
Kiwnął głową do Majordomusa, co ten skwitował głębokim ukłonem.
Odgłosy zatłoczonej dyskoteki podobnie dotarły do ich uszu. Znowu skoncentrowali się na roztańczonych, spoconych ciałach. Gdzieś pośrodku parkietu, jakaś para uprawiała namiętny seks na podłodze, zasłaniając się jedynie czerwoną torebką kobiety. Przeciągające, miękkie bity wypełniły parkiet, wychodząc do tłumu z jęczącą do mikrofonu gotką, która postanowiła dotrzymać towarzystwa Dj-owi.
Siedzący na niedalekiej, zielonej kanapie alfons rozpiął rozporek. Rozkosznie mrucząc, jedna z jego białych dziwek włożyła rękę do środka.
Blondas podszedł do Dietera, zamierzając coś powiedzieć. Jednak widząc jego spojrzenie, zatrzymał się w pół słowa. Zamiast cokolwiek mówić, kiwnął na Kociaka, aby ten poszedł za nm.
- Jeszcze jedna sprawa, Nathamie.
To Michael odezwał się, ignorując całkowicie nakaz „Kaina”. Tymczasem adresat jego słów uniósł brwi, lecz nie wypowiedział ani słowa.
- Widzieliśmy jak zamieniasz się w proch… staliśmy obok. Więc jak…
- Och, aniele, to naprawdę proste.
Przerwał mu wampir. Jego kły wysunęły się lekko zza warg, zaś przez szkiełka zaczęła prześwitywać para zielonych, dzikich oczu.
- Jestem ojcem Dyscyplin. To bardzo wygodne myśleć że mnie nie ma, prawda? A wystarczyła dobrze umiejscowiona iluzja, bym zniknął z waszych wspomnień… i paru innych osób też.
Uzdrowiciel kiwnął głową, jakby w zamyśleniu. Po czym nie patrząc się na nikogo, klepnął Jacka w ramię… i odszedł z nim ku zielonym promieniom parkietu.
Erwan szedł zgodnie z wskazówkami Demona. Trzymając się ściany, czuł jak podchodzi bliżej barku. Umiejscowienie krwawych kontur, które malowały się przed jego oczyma, wskazywało na to. Jednak nie miał innego wyboru, niż zaufać jego przewodnikowi.
Nagle w coś uderzył. Dokładnie wymacał dookoła ręką, sprawdzając obiekt. Była to kolumna, zupełnie jak przewidział Azazu. Nie była to jakaś specjalna kolumna. Ot, szeroka i kwadratowa, z sporą ilości kabli walających się wokół niej.
Powoli ją obszedł, czując jak rośnie w nim ekscytacja. Starając się nie zwrócić niczyjej uwagi, sprawdził czy jego nóż jest na miejscu.
Stał teraz po drugiej stronie. Wedle wskazówek, tam gdzie normalnie byłaby ściana, miał znajdować się boczny korytarz. Nie myśląc długo, Erwan skierował się w bok. Początkowo się zatrzymał, czując opór… lecz zaraz odkrył, że to tylko zasłona z ciężkiego materiału. Odruchowo oblizał kły, czując że zaraz znowu będzie je w coś wbijał. Zaczął iść powoli przed siebie, jednocześnie zastanawiając się czy ktoś go widzi. Albo czy jest tu kamera? Na pewno jest, w końcu to pomieszczenia ochrony.
„Jesteśmy już blisko szefie, gotuj się.”
Czuł że znajdował się już w połowie korytarza. Nagle usłyszał poruszenie za swoimi plecami.
„Drzwi są obok ciebie, szybko!”
Nie tracąc czasu, uderzył ciałem w bok, otwierając owe drzwi…
Błyskawiczne wejście po żelaznych schodach, prosto do okratowanej części klubu. Na drugie piętro, na ring… tu panował lekki półmrok, lecz nawet ciemność zdawała się mieć zielony odcień. Od razu przywitał ich ryk tłumu, skaczącego i wymachującego pięściami w kierunku walczących. Na klasycznym, średniej wielkości ringu biło się dwóch masywnych mężczyzn. Ten łysy, miał paskudnego siniaka na oku, zaś z ust leciała mu strużka krwi. Jego przeciwnik, rudy facet, zdawał się mieć poważną kontuzję ramienia. Było mniej więcej dwa razy niżej niż powinno.
- Tędy.
Odrzekł szybko Majordomus. Wskazał ręką przed siebie, na nie wyróżniające się drewniane drzwi, z wywieszoną na nich plakietką – „Zakaz wstępu”. Byli teraz za trybunami, do których się wchodziło po małych schodkach pośrodku piętra. Gdy podchodzili bliżej, Dieter spostrzegł jeszcze jedną plakietkę, ustawioną na podłodze, lecz nie zdążył jej odczytać. Blondas otworzył drzwi, wchodząc pierwszy, po czym kiwnął na was głową.
Pomieszczenie miało ściany z czerwonej cegły, zaś po obu jego stronach stały żelazne szafki. Nie było tam wiele miejsca… jednak wystarczająco dużo, żeby pomieścić grupę bokserów. Obok była para drzwi, jedne wiodące do innego pomieszczenia szatni, drugie najpewniej już na ring. Co za brud, wygląda że nie ma tu prysznica.
Gdy wchodziliście, spojrzenia Kociaka i blondasa spotkały się. Człeczyna uśmiechnął się złośliwie.
- Och, właśnie…
Z równie paskudnym uśmieszkiem patrzył się jak wampir wywraca się, ślizgając na idealnie wymytej podłodze.
- Zapomniałem dodać żebyście uważali. Świeżo myta.
Kociak krzyknął głośne „kurwa”. Jego tuba na mapy upadła wraz z nim, zaś jej wieko odskoczyło pod wpływem zderzenia z podłogą. Zawartość pojemnika wysunęła się na podłogę…
Majordomus momentalnie znieruchomiał. Jego oczy zrobiły się wielkie, zbladł na twarzy w zaledwie mgnieniu. Widać było pulsującą żyłę na jego gardle. Miał zaraz krzyknąć.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- Ciiiii, kochanie... - wyszeptał Ravnos, chwytając blondasa prawym ramieniem za gardło, a wielką lewą dłonią zasłaniając mu usta. Jednocześnie szatnię wypełnił szyderczy śmiech Majordomusa, skutecznie zagłuszając inne dźwięki.
Trzymając człowieczka za szyję, Dieter zawlókł go do pomieszczenia obok szatni, uprzednio upewniając się, że za drzwiami nikt nie stoi. Zawołał za sobą Kociaka.
- Co z nim robimy? Puszczać go po tym, co zobaczył? Z przyjemnością napełniłbym żołądek jego parszywą krwią, lecz jeśli masz co do niego inne plany, to mogę zaczekać...
- Ciiiii, kochanie... - wyszeptał Ravnos, chwytając blondasa prawym ramieniem za gardło, a wielką lewą dłonią zasłaniając mu usta. Jednocześnie szatnię wypełnił szyderczy śmiech Majordomusa, skutecznie zagłuszając inne dźwięki.
Trzymając człowieczka za szyję, Dieter zawlókł go do pomieszczenia obok szatni, uprzednio upewniając się, że za drzwiami nikt nie stoi. Zawołał za sobą Kociaka.
- Co z nim robimy? Puszczać go po tym, co zobaczył? Z przyjemnością napełniłbym żołądek jego parszywą krwią, lecz jeśli masz co do niego inne plany, to mogę zaczekać...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Szarpnął się, żeby kopnąć paskudnego majrdomusa w brzuch z całej siły, bez podnoszenia się z podłogi, żeby choć na chwilę pozbawić go oddechu.
A potem wstał, zamknął starannie tubę i bardzo uważnie jej się przyjrzał. Kiedy ją kupował dwa razy upewniał się że nie otworzy się sama przy upadku. W końcu jego rysunki są bardzo cenne i nie mogą się zamoczyć.
Ale to była dawno, może trzebaby ją wymienić na nową?
- Jak się podzielisz, to spoko, możemy go wyssać. I tak nie mamy nic lepszego do roboty. Daj mi zacząć, wezmę parę łyków a ty dokończysz. - powiedział do Ravnosa, idąc bardzo ostrożnie. - Tylko narzuć sobie tempo, i mam nadzieję że masz na sobie jakieś bokserki, bo kto to widział żeby Twardy Szwab walczył w ciuchach? - po czym sięgnął do majrdomusa, żeby wgryźć się w jego szyję.
Szarpnął się, żeby kopnąć paskudnego majrdomusa w brzuch z całej siły, bez podnoszenia się z podłogi, żeby choć na chwilę pozbawić go oddechu.
A potem wstał, zamknął starannie tubę i bardzo uważnie jej się przyjrzał. Kiedy ją kupował dwa razy upewniał się że nie otworzy się sama przy upadku. W końcu jego rysunki są bardzo cenne i nie mogą się zamoczyć.
Ale to była dawno, może trzebaby ją wymienić na nową?
- Jak się podzielisz, to spoko, możemy go wyssać. I tak nie mamy nic lepszego do roboty. Daj mi zacząć, wezmę parę łyków a ty dokończysz. - powiedział do Ravnosa, idąc bardzo ostrożnie. - Tylko narzuć sobie tempo, i mam nadzieję że masz na sobie jakieś bokserki, bo kto to widział żeby Twardy Szwab walczył w ciuchach? - po czym sięgnął do majrdomusa, żeby wgryźć się w jego szyję.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.