Posiadam w swej domowej kolekcji dwie ostatnie gry z cyklu TES.
I tak:
Morrowind mnie od siebie odrzucił. Zainstalowałem ją długo po premierze, gdy grafika była już mocno przeciętna, więc ostatni IMO atut gry wyparował. Ostatni? A mnogość questów, wielki świat?
Cóż, questy może są i mnogie, ale dopóki grałem 90% to były kill-questy, tylko w różnych sceneriach. Ja dziękuję za taką mnogość.
Wielkość świata? Może i zaleta, ale trzeba się po tym świecie przemieszczać. A ja nie mam czasu iść powolutku (mała szybkość) dróżką od miasta do miasta przez 30 godziny, napotykając po drodze na 2 chrabąszcze. Mnie to usypiało, odrzucało- Morrowind podobał mi się przez pierwszy tydzień, potem zdałem sobie sprawę z wad tego tytułu.
W Oblivionie jest lepiej. Bethsheda dała konika niemal od początku, poza tym szybka podróż... Jeśli ktoś chce się męczyć z jazdą z Anvil do Miasta Cesarskiego to proszę bardzo, ale jeśli ktoś nie ma czasu, to kilk i jest.
No i grafika powala... ale co za tym idzie wymagania są nieznośne, podczas walki w średnich detalach (niżej Oblivion upodabnia się do Morrowinda) bardzo się tnie, co przeszkadza w grze... Poza tym wątek główny jest słabiutki (w skrócie: pozamykaj 32 bramy w całej prowincji) i lepiej bawią misje Gildii- te questy to majstersztyk, szczególnie dla zabójców.
Martwi tylko beznadziejne skalowanie poziomów- dno. Jak to jest, że na 14 poziomie męczę się z 3 szczurami, z którmi na samym początku wygrywałem 3 machnięciami miecza?
Ocenki

Morrowind: 7/10
Oblivion: 8+/10