[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Dopiero śmierć pokazała mi czym są prawdziwe uczucia.
Przynajmniej, tak sądzę.
Do dziś nie wiem czy rzeczywiście kochałem Betty.
Mam nadzieję że tak.
Bo już chyba nie trafi mi się okazja.
Umysł Olgi, asystentki.
Nienawiść, do ludzi? Pewnie gdzieś tu tkwi.
Trzeba ją wzmocnić.
Doktorek? Nienawiść do ludzi... Też trzeba wzmocnić.
I niech pozabijają się wzajemnie i dadzą moim kumplom czas wyciągnąć mnie z tego bagna.
Dopiero śmierć pokazała mi czym są prawdziwe uczucia.
Przynajmniej, tak sądzę.
Do dziś nie wiem czy rzeczywiście kochałem Betty.
Mam nadzieję że tak.
Bo już chyba nie trafi mi się okazja.
Umysł Olgi, asystentki.
Nienawiść, do ludzi? Pewnie gdzieś tu tkwi.
Trzeba ją wzmocnić.
Doktorek? Nienawiść do ludzi... Też trzeba wzmocnić.
I niech pozabijają się wzajemnie i dadzą moim kumplom czas wyciągnąć mnie z tego bagna.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
"Coś tu jest nie tak. To nie może być przypadek... Ta zagadka kryje w sobie coś głębszego." - Erwan zastanawiał się. - "Wschód, wschód, wschód..."
"I te 'K'. Kain? Ku**s?" - w tym momencie odezwał się Dieter, a Tremere uderzył się w głowę. - "Krew, to przecież oczywiste..." - Teraz wystarczy odpowiednio ustawić tabliczkę. Zaczął rozglądać się za czymś, co mogłoby podsunąć mu rozwiązanie zagadki.
"Coś tu jest nie tak. To nie może być przypadek... Ta zagadka kryje w sobie coś głębszego." - Erwan zastanawiał się. - "Wschód, wschód, wschód..."
"I te 'K'. Kain? Ku**s?" - w tym momencie odezwał się Dieter, a Tremere uderzył się w głowę. - "Krew, to przecież oczywiste..." - Teraz wystarczy odpowiednio ustawić tabliczkę. Zaczął rozglądać się za czymś, co mogłoby podsunąć mu rozwiązanie zagadki.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Michael przystanął w miejscu. Jego oko skierowało się ku przerażonemu szczurowi, biegnącemu wśród nieczystości. Przykucnął, raz jeszcze dotknął palcami ścieku… po czym włożył je do ust, smakując brudu.
- Podaj nam tą tabliczkę.
Szybko wstał i rzucił się w kierunku Jacka, niemal wyrywając mu łamigłówkę z rąk.
- K… Kanał?
Rozejrzał się wokół, kręcąc po chwili głową.
- ‘’Nie odgadniesz mnie, bo jam jest nieodgadniony’'.
Przez chwilę powtarzał do siebie szeptem to zdanie. Po chwili odgiął głowę do tyłu, a okrągłe pomieszczenie wypełnił paskudny, skrzekliwy śmiech.
- Ależ to proste! Koniec! Kres! Krew! Kain!
Odwrócił tabliczkę na drugą stronę, przyglądając się strzałkom. Jego palec dotknął litery K.
- Kapaneus…
Odwrócił się, spojrzał na Jacka. A dokładniej, na tunel w którego wejściu stał wampir.
- ‘’Ale skoro dotarłeś aż tu, to z pewnością wiesz co K oznacza…?’’
Zrobił krok do przodu, stając pośrodku pomieszczenia. Gdzieś z oddali dobiegło go rozpaczliwe piszczenie szczura.
- Ale ten rebus… Według niego, Wojna jest tam…
Wskazał za siebie.
- Ale Rozum mówi nam coś innego. Rozumnie ci odpowiem… Entropia jest tam…
Wskazał w prawo.
- Wojna mówi że idzie na wschód, Entropia twierdzi że jej ścieżka podąża na zachód… ale obydwie drogi idą tutaj.
Spojrzał się po zebranych robiąc kwaśną minę.
- Mamy dojrzeć to, co ukryte jest.
Wampir milczał. Nic nie widział, a czuł tylko ból. Wokół rozchodził się mieszany zapach krwi, środków czyszczących, oraz rdzy. Co słyszał?
Jak czyjaś dłoń ostrzy nóż. Nie skalpel, jak się spodziewał, lecz właśnie zwykły, kuchenny nóż. Odgłosy cięcia wypełniły pomieszczenie. Lecz oprawcy milczeli, jakby tłumiąc w sobie emocje. Za chwilę i odgłosy ostrzenia umilkły…
… pozostało tylko dyszenie człowieka.
- Podaj nam tą tabliczkę.
Szybko wstał i rzucił się w kierunku Jacka, niemal wyrywając mu łamigłówkę z rąk.
- K… Kanał?
Rozejrzał się wokół, kręcąc po chwili głową.
- ‘’Nie odgadniesz mnie, bo jam jest nieodgadniony’'.
Przez chwilę powtarzał do siebie szeptem to zdanie. Po chwili odgiął głowę do tyłu, a okrągłe pomieszczenie wypełnił paskudny, skrzekliwy śmiech.
- Ależ to proste! Koniec! Kres! Krew! Kain!
Odwrócił tabliczkę na drugą stronę, przyglądając się strzałkom. Jego palec dotknął litery K.
- Kapaneus…
Odwrócił się, spojrzał na Jacka. A dokładniej, na tunel w którego wejściu stał wampir.
- ‘’Ale skoro dotarłeś aż tu, to z pewnością wiesz co K oznacza…?’’
Zrobił krok do przodu, stając pośrodku pomieszczenia. Gdzieś z oddali dobiegło go rozpaczliwe piszczenie szczura.
- Ale ten rebus… Według niego, Wojna jest tam…
Wskazał za siebie.
- Ale Rozum mówi nam coś innego. Rozumnie ci odpowiem… Entropia jest tam…
Wskazał w prawo.
- Wojna mówi że idzie na wschód, Entropia twierdzi że jej ścieżka podąża na zachód… ale obydwie drogi idą tutaj.
Spojrzał się po zebranych robiąc kwaśną minę.
- Mamy dojrzeć to, co ukryte jest.
Wampir milczał. Nic nie widział, a czuł tylko ból. Wokół rozchodził się mieszany zapach krwi, środków czyszczących, oraz rdzy. Co słyszał?
Jak czyjaś dłoń ostrzy nóż. Nie skalpel, jak się spodziewał, lecz właśnie zwykły, kuchenny nóż. Odgłosy cięcia wypełniły pomieszczenie. Lecz oprawcy milczeli, jakby tłumiąc w sobie emocje. Za chwilę i odgłosy ostrzenia umilkły…
… pozostało tylko dyszenie człowieka.
Ostatnio zmieniony sobota, 17 marca 2007, 20:14 przez Seth, łącznie zmieniany 1 raz.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos przytaknął słowo Michaela.
- Tak, to zaczyna układać się w sensowną całość. Tylko te dwa tunele... - Dieter podrapał się po czaszce.
Podszedł do tunelu po prawej. Obejrzał go dokładnie, po czym tak samo przyjrzał się wyjściu na wprost.
- Hmmm...tutaj nic nadzwyczajnego. Ale skoro mamy dostrzec coś ukrytego, to może tutaj... - po tych słowach Ravnos zaczął oglądać i dotykać ścianę pomiędzy tymi dwoma tunelami. Ostrzem noża dłubał między cegłami, naciskał na ścianę, przesuwał po niej dłońmi.
Ravnos przytaknął słowo Michaela.
- Tak, to zaczyna układać się w sensowną całość. Tylko te dwa tunele... - Dieter podrapał się po czaszce.
Podszedł do tunelu po prawej. Obejrzał go dokładnie, po czym tak samo przyjrzał się wyjściu na wprost.
- Hmmm...tutaj nic nadzwyczajnego. Ale skoro mamy dostrzec coś ukrytego, to może tutaj... - po tych słowach Ravnos zaczął oglądać i dotykać ścianę pomiędzy tymi dwoma tunelami. Ostrzem noża dłubał między cegłami, naciskał na ścianę, przesuwał po niej dłońmi.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Myśli sprintem biegły przez jego głowę. Jak mógł mu dostarczyć ten środek zwiotczający mięśnie? Dożylnie? Przecież krew wampira nie krąży w ciele. Domięśniowo? Za dużo jest mięśni by każdy paraliżować oddzielnie. Podskórnie? Tak się nie da, z tego co wiemy...
Jasna cholera!
Narkotyków można się pozbyć, spalając krew w których jest zawarta. Więc co robimy? Spalamy krew. Na co? Chyba dobrze byłoby zregenerować swoje rany...
Kociak skupił się na zasklepieniu ran. Wsłuchiwał się w to, co dzieje się w pomieszczeniu. Miał nadzieję, że w końcu coś ze sobą zrobią... Potrzebował tylko czasu. Tamci prędzej czy później tu dotrą, prawda?
Prawda?...
Myśli sprintem biegły przez jego głowę. Jak mógł mu dostarczyć ten środek zwiotczający mięśnie? Dożylnie? Przecież krew wampira nie krąży w ciele. Domięśniowo? Za dużo jest mięśni by każdy paraliżować oddzielnie. Podskórnie? Tak się nie da, z tego co wiemy...
Jasna cholera!
Narkotyków można się pozbyć, spalając krew w których jest zawarta. Więc co robimy? Spalamy krew. Na co? Chyba dobrze byłoby zregenerować swoje rany...
Kociak skupił się na zasklepieniu ran. Wsłuchiwał się w to, co dzieje się w pomieszczeniu. Miał nadzieję, że w końcu coś ze sobą zrobią... Potrzebował tylko czasu. Tamci prędzej czy później tu dotrą, prawda?
Prawda?...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere był raczej nieprzydatny w rozwiązywaniu zagadki, gdyż nie był w stanie niczego dojrzeć.
"Nazwij mnie Wojną, lecz wtedy zobaczysz że zawszę idę na wschód, z obcego miejsca. Nazwij mnie Entropią, a pokażę ci gdzie podąża ścieżka idąca z zachodu, wprost do tego miejsca. Nazwij mnie Rozumem, a rozumnie Ci odpowiem, że twoja ścieżka nie prowadzi tam, gdzie Ci radzę, lecz w odwrotnym kierunku."
-Wydaje mi się, że musimy iść w stronę Entropii. Zagadka mówi, że na wschodzie jest Wojna, lecz rozum temu zaprzecza. Choć oczywiście mogę się mylić. - odezwał się.
"Do tego E to skrót od East." - pomyślał.
Tremere był raczej nieprzydatny w rozwiązywaniu zagadki, gdyż nie był w stanie niczego dojrzeć.
"Nazwij mnie Wojną, lecz wtedy zobaczysz że zawszę idę na wschód, z obcego miejsca. Nazwij mnie Entropią, a pokażę ci gdzie podąża ścieżka idąca z zachodu, wprost do tego miejsca. Nazwij mnie Rozumem, a rozumnie Ci odpowiem, że twoja ścieżka nie prowadzi tam, gdzie Ci radzę, lecz w odwrotnym kierunku."
-Wydaje mi się, że musimy iść w stronę Entropii. Zagadka mówi, że na wschodzie jest Wojna, lecz rozum temu zaprzecza. Choć oczywiście mogę się mylić. - odezwał się.
"Do tego E to skrót od East." - pomyślał.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Krew płynie przez żyły, ogrzewając ciało. Czerwone odbarwienia zaczynają się pojawiać na ciele wampira. Tkanka zaczyna odżywać, ciało znów oddycha, serce bije, zmysły czują. Reinkarnacja? Powrót z martwych? Nie, jedynie moc przeklętej krwi.
Stało się coś jeszcze. Wampir czuł jak otępienie odpływa z jego mięśni, jak pieczenie się uspokaja, a ból zauważalnie staje się mniejszy. Pozostaje tylko szok umysłu, zaskoczenie mózgu, ludzki odruch, którego nie zabił nawet pocałunek śmierci.
Poruszył palcem. Poruszył drugim palcem, czując jak zdrętwiałe członki ponownie stają się sprawne.
Głośne bicie serca.
Rozchylił lekko szczęki, wysuwając dwa białe kły. Leżał na stole operacyjnym, nad nim stała dwójka ludzi, pewnych bezradności swej ofiary.
Syknął głośno i powoli, tak że powietrze zamieniło się zaraz w parę. Dwójka ludzi zamarła, nie spodziewając się takiej reakcji. Taki ludzki odruch.
- Olga, spójrz!
Zimne palce dotknęły miejsca, w którym niedawno znajdowało się rozcięcie. Ciało gwałtownie się poruszyło, palce natychmiast się cofnęły. Wampir tego nie widział, ale doktor odskoczył do tyłu, wpadając na stolik, przewracając go. Noże, skalpele, piły i igły zastukały złowrogo o podłogę.
- Plan awaryjny!
- Ja herr doktor! Pacjent zostanie usunięty!
Heizenhower podniósł się z podłogi, poprawiając szybkim ruchem siwe włosy.
Stuk, stuk, krach. Dieter zaklął głośno. Nóż zgrzytnął przeraźliwe, po czym pękł. Zaklął jeszcze głośniej.
Tymczasem Michael wpatrywał się co chwila w zagadkę, to zaraz na strzałki.
- Myślimy że pan Jones ma rację.
Zrobił parę kroków do przodu, kładąc brudną od błota rękę na ramieniu wampira. Jack i Erwan podeszli do nich, powoli i ostrożnie, jakby niepewni czy wybrali dobrze.
- Na to wygląda… cóż, jeśli spotkamy diabła, to przynajmniej chcę żebyście wiedzieli…
Zaczął mówić DeCroy. W jego głosie dało się wyczuć mieszankę strachu i ironii.
- … że jesteście najbardziej zakręconą trupą w całej pieprzonej Ameryce.
Michael podniósł głowę, spoglądając się na tunel Entropii.
- Jesteśmy.
Skwitował, lecz bez uśmiechu, wbrew podejrzeniom Jacka, który też szybko spoważniał.
Wampir nie czekał na rady, na dalsze debaty. Zaczął iść przed siebie, po chwili znikając w mroku brudnego tunelu. Reszta umarłych rozejrzała się wokół z nieukrywanym strachem… a w oddali piszczał przeraźliwie szczur.
Buty mieli przemięknięte i brudne od błota, nieczystości i innych rzeczy których nazwy znać nie chcieli. Powietrze nasiąknięte było wilgocią, duszącym smrodem kału i moczu, oraz zgnilizną. W tunelu zagęszczał się mrok, a im dalej szli, tym bardziej ogarniała ich ciemność. Po paru minutach już brnęli w wielkiej kałuży, zaś małe kształty przemykały po bokach… jakby potrafili je dostrzec zaledwie kątem oka.
Erwan cieszył się że nie widzi, co oszczędzało mu patrzenia na cały ten brud. Patrzenia, lecz w głowie słyszał bardzo barwne opisy…
Nagle Jones zaklął. Chwilę potem rozległo się głośne chlupnięcie, czarnoksiężnik upadł. Jack szybko zrzucił strzelbę z pleców, celując w ciemność.
- Jones?
Rozległ się z przodu spokojny głos jednookiego wampira.
- Poślizgnąłem się.
Odrzekł cicho Erwan, w jego głosie z gniewem mieszał się… strach. Wstał, podpierając się kamiennej ściany, po czym ruszył do przodu. Jack stał jeszcze chwilę, trzymając strzelbę wycelowaną. Splunął gniewnie w ściek, lecz zaraz dołączył do reszty.
Minuty mijały powoli, na tyle że całkiem stracili poczucie czasu, zapominając która może być godzina. Szli w całkowitych ciemnościach, nie widząc siebie nawzajem, otoczenie rozpoznając jedynie gdy dotykali ścian. Wciąż nie opuszczało ich jednak dreptanie, piszczenie… i smród. Teraz przesiąkali tym smrodem, tą wilgocią i brudem… skąpani w ciemnościach. Raz po raz musieli po czymś przechodzić, po czymś co chrupało gdy na to wchodzili, oraz miało na sobie wyczuwalne kawałki ubrań. Czasem gdzieś z góry dochodziło ich głośne dudnienie, albo potworne drapanie. To pewnie metro, samochody, jakiś plac budowy…
Oby.
Nagle idący z przodu wampir stanął. Dieter prawie wpadł na niego, w ostatniej chwili dotykając jego pleców.
- Tu nie ma ściany.
Odrzekł Michael. Jego głos odbił się echem po korytarzach… zimny wiatr musnął twarze wampirów. Piszczenie ustało… stali sami w mroku.
- Cholera!
Wrzasnął nieumarły. Podniósł ręce nad siebie, po czym ryknął wściekle.
- Ty PIEPRZONY, ZGNIŁY MANIAKU!
W ciemności widzieli jak sylwetka uzdrowiciela wygina się, targana wściekłością i irytacją, które osiągnęły punkt w którym nawet on nie był w stanie się opanować.
- Patrzcie, DZIECI NOCY! Cholerne skrzyżowanie!
Ryknął do wampirów. W mroku błysnął czerwony punkt.
Jego oko.
Odgłos kroków, wspomagany przez chlupanie kałuży. To Jack wybiegł na środek.
- Tu musi być jakieś…
Nagle zamarł. Dostrzegł że jego oblicze oświetla latarnia. Światło dochodziło z pobliskiego korytarza. Wampir zrobił krok do przodu, ciągnięty ciekawością. W krok za nim poszła reszta drużyny. Zaraz ostrożne kroki przerodziły się w bieg. Odgłosy ich stóp odbijały się po ścianach… biegli w kierunku światła.
Stanęli. Jakaś sylwetka wyrosła przed nimi… sylwetka człowieka.
- Kim jesteś!?
Krzyknął do człowieka Jack, zasłaniając się ręką przed światłem latarni. Jego głos odbił się echem po tunelach… lecz w każdym zdawał się mieć inny wydźwięk.
- Zgubiliście się? Chodźcie za mną! W tym miejscu łatwo jest zgubić ścieżkę, chodźcie!
Postać opuściła lekko latarnię. Waszym oczom ukazała się sylwetka mężczyzny, starca z siwą brodą. Ubrany był w kratkowaną, czerwono czarną koszulę i brudne, robocze spodnie koloru niebieskiego. Na głowie nosił roboczy hełm, brudny od błota i umazany czymś czarnym.
Jego wzrok był smutny, jakby wlepiony w coś za nimi… nieobecny, jakby spoglądał na nich z zupełnie innego miejsca.
Nagle ogarnęło was zimno. I to nie to zwyczajne zimno, jakie czuliście za życia, lub te lodowate, które dało się odczuć w kanałach. Było to inne zimno… którego nie byliście w stanie nazwać.
Starzec ponownie podniósł latarnię, odwrócił się i nie czekając na waszą odpowiedź, zaczął iść powoli korytarzem. A przynajmniej na początku zdawało się wam że powoli, gdyż już za chwilę był na końcu tunelu… i byliście zmuszeni znowu biec.
Robiło się coraz jaśniej. Zdawało wam się, że idziecie ku górze. Starzec pozostawał przed wami, lecz to nie przeszkadzało mu w mówieniu.
- To stare miejsce, nie wiem nawet jak się tu znaleźliście!
Na co Jack odpowiadał, ze swoim dawnym zawadiackim zacięciem.
- Lubimy zwiedzać grobowce.
Nie było odpowiedzi, starzec szedł dalej.
Mijaliście kolejne brudne ściany, kolejne zalane korytarze, ten sam brud, ten sam smród atakowały wasze zmysły. Wszystko byłoby całkiem zwyczajne, gdyby nie ten cholerny chłód.
I nieodparte wrażenie że ktoś na was patrzy.
Czasem któryś z was próbował jakoś zacząć rozmowę z waszym przewodnikiem, lecz ten, najwyżej urażony arogancją Jacka szybko kończył.
- Tak więc… uh, od dawna tu się kręcisz? Nie wiedziałem że miasto coś robi z tymi kanałami…
- Jestem tu, bo tu jestem potrzebny.
Po chwili dodał:
- Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co wy.
Po paru chwilach ciemności się rozproszyły, zaś echo nadziei wróciło do waszych martwych serc. Nadzieja? A może to po prostu zadowolenie z przetrwania tej próby? Już niemalże zapomnieliście co to znaczy ‘’nadzieja’’. Piszczenie szczurów powróciło do waszych uszu, lecz tym razem smród wydał się mniejszy. Albo zwyczajnie się do niego przyzwyczailiście.
Stuk, stuk, stuk…
Stukały wasze buty. W końcu wyszliście z kałuż. Spojrzeliście do tyłu na zalane korytarze, które rzeczywiście prowadziły w dół. Starzec zatrzymał się przy jakimś kamieniu, na którym zdawało się być coś wyryte. Nie pasował on do nowoczesnego wyglądu kanałów, przywodząc na myśl jakąś kopalnię. Podeszliście powoli do kamienia, stając przy starym robotniku. Kątem oka dostrzegliście koniec korytarza… a tam betonową ścianę, oraz białe drzwi.
- O cholera.
- Co…?
Dieter nie odpowiedział DeCroyowi. Zamiast tego wskazał palcem na kamień.
‘’Pamięci robotników, ofiar eksplozji która miała miejsce tu w roku 1897. Niechaj Bóg ma w opiece ich, oraz ich pogrążone w żalu rodziny.’’
Stali tak w ciszy…
...ale po starcu nie było ani śladu.
Stało się coś jeszcze. Wampir czuł jak otępienie odpływa z jego mięśni, jak pieczenie się uspokaja, a ból zauważalnie staje się mniejszy. Pozostaje tylko szok umysłu, zaskoczenie mózgu, ludzki odruch, którego nie zabił nawet pocałunek śmierci.
Poruszył palcem. Poruszył drugim palcem, czując jak zdrętwiałe członki ponownie stają się sprawne.
Głośne bicie serca.
Rozchylił lekko szczęki, wysuwając dwa białe kły. Leżał na stole operacyjnym, nad nim stała dwójka ludzi, pewnych bezradności swej ofiary.
Syknął głośno i powoli, tak że powietrze zamieniło się zaraz w parę. Dwójka ludzi zamarła, nie spodziewając się takiej reakcji. Taki ludzki odruch.
- Olga, spójrz!
Zimne palce dotknęły miejsca, w którym niedawno znajdowało się rozcięcie. Ciało gwałtownie się poruszyło, palce natychmiast się cofnęły. Wampir tego nie widział, ale doktor odskoczył do tyłu, wpadając na stolik, przewracając go. Noże, skalpele, piły i igły zastukały złowrogo o podłogę.
- Plan awaryjny!
- Ja herr doktor! Pacjent zostanie usunięty!
Heizenhower podniósł się z podłogi, poprawiając szybkim ruchem siwe włosy.
Stuk, stuk, krach. Dieter zaklął głośno. Nóż zgrzytnął przeraźliwe, po czym pękł. Zaklął jeszcze głośniej.
Tymczasem Michael wpatrywał się co chwila w zagadkę, to zaraz na strzałki.
- Myślimy że pan Jones ma rację.
Zrobił parę kroków do przodu, kładąc brudną od błota rękę na ramieniu wampira. Jack i Erwan podeszli do nich, powoli i ostrożnie, jakby niepewni czy wybrali dobrze.
- Na to wygląda… cóż, jeśli spotkamy diabła, to przynajmniej chcę żebyście wiedzieli…
Zaczął mówić DeCroy. W jego głosie dało się wyczuć mieszankę strachu i ironii.
- … że jesteście najbardziej zakręconą trupą w całej pieprzonej Ameryce.
Michael podniósł głowę, spoglądając się na tunel Entropii.
- Jesteśmy.
Skwitował, lecz bez uśmiechu, wbrew podejrzeniom Jacka, który też szybko spoważniał.
Wampir nie czekał na rady, na dalsze debaty. Zaczął iść przed siebie, po chwili znikając w mroku brudnego tunelu. Reszta umarłych rozejrzała się wokół z nieukrywanym strachem… a w oddali piszczał przeraźliwie szczur.
Buty mieli przemięknięte i brudne od błota, nieczystości i innych rzeczy których nazwy znać nie chcieli. Powietrze nasiąknięte było wilgocią, duszącym smrodem kału i moczu, oraz zgnilizną. W tunelu zagęszczał się mrok, a im dalej szli, tym bardziej ogarniała ich ciemność. Po paru minutach już brnęli w wielkiej kałuży, zaś małe kształty przemykały po bokach… jakby potrafili je dostrzec zaledwie kątem oka.
Erwan cieszył się że nie widzi, co oszczędzało mu patrzenia na cały ten brud. Patrzenia, lecz w głowie słyszał bardzo barwne opisy…
Nagle Jones zaklął. Chwilę potem rozległo się głośne chlupnięcie, czarnoksiężnik upadł. Jack szybko zrzucił strzelbę z pleców, celując w ciemność.
- Jones?
Rozległ się z przodu spokojny głos jednookiego wampira.
- Poślizgnąłem się.
Odrzekł cicho Erwan, w jego głosie z gniewem mieszał się… strach. Wstał, podpierając się kamiennej ściany, po czym ruszył do przodu. Jack stał jeszcze chwilę, trzymając strzelbę wycelowaną. Splunął gniewnie w ściek, lecz zaraz dołączył do reszty.
Minuty mijały powoli, na tyle że całkiem stracili poczucie czasu, zapominając która może być godzina. Szli w całkowitych ciemnościach, nie widząc siebie nawzajem, otoczenie rozpoznając jedynie gdy dotykali ścian. Wciąż nie opuszczało ich jednak dreptanie, piszczenie… i smród. Teraz przesiąkali tym smrodem, tą wilgocią i brudem… skąpani w ciemnościach. Raz po raz musieli po czymś przechodzić, po czymś co chrupało gdy na to wchodzili, oraz miało na sobie wyczuwalne kawałki ubrań. Czasem gdzieś z góry dochodziło ich głośne dudnienie, albo potworne drapanie. To pewnie metro, samochody, jakiś plac budowy…
Oby.
Nagle idący z przodu wampir stanął. Dieter prawie wpadł na niego, w ostatniej chwili dotykając jego pleców.
- Tu nie ma ściany.
Odrzekł Michael. Jego głos odbił się echem po korytarzach… zimny wiatr musnął twarze wampirów. Piszczenie ustało… stali sami w mroku.
- Cholera!
Wrzasnął nieumarły. Podniósł ręce nad siebie, po czym ryknął wściekle.
- Ty PIEPRZONY, ZGNIŁY MANIAKU!
W ciemności widzieli jak sylwetka uzdrowiciela wygina się, targana wściekłością i irytacją, które osiągnęły punkt w którym nawet on nie był w stanie się opanować.
- Patrzcie, DZIECI NOCY! Cholerne skrzyżowanie!
Ryknął do wampirów. W mroku błysnął czerwony punkt.
Jego oko.
Odgłos kroków, wspomagany przez chlupanie kałuży. To Jack wybiegł na środek.
- Tu musi być jakieś…
Nagle zamarł. Dostrzegł że jego oblicze oświetla latarnia. Światło dochodziło z pobliskiego korytarza. Wampir zrobił krok do przodu, ciągnięty ciekawością. W krok za nim poszła reszta drużyny. Zaraz ostrożne kroki przerodziły się w bieg. Odgłosy ich stóp odbijały się po ścianach… biegli w kierunku światła.
Stanęli. Jakaś sylwetka wyrosła przed nimi… sylwetka człowieka.
- Kim jesteś!?
Krzyknął do człowieka Jack, zasłaniając się ręką przed światłem latarni. Jego głos odbił się echem po tunelach… lecz w każdym zdawał się mieć inny wydźwięk.
- Zgubiliście się? Chodźcie za mną! W tym miejscu łatwo jest zgubić ścieżkę, chodźcie!
Postać opuściła lekko latarnię. Waszym oczom ukazała się sylwetka mężczyzny, starca z siwą brodą. Ubrany był w kratkowaną, czerwono czarną koszulę i brudne, robocze spodnie koloru niebieskiego. Na głowie nosił roboczy hełm, brudny od błota i umazany czymś czarnym.
Jego wzrok był smutny, jakby wlepiony w coś za nimi… nieobecny, jakby spoglądał na nich z zupełnie innego miejsca.
Nagle ogarnęło was zimno. I to nie to zwyczajne zimno, jakie czuliście za życia, lub te lodowate, które dało się odczuć w kanałach. Było to inne zimno… którego nie byliście w stanie nazwać.
Starzec ponownie podniósł latarnię, odwrócił się i nie czekając na waszą odpowiedź, zaczął iść powoli korytarzem. A przynajmniej na początku zdawało się wam że powoli, gdyż już za chwilę był na końcu tunelu… i byliście zmuszeni znowu biec.
Robiło się coraz jaśniej. Zdawało wam się, że idziecie ku górze. Starzec pozostawał przed wami, lecz to nie przeszkadzało mu w mówieniu.
- To stare miejsce, nie wiem nawet jak się tu znaleźliście!
Na co Jack odpowiadał, ze swoim dawnym zawadiackim zacięciem.
- Lubimy zwiedzać grobowce.
Nie było odpowiedzi, starzec szedł dalej.
Mijaliście kolejne brudne ściany, kolejne zalane korytarze, ten sam brud, ten sam smród atakowały wasze zmysły. Wszystko byłoby całkiem zwyczajne, gdyby nie ten cholerny chłód.
I nieodparte wrażenie że ktoś na was patrzy.
Czasem któryś z was próbował jakoś zacząć rozmowę z waszym przewodnikiem, lecz ten, najwyżej urażony arogancją Jacka szybko kończył.
- Tak więc… uh, od dawna tu się kręcisz? Nie wiedziałem że miasto coś robi z tymi kanałami…
- Jestem tu, bo tu jestem potrzebny.
Po chwili dodał:
- Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co wy.
Po paru chwilach ciemności się rozproszyły, zaś echo nadziei wróciło do waszych martwych serc. Nadzieja? A może to po prostu zadowolenie z przetrwania tej próby? Już niemalże zapomnieliście co to znaczy ‘’nadzieja’’. Piszczenie szczurów powróciło do waszych uszu, lecz tym razem smród wydał się mniejszy. Albo zwyczajnie się do niego przyzwyczailiście.
Stuk, stuk, stuk…
Stukały wasze buty. W końcu wyszliście z kałuż. Spojrzeliście do tyłu na zalane korytarze, które rzeczywiście prowadziły w dół. Starzec zatrzymał się przy jakimś kamieniu, na którym zdawało się być coś wyryte. Nie pasował on do nowoczesnego wyglądu kanałów, przywodząc na myśl jakąś kopalnię. Podeszliście powoli do kamienia, stając przy starym robotniku. Kątem oka dostrzegliście koniec korytarza… a tam betonową ścianę, oraz białe drzwi.
- O cholera.
- Co…?
Dieter nie odpowiedział DeCroyowi. Zamiast tego wskazał palcem na kamień.
‘’Pamięci robotników, ofiar eksplozji która miała miejsce tu w roku 1897. Niechaj Bóg ma w opiece ich, oraz ich pogrążone w żalu rodziny.’’
Stali tak w ciszy…
...ale po starcu nie było ani śladu.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- No to chyba... jesteśmy u kresu... - Ravnos wskazał na drzwi w betonowej ścianie. Podszedł do kamienia, pomnika pamięci. Przesunął palcem po starym, przybrudzonym napisie. Dziwne uczucie, towarzyszące wampirowi podczas przeprawy przez mroczne kanały, raz jeszcze przemknęło mu po plecach.
- Tajemnicze zagadki, niebezpieczeństwa, duchy. Ciekaw jestem co jeszcze nas czeka w tym miejscu.
"I jak długo pod ziemią już siedzimy. "
Dieter podszedł ostrożnie do białych drzwi. Wzrokiem ocenił ich zabezpieczenia, wygląd i masywność. Przyłożył ucho do zimnego materiału i zaczął nasłuchiwać, próbując złowić jakiekolwiek odgłosy dochodzące zza drzwi.
- No to chyba... jesteśmy u kresu... - Ravnos wskazał na drzwi w betonowej ścianie. Podszedł do kamienia, pomnika pamięci. Przesunął palcem po starym, przybrudzonym napisie. Dziwne uczucie, towarzyszące wampirowi podczas przeprawy przez mroczne kanały, raz jeszcze przemknęło mu po plecach.
- Tajemnicze zagadki, niebezpieczeństwa, duchy. Ciekaw jestem co jeszcze nas czeka w tym miejscu.
"I jak długo pod ziemią już siedzimy. "
Dieter podszedł ostrożnie do białych drzwi. Wzrokiem ocenił ich zabezpieczenia, wygląd i masywność. Przyłożył ucho do zimnego materiału i zaczął nasłuchiwać, próbując złowić jakiekolwiek odgłosy dochodzące zza drzwi.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Dieter podszedł do drzwi. Stukot jego butów rozległ się echem po korytarzu. Teraz mógł przyjrzeć się przejściu. Zaczął wodzić pajęczymi palcami po plastikowych, białych drzwiach. Nie wyglądały na szczególnie zabezpieczone… żadnych łańcuchów, ostrzeżeń, oznaczeń. Przyłożył powoli do nich ucho. Nasłuchiwał w milczeniu, starając się wychwycić jak najwięcej dźwięków… lecz bardziej słyszał swoje otoczenie, niż to co było za przejściem. Odetchnął przynajmniej, słysząc jak wcześniej przeraźliwy pisk szczurów umilkł.
Chociaż z drugiej strony, cisza która nastała także mu nie pasowała. Nasłuchiwał jeszcze chwilę, ale nie udało mu się wychwycić żadnych dźwięków, wskazujących na obecnych kogoś innego prócz nich. Powoli i ostrożnie, rozglądając się uważnie wokół, nacisnął na klamkę, otwierając drzwi.
A przynajmniej chciał je otworzyć. Problem że były zamknięte.
Chociaż z drugiej strony, cisza która nastała także mu nie pasowała. Nasłuchiwał jeszcze chwilę, ale nie udało mu się wychwycić żadnych dźwięków, wskazujących na obecnych kogoś innego prócz nich. Powoli i ostrożnie, rozglądając się uważnie wokół, nacisnął na klamkę, otwierając drzwi.
A przynajmniej chciał je otworzyć. Problem że były zamknięte.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Dobra. Teraz zaczyna się zabawa.
Krew płonąc rozgrzała żyły. Czuł jak rośnie jego siła. Mięśnie napinały się pod skórzanymi pasami. Miozyny skracały się niczym u prawdziwego, żywego człowieka.
Przypomniał sobie pierwszy raz w nie-życiu, kiedy to naprawdę, naprawdę się wściekł. To było tak cholernie dawno... Wiele miesięcy po Przemianie. Jakiś frajer mało go wtedy nie przejechał na przejściu dla pieszych. Kociak podszedł do samochodu, walnął pięścią w szybę...
...Setki tysięcy maleńkich odłamków eksplodowały do wnętrza wozu...
...I złapał kierowcę za kołnierz...
...Krew gwałtownie odpływa z twarzy...
...Drugą ręką zdjął kapelusz, by idiota zapamiętał twarz tego, który skończy jego nędzny żywot...
...Kierowca gwałtownie łapie rękę wampira, chcąc ją oderwać od swojego kołnierza...
...Kociak wywleka człowieka przez miejsce, w którym winna być boczna szyba...
...Mokra, szybko powiększająca się plama na spodniach...
...Wampir rzucił chuderlakiem pod ścianę...
...Ten zwinął się w kulkę, zakrył rękami głowę...
...I po co to wszystko?
Poszedł dalej, zostawiając kolesia zwijającego się ze strachem pod ścianą.
Ale czuł wtedy, że mógłby przewrócić ten jego cholerny samochód do góry nogami.
I teraz czuł to samo, gdy całym ciałem napierał na trzymające go w miejscu skórzane pasy.
Dobra. Teraz zaczyna się zabawa.
Krew płonąc rozgrzała żyły. Czuł jak rośnie jego siła. Mięśnie napinały się pod skórzanymi pasami. Miozyny skracały się niczym u prawdziwego, żywego człowieka.
Przypomniał sobie pierwszy raz w nie-życiu, kiedy to naprawdę, naprawdę się wściekł. To było tak cholernie dawno... Wiele miesięcy po Przemianie. Jakiś frajer mało go wtedy nie przejechał na przejściu dla pieszych. Kociak podszedł do samochodu, walnął pięścią w szybę...
...Setki tysięcy maleńkich odłamków eksplodowały do wnętrza wozu...
...I złapał kierowcę za kołnierz...
...Krew gwałtownie odpływa z twarzy...
...Drugą ręką zdjął kapelusz, by idiota zapamiętał twarz tego, który skończy jego nędzny żywot...
...Kierowca gwałtownie łapie rękę wampira, chcąc ją oderwać od swojego kołnierza...
...Kociak wywleka człowieka przez miejsce, w którym winna być boczna szyba...
...Mokra, szybko powiększająca się plama na spodniach...
...Wampir rzucił chuderlakiem pod ścianę...
...Ten zwinął się w kulkę, zakrył rękami głowę...
...I po co to wszystko?
Poszedł dalej, zostawiając kolesia zwijającego się ze strachem pod ścianą.
Ale czuł wtedy, że mógłby przewrócić ten jego cholerny samochód do góry nogami.
I teraz czuł to samo, gdy całym ciałem napierał na trzymające go w miejscu skórzane pasy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos przyjrzał się drzwiom raz jeszcze.
- Nie ma wyjścia, trzeba będzie siłą... - uśmiechnął się, szczerząc zębiska. - Albo sposobem. Co by mniej hałasu narobić.
Po tych słowach zacisnął palce na krawędzi drzwi. Napiął mięśnie i wytężając siły spróbował wyjąć je z zawiasów.
- Jack... miej...ufff...miej broń w pogotowiu... - wysapał, wytężając siły jeszcze bardziej.
Ravnos przyjrzał się drzwiom raz jeszcze.
- Nie ma wyjścia, trzeba będzie siłą... - uśmiechnął się, szczerząc zębiska. - Albo sposobem. Co by mniej hałasu narobić.
Po tych słowach zacisnął palce na krawędzi drzwi. Napiął mięśnie i wytężając siły spróbował wyjąć je z zawiasów.
- Jack... miej...ufff...miej broń w pogotowiu... - wysapał, wytężając siły jeszcze bardziej.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel jako jedyny z grupy starał sie zachować jasność umysłu, choć w takiej sytuacji graniczyło to prędzej z absurdem niż z jedną z możliwości. Dłonie jego kurczowo ściskały strzelbe, był gotów wpakować śrut w pierwszą rzecz którą ujrzy za tymi drzwiami... o ile oczywiście będzie miało szpony, kły i inne atrybuty "czegoś" co jest do nich nieprzyjaźnie nastawione.
DeCroy zbliżył się ostrożnymi krokami do swojego towarzysza, wciąż trzymając broń w pogotowiu, mimo iż palec jego nie leżał na spuście. Jack nie należał do istot o słabym charakterze, mogących zrobić coś czego można później żałować. Umysł jego pochłonięty był w tym momencie w całkowitej ciszy...
- Chłopaki, wolałbym już chyba iść na przyjęcie do naszego Kaina niż moczyć się w tych kanałach...- powiedział po chwili.
Gangrel jako jedyny z grupy starał sie zachować jasność umysłu, choć w takiej sytuacji graniczyło to prędzej z absurdem niż z jedną z możliwości. Dłonie jego kurczowo ściskały strzelbe, był gotów wpakować śrut w pierwszą rzecz którą ujrzy za tymi drzwiami... o ile oczywiście będzie miało szpony, kły i inne atrybuty "czegoś" co jest do nich nieprzyjaźnie nastawione.
DeCroy zbliżył się ostrożnymi krokami do swojego towarzysza, wciąż trzymając broń w pogotowiu, mimo iż palec jego nie leżał na spuście. Jack nie należał do istot o słabym charakterze, mogących zrobić coś czego można później żałować. Umysł jego pochłonięty był w tym momencie w całkowitej ciszy...
- Chłopaki, wolałbym już chyba iść na przyjęcie do naszego Kaina niż moczyć się w tych kanałach...- powiedział po chwili.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Uderzenie serca. Krew płynie przez ciało, a wraz z nią przekleństwo…
GNIEW!
Ci śmiertelnicy, te nędzne człeczyny… stworzeni jedynie by umrzeć, by być niczym poza zwierzyną na ubój, mieli czelność *tobie* grozić!?
WŚCIEKŁÓŚĆ!
Co oni sobie wyobrażali!? Że istota, która była w stanie przeciwstawić się samej śmierci (zbierającej tak wielki plon wśród ich gatunku), która widziała rzeczy jakich oni nie są w stanie sobie nawet *wyobrazić*, da się im bezkarnie zastraszać!?
ŻĄDZA ZEMSTY!
Mięśnie się napinają, skórzane pasy jęczą z bólu, rozrywane powoli dzięki nadnaturalnej mocy krwi… mocy, o jakiej to *bydło* może tylko marzyć!
Jeden pas, drugi pas… ręce są już wolne. Trzeci, czwarty… nogi poruszają się swobodnie. Pajęcze, przerażająco kościste palce ściskają się w gniewie, białe jak białka ich oczu kły wysuwają się wściekle, zaś z gardła wydobywa się okrutne syknięcie. A krew krąży, sycząc nie ciszej niż wampir, domagając się pomsty… duma, brak skrupułów…
GŁÓD.
Wampir zrywa z twarzy maskę, oraz krępujący szyję pas. Szybko wstaje ze stołu, staczając się zaraz na podłogę, unikając ciosu jakimś przedmiotem. Spogląda w górę, lecz zanim jest w stanie uchwycić choć jeden obraz, musi odturlać się w bok, unikając potężnego zamachnięcia…
…siekierą. Doktorek gdzieś zniknął, zostawiając go w małym pomieszczeniu, z paskudną kobietą o grubym tyłku, dzierżącą silnie w ręku ostre narzędzie.
Kociak spogląda w bok, wykorzystując sekundy przed następnym ciosem.
Drugi stół, jakieś zwłoki. Wiadro, po brzegi wypełnione krwią… i innymi rzeczami, równie czerwonymi jak vitae. Przewrócony stolik, podobny do tysięcy innych stolików z dowolnej przychodni, czy losowego szpitala. A na podłodze leżą skalpele, noże, małe piłki.
Wampir patrzy się na krew, czując jak wzywa go jakaś wewnętrzna siła.
Wtedy odzywa się rozum. Za chwilę podłoga pokryje się jego własną, jeśli szybko czegoś nie zrobi.
Kościste palce zaciskają się na krawędzi drzwi. Chwila bólu, bardziej przeszkadzającego niż naprawdę niepokojącego.
- Trzy…
Jack ustawił się na pozycji za krwiopijcą. W duchu Dieter przypominał sobie, aby być jak najdalej przejścia kiedy jego kompan wypali.
- Dwa…
Erwan stał kawałek za nimi, trzymając się za głowę. Nie mówił nic, choć można było odgadnąć jego myśli po wyrazie twarzy. Wyglądał jakby krzyczał. Coraz bardziej go przerażała ta cisza… nawet szczury umilkły.
Albo coś je uciszyło.
- Jeden…
Michael stał tuż przy Jacku, stojąc w całkowicie bezwładnej postawie, wcale nie rzadkiej wśród wampirów. Co dziwne, niektóre wykorzystywały tą postawę, bo budziła pewne zakłopotanie wśród śmiertelników. Ale ten osobnik wyglądał bardziej skupiony na swojej psychicznej sferze, niż zajęty teatralnością własnej osoby. Ręka zaczęła mu wodzić po starej (i bardzo kolorowej) tubie na mapy, w której ich porwany towarzysz –Kociak- przechowywał swojego najwierniejszego przyjaciela. Swój miecz.
- Teraz!
Szybki ruch, napięte mięśnie, ciche stęknięcie. I…
… Ravnos odrzuca białe drzwi na podłoże. Głośne ‘’łup’’ rozlega się w tunelu, niosąc się lekkim echem, powodującym że wygląda na głośniejsze i silniejsze niż jest w rzeczywistości.
Korytarz za drzwiami jest pokryty chorą, zieloną farbą – od razu powoduje skojarzenie z jakimś szpitalem. Mała lampa umocowana na suficie rzuca skąpe światło, ukazując wam w oddali tylko kolejne drzwi, które posiadają małą szybkę. Ściany są odrapane i brudne, jakby nikt tu nie sprzątał.
Odrapane? Zaraz…
W zielonym korytarzu nikt nie stoi. Dieter i Jack wchodzą do niego, powoli i ostrożnie stawiając kroki.
Nikt nie stoi.
Za to leżą dwa ciała. Na ścianie ktoś wypisał jakiś napis, wymalowany dziwną farbą…
GNIEW!
Ci śmiertelnicy, te nędzne człeczyny… stworzeni jedynie by umrzeć, by być niczym poza zwierzyną na ubój, mieli czelność *tobie* grozić!?
WŚCIEKŁÓŚĆ!
Co oni sobie wyobrażali!? Że istota, która była w stanie przeciwstawić się samej śmierci (zbierającej tak wielki plon wśród ich gatunku), która widziała rzeczy jakich oni nie są w stanie sobie nawet *wyobrazić*, da się im bezkarnie zastraszać!?
ŻĄDZA ZEMSTY!
Mięśnie się napinają, skórzane pasy jęczą z bólu, rozrywane powoli dzięki nadnaturalnej mocy krwi… mocy, o jakiej to *bydło* może tylko marzyć!
Jeden pas, drugi pas… ręce są już wolne. Trzeci, czwarty… nogi poruszają się swobodnie. Pajęcze, przerażająco kościste palce ściskają się w gniewie, białe jak białka ich oczu kły wysuwają się wściekle, zaś z gardła wydobywa się okrutne syknięcie. A krew krąży, sycząc nie ciszej niż wampir, domagając się pomsty… duma, brak skrupułów…
GŁÓD.
Wampir zrywa z twarzy maskę, oraz krępujący szyję pas. Szybko wstaje ze stołu, staczając się zaraz na podłogę, unikając ciosu jakimś przedmiotem. Spogląda w górę, lecz zanim jest w stanie uchwycić choć jeden obraz, musi odturlać się w bok, unikając potężnego zamachnięcia…
…siekierą. Doktorek gdzieś zniknął, zostawiając go w małym pomieszczeniu, z paskudną kobietą o grubym tyłku, dzierżącą silnie w ręku ostre narzędzie.
Kociak spogląda w bok, wykorzystując sekundy przed następnym ciosem.
Drugi stół, jakieś zwłoki. Wiadro, po brzegi wypełnione krwią… i innymi rzeczami, równie czerwonymi jak vitae. Przewrócony stolik, podobny do tysięcy innych stolików z dowolnej przychodni, czy losowego szpitala. A na podłodze leżą skalpele, noże, małe piłki.
Wampir patrzy się na krew, czując jak wzywa go jakaś wewnętrzna siła.
Wtedy odzywa się rozum. Za chwilę podłoga pokryje się jego własną, jeśli szybko czegoś nie zrobi.
Kościste palce zaciskają się na krawędzi drzwi. Chwila bólu, bardziej przeszkadzającego niż naprawdę niepokojącego.
- Trzy…
Jack ustawił się na pozycji za krwiopijcą. W duchu Dieter przypominał sobie, aby być jak najdalej przejścia kiedy jego kompan wypali.
- Dwa…
Erwan stał kawałek za nimi, trzymając się za głowę. Nie mówił nic, choć można było odgadnąć jego myśli po wyrazie twarzy. Wyglądał jakby krzyczał. Coraz bardziej go przerażała ta cisza… nawet szczury umilkły.
Albo coś je uciszyło.
- Jeden…
Michael stał tuż przy Jacku, stojąc w całkowicie bezwładnej postawie, wcale nie rzadkiej wśród wampirów. Co dziwne, niektóre wykorzystywały tą postawę, bo budziła pewne zakłopotanie wśród śmiertelników. Ale ten osobnik wyglądał bardziej skupiony na swojej psychicznej sferze, niż zajęty teatralnością własnej osoby. Ręka zaczęła mu wodzić po starej (i bardzo kolorowej) tubie na mapy, w której ich porwany towarzysz –Kociak- przechowywał swojego najwierniejszego przyjaciela. Swój miecz.
- Teraz!
Szybki ruch, napięte mięśnie, ciche stęknięcie. I…
… Ravnos odrzuca białe drzwi na podłoże. Głośne ‘’łup’’ rozlega się w tunelu, niosąc się lekkim echem, powodującym że wygląda na głośniejsze i silniejsze niż jest w rzeczywistości.
Korytarz za drzwiami jest pokryty chorą, zieloną farbą – od razu powoduje skojarzenie z jakimś szpitalem. Mała lampa umocowana na suficie rzuca skąpe światło, ukazując wam w oddali tylko kolejne drzwi, które posiadają małą szybkę. Ściany są odrapane i brudne, jakby nikt tu nie sprzątał.
Odrapane? Zaraz…
W zielonym korytarzu nikt nie stoi. Dieter i Jack wchodzą do niego, powoli i ostrożnie stawiając kroki.
Nikt nie stoi.
Za to leżą dwa ciała. Na ścianie ktoś wypisał jakiś napis, wymalowany dziwną farbą…
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos otrzepał piekące dłonie. Uważnie przyjrzał się pomieszczeniu, jakie ukazało się po "otwarciu" drzwi.
- Osłaniajcie mnie - rzucił ściszonym głosem do towarzyszy za sobą, wskazując na strzelbę Jacka. - Diabli wiedzą kto tam leży...
Ostrożnie podszedł kilka kroków dalej. Starał się podejść na tyle blisko, by móc odczytać napis. Jednak nie bliżej niż cztery kroki od leżących ciał.
Zaciśnięte pięści i zęby, napięte ciało. Wolał nie zostać zaskoczony przez... cokolwiek... te kanały sprawiły, że przestał wierzyć we wszystko co widzi.
Ravnos otrzepał piekące dłonie. Uważnie przyjrzał się pomieszczeniu, jakie ukazało się po "otwarciu" drzwi.
- Osłaniajcie mnie - rzucił ściszonym głosem do towarzyszy za sobą, wskazując na strzelbę Jacka. - Diabli wiedzą kto tam leży...
Ostrożnie podszedł kilka kroków dalej. Starał się podejść na tyle blisko, by móc odczytać napis. Jednak nie bliżej niż cztery kroki od leżących ciał.
Zaciśnięte pięści i zęby, napięte ciało. Wolał nie zostać zaskoczony przez... cokolwiek... te kanały sprawiły, że przestał wierzyć we wszystko co widzi.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Wampir ruszył powoli w kierunku ciał. Gdyby wciąż żył, serce podchodziłoby mu teraz do gardła, zaś włosy jeżyły się na karku. Świadomość strzelby, wypełnionej śmiercionośnymi fosforowymi nabojami wcale nie poprawiała jego poczucia bezpieczeństwa.
Tymczasem Jack miał go na muszce. Jeden strzał i Dieter wił by się na podłodze, wrzeszcząc jego imię, czy to w nienawiści czy w zdziwieniu.
Co za absurd! Skąd w ogóle wzięła się taka absurdalna myśl!? Co prawda, odczuwał lekką nieufność względem innych, ogarniała go czasem przeraźliwa paranoja, że wszyscy chcą go zniszczyć… ale to?
Nie, tak nie może być. Musi opanować tą mroczną pasję, wijącą się w jego umyśle niczym zdradziecki wąż.
Dieter zbliżał się coraz bardziej do ciał. Kiedyś uznałby to za nieludzkie, niemoralne oraz niedorzeczne… ale szybko dostrzegł że na podłodze leżały dwa, podparte o ścianę nieboszczyki. Jeden należał do kobiety, młodej i o zgrabnej sylwetce, odzianej w mundur strażnika. Drugie ciało należało do mężczyzny, silnej postury, także młodego… wnioskując po ubiorze, był kolegą z pracy tej kobiety. Obydwoje byli strażnikami.
Wampir podszedł bliżej, wytężając wzrok. Zaklął cicho, widząc dwie zmasakrowane twarze, krew spływającą po niebieskich koszulach… oraz znak, który wywołał u niego najprawdziwsze dreszcze.
Obydwa ciała były przeraźliwie blade, jakby pozbawione ostatniej kropli krwi.
Spojrzał się na ścianę nad ciałami, na ów tajemniczy napis. Szybko dostrzegł czerwoną linię, ciągnącą się od ciał aż do samego napisu. Od razu skojarzył czym była dziwna farba, którą został namalowany.
- Co tam jest napisane?
Rozległ się ochrypły głos z tyłu, należący do DeCroya. Wampir stał z wycelowaną strzelbą, starając się dostrzec to nad czym dumał Dieter.
Tymczasem litery były zamazane… przypominało to bardziej rysunek, niż jakiś napis. Albo po prostu ktoś nie bardzo przykładał się do swego zadania, albo ten szaleńczy wzór coś oznaczał.
Odczytał literę ‘’D’’.
Wytężył bardziej wzrok, wyostrzając swoje drapieżne zmysły. Rozpoznał kolejny znak.
Litera ‘’E’’.
Teraz spostrzegł coś, co wyglądało jak krzyż. Miejsce w którym trzy linijki tekstu wyglądały na przekreślone.
Spostrzegł literę ‘’J’’.
Zaraz… ten wzór coś przypomina… coś bardzo znajomego.
Wampir skamieniał, jego mięśnie zamarły w bezruchu. Trząsł się. Teraz zaczął się bać.
‘’Dieter Stier’’
‘’Erwan Jones’’
‘’Jack DeCroy’’
I wielki, krwawy krzyż przekreślający te imiona.
Tymczasem Jack miał go na muszce. Jeden strzał i Dieter wił by się na podłodze, wrzeszcząc jego imię, czy to w nienawiści czy w zdziwieniu.
Co za absurd! Skąd w ogóle wzięła się taka absurdalna myśl!? Co prawda, odczuwał lekką nieufność względem innych, ogarniała go czasem przeraźliwa paranoja, że wszyscy chcą go zniszczyć… ale to?
Nie, tak nie może być. Musi opanować tą mroczną pasję, wijącą się w jego umyśle niczym zdradziecki wąż.
Dieter zbliżał się coraz bardziej do ciał. Kiedyś uznałby to za nieludzkie, niemoralne oraz niedorzeczne… ale szybko dostrzegł że na podłodze leżały dwa, podparte o ścianę nieboszczyki. Jeden należał do kobiety, młodej i o zgrabnej sylwetce, odzianej w mundur strażnika. Drugie ciało należało do mężczyzny, silnej postury, także młodego… wnioskując po ubiorze, był kolegą z pracy tej kobiety. Obydwoje byli strażnikami.
Wampir podszedł bliżej, wytężając wzrok. Zaklął cicho, widząc dwie zmasakrowane twarze, krew spływającą po niebieskich koszulach… oraz znak, który wywołał u niego najprawdziwsze dreszcze.
Obydwa ciała były przeraźliwie blade, jakby pozbawione ostatniej kropli krwi.
Spojrzał się na ścianę nad ciałami, na ów tajemniczy napis. Szybko dostrzegł czerwoną linię, ciągnącą się od ciał aż do samego napisu. Od razu skojarzył czym była dziwna farba, którą został namalowany.
- Co tam jest napisane?
Rozległ się ochrypły głos z tyłu, należący do DeCroya. Wampir stał z wycelowaną strzelbą, starając się dostrzec to nad czym dumał Dieter.
Tymczasem litery były zamazane… przypominało to bardziej rysunek, niż jakiś napis. Albo po prostu ktoś nie bardzo przykładał się do swego zadania, albo ten szaleńczy wzór coś oznaczał.
Odczytał literę ‘’D’’.
Wytężył bardziej wzrok, wyostrzając swoje drapieżne zmysły. Rozpoznał kolejny znak.
Litera ‘’E’’.
Teraz spostrzegł coś, co wyglądało jak krzyż. Miejsce w którym trzy linijki tekstu wyglądały na przekreślone.
Spostrzegł literę ‘’J’’.
Zaraz… ten wzór coś przypomina… coś bardzo znajomego.
Wampir skamieniał, jego mięśnie zamarły w bezruchu. Trząsł się. Teraz zaczął się bać.
‘’Dieter Stier’’
‘’Erwan Jones’’
‘’Jack DeCroy’’
I wielki, krwawy krzyż przekreślający te imiona.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Wampir cofnął się gwałtownie. Odwrócił się do towarzyszy. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie, niepewność... i strach.
- Tu są wymalowane krwią nasze imiona... - wskazał palcem na napis ponad martwymi strażnikami. - Ktoś czeka na nas i jednocześnie nie życzy sobie naszej obecności.
Urwał. Przebiegł wzrokiem po ścianach i suficie. Odruchowo przełknął ślinę.
- Życzy nam śmierci.
Stanął obok Jacka. Wzrok utkwił w drzwiach na końcu korytarza.
- Idziemy? Chyba nie damy się powstrzymać, kiedy jesteśmy już tak daleko?
Wampir cofnął się gwałtownie. Odwrócił się do towarzyszy. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie, niepewność... i strach.
- Tu są wymalowane krwią nasze imiona... - wskazał palcem na napis ponad martwymi strażnikami. - Ktoś czeka na nas i jednocześnie nie życzy sobie naszej obecności.
Urwał. Przebiegł wzrokiem po ścianach i suficie. Odruchowo przełknął ślinę.
- Życzy nam śmierci.
Stanął obok Jacka. Wzrok utkwił w drzwiach na końcu korytarza.
- Idziemy? Chyba nie damy się powstrzymać, kiedy jesteśmy już tak daleko?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
To nie to co miecz...
Dwa najdłuższe z leżących w pobliżu noże już są w dłoniach wampira.
Toczymy się, toczymy!
Brzęk siekiery trafiającej w podłogę.
Neuroprzekaźniki napędzane krwią mkną z mózgu do mięśni z prędkością stu dwudziestu metrów na sekundę.
Nogi podkurczają się, dłonie trzymające noże tylko kciukami opierają się o ziemię, odbicie.
Kociak stoi na nogach.
Wiedziałem, że kiedyś przyda mi się to, że umiem szybko wstawać.
Głupie. Jeszcze przed chwilą byłem nagi, w łóżku, sam na sam z kobietą, a teraz chcę ją zabić.
Nie myśl o niej.
Unik.
Walcz.
I nagle wampir zmienia się w najeżony ostrzami dwóch noży tajfun uników i ciosów, dokakujący do Olgi.
Gardło, splot słoneczny, odskok.
Doskok, lewe oko, serce, odskok.
Do skutku...
To nie to co miecz...
Dwa najdłuższe z leżących w pobliżu noże już są w dłoniach wampira.
Toczymy się, toczymy!
Brzęk siekiery trafiającej w podłogę.
Neuroprzekaźniki napędzane krwią mkną z mózgu do mięśni z prędkością stu dwudziestu metrów na sekundę.
Nogi podkurczają się, dłonie trzymające noże tylko kciukami opierają się o ziemię, odbicie.
Kociak stoi na nogach.
Wiedziałem, że kiedyś przyda mi się to, że umiem szybko wstawać.
Głupie. Jeszcze przed chwilą byłem nagi, w łóżku, sam na sam z kobietą, a teraz chcę ją zabić.
Nie myśl o niej.
Unik.
Walcz.
I nagle wampir zmienia się w najeżony ostrzami dwóch noży tajfun uników i ciosów, dokakujący do Olgi.
Gardło, splot słoneczny, odskok.
Doskok, lewe oko, serce, odskok.
Do skutku...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.