[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Wampir wciąż był pewny siebie, zdawał sobie sprawę z potęgi, która w nim drzemie. Jednak strzały na chwilę obudziły w nim zdrowy rozsądek.
"Nie ufam temu chłopakowi. Po prostu nie ufam." - pomyślał, patrząc na Josha. - "Mam nadzieję, że Dieter nie robi czegoś głupiego, przedstawiając mu nasze motywy."
Tremere tylko skinął głową na powitanie mężczyzny. Cieszył się, że jest noc i ma na nosie okulary. Gdyby było inaczej, jego wygląd przestraszyłby samego diabła.
-Dobrze... W takim razie chcielibyśmy się dowiedzieć kim owy gospodarz jest. - powiedział z pewną rezerwą.
Wampir wciąż był pewny siebie, zdawał sobie sprawę z potęgi, która w nim drzemie. Jednak strzały na chwilę obudziły w nim zdrowy rozsądek.
"Nie ufam temu chłopakowi. Po prostu nie ufam." - pomyślał, patrząc na Josha. - "Mam nadzieję, że Dieter nie robi czegoś głupiego, przedstawiając mu nasze motywy."
Tremere tylko skinął głową na powitanie mężczyzny. Cieszył się, że jest noc i ma na nosie okulary. Gdyby było inaczej, jego wygląd przestraszyłby samego diabła.
-Dobrze... W takim razie chcielibyśmy się dowiedzieć kim owy gospodarz jest. - powiedział z pewną rezerwą.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Josh kiwnął nieznacznie głową w waszym kierunku, jakby z przymusu oddając szacunek, choć starając się temu jednocześnie zaprzeczyć.
- D- dobrze… Zaraz wszystko wyjaśnię.
Zaczął, lekko się jąkając. Po części imponował wam jego zimny spokój, lecz także trochę… przerażał?
- Jak mówiłem Dieterowi, dawno nie byłem w środku, więc parę rzeczy mogło się zmienić.
Podszedł bliżej was, przywabiając całą drużynkę do siebie gestem ręki. Przykucnęliście za jednym z czarnych samochodów, zaś mężczyzna począł rysować na ziemi swoimi chudymi palcami.
- Cała willa składa się z trzech poziomów. Goście, oraz wszyscy przejezdni goszczeni są w wielkim holu, mieszczącym się na poziomie ziemi.
Naszkicował palcem duże koło.
- Jest tu łazienka dla gości, kuchnia… no i cholernie wielki salon, w którym gospodarz urządza przyjęcia.
Koło przedłużył w dół, rysując tam z kolei wąski prostokąt.
- Niżej jest miejsce, w którym byłem tylko raz. I nie wspominam dobrze tej wizyty.
Tu spojrzał się wymownie po zebranych, zatrzymując się na chwilę przy Jacku.
- To miejsce pracy niejakiego Heizenhowera, pieprzniętego naukowca, który obsesyjnie zajmuje się grzebaniem w grobach.
Zrobił kwaśną minę, niemalże wypluwając ostatnie słowa.
- Nie wiem jak zbudowane są te podziemia, ale wiem że są dwie drogi do środka. Jedna wiedzie przez schody w pokoju służby na pierwszym piętrze… druga przez kanały.
Tu zrobił cwaniacką minę, obnażając zęby w uśmiechu. Ku lekkim zdziwieniu reszty, okazało się że Josh posiada dwa małe, żółte kły.
- Właśnie ten jeden raz kiedy tam byłem, wszedłem tamtą drogą.
Wrócił do rysowania. Tym razem namazał palcem dwa inne koła, nad tym reprezentującym wielki hol.
- Na pierwszym piętrze mieszczą się pokoje dla gości, służby, biblioteczka, i takie tam pierdoły. Jednak drugie piętro… cholera wie, nigdy tam nie byłem.
Dodał zaś po chwili…
- I nie mam na to ochoty.
Westchnął, znowu automatycznie, jakby narzucając sobie jakieś uczucia. Ścisnął dłoń w pięść, po czym nie patrząc się na was, zaczął mówić smutno.
- Domu tej świni pilnują jakieś dwa tuziny strażników. Dziwne rzeczy się o nich słyszy… ponoć ich ‘’mistrz’’ pozwala im pić swoją krew, za co dostarczają mu co nocy jakiejś ofiary. Mówią, że ta pijawka trzyma w żelaznym uścisku całe Chicago, począwszy od Policji, kończąc na burmistrzu.
Spojrzał się po was, zaś w jego oczach nie malował się już ból… malowała się determinacja, gniew… nienawiść.
- Mówią że nic nie jest w stanie go pokonać, że nawet jadowite węże się go boją, że potrafi zniknąć w mgnieniu oka i podróżować jak ten szept. Ale przyrzekam tu przed wami… że będę świadkiem jego upadku, choćbym miał zaprzedać duszę szatanowi, będę patrzył na jego przedśmiertną minę… będę widział jego świńskie oczka, zastygłe w momencie w którym wpakuję mu moją strzelbę w ryj, a następnie nacisnę na spust.
Uderzył mocno pięścią w ziemię, zagrabiając jej trochę między palce. Zaraz, ziemia ta opadła z jego uścisku… zaś on westchnął w swojej bezbarwnej, bezlitosnej… beznamiętności.
- Ta świnia zwie się Kain.
Kociak wierzgał się jak mógł, lecz bezskutecznie. Pierwsze nakłucie, niepewne, ostrożne… potem jednak mocne szarpnięcie, które przyniosło ze sobą piekący ból, idący od brzucha, rozchodzący się po całym ciele wampira. Ten syknął głośno i przeraźliwie, czując jak po chwili jakaś łapa otwiera ranę, zwiększając jego ból. Gdyby mógł teraz zemdleć, albo umrzeć, oddałby cała swoją nieśmiertelność, byleby nie czuć tego co się stanie już za chwilę.
Potworny ryk rozległ się w całym pomieszczeniu, gdy siwy doktor wkładał rękę do brzucha umarłego, chwytając mocno jego żołądek… wciąż pulsujący, żywy i krwisto czerwony.
- No, no potworze… widok niezgorszy, muszę przyznać.
Odwrócił się do swojej asystentki, masywnej blondynki o prosiakowatych oczach i grubych policzkach.
- Olga, zanotuj że obiekt posiada jedynie jeden sprawny organ. Reszta…
Tu pomacał w środku, zaglądając co chwila i świecąc latarką.
- … reszta jest całkowicie uschnięta.
- D- dobrze… Zaraz wszystko wyjaśnię.
Zaczął, lekko się jąkając. Po części imponował wam jego zimny spokój, lecz także trochę… przerażał?
- Jak mówiłem Dieterowi, dawno nie byłem w środku, więc parę rzeczy mogło się zmienić.
Podszedł bliżej was, przywabiając całą drużynkę do siebie gestem ręki. Przykucnęliście za jednym z czarnych samochodów, zaś mężczyzna począł rysować na ziemi swoimi chudymi palcami.
- Cała willa składa się z trzech poziomów. Goście, oraz wszyscy przejezdni goszczeni są w wielkim holu, mieszczącym się na poziomie ziemi.
Naszkicował palcem duże koło.
- Jest tu łazienka dla gości, kuchnia… no i cholernie wielki salon, w którym gospodarz urządza przyjęcia.
Koło przedłużył w dół, rysując tam z kolei wąski prostokąt.
- Niżej jest miejsce, w którym byłem tylko raz. I nie wspominam dobrze tej wizyty.
Tu spojrzał się wymownie po zebranych, zatrzymując się na chwilę przy Jacku.
- To miejsce pracy niejakiego Heizenhowera, pieprzniętego naukowca, który obsesyjnie zajmuje się grzebaniem w grobach.
Zrobił kwaśną minę, niemalże wypluwając ostatnie słowa.
- Nie wiem jak zbudowane są te podziemia, ale wiem że są dwie drogi do środka. Jedna wiedzie przez schody w pokoju służby na pierwszym piętrze… druga przez kanały.
Tu zrobił cwaniacką minę, obnażając zęby w uśmiechu. Ku lekkim zdziwieniu reszty, okazało się że Josh posiada dwa małe, żółte kły.
- Właśnie ten jeden raz kiedy tam byłem, wszedłem tamtą drogą.
Wrócił do rysowania. Tym razem namazał palcem dwa inne koła, nad tym reprezentującym wielki hol.
- Na pierwszym piętrze mieszczą się pokoje dla gości, służby, biblioteczka, i takie tam pierdoły. Jednak drugie piętro… cholera wie, nigdy tam nie byłem.
Dodał zaś po chwili…
- I nie mam na to ochoty.
Westchnął, znowu automatycznie, jakby narzucając sobie jakieś uczucia. Ścisnął dłoń w pięść, po czym nie patrząc się na was, zaczął mówić smutno.
- Domu tej świni pilnują jakieś dwa tuziny strażników. Dziwne rzeczy się o nich słyszy… ponoć ich ‘’mistrz’’ pozwala im pić swoją krew, za co dostarczają mu co nocy jakiejś ofiary. Mówią, że ta pijawka trzyma w żelaznym uścisku całe Chicago, począwszy od Policji, kończąc na burmistrzu.
Spojrzał się po was, zaś w jego oczach nie malował się już ból… malowała się determinacja, gniew… nienawiść.
- Mówią że nic nie jest w stanie go pokonać, że nawet jadowite węże się go boją, że potrafi zniknąć w mgnieniu oka i podróżować jak ten szept. Ale przyrzekam tu przed wami… że będę świadkiem jego upadku, choćbym miał zaprzedać duszę szatanowi, będę patrzył na jego przedśmiertną minę… będę widział jego świńskie oczka, zastygłe w momencie w którym wpakuję mu moją strzelbę w ryj, a następnie nacisnę na spust.
Uderzył mocno pięścią w ziemię, zagrabiając jej trochę między palce. Zaraz, ziemia ta opadła z jego uścisku… zaś on westchnął w swojej bezbarwnej, bezlitosnej… beznamiętności.
- Ta świnia zwie się Kain.
Kociak wierzgał się jak mógł, lecz bezskutecznie. Pierwsze nakłucie, niepewne, ostrożne… potem jednak mocne szarpnięcie, które przyniosło ze sobą piekący ból, idący od brzucha, rozchodzący się po całym ciele wampira. Ten syknął głośno i przeraźliwie, czując jak po chwili jakaś łapa otwiera ranę, zwiększając jego ból. Gdyby mógł teraz zemdleć, albo umrzeć, oddałby cała swoją nieśmiertelność, byleby nie czuć tego co się stanie już za chwilę.
Potworny ryk rozległ się w całym pomieszczeniu, gdy siwy doktor wkładał rękę do brzucha umarłego, chwytając mocno jego żołądek… wciąż pulsujący, żywy i krwisto czerwony.
- No, no potworze… widok niezgorszy, muszę przyznać.
Odwrócił się do swojej asystentki, masywnej blondynki o prosiakowatych oczach i grubych policzkach.
- Olga, zanotuj że obiekt posiada jedynie jeden sprawny organ. Reszta…
Tu pomacał w środku, zaglądając co chwila i świecąc latarką.
- … reszta jest całkowicie uschnięta.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere ździwił się, słysząc imię Kaina. Oprócz ździwienia poczuł również strach. Po chwili jednak zdołał się opanować. Spojrzał w stronę Jacka. Pomimo tego, że nie widział, Spokrewniony porozumiał się z Gangrelem bez słów. Chłopak powiedział im wszystko, co chcieli wiedzieć. Do tego te kły... Josh bardzo nie podobał się Erwanowi. Właściwie to od początku nie miał zamiaru pomagać mu w porachunkach. Należało go zlikwidować, gdyż był niepotrzebny, a wiedział zbyt dużo.
"Kiedy stałem się takim potworem? Wcześniej zapewnie współ..." - zamiast dokończenia myśli, w głowie wampira wybuchł szaleńczy śmiech.
Tremere ździwił się, słysząc imię Kaina. Oprócz ździwienia poczuł również strach. Po chwili jednak zdołał się opanować. Spojrzał w stronę Jacka. Pomimo tego, że nie widział, Spokrewniony porozumiał się z Gangrelem bez słów. Chłopak powiedział im wszystko, co chcieli wiedzieć. Do tego te kły... Josh bardzo nie podobał się Erwanowi. Właściwie to od początku nie miał zamiaru pomagać mu w porachunkach. Należało go zlikwidować, gdyż był niepotrzebny, a wiedział zbyt dużo.
"Kiedy stałem się takim potworem? Wcześniej zapewnie współ..." - zamiast dokończenia myśli, w głowie wampira wybuchł szaleńczy śmiech.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- Kanały? Świetnie, już wiemy którędy dostaniemy się do środka - Ravnos spojrzał na drużynę. - Jesteśmy uzbrojeni, wypoczęci, zdeterminowani. To jedyna rozsądna szansa na dostanie się do posiadłości, chyba że planujecie wcielić się w przedstawicieli miejskiej gentry.
Powiódł palcem po wyrysowanym przez Josha planie.
- Poza tym nasz człowiek - Dieter na wszelki wypadek wolał nie ujawniać tożsamości Kociaka - może być więziony pod ziemią, ewentualnie na drugim piętrze. Wątpliwe, by gospodarz przetrzymywał go w miejscu ogólnie dostępnym dla gości i służby.
Wytarł mokre dłonie w spodnie. Podniósł wzrok znad planu na towarzyszy, potem ma Josha.
- I nie ma co zwlekać. Lepiej ruszmy się, zanim to miejsce zaroi się od strażników. Josh, prowadź zatem do kanałów. Chyba że... - urwał. Zmrużył oko, ściągnął mięśnie twarzy. - Chyba że jest coś, co powinniśmy o kanałach wiedzieć. I co pamiętasz z wizyty w, jak to określiłeś, miejscu pracy pana Heizenhowera? Na co powinniśmy być przygotowani?
- Kanały? Świetnie, już wiemy którędy dostaniemy się do środka - Ravnos spojrzał na drużynę. - Jesteśmy uzbrojeni, wypoczęci, zdeterminowani. To jedyna rozsądna szansa na dostanie się do posiadłości, chyba że planujecie wcielić się w przedstawicieli miejskiej gentry.
Powiódł palcem po wyrysowanym przez Josha planie.
- Poza tym nasz człowiek - Dieter na wszelki wypadek wolał nie ujawniać tożsamości Kociaka - może być więziony pod ziemią, ewentualnie na drugim piętrze. Wątpliwe, by gospodarz przetrzymywał go w miejscu ogólnie dostępnym dla gości i służby.
Wytarł mokre dłonie w spodnie. Podniósł wzrok znad planu na towarzyszy, potem ma Josha.
- I nie ma co zwlekać. Lepiej ruszmy się, zanim to miejsce zaroi się od strażników. Josh, prowadź zatem do kanałów. Chyba że... - urwał. Zmrużył oko, ściągnął mięśnie twarzy. - Chyba że jest coś, co powinniśmy o kanałach wiedzieć. I co pamiętasz z wizyty w, jak to określiłeś, miejscu pracy pana Heizenhowera? Na co powinniśmy być przygotowani?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Kasztanowłosy mężczyzna spojrzał się na Dietera.
- Co pamiętam? Gówno pamiętam, nie wiem… uciekałem. Pamiętam tylko że bardzo nie chciałbym tam wracać, i jeśli wy się tam wybieracie, to znaczy że nie chcę iść z wami.
Spojrzał się po was, śmiertelna powaga malowała się na jego niewzruszonej twarzy.
- Mogę wam tylko pokazać gdzie to jest. Gdy tam będziecie, musicie tylko pamiętać by iść cały czas na wschód… raz się zgubiłem… i…
Przełknął ślinę. Nagle zdaliście sobie sprawę, że wypowiadając te słowa nieco zbladł.
- … i później tego żałowałem. Ale nie czeka was długa droga, jeśli będziecie się trzymać wschodnich korytarzy!
Przerwał, myśląc przez chwilę czy powiedział wszystko co chciał. Przez te kilka chwil, zaintrygowało was jednak zachowanie Michaela. Podczas rozmowy nie odezwał się ani słowem, jakby połykał każde zdanie Josha. Wyglądał na zamyślonego, lecz dziwnie rozkojarzonego.
- Ojciec… tutaj?
- Co pamiętam? Gówno pamiętam, nie wiem… uciekałem. Pamiętam tylko że bardzo nie chciałbym tam wracać, i jeśli wy się tam wybieracie, to znaczy że nie chcę iść z wami.
Spojrzał się po was, śmiertelna powaga malowała się na jego niewzruszonej twarzy.
- Mogę wam tylko pokazać gdzie to jest. Gdy tam będziecie, musicie tylko pamiętać by iść cały czas na wschód… raz się zgubiłem… i…
Przełknął ślinę. Nagle zdaliście sobie sprawę, że wypowiadając te słowa nieco zbladł.
- … i później tego żałowałem. Ale nie czeka was długa droga, jeśli będziecie się trzymać wschodnich korytarzy!
Przerwał, myśląc przez chwilę czy powiedział wszystko co chciał. Przez te kilka chwil, zaintrygowało was jednak zachowanie Michaela. Podczas rozmowy nie odezwał się ani słowem, jakby połykał każde zdanie Josha. Wyglądał na zamyślonego, lecz dziwnie rozkojarzonego.
- Ojciec… tutaj?
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos zmarszczył brwi. Wzruszył ramionami.
- Ojciec, nie ojciec. Jeszcze trochę tu postoimy, a będziemy mieli okazję osobiście się o tym przekonać. Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. - Dieter ponaglił kompanów. - Josh, zaprowadź nas do wejścia.
Wampir zwrócił się do uzdrowiciela.
- Zapewne dane nam będzie stanąć oko w oko z Ojcem. Ale wolałbym dokonać tego w pełnym składzie. Zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, a - Ravnos spojrzał z ukosa na Josha - jeniec jest zbyt cenny, by go utracić.
Po tych słowach olbrzym skinął na przewodnika i ruszył w krok za nim.
Ravnos zmarszczył brwi. Wzruszył ramionami.
- Ojciec, nie ojciec. Jeszcze trochę tu postoimy, a będziemy mieli okazję osobiście się o tym przekonać. Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. - Dieter ponaglił kompanów. - Josh, zaprowadź nas do wejścia.
Wampir zwrócił się do uzdrowiciela.
- Zapewne dane nam będzie stanąć oko w oko z Ojcem. Ale wolałbym dokonać tego w pełnym składzie. Zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, a - Ravnos spojrzał z ukosa na Josha - jeniec jest zbyt cenny, by go utracić.
Po tych słowach olbrzym skinął na przewodnika i ruszył w krok za nim.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Josh kiwnął głową.
- Za mną.
Mężczyzna ruszył. Ku waszemu zdziwieniu, całkiem spokojnie, nie kryjąc przed nikim swojej obecności podszedł do starego vana. Chwila dłubania w kieszeni, coś wyjmuje… celuje w Jacka i mówi…
- Pojedziemy moim samochodem.
Szybko ruszyliście, kucając, gdyż byliście pozbawieni luksusu możliwości ujawnienia. Chwilę potem już otwieracie drzwi pojazdu, po czym wchodzicie do środka. W środku jest straszny bałagan… ubrania, koce, plastikowe butelki, a nawet kawałki pizzy walają się po podłodze. Josh spojrzał się na jeden z koców, stary i pomarańczowy. Światło księżyca odbijało się w jego zmęczonych oczach, oświetlając jednocześnie jego szarą twarz. Można było wręcz zauważyć jak przeklina teraz sam siebie, patrzeć na jego teatralne ruchy, puste próby narzucenia sobie jakichkolwiek namiętności. Pokręcił głową, spuszczając wzrok.
Ruszyliście. Po krótkiej chwili minęliście czarną bramę czarnego dworu, otoczonego czarnym murem. Trąbienie, parę zbłąkanych odgłosów wystrzału, gdzieś jakiś pisk, gdzieś jakiś głośniejszy krzyk. Okolica była jednak spokojna i nic nie zapowiadało że się to zmieni.
Przynajmniej na razie.
Gdyby ktoś teraz pociągnął nosem, splunąłby z obrzydzeniem, czując zimne, brudne powietrze, w którym można było wyczuć proch, kurz… i siarkę.
Jechali kawałek ulicą, coraz bardziej oddalając się od ponurej posesji. Erwan bardzo się niepokoił… kontury przed jego oczyma robiły się coraz bardziej krwiste, wyraźniejsze.
Zły omen.
Ręka zaczęła mu lekko drżeć, i im bardziej próbował się uspokoić, tym bardziej stwierdzał… że tracił nad nią kontrolę.
On was zdradzi, mój uczniu… zdradzi paskudnemu słońcu, nie ufaj mu! Na wyciągnięcie ręki masz broń swego towarzysza, DeCroya. Weź ją… i czyń swą powinność.
Jack spojrzał się na czarnoksiężnika. W jego spojrzeniu (choć Erwan tego nie widział) drzemał niepokój...
Wóz się zatrzymał, szarpiąc lekko i piszcząc oponami. Pewnie jeszcze letnie, bo przejechaliście kawałek zanim w końcu stanęliście. Wokół was znajdowały się te nudne, pełne luksusów domki. Ciemne płoty, radosne krasnale ogrodowe… alarmy, budy z psami. Josh wyszedł z samochodu ostatni.
- Ej! Patrzcie tam!
Wskazał ręką na jeden z domów… kierując ją po chwili w kierunku ogrodu.
- Co?
Na pytanie Gangrela szybko padła odpowiedź. Michael klepnął go w ramię, pokazując na duży kształt pośrodku ogrodu wskazanej willi.
- Studnia.
- Dokładnie…
Wszedł mu w słowo wasz przewodnik.
- Ten dom jest starszy niż wygląda. Tak się składa, że ponoć mieściła się tu kiedyś baza wypadowa przemytników alkoholu… aż w końcu miejscowy gang został rozwiązany, a jego członkowie poszli do paki.
Zrobił krok do przodu, zakładając ręka na rękę.
- Przez tą studnię dostaniecie się do kanałów, a stamtąd do podziemnego laboratorium Heizenhowera. Pamiętajcie by trzymać się wschodnich tuneli!
Michael podszedł do ogrodzenia, opierając się o nie. Było wysokie, zrobione z drutu… lecz nie takie, przez które nie dałoby rady przeskoczyć. Do studni pozostawał nadal pewien kawałek… wampir zauważył psią budę, z małą plakietką przybitą do niej. Śnieg leżał gęsto w ogrodzie, w wielu miejscach sięgając kolan.
- W studni jest lina, którą zejdziecie na sam dół. Tą samą liną też się wydostaniecie.
Dodał po chwili:
- Tylko starajcie się nie zaalarmować gospodarzy... Zwijam się stąd, więc jak macie jakieś pytania to teraz.
- Za mną.
Mężczyzna ruszył. Ku waszemu zdziwieniu, całkiem spokojnie, nie kryjąc przed nikim swojej obecności podszedł do starego vana. Chwila dłubania w kieszeni, coś wyjmuje… celuje w Jacka i mówi…
- Pojedziemy moim samochodem.
Szybko ruszyliście, kucając, gdyż byliście pozbawieni luksusu możliwości ujawnienia. Chwilę potem już otwieracie drzwi pojazdu, po czym wchodzicie do środka. W środku jest straszny bałagan… ubrania, koce, plastikowe butelki, a nawet kawałki pizzy walają się po podłodze. Josh spojrzał się na jeden z koców, stary i pomarańczowy. Światło księżyca odbijało się w jego zmęczonych oczach, oświetlając jednocześnie jego szarą twarz. Można było wręcz zauważyć jak przeklina teraz sam siebie, patrzeć na jego teatralne ruchy, puste próby narzucenia sobie jakichkolwiek namiętności. Pokręcił głową, spuszczając wzrok.
Ruszyliście. Po krótkiej chwili minęliście czarną bramę czarnego dworu, otoczonego czarnym murem. Trąbienie, parę zbłąkanych odgłosów wystrzału, gdzieś jakiś pisk, gdzieś jakiś głośniejszy krzyk. Okolica była jednak spokojna i nic nie zapowiadało że się to zmieni.
Przynajmniej na razie.
Gdyby ktoś teraz pociągnął nosem, splunąłby z obrzydzeniem, czując zimne, brudne powietrze, w którym można było wyczuć proch, kurz… i siarkę.
Jechali kawałek ulicą, coraz bardziej oddalając się od ponurej posesji. Erwan bardzo się niepokoił… kontury przed jego oczyma robiły się coraz bardziej krwiste, wyraźniejsze.
Zły omen.
Ręka zaczęła mu lekko drżeć, i im bardziej próbował się uspokoić, tym bardziej stwierdzał… że tracił nad nią kontrolę.
On was zdradzi, mój uczniu… zdradzi paskudnemu słońcu, nie ufaj mu! Na wyciągnięcie ręki masz broń swego towarzysza, DeCroya. Weź ją… i czyń swą powinność.
Jack spojrzał się na czarnoksiężnika. W jego spojrzeniu (choć Erwan tego nie widział) drzemał niepokój...
Wóz się zatrzymał, szarpiąc lekko i piszcząc oponami. Pewnie jeszcze letnie, bo przejechaliście kawałek zanim w końcu stanęliście. Wokół was znajdowały się te nudne, pełne luksusów domki. Ciemne płoty, radosne krasnale ogrodowe… alarmy, budy z psami. Josh wyszedł z samochodu ostatni.
- Ej! Patrzcie tam!
Wskazał ręką na jeden z domów… kierując ją po chwili w kierunku ogrodu.
- Co?
Na pytanie Gangrela szybko padła odpowiedź. Michael klepnął go w ramię, pokazując na duży kształt pośrodku ogrodu wskazanej willi.
- Studnia.
- Dokładnie…
Wszedł mu w słowo wasz przewodnik.
- Ten dom jest starszy niż wygląda. Tak się składa, że ponoć mieściła się tu kiedyś baza wypadowa przemytników alkoholu… aż w końcu miejscowy gang został rozwiązany, a jego członkowie poszli do paki.
Zrobił krok do przodu, zakładając ręka na rękę.
- Przez tą studnię dostaniecie się do kanałów, a stamtąd do podziemnego laboratorium Heizenhowera. Pamiętajcie by trzymać się wschodnich tuneli!
Michael podszedł do ogrodzenia, opierając się o nie. Było wysokie, zrobione z drutu… lecz nie takie, przez które nie dałoby rady przeskoczyć. Do studni pozostawał nadal pewien kawałek… wampir zauważył psią budę, z małą plakietką przybitą do niej. Śnieg leżał gęsto w ogrodzie, w wielu miejscach sięgając kolan.
- W studni jest lina, którą zejdziecie na sam dół. Tą samą liną też się wydostaniecie.
Dodał po chwili:
- Tylko starajcie się nie zaalarmować gospodarzy... Zwijam się stąd, więc jak macie jakieś pytania to teraz.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Przez całą drogę Dieter spoglądał z niepokojem na strapione oblicza kompanów. Zastanawiał się czy droga, którą wybrali, w rzeczywistości nie okaże się zdradliwa.
- Hola, panie Josh - ciężka dłoń opadła na kark przewodnika, przyciskając głowę nieco do dołu. - A skąd mam mieć *pewność*, że czegoś tu nie kręcisz? W zasadzie nic o tobie konkretnego nie wiemy, poza ty, że masz jakieś interesy z niejakim Kainem. To zdecydowanie za mało, by powierzyć swoje bezpieczeństwo nieznajomemu.
Ravnos zacisnął szponiaste palce na karku Josha. Syknął mężczyźnie do ucha.
- Pójdziesz z nami, inaczej na miejscu połamię ci kark i pożywię się twoimi wnętrznościami...
Przez całą drogę Dieter spoglądał z niepokojem na strapione oblicza kompanów. Zastanawiał się czy droga, którą wybrali, w rzeczywistości nie okaże się zdradliwa.
- Hola, panie Josh - ciężka dłoń opadła na kark przewodnika, przyciskając głowę nieco do dołu. - A skąd mam mieć *pewność*, że czegoś tu nie kręcisz? W zasadzie nic o tobie konkretnego nie wiemy, poza ty, że masz jakieś interesy z niejakim Kainem. To zdecydowanie za mało, by powierzyć swoje bezpieczeństwo nieznajomemu.
Ravnos zacisnął szponiaste palce na karku Josha. Syknął mężczyźnie do ucha.
- Pójdziesz z nami, inaczej na miejscu połamię ci kark i pożywię się twoimi wnętrznościami...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Trzeba myśleć, myśleć, myśleć, przebić sie przez swój paniczny strach, myśleć.
Ciekawe... Zawsze sądziłem że krew zawsze jest w sercu, nie w żołądku.
NIE! Odczep się ode mnie, sukinsynu!
Paniczny wrzask Kociaka znów zamknął się w masce.
Skupić myśl na czymś...
Wzór sumaryczny RDX. N6O6. Pełna nazwa. 1,3,5-trinitro-1,3,5-triazacykloheksan. Ciepło wybuchu. 5500 kJ/kg.
Dobra. Można zaczynać myślenie. Co w takiej sytuacji...
Kociak napiął mięśnie do granic możliwości. Wolał nie ryzykować zużywania krwi, nie był pewien ile mu zostało, więc tylko skupił się na wykorzystaniu wszystkiego, co ma jako człowiek, chcąc sprawdzić czy da radę rozerwać to, co go przytrzymywało.
Trzeba myśleć, myśleć, myśleć, przebić sie przez swój paniczny strach, myśleć.
Ciekawe... Zawsze sądziłem że krew zawsze jest w sercu, nie w żołądku.
NIE! Odczep się ode mnie, sukinsynu!
Paniczny wrzask Kociaka znów zamknął się w masce.
Skupić myśl na czymś...
Wzór sumaryczny RDX. N6O6. Pełna nazwa. 1,3,5-trinitro-1,3,5-triazacykloheksan. Ciepło wybuchu. 5500 kJ/kg.
Dobra. Można zaczynać myślenie. Co w takiej sytuacji...
Kociak napiął mięśnie do granic możliwości. Wolał nie ryzykować zużywania krwi, nie był pewien ile mu zostało, więc tylko skupił się na wykorzystaniu wszystkiego, co ma jako człowiek, chcąc sprawdzić czy da radę rozerwać to, co go przytrzymywało.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
-Mam lepszy pomysł. - syknął. - Zasłońcie nas.
Poczekał, aż Michael i Jack staną w odpowiednich pozycjach, a następnie skupił się na użyciu Taumaturgii. Jego dłoń zapłonęła płomieniem. Zbliżył ją niebezpiecznie do twarzy Josha.
-Mój drogi, wystarczy tylko jeden gest, abyś rozświetlił tę noc w bardzo widowiskowy sposób. - powiedział przerażającym szeptem. - Więc wybieraj: albo idziesz z nami, albo tutaj kończysz swoją wędrówkę.
-Mam lepszy pomysł. - syknął. - Zasłońcie nas.
Poczekał, aż Michael i Jack staną w odpowiednich pozycjach, a następnie skupił się na użyciu Taumaturgii. Jego dłoń zapłonęła płomieniem. Zbliżył ją niebezpiecznie do twarzy Josha.
-Mój drogi, wystarczy tylko jeden gest, abyś rozświetlił tę noc w bardzo widowiskowy sposób. - powiedział przerażającym szeptem. - Więc wybieraj: albo idziesz z nami, albo tutaj kończysz swoją wędrówkę.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Mężczyzna spojrzał się na grożących mu krwiopijców. Wzrok wyostrzył mu się, spod warg wysunęły dwa żółte kły. Nie wydawał się ani trochę przestraszony groźbą Dietera, choć niebieski płomień wydobywający się z dłoni Erwana, widocznie go zszokował, bo spoglądał się tylko nerwowo w jego kierunku.
- Słuchaj mnie, Dieter…
Głos mu drżał, dalej patrzył się na radośnie tańczące płomienie.
- Wszyscy moi przyjaciele, bracia, siostry, moi krewni… m-moja rodzina…
Teraz już zauważalnie dygotał. Z nienawiści.
- … moja córka, którą… k-którą chciałem chronić p-przed takim losem…
Jego głos przeszedł w syk, pięści ścisnęły się.
- Ten skurwiel… odebrał mi wszystko.
Nie patrzył się już na magiczny płomień czarnoksiężnika. Jego twardy wzrok wlepiony był teraz w zimne oczy Ravnosa.
- Nie mogę teraz umrzeć. Jeśli mi nie wierzysz – dobrze, pozwól swemu kompanowi zginąć! Wiedz, że tnie go największy sadysta w tym mieście!
Podszedł bliżej, stając twarzą w twarz z grożącym mu wampirem. Spojrzał się w bok na zastygłego w bezruchu Jonesa, z lekkim niepokojem przelatując wzrokiem po niszczycielskim ogniu.
- Ale nie zamierzam tam wrócić, czy ci się to podoba czy nie. Puść mnie, to rozstaniemy się jak przyjaciele. A jeśli będziecie chcieli sprzątnąć tą żmiję Kaina, to pewnie będę tam nawet przed wami…
Teraz znowu spojrzał się na Stiera.
- Dlatego grzecznie cię proszę, bo nie miałem miłej nocy. Spier**laj.
Pielęgniarka zapisała coś w notesie. Kociak czuł jak zmysły odpływają od niego… lecz ciało trzymało świadomość przy sobie. Ściskający ból z brzucha zrobił się jeszcze bardziej nieznośny, pieczenie jeszcze większe. Miał ochotę wymiotować, wyrzucić z siebie całą tą pieprzoną krew, byle tylko nie musieć już tego czuć. Starał się szarpać, wyrwać z pasów…
… lecz daremnie. Doktor wiedział co robi. Wampir ku swemu zdziwieniu stwierdził, że jego mięśnie są zwiotczałe, pozbawione siły. Najwyraźniej człeczyna dał mu jakiś narkotyk.
- Słuchaj mnie, Dieter…
Głos mu drżał, dalej patrzył się na radośnie tańczące płomienie.
- Wszyscy moi przyjaciele, bracia, siostry, moi krewni… m-moja rodzina…
Teraz już zauważalnie dygotał. Z nienawiści.
- … moja córka, którą… k-którą chciałem chronić p-przed takim losem…
Jego głos przeszedł w syk, pięści ścisnęły się.
- Ten skurwiel… odebrał mi wszystko.
Nie patrzył się już na magiczny płomień czarnoksiężnika. Jego twardy wzrok wlepiony był teraz w zimne oczy Ravnosa.
- Nie mogę teraz umrzeć. Jeśli mi nie wierzysz – dobrze, pozwól swemu kompanowi zginąć! Wiedz, że tnie go największy sadysta w tym mieście!
Podszedł bliżej, stając twarzą w twarz z grożącym mu wampirem. Spojrzał się w bok na zastygłego w bezruchu Jonesa, z lekkim niepokojem przelatując wzrokiem po niszczycielskim ogniu.
- Ale nie zamierzam tam wrócić, czy ci się to podoba czy nie. Puść mnie, to rozstaniemy się jak przyjaciele. A jeśli będziecie chcieli sprzątnąć tą żmiję Kaina, to pewnie będę tam nawet przed wami…
Teraz znowu spojrzał się na Stiera.
- Dlatego grzecznie cię proszę, bo nie miałem miłej nocy. Spier**laj.
Pielęgniarka zapisała coś w notesie. Kociak czuł jak zmysły odpływają od niego… lecz ciało trzymało świadomość przy sobie. Ściskający ból z brzucha zrobił się jeszcze bardziej nieznośny, pieczenie jeszcze większe. Miał ochotę wymiotować, wyrzucić z siebie całą tą pieprzoną krew, byle tylko nie musieć już tego czuć. Starał się szarpać, wyrwać z pasów…
… lecz daremnie. Doktor wiedział co robi. Wampir ku swemu zdziwieniu stwierdził, że jego mięśnie są zwiotczałe, pozbawione siły. Najwyraźniej człeczyna dał mu jakiś narkotyk.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos spojrzał Joshowi prosto w oczy. Przez jego twarz przemknął grymas zrozumienia.
- Idź zatem swoją drogą. Zemsta to szczytny cel, lecz nie chciałbym stać się jej narzędziem w twoich rękach. Czyń swoją powinność. Lecz jeśli przyjdzie ci do głowy zdrada, to - w tym miejscu głos Dietera przybrał groźną barwę, wampir wskazał na Erwana - on cię znajdzie. Bezbłędnie.
Ravnos odwrócił się. Wlepił wzrok w studnię po drugiej stronie ogrodzenia.
- Czas nagli, panowie, trzeba się zbierać.
Ravnos spojrzał Joshowi prosto w oczy. Przez jego twarz przemknął grymas zrozumienia.
- Idź zatem swoją drogą. Zemsta to szczytny cel, lecz nie chciałbym stać się jej narzędziem w twoich rękach. Czyń swoją powinność. Lecz jeśli przyjdzie ci do głowy zdrada, to - w tym miejscu głos Dietera przybrał groźną barwę, wampir wskazał na Erwana - on cię znajdzie. Bezbłędnie.
Ravnos odwrócił się. Wlepił wzrok w studnię po drugiej stronie ogrodzenia.
- Czas nagli, panowie, trzeba się zbierać.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Płomień zniknął z dłoni maga. Erwan milczał. Nie podobała mu się decyzja Dietera, ale uszanował ją.
-Jack, zejdziesz pierwszy, dobrze? Potem Michael, ja, a na końcu Dieter. - powiedział. - Trzeba to załatwić szybko i sprawnie. Nie będzie drugiej szansy.
Wampir poprawił ciemne okulary. Rozmyślał o tym co usłyszał. Nie wierzył, że Kain mógłby być panem tego domu.
"Ktoś pewnie chce wykorzystać te imię." - pomyślał. - "Będzie trzeba to zbadać przy okazji."
Płomień zniknął z dłoni maga. Erwan milczał. Nie podobała mu się decyzja Dietera, ale uszanował ją.
-Jack, zejdziesz pierwszy, dobrze? Potem Michael, ja, a na końcu Dieter. - powiedział. - Trzeba to załatwić szybko i sprawnie. Nie będzie drugiej szansy.
Wampir poprawił ciemne okulary. Rozmyślał o tym co usłyszał. Nie wierzył, że Kain mógłby być panem tego domu.
"Ktoś pewnie chce wykorzystać te imię." - pomyślał. - "Będzie trzeba to zbadać przy okazji."
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Wampir kiwnął głową. Sprawdził czy broń trzyma się dobrze w kaburze, poprawił strzelbę. Przez chwilę stał, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Jego ciało i kości zamarły w skupieniu… krew nasłuchiwała, milcząc. Plan utworzył się w jego głowie.
Josh nie powiedział ani słowa, wpatrując się w zimną twarz Dietera. Chwilę się wahając, jakby nie wiedząc czy dobrze czyni, wycofał się do swojego auta. Gdy usiadł już na siedzeniu kierowcy, uruchomił silnik… spojrzał się w bok, patrząc jak Jack wspina się po ogrodzeniu, a już zaraz upada po drugiej stronie. Nie czeka ani chwili, lekko się schyla i biegnie przez zaspy śniegu w kierunku studni.
- Powodzenia.
Samochód ruszył, zostawiając czwórkę wampirów samych ciemnej nocy, oraz niebezpieczeństwom skrywającym się w jej cieniu.
Brzdęk ogrodzenia. To Michael wspina się po nim, skacząc po chwili na drugą stronę. Nie mija chwila, a już czarnoksiężnik (podpierany przez Dietera) znajduje się na drugiej stronie. Ravnos szczerzy kły, wycierając z rąk brud spod butów Erwana.
- No to hop…
Palce dotykają drutu. Dłoń się zamyka. Pierwsza noga, druga noga…
- Ej ty tam! Stój!
… strzał. Wampir odwraca się gwałtownie, ślepia błyskają agresywnie w ciemność ulicy. Dwójka ubranych na czarno policjantów zauważyła go jak się wspinał. Światło w domu się zapala – to mieszkańcy zostali obudzeni tym bliskim strzałem. Wściekłość maluje się na twarzy wąpierza, lecz szybkim ruchem przeskakuje na drugą stronę ogrodzenia. Przekleństwa wypływają z jego ust, gdy biegnie najszybciej jak potrafi przez zaspy śniegu, sięgające mu po kolana… a kule świstają koło głowy. Z domu dobiega wrzask kobiety. Wampir skacze do przodu…
Jack wyciągnął dłoń ku kompanowi, szarpiąc go z całej siły ku sobie. W oddali widzą jak policjanci zbliżają się do domu. Michael uskakuje szybko, w kierunku studni, chroniąc się przed wystrzeloną na oślep kulą. Nie tracąc ani sekundy, zagląda do środka. Erwan przycisnął się do niej z drugiej strony… przed oczyma ma tylko czerwień, nie wie kiedy nadejdzie atak, z której strony… każda kula może być decydująca. Strach paraliżuje każdy jego mięsień, oddala go od rozumu, wyłania bestię z jego duszy.
Gdzie są teraz twoje demony…?
Coś ląduje obok niego, stukając o niepokryty śniegiem kawałek ziemi. Dźwięk drewna… tak, dobrze zgadłeś, to wiadro!
Strach ustępuje z umysłu czarnoksiężnika. Syczy głośno, wściekły sam na siebie za swoją słabość. Zaraz słyszy odgłos wystrzału, czuje jak śnieg uderza o jego twarz. Policjanci byli już w ogrodzie. Jack szybko wydobył z kabury swój karabinek, oddając serię pocisków w kierunku ludzi. Ci szybko uskoczyli w bok, chowając się za ozdobnymi głazami. Gangrel nie tracił czasu. Szybko schował broń z powrotem do kabury. Michael rzucił mu pod rękę linę, do której wcześniej było przywiązane wiadro.
- Jesteście aresztowani!
Wrzeszczy jeden z ludzi. Bez efektu… wrzeszczy jeszcze raz kawałek formułki. Nie ma żadnego odzewu. Wychyla się kawałek zza kamienia…
… i spogląda w pusty ogród. Z domu nadal dobiega krzyk kobiety.
Łup! Lądowanie nie należało do najsubtelniejszych w karierze Jacka DeCroya. Zamknął oczy, czekając chwilę. Nad nim wciąż schodziła reszta towarzyszy. Zapachy wilgoci i brudu przeniknęły jego nozdrza. Te kanały musiały być bardzo stare… zapach rozkładu tego dowodził. Pomacał ręką naokoło, czując jak zanurza się w gęstej breji. Piach, błoto, kamień oraz inne nieczystości przykleiły się do jego ręki. Szybkim ruchem otrzepał co większe kawałki z dłoni. Czuł jak buty zaczynają mu przesiąkać. Delikatniejszy samiec pewnie by już wymiotował, ale DeCroy już za życia nie należał do mięczaków.
Otwierał powoli oczy. Klęczał w kałuży, w której odbijał się w pełnej krasie księżyc, świecący tuż nad studnią. Wyprostował się, wodząc wzrokiem po każdym szczególe otoczenia. Ściany korytarza były z cegieł, kiedyś zapewne szarych, teraz już pokrytych mułem i nieczystościami… miały ciemno zielony kolor. Sprytny umysł wampira od razu dostrzegł nieprawidłowość… miał być to piracki tunel, używany przez przemytników. Więc czemu był tak zbudowany?
Co jeśli był już tu wcześniej…?
Pomieszczenie w którym się teraz znajdował było okrągłe, z otworem na samej górze, z którego zwisała lina studni. Kolejne łupnięcie. Jack w porę uskoczył w bok, unikając przygniecenia ciałem Michaela.
Spojrzał w przód, ku małemu i wąskiemu korytarzowi. Normalnie nie daliby radę nim przejść, musieli by robić to w kuckach. Ściek robił się coraz bardziej obecny, im dalej sięgał wzrokiem. Nie było co go porównywać do kałuży w której teraz stał.
Gdy stopy Stiera także zamoczyły się w brudnej wodzie, byli gotowi by iść dalej. Już mieli ruszać w kierunku korytarza, gdy z góry doszedł ich krzyk kobiety.
A przynajmniej mieli nadzieję że z góry.
Pochylili się, idąc jeden za drugim niskim korytarzem. Po krótkiej chwili ręce i buty mieli już brudne od całego gówna, spływającego z górnego Chicago…
Wbrew obawom Jacka korytarz nie był długi. Po paru dłuższych chwilach przedostali się na drugą stronę. Znaleźli się w podobnym, okrągłym oraz brudnym pomieszczeniu jak te z którego przybyli. Z tą różnicą że tu z kałuży zrobił się ściek. Wokół były trzy inne korytarze, nie licząc tego z którego wyszli.
Erwan zrobił krok do przodu, widząc jak pośród brudu na podłodze maluje się jeszcze jeden kształt.
Był to znak. Wampir chwycił go, mocząc rękaw w wodzie. Jego oczom ukazał się prostokątny kształt. Oczom jego towarzyszy – prostokątny znak, z czterema strzałkami narysowanymi na nim brązową farbą. Przy każdej strzałce była litera. Strzałka prowadząca w górę – K… w dół – W… strzałka w lewo miała zapisaną literę R, zaś ta w prawo E.
Jack prychnął. Wziął od Jonesa znak, oglądając go… Michael chodził wokół, oglądając korytarze.
- Tu jest coś napisane na odwrocie!
Powiedział na głos Jack. I rzeczywiście, gdy odwrócił znak, zobaczył jak tą samą, brązową farbą zapisane są słowa na odwrocie.
‘’Jest esencją życia, naszym przewodnikiem. Mamy ją i usłuchamy jej się kiedy rozkaże. Lecz strzeżcie się Ci, którzy się Jej przeciwstawiacie – albowiem was czeka zguba. Mądry ten, co kroczy jej ścieżką – albowiem czeka go ratunek. Lecz nie wszyscy są Jej godni… niechaj mądrość będzie ich sprawdzianem, wytrwałość ich ścieżką, zaś męstwo ich pochodnią w ciemnościach.
Zatem… nazywaj mnie jak chcesz, ja byłem, jestem i będę. Nie odgadniesz mnie, bo jam jest Nieodgadniony. Musisz widzieć to, co ukryte jest. Nazwij mnie Wojną, lecz wtedy zobaczysz że zawszę idę na wschód, z obcego miejsca. Nazwij mnie Entropią, a pokażę ci gdzie podąża ścieżka idąca z zachodu, wprost do tego miejsca. Nazwij mnie Rozumem, a rozumnie Ci odpowiem, że twoja ścieżka nie prowadzi tam, gdzie Ci radzę, lecz w odwrotnym kierunku.
Lecz skoro dotarłeś aż tu, to z pewnością wiesz co K oznacza…?''
Josh nie powiedział ani słowa, wpatrując się w zimną twarz Dietera. Chwilę się wahając, jakby nie wiedząc czy dobrze czyni, wycofał się do swojego auta. Gdy usiadł już na siedzeniu kierowcy, uruchomił silnik… spojrzał się w bok, patrząc jak Jack wspina się po ogrodzeniu, a już zaraz upada po drugiej stronie. Nie czeka ani chwili, lekko się schyla i biegnie przez zaspy śniegu w kierunku studni.
- Powodzenia.
Samochód ruszył, zostawiając czwórkę wampirów samych ciemnej nocy, oraz niebezpieczeństwom skrywającym się w jej cieniu.
Brzdęk ogrodzenia. To Michael wspina się po nim, skacząc po chwili na drugą stronę. Nie mija chwila, a już czarnoksiężnik (podpierany przez Dietera) znajduje się na drugiej stronie. Ravnos szczerzy kły, wycierając z rąk brud spod butów Erwana.
- No to hop…
Palce dotykają drutu. Dłoń się zamyka. Pierwsza noga, druga noga…
- Ej ty tam! Stój!
… strzał. Wampir odwraca się gwałtownie, ślepia błyskają agresywnie w ciemność ulicy. Dwójka ubranych na czarno policjantów zauważyła go jak się wspinał. Światło w domu się zapala – to mieszkańcy zostali obudzeni tym bliskim strzałem. Wściekłość maluje się na twarzy wąpierza, lecz szybkim ruchem przeskakuje na drugą stronę ogrodzenia. Przekleństwa wypływają z jego ust, gdy biegnie najszybciej jak potrafi przez zaspy śniegu, sięgające mu po kolana… a kule świstają koło głowy. Z domu dobiega wrzask kobiety. Wampir skacze do przodu…
Jack wyciągnął dłoń ku kompanowi, szarpiąc go z całej siły ku sobie. W oddali widzą jak policjanci zbliżają się do domu. Michael uskakuje szybko, w kierunku studni, chroniąc się przed wystrzeloną na oślep kulą. Nie tracąc ani sekundy, zagląda do środka. Erwan przycisnął się do niej z drugiej strony… przed oczyma ma tylko czerwień, nie wie kiedy nadejdzie atak, z której strony… każda kula może być decydująca. Strach paraliżuje każdy jego mięsień, oddala go od rozumu, wyłania bestię z jego duszy.
Gdzie są teraz twoje demony…?
Coś ląduje obok niego, stukając o niepokryty śniegiem kawałek ziemi. Dźwięk drewna… tak, dobrze zgadłeś, to wiadro!
Strach ustępuje z umysłu czarnoksiężnika. Syczy głośno, wściekły sam na siebie za swoją słabość. Zaraz słyszy odgłos wystrzału, czuje jak śnieg uderza o jego twarz. Policjanci byli już w ogrodzie. Jack szybko wydobył z kabury swój karabinek, oddając serię pocisków w kierunku ludzi. Ci szybko uskoczyli w bok, chowając się za ozdobnymi głazami. Gangrel nie tracił czasu. Szybko schował broń z powrotem do kabury. Michael rzucił mu pod rękę linę, do której wcześniej było przywiązane wiadro.
- Jesteście aresztowani!
Wrzeszczy jeden z ludzi. Bez efektu… wrzeszczy jeszcze raz kawałek formułki. Nie ma żadnego odzewu. Wychyla się kawałek zza kamienia…
… i spogląda w pusty ogród. Z domu nadal dobiega krzyk kobiety.
Łup! Lądowanie nie należało do najsubtelniejszych w karierze Jacka DeCroya. Zamknął oczy, czekając chwilę. Nad nim wciąż schodziła reszta towarzyszy. Zapachy wilgoci i brudu przeniknęły jego nozdrza. Te kanały musiały być bardzo stare… zapach rozkładu tego dowodził. Pomacał ręką naokoło, czując jak zanurza się w gęstej breji. Piach, błoto, kamień oraz inne nieczystości przykleiły się do jego ręki. Szybkim ruchem otrzepał co większe kawałki z dłoni. Czuł jak buty zaczynają mu przesiąkać. Delikatniejszy samiec pewnie by już wymiotował, ale DeCroy już za życia nie należał do mięczaków.
Otwierał powoli oczy. Klęczał w kałuży, w której odbijał się w pełnej krasie księżyc, świecący tuż nad studnią. Wyprostował się, wodząc wzrokiem po każdym szczególe otoczenia. Ściany korytarza były z cegieł, kiedyś zapewne szarych, teraz już pokrytych mułem i nieczystościami… miały ciemno zielony kolor. Sprytny umysł wampira od razu dostrzegł nieprawidłowość… miał być to piracki tunel, używany przez przemytników. Więc czemu był tak zbudowany?
Co jeśli był już tu wcześniej…?
Pomieszczenie w którym się teraz znajdował było okrągłe, z otworem na samej górze, z którego zwisała lina studni. Kolejne łupnięcie. Jack w porę uskoczył w bok, unikając przygniecenia ciałem Michaela.
Spojrzał w przód, ku małemu i wąskiemu korytarzowi. Normalnie nie daliby radę nim przejść, musieli by robić to w kuckach. Ściek robił się coraz bardziej obecny, im dalej sięgał wzrokiem. Nie było co go porównywać do kałuży w której teraz stał.
Gdy stopy Stiera także zamoczyły się w brudnej wodzie, byli gotowi by iść dalej. Już mieli ruszać w kierunku korytarza, gdy z góry doszedł ich krzyk kobiety.
A przynajmniej mieli nadzieję że z góry.
Pochylili się, idąc jeden za drugim niskim korytarzem. Po krótkiej chwili ręce i buty mieli już brudne od całego gówna, spływającego z górnego Chicago…
Wbrew obawom Jacka korytarz nie był długi. Po paru dłuższych chwilach przedostali się na drugą stronę. Znaleźli się w podobnym, okrągłym oraz brudnym pomieszczeniu jak te z którego przybyli. Z tą różnicą że tu z kałuży zrobił się ściek. Wokół były trzy inne korytarze, nie licząc tego z którego wyszli.
Erwan zrobił krok do przodu, widząc jak pośród brudu na podłodze maluje się jeszcze jeden kształt.
Był to znak. Wampir chwycił go, mocząc rękaw w wodzie. Jego oczom ukazał się prostokątny kształt. Oczom jego towarzyszy – prostokątny znak, z czterema strzałkami narysowanymi na nim brązową farbą. Przy każdej strzałce była litera. Strzałka prowadząca w górę – K… w dół – W… strzałka w lewo miała zapisaną literę R, zaś ta w prawo E.
Jack prychnął. Wziął od Jonesa znak, oglądając go… Michael chodził wokół, oglądając korytarze.
- Tu jest coś napisane na odwrocie!
Powiedział na głos Jack. I rzeczywiście, gdy odwrócił znak, zobaczył jak tą samą, brązową farbą zapisane są słowa na odwrocie.
‘’Jest esencją życia, naszym przewodnikiem. Mamy ją i usłuchamy jej się kiedy rozkaże. Lecz strzeżcie się Ci, którzy się Jej przeciwstawiacie – albowiem was czeka zguba. Mądry ten, co kroczy jej ścieżką – albowiem czeka go ratunek. Lecz nie wszyscy są Jej godni… niechaj mądrość będzie ich sprawdzianem, wytrwałość ich ścieżką, zaś męstwo ich pochodnią w ciemnościach.
Zatem… nazywaj mnie jak chcesz, ja byłem, jestem i będę. Nie odgadniesz mnie, bo jam jest Nieodgadniony. Musisz widzieć to, co ukryte jest. Nazwij mnie Wojną, lecz wtedy zobaczysz że zawszę idę na wschód, z obcego miejsca. Nazwij mnie Entropią, a pokażę ci gdzie podąża ścieżka idąca z zachodu, wprost do tego miejsca. Nazwij mnie Rozumem, a rozumnie Ci odpowiem, że twoja ścieżka nie prowadzi tam, gdzie Ci radzę, lecz w odwrotnym kierunku.
Lecz skoro dotarłeś aż tu, to z pewnością wiesz co K oznacza…?''
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Twierdzenie o trzech ciągach.
Jeśli ciągi an i bn zbiegają do tej samej granicy, to każdy ciąg którego wyrazy zawierają się między wyrazami tych dwóch ciągów, również zbiega do tej granicy.
Cholera.
Pomysł.
Kociak skupił się na wyszukaniu w przestrzeni umysłu doktorka.
Demencja.
Pragnienie wiedzy i sadyzm.
Wygasić.
Współczucie.
Obudzić.
Modlitwa.
Zmówić!
Twierdzenie o trzech ciągach.
Jeśli ciągi an i bn zbiegają do tej samej granicy, to każdy ciąg którego wyrazy zawierają się między wyrazami tych dwóch ciągów, również zbiega do tej granicy.
Cholera.
Pomysł.
Kociak skupił się na wyszukaniu w przestrzeni umysłu doktorka.
Demencja.
Pragnienie wiedzy i sadyzm.
Wygasić.
Współczucie.
Obudzić.
Modlitwa.
Zmówić!
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- Hmmmm... - wampir podrapał się po czaszce. - Jeszcze tego nam było trzeba: głupiej zagadki wśród fekaliów.
Ravnos obejrzał tabliczkę, przeanalizował treść. Paznokciem przejechał po brązowej farbie.
- Krew. Kluczem jest krew. Tylko ten rebus...
Dieter uniósł głowę do góry, wzrokiem przebiegł po sklepieniu.
- Na wschód... Do diabła, gdybym potrafił wskazać gdzie jest wschód! A tak trzeba tracić czas na tą wesołą łamigłówkę.
Raz jeszcze odczytał treść zagadki, mrucząc pod nosem słowa. Podniósł wzrok znad tabliczki.
- Michael, znalazłeś coś interesującego? Może autor umieścił tu jakąś wskazówkę?...
Ponownie oddał się lekturze rebusu. Zdania zapadły mu w pamięć, po chwili recytował je z głowy. Zmarszczył brwi i wysilił zwoje mózgowe do intensywnej pracy.
- Hmmmm... - wampir podrapał się po czaszce. - Jeszcze tego nam było trzeba: głupiej zagadki wśród fekaliów.
Ravnos obejrzał tabliczkę, przeanalizował treść. Paznokciem przejechał po brązowej farbie.
- Krew. Kluczem jest krew. Tylko ten rebus...
Dieter uniósł głowę do góry, wzrokiem przebiegł po sklepieniu.
- Na wschód... Do diabła, gdybym potrafił wskazać gdzie jest wschód! A tak trzeba tracić czas na tą wesołą łamigłówkę.
Raz jeszcze odczytał treść zagadki, mrucząc pod nosem słowa. Podniósł wzrok znad tabliczki.
- Michael, znalazłeś coś interesującego? Może autor umieścił tu jakąś wskazówkę?...
Ponownie oddał się lekturze rebusu. Zdania zapadły mu w pamięć, po chwili recytował je z głowy. Zmarszczył brwi i wysilił zwoje mózgowe do intensywnej pracy.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Michael przystanął w miejscu, zaglądając do jednego z tuneli. Kucnął, wodząc przez chwilę ręką po brudnej kałuży... Po chwili wstał, otarł ją o płaszcz i rzekł:
- Intryguje nas ta ostatnia litera... w końcu niby nic o niej nie wiemy, a autor zdaje się myśleć inaczej.
Spojrzał się na Dietera, potem na zamyślonego Erwana. Ostatecznie jego wzrok spoczął na Jacku, stojącemu w wejściu do tunelu z którego przyszli.
- Chyba że naprawdę znamy tą literę, choć jeszcze o tym nie wiemy.
Z gardła doktorka wydarł się jakby pisk. Kociak czuł jego umysł, drążył w nim tak jak mógł najlepiej. Widział w nim echa jego dawnych ofiar, ich jęki, wygięte w bólu twarze, błagania, prośby. Widział wspomnienia doktora... jego dzieciństwo, szkołę, studia, dorosłe życie. Czuł jego uczucia, jego emocje... czuł radość, ekscytację, euforię.
Ale nie było tam współczucia.
Chwila koncentracji, ignorując przeraźliwy ból przechodzący przez jego ciało. Potem wystarczy znaleźć odpowiedni punkt zaczepny... jak jego dzieciństwo. Tak... odpowiednie wspomnienie, odpowiednia scena, odpowiednie skojarzenie.
Kociak czuł jak koścista dłoń cofa się z jego brzucha. Ssanie w żołądku, oraz niemiłe dreszcze ustąpiły. Teraz zostało tylko pieczenie...
... i chęć zemsty.
- Intryguje nas ta ostatnia litera... w końcu niby nic o niej nie wiemy, a autor zdaje się myśleć inaczej.
Spojrzał się na Dietera, potem na zamyślonego Erwana. Ostatecznie jego wzrok spoczął na Jacku, stojącemu w wejściu do tunelu z którego przyszli.
- Chyba że naprawdę znamy tą literę, choć jeszcze o tym nie wiemy.
Z gardła doktorka wydarł się jakby pisk. Kociak czuł jego umysł, drążył w nim tak jak mógł najlepiej. Widział w nim echa jego dawnych ofiar, ich jęki, wygięte w bólu twarze, błagania, prośby. Widział wspomnienia doktora... jego dzieciństwo, szkołę, studia, dorosłe życie. Czuł jego uczucia, jego emocje... czuł radość, ekscytację, euforię.
Ale nie było tam współczucia.
Chwila koncentracji, ignorując przeraźliwy ból przechodzący przez jego ciało. Potem wystarczy znaleźć odpowiedni punkt zaczepny... jak jego dzieciństwo. Tak... odpowiednie wspomnienie, odpowiednia scena, odpowiednie skojarzenie.
Kociak czuł jak koścista dłoń cofa się z jego brzucha. Ssanie w żołądku, oraz niemiłe dreszcze ustąpiły. Teraz zostało tylko pieczenie...
... i chęć zemsty.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!