[WH - Freestyle] Drużyna Pierwsza
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Gdy Anthony spojrzał na drzwi, one w tym momencie się otworzyły i do środka wszedł Braga.
"Shit, telepatia jakaś czy co... a może oni są bliźniakami, ale chyba z różnych matek, bo podobieństwa nie ma w nich żadnego!" - łucznik uśmiechnął się pod nosem i spojrzał ponownie na druida. Jego uśmiech był jeszcze większy gdy zobaczył co Braga mu przyniósł.
- Jakimż to sposobem udało ci się to odzyskać? - spytał zaskoczony tym nieoczekiwanym podarkiem.
Braga usmiechnął się szelmowsko. Taki usmiech mówił wszystko, a jednocześnie nic. "mam swoje chytre sposoby przyjacielu, których na pewno ci nie zdradzę" - Albiończyk czytał z twrzy bombardiera.
- Tak czy owak, dzięki. Napijesz się z nami? - zaproponował i znów spojrzał na druida oczekując, czy ten zechce kontynuowac rozmowę, która niedawno zaczął.
Gdy Anthony spojrzał na drzwi, one w tym momencie się otworzyły i do środka wszedł Braga.
"Shit, telepatia jakaś czy co... a może oni są bliźniakami, ale chyba z różnych matek, bo podobieństwa nie ma w nich żadnego!" - łucznik uśmiechnął się pod nosem i spojrzał ponownie na druida. Jego uśmiech był jeszcze większy gdy zobaczył co Braga mu przyniósł.
- Jakimż to sposobem udało ci się to odzyskać? - spytał zaskoczony tym nieoczekiwanym podarkiem.
Braga usmiechnął się szelmowsko. Taki usmiech mówił wszystko, a jednocześnie nic. "mam swoje chytre sposoby przyjacielu, których na pewno ci nie zdradzę" - Albiończyk czytał z twrzy bombardiera.
- Tak czy owak, dzięki. Napijesz się z nami? - zaproponował i znów spojrzał na druida oczekując, czy ten zechce kontynuowac rozmowę, która niedawno zaczął.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Pomywacz
- Posty: 31
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 18:05
- Lokalizacja: Z piekła rodem
Braga
-Napić się z tobą?? Oczywiście!!. Karczmarzu przynieś troszkę gorzałki!! Ahh... zimno na dworzu. Tam z kąd pochodzę panuje cieplejszy klimat. Z kąd pochodzisz?? Prawie nic o tobie nie wiem. To chyba nie jest tajemnica?? Ja wychowywałem się na południu. Nawet nie pamiętam nazwy wioski.- Nalał sobie i towarzyszowi do kubków gorzałki, po czym cały przechylił do gardła. "To będzie długa noc." Pomyślał po czym zajął się rozmową z Pewniakiem. Po chwili dołączył do nich dołączył się Parsival. Rozmawiali o wielu przygodach, ludziach, kobietach. Pili tak pili aż Braga zasnął na stole. Obudzony przez karczmarza przeniósł się do swojego pokoju.
-Napić się z tobą?? Oczywiście!!. Karczmarzu przynieś troszkę gorzałki!! Ahh... zimno na dworzu. Tam z kąd pochodzę panuje cieplejszy klimat. Z kąd pochodzisz?? Prawie nic o tobie nie wiem. To chyba nie jest tajemnica?? Ja wychowywałem się na południu. Nawet nie pamiętam nazwy wioski.- Nalał sobie i towarzyszowi do kubków gorzałki, po czym cały przechylił do gardła. "To będzie długa noc." Pomyślał po czym zajął się rozmową z Pewniakiem. Po chwili dołączył do nich dołączył się Parsival. Rozmawiali o wielu przygodach, ludziach, kobietach. Pili tak pili aż Braga zasnął na stole. Obudzony przez karczmarza przeniósł się do swojego pokoju.
A true master paralyzes his opponent, leaving him vulnerable to an attack.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 133
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 15:42
- Lokalizacja: Glenshee, Scotland
- Kontakt:
Yuki
Cel był jasny jak słońce, zmierzali do Czarnego Smoka. Tawerny, w której wszystko się zaczęło. Był zły, nie, nie był zły, był na granicy szaleństwa.
Słońce wzniosło się już wysoko, spojrzawszy w górę zmrużył oczy i przetarł je krzywiąc się z bólu. Dziś nawet ono spiskowało przeciw niemu.
- Evereth, wytłumacz mi wszystko jeszcze raz, powoli i na spokojnie bo pewne elementy układanki zdają się nie pasować.
Popatrzyła na niego lekko zaskoczona i łamiącym się z początku głosem poczęła opowiadać całą historię od podstaw.
Czarny elf zacisnął pięści i syknął wściekle.
- To nie pasuje....
Mijali właśnie plac targowy i stoisko Czarnych Bród, jeden z braci pomachał mu w geście przywitania. Yuki zatrzymał się na chwilę i złapał podbródek.
- Hmm, poczekaj chwilę Ev.- rzucił i ruszył w stronę krasnoludów.
Rozmawiali chwilę przyciszonymi głosami po czym elf wrócił do towarzyszki.
- Chodźmy - rzekł jakby zadowolony z tego co usłyszał chwilę temu.
- O czym rozmawialiście? - spytała zaciekawiona elfka.
- Dowiesz się na miejscu Evereth. - odparł Yuki.
Ruszyli dalej. Od tawerny dzieliło ich kilka kroków gdy po raz kolejny Yuki przystanął.
- Idź przodem, ja wejdę tylnym wejściem. - powiedział i nie czekając na odpowiedź ruszył na tyły karczmy przeciskając się między kartonami i śmietnikami. Zanim zniknął podniósł rękę jakby pozdrawiając elfkę...
Cel był jasny jak słońce, zmierzali do Czarnego Smoka. Tawerny, w której wszystko się zaczęło. Był zły, nie, nie był zły, był na granicy szaleństwa.
Słońce wzniosło się już wysoko, spojrzawszy w górę zmrużył oczy i przetarł je krzywiąc się z bólu. Dziś nawet ono spiskowało przeciw niemu.
- Evereth, wytłumacz mi wszystko jeszcze raz, powoli i na spokojnie bo pewne elementy układanki zdają się nie pasować.
Popatrzyła na niego lekko zaskoczona i łamiącym się z początku głosem poczęła opowiadać całą historię od podstaw.
Czarny elf zacisnął pięści i syknął wściekle.
- To nie pasuje....
Mijali właśnie plac targowy i stoisko Czarnych Bród, jeden z braci pomachał mu w geście przywitania. Yuki zatrzymał się na chwilę i złapał podbródek.
- Hmm, poczekaj chwilę Ev.- rzucił i ruszył w stronę krasnoludów.
Rozmawiali chwilę przyciszonymi głosami po czym elf wrócił do towarzyszki.
- Chodźmy - rzekł jakby zadowolony z tego co usłyszał chwilę temu.
- O czym rozmawialiście? - spytała zaciekawiona elfka.
- Dowiesz się na miejscu Evereth. - odparł Yuki.
Ruszyli dalej. Od tawerny dzieliło ich kilka kroków gdy po raz kolejny Yuki przystanął.
- Idź przodem, ja wejdę tylnym wejściem. - powiedział i nie czekając na odpowiedź ruszył na tyły karczmy przeciskając się między kartonami i śmietnikami. Zanim zniknął podniósł rękę jakby pozdrawiając elfkę...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1183
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 13:55
- Numer GG: 3374868
- Lokalizacja: otchłań
Parsival Gaveriell Galadium
Kiedy Braga zasnął, a Anthony trzymał się jeszcze na nogach Parsival pomyślał sobie o pewnej rzeczy. -Naleję ci przyjacielu!- Nalał mu kubek do połowy tak aby piana była na dwa palce i podał mu na zagrychę słodki liść rośliny znanej druidom bliżej jako odpiwiacz. Powoduje że człowiek momentalnie trzeźwieje i wpływ większości narkotyków zanika. -Anthony. Powiedziałem ci że walczymy za tę samą sprawę. Ja, Braga i inni których widziałeś i nie widziałeś też ochraniamy Livrian'a na polecenie jego małżonki.- Wiedział że nikt ich nie słyszy bo zabezpieczył ich obu zaklęciem wiatru które zagłuszało ich słowa dla osób postronnych. -Nie pytaj kto, nie pytaj kiedy. Wiemy tylko tyle że są tu gdzieś w pobliżu zamachowcy i to oni z pewnością przekupili strażników aby ci zabrali broń. Będą pewnie jeszcze stwarzać wiele trudności. Na razie to co ja ci mówię to są tylko niejasne poszlaki i przypuszczenia, ale w obecnej chwili musimy być przygotowani na wszystko.- Podszedł i otworzył drzwi na zewnątrz. -Wejdź Bożena.- "*Pójdź pilnować pod drzwiami pokoju Livrian'a i pamiętaj! Zachowuj się.*" Zdjął ze swojej szyi wielką zieloną przepaskę z medalionem druidzkim i nałożył wilczycy na szyję tak aby było go wyraźnie widać. -I o wszystkim mnie informuj.- Zostawił wilczycę która natychmiast pobiegła wykonać polecenie pana. Nie prosiła o jedzenie gdyż niedawno była karmiona i nie potrzebowała więcej. Podszedł do Anthony'ego. -Jakieś pytania? Zadawaj je szybko dopóki nas nikt nie podsłucha.- Pokazał na chwilę magiczny wiatr który rozszczepoiał się pod jego palcami. Spojrzał znacząco na pewniaka.
Kiedy Braga zasnął, a Anthony trzymał się jeszcze na nogach Parsival pomyślał sobie o pewnej rzeczy. -Naleję ci przyjacielu!- Nalał mu kubek do połowy tak aby piana była na dwa palce i podał mu na zagrychę słodki liść rośliny znanej druidom bliżej jako odpiwiacz. Powoduje że człowiek momentalnie trzeźwieje i wpływ większości narkotyków zanika. -Anthony. Powiedziałem ci że walczymy za tę samą sprawę. Ja, Braga i inni których widziałeś i nie widziałeś też ochraniamy Livrian'a na polecenie jego małżonki.- Wiedział że nikt ich nie słyszy bo zabezpieczył ich obu zaklęciem wiatru które zagłuszało ich słowa dla osób postronnych. -Nie pytaj kto, nie pytaj kiedy. Wiemy tylko tyle że są tu gdzieś w pobliżu zamachowcy i to oni z pewnością przekupili strażników aby ci zabrali broń. Będą pewnie jeszcze stwarzać wiele trudności. Na razie to co ja ci mówię to są tylko niejasne poszlaki i przypuszczenia, ale w obecnej chwili musimy być przygotowani na wszystko.- Podszedł i otworzył drzwi na zewnątrz. -Wejdź Bożena.- "*Pójdź pilnować pod drzwiami pokoju Livrian'a i pamiętaj! Zachowuj się.*" Zdjął ze swojej szyi wielką zieloną przepaskę z medalionem druidzkim i nałożył wilczycy na szyję tak aby było go wyraźnie widać. -I o wszystkim mnie informuj.- Zostawił wilczycę która natychmiast pobiegła wykonać polecenie pana. Nie prosiła o jedzenie gdyż niedawno była karmiona i nie potrzebowała więcej. Podszedł do Anthony'ego. -Jakieś pytania? Zadawaj je szybko dopóki nas nikt nie podsłucha.- Pokazał na chwilę magiczny wiatr który rozszczepoiał się pod jego palcami. Spojrzał znacząco na pewniaka.
jak piszę ortografy to nie poprawiaj... po wkurzamy BAZYL'E
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 203
- Rejestracja: sobota, 20 stycznia 2007, 21:21
- Numer GG: 2894983
- Lokalizacja: z przypadku
- Kontakt:
Evereth
Kiedy oboje z Yukim dotarli pod Czarnego Smoka, jej serce ledwo biło. Pobladła na twarzy, rece miała zimne a jednoczesnie mokre od potu. Gdy Yuki znikał w tylnich drzwiach, Evereth patrzyła za nim. Półprzytomnej od natłoku mysli wydawało sie ze czarny elf pomachał do niej na odchodnym. Aczkolwiek niczego nie była pewna. Po chwili ostroznie uchyliła drzwi karczmy i wsuneła sie do srodka. Rozejrzała sie po sali. Było w niej kilka interesujacych postaci. Ot chocby elf który towarzyszył Kessenowi. Ale teraz nie miała głowy do zawierania nowych znajomosci. Ze spuszczoną głową poszła w zacieniony kąt pomieszczenia, usiadła na ławce opierając plecy o sciane a nogi o krzesło. Przymknęła oczy. Ręce skrzyzowała na piersi i udawała ze spi. W głowie jej jednak buzowało. Próbowała ułozyc wydarzenia ostatnich kilku dni, od spotkania z wróżką az do teraz. Ale nic do niczego nie pasowało. 'Yuki ma racje, cos tu smierdzi' - pomyslała opuszczając jawę na rzecz snu. Jej ostatnie mysl brzmiała 'Skorpion nie jest najgorszą z tych rzeczy, które mnie tu spotkają'
Kiedy oboje z Yukim dotarli pod Czarnego Smoka, jej serce ledwo biło. Pobladła na twarzy, rece miała zimne a jednoczesnie mokre od potu. Gdy Yuki znikał w tylnich drzwiach, Evereth patrzyła za nim. Półprzytomnej od natłoku mysli wydawało sie ze czarny elf pomachał do niej na odchodnym. Aczkolwiek niczego nie była pewna. Po chwili ostroznie uchyliła drzwi karczmy i wsuneła sie do srodka. Rozejrzała sie po sali. Było w niej kilka interesujacych postaci. Ot chocby elf który towarzyszył Kessenowi. Ale teraz nie miała głowy do zawierania nowych znajomosci. Ze spuszczoną głową poszła w zacieniony kąt pomieszczenia, usiadła na ławce opierając plecy o sciane a nogi o krzesło. Przymknęła oczy. Ręce skrzyzowała na piersi i udawała ze spi. W głowie jej jednak buzowało. Próbowała ułozyc wydarzenia ostatnich kilku dni, od spotkania z wróżką az do teraz. Ale nic do niczego nie pasowało. 'Yuki ma racje, cos tu smierdzi' - pomyslała opuszczając jawę na rzecz snu. Jej ostatnie mysl brzmiała 'Skorpion nie jest najgorszą z tych rzeczy, które mnie tu spotkają'
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bombardier
- Posty: 729
- Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
- Numer GG: 4464308
- Lokalizacja: Free City Vratislavia
- Kontakt:
Zaknafein
Elf podniósł się odrobinkę i spojrzał na człowieka, którego uznał za uzdrowiciela. Przyjrzał mu się dokładnie, choć jego umysł nie był jeszcze na tyle trzeźwy aby przetworzyć te informacje. Odezwał się do niego, śmielej niż poprzednio, mając niemal pewność, że jego rozmówca jest jego wybawicielem.
Do żadnego miasta nie sprowadza mnie tak naprawdę nic konkretnego. Błąkam się po gościńcach... ale to długa historia...
Spotkałem mojego starego przyjaciela, Livriana- który zaprosił mnie tu w odwiedziny. A Ty, Bernie, jesteś mieszkańcem tego miasta?
Elf podniósł się odrobinkę i spojrzał na człowieka, którego uznał za uzdrowiciela. Przyjrzał mu się dokładnie, choć jego umysł nie był jeszcze na tyle trzeźwy aby przetworzyć te informacje. Odezwał się do niego, śmielej niż poprzednio, mając niemal pewność, że jego rozmówca jest jego wybawicielem.
Do żadnego miasta nie sprowadza mnie tak naprawdę nic konkretnego. Błąkam się po gościńcach... ale to długa historia...
Spotkałem mojego starego przyjaciela, Livriana- który zaprosił mnie tu w odwiedziny. A Ty, Bernie, jesteś mieszkańcem tego miasta?
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Anthony zbladł jak ściana w świątyni Aluminasa, kiedy druid podał mu dziwny liść. To co się stało trwało ułamek sekundy. Łucznikowi najpierw uderzyła na usta piana, jakby połknął mydło, a zaraz potem usta miał wyschnięte jak piaski Arabii. Smak, który czuł na języku był obrzydliwy i Anthony nie potrafił go porównać do żadnej z okropności, które zdarzyło mu się jeść kiedykolwiek w życiu. Trzewiami scisnął nagły potężny ból i Albiończyk był pewien, że został właśnie otruty. "Wiedziałem, że nie powiniem mu ufać..." Anthony wyciągnął ręce w kierunku druida z chęcią chwycenia go za gardło i zobaczył jak ten się uśmiecha. Ból zniknął nagle jak się pojawił. Smak w ustach zrobił się przyjemnie słodki... przypopminał puszne paczki z budyniem, jakie Anthony jadł bedąc dzieckiem. Zmieszany cofnął powoli ręce. Głowę miał jasną i myślał bardzo trzeźwo.
- Co to było...? Musisz mi dać kilka takich liści. - uśmiechnał się z przekąsem do Parsivala.
To co następnie powiedział Parsival poniekąd potwierdziło to, czego juz od pewnego czasu sam się domyślał.
- Powiedz mi zatem, kto został wynajęty do ochrony Livriana? Muszę wiedzieć komu mogę ufac, a komu nie...
Anthony zbladł jak ściana w świątyni Aluminasa, kiedy druid podał mu dziwny liść. To co się stało trwało ułamek sekundy. Łucznikowi najpierw uderzyła na usta piana, jakby połknął mydło, a zaraz potem usta miał wyschnięte jak piaski Arabii. Smak, który czuł na języku był obrzydliwy i Anthony nie potrafił go porównać do żadnej z okropności, które zdarzyło mu się jeść kiedykolwiek w życiu. Trzewiami scisnął nagły potężny ból i Albiończyk był pewien, że został właśnie otruty. "Wiedziałem, że nie powiniem mu ufać..." Anthony wyciągnął ręce w kierunku druida z chęcią chwycenia go za gardło i zobaczył jak ten się uśmiecha. Ból zniknął nagle jak się pojawił. Smak w ustach zrobił się przyjemnie słodki... przypopminał puszne paczki z budyniem, jakie Anthony jadł bedąc dzieckiem. Zmieszany cofnął powoli ręce. Głowę miał jasną i myślał bardzo trzeźwo.
- Co to było...? Musisz mi dać kilka takich liści. - uśmiechnał się z przekąsem do Parsivala.
To co następnie powiedział Parsival poniekąd potwierdziło to, czego juz od pewnego czasu sam się domyślał.
- Powiedz mi zatem, kto został wynajęty do ochrony Livriana? Muszę wiedzieć komu mogę ufac, a komu nie...
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
- Na szczęście nie, nie mógłbym mieszkać w tak paskudnej okolicy, większość czasu spędzam na zbieraniu ziół i leczeniu ludzi z okolicznych wiosek. Pewna kobieta poprosiła mnie o to żebym zatroszczył się o zdrowie pewnego człowieka, no cóż, takie sprawy potrafią człowieka wyciągnąć z domu, choć dziwi mnie to, że o mnie słyszała. No cóż nie powiem odwdzięczyła się okrągłą sumką, a nie wszystkie zioła i składniki można zebrać na miejscu. Z myszozielem nie ma problemów, ale glony morskie zaczynają stanowić już pewien problem, a na niektóre choróbska właśnie one są potrzebne. Na szczęście, te zdarzają się wyjątkowo rzadko, co oczywiście nie oznacza, że można nie mieć na nie lekarstw i tak się zamyka to błędne koło. Czujesz się na siłach żeby zejść na dół cos zjeść? Myślę ze Livrian ucieszyłby się, z choć jednej dobrej wiadomości dzisiaj.
Potok słów dobiegający z ust uzdrowiciela urwał się równie szybko jak zaczął. Właściwie to elf powinien jeszcze leżeć i Bern dobrze o tym wiedział, ale nie wiedział, co się dzieje na dole i go niepokoiło, a krótki spacer na dół pozwoliłby sprawdzić na ile dobrze czuje się jego pacjent. Choć ten zawsze mógł się nie zgodzić, co wybawiłoby go od tego małego dylematu moralnego.
- Na szczęście nie, nie mógłbym mieszkać w tak paskudnej okolicy, większość czasu spędzam na zbieraniu ziół i leczeniu ludzi z okolicznych wiosek. Pewna kobieta poprosiła mnie o to żebym zatroszczył się o zdrowie pewnego człowieka, no cóż, takie sprawy potrafią człowieka wyciągnąć z domu, choć dziwi mnie to, że o mnie słyszała. No cóż nie powiem odwdzięczyła się okrągłą sumką, a nie wszystkie zioła i składniki można zebrać na miejscu. Z myszozielem nie ma problemów, ale glony morskie zaczynają stanowić już pewien problem, a na niektóre choróbska właśnie one są potrzebne. Na szczęście, te zdarzają się wyjątkowo rzadko, co oczywiście nie oznacza, że można nie mieć na nie lekarstw i tak się zamyka to błędne koło. Czujesz się na siłach żeby zejść na dół cos zjeść? Myślę ze Livrian ucieszyłby się, z choć jednej dobrej wiadomości dzisiaj.
Potok słów dobiegający z ust uzdrowiciela urwał się równie szybko jak zaczął. Właściwie to elf powinien jeszcze leżeć i Bern dobrze o tym wiedział, ale nie wiedział, co się dzieje na dole i go niepokoiło, a krótki spacer na dół pozwoliłby sprawdzić na ile dobrze czuje się jego pacjent. Choć ten zawsze mógł się nie zgodzić, co wybawiłoby go od tego małego dylematu moralnego.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1183
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 13:55
- Numer GG: 3374868
- Lokalizacja: otchłań
Parsival Gaveriell Galadium
-Sam nie wiem wszystkiego. Są tu łącznie co najmniej 2 drużyny które mają ochraniać Livriana.- Spojżał na niego. -Nie musisz więcej wiedzieć... narazie... sam nie wiem wszystkiego ale wiesz mi że ktoś z naszych śledzi i chodzi zacierając wszystkie nasze ślady. Boję się że Livrian będzie miał zamiar pojechać za swoją małżonką, a wtedy będziemy musieli bardzo się pilnować i uważać aby nas nie zaskoczono.- Rozejżał się wokoło, delikatnie, tak aby postronni nie zauważyli jego ruchu. -Nie wydaje mi się aby ktoś inny z naszych ludzi powiedział wam. Na razie ty też nie możesz o tym NIKOMU wspomnieć. Rozumiesz? Jak będą się ciebie o coś pytali albo oskarżali nas to musisz nas kryć, a o wszelkich obawach i spostrzeżeniach Livriana mnie informować... mnie lub Bragę. To jest twoje zadanie. Puki jest w mieście ma szanse przeżycia o ile nie będzie wychodził często z karczmy, jeżeli będziemy w lesie to z pewnością zostaniemy zaatakowani ale będziemy o tym wiedzieć dzięki moim malutkim przyjaciołom i duchom lasu.- Wiedział że te słowa wstrząsną łucznikiem ale to i tak musiało go uspokoić do pewnego stopnia. -Nie bój się. Jak będę dawać ci zioła, ja albo Braga to przyjmij je i zrób co ci mówię. Nie zdradzasz swojego przełożonego tylko pomagasz nam w zachowaniu jego życia.- Zaczerpnął oddech. Bawił się delikatnie cieńkimi sieciami wiatru magii aż pociągnął jedną. Dzbanek wina stół dalej przeleciał wprost do jego dłoni unoszony wiatrek i zachamowaną do pewnego stopnia miejscową grawitacją. Wiele trudniej przychodziło Parsivalowi korzystanie z żywiołu ognia i wody. -Napijesz się jeszcze? Czy masz już pełen zołądek?- To mówiąc wyciągnął z torby woreczek pełen najnormalniejszych na świecie miętusów. Zgryzł jednego zębami po czym popił słodkim winem aż mu ciarki przeleciały po plecach.
-Sam nie wiem wszystkiego. Są tu łącznie co najmniej 2 drużyny które mają ochraniać Livriana.- Spojżał na niego. -Nie musisz więcej wiedzieć... narazie... sam nie wiem wszystkiego ale wiesz mi że ktoś z naszych śledzi i chodzi zacierając wszystkie nasze ślady. Boję się że Livrian będzie miał zamiar pojechać za swoją małżonką, a wtedy będziemy musieli bardzo się pilnować i uważać aby nas nie zaskoczono.- Rozejżał się wokoło, delikatnie, tak aby postronni nie zauważyli jego ruchu. -Nie wydaje mi się aby ktoś inny z naszych ludzi powiedział wam. Na razie ty też nie możesz o tym NIKOMU wspomnieć. Rozumiesz? Jak będą się ciebie o coś pytali albo oskarżali nas to musisz nas kryć, a o wszelkich obawach i spostrzeżeniach Livriana mnie informować... mnie lub Bragę. To jest twoje zadanie. Puki jest w mieście ma szanse przeżycia o ile nie będzie wychodził często z karczmy, jeżeli będziemy w lesie to z pewnością zostaniemy zaatakowani ale będziemy o tym wiedzieć dzięki moim malutkim przyjaciołom i duchom lasu.- Wiedział że te słowa wstrząsną łucznikiem ale to i tak musiało go uspokoić do pewnego stopnia. -Nie bój się. Jak będę dawać ci zioła, ja albo Braga to przyjmij je i zrób co ci mówię. Nie zdradzasz swojego przełożonego tylko pomagasz nam w zachowaniu jego życia.- Zaczerpnął oddech. Bawił się delikatnie cieńkimi sieciami wiatru magii aż pociągnął jedną. Dzbanek wina stół dalej przeleciał wprost do jego dłoni unoszony wiatrek i zachamowaną do pewnego stopnia miejscową grawitacją. Wiele trudniej przychodziło Parsivalowi korzystanie z żywiołu ognia i wody. -Napijesz się jeszcze? Czy masz już pełen zołądek?- To mówiąc wyciągnął z torby woreczek pełen najnormalniejszych na świecie miętusów. Zgryzł jednego zębami po czym popił słodkim winem aż mu ciarki przeleciały po plecach.
jak piszę ortografy to nie poprawiaj... po wkurzamy BAZYL'E
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1183
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 13:55
- Numer GG: 3374868
- Lokalizacja: otchłań
Parsival Gaveriell Galadium
-Teraz czuję że moje bóstwo właśnie zaczęło nad mną czuwać. To jest takie... uczucie spełnienia i końca oczekiwania. Pani w fiolecie powróciła, a wraz z nią powróciła nasza szansa na pomyślne zakończenie misji.- Parsival zamknął oczy i rozkoszował się nowym, ale jakże znanym uczuciem. Jego duch wypełniła pewna doza mentalnego szczęścia, pewien że jakiś okruch mądrości spadnie na niego jago dar bogini. Rozwarł swoje oczy i spojrzał na dzbanek z winem... nawet to wino wydawało mu się słodsze. Czuł już niemal już rozkosz jaka z tego dzbanka dochodzi. Dzbanek +6 do niczego
| Nalał sobie troszkę do kufla i zaczerpnął parę łyków trunku. -Też to czujesz?- Spytał się łucznika, spoglądając na niego przyjacielskim wzrokiem. -Pani w fiolecie powróciła.- Powiedział jak by to wszystko wyjaśniało.
Wiem, wiem. Straszny ze mnie bajerant... cóż... nie ma za co![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
-Teraz czuję że moje bóstwo właśnie zaczęło nad mną czuwać. To jest takie... uczucie spełnienia i końca oczekiwania. Pani w fiolecie powróciła, a wraz z nią powróciła nasza szansa na pomyślne zakończenie misji.- Parsival zamknął oczy i rozkoszował się nowym, ale jakże znanym uczuciem. Jego duch wypełniła pewna doza mentalnego szczęścia, pewien że jakiś okruch mądrości spadnie na niego jago dar bogini. Rozwarł swoje oczy i spojrzał na dzbanek z winem... nawet to wino wydawało mu się słodsze. Czuł już niemal już rozkosz jaka z tego dzbanka dochodzi. Dzbanek +6 do niczego
![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
Wiem, wiem. Straszny ze mnie bajerant... cóż... nie ma za co
![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
jak piszę ortografy to nie poprawiaj... po wkurzamy BAZYL'E
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Nie doczekawszy się odpowiedzi elfa na swoją propozycję, doszedł do wniosku, że ten chyba jeszcze nie jest na siłach wstać i zejść cos zjeść. Zostawił więc Zaknafeina samego i zszedł na dół po schodach by rozejrzeć się trochę po sali, zorientować się, kto jest na dole i załatwić jakieś jedzenie dla swego pacjenta. Od czasu, gdy przybył do tego dziwnego miasta czuł się dziwnie rozdarty, jego wewnętrzny zegar wydawał mu się zupełnie rozstrojony. Wiedział, że od tego momentu minęły dopiero niecałe dwa dni, ale jego głębsze ja, ocierające się o źródło czuło się rozdarte, tak jakby minęły już tygodnie lub całe miesiące. Odległość między każdym stopniem prowadzącym w dół rozciągała się w nieskończoność, choć była tylko krótką chwilą pomiędzy jednym stuknięciem laski o drewno schodów a drugim identycznym zaledwie kilkadziesiąt centymetrów niżej i kilka uderzeń serca później, nie spieszył się. Włosy na karku lekko mu się zjeżyły, tak jakby ktoś używał w pobliżu mocy, ale złożył to na karb stojącej w mieście akademii. Źródło kipiał ona granicy jego świadomości, oleista plama skazy była skryta pod pieniącymi się wirami życia i żywiołów, obietnica mocy będąca pułapką na głupców, którzy odważyliby się pozostać pod jej powierzchnią zbyt długo
Minął spadek między trzecim i czwartym stopniem. Pomimo burzy myśli przelatujących w jego głowie, na twarzy nic nie dałoby się wyczytać.
*Gdyby tylko ci przeklęci magowie wiedzieli, co czynią z wzorem, gdyby tylko zajrzeli ciut głębiej..* Czasem wściekał się na widok spustoszenia, jakie najpotężniejsze zaklęcia czynią we wzorze wszechświata. Zamiast tkać i delikatnie przesuwać sploty, brali to, czego potrzebowali, ubierając nożyce rzeczywistości w sztywne formuły zaklęć tnących delikatny arras. Większość z nich nie przejmowała się tym, co się działo z delikatną materią wszechświata, a tkaczy było tak niewielu. Tak niewielu potrafiło dojrzeć wzór, rozpleść wątki i spleść je na nowo, jeszcze mniejsza była liczba tych, którzy potrafili sięgnąć bezpośrednio do źródła i od biedy połatać to, co inni porwali swymi zaklęciami.
Szósty schodek pozostał już tylko wspomnieniem rozpamiętywanym jedynie przez stopy, które właśnie go minęły.
Zastanawiał się, co stało się z ludźmi, którzy mieli pilnować ich ogona, powinni byli już tutaj dotrzeć dawno temu, miał nadzieję, że nie byli żadnymi wtyczkami i nie będzie musiał im zaparzyć anielskiej trąby.
Gdy jego stopy zeszły z ostatniego schodka, burza myśli ustała niczym ucięta nożem. Chwycił delikatnie za łokieć przechodząca obok niego służebną.
-Przepraszam najmocniej, ale ten przystojny młodzian, którego tu przynieśliśmy koło południa się obudził i zdaje się ze jest głodny jak wilk, nie znalazłoby się dla niego coś ciepłego na ząb?
-Myślę, że da się coś wymyślić.
-Byłbym bardzo wdzięczny. Ten młodzian z pewnością również nie pogardziłby posiłkiem przyniesionym przez tak uroczą młodą damę. Figlarne ogniki w oczach dziewczyny mówiły mu, że Zaknafein będzie miał nie tylko ciepły posiłek, mimo że nie była to pora kolacji, ale że czeka go również terapia szokowa. Medycyna naturalna czasem czyniła cuda.
Podszedł do Livriana rozmawiającego ciągle z Kessenem.
-Obudził się, ale póki co niema mu, co przeszkadzać, niedługo dopadnie go kolacja niech nabierze sił, raczej nic wielkiego mu się nie stało, miał niezłe szczęście.
Po tych słowach oddalił się od ich stołu i poszedł zająć jedną z wolnych ław, nie w rogu, gdyż te z jakiegoś powodu wszystkie były pozajmowane, ale w pobliżu kontuaru. Wsłuchał się w rytm karczmy, wiedział, że będzie się mocno różnić od rytmu karczmy jego ojca, ale miał nadzieje ze będzie w stanie dostrzec coś niezwykłego, nie wliczając ich skromnej złożonej z zupełnie nie pasujących do siebie ludzi grupy
Nie doczekawszy się odpowiedzi elfa na swoją propozycję, doszedł do wniosku, że ten chyba jeszcze nie jest na siłach wstać i zejść cos zjeść. Zostawił więc Zaknafeina samego i zszedł na dół po schodach by rozejrzeć się trochę po sali, zorientować się, kto jest na dole i załatwić jakieś jedzenie dla swego pacjenta. Od czasu, gdy przybył do tego dziwnego miasta czuł się dziwnie rozdarty, jego wewnętrzny zegar wydawał mu się zupełnie rozstrojony. Wiedział, że od tego momentu minęły dopiero niecałe dwa dni, ale jego głębsze ja, ocierające się o źródło czuło się rozdarte, tak jakby minęły już tygodnie lub całe miesiące. Odległość między każdym stopniem prowadzącym w dół rozciągała się w nieskończoność, choć była tylko krótką chwilą pomiędzy jednym stuknięciem laski o drewno schodów a drugim identycznym zaledwie kilkadziesiąt centymetrów niżej i kilka uderzeń serca później, nie spieszył się. Włosy na karku lekko mu się zjeżyły, tak jakby ktoś używał w pobliżu mocy, ale złożył to na karb stojącej w mieście akademii. Źródło kipiał ona granicy jego świadomości, oleista plama skazy była skryta pod pieniącymi się wirami życia i żywiołów, obietnica mocy będąca pułapką na głupców, którzy odważyliby się pozostać pod jej powierzchnią zbyt długo
Minął spadek między trzecim i czwartym stopniem. Pomimo burzy myśli przelatujących w jego głowie, na twarzy nic nie dałoby się wyczytać.
*Gdyby tylko ci przeklęci magowie wiedzieli, co czynią z wzorem, gdyby tylko zajrzeli ciut głębiej..* Czasem wściekał się na widok spustoszenia, jakie najpotężniejsze zaklęcia czynią we wzorze wszechświata. Zamiast tkać i delikatnie przesuwać sploty, brali to, czego potrzebowali, ubierając nożyce rzeczywistości w sztywne formuły zaklęć tnących delikatny arras. Większość z nich nie przejmowała się tym, co się działo z delikatną materią wszechświata, a tkaczy było tak niewielu. Tak niewielu potrafiło dojrzeć wzór, rozpleść wątki i spleść je na nowo, jeszcze mniejsza była liczba tych, którzy potrafili sięgnąć bezpośrednio do źródła i od biedy połatać to, co inni porwali swymi zaklęciami.
Szósty schodek pozostał już tylko wspomnieniem rozpamiętywanym jedynie przez stopy, które właśnie go minęły.
Zastanawiał się, co stało się z ludźmi, którzy mieli pilnować ich ogona, powinni byli już tutaj dotrzeć dawno temu, miał nadzieję, że nie byli żadnymi wtyczkami i nie będzie musiał im zaparzyć anielskiej trąby.
Gdy jego stopy zeszły z ostatniego schodka, burza myśli ustała niczym ucięta nożem. Chwycił delikatnie za łokieć przechodząca obok niego służebną.
-Przepraszam najmocniej, ale ten przystojny młodzian, którego tu przynieśliśmy koło południa się obudził i zdaje się ze jest głodny jak wilk, nie znalazłoby się dla niego coś ciepłego na ząb?
-Myślę, że da się coś wymyślić.
-Byłbym bardzo wdzięczny. Ten młodzian z pewnością również nie pogardziłby posiłkiem przyniesionym przez tak uroczą młodą damę. Figlarne ogniki w oczach dziewczyny mówiły mu, że Zaknafein będzie miał nie tylko ciepły posiłek, mimo że nie była to pora kolacji, ale że czeka go również terapia szokowa. Medycyna naturalna czasem czyniła cuda.
Podszedł do Livriana rozmawiającego ciągle z Kessenem.
-Obudził się, ale póki co niema mu, co przeszkadzać, niedługo dopadnie go kolacja niech nabierze sił, raczej nic wielkiego mu się nie stało, miał niezłe szczęście.
Po tych słowach oddalił się od ich stołu i poszedł zająć jedną z wolnych ław, nie w rogu, gdyż te z jakiegoś powodu wszystkie były pozajmowane, ale w pobliżu kontuaru. Wsłuchał się w rytm karczmy, wiedział, że będzie się mocno różnić od rytmu karczmy jego ojca, ale miał nadzieje ze będzie w stanie dostrzec coś niezwykłego, nie wliczając ich skromnej złożonej z zupełnie nie pasujących do siebie ludzi grupy
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
Zaknafein rzeczywiście czuł się coraz lepiej, chyba za sprawą powrotu jego świadomości. Nie należał do osób, które łatwo by się poddały chorobie. Gdy uzdrowiciel wyszedł z pokoju, ten wyrwany z jakiegoś zamyślenia usiadł na łóżku i opierając się na rękach przysiadł na jego skraju. Spuścił nogi na podłogę i wstał robiąc kilka niepewnych kroków. Nic mu się nie stało, choć czuł ogromne osłabienie i zawroty głowy.
"Przydałoby się coś zjeść" - przemknęło mu przez myśli i jak na zawołanie usłyszał nieśmiałe burczenie z okolic brzucha.
Usiadł ponownie, chwycił za swoją torbę i wyciągnął świeżą koszulę, nie czuł się dobrze w tej pogniecionej szmacie, którą na sobie miał. Zdjął ją z siebie i podszedł do miski, z dzbanka nalał chłodnej wody i dokonał niezbędnej dla swego dobrego samopoczucia toalety. Zajęło mu to sporo czasu, gdy wycierał się usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołał dość pewnie i zdziwił się, gdyż miał lekko zachrypnięty głos.
Do pokoju wślizgnęła się służka wnosząc na rękach tackę z jadłem i trunkiem. Zapach lekkiej cielęcej pieczeni z owocami rozniósł się rozkosznie i elf poczuł, jak mu ślinka zaczyna cieknąć na myśl o jedzeniu. Wiedział, iż jest to dobry znak, że szybko wraca do zdrowia.
Uśmiechnął się, ukłonił lekko i wziął z rąk elfki tacę dziękując jej. Ta odwróciła nieśmiało wzrok i zarumieniła się, widać nieczęsto miała tak miłe, półnagie widoki.
- Czymś jeszcze mogę służyć? - zapytała po chwili uśmiechając się czarująco.
Kessen i Evereth dyskretnie spojrzeli na siebie, Livrian jednak wyłapał to od razu. Przez chwilę przyglądał się swemu rozmówcy w zamyśleniu, w końcu uśmiechnał się i stwierdził dość głośno:
- Chyba zostanę tu i poczekam, zapewne Kurai życzyłaby sobie, bym tak uczynił. W waszym towarzystwie raczej nuda nie będzie mi grozić?
Pytanie wydawać by się mogło beztroskie, jednak elf szybko wyłapał akcent i nacisk na słowo 'grozić' i zauważył też wzrok, jakim Livrian omiótł całą karczmę przy mówieniu 'w waszym towarzystwie'. Cokolwiek będą chcieli przed nim ukrywać, nie uda im się to na długo, Strażnik Loren wydawał się być nader bystry i spostrzegawczy. A może to oni nie kryli się dość dobrze? Livrian przerwał te rozmyślania unosząc swój kielich i podnosząc go w stronę Evereth.
- Zdrowie pięknych pań! - oznajmił.
Po chwili oczom wszystkich zebranych na dole karczmy ukazała się Kage. Jej twarz zdobił lekki uśmiech, wymuszony i sztuczny. Podeszła sztywno do stolika przy którym siedzieli Kessen z Livrianem.
- Witaj, Livrianie, jestem podopieczną twej żony na studiach. Prosiła, bym miała na ciebie oko aż do jej powrotu - stwierdziła jakby nieco zdenerwowana, rozejrzała się niedyskretnie na boki. - Mogłabym was obu prosić do mnie na rozmowę?
Nie brzmiało to jak pytanie, Strażnik skinął głową, odstawił kielich i wstał od stołu. Dobrym zwyczajem podał kobiecie ramię. Gdy skierowali się w stronę schodów, minęli uzdrowiciela. Niemal każdy w karczmie odprowadzał ich wzrokiem. Zatrzymali się na chwilę i poczekali, aż Kessen do nich dołaczy...
Jeśli macie jakieś pytania, łapać mnie na GG. Dobrej nocy
scorez, ładna próba wazeliny ![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
"Przydałoby się coś zjeść" - przemknęło mu przez myśli i jak na zawołanie usłyszał nieśmiałe burczenie z okolic brzucha.
Usiadł ponownie, chwycił za swoją torbę i wyciągnął świeżą koszulę, nie czuł się dobrze w tej pogniecionej szmacie, którą na sobie miał. Zdjął ją z siebie i podszedł do miski, z dzbanka nalał chłodnej wody i dokonał niezbędnej dla swego dobrego samopoczucia toalety. Zajęło mu to sporo czasu, gdy wycierał się usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołał dość pewnie i zdziwił się, gdyż miał lekko zachrypnięty głos.
Do pokoju wślizgnęła się służka wnosząc na rękach tackę z jadłem i trunkiem. Zapach lekkiej cielęcej pieczeni z owocami rozniósł się rozkosznie i elf poczuł, jak mu ślinka zaczyna cieknąć na myśl o jedzeniu. Wiedział, iż jest to dobry znak, że szybko wraca do zdrowia.
Uśmiechnął się, ukłonił lekko i wziął z rąk elfki tacę dziękując jej. Ta odwróciła nieśmiało wzrok i zarumieniła się, widać nieczęsto miała tak miłe, półnagie widoki.
- Czymś jeszcze mogę służyć? - zapytała po chwili uśmiechając się czarująco.
Kessen i Evereth dyskretnie spojrzeli na siebie, Livrian jednak wyłapał to od razu. Przez chwilę przyglądał się swemu rozmówcy w zamyśleniu, w końcu uśmiechnał się i stwierdził dość głośno:
- Chyba zostanę tu i poczekam, zapewne Kurai życzyłaby sobie, bym tak uczynił. W waszym towarzystwie raczej nuda nie będzie mi grozić?
Pytanie wydawać by się mogło beztroskie, jednak elf szybko wyłapał akcent i nacisk na słowo 'grozić' i zauważył też wzrok, jakim Livrian omiótł całą karczmę przy mówieniu 'w waszym towarzystwie'. Cokolwiek będą chcieli przed nim ukrywać, nie uda im się to na długo, Strażnik Loren wydawał się być nader bystry i spostrzegawczy. A może to oni nie kryli się dość dobrze? Livrian przerwał te rozmyślania unosząc swój kielich i podnosząc go w stronę Evereth.
- Zdrowie pięknych pań! - oznajmił.
Po chwili oczom wszystkich zebranych na dole karczmy ukazała się Kage. Jej twarz zdobił lekki uśmiech, wymuszony i sztuczny. Podeszła sztywno do stolika przy którym siedzieli Kessen z Livrianem.
- Witaj, Livrianie, jestem podopieczną twej żony na studiach. Prosiła, bym miała na ciebie oko aż do jej powrotu - stwierdziła jakby nieco zdenerwowana, rozejrzała się niedyskretnie na boki. - Mogłabym was obu prosić do mnie na rozmowę?
Nie brzmiało to jak pytanie, Strażnik skinął głową, odstawił kielich i wstał od stołu. Dobrym zwyczajem podał kobiecie ramię. Gdy skierowali się w stronę schodów, minęli uzdrowiciela. Niemal każdy w karczmie odprowadzał ich wzrokiem. Zatrzymali się na chwilę i poczekali, aż Kessen do nich dołaczy...
Jeśli macie jakieś pytania, łapać mnie na GG. Dobrej nocy
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
![Razz :P](./images/smilies/icon_razz.gif)
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
Kessen Mais
Spojrzał na Evereth. 'Znów się pewnie w coś wpakowała' - pomyślał widząc jej spojrzenie - 'Ech te Pająki...'
Potem zauważył zachowanie Livriana, zbeształ się w myślach za nieprofesjonalizm, po czym z uśmiechem wzniósł kielich w toaście.
Kage na pierwszy rzut oka wydała mu się dziwna. 'Co ty wyczyniasz kobieto?' - przemkneło mu przez myśl kiedy zaprosiła go wraz z Livrianem do siebie. Dopił jednym haustem zawartość kielicha i ze stukiem odstawił go na stół. Idąc w za nimi na górę profilaktycznie położył dłoń na rękojeści miecza.
Spojrzał na Evereth. 'Znów się pewnie w coś wpakowała' - pomyślał widząc jej spojrzenie - 'Ech te Pająki...'
Potem zauważył zachowanie Livriana, zbeształ się w myślach za nieprofesjonalizm, po czym z uśmiechem wzniósł kielich w toaście.
Kage na pierwszy rzut oka wydała mu się dziwna. 'Co ty wyczyniasz kobieto?' - przemkneło mu przez myśl kiedy zaprosiła go wraz z Livrianem do siebie. Dopił jednym haustem zawartość kielicha i ze stukiem odstawił go na stół. Idąc w za nimi na górę profilaktycznie położył dłoń na rękojeści miecza.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 203
- Rejestracja: sobota, 20 stycznia 2007, 21:21
- Numer GG: 2894983
- Lokalizacja: z przypadku
- Kontakt:
Evereth
Zignorowała toast, dalej udawała śpiącą. Jednak spod wpół przymkniętych powiek obserwowała Skorpiona. Kiedy Kage zeszła na dół, Evereth jakby skurczyła się w sobie. Uważnie jednak słuchała co pracodawczyni ma do powiedzenia. "Ach więc to jest Livrian" - pomyślała.
Starała się odnotować każdy szczegół jego wyglądu. Kiedy poszedł z Kage w stronę schodów trochę jej ulżyło. A kiedy Kessen wstał, otworzyła oczy, wyprostowała się i rzuciła mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było ją stać. Oczywiście jak tylko nadarzy się okazja, dowie się, co tak ważnego omawiali na osobności. Przecież nie mogła dopuścić by ten podły gad wiedział coś więcej. Poza tym mimo wszystko z kimś musiała się podzielić wydarzeniami mijającego dnia.
Evereth wstała, ziewnęła przeciągle i wyszła z karczmy. Gdy drzwi z trzaskiem zamknęły się za nią, oparła się plecami o chłodną ścianę budynku i pogrążyła się w myślach.
Zignorowała toast, dalej udawała śpiącą. Jednak spod wpół przymkniętych powiek obserwowała Skorpiona. Kiedy Kage zeszła na dół, Evereth jakby skurczyła się w sobie. Uważnie jednak słuchała co pracodawczyni ma do powiedzenia. "Ach więc to jest Livrian" - pomyślała.
Starała się odnotować każdy szczegół jego wyglądu. Kiedy poszedł z Kage w stronę schodów trochę jej ulżyło. A kiedy Kessen wstał, otworzyła oczy, wyprostowała się i rzuciła mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było ją stać. Oczywiście jak tylko nadarzy się okazja, dowie się, co tak ważnego omawiali na osobności. Przecież nie mogła dopuścić by ten podły gad wiedział coś więcej. Poza tym mimo wszystko z kimś musiała się podzielić wydarzeniami mijającego dnia.
Evereth wstała, ziewnęła przeciągle i wyszła z karczmy. Gdy drzwi z trzaskiem zamknęły się za nią, oparła się plecami o chłodną ścianę budynku i pogrążyła się w myślach.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Aria
Cisza... Cisza... Martwa cisza zalegająca po drugiej stronie drzwi od kilku minut utwierdziła dziewczynę w przekonaniu iż w pokoju jej pracodawczyni nikogo nie ma. Młoda buntowniczka zaklęła pod nosem na swoje zamiłowanie do drzemania na dachach budynków... Rozeźlona z calych sił kopnęła z obrotu w drewniane drzwi. Te aż jęknęły od ciosu, ale dziewczyna była za słaba, by je otworzyć w ten sposób... Jedyne co jej się udało uzyskać to obolała kostka. Usiadła pod drzwiami opierając się o nie plecami i wyzywając je od najgorszych. Przez buta starała się doprowadzić do porządku obolałą kończynę. Soczysta wiązanka pod adresem drzwi, drewna, z którego je zrobiono oraz drzew, które ścięto na materiały, byłaby w stanie zniesmaczyć najtwardszych. Przy okazji Aria wyżyła się na Yukim, wplatając go w swoją litanię chaotycznie rozrzuconych przekleństw. Każdą przechodzącą osobę mała mierzyła uważnym, ponurym spojrzeniem, które ostro kontrastowało z niezbyt pokaźnymi gabarytami "miejskiego szczura". Była mała, a spojrzenie miała rozwścieczonego bazyliszka... Widać kostka jej teraz dokuczała...
Cisza... Cisza... Martwa cisza zalegająca po drugiej stronie drzwi od kilku minut utwierdziła dziewczynę w przekonaniu iż w pokoju jej pracodawczyni nikogo nie ma. Młoda buntowniczka zaklęła pod nosem na swoje zamiłowanie do drzemania na dachach budynków... Rozeźlona z calych sił kopnęła z obrotu w drewniane drzwi. Te aż jęknęły od ciosu, ale dziewczyna była za słaba, by je otworzyć w ten sposób... Jedyne co jej się udało uzyskać to obolała kostka. Usiadła pod drzwiami opierając się o nie plecami i wyzywając je od najgorszych. Przez buta starała się doprowadzić do porządku obolałą kończynę. Soczysta wiązanka pod adresem drzwi, drewna, z którego je zrobiono oraz drzew, które ścięto na materiały, byłaby w stanie zniesmaczyć najtwardszych. Przy okazji Aria wyżyła się na Yukim, wplatając go w swoją litanię chaotycznie rozrzuconych przekleństw. Każdą przechodzącą osobę mała mierzyła uważnym, ponurym spojrzeniem, które ostro kontrastowało z niezbyt pokaźnymi gabarytami "miejskiego szczura". Była mała, a spojrzenie miała rozwścieczonego bazyliszka... Widać kostka jej teraz dokuczała...
Ostatnio zmieniony niedziela, 25 marca 2007, 13:32 przez WinterWolf, łącznie zmieniany 1 raz.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Fryderyk Wilhelm
Wielka armia maszerowała teraz na Pragę. Stał na murach, i patrzył na nadciągające oddziały. Setki i tysiące zwierzoludzi przelewały się jednolitą, futrzastą falą. Obrońcy Pragi wyglądali przy nich tak bardzo słabo i nielicznie.
Dokładnie wiedział ilu ich jest. Trzy setki łuczników i cztery setki piechurów z mieczami bądź włóczniami. Naprzeciwko nich więcej dziesiątek mutantów, niż oni mieli żołnierzy...
Pierwsza salwa łuczników. Padają dziesiątki centaurów, które wysforowały się do przodu. Potem druga, znów w centaury. Konioludzie uderzają o mury...
Trzecia salwa, w minotaury. Prawie bez żadnych efektów. Były zbyt odporne, by strzelać do nich z łuków. Centaury starały się zdemolować bramę, zasypywane potężnymi, żelaznymi belkami i zalewane wrzątkiem.
Czwarta salwa, piąta, szósta. Teraz już w zwykłych zwierzaczków. Zdychali dziesiątkami, ale przecież to tak niewiele.
Minotaury uderzyły w bramę. Drewno wygięło się i pękło. Fala zwierzoludzi wlała się do środka...
Fryderyk nagle ocknął się. Tyle śmierci... Fioletowy wiatr magii porwał go i odłączył od tego, co ludzi zwykli nazywać 'prawdziwym światem'. I to chyba na całkiem długo, skonstantował. Rozejrzał się po okolicy. Kompletnie nie znał tego kawałka miasta. Pomacał się po kieszeniach, zajrzał do juków - nic nie zniknęło. Ludzie bali się Magów Śmierci.
I dobrze.
Ruszył w zupełnie losowo wybranym kierunku, mając nadzieję że trafi w okolicę którą pozna. I rzeczywiście, wkrótce wyszedł na jedną z głównych ulic. Ruszył więc w stronę karczmy, mając nadzieję że odnajdzie tam swoich towarzyszy.
Wielka armia maszerowała teraz na Pragę. Stał na murach, i patrzył na nadciągające oddziały. Setki i tysiące zwierzoludzi przelewały się jednolitą, futrzastą falą. Obrońcy Pragi wyglądali przy nich tak bardzo słabo i nielicznie.
Dokładnie wiedział ilu ich jest. Trzy setki łuczników i cztery setki piechurów z mieczami bądź włóczniami. Naprzeciwko nich więcej dziesiątek mutantów, niż oni mieli żołnierzy...
Pierwsza salwa łuczników. Padają dziesiątki centaurów, które wysforowały się do przodu. Potem druga, znów w centaury. Konioludzie uderzają o mury...
Trzecia salwa, w minotaury. Prawie bez żadnych efektów. Były zbyt odporne, by strzelać do nich z łuków. Centaury starały się zdemolować bramę, zasypywane potężnymi, żelaznymi belkami i zalewane wrzątkiem.
Czwarta salwa, piąta, szósta. Teraz już w zwykłych zwierzaczków. Zdychali dziesiątkami, ale przecież to tak niewiele.
Minotaury uderzyły w bramę. Drewno wygięło się i pękło. Fala zwierzoludzi wlała się do środka...
Fryderyk nagle ocknął się. Tyle śmierci... Fioletowy wiatr magii porwał go i odłączył od tego, co ludzi zwykli nazywać 'prawdziwym światem'. I to chyba na całkiem długo, skonstantował. Rozejrzał się po okolicy. Kompletnie nie znał tego kawałka miasta. Pomacał się po kieszeniach, zajrzał do juków - nic nie zniknęło. Ludzie bali się Magów Śmierci.
I dobrze.
Ruszył w zupełnie losowo wybranym kierunku, mając nadzieję że trafi w okolicę którą pozna. I rzeczywiście, wkrótce wyszedł na jedną z głównych ulic. Ruszył więc w stronę karczmy, mając nadzieję że odnajdzie tam swoich towarzyszy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)