[WH - Freestyle] Drużyna Pierwsza
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Anthony cieszył się, że dotarli już do miasta. Zajście pod bramą i nagłe pojawienie się uzdrowiciela oraz podejrzanego elfa sprawiło, że Pewniak zaczął baczniej obserwować towarzyszy. Nie trudno było zauważyć, że czegoś, lub bardziej nawet kogoś się obawiają. Przez całą drogę do "Czarnego Smoka" zarówno druid jak i jego brat rozglądali się, jakby spodziewając ataku. Anthony nie wiedział zupełnie o co chodzi i zastanawiał się czy przypadkiem nie wpakował się w jakieś kłopoty. "Coś mi się widzi, że wpadłem jak wielka kupa do szamba. Kolesie wyglądają jakby nagle nabawili się paranoi i każdy przechodzień był ich wrogiem. Ten uzdrowiciel też pojawił się jakby znikąd. Niby się wszyscy znają, ale jakby nieufni względem siebie. Przy najbliższej sposobności będę musiał kogoś wypytać, ale kogo? Chyba najlepiej Livriana. Najlepiej byłoby pójść w swoją stronę, ale cholera nie mam kasy ani pomysłu, gdzie się zatrzymać, więc póki co, chyba muszę trzymać się tej podejrzanej kompanii." Albiończyk nie był do końca przekonany, czy dobrze robi, ale pomyślał, że "raz kozie śmierć" i najwyżej w razie czego szybko się ulotni.
Kiedy dotarli do gospody, pomógł zanieść na górę Zaknafeina, a potem poszedł skorzystać z wygódki, bo od dłuższego już czasu strasznie cisnęło go w dołku. Kiedy wrócił do pokoju, gdzie leżał ranny elf, zastał tam uzdrowiciela i druida. Wszedło do środka przerywając im rozmowę.
- Jak on się czuje? - spytał, skinienim głowy wskazując na leżącego na łóżku wciąż nieprzytomnego Zaknafeina. - Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem, ale zamieszanie pod bramą... wolałem nie zwracać na siebie uwagi tego celnika, bo byłby jeszcze gotów i mnie rozbroić, a przecież ja do Nuln na turniej łuczniczy przybyłem i łuk do tego celu jest mi oczywiście niezbędny.
Albiończyk podszedł do uzdrowiciela i wyciągnął prawicę.
- Nazywam się Anthony Shurehand, zwany Pewniakiem. Mieliśmy ogromne szczęście że cię spotkaliśmy. Ciekawy zbieg okoliczności, widać fortuna nam sprzyja, a może to nie tylko fortuna... - łucznik zawiesił głos, wyraźnie zachęcając uzdrowiciela do odkrycia rąbka tajemnicy owego szczęśliwego spotkania pod bramą.
Anthony cieszył się, że dotarli już do miasta. Zajście pod bramą i nagłe pojawienie się uzdrowiciela oraz podejrzanego elfa sprawiło, że Pewniak zaczął baczniej obserwować towarzyszy. Nie trudno było zauważyć, że czegoś, lub bardziej nawet kogoś się obawiają. Przez całą drogę do "Czarnego Smoka" zarówno druid jak i jego brat rozglądali się, jakby spodziewając ataku. Anthony nie wiedział zupełnie o co chodzi i zastanawiał się czy przypadkiem nie wpakował się w jakieś kłopoty. "Coś mi się widzi, że wpadłem jak wielka kupa do szamba. Kolesie wyglądają jakby nagle nabawili się paranoi i każdy przechodzień był ich wrogiem. Ten uzdrowiciel też pojawił się jakby znikąd. Niby się wszyscy znają, ale jakby nieufni względem siebie. Przy najbliższej sposobności będę musiał kogoś wypytać, ale kogo? Chyba najlepiej Livriana. Najlepiej byłoby pójść w swoją stronę, ale cholera nie mam kasy ani pomysłu, gdzie się zatrzymać, więc póki co, chyba muszę trzymać się tej podejrzanej kompanii." Albiończyk nie był do końca przekonany, czy dobrze robi, ale pomyślał, że "raz kozie śmierć" i najwyżej w razie czego szybko się ulotni.
Kiedy dotarli do gospody, pomógł zanieść na górę Zaknafeina, a potem poszedł skorzystać z wygódki, bo od dłuższego już czasu strasznie cisnęło go w dołku. Kiedy wrócił do pokoju, gdzie leżał ranny elf, zastał tam uzdrowiciela i druida. Wszedło do środka przerywając im rozmowę.
- Jak on się czuje? - spytał, skinienim głowy wskazując na leżącego na łóżku wciąż nieprzytomnego Zaknafeina. - Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem, ale zamieszanie pod bramą... wolałem nie zwracać na siebie uwagi tego celnika, bo byłby jeszcze gotów i mnie rozbroić, a przecież ja do Nuln na turniej łuczniczy przybyłem i łuk do tego celu jest mi oczywiście niezbędny.
Albiończyk podszedł do uzdrowiciela i wyciągnął prawicę.
- Nazywam się Anthony Shurehand, zwany Pewniakiem. Mieliśmy ogromne szczęście że cię spotkaliśmy. Ciekawy zbieg okoliczności, widać fortuna nam sprzyja, a może to nie tylko fortuna... - łucznik zawiesił głos, wyraźnie zachęcając uzdrowiciela do odkrycia rąbka tajemnicy owego szczęśliwego spotkania pod bramą.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Spojrzał na dłoń z wyciągniętym bukłakiem i potrząśnięciem głowy odmówił.
- Nie powinienem pić a co do figurki, to po pierwsze nie wiem czy naprawdę chciałbyś wiedzieć, czy to tylko ciekawość. Po drugie nie byłbym Ci tego w stanie wytłumaczyć. Mówisz, że ten drugi to nie dość ze Twój brat to jeszcze bombardier? Zadziwiające, jakie rzeczy można zobaczyć jak się pojeździ, całkiem niezły antagonizm w rodzince bym powiedział. Lepiej żeby uważał z prochem.
Po krótkiej chwili milczenia wszedł kolejny kompan Livriana. Zaczął się zastanawiać czy nie zamknąć pokoju i nie zapieczętować go. To miał być pokój odpoczynku a nie miejsce schadzek najdziwniejszych typów całego imperium i nie tylko.
-Bern, nazywam się Bern. Zapytaj po prostu o Berna uzdrowiciela a w Jałowcowej Dolinie każdy Cię do mnie zaprowadzi, jeśli będziesz w kiepskiej formie, tak jak tamten. Tu wskazał na wpół siedzącego pacjenta. Zbieg okoliczności, fortuna, los, wszystko to sprowadza się tylko do tego czy wierzysz w przeznaczenie, czy wąską ścieżkę między sztyletami życia. Może uzdrowiciele mają jakiś szósty zmysł i wiedzą gdzie są jacyś poszkodowani, może po prostu mieszkałem w niedalekiej od bramy karczmie, wszystko jest możliwe. Porozmawiaj z Livrianem na temat przeznaczenia i opiekuńczych duchów, albo z Zaknafeinem jak się obudzi. Może oni będą mieli coś do powiedzenia na ten temat. Uśmiechnął się po szczeniacku przy ostatnich słowach. Miał nadzieję, że Kessen powie Livrianovi więcej na temat otaczającej go kompanii, zbieraninie jak chyba żadna inna pod Słońcem. Odłożył figurkę schował nóż i znowu nasączył szmatkę żeby wlać w śpiącego trochę wywaru.
-Dajcie mu trochę odpocząć, droga tutaj wcale mu nie pomogła, ale myślę że wyjdzie z tego. Może nawet bez szwanku, czaszka nie pękła a to już coś.
Spojrzał na dłoń z wyciągniętym bukłakiem i potrząśnięciem głowy odmówił.
- Nie powinienem pić a co do figurki, to po pierwsze nie wiem czy naprawdę chciałbyś wiedzieć, czy to tylko ciekawość. Po drugie nie byłbym Ci tego w stanie wytłumaczyć. Mówisz, że ten drugi to nie dość ze Twój brat to jeszcze bombardier? Zadziwiające, jakie rzeczy można zobaczyć jak się pojeździ, całkiem niezły antagonizm w rodzince bym powiedział. Lepiej żeby uważał z prochem.
Po krótkiej chwili milczenia wszedł kolejny kompan Livriana. Zaczął się zastanawiać czy nie zamknąć pokoju i nie zapieczętować go. To miał być pokój odpoczynku a nie miejsce schadzek najdziwniejszych typów całego imperium i nie tylko.
-Bern, nazywam się Bern. Zapytaj po prostu o Berna uzdrowiciela a w Jałowcowej Dolinie każdy Cię do mnie zaprowadzi, jeśli będziesz w kiepskiej formie, tak jak tamten. Tu wskazał na wpół siedzącego pacjenta. Zbieg okoliczności, fortuna, los, wszystko to sprowadza się tylko do tego czy wierzysz w przeznaczenie, czy wąską ścieżkę między sztyletami życia. Może uzdrowiciele mają jakiś szósty zmysł i wiedzą gdzie są jacyś poszkodowani, może po prostu mieszkałem w niedalekiej od bramy karczmie, wszystko jest możliwe. Porozmawiaj z Livrianem na temat przeznaczenia i opiekuńczych duchów, albo z Zaknafeinem jak się obudzi. Może oni będą mieli coś do powiedzenia na ten temat. Uśmiechnął się po szczeniacku przy ostatnich słowach. Miał nadzieję, że Kessen powie Livrianovi więcej na temat otaczającej go kompanii, zbieraninie jak chyba żadna inna pod Słońcem. Odłożył figurkę schował nóż i znowu nasączył szmatkę żeby wlać w śpiącego trochę wywaru.
-Dajcie mu trochę odpocząć, droga tutaj wcale mu nie pomogła, ale myślę że wyjdzie z tego. Może nawet bez szwanku, czaszka nie pękła a to już coś.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Anthony przez chwilę jeszcze przyglądał się Bernowi. "Ciekawy jegomość ten uzdrowiciel, na pewno sporo wie o leczeniu i zielarstwie, być może mógłbym się od niego czegoś nauczyć. - Ale wszytsko w swoim czasie, najpierw muszę się dowiedzieć o co tu do cholery chodzi." Myśli łucznika skupiły się na osobie Livriana. "No, stary druhu, chyba masz mi coś do wyjaśnienia".
- Dziękuję Bernie, że zajmujesz się Zaknafeinem. Bez przychylności losu nie spotkalibyśmy ciebie i nie wiem czy udałoby nam się mu pomóc. Bogowie czuwają nad tym minstrelem. Masz rację, że powinniśmy dać mu odpocząć. Pójdę i poszukam Livriana.
Albiończyk pożegnał Berna, skinął głową w kierunku druida i wyszedł z izby. Skierował się do głównej sali jadalnej, gdzie jak dobrze pamiętał widział Livriana po raz ostatni. Kiedy wszedł do sali zobaczył jak elf rozmawia z karczmarzem. Podszedł bliżej, poczekał aż Livrian skończy rozmawiać, a gospodarz zostawi ich samych.
- Jesteś Livrianie. Mieliśmy ogromne szczęście, że spotkaliśmy tego uzdrowiciela. - Anthony wymownie spojrzał na Livriana. Miał nadzieję, że elf wyczuł w jego głosie nutę rozdrażnienia. - O co tu chodzi przyjacielu? Kim jest ów Bern, wszakże znacie się. Znasz zresztą chyba także druida i jego brata. No i na dodatek ten elf, który sprowadził nas tutaj. Pojawił się nagle jakby nas oczekiwał. A w czasie drogi do karczmy wszyscy nagle zaczęli się zachowywać w bardzo dziwny sposób. Czy coś nam grozi? Wolałbym wiedzieć i być przygotowanym na niespodzianki.
Ton głosu łucznika był poważny i nieustępliwy. Livrian z pewnością odczuł, że nie uda mu się przyjaciela zbyć bez wyjaśnień.
Anthony przez chwilę jeszcze przyglądał się Bernowi. "Ciekawy jegomość ten uzdrowiciel, na pewno sporo wie o leczeniu i zielarstwie, być może mógłbym się od niego czegoś nauczyć. - Ale wszytsko w swoim czasie, najpierw muszę się dowiedzieć o co tu do cholery chodzi." Myśli łucznika skupiły się na osobie Livriana. "No, stary druhu, chyba masz mi coś do wyjaśnienia".
- Dziękuję Bernie, że zajmujesz się Zaknafeinem. Bez przychylności losu nie spotkalibyśmy ciebie i nie wiem czy udałoby nam się mu pomóc. Bogowie czuwają nad tym minstrelem. Masz rację, że powinniśmy dać mu odpocząć. Pójdę i poszukam Livriana.
Albiończyk pożegnał Berna, skinął głową w kierunku druida i wyszedł z izby. Skierował się do głównej sali jadalnej, gdzie jak dobrze pamiętał widział Livriana po raz ostatni. Kiedy wszedł do sali zobaczył jak elf rozmawia z karczmarzem. Podszedł bliżej, poczekał aż Livrian skończy rozmawiać, a gospodarz zostawi ich samych.
- Jesteś Livrianie. Mieliśmy ogromne szczęście, że spotkaliśmy tego uzdrowiciela. - Anthony wymownie spojrzał na Livriana. Miał nadzieję, że elf wyczuł w jego głosie nutę rozdrażnienia. - O co tu chodzi przyjacielu? Kim jest ów Bern, wszakże znacie się. Znasz zresztą chyba także druida i jego brata. No i na dodatek ten elf, który sprowadził nas tutaj. Pojawił się nagle jakby nas oczekiwał. A w czasie drogi do karczmy wszyscy nagle zaczęli się zachowywać w bardzo dziwny sposób. Czy coś nam grozi? Wolałbym wiedzieć i być przygotowanym na niespodzianki.
Ton głosu łucznika był poważny i nieustępliwy. Livrian z pewnością odczuł, że nie uda mu się przyjaciela zbyć bez wyjaśnień.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
Pewniak
Elf przez chwilę błądził niepewnie wzrokiem, jakby jego myśli były całkowicie skupione na czymś innym. Anthony musiał powtórzyć swe pytanie jeszcze dwa razy, nim jego przyjaciel zareagował. Zniechęcony Livrian odstawił powoli puchar z nienaruszonym ciągle winem i oparł się o blat.
- Nie ma jej tu - powiedział w końcu. - Pojechała do Talabheim.
Zawsze melodyjny głos nagle stracił swą barwę i dźwięk, wesołe oczy stały się martwe i matowe, Livrian wyglądał, jakby się zgarbił, zmalał i zestarzał w oczach przyjaciela.
- Nie znam ich - westchnął. - Może to znajomi mej żony. Pewnie chciała, bym nie czuł się samotny pod jej nieobecność?
Pytanie zadał błagalnym tonem, chciał jedynie usłyszeć potwierdzenie, że choć nie było jego małżonki w mieście, nie opuściła go i była przy nim myślami.
- Pewnie się o mnie troszczy - dodał z lekkim, niewyraźnym uśmiechem.
Mandir, Vergil, Fryderyk
Przez okno śledziliście, jak Bern podszedł do bramy i następnie odprowadzał grupę osób z wozem. Jesteście pewni, że wśród nich był Livrian. Z kierunku, w którym się udali, wywnioskowaliście łatwo, iż zmierzają do 'Czarnego Smoka'...
Elf przez chwilę błądził niepewnie wzrokiem, jakby jego myśli były całkowicie skupione na czymś innym. Anthony musiał powtórzyć swe pytanie jeszcze dwa razy, nim jego przyjaciel zareagował. Zniechęcony Livrian odstawił powoli puchar z nienaruszonym ciągle winem i oparł się o blat.
- Nie ma jej tu - powiedział w końcu. - Pojechała do Talabheim.
Zawsze melodyjny głos nagle stracił swą barwę i dźwięk, wesołe oczy stały się martwe i matowe, Livrian wyglądał, jakby się zgarbił, zmalał i zestarzał w oczach przyjaciela.
- Nie znam ich - westchnął. - Może to znajomi mej żony. Pewnie chciała, bym nie czuł się samotny pod jej nieobecność?
Pytanie zadał błagalnym tonem, chciał jedynie usłyszeć potwierdzenie, że choć nie było jego małżonki w mieście, nie opuściła go i była przy nim myślami.
- Pewnie się o mnie troszczy - dodał z lekkim, niewyraźnym uśmiechem.
Mandir, Vergil, Fryderyk
Przez okno śledziliście, jak Bern podszedł do bramy i następnie odprowadzał grupę osób z wozem. Jesteście pewni, że wśród nich był Livrian. Z kierunku, w którym się udali, wywnioskowaliście łatwo, iż zmierzają do 'Czarnego Smoka'...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Aria
Bruce otoczył opiekuńczo ramieniem Arię i oprowadził ją szybko po pozostałych kompleksach. Następnie udali się na stołówkę, gdyż jak to powiedział jej przewodnik, mógłby zjeść konia z kopytami, a Strażnicy mogą jeść tyle, ile chcą, więc ma zamiar z tego skorzystać...
Pchnął mocno przymykające się drzwi do budynku głównego Uniwersytetu i puścił dziewczynę przodem. Skinieniem ręki wskazał kierunek i dumnie kroczył obok niej. Po kilku chwilach torowania sobie drogi potężnym ramieniem weszli w końcu do dużej, przestronnej sali. Bruce szybko skierował się do wolnego stolika i posadził przy nim nową znajomą.
- Zaraz ci coś przyniosę, czy sama chcesz wybrać? - zapytał w pośpiechu.
- Zdam się na ciebie - zaśmiała się. - Powiedzmy ze mnie jest to obojętne - mrugnęła do niego okiem z uśmiechem na twarzy. Rzuciła przy tym okiem po sali szukając czegoś, na czym mogłaby zaczepić swą uwagę... Zawsze się na czymś koncentrowała. Nie lubiła rozpraszać swych myśli i pozwalać im błądzić bez celu...
Gdy mężczyzna się oddalił dziewczyna juz śmielej obrzuciła spojrzeniem cala sale. Posadziła na swoim miejscu plecak a sama zlazła z nieco przydużego jak dla niej krzesła. Najbardziej dokuczała jej niewiedza... Nie wiedziała jak długo nie będzie jej przewodnika. Dobrze byłoby się rozejrzeć po okolicy. Drobniutka Aria z marsem na twarzy bila się ze swoimi myślami. Jej ciekawska natura szczura, który wepchnąłby swój nos gdzie się tylko da walczyła z jakimś nowym odczuciem... I przegrała. Dziewczyna z ciężkim westchnieniem przewiesiła plecak przez oparcie i usiadła na krześle. Wyciągnęła się na krześle odchyliła głowę do tylu i... Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła... Dało o sobie znać zmęczenie i niedospanie po całej nocy na "zwiadzie". Spała spokojnie, wyciągnięta na krześle jak u siebie... Nie był to jednak sen głęboki... Od bardzo dawna nie zdarzył jej się prawdziwy głęboki sen... Ale była najbliżej tego stanu odkąd mogła sięgnąć pamięcią... To chyba Bruce tak ją rozluźnił...
Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał, co wybrać swej towarzyszce, jednak szybko zreflektował się, że jako 'szczurek' powinna raczej lubić proste rzeczy. Nałożył, więc jej dużego kotleta, porcję ziemniaczków, nieco pomidorów pokrojonych z cebulą i do tego kompot. Sobie wziął potrójną porcję, cztery pajdy chleba grubo posmarowane masłem, jajecznicę na boczku z ośmiu jajek i kufel piwa. Położył całość na tacy i zaniósł do stolika. Delikatnie położył jej rękę na ramieniu.
- Nie budziłbym cię, ale obiad ci wystygnie - powiedział cicho stawiając przed nią jej porcje. - Też byś dostała piwo, ale tylko nam wolno je pić - dodał po chwili skrzywiając się lekko.
- Smacznego - rzucił szybko i zaczął dosłownie pochłaniać swój obiad...
Aria obudziła się dość niechętnie. Chwilę potrwało nim do niej dotarło gdzie się znajduje. Zwykle budziła się szybciej. Zamrugała oczami i przetarła je knykciami. - Dziękuję - powiedziała i zaczęła jeść. Chociaż to szło jej dziś w miarę sprawnie... W końcu na śniadanie zjadła tylko jabłko...
Bruce co chwila przerzucał jej coś ze swego talerza widząc, jak sprawnie idzie dziewczynie szamanie. Kawałki boczku pozwolił popić Arii piwem, nieśmiało podsuwając dziewczynie swój kufel i mrugając przy tym przyjaźnie okiem.
- Jedz, jedz, mamy czas - uśmiechnął się szelmowsko.
Aria w trakcie posiłku nie odezwała się ani słowem. Dopiero, gdy skończyła powiedziała tylko - Uff... Dobre było. Dzięki... - I odchyliła głowę do tylu z westchnięciem. Najadła się za trzy osoby... Zaśmiała się pod nosem rozbawiona, choć sama nie wiedziała, co ja tak ubawiło...
Mężczyzna zjadł pierwszy i od jakiegoś czasu się jej przyglądał, było to czyste zaciekawienie.
- Więc gdzie będziesz się uczyć? - Zadał dość neutralne pytanie.
- Prawdopodobnie w Akademii Walki... O ile nagle nie okaże się, że będę musiała wiać z miasta w podskokach - zachichotała. - I tak się przecież może zdarzyć... Chyba brak mi dyscypliny - ponownie się zaśmiała
- Pffff - prychnął. - Mnie nie wygnali z Nuln ani nie wyrzucili stąd, to i tobie nic takiego nie grozi.
Dziewczyna się powoli wyprostowała i spojrzała w oczy Bruce'owi. W jej oczach igrał diabelski błysk - Jeszcze mnie nie znasz - wyszczerzyła się w krzywym uśmiechu. - Wiesz... Zawsze jestem tam gdzie największa burza - zaśmiała się ponuro. Przez chwile zastanawiała się czy zdjąć rękawiczkę z prawej dłoni... Jednak po chwili zrezygnowała i tylko ja poprawiła i mocniej naciągnęła...
Bruce podrapał się po głowie i zamyślił.
- Byś widziała mnie, w czasach mej młodości - uśmiechnął się. - Byłem młodszy od ciebie, miałem jakieś siedemnaście lat, gdy tutejsza wykładowczyni 'przygarnęła' mnie pod swe skrzydła i zaczęła trenować. Gdyby nie ona, poszedłbym na stryczek...
- No coś w ten deseń - westchnęła - Opowiedz mi proszę o tej wykładowczyni - poprosiła dziewczyna chowając ręce do kieszeni. To już był odruch, którego nie umiała od dawna zwalczyć.
- Hmm... Pani Niriel jest... Niezwykła - zamilkł na chwilę. - To elfka, której ktoś kiedyś dość nieudolnie poderżnął gardło i teraz ledwo mówi. Rzadko się odzywa, ale jak już coś powie, to warto jej słuchać. Nie ma w zwyczaju strzępić sobie języka na byle kogo, sprawy i rozmowę załatwia w dwóch zdaniach. Kiedyś, z zamiłowania i w czasie wolnym, była nie tylko łowcą, ale i bardem. Pewnie dlatego utrata głosu tak bardzo ją boli...
Aria zaklęła pod nosem - To rzeczywiście wielka strata dla niej - skrzywiła się. Grymas jednak szybko rozpłynął się w wyrazie zamyślenia. - Kto tu jest jeszcze ciekawy, o kim można coś powiedzieć? - Spytała Bruce'a. Sama bała się przed sobą przyznać, że są dwa powody, dla których prosi o to mężczyznę... Po pierwsze zbierała informacje. Po drugie, do czego się przyznać nie chciała, nagle polubiła słuchać głosu Bruce'a...
- Hmm... Kto jeszcze? Z Akademii Walki to Torn jest ciekawy, też instruktor. Rano zawsze prowadzi trening dla Strażników. Yuki jest ciekawy, póki co jedyny, który mnie na sparingu pokonał - zaśmiał się. - Kurai jest ciekawa, o ile jest się facetem i nie wchodzi się jej w drogę - mrugnął okiem i zachichotał cicho pod nosem. Wyglądało to dość zabawnie, gdy te ogromne bary poruszały mu się w górę i w dół przy każdym zaśmianiu się.
Aria słuchała uważnie. Nie umiała powstrzymać się przed wykrzywieniem twarzy w niesmaku, gdy padło imię elfa... Heh... Przyjaciel Kage... Aria potrząsnęła głową i słuchała dalej. Z rozbawieniem przyglądała się Bruce'owi. - Co masz na myśli mówiąc hmm... Od "o ile" do "nie wchodzi się jej w drogę"? - Spytała ze szczerze zdumiona mina i brakiem zrozumienia.
- Emm... Ja nic nie mówiłem... - Zaśmiał się. - Ogólnie... Hmm.. Pani Kurai bardzo lubi mężczyzn... - ściszył głos i spojrzał się znacząco na Arię.
Aria zamrugała oczami - Ou... - Powiedziała i spłonęła na policzkach.
- No.. - Potarł zmęczonym gestem skronie.
- Co? - Dziewczyna ponownie zamrugała oczami i spojrzała na mężczyznę pytająco. Wyjęła dłonie z kieszeni i poprawiła rzemień na włosach. Odgarnęła grzywkę i czekała na słowa Bruce'a. Zdjęła plecak z oparcia krzesła i położyła koło swojej nogi niczym wiernego psa. Zaraz będzie się zbierać...
- Hmm.. Ja coś mówiłem? - Zapytał się ze zdziwioną miną. - Stwierdziłem tylko, że lubi mężczyzn i biedny jest ten, kto jej w oko wpadnie - jęknął niemal. - Nie mówię, że coś z nią nie tak, ale strasznie z niej niewyżyta kobieta!
- Nerwowa? - Spytała dziewczyna opierając łokcie na stole.
- Nie, raczej nie.. Ale blizny na plecach zostawia - skrzywił się. - I na ramionach i na udach i na karku i na torsie... - Zaczął wymieniać.
Aria przez chwile się namyślała... Długą chwilę... W końcu machnęła ręką odganiając natrętne myśli - Tfu... Precz mi stąd - warknęła do siebie chcąc przywrócić jasność myślenia. - Dobra raczej nie chce wiedzieć, gdzie jeszcze zostawia jakieś blizny... Lepiej mnie nie strasz - zaśmiała się dziewczyna. - Jak to bywa ze szczurami, byle szelest mnie spłoszy - zaśmiała się raz jeszcze. Jakoś nie zwróciła uwagi na fakt, że niedawno jeszcze mówila coś nieco innego... A mianowicie, że trudno ją do czegoś zniechecić jeśli się uprze... A momo to nie skłamała ani teraz ani wcześniej... Wstała z krzesła sprawnie, prawie się nie pochylając przy tym, zabierając plecak z podłogi i przerzucając go przez ramię. Była senna… Bardzo senna… Z trudem wręcz powstrzymywała się przed ziewaniem w obecności Bruce’a. Po doprowadzeniu stolika, przy którym siedzieli dotychczas, do stanu sprzed użytkowania go, dziewczyna ruszyła za Strażnikiem, który odprowadził ją aż do granicy terenu Uniwersytetu.
Gdy byli na dziedzińcu zatrzymała się gwałtownie tknięta złym przeczuciem. Czuła się jak ofiara obserwowana przez polującego drapieżnika. Zwykle takie przeczucia były dla niej wystarczającym bodźcem do dania nogi w tempie natychmiastowym. Nigdy nie lekceważyła swojej intuicji… Tym razem jednak wszystko było inaczej. Obróciła się powoli… W sporej odległości dostrzegła dwie postaci. Od razu rozpoznała Yukiego. Podejrzewała, że towarzysząca mu osoba to widziana wcześniej młoda kobieta. Stała tak chwilę, patrząc prosto na nich po czym ponownie ruszyła za Brucem. Na pytanie co się stało odparła tylko, że jakiś parszywy kundel pętał się po dziedzińcu i zwrócił na siebie jej uwagę. W jej mniemaniu nie minęła się bardzo z prawdą… Aria wlokła się za Strażnikiem nieco ospale. Na granicy Uniwersytetu pożegnała go uniemożliwiając mu odprowadzenie jej dalej…
- Bruce… Chodź no tutaj – drobniutka i niewysoka dziewczyna zmusiła potężnego mężczyznę do schylenia się. Oparła dłoń na jego ramieniu i cmoknęła po przyjacielsku w policzek.
- Trzymaj się. Mam nadzieję, że niebawem ponownie się spotkamy – pomachała mu dłonią na „do widzenia” i nie czekała na jego pożegnanie. Ruszyła krętymi uliczkami Nuln, zapuszczając się przy tym w te mniej przyjazne i mniej tłoczne jednocześnie… Co wcale nie znaczyło, że niezamieszkałe. Wspięła się na dach jednego z budynków, potem przeszła na następny i kolejny… W końcu znalazła się w miejscu, które od jakiegoś czasu nazywała swoim domem. Dawało osłonę od wiatru i deszczu, było w miarę bezpieczne, a przy okazji pozwalało w pogodne noce – po przesunięciu się parę metrów na lewo – swobodnie obserwować gwiazdy. Aria ułożyła się pod gołym niebem na słoneczku otuliwszy się przy tym swoim płaszczem i zapadła w czujny sen. Zamierzała wraz z nastaniem wieczoru udać się do Kage… Co też uczyniła gdy tylko o zachodzie słońca się obudziła. Zebrała swoje graty z dachu – czyli w sumie tylko własną osobę – i udała się do gospody. Wlazła sennie po schodach na górę i zastukała do drzwi Kage. Czekała w ciszy, cierpliwie na zaproszenie do środka bądź też odwrotnie – odmowę wstępu.
Bruce otoczył opiekuńczo ramieniem Arię i oprowadził ją szybko po pozostałych kompleksach. Następnie udali się na stołówkę, gdyż jak to powiedział jej przewodnik, mógłby zjeść konia z kopytami, a Strażnicy mogą jeść tyle, ile chcą, więc ma zamiar z tego skorzystać...
Pchnął mocno przymykające się drzwi do budynku głównego Uniwersytetu i puścił dziewczynę przodem. Skinieniem ręki wskazał kierunek i dumnie kroczył obok niej. Po kilku chwilach torowania sobie drogi potężnym ramieniem weszli w końcu do dużej, przestronnej sali. Bruce szybko skierował się do wolnego stolika i posadził przy nim nową znajomą.
- Zaraz ci coś przyniosę, czy sama chcesz wybrać? - zapytał w pośpiechu.
- Zdam się na ciebie - zaśmiała się. - Powiedzmy ze mnie jest to obojętne - mrugnęła do niego okiem z uśmiechem na twarzy. Rzuciła przy tym okiem po sali szukając czegoś, na czym mogłaby zaczepić swą uwagę... Zawsze się na czymś koncentrowała. Nie lubiła rozpraszać swych myśli i pozwalać im błądzić bez celu...
Gdy mężczyzna się oddalił dziewczyna juz śmielej obrzuciła spojrzeniem cala sale. Posadziła na swoim miejscu plecak a sama zlazła z nieco przydużego jak dla niej krzesła. Najbardziej dokuczała jej niewiedza... Nie wiedziała jak długo nie będzie jej przewodnika. Dobrze byłoby się rozejrzeć po okolicy. Drobniutka Aria z marsem na twarzy bila się ze swoimi myślami. Jej ciekawska natura szczura, który wepchnąłby swój nos gdzie się tylko da walczyła z jakimś nowym odczuciem... I przegrała. Dziewczyna z ciężkim westchnieniem przewiesiła plecak przez oparcie i usiadła na krześle. Wyciągnęła się na krześle odchyliła głowę do tylu i... Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła... Dało o sobie znać zmęczenie i niedospanie po całej nocy na "zwiadzie". Spała spokojnie, wyciągnięta na krześle jak u siebie... Nie był to jednak sen głęboki... Od bardzo dawna nie zdarzył jej się prawdziwy głęboki sen... Ale była najbliżej tego stanu odkąd mogła sięgnąć pamięcią... To chyba Bruce tak ją rozluźnił...
Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał, co wybrać swej towarzyszce, jednak szybko zreflektował się, że jako 'szczurek' powinna raczej lubić proste rzeczy. Nałożył, więc jej dużego kotleta, porcję ziemniaczków, nieco pomidorów pokrojonych z cebulą i do tego kompot. Sobie wziął potrójną porcję, cztery pajdy chleba grubo posmarowane masłem, jajecznicę na boczku z ośmiu jajek i kufel piwa. Położył całość na tacy i zaniósł do stolika. Delikatnie położył jej rękę na ramieniu.
- Nie budziłbym cię, ale obiad ci wystygnie - powiedział cicho stawiając przed nią jej porcje. - Też byś dostała piwo, ale tylko nam wolno je pić - dodał po chwili skrzywiając się lekko.
- Smacznego - rzucił szybko i zaczął dosłownie pochłaniać swój obiad...
Aria obudziła się dość niechętnie. Chwilę potrwało nim do niej dotarło gdzie się znajduje. Zwykle budziła się szybciej. Zamrugała oczami i przetarła je knykciami. - Dziękuję - powiedziała i zaczęła jeść. Chociaż to szło jej dziś w miarę sprawnie... W końcu na śniadanie zjadła tylko jabłko...
Bruce co chwila przerzucał jej coś ze swego talerza widząc, jak sprawnie idzie dziewczynie szamanie. Kawałki boczku pozwolił popić Arii piwem, nieśmiało podsuwając dziewczynie swój kufel i mrugając przy tym przyjaźnie okiem.
- Jedz, jedz, mamy czas - uśmiechnął się szelmowsko.
Aria w trakcie posiłku nie odezwała się ani słowem. Dopiero, gdy skończyła powiedziała tylko - Uff... Dobre było. Dzięki... - I odchyliła głowę do tylu z westchnięciem. Najadła się za trzy osoby... Zaśmiała się pod nosem rozbawiona, choć sama nie wiedziała, co ja tak ubawiło...
Mężczyzna zjadł pierwszy i od jakiegoś czasu się jej przyglądał, było to czyste zaciekawienie.
- Więc gdzie będziesz się uczyć? - Zadał dość neutralne pytanie.
- Prawdopodobnie w Akademii Walki... O ile nagle nie okaże się, że będę musiała wiać z miasta w podskokach - zachichotała. - I tak się przecież może zdarzyć... Chyba brak mi dyscypliny - ponownie się zaśmiała
- Pffff - prychnął. - Mnie nie wygnali z Nuln ani nie wyrzucili stąd, to i tobie nic takiego nie grozi.
Dziewczyna się powoli wyprostowała i spojrzała w oczy Bruce'owi. W jej oczach igrał diabelski błysk - Jeszcze mnie nie znasz - wyszczerzyła się w krzywym uśmiechu. - Wiesz... Zawsze jestem tam gdzie największa burza - zaśmiała się ponuro. Przez chwile zastanawiała się czy zdjąć rękawiczkę z prawej dłoni... Jednak po chwili zrezygnowała i tylko ja poprawiła i mocniej naciągnęła...
Bruce podrapał się po głowie i zamyślił.
- Byś widziała mnie, w czasach mej młodości - uśmiechnął się. - Byłem młodszy od ciebie, miałem jakieś siedemnaście lat, gdy tutejsza wykładowczyni 'przygarnęła' mnie pod swe skrzydła i zaczęła trenować. Gdyby nie ona, poszedłbym na stryczek...
- No coś w ten deseń - westchnęła - Opowiedz mi proszę o tej wykładowczyni - poprosiła dziewczyna chowając ręce do kieszeni. To już był odruch, którego nie umiała od dawna zwalczyć.
- Hmm... Pani Niriel jest... Niezwykła - zamilkł na chwilę. - To elfka, której ktoś kiedyś dość nieudolnie poderżnął gardło i teraz ledwo mówi. Rzadko się odzywa, ale jak już coś powie, to warto jej słuchać. Nie ma w zwyczaju strzępić sobie języka na byle kogo, sprawy i rozmowę załatwia w dwóch zdaniach. Kiedyś, z zamiłowania i w czasie wolnym, była nie tylko łowcą, ale i bardem. Pewnie dlatego utrata głosu tak bardzo ją boli...
Aria zaklęła pod nosem - To rzeczywiście wielka strata dla niej - skrzywiła się. Grymas jednak szybko rozpłynął się w wyrazie zamyślenia. - Kto tu jest jeszcze ciekawy, o kim można coś powiedzieć? - Spytała Bruce'a. Sama bała się przed sobą przyznać, że są dwa powody, dla których prosi o to mężczyznę... Po pierwsze zbierała informacje. Po drugie, do czego się przyznać nie chciała, nagle polubiła słuchać głosu Bruce'a...
- Hmm... Kto jeszcze? Z Akademii Walki to Torn jest ciekawy, też instruktor. Rano zawsze prowadzi trening dla Strażników. Yuki jest ciekawy, póki co jedyny, który mnie na sparingu pokonał - zaśmiał się. - Kurai jest ciekawa, o ile jest się facetem i nie wchodzi się jej w drogę - mrugnął okiem i zachichotał cicho pod nosem. Wyglądało to dość zabawnie, gdy te ogromne bary poruszały mu się w górę i w dół przy każdym zaśmianiu się.
Aria słuchała uważnie. Nie umiała powstrzymać się przed wykrzywieniem twarzy w niesmaku, gdy padło imię elfa... Heh... Przyjaciel Kage... Aria potrząsnęła głową i słuchała dalej. Z rozbawieniem przyglądała się Bruce'owi. - Co masz na myśli mówiąc hmm... Od "o ile" do "nie wchodzi się jej w drogę"? - Spytała ze szczerze zdumiona mina i brakiem zrozumienia.
- Emm... Ja nic nie mówiłem... - Zaśmiał się. - Ogólnie... Hmm.. Pani Kurai bardzo lubi mężczyzn... - ściszył głos i spojrzał się znacząco na Arię.
Aria zamrugała oczami - Ou... - Powiedziała i spłonęła na policzkach.
- No.. - Potarł zmęczonym gestem skronie.
- Co? - Dziewczyna ponownie zamrugała oczami i spojrzała na mężczyznę pytająco. Wyjęła dłonie z kieszeni i poprawiła rzemień na włosach. Odgarnęła grzywkę i czekała na słowa Bruce'a. Zdjęła plecak z oparcia krzesła i położyła koło swojej nogi niczym wiernego psa. Zaraz będzie się zbierać...
- Hmm.. Ja coś mówiłem? - Zapytał się ze zdziwioną miną. - Stwierdziłem tylko, że lubi mężczyzn i biedny jest ten, kto jej w oko wpadnie - jęknął niemal. - Nie mówię, że coś z nią nie tak, ale strasznie z niej niewyżyta kobieta!
- Nerwowa? - Spytała dziewczyna opierając łokcie na stole.
- Nie, raczej nie.. Ale blizny na plecach zostawia - skrzywił się. - I na ramionach i na udach i na karku i na torsie... - Zaczął wymieniać.
Aria przez chwile się namyślała... Długą chwilę... W końcu machnęła ręką odganiając natrętne myśli - Tfu... Precz mi stąd - warknęła do siebie chcąc przywrócić jasność myślenia. - Dobra raczej nie chce wiedzieć, gdzie jeszcze zostawia jakieś blizny... Lepiej mnie nie strasz - zaśmiała się dziewczyna. - Jak to bywa ze szczurami, byle szelest mnie spłoszy - zaśmiała się raz jeszcze. Jakoś nie zwróciła uwagi na fakt, że niedawno jeszcze mówila coś nieco innego... A mianowicie, że trudno ją do czegoś zniechecić jeśli się uprze... A momo to nie skłamała ani teraz ani wcześniej... Wstała z krzesła sprawnie, prawie się nie pochylając przy tym, zabierając plecak z podłogi i przerzucając go przez ramię. Była senna… Bardzo senna… Z trudem wręcz powstrzymywała się przed ziewaniem w obecności Bruce’a. Po doprowadzeniu stolika, przy którym siedzieli dotychczas, do stanu sprzed użytkowania go, dziewczyna ruszyła za Strażnikiem, który odprowadził ją aż do granicy terenu Uniwersytetu.
Gdy byli na dziedzińcu zatrzymała się gwałtownie tknięta złym przeczuciem. Czuła się jak ofiara obserwowana przez polującego drapieżnika. Zwykle takie przeczucia były dla niej wystarczającym bodźcem do dania nogi w tempie natychmiastowym. Nigdy nie lekceważyła swojej intuicji… Tym razem jednak wszystko było inaczej. Obróciła się powoli… W sporej odległości dostrzegła dwie postaci. Od razu rozpoznała Yukiego. Podejrzewała, że towarzysząca mu osoba to widziana wcześniej młoda kobieta. Stała tak chwilę, patrząc prosto na nich po czym ponownie ruszyła za Brucem. Na pytanie co się stało odparła tylko, że jakiś parszywy kundel pętał się po dziedzińcu i zwrócił na siebie jej uwagę. W jej mniemaniu nie minęła się bardzo z prawdą… Aria wlokła się za Strażnikiem nieco ospale. Na granicy Uniwersytetu pożegnała go uniemożliwiając mu odprowadzenie jej dalej…
- Bruce… Chodź no tutaj – drobniutka i niewysoka dziewczyna zmusiła potężnego mężczyznę do schylenia się. Oparła dłoń na jego ramieniu i cmoknęła po przyjacielsku w policzek.
- Trzymaj się. Mam nadzieję, że niebawem ponownie się spotkamy – pomachała mu dłonią na „do widzenia” i nie czekała na jego pożegnanie. Ruszyła krętymi uliczkami Nuln, zapuszczając się przy tym w te mniej przyjazne i mniej tłoczne jednocześnie… Co wcale nie znaczyło, że niezamieszkałe. Wspięła się na dach jednego z budynków, potem przeszła na następny i kolejny… W końcu znalazła się w miejscu, które od jakiegoś czasu nazywała swoim domem. Dawało osłonę od wiatru i deszczu, było w miarę bezpieczne, a przy okazji pozwalało w pogodne noce – po przesunięciu się parę metrów na lewo – swobodnie obserwować gwiazdy. Aria ułożyła się pod gołym niebem na słoneczku otuliwszy się przy tym swoim płaszczem i zapadła w czujny sen. Zamierzała wraz z nastaniem wieczoru udać się do Kage… Co też uczyniła gdy tylko o zachodzie słońca się obudziła. Zebrała swoje graty z dachu – czyli w sumie tylko własną osobę – i udała się do gospody. Wlazła sennie po schodach na górę i zastukała do drzwi Kage. Czekała w ciszy, cierpliwie na zaproszenie do środka bądź też odwrotnie – odmowę wstępu.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Siedział spokojnie dopóki mu nie zaburczało w brzuchu. Zszedł na dół zobaczyć co mają ciekawego na obiad. Gulasz wyglądał nader smakowicie, więc spałaszował go bezzwłocznie. Po skończonym posiłku rozejrzał się po głównej izbie sprawdzając kto jest na miejscu. Dostrzegł Livriana i Anthonego pogrążonych w niezbyt składnej rozmowie. Ich podopieczny nie był w tym momencie w zbyt radosnym nastroju. Kessen siedział w jednym z kątów. Zaknafein na górze. Właśnie coś sobie przypomniał, przecież tamten nic nie jadł praktycznie całą dobę, jak wynikało z tego co mówił druid.
Po krótkiej rozmowie i kilku grymasach karczmarza, Bern wszedł do kuchni, wolał nie paprać się z tym w pokoju ani we wspólnej izbie. Kucharz rzucił mu wilcze spojrzenie jakby rzucał wyzwanie śmiałkowi, który wkraczał do jego królestwa.
-Mógłbyś mi powiedzieć gdzie macie buraki i tarkę?
- Leżą w tamtym koszu a tarka na tamtej półce, na co ci to? - spytał niezadowolony z najazdu na jego dziedzinę kucharz.
- Jeszcze dwie miski i zobaczysz. - z uśmiechem odparł Bern, swoimi podopiecznymi zawsze zajmował się od początku do końca, więc i tym razem wolał zrobić wszystko sam.
Gdy, któryś kuchcik podał mu miski, obrał buraki, starł je na drobno i przecisnął przez szmatkę. Wyciśnięte resztki zalał gorącą wodą i odcisnął na drugą miskę.
Nieprzytomny wiele nie przełknie, a to powinno dodać mu sił. Nie zastąpi porządnego posiłku, ale na jakiś czas wystarczy.
Kucharz popatrzył tylko z lekkim niezrozumieniem i przemilczał całą sprawę. Bern wziął obie miski i zaniósł je na górę. Potem powolutku małą łyżeczką specjalnie do tego wyrzeźbioną już kilka lat temu, zaczął poić Zaknafeina. Normalnie sok byłby tak słodki ze aż mdły, ale na swoje szczęście ten niewiele czuł póki co więc znosił to bez żadnych skarg. "Ciekawe za ile się obudzi, na soku nie pociągnie dłużej niż półtora miesiąca, bez tego trzy tygodnie, a w ogóle bez płynów trzy dni, oby szybko się obudził." Soku nie było dużo, ale uważał ze starczy jako dobry posiłek, zwłaszcza, że cały czas leżał i się nie ruszał. Młodzieniec ułożył go na boku, poczekał jeszcze chwilę żeby sprawdzić czy nic się nie dzieje i zszedł na dół odnieść miski.
Wchodząc na górę, wstąpił do pokoju, który załatwił mu Livrian. Wyjrzał przez okno, znowu przyjrzał się ludziom pędzącym to w jedną to w drugą stronę niekończącym się strumieniem, ale tylko przez chwilkę, po czym zamknął je i przesunął zasuwę. To, co zaczął robić później mogłoby się komuś wydawać paranoiczne. Laską zaczął przeszukiwać wszystkie kąty niedużego pokoju, zajrzał nawet pod łóżko, dopiero uspokojony ze nikogo tam nie ma. Tuż przed wyjściem, rzucił jeszcze tylko ostatnie spojrzenie, zapamiętując wszystko, co gdzie jest i wyszedł z powrotem do pacjenta zamykając drzwi na klucz.
Siedział spokojnie dopóki mu nie zaburczało w brzuchu. Zszedł na dół zobaczyć co mają ciekawego na obiad. Gulasz wyglądał nader smakowicie, więc spałaszował go bezzwłocznie. Po skończonym posiłku rozejrzał się po głównej izbie sprawdzając kto jest na miejscu. Dostrzegł Livriana i Anthonego pogrążonych w niezbyt składnej rozmowie. Ich podopieczny nie był w tym momencie w zbyt radosnym nastroju. Kessen siedział w jednym z kątów. Zaknafein na górze. Właśnie coś sobie przypomniał, przecież tamten nic nie jadł praktycznie całą dobę, jak wynikało z tego co mówił druid.
Po krótkiej rozmowie i kilku grymasach karczmarza, Bern wszedł do kuchni, wolał nie paprać się z tym w pokoju ani we wspólnej izbie. Kucharz rzucił mu wilcze spojrzenie jakby rzucał wyzwanie śmiałkowi, który wkraczał do jego królestwa.
-Mógłbyś mi powiedzieć gdzie macie buraki i tarkę?
- Leżą w tamtym koszu a tarka na tamtej półce, na co ci to? - spytał niezadowolony z najazdu na jego dziedzinę kucharz.
- Jeszcze dwie miski i zobaczysz. - z uśmiechem odparł Bern, swoimi podopiecznymi zawsze zajmował się od początku do końca, więc i tym razem wolał zrobić wszystko sam.
Gdy, któryś kuchcik podał mu miski, obrał buraki, starł je na drobno i przecisnął przez szmatkę. Wyciśnięte resztki zalał gorącą wodą i odcisnął na drugą miskę.
Nieprzytomny wiele nie przełknie, a to powinno dodać mu sił. Nie zastąpi porządnego posiłku, ale na jakiś czas wystarczy.
Kucharz popatrzył tylko z lekkim niezrozumieniem i przemilczał całą sprawę. Bern wziął obie miski i zaniósł je na górę. Potem powolutku małą łyżeczką specjalnie do tego wyrzeźbioną już kilka lat temu, zaczął poić Zaknafeina. Normalnie sok byłby tak słodki ze aż mdły, ale na swoje szczęście ten niewiele czuł póki co więc znosił to bez żadnych skarg. "Ciekawe za ile się obudzi, na soku nie pociągnie dłużej niż półtora miesiąca, bez tego trzy tygodnie, a w ogóle bez płynów trzy dni, oby szybko się obudził." Soku nie było dużo, ale uważał ze starczy jako dobry posiłek, zwłaszcza, że cały czas leżał i się nie ruszał. Młodzieniec ułożył go na boku, poczekał jeszcze chwilę żeby sprawdzić czy nic się nie dzieje i zszedł na dół odnieść miski.
Wchodząc na górę, wstąpił do pokoju, który załatwił mu Livrian. Wyjrzał przez okno, znowu przyjrzał się ludziom pędzącym to w jedną to w drugą stronę niekończącym się strumieniem, ale tylko przez chwilkę, po czym zamknął je i przesunął zasuwę. To, co zaczął robić później mogłoby się komuś wydawać paranoiczne. Laską zaczął przeszukiwać wszystkie kąty niedużego pokoju, zajrzał nawet pod łóżko, dopiero uspokojony ze nikogo tam nie ma. Tuż przed wyjściem, rzucił jeszcze tylko ostatnie spojrzenie, zapamiętując wszystko, co gdzie jest i wyszedł z powrotem do pacjenta zamykając drzwi na klucz.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
Kessen
Przyglądał się rozmowie Livriana z karczmarzem, a potem łucznikiem. Kiedy skończyli wziął puchar z winem i podszedł do męża Kurai.
- Coś cię wyraźnie trapi przyjacielu - powiedział przyjaznym tonem - Zdaje mi się że szukasz kogoś? Sądząc po tej skwaszonej minie chodzi o kobietę... Ciekawi mnie jakaż to piękność tak zasmuciła twoją twarz? Porozmawiajmy - gestem zaprosił go do jednego ze stolików - czasem pomaga jeśli się z siebie wyrzuci smutki...
Elf rzucił Kessenowi spojrzenie mówiące jasno, że z przyjemnością by się komuś wypłakał w rękaw. Usiadł przy stoliku, a właściwie to ciężko opadł na jedno z wolnych krzeseł.
- Czekam... To znaczy przyjechałem tu w odwiedziny do żony. Ale jej nie ma... - powiedział tonem, jakby to był koniec świata dla niego.
- Wiele pięknych kobiet można spotkać w Nuln... Kilka dni temu na przykład siedząc w tej karczmie zobaczyłem prawdziwą piękność. - zrobił rozmarzony wyraz twarzy - Włosy koloru płomienia, piękne kształty, zielone oczy usadowione w przepięknej twarzy... Miała tylko jeden minus - łyknął wina otrzasajac sie z zamyślenia - Miała przy sobie tyle broni ze aż strach - rozesmiał się nieco.
Livrian podskoczył lekko poprawiając się na krześle, wydał się być bardziej ożywiony i zaciekawiony.
- A miała warkocz? I konia o maści jak rozgwieżdżone niebo nad Loren? Ogorzałą cerę, jakby twarz pieściło jej samo słońce? I niesamowicie zdobione uszy? - dopytywał się.
- Co do konia nie wiem... Widziałem ją tylko przez chwilę - zamyślił się znów i postukał palcem w blat stołu - twarz... Taaak, przepiękna i śniada, warkocz, zdaje się że sięgał jej aż do prześlicznych pośladków, o ile można to ocenić jeśli niemal zasłaniają je miecze...Hmmm...Uszy, widziałem jedno, miała kilka kolczyków chyba. Czyżbyś ją znał?
Rozmarzył się z błogim uśmiechem na ustach i rozluźnił.
- Oczywiście, Kurai jest mą małżonką - stwierdził po chwili. - Zazwyczaj się tak zbroi, zwłaszcza że teraz do Talabheim jechała walczyć z Chaosem - dodał dumnie.
- W takim razie pozazdrościć można ci małżonki... - wzniósł puchar - Zdrowie Kurai, piękności nad pięknościami... - wychylił kilka łyków wina. - Żałuję że nie miałem okazji jej poznać osobiście. Naprawdę musi być nietypową kobietą...
Usmiech na twarzy Elfa powiększył się, dotknął palcem pierścienia i rozmarzył się pociągając łyk wina.
- Me imię Livrian - przedstawił się. - Nie pamiętam, czy już wspominałem?
- Zdaję się że przy bramie, jednak w całym tym zamieszaniu każdemu mogło umknąć - roześmiał się - Zdaje mi się że pochodzisz z Loren Livrianie? Żałuję iż los nie pozwolił mi nigdy tam zawędrować... Zwłaszcza jeśli więcej tam takich okazów jak twoja żona. Nazywam się Kessen Mais - przedstawił się powtórnie.
Elfy pogrążyły się w rozmowie. Kolejne puchary wina były osuszane, podczas gdy Livrian, w już o niebo lepszym humorze, opowiadał jak poznał swą żonę i jak bardzo rad jest że urodziła mu gromadkę dzieci.
Przyglądał się rozmowie Livriana z karczmarzem, a potem łucznikiem. Kiedy skończyli wziął puchar z winem i podszedł do męża Kurai.
- Coś cię wyraźnie trapi przyjacielu - powiedział przyjaznym tonem - Zdaje mi się że szukasz kogoś? Sądząc po tej skwaszonej minie chodzi o kobietę... Ciekawi mnie jakaż to piękność tak zasmuciła twoją twarz? Porozmawiajmy - gestem zaprosił go do jednego ze stolików - czasem pomaga jeśli się z siebie wyrzuci smutki...
Elf rzucił Kessenowi spojrzenie mówiące jasno, że z przyjemnością by się komuś wypłakał w rękaw. Usiadł przy stoliku, a właściwie to ciężko opadł na jedno z wolnych krzeseł.
- Czekam... To znaczy przyjechałem tu w odwiedziny do żony. Ale jej nie ma... - powiedział tonem, jakby to był koniec świata dla niego.
- Wiele pięknych kobiet można spotkać w Nuln... Kilka dni temu na przykład siedząc w tej karczmie zobaczyłem prawdziwą piękność. - zrobił rozmarzony wyraz twarzy - Włosy koloru płomienia, piękne kształty, zielone oczy usadowione w przepięknej twarzy... Miała tylko jeden minus - łyknął wina otrzasajac sie z zamyślenia - Miała przy sobie tyle broni ze aż strach - rozesmiał się nieco.
Livrian podskoczył lekko poprawiając się na krześle, wydał się być bardziej ożywiony i zaciekawiony.
- A miała warkocz? I konia o maści jak rozgwieżdżone niebo nad Loren? Ogorzałą cerę, jakby twarz pieściło jej samo słońce? I niesamowicie zdobione uszy? - dopytywał się.
- Co do konia nie wiem... Widziałem ją tylko przez chwilę - zamyślił się znów i postukał palcem w blat stołu - twarz... Taaak, przepiękna i śniada, warkocz, zdaje się że sięgał jej aż do prześlicznych pośladków, o ile można to ocenić jeśli niemal zasłaniają je miecze...Hmmm...Uszy, widziałem jedno, miała kilka kolczyków chyba. Czyżbyś ją znał?
Rozmarzył się z błogim uśmiechem na ustach i rozluźnił.
- Oczywiście, Kurai jest mą małżonką - stwierdził po chwili. - Zazwyczaj się tak zbroi, zwłaszcza że teraz do Talabheim jechała walczyć z Chaosem - dodał dumnie.
- W takim razie pozazdrościć można ci małżonki... - wzniósł puchar - Zdrowie Kurai, piękności nad pięknościami... - wychylił kilka łyków wina. - Żałuję że nie miałem okazji jej poznać osobiście. Naprawdę musi być nietypową kobietą...
Usmiech na twarzy Elfa powiększył się, dotknął palcem pierścienia i rozmarzył się pociągając łyk wina.
- Me imię Livrian - przedstawił się. - Nie pamiętam, czy już wspominałem?
- Zdaję się że przy bramie, jednak w całym tym zamieszaniu każdemu mogło umknąć - roześmiał się - Zdaje mi się że pochodzisz z Loren Livrianie? Żałuję iż los nie pozwolił mi nigdy tam zawędrować... Zwłaszcza jeśli więcej tam takich okazów jak twoja żona. Nazywam się Kessen Mais - przedstawił się powtórnie.
Elfy pogrążyły się w rozmowie. Kolejne puchary wina były osuszane, podczas gdy Livrian, w już o niebo lepszym humorze, opowiadał jak poznał swą żonę i jak bardzo rad jest że urodziła mu gromadkę dzieci.
Ostatnio zmieniony czwartek, 15 lutego 2007, 22:56 przez Filippo, łącznie zmieniany 3 razy.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Fryderyk
Wstał ze swojego miejsca, przeciągnął sie nieco i spojrzał na towarzyszy.
- Idźcie za nimi, najpierw jeden, potem drugi, a ja pójdę na końcu. Pilnujcie czy nikt ich nie śledzi, jeśli ktoś taki się znajdzie, zapamiętajcie go, a ja szybciutko to załatwię. - po czym wyszedł z karczmy, by osiodłać konia i przygotować kosę do przejazdu przez miasto.
Ciężkie, podwójnie gięte, grube drzewce z dębu, doskonale wypolerowane ostrze ze wspaniałej stali, ostrość nadoskonalszego z elfich mieczy... Tak, ta kosa godna jest ozdób. Z pewnością część złota zarobioną na tym zleceniu Fryderyk przeznaczy właśnie na jej zdobienie.
Wstał ze swojego miejsca, przeciągnął sie nieco i spojrzał na towarzyszy.
- Idźcie za nimi, najpierw jeden, potem drugi, a ja pójdę na końcu. Pilnujcie czy nikt ich nie śledzi, jeśli ktoś taki się znajdzie, zapamiętajcie go, a ja szybciutko to załatwię. - po czym wyszedł z karczmy, by osiodłać konia i przygotować kosę do przejazdu przez miasto.
Ciężkie, podwójnie gięte, grube drzewce z dębu, doskonale wypolerowane ostrze ze wspaniałej stali, ostrość nadoskonalszego z elfich mieczy... Tak, ta kosa godna jest ozdób. Z pewnością część złota zarobioną na tym zleceniu Fryderyk przeznaczy właśnie na jej zdobienie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bombardier
- Posty: 729
- Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
- Numer GG: 4464308
- Lokalizacja: Free City Vratislavia
- Kontakt:
Zaknafein
Medykamenty, rytuały i zabiegi nie pomagały. Od chwili uderzenia elf był daleko stąd. Krążył, niby błędny ognik, pośród znajomych drzew Loren i wzbijał się coraz wyżej i wyżej, widząc korony drzew- te korony, o których marzył gdy był mały. Leciał, podziwiając zadziwiającą fakturę kory; zdawało mu się, że im wyżej był, im kora była bardziej odległa od ziemi, tym piękniej się jawiła w promykach słońca.
Gdy doleciał do samych szczytów i czubeczków drzew, do każdego po kolei, nie było już tak przyjemnie, słońce grzało go i świeciło mu w twarz. Lepiej jest wrogiem dobrze...
Po chwili poczuł zaduch pokoju i słodkomdły posmak w ustach. Zrobiło mu się niedobrze. Powoli, z ogromnym trudem otworzył oczy. Jedno po drugim, krok po kroku. Rozejrzał się wokół siebie, popatrzył po ścianach. Paskudne, karczemne, ścienne deski w niczym nie przypominały pięknych drzew z jego snu. Ból głowy ju prawie mu nie dolegał, doskwierał natomiast brak Livriana i całkiem obce miejsce...
Medykamenty, rytuały i zabiegi nie pomagały. Od chwili uderzenia elf był daleko stąd. Krążył, niby błędny ognik, pośród znajomych drzew Loren i wzbijał się coraz wyżej i wyżej, widząc korony drzew- te korony, o których marzył gdy był mały. Leciał, podziwiając zadziwiającą fakturę kory; zdawało mu się, że im wyżej był, im kora była bardziej odległa od ziemi, tym piękniej się jawiła w promykach słońca.
Gdy doleciał do samych szczytów i czubeczków drzew, do każdego po kolei, nie było już tak przyjemnie, słońce grzało go i świeciło mu w twarz. Lepiej jest wrogiem dobrze...
Po chwili poczuł zaduch pokoju i słodkomdły posmak w ustach. Zrobiło mu się niedobrze. Powoli, z ogromnym trudem otworzył oczy. Jedno po drugim, krok po kroku. Rozejrzał się wokół siebie, popatrzył po ścianach. Paskudne, karczemne, ścienne deski w niczym nie przypominały pięknych drzew z jego snu. Ból głowy ju prawie mu nie dolegał, doskwierał natomiast brak Livriana i całkiem obce miejsce...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Uzdrowiciel akurat parzył kolejna porcje naparu, gdy pacjent zaczął zdradzać pierwsze oznaki przytomności. Najwyraźniej nie był wcale wdzieczny za wybudzenie, musiało mu się śnić cos pięknego, a moze to było już światełko na końcu tunelu, takich pytań wolał nie zadawać.
- Widze ze nasz spioch się obudził. Jak się czujesz, jak sie nazywasz i gdzie się urodziłeś. Wiem ze to mało dyskretne pytania ale zaraz zobaczymy czy nic ci nie uszkodzili, kiedy ktoś sobie użył twojej makówki do wyładowania nadmiaru energii.
Mówił spokojnym tonem z uśmiechem na ustach, niewyrażał on żadnej radosci ani niczego, po prostu pacjenci pewniej sie czuli kiedy się uśmiechał. Przywykł już do tego sztucznego wręcz grymasu mięśni. Podejrzewał że póki co Zaknafein będzie troche spowolniony. Ostrozności nigdy za wiele więc wolał się upewnić że elf wie kim jest, nie od takich urazów ludziom potrafiła sie przydarzyć amnezja.
Uzdrowiciel akurat parzył kolejna porcje naparu, gdy pacjent zaczął zdradzać pierwsze oznaki przytomności. Najwyraźniej nie był wcale wdzieczny za wybudzenie, musiało mu się śnić cos pięknego, a moze to było już światełko na końcu tunelu, takich pytań wolał nie zadawać.
- Widze ze nasz spioch się obudził. Jak się czujesz, jak sie nazywasz i gdzie się urodziłeś. Wiem ze to mało dyskretne pytania ale zaraz zobaczymy czy nic ci nie uszkodzili, kiedy ktoś sobie użył twojej makówki do wyładowania nadmiaru energii.
Mówił spokojnym tonem z uśmiechem na ustach, niewyrażał on żadnej radosci ani niczego, po prostu pacjenci pewniej sie czuli kiedy się uśmiechał. Przywykł już do tego sztucznego wręcz grymasu mięśni. Podejrzewał że póki co Zaknafein będzie troche spowolniony. Ostrozności nigdy za wiele więc wolał się upewnić że elf wie kim jest, nie od takich urazów ludziom potrafiła sie przydarzyć amnezja.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Anthony był zniecierpliwiony. Denerwowało go, że nie wie co tu się dzieje. Livrian, na którego liczył najbardziej wydawał się także nie wiedzieć kim są ich nowi kompani i na dodatek zrobił się okropnie posępny. "I pomyśleć, że to wwszystko z powodu kobiety..." Dla albiończyka było to niezrozumiałe. Przez chwilę siedział przy stole patrząc na Livriana i na elfa, który się do niego przysiadł. Sposób w jaki się poruszał, świadczył o tym, że ów elf potrafił się doskonale skradać. Miękkie kroki były niemal bezszelestne. "Nie chciałbym aby kiedykolwiek znalazł się za moimi plecami" - pomyślał. Łucznik zastanawiał się czego ten elf chciał od Livriana, ale im dłużej nad tym myślał, tym większe czuł zdenerwowanie.
- Kessen Mais... - dotarło do uszu Anthonego. "Przynajmniej wiem jak się nazywasz...". Albiończyk wstał zza stołu i podszedł do wyszynku. Oparł się łokciem o blat i czekał na karczmarza, kątem oka obserwując rozmawiających elfów.
Anthony był zniecierpliwiony. Denerwowało go, że nie wie co tu się dzieje. Livrian, na którego liczył najbardziej wydawał się także nie wiedzieć kim są ich nowi kompani i na dodatek zrobił się okropnie posępny. "I pomyśleć, że to wwszystko z powodu kobiety..." Dla albiończyka było to niezrozumiałe. Przez chwilę siedział przy stole patrząc na Livriana i na elfa, który się do niego przysiadł. Sposób w jaki się poruszał, świadczył o tym, że ów elf potrafił się doskonale skradać. Miękkie kroki były niemal bezszelestne. "Nie chciałbym aby kiedykolwiek znalazł się za moimi plecami" - pomyślał. Łucznik zastanawiał się czego ten elf chciał od Livriana, ale im dłużej nad tym myślał, tym większe czuł zdenerwowanie.
- Kessen Mais... - dotarło do uszu Anthonego. "Przynajmniej wiem jak się nazywasz...". Albiończyk wstał zza stołu i podszedł do wyszynku. Oparł się łokciem o blat i czekał na karczmarza, kątem oka obserwując rozmawiających elfów.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1183
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 13:55
- Numer GG: 3374868
- Lokalizacja: otchłań
Parsival Gaveriell Galadium
Podszedł do Pewniaka opartego o blat karczmy. Zaklął kamienie tak aby nie wydawały skrzypnięć pod jego nogami. Szata mu nie szeleściła. -Nie odchodź. Jeżeli to zrobisz to nic ci się nie stanie ale nie dowiesz się do końca o co tu chodzi.- Spoglądał elfowi głęboko w oczy. -Czy rozumiesz?- Druid wiedział że nie może nic powiedzieć dopóki Pewiniak nie przyrzeknie milczenia i dotrzymania tajemnicy. Rozejrzał się. Jeżeli nikt oprócz Pewniaka go nie podsłuchiwał to powiedział. -Obaj gramy po tej samej stronie... nawet na tych samych polach. Jeżeli przyrzekniesz mi tyko że nikomu o tym co tu usłyszysz nie powiesz to dowiesz się wszystkiego. Wszystko jasne?- Spytał się. Widział w oczach elfa przestrach przed nieznanym, dezinformację i zdeterminowanie. Jako kapłan druidzki potrafił porozumiewać się w wielu języków. Jednym z nich był eldarin. -""Mówisz w eldarinie?""- Spytał się czystym choć nieco chaotycznym dialekcie. Czekał na reakcję po czym przemówił w khazadzie. -'"Ehrrm... chruuum... błeee... what's uuuup... gadasz?"'- Czekał na reakcję w jakim języku przemówi Pewniak.
Podszedł do Pewniaka opartego o blat karczmy. Zaklął kamienie tak aby nie wydawały skrzypnięć pod jego nogami. Szata mu nie szeleściła. -Nie odchodź. Jeżeli to zrobisz to nic ci się nie stanie ale nie dowiesz się do końca o co tu chodzi.- Spoglądał elfowi głęboko w oczy. -Czy rozumiesz?- Druid wiedział że nie może nic powiedzieć dopóki Pewiniak nie przyrzeknie milczenia i dotrzymania tajemnicy. Rozejrzał się. Jeżeli nikt oprócz Pewniaka go nie podsłuchiwał to powiedział. -Obaj gramy po tej samej stronie... nawet na tych samych polach. Jeżeli przyrzekniesz mi tyko że nikomu o tym co tu usłyszysz nie powiesz to dowiesz się wszystkiego. Wszystko jasne?- Spytał się. Widział w oczach elfa przestrach przed nieznanym, dezinformację i zdeterminowanie. Jako kapłan druidzki potrafił porozumiewać się w wielu języków. Jednym z nich był eldarin. -""Mówisz w eldarinie?""- Spytał się czystym choć nieco chaotycznym dialekcie. Czekał na reakcję po czym przemówił w khazadzie. -'"Ehrrm... chruuum... błeee... what's uuuup... gadasz?"'- Czekał na reakcję w jakim języku przemówi Pewniak.
jak piszę ortografy to nie poprawiaj... po wkurzamy BAZYL'E
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Pomywacz
- Posty: 31
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 18:05
- Lokalizacja: Z piekła rodem
Braga
Po sytym posiłku pragnął położyć się do łóżka ale jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Obiecał sobie wykręcić numer strażnikom przy bramie. Siedząc chwile ułożył w głowie jak uznał fajny plan.
-Zaraz wrócę. Idę się przejść.- Oznajmił bratu. Podszedł do karczmarza poprosił go o spory dzbanek z mocnym winem. Zapłacił tyle ile znał za należne gdyż gospodarz tak trzęsł tyłkiem że nic nie wymówił. Braga wyszedł z karczmy i schował się w straganie gdzie upił część wina a następnie odlał się do niego. Zadbał by każda kropelka trafiła tam gdzie powinna czyli w sam środek dzbana. Po czym chowając się za kapturem położył dzbanek na samym środku drogi przy bramie. Gdy upewnił się że nikt go nie widział rzucił na drogę parę kamieni. Po chwili z stróżówki wyskoczyło dwóch strażników z mieczami w garści. Zbyt dobrze się schował żeby ci mogli go odnaleźć. Na widok dzbana na którym dobitnie pisało WINO rzucili się w jego stronę. Poszli siłując się o niego do stróżówki. W tym czasie Braga prawie nalał by w gacie ze śmiechu gdy by tylko nie odlał się wcześniej. Po paru sekundach stróże wybiegli z swojej szopki w las trzymając się za brzuchy. Braga wiedział że ma dużo czasu na odnalezienie broni zabranej Anthonemu. Wchodząc zobaczył całą stertę przedmiotów bezpodstawnie zrabowanych odwiedzającym miasto. Szybko odnalazł łuk. Był pewien że to ten. W między czasie odgarnął 2 bogato zdobione i solidne sztylety.
"Nawet nie zauważą że zniknęły. Poza tym na pewno nie oddali by tego właścicielowi" Pomyślał Braga po czym zwinął przedmioty pod płaszcz i szybkim krokiem wrócił do tawerny upewniając się że żadne jego ślady nie zostały w stróżówce. Na miejscu odnalazł strzelca, bez słowa szeroko się uśmiechnął i położył na stole jego łuk. Po czym kiwnął głową do brata, puścił oczko do wyjątkowo ślicznej córce karczmarza, która jak się domyślał leciała na niego i skocznym krokiem zadowolony z siebie pobiegł po schodach do swojego łóżka. Był bardzo z siebie zadowolony.
Po sytym posiłku pragnął położyć się do łóżka ale jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Obiecał sobie wykręcić numer strażnikom przy bramie. Siedząc chwile ułożył w głowie jak uznał fajny plan.
-Zaraz wrócę. Idę się przejść.- Oznajmił bratu. Podszedł do karczmarza poprosił go o spory dzbanek z mocnym winem. Zapłacił tyle ile znał za należne gdyż gospodarz tak trzęsł tyłkiem że nic nie wymówił. Braga wyszedł z karczmy i schował się w straganie gdzie upił część wina a następnie odlał się do niego. Zadbał by każda kropelka trafiła tam gdzie powinna czyli w sam środek dzbana. Po czym chowając się za kapturem położył dzbanek na samym środku drogi przy bramie. Gdy upewnił się że nikt go nie widział rzucił na drogę parę kamieni. Po chwili z stróżówki wyskoczyło dwóch strażników z mieczami w garści. Zbyt dobrze się schował żeby ci mogli go odnaleźć. Na widok dzbana na którym dobitnie pisało WINO rzucili się w jego stronę. Poszli siłując się o niego do stróżówki. W tym czasie Braga prawie nalał by w gacie ze śmiechu gdy by tylko nie odlał się wcześniej. Po paru sekundach stróże wybiegli z swojej szopki w las trzymając się za brzuchy. Braga wiedział że ma dużo czasu na odnalezienie broni zabranej Anthonemu. Wchodząc zobaczył całą stertę przedmiotów bezpodstawnie zrabowanych odwiedzającym miasto. Szybko odnalazł łuk. Był pewien że to ten. W między czasie odgarnął 2 bogato zdobione i solidne sztylety.
"Nawet nie zauważą że zniknęły. Poza tym na pewno nie oddali by tego właścicielowi" Pomyślał Braga po czym zwinął przedmioty pod płaszcz i szybkim krokiem wrócił do tawerny upewniając się że żadne jego ślady nie zostały w stróżówce. Na miejscu odnalazł strzelca, bez słowa szeroko się uśmiechnął i położył na stole jego łuk. Po czym kiwnął głową do brata, puścił oczko do wyjątkowo ślicznej córce karczmarza, która jak się domyślał leciała na niego i skocznym krokiem zadowolony z siebie pobiegł po schodach do swojego łóżka. Był bardzo z siebie zadowolony.
A true master paralyzes his opponent, leaving him vulnerable to an attack.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bombardier
- Posty: 729
- Rejestracja: wtorek, 6 grudnia 2005, 09:56
- Numer GG: 4464308
- Lokalizacja: Free City Vratislavia
- Kontakt:
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Doszedł do wniosku że nie jest źle, nie dość że pamiętał kim jest i skąd pochodzi, to jeszcze w miare szybko kontaktował.
-Bern, jestem uzdrowicielem, uprzedzając twoje pytania jesteś w Nuln, a Livrian jest na dole, chyba nie znalazł tego, kogo szukał, ale nie podnoś się jeszcze, najlepiej w ogóle nie wstawaj dzisiaj z łóżka.
"Kolejny, który nie odejdzie w zaświaty za wcześnie." Nie było może w tym zbyt wiele jego zasługi, zapewne uraz był raczej niegroźny od samego początku, ale zawsze był zadowolony gdy ktoś wracał do zdrowia. Może nie była to jakaś ogromna radosć, ale zawsze jakieś zadowolenie płynące z faktu, że kolejny raz kostucha musiała odroczyć swój wyrok.
A cóż ciebie sprowadza do tego przedziwnego miasta?
Doszedł do wniosku że nie jest źle, nie dość że pamiętał kim jest i skąd pochodzi, to jeszcze w miare szybko kontaktował.
-Bern, jestem uzdrowicielem, uprzedzając twoje pytania jesteś w Nuln, a Livrian jest na dole, chyba nie znalazł tego, kogo szukał, ale nie podnoś się jeszcze, najlepiej w ogóle nie wstawaj dzisiaj z łóżka.
"Kolejny, który nie odejdzie w zaświaty za wcześnie." Nie było może w tym zbyt wiele jego zasługi, zapewne uraz był raczej niegroźny od samego początku, ale zawsze był zadowolony gdy ktoś wracał do zdrowia. Może nie była to jakaś ogromna radosć, ale zawsze jakieś zadowolenie płynące z faktu, że kolejny raz kostucha musiała odroczyć swój wyrok.
A cóż ciebie sprowadza do tego przedziwnego miasta?
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Anthony spojrzał na druida i odruchowo odsunął się o pół kroku.
"Damn, dlaczego akurat on... Ale może powinienem mu zaufać. W końcu przecież nie wierzę w te bzdury, które wygadują o druidach! ...przecież nie wierzę..."
- Nie mówię w eltharin - odpowiedział nieudolnie naśladując śpiewną mowę śtarej Rasy. - Je parle Breton, or I can talk with ya in Albion if you wish?
Anthony miał nadzieję, że któryś z języków, które znał pozwolą im porozumiewać się w dyskrecji.
- Może zaczerpniemy powietrza? - łucznik wskazał druidowi drzwi, dając do zrozumienia, że jest gotów na rozmowę w cztery oczy.
Jego szare oblicze pokrył rumieniec. Podniecenie związane z poznaniem tajemnicy tej niezwykłej kompanii sprawiło, że serce Pewniaka zaczęło bić mocniej i mocniej wtłaczało krew w żyły. Anthony wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu czekając na odpowiedź druida i niecierpliwiąc się już na myśl o tym, że w końcu przestanie się czuć jak ślepy eunuch w przybytku rozkoszy.
Anthony spojrzał na druida i odruchowo odsunął się o pół kroku.
"Damn, dlaczego akurat on... Ale może powinienem mu zaufać. W końcu przecież nie wierzę w te bzdury, które wygadują o druidach! ...przecież nie wierzę..."
- Nie mówię w eltharin - odpowiedział nieudolnie naśladując śpiewną mowę śtarej Rasy. - Je parle Breton, or I can talk with ya in Albion if you wish?
Anthony miał nadzieję, że któryś z języków, które znał pozwolą im porozumiewać się w dyskrecji.
- Może zaczerpniemy powietrza? - łucznik wskazał druidowi drzwi, dając do zrozumienia, że jest gotów na rozmowę w cztery oczy.
Jego szare oblicze pokrył rumieniec. Podniecenie związane z poznaniem tajemnicy tej niezwykłej kompanii sprawiło, że serce Pewniaka zaczęło bić mocniej i mocniej wtłaczało krew w żyły. Anthony wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu czekając na odpowiedź druida i niecierpliwiąc się już na myśl o tym, że w końcu przestanie się czuć jak ślepy eunuch w przybytku rozkoszy.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Pomywacz
- Posty: 31
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 18:05
- Lokalizacja: Z piekła rodem
*Braga*
Chciałbym tylko dać poprawkę do mojego posta mianowicie zamiast:
'Na miejscu odnalazł strzelca, bez słowa szeroko się uśmiechnął i położył na stole jego łuk.'
Powinno być:
'Na miejscu odnalazł Anthonego, bez słowa szeroko się uśmiechnął i położył na stole jego łuk.'
Sorki za błąd.
Chciałbym tylko dać poprawkę do mojego posta mianowicie zamiast:
'Na miejscu odnalazł strzelca, bez słowa szeroko się uśmiechnął i położył na stole jego łuk.'
Powinno być:
'Na miejscu odnalazł Anthonego, bez słowa szeroko się uśmiechnął i położył na stole jego łuk.'
Sorki za błąd.
A true master paralyzes his opponent, leaving him vulnerable to an attack.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)