[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Nieznajomy nie poruszył się, lecz Kociak wiedział że jest obserwowany. Gdy obchodził swojego potencjalnego wroga, dostrzegł jak para czerwonych ślepi pojawia się w gęstej mgle. Po chwili mężczyzna ponownie się odezwał.
- Nie wyglądasz na miejscowego… kim jesteś?
Jego głos, choć spokojny zdradzał zdenerwowanie… lub strach. Przez analityczny umysł wampira przepłynęła samotna myśl… co jeśli on boi się obcych?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Zatrzymał się, gdy był pewien, że nieznajomy nie będzie w stanie zepchnąć go z dachu jednym uderzeniem.
- Jestem stąd, ale dość dawno wyjechałem, to już parę lat, i teraz wracam na stare śmieci. Nie musisz się mnie bać, towarzyszu. Nie mam żadnych złych zamiarów, przynajmniej wobec ciebie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

- Ale czy mogę ci zaufać?
Nie czekając na odpowiedź, mężczyzna się poruszył. Zrobił parę kroków do przodu, wychodząc zza zasłony mgły, na otwartą przestrzeń. Światło księżyca oświetliło jego twarz. Była to koścista twarz, choć wyglądała jakby nie zawsze taka była. Długie, czarne włosy opadały na ramiona mężczyzny, zaś zza kwadratowych, przezroczystych okularów, świeciła para sprytnych, promieniujących inteligencją czerwonych oczu. Mimo że twarz miał całkiem szarą, z bladymi policzkami (przynajmniej w tym świetle), to wyglądała na bardzo żywą, promieniującą energią… i doświadczeniem.
Kociak ze zdumieniem przyjrzał się jego ubiorowi. Miał rację co do koloru płaszcza - był brązowy. Nie przewidział jednak mnogości jego kieszeni, oraz poręcznej, skórzanej torby wiszącej u boku mężczyzny. Nieznajomy miał na sobie też karmazynowy (jeśli Kociak dobrze dostrzegł) sweter, ukryty pod płaszczem, oraz eleganckie, brązowe spodnie. Co bardzo zdziwiło spokrewnionego, to buty obcego. Nie były to buty, jakich zwykle używa się w miastach. Wyglądały na znoszone, lecz solidne. Widać było parę otworów, prawdopodobnie na pociski. No i podobnie jak płaszcz i spodnie, były one brązowe.
Ostatnią rzeczą na jaką zwrócił uwagę wampir, były rękawiczki jakie nosił nieznajomy, który zapewne także był spokrewniony. Były to rękawiczki motocyklisty, noszone bardziej ze względu na ochronę dłoni, niż na niezaprzeczalnie imponujący wygląd.
- Jednak… ponawiam pytanie. Kim jesteś?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Jednym-W-Wielu i Wielu-W-Jednym. Stwórcą i Stowrzeniem. Wielojednością. Zjednoczonym Ze Śmiercią. Wesołym Żniwiarzem. Tygrysem z tajskich dżungli. Kimkolwiek i czymkolwiek trzeba być. - Kociak odpowiedział, cedząc słowa. - A na ogół... Jestem Czasem. Mówią mi Kociak, bo nie wiedzą czym jestem. Czy możesz zaufać Czasowi? Wiesz że prędzej czy później wyleczy każdą ranę, a potem zniszczy ciało tak wyleczone. A ja jestem Czasem i Śmiercią. Śmierć nie wyda tajemnicy. Nie zbiera żniwa zanim nadejdzie czas. I jestem też matematykiem. Kiedyś byłem Kleofasem Rzątkowskim, teraz jednak przestałem nim być. I jestem Błaznem. Błaznem, Czasem i Śmiercią.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Mężczyzna prychnął.
- I jesteś pieprzonym Malkavianinem.
Nieznajomy schował ręce z tyłu, po czym zrobił skupioną minę, jakby oglądał sobie Kociaka.
- Więc… Kociaku, co cię tu sprowadza? Na pewno nic więcej niż poszukiwania samotności?
Spauzował. Spojrzał się groźnie na wampira, jakby próbując jednocześnie odgadnąć jego myśli.
- Bo dziwne rzeczy się słyszy o tych z zewnątrz…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Tu? Tylko poszukiwanie samotności. Tutaj? Kilka innych poszukiwań. Towarzyszu drogi, jesli nie widzisz różnicy, to znaczy że nie znasz chińskiego. Tu, to znaczy na dachu Sears Towers. Tutaj, to znaczy w Chicago. A w Chicago szukam szanownego towarzysza Becketta. Przede wszystkim. - Kociak zastanawiał się, czy dobrze strzelił. Gry szpiegowskie to nie matematyka, tu nie można wszystkiego określić na sto procent ściśle. - I proszę nie obrażać mojego klanu, towarzyszu. Nie jest wcale gorszy od waszego. Nie jest tez lepszy. Jest po prostu inny. Zupełnie inny.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Teraz nieznajomy wybuchnął szczerym śmiechem.
- Nie, nie obrażam twojego klanu Kociak.
Uśmiechnął się, zaś tym razem wampir dojrzał parę białych kłów, wyróżniających się z pomiędzy jego zębów.
- A więc szukasz Becketta, tak? Wątpię żeby był w mieście… jak pewnie wiesz, wiele podróżuje.
Zrobił krok do przodu, wbijając wzrok na chwilę w betonowe podłoże. Kociak patrzył jak wiatr rozwiewa mu włosy, następnie rozchyla lekko płaszcz. Dopiero teraz zauważył że ma coś zawieszonego na szyi. Były to stare, czarne gogle.
- Wiem że to nie moja sprawa… ale po co szukasz kogoś takiego, jak Beckett?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Zawinął kosmyk włosów wokół palca. Trzeba kupić gumkę do włosów, pomyślał. Mycie głwy zachlapanej krwią jest nieprzyjemne, a jak włosy będą w kitce, to mneij się poplamią.

Nie lubił nowych ludzi.
Ani nowych wampirów.
Trudno.

- Beckett ma wiedzę. Ja potrzebuję, pragnę wiedzy. Tak więc szukam go, by poprosić go o wiedzę. Nic szczególnie oryginalnego, jak mi się wydaje. - Kociak wymusił sam na sobie uśmiech, który w zamierzeniu miał być przyjazny. Nie był pewnien, czy się udało.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Tremere był wyczerpany. Przez moment czuł nawet, że jest w stanie zrobić wszystko. Nowa potęga była węcz przytłaczająca. Po chwili wybuchnął demonicznym śmiechem szaleńca. Dom mu odpowiedział. Słyszał śmiech, krzyki, zabawę. Mag zabrał księgę i wyszedł z pokoju. Przeszedł obok rozbitego lustra. Spojrzał w nie. Jego skóra zszarzała. Wyglądał jak stary worek na kartofle. Paznockie były żółte, jak szpony. Pierwsza myśl, która przyszłą mu do głowy - demon.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w Kociaka, jakby w niedowierzaniu.
- Wtedy się zawiedziesz. Beckett ma zdecydowanie najmniej odpowiedzi, a jak już jakieś ma…
Przerwał, uśmiech zniknął z jego twarzy. Wzrok wlepił gdzieś dalej, za wampira.
- … to z pewnością nie takie, jakie byś chciał usłyszeć.
Spojrzenie wróciło z powrotem do Kociaka, podobnie jak serdeczny uśmiech. Z oddali dało się słyszeć natężony jęk syren, jakby szykowała się jakaś większa akcja.
- Nie szukaj go, tylko tyle ci mogę radzić. A teraz jeśli wyb-
Świst w powietrzu, silniejszy niż tylko od wiatru. Nieznajomy przerwał w pół słowa, syknął. Coś uskakuje w bok, szybciej niż jesteś w stanie zauważyć. Odwracasz głowę, widząc mgłę rozerwaną w miejscu ruchu. Odwracasz ją z powrotem, patrzysz się na swego rozmówcę.
- Uważaj!
Krzyczysz. Za późno, na twoich oczach nieznajomy unosi się w powietrzu, przytrzymywany przez jakąś włochatą łapę. Widzisz jak kołek przebija się przez jego klatkę piersiową. Krew tryska z rany. Uskakujesz do przodu, unikając skrytobójczego ciosu. Nie widzisz nic, żadnego źródła ataku. Wstajesz, twoje oczy utknęły w drabinie którą uciekniesz z dachu. Spoglądasz w bok, nie widzisz nigdzie ciała nieznanego wampira.
Cios.
Zastygasz w miejscu… ręka powoli kieruje się ku górze. Ku masywnej ranie na klatce piersiowej… zostałeś przebity. Stróżka krwi wycieka ci z ust, płynąc po szyi, skapując na ziemię. Spoglądasz w dół… a potem spadasz… spadasz dalej, w ciemność…

Tymczasem w legowisku koterii.

Erwan spoglądał w lustro, z nieukrywanym… zadowoleniem? Paskudny, groteskowy uśmiech wykrzywiał jego trupio bladą twarz. Oczy płonęły, czuł jak ogień trawi świadectwo jego upadku. Wizje przeszłości zaczęły nawiedzać jego umysł… przypomniał sobie tamtą pamiętaną noc, gdy po raz pierwszy uwolnił tą moc. Jeszcze raz poczuł ogień żalu i nienawiści, wykręcające duszę cierpienie, słowa bólu zdolne wypalić oczy samym patrzeniem na nie. Teraz on taki był… był fortecą żalu.
I było mu z tym bardzo… bardzo dobrze.

I found the center of fruit is late…
It is the center of truth today…
Cut the apple in two,
Oh, I pray it isn´t true…


Zrobił krok do przodu, po czym okręcił się na stopie, niczym baletnica. Śmiał się, śmiał się jak jeszcze nigdy w życiu. A tysiące innych głosów śmiały się razem z nim. Skąd dochodziły? Spytał się raz, nie wiedząc czy z jego głowy, czy może to Jack albo Dieter? Ale co to ma za znaczenie!? Śmiał się dalej, rozrywając usta, rozrywając gardło, nie mogąc powstrzymać swojej euforii. Czerwone plamy przed jego oczyma też się śmiały.

I found the center of fruit is late…
Is the center of truth today…
I cut the apple in two,
Oh, I pray it isn´t true…


I´ve got something you can never eat!

I´ve got something you can never eat!

I´ve got something you can never eat!

I´ve got something you can never eat!

Każda ściana, każdy mebel, nawet powietrze, nawet sufit i podłoga. Wszyscy rechotali w jednym rytmie. Gdzieś z oddali doszedł wampirka jęk… wtedy śmiech nasilił się, zagłuszając go. Więcej jęków, niektóre płaczliwe, niektóre błagalne. Śmiech jeszcze bardziej się nasilił, a wkrótce Erwan nie słyszał już nic, prócz tego chorego rechotu.

I drained my heart and burn my soul…
I trained the core to stop my growth…
I pray to die in space…
to cover me in snow!
To cover me in snow!
Cover me in snow…
I´m dying, I hope you´re dying too…
Cover me in snow…


I´m dying, I hope you´re dying too!

I´m dying, I hope you´re dying too!

I´m dying, I hope you´re dying too!

I´m dying, I hope you´re dying too!

Twarze. Setki twarzy. Wszystkie były wokół, na ścianach, na suficie, na podłodze. Czarnoksiężnik widział ich krwiste kontury. Widział ich groteskowo wykrzywione oblicza. Wszystkie zastygłe w tym samym grymasie… z uśmiechem na twarzy. Niektórym brakowało pół głowy, niektóre nie miały ust, niektóre nie miały oczu. Śmiech, śmiech cały czas rozbrzmiewał w jego głowie. Próbował krzyknąć, ale nie usłyszał własnego głosu. Śmiech go zagłuszył. I kiedy próbował krzyknąć raz jeszcze, spostrzegł jak śmiech staje się coraz głośniejszy.
Coraz głośniejszy… coraz głośniejszy… teraz już jest nie do wytrzymania… coraz głośniejszy… zabierzcie mnie stąd!

Take this from me, hate me, hate me…!

Take this from me, hate me, hate me…!

One, two, three he is a speed bump mannequin…
One, two, three, he can´t move just stand still…


One, two, three he is a speed bump mannequin…
One, two, three, he can´t move just stand still…


Upada na podłogę, wrzeszcząc tak silnie, jak wcześniej się śmiał. Czuł jak głosy rozrywają jego dusze, zaczynał rozumieć z czego się śmieją. Wił się po podłodze, wyjąc i trzymając za głowę. Czerwone twarze w jego umyśle spoglądały na niego, teraz to dostrzegł. Patrzył się też na nie… jedna przykuła jego uwagę, wyróżniając się spośród innych.
To była jego głowa.

I´ve got something you can never eat…
I´ve got something you can never eat…
I´ve got something you can never eat…
I´ve got something you can never eat…

I jak się zaczęło, tak obrazy rozpłynęły się przed oczyma wampira. Nie było już żadnych wykrzywionych pysków, żadnego rechotu w jego uszach. Dziwne, ale na języku i w nozdrzach… czuł posmak siarki. Nie było już czerwieni. Otaczały go tylko ciemności… i nie było nikogo, kto by mu podał pomocną dłoń, nikogo kto by pocieszył.
I był przestraszony, i zmarznięty… i był sam.

Wstał, kroki zaczął stawiać powoli, jakby bojąc się że ziemia ucieknie mu spod stóp. Ręce wyciągnął przed siebie, dotykając ścian i szukając jakichś znajomych przedmiotów.
- Jack…? Dieter…? Kociak!
Jęczał cicho, słabym głosem. Nie było odpowiedzi. Szedł dalej, dochodząc w końcu do salonu.

Tymczasem trójka wampirów patrzyła się na niego. Dwóch siedziało, trzeci –Michael- stał. Jack trzymał na kolanach kolorową tubę na mapy, w której znajomy Malkavianin trzymał swój miecz. Wszyscy milczeli.
- Coś się stało…?
Odezwał się Jones, wyczuwając w pobliżu ich ponurą obecność. Odpowiedziała mu cisza. Po chwili odezwał się ich uzdrowiciel.
- Mają Kociaka.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Mag był na tyle rozkojarzony swą mocą, że w pierwszym momencie nie zrozumiał o co chodzi.
-Mają?... Kto? - zapytał zdezorientowany. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że chodzi o Kociaka. - Wiecie gdzie go trzymają? - zapytał.
"Malkavianin da sobie radę jakiś czas, ale musimy działać szybko. Jest zbyt ważny i wie za dużo by go stracić. Poza tym zna Chicago chyba najlepiej z nas."
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Michael spojrzał się na Erwana. Przez krótką chwilę, wampir mógł dostrzec odrazę malującą się w samotnym oku krewniaka.
- Widzieliśmy to gdy byliśmy na łowach. Grupa policjantów znosiła dwa ciała z Wieży Węża… jedne z nich należało do członka rodu Raztargujev.
Obrócił się w kierunku okien, zrobił parę kroków naprzód. Pozostali nadal milczeli.
- Drugi z nich był mi nieznajomy. Słyszałem jednak o nim wiele od Ojca… zabawne, że ten brat naszej krwi wie akurat to, co miał wiedzieć. Każdy ruch ma swoją cenę, ale każdy do czegoś dąży…
Ostatnie zdanie powiedział cicho, jakby do siebie. Nikomu tego nie mówił, ale miał teraz przed oczyma szachownicę. Nie było tam czarnych ani białych figur… wszystkie były czerwone. Białe i czarne były tylko pola po których stąpały. A raczej na które były wysyłane… nawet król, nawet hetman, każdy począwszy od pionków, kończąc na tych potężnych figurach. A wszystkimi figurami poruszała jedna dłoń. Co myślał ten gracz? To pytanie od zawsze chodziło po umyśle Michaela. Nagle ocknął się, wyrywając z zamyślenia. Zaczął mówić dalej.
- Włożyli te dwa nieruchome ciała do furgonetki. Byli podekscytowani, niektórzy nawet przestraszeni… ale pasja malowała się w ich główkach, widzieliśmy to. Pamiętaliśmy że te pojazdy są szybsze niż nasze nogi, wybraliśmy inny sposób transportu.
Po raz pierwszy widzieliście jak paskudny, cwany uśmiech przemyka przez twarz wampira.
- Śledziliśmy ich trochę, oni co chwila znikali nam z oczu, więc musieliśmy być szybsi. Przez miasto, przez pętlę dróg i zakręty ulic lecieliśmy za porywaczami…
Uniósł ręce do góry, rozkładając je, jakby symbolizując skrzydła.
- Nasza ścieżka w końcu się skończyła. Z wysokiego drzewa ich obserwowaliśmy, wyglądając wokoło, starając się zapamiętać to miejsce. Były tam wzgórza, a było to miejsce nad miastem… widzieliśmy w oddali wielkie posesje, wspaniałe ogrody, istne to było legowisko demona luksusu!
Odwrócił się od okien, spoglądając z powrotem na drużynę.
- Pamiętamy jak tam dotrzeć. Rozpoznamy nawet ten wielki dom, którego ściany są z czarnego kamienia, a w którego murach gniazdo żmii się znajduje.
Teatralnie, zupełnie nie w swoim stylu, odchrząknął.
- Radzimy jednak… by udać się tam jutro. Niebawem wzejdzie słońce, a my źle znosimy opaleniznę…
Uśmiechnął się do wampirów, trzymając elegancko jedną rękę za sobą, drugą zaś ze ściśniętą dłonią, przyłożoną do swojego torsu.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy


Gangrel, jako jedyny był obojętny na to co się
wydarzyło... może obojętny jest złym słowem,
można raczej rzecz że sam fakt nie wywarł na
nim zdziwienia, czuł że z wyjścia Kociaka może
wyniknąć jedyne jeszcze większe gów**. Dobrze
pamiętał noc kiedy ten pieprzony Malk pojawił się
w jego "nieżyciu", wtedy również poznał drugą
równie porąbaną personę, Micheala. Zadanie zlecone
przez ich kochanego księcia, któremu nigdy nie
przysięgali posłuszeństwa, po prostu zostali przymuszeni
do tego poprzez zaistniałe sytuacje. Sorye Club,
miejsce które połączyło ich przeznaczenia... stali się...
czymś na wzór kohorty, najdziwniejszym w tym
zasranym świecie zbiorowiskiem odmieńców którzy
mogli ufać jedynie sobie.

Jack wstając odrzucił tubę Kociaka w kąt pomieszczenia.
Bez słowa ruszył ku wyjściu, nikt go nie powstrzymywał,
wiedzieli że gangrel nie zrobi nic czego musiałby żałować.
Wiedzieli również że gdyby chodziło o odbicie "towarzysza"
zabrałby ze sobą to rzeźnickie narzędzie, shootguna.
Jack był jednym z tych którzy jeszcze wierzyli w pojęcie
"towarzyszy broni", zapewne było to faktem że wychowywał
się jeszcze w sposób starej szkoły życia, gdzie silniejsi
choć wygrywają, są niczym bez kompanów.

- Idę na fast food'a. Wyśpijcie się, jutro zapowiada się
balanga...
- rzekł wychodząc przez drzwi.

"Upiorne miasto..."-pomyślał przemierzając uliczki miasta
pogrążone jeszcze w mroku. Dusza gangrela była spragniona
dawnych wędrówek, prawdę mówiąc stał się tylko cieniem
tego kim niegdyś był.. może dlatego że lękał się tego kim
niegdyś się już stał. Może podtrzymywanie człowieczeństwa
było jedyną nadzieją aby uniknąć tamtego stanu... nienawidził
się za tamten czas...przeklętej wampirzej młodości...

W fizjologii głód to negatywne, subiektywne odczucie stanu
organizmów wyższych, który jest związany z niedoborem
pożywienia. Ludzie nie rozumieli i nie zrozumieją nigdy czym
jest prawdziwy głód, taki który może poniżyć i przezwyciężyć
inne zdrowe odruchy. Bestia górowała gdy głód się pojawiał,
a często tak bywało że oszalały z głodu stawał się czymś
gorszym niż tylko pasożytem, stawał się potworem.

Wzrok jego spoczął na kobiecie, jej płeć jednak miała tyle
wspólnego co chociażby płeć befsztyku jakim ludzie się raczą.
Ruszył, kroki jego były spokojne choć czuł już jak wewnątrz
niego budzi się zbyt dobrze znane uczucie. był coraz bliżej,
mrok uliczki chronił jego obecność, nawet gdyby pozbawiony
byłby tego luksusu nic by go w tej chwili nie powstrzymało.
Dziki głos podszeptywał mu co musiał czynić, on choć tłumił
go jak mógł nie pozostał obojętny na jego hipnotyczny głos.

Chwycił ją, jego silne ramienia przycisnęły ją bliżej jego
roztrzęsionego ciała. Białe kły drastycznie wbiły się w szyje
ofiary, krew wypełniła usta spokrewnionego. Błoga chwila,
ciało wypełnione ciepłem i mocom. Gdyby nie był tym czym
jest, gdyby nie czynił tego co czyni zapewne rzekł by że czuje
się niczym w niebie...

A jedyne niebo na jakie mógł liczyć to ich ostatnia ostoja na
tym świecie, Niebo w Nowym Jorku. O ile to im nie pozostało
już odebrane...
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos opuścił kryjówkę krótko po Kociaku. W pierwszej chwili miał ochotę iść krok w krok z Malkavem, ale perspektywa włóczenia się po obcym mieście za szaleńcem skutecznie wybiła mu ten pomysł z głowy.

Tego wieczora nie miał ochoty za nikogo nadstawiać karku, co miało miejsce nieodmiennie przez ostatnie kilka tygodni. Zamierzał się posilić, pokręcić się parę chwil po okolicy i wrócić z powrotem do siedliska.

Pragnienie paliło wampira, ssało w skurczonym żołądku, boleśnie wpijało w szczękę. Nieprzyjemne pieczenie w gardle i mrowienie biegnące od karku do lędźwi i z powrotem było zbyt dobrze znane Dieterowi.

Bestia czuła głód. Bestia się niecierpliwiła. Bestia żądała ofiary z krwi.

Uwolniony potwór - nienasycona Bestia - to ostatnie, czego życzyłby sobie przemęczony Ravnos. Na obcym terenie, bez konkretnej potrzeby wolał nie spuszczać Zwierzęcia ze smyczy.

Przeszedł kilkanaście metrów wybrukowaną uliczką, kiedy usłyszał z zaułku po lewej tłumiony krzyk kobiety, przekleństwa rzucane męskim głosem i odgłosy szamotaniny. Odwrócił się w tamtą stronę i cichym, lecz zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku źródła hałasu.

W tonącym w fekaliach ludzkich i zwierzęcych zaułku trzech mężczyzn usiłowało umilić sobie noc, pastwiąc się nad młodą dziewczyną. Jej torebka i płaszcz już spoczywały w ręku jednego ze zbirów. Jak słusznie Dieter spostrzegł, napad i kradzież miały być jedynie preludium do dzieła większego i, z punktu widzenia napalonych niedomytków, ambitniejszego.

Gwałtu.

Żal za kobietą, czy też współczucie nie pojawiły się u Ravnosa od razu. Och, przepraszam... współczucie owszem, ale dla jej głupoty, która kazała dość atrakcyjnej Azjatce przemierzać ciemne, zionące nienawiścią i żądzą przemocy uliczki. Zabłądziła? Wątpliwe. Pracowała lub mieszkała niedaleko? Możliwe, lecz tym gorzej dla niej, bo jako miejscowa powinna wytyczyć sobie milszą, choćby dłuższą, trasę.

"No cóż, ale skoro już tu jestem..."

Dieter podciągnął arafatkę wyżej, by zakryć usta i nos. W jedynym oku, wyzierającym sponad jasnego materiału, pełgał bladoczerwony płomień. Bestia wyglądała ze swej jaskini, wciąż jeszcze spętana przerdzewiałymi łańcuchami. Metal zabrzęczał.

Jeden ze zbirów, trzymający dziewczynę za włosy i chuchający zapewne smrodliwym odorem przełyku wprost na jej przerażoną twarz, wyciągnął z kieszeni kurtki nóż sprężynowy. Błyszczące ostrze powędrowało do nagiej, pulsującej szyi ofiary.

Ravnos oblizał usta.

"Nie, Bestio, jeszcze musisz poczekać. Dzisiaj nie wychodzisz na spacer. Lej pod siebie, jeśli musisz."

Drugi z napastników, ten z torebką w dłoni, zarechotał, a kropelki zjełczałej śliny zawisły zmrożoną chmurą przed jego nieogoloną twarzą.
Trzeci ze śmiertelników, niższy od kolegów i bardziej pulchny, nerwowo zaszurał nogą. Miał stać na czatach i w razie potrzeby informować o zbliżającym się niebezpieczeństwie, lecz nie mógł powstrzymać się przed sadystycznym oglądaniem paniki w migdałowych oczach czarnowłosej.

Dopiero po chwili do jego pulchnej główki dotarło, że szuranie wcale nie dobywało się spod jego rozdeptanych butów. Z idiotycznym wyrazem twarzy obrócił się na pięcie. Och tak, w tej chwili pragnął, żeby to było jego szuranie...

- Co...? - wyrzuciły z siebie pulchne usta.
- Jajco. - usłyszał w odpowiedzi, kiedy przed kaprawymi oczkami wyrosła ciemna, potężna sylwetka. Nim pozapychana złogami tłuszczu sieć neuronów pojęła co tak naprawdę się stało, właściciel tłustego ciała toczył się po ziemi, obficie plując na boki śliną i krwią z połamanej żuchwy.

Zbir, oznaczony przez Dietera numerem drugim, rzucił za siebie torebkę i wyciągnął spod kurtki ciężką lagę. Z dzikim rykiem rzucił się na wampira.

Tupot, ryk, szurnięcie, świst, chrupnięcie, żałosny skowyt. Ravnos zręcznie uchylił się przed ciosem nadbiegającego przeciwnika, wykonując szybki krok w lewo i przypadając plecami do ściany. Człowiek minął wampira, bezradnie przeszywając powietrze pałką. Nie zdążył wyhamować, kiedy między jego łopatki spadło ciężkie, niczym młot, uderzenie, gruchocąc kręgi. Bezwładne cielsko runęło na chodnik, oznajmiwszy to echem bombardującym całą uliczkę.

- Nie zbliżaj się, albo podetnę tej kurwie gardło! - wrzasnął właściciel sprężynowca, ciągnąc dziewczynę silniej za włosy. Chciał zapewne zabrzmieć w tej chwili groźnie i wiarygodnie jak jego idol z jakiegoś szmatławego filmu sensacyjnego o trudnej młodzieży z getta. Niestety, przez agresywny potok słów przebijała się cieniutka struna paniki, z każdą wypowiadaną głoską narastająca na sile. Żenującym dopełnieniem wizerunku filmowego twardziela była rozszerzająca się ciemna plamka na wysokości rozporka zamordysty.

Dieter wykonał kilka kroków do przodu, wprost na klnącego na czym świat stoi zbira.

- Powiedziałem, nie zbliżaj się! Jeszcze jeden krok i ta dziwka pożegna się z życiem - wrzeszczał, coraz bardziej piskliwie. Plama na spodniach leniwie sunęła wzdłuż prawej nogawki śmiertelnika.

- A kto powiedział, że jestem tu, by ją ocalić? - odrzekł grobowym głosem Ravnos. - Rozumiem, że musisz się ogrzać w ten mroźny wieczór? - Dieter spojrzał wymownie na śmierdzącą plamę, sukcesywnie podbijającą nowe krainy na mapie spodni człowieka. Wampir skoczył do przodu z zaciśniętymi pięściami.

- Arghhhhh! - ryknął zbir, odpychając dziewczynę i rzucając się z obnażonym ostrzem na krwiopijcę.

Tak kretyński wyraz twarzy mają małe dzieci, kiedy zorientują się, że między nimi a celem, do którego zmierzają, znajduje się przezroczysta szyba. Albo zwierzęta, które po kilkunastu sekundach bezowocnej walki orientują się, że ich adwersarz jest jedynie odbiciem w lustrze.

Ten sam idiotyczny grymas zagościł na twarzy nożownika, a zawtórowało jemu głośne

- Arghhhhh! - przechodzące w żałosne

- Yyyyyyy?!

Cóż, najwyraźniej filmowy twardziel nie był przygotowany na spotkanie z widziadłem, fantomatycznym mirażem, rozpływającym się we mgle po kontakcie z zimnym ostrzem noża. Z cienistego obłoku wynurzył się natomiast Ravnos i prawym prostym starł wyraz zaskoczenia z oblicza człowieka, zastępując go krwawą maską.

Taplający się na ziemi grubasek jeszcze coś marudził, jeszcze się odgrażał, ale potężne stąpnięcie wprost na pulchny brzuch posłało jego psyche w miejsce, gdzie rzeki tłuszczem i cholesterolem płyną.

Dieter podszedł do roztrzęsionej Azjatki i podał jej rękę, pomagając wstać. Była wciąż przerażona, lecz wyraz ulgi przemknął po jej intrygującej twarzy. Spojrzała przez łzy na pogromcę jej prześladowców i wyszeptała drżącym głosem:

- Dziękuję, mój wybawco...
- Zamknij się - uciął Ravnos i wpił się w pulsującą, bladą szyję dziewczyny.

Pozostawił ją nieprzytomną, lecz przy życiu. Wylizał miejsce po ugryzieniu, by zatrzeć ślady. Całkowicie głód nasycił posilając się nad zbirami, na których również nie pozostawił śladu.

Podniósł torebkę. Wyciągnął portfel i wydłubał dziesięć dolarów.
- Za fatygę i na drobne wydatki - zarechotał, szczerząc ociekające krwią zębiska.
Wydobył telefon dziewczyny, wystukał 911. Odczytał z tablicy na budynku adres i przekazał go dyspozytorce po drugiej stronie słuchawki, informując, że miał miejsce napad z bronią w ręku. Rozłączył się i włożył urządzenie w dłoń dziewczyny.
Spojrzał na nią, siedzącą nieprzytomnie pod ścianą. Zerwał kurtkę z jednego ze zbirów i okrył nią kobietę.

"Jeśli się pospieszą, to przeżyje" - pomyślał, po czym szybkim krokiem wymaszerował z zaułku.
Na ulicy puścił się biegiem w stronę kryjówki, słysząc nadjeżdżający radiowóz, a za nim ambulans.

* * *

Dieter wrócił do siedliska akurat w chwili, kiedy Michael przekazywał Jackowi informację o schwytaniu Kociaka.

I ponownie, jak kilka kwadransów wcześniej, w Ravnosie nie odezwał się żal, lecz współczucie. Dla głupoty. Cóż, wiedzieć należy, że indywidualizm ma swoją cenę i nie jest w cenie.

Lecz pomimo urazu, jakiego nabawił się do pomyleńca, jego życiem kierowała lojalność wobec towarzyszy. A mimo wszystko Malkavianin także się do tej wątpliwej elity zaliczał.

- Zatem dobrej nocy życzę. Erwan, odprowadzić cię na posłanie?

Nie czekając na odpowiedź udał się na najbliższe legowisko i zapadł w regenerujący sen.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Łomot bijącego serca.
Taki dźwięk natychmiast.
Wyrywa ze snu.
Odrętwienia, śpiączki.
Ból!
Co wy robicie!
Tortury, tortury, tortury...
BÓL!
Ból, ból, ból, ból, ból, ból...

Jack!

Dieter!

Erwan!

Dlaczego.
Czekacie.
Ja.
Nie.
Wytrzymam.
Dłużej.

Chcę pytań!
Będę mówił!
Tylko dość...
Bólu!
BÓLU!

Litości...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Tremere również nie zapomniał o bestii, jednak postanowił załatwić tą sprawę jutrzejszej nocy - najlepiej przy okazji odbijania Kociaka.
-Nie, nie trzeba. - rzucił do Dietera.
Po omacku trafił jakoś na swoje leże i usiadł na nim.
"Muszę postarać się pewniej poruszać po utracie wzroku. Przydałby mi się jakiś kostur lub coś w tym stylu." - stwierdził w myślach. Już miał się położyć, gdy niemalże usłyszał w głowie wołanie Malkavianina. Uznał jednak, że się przesłyszał - doskonale wiedział o głosach, które wywołał.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Cisza. Absolutna cisza. Jedynie odgłos własnych kroków przypominał Erwanowi że nadal jest przytomny. Wszedł do jakiegoś pokoju, wymacał drzwi, poprowadził dłonią po ścianach… idealnie, żadnych okien. Zrobił parę kroków do przodu. Zaraz potknął się o coś miękkiego. Schylił się, wyciągnął dłoń… materac.
I w rzeczywistości to był materac. Stary, brudny, porwany materac, z którego wystawały w kilku miejscach sprężyny. Nie narzekając na komfort swego leża, wampir położył się na nim bokiem. Nie był jednak spokojny. Nie widział co było wokół, a ta cisza coraz bardziej go irytowała. Złapał się na tym, że unikał kontaktu z podłogą, cofając nawet wystającą rękę do o wiele niewygodniejszej pozycji. Leżał w milczeniu, nieruchomy… gdyby ktoś go teraz zobaczył, nie odróżniłby czarnoksiężnika od zwykłych zwłok. Normalnie teraz zamknąłby oczy, czując jak zmęczenie powoli ogarnia całe jego ciało, zaś kojące pieczenie tępi jego zmysły, zsyłając w słodką otchłań.
Przez krótką chwilę… przez jedynie jedno ludzkie tchnienie, zatęsknił za śmiertelnym snem, długim i relaksującym. Jako przeklęty nigdy nie dane mu było go już doświadczyć. Noce były ciężkie, dni śmiertelne, zaś sen jedynie przybliżał trudy następnej nocy, oraz zwiększał jego panikę… strach, że te tchórzliwe życie zostanie mu wyrwane.

Leżał… leżał… wsłuchiwał się w ciszę. Nagle, mięśnie zaczęły słabnąć, świat stawał się coraz bardziej odległy, zaś świadomość odpływała daleko, poza granice jego rozumu… znaki że zbliżał się wschód. Ile już tak przeleżał, wsłuchując się w pustkę własnej duszy? Godzinę? Dwie godziny? Bał się… paranoicznie się bał… i nic nigdy nie miało tego zmienić.

Barwy. Dużo barw. Lecz brakuje jednej – czerwonej. Jak wygląda świat bez tego koloru? Erwan nie mógł sobie tego wyobrazić. Postanowił przypomnieć sobie ten kolor, w świecie w którym został zapomniany. Bo czym on jest? Wygląda jak jakaś inna, nieznana barwa, skryta w lekkiej czerni, równocześnie też zmieszana w świetlistych, wesołych barwach.
Nie, taki świat nie istnieje… i nigdy nie będzie.

Inna scena. Widzi wokół siebie drzewa, a pośród nich ludzi. Każdy patrzy się na niego, lecz ich sylwetki skąpane są w cieniu. Biegnie… ucieka? Las robi się coraz większy, cień kładzie się coraz głębiej, w końcu jego czarna macka chwyta wampira za nogę. Koniec wizji.

Inna scena. Tym razem nie jest sobą. Nie, widzi świat, ale jako ktoś inny. Widzi? Zaraz, jemu się tylko *zdaje* że widzi… tak naprawdę ktoś nałożył mu czerwoną chustę na oczy, zasłaniając prawdę. Sięga rękoma do góry… nie swoimi rękoma! Dotyka twarzy… nie swojej twarzy! I wtedy czuje szarpnięcie, upada… lecz nie zatrzymuje się na ziemi, upada dalej, w ciemność… Koniec wizji.

Jeszcze inna scena. Pusty pokój, białe ściany, brak okien, brak drzwi. Imitacja wolności. I ten głos, jakby dochodzący z tyłu…

Wypatruj cieni co latają.

Wypatruj smoka co powstaje, co porusza się.

Wypatruj cienia księżyca.

Wypatruj anioła co umiera.

Wypatruj dziewicy co płacze.

Wypatruj dzieci Przemienionych.

Wypatruj bezklanowca co biegnie.

Krzyk, i to z twojego własnego gardła, mimo że nie otworzyłeś nawet ust. Widzisz siebie samego… uciekasz, a krew spływa po twoim ciele. Po twoich rękach.
To już koniec.

- Aaagh!
Wrzeszczysz głośno, zrywając się gwałtownie. Zimny, krwawy pot spływa po twoim czole. I znowu, odpowiada ci milczenie… oraz ciemność. No i ten przeklęty smród siarki.


Przygotowania nie były długie. Michael zabrał ze sobą tubę na mapy Kociaka, Dieter szybko poprawił ubranie, Jack sprawdził amunicję. A Erwan stał oparty o ścianę, dziękując w duchu że znowu słyszy jakieś odgłosy. Wyszliście, nie fatygując się by jakoś zabezpieczyć schronienie przed włamaniem. Najlepsze zabezpieczenie spoczywało teraz w wewnętrznej kieszeni kurtki Gangrela.

Noc była chłodna, choć jaśniejsza niż zwykle. Śnieg zawalał chodniki, ponieważ nikt nie fatygował się by go uprzątnąć. Szliście, mijając kilka migających latarni, parę zrujnowanych domów… paru bezdomnych, pojękujących za wami błagalnym tonem. Okolica była opustoszała, jedynie najbiedniejsi tu zostali, nie mając środków na przeprowadzę do bogatszych dzielnic. I cała ich wściekłość kumulowała się w tym miejscu. Pomyśleć że było to kiedyś spokojne osiedle, gdzie mieszkali średnio zamożni ludzie, żyjąc spokojnie z dala od zgiełku i hałasu Chicago. Teraz to było miasto duchów. Pogoda była spokojna, jedynie wiatr był silniejszy niż ten do którego przywykliście w Nowym Jorku. Smagał was mocno po twarzach, sprawiając że skóra marzła i pojawiały się na niej czerwone ślady. No, z wyjątkiem Erwana, którego skóra przypominała stary, spopielony pergamin. Ta noc była lepsza, czuł to. Mimo że był nadal lekko osłabiony, czerwone kontury świata ponownie zaczęły malować się przed jego wypalonymi oczyma. Przy swoim boku, ukrytą w wewnętrznej kieszeni marynarki, wymacał ową księgę, w którą zeszłej nocy przelał cząstkę swej duszy.

Szli przez osiedle, całkiem puste i zniszczone. Szli przez miasto, widząc jak ludzkie postacie wyglądają z okien, dopatrując się patroli. Tu ruch był w miarę duży, niemalże normalny… przynajmniej w niespacyfikowanych obszarach. Nad waszymi głowami przeleciał helikopter, oślepiając was na chwilę reflektorem. Gdzieś jakiś mężczyzna uciekał przed dwójką policjantów. Gdzie indziej grupka ludzi stała przy ścianach, skuta i zatrzymana przez psy gończe rządu. Szliście, podziwiając pospolitą architekturę miasta, podziwiając pospolitych ludzi, obserwując te same brudne uliczki, oraz zasłonięte parą alejki. Jedynie okoliczności czyniły to miejsce innym, niż wasz stary dom.

Tak naprawdę, to miejsce różniło się wszystkim od Nowego Jorku. Zaczynając od zabudowy, układu ulic, stanu dróg, nawet jakości samochodów, a kończąc na sposobie ubierania ludzi, ich większej niejednorodności oraz muzyce którą dało się normalnie słyszeć w niektórych miejscach. Teraz jedyne czego słuchano to krzyki, strzały i syreny.

Kierując się instrukcjami Michaela, w końcu po długim marszu dotarliście do bogatej dzielnicy, mieszczącej się na wzgórzach, trochę za samym miastem. Z lekkim niepokojem spoglądaliście w kierunku drzew, starając się nie myśleć co kryje się w ich cieniu. Droga była bardzo równa, i ciągnęła się jako jedna wielka linia. Po obu jej stronach wyrastały domy. Nie, właściwie to były wille. Wszędzie ogrody, rzeźby, bramy i wciąż nie zdjęte ozdoby świąteczne. Dało się dostrzec baseny, sprytnie wyeksponowane, by sąsiedzi mogli się napatrzeć. I szli teraz pod górkę, nie zwracając uwagi na mijające ich drogie auta, na wystawne domy, czy spoglądających na nich spode łba, bogato ubranych ludzi. Raz czy dwa minęli także patrol policji, czując promieniującą od niego taką samą niechęć, jak od elitarnych mieszkańców tego swoistego raju pychy i chciwości.

- To tu.
Odezwał się Michael po kilkunastu minutach, w momencie kiedy droga zaczynała biec prosto i kończyła się ich wspinaczka.
- No, no… co my tu mamy?

Wielki dwór wyrósł im przed oczyma, okrążony istnym ogrodem drzew i równo przystrzyżonych krzaków. Droga kończyła się przy ciemnej, żelaznej, szeroko otwartej bramie. Mur był kamienny… lecz czarny jak smoła. W oddali malowała się sama posesja, stylizowana na książęcy pałac z epoki odrodzenia. Lecz ta cholerna czerń coraz bardziej cofała wasze myśli do średniowiecza. Jack spojrzał na bramę… dziwne, nie było żadnego domofonu, żadnego dzwonka, jakby gospodarze nieustannie kogoś oczekiwali.

Tam gdzie kończyła się ulica, od bramy prowadziła dokładnie wyznaczona droga, aż do samej willi. Jej strzeliste wieżyczki przywodziły wam na myśl katedrę. Może to tylko zwidy, ale gdy się dłużej na nie patrzyło, można było przysiąść… że widzi się nietoperze, latające wokół nich.

Staliście jak wryci, niezdecydowani. Wejście tam szturmem nie wyglądało na rozsądną opcję, zaś próba wkradnięcia mogłaby być źle potraktowana przez domowników. Tymczasem otwarta brama kusiła, by wejść i korzystać z gościnności dworu. W oddali dostrzegliście kilka samochodów, w tym jeden stary van, zupełnie nie pasujący do reszty.


Obudź się. Kleo… obudź się!
Poczułeś szarpnięcie w okolicy klatki piersiowej. Cokolwiek ci tam tkwiło, już ci nie zagrażało. Chore pieczenie przeszło przez twoje nerwy, gdy odzyskiwałeś świadomość zmysłów. Niewyraźna mgła przed oczyma zaczęła się rozpływać…
Dwa czarne kształty. Obraz wyostrza się, widzisz dwóch ludzi stojących nad tobą. Twoje ramiona bolą, nogi są całkiem zdrętwiałe. Ale najgorszy jest ból w tamtej ranie, pulsujący i kłujący.
Zostałeś wyrwany ze swoich odczuć. Dostrzegłeś gdzie się znajdujesz.

Zielone ściany, na które pada niezdrowe, zielone światło. Cholery stół operacyjny. Pieprzone noże leżące obok ciebie, skalpele, piłki do cięcia i inne narzędzia, których zastosowania nie jesteś w stanie stwierdzić. Co ty tu robisz!? CO TY TU KU**A ROBISZ!?

Próbujesz się wyrwać, ale ciężkie pasy nie pozwalają ci się ruszyć. Z przerażeniem rozglądasz się po pomieszczeniu, obserwując plakaty wiszące na ścianach. Z dokładnością maniaka przedstawiają rozkład ludzkich narządów…
Panika ogarnia twoje zmysły, nagle czujesz chłód czyichś rąk na karku. Te same ręce zakładają ci coś na twarz. Jest to maska, jak zaraz się przekonujesz. Maska, która ma jedynie otwory na oczy. Twoja szyja także zostaje przywiązana skórzanym pasem do stołu. Szarpiesz się, narasta twoje przerażenie. Słyszysz kroki, nie jesteś w stanie się poruszyć. Wrzeszczysz, lecz twój głos jest zagłuszony przez maskę. Czujesz zimny dotyk, kierujący się do twojego gardła. Obracasz głowę, starając się wyrwać.
Kamieniejesz.
Na drugim stole też znajduje się ciało. Podłoga wokół jest brudna od krwi. Nie jesteś w stanie dostrzec jej źródła, ale już się domyślasz…

- Witam potworze. Jestem doktor Hans Heizenhower, a to moja urocza asystentka, pani doktor Olga Kaminsky.
Rozlega się zimny, chrapliwy głos. Jego dźwięk roznosi się złowrogo echem po pomieszczeniu.
- Tej, jakże słodkiej nocy, dane nam będzie poznać fizjonomię twojego gatunku, co da mojej skromnej osobie, przepustkę do pałacu prezydenckiego, oraz jak myślę nagrodę Nobla. Och, nie wspominając już o tym jak wielką sensację wywołam… już widzę nagłówki w gazetach – ‘’Życie po śmierci, odkryte przez doktora Hansa Heizenhowera’’.
Zarechotał cicho, zaś przez małe dziurki w masce dostrzegłeś jego biały ubiór.
- Staraj się nie szarpać, potworze. Obiecuję że nie będzie to trwało długo… to będą najrozkoszniejsze godziny twego nie-życia.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany