[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Nóż wbił się mocno w maź. Wampir zawył głośno i żałośnie, przyciągając uwagę śmiertelnych. Zmęczony kierowca zaklął w jakimś obcym języku, po czym rzucił się ku udręczonemu. Z początku Dieter chciał go odepchnąć, ale ten z troską w oczach, chwycił go mocno za ramię.
- Co ty robisz!?
Wyrzucił z siebie jednym tchem wampir. Człowiek milczał, dwójka która mu towarzyszyła także się uspokoiła. Rozgniewana kobieta patrzyła się teraz po was spanikowanym wzrokiem, nie mogąc skupić go na jednym punkcie. W dodatku, gdy z zaciemnionej części ciężarówki wydobył się zimny, lecz dziwnie kuszący głos Erwana, całkowicie straciła zmysły. Stała teraz ogłupiała, wpatrując się w swoje obcasy… Kociak mógł dostrzec jak róż przebija przez puder na policzkach.

Tymczasem Dieter czuł jak ciepło ogarnia jego palce, przenosząc się stopniowo do środka dłoni, gdzie przeradzało się w kłucie. Czuł jak skóra strzępi się i rozrywa, niczym stare płótno. Lęk był tym większy… że omdlenie rozchodziło się teraz po całej ręce. Człeczyna nadal trzymał twardo za rękę Kainity, grzebiąc drugą w kieszeni podartych, sztruksowych spodni. Po chwili wyjął ściśniętą dłoń… gdy ją rozłożył, dało się zauważyć jak coś w niej ściska. Nim ktokolwiek zdążył się ruszyć, płomień z małej czerwonej zapalniczki smugał dziwną masę. A z nią, dłoń Dietera.

Wampir syknął głośno. Instynkt wziął górę. Już zaciska szpony na policzku człeka, już rozdziera skórę. Nagle przerywa, to zdrowy rozsądek wymierza mu policzek. Odrzuca mężczyznę, którego twarz ozdobił trzema krwawymi śladami po szponach.

O dziwo… dziwna *istota* opadła na podłoże, jakby wijąc się czy to w przerażeniu… czy w gniewie. Dieter spogląda na swoją dłoń… białe kości wystają spod skóry, zaś palce wyglądają jakby je ponadgryzał dziki zwierz. Mały kawałek skóry zwisa jeszcze z nadgarstka, lecz poza tym każda żyła martwego jest doskonale widoczna.

I tak jak szybko przybyli, wzburzeni i gniewni… tak szybko uciekli, widząc siłę Stiera, oraz makabryczny widok jego przeżutej dłoni. Cichy szmer… to Michael wstaje gwałtownie, zupełnie bez gracji, po czym podchodzi do nieruchomej masy. Jego czoło marszczy się w zmartwieniu.
- Niemiły to widok bracie, co z ciebie pozostało… ci śmiertelnicy muszą być naprawdę głupi, skoro ściągają twoją zarazę do własnego gniazda.
Nie mówiąc słowa więcej, czyni kilka kroków do przodu, po czym zeskakuje. Płaszcz łopocze mu przy lądowaniu, on zaś zamiera w bezruchu, w groteskowej pozie… niczym starożytna rzeźba. Podążając za nim, reszta krwiopijców opuszcza ciężarówkę. Dieter rzuca ostatnie spojrzenie na nieprzytomnego kierowcę, nie czując żadnego żalu… nawet mimo tego, że ten go… ocalił?

Rozglądają się wokół. Białe światło mocno razi ich oczy… czysty, biały kolor ścian wypełnia ich obrazy. Są w podziemnym parkingu, prawie całkowicie pustym. Kilka zadbanych aut stoi samotnie, w oczekiwaniu na właścicieli. Niebieskie strzałki wyznaczają kierunek jazdy, zaś ściany pokrywa tu i ówdzie wulgarne grafitti. Nie patrząc się na siebie, zapomnieli na chwilę że są towarzyszami. Kierując się zewem krwi, piątka przeklętych łowców rusza w górę betonowej klatki… samotne kroki rozbrzmiewają wśród korytarzy, odbijając się o auta, oraz o białe ściany.
Tyle bieli… lecz tyle czerni.
Nie liczyli czasu, ale minęło ledwo kilka minut, gdy znaleźli się na zewnątrz. Pierwszy wyszedł –a raczej wybiegł- Kociak, zatrzymując się u szczytu ścieżki, spodziewając się znajomego widoku jego ukochanego miasta.
Miasta, w którym się wychował.
Miasta, które go wychowało.
Miasta, w którym spędził swoje życie.
Miasta, w którym spędził tyle ciepłych chwil…
Miasta jego rodziców, jego rodziny, jego przyjaciół, jego dziewczyny…

Miasta, które umarło.

Spoglądał teraz na wieżowce, jak stoją wysoko i twardo zarazem, lecz słabe są jak puch na wietrze, gotów upaść w proch lada chwila. Widział jak dym zasłania niebo, przysłaniają gwiazdy, i bezczelnie zabrania księżycowi bytu. Czuł jak jego nozdrza wypełniają się zapachami… zimne powietrze, gęste… zimne powietrze. Coś było też w tym powietrzu, co przykuło jego uwagę. Czy to była… siarka?
Kociak patrzył dalej. A może, to już nie Kociak, a sam Kleofas patrzył na czyste ulice, oraz na zadbane domy. Wszystko piękne, wszystko zadbane… a jednak. Gdzie nie spojrzał, świeciła ‘’czerwona’’ latarnia, czy to grupka młodziaków spędzała noc na ulicy, nie jak kiedyś, odpoczywając po dniu… lecz upodobniając się do tych wyklętych przez słońce. Widział jak kawałek dalej, stary ford zatrzymał się pod latarnią, zaś skąpo ubrana murzynka podreptała ochoczo do jego właściciela, nachylając się nad szybą. Spojrzał w górę, zobaczył reklamę, a na niej silnego, zdrowego mężczyznę, reklamującą nową markę papierosów. Kiedyś o nich słyszał, mówili w telewizji, że te nie wywołują raka… uśmiechnął się smutno. Spojrzał w bok, na odrapane mury jakiegoś budynku. Kiedyś nawet by nie zaszczycił ich swoją uwagą, lecz teraz widok leżącego pod kontenerem na śmieci bezdomnego mężczyzny, napełnił go nostalgią. Spojrzał na jego twarz, wysmaganą przez wiatr… dostrzegł jego ubranie, parę starych swetrów o różnych kolorach nałożonych jeden na drugi. Czerwony nos, blada twarz. Obok leżała pusta butelka. Kleo rozpoznał tego mężczyznę. Nieraz wspominał tą siwą czuprynę, oraz misterną bródkę. Ten mężczyzną, był jego starym profesorem historii.
Nagle wzniósł głowę, wytężył wzrok. Głośne okrzyki przerwały nocną ciszę, jej spokojny, kojący urok. O nie! Następny krzyk. Jeszcze inny, dochodzą z wszystkich stron. Wybuch.
Miliony krzyków.

Coś było nie tak, czuć to było w powietrzu. Dopiero teraz wampir dostrzegł strużkę krwi, płynącą do ścieku zamiast brudu. Dopiero teraz dostrzegł krwawą mgłę, skrywającą w swej mocy całe Chicago. Czerwony cień padł na tą ziemię. Wkrótce wybuchów było więcej, krzyki przybrały na sile. *Tego* nie było w Nowym Jorku, nie *to* pokazywano w telewizji, nikt o tym… nie wiedział!? Albo nie chciał wiedzieć…?

Krwawa łza pociekła po bladym policzku. Coś w nim pękło, coś się złamało. Czuł jak jego przeszłość zostaje mu wyrwana, jak jego całe życie jest odbierane mu, jak osoba która jest… którą był, przestaje istnieć. Pozostaje tylko pustka. Nie! Muzyka… muzyka zaczyna grać w jego umyśle, uderzając potężnie każdą jego słabość, niszcząc każdą przeszkodę. Wielka siła pojawia się w jego sercu… po raz pierwszy od długiego czasu. Ściska pięści. Nie ociera łzy… nie podda się.
‘’Utrzymywanie przyszłości, oraz budowanie przyszłości- to jedno i to samo.’’
Słowa geniusza rozbrzmiewają mu w głowie, a dziwny, niepodobny do niego uśmiech wykrzywia radośnie twarz. Teraz już rozumie. I jakąkolwiek niespodziankę szykuje mu los, będzie na nią gotowy… bo już rozumie, jest oświecony, i wie że nic więcej się nie liczy. Przez krótką chwilę czuje jak żal wypełnia jego zmysły, lecz tylko na krótką. Odwraca się do towarzyszy. Determinacja i szaleństwo malują się na jego twarzy. Za nim wieżowce, posągi wielkości ludzkiego gatunku, pośrednie narzędzie jego upadku… miasto płonie, chaos szerzy się i wylewa na ulice. Czasu jest coraz mniej.

- Panowie… pora rozpocząć łowy.

Godzinę później, opuszczone mieszkanie na przedmieściu.

Gdy wyszli do właściwego miasta, przekonali się że sytuacja jest gorsza, niż się na początku zdawało. Rozwścieczony tłum, noszący ze sobą wielkie plakaty, rycząc wściekle, szedł w kierunku policyjnych oddziałów. A całość skrywała krwista mgła. Dalej, wypadki, rozboje wśród tłumu, napady, szerząca się anarchia… niekończąca się wojna. To też skrywała krwista mgła. Gdy przechodzili na pasach dla pieszych, jakiś czarnuch wyjął spod płaszcza rewolwer, po czym oddał szybki strzał w drugiego. Ludzie wrzeszczeli, pierzchali, lecz żaden ani nie rzucił się w pogoń za mordercą, ani nie pomógł postrzelonemu chłopakowi. Zaczynasz rozumieć…? Wszystko skrywała krwista mgła.
W końcu, podążając za wskazówkami Kociaka (który nie zapomniał o swoim dawnym domu), dotarli do średniej wielkości domku, ulokowanego wśród setek podobnych domków. Normalnie, w tych chatkach żyją radosne rodziny, których ojcowie utrzymują familię, przystrzygają trawniki i codziennie czytają poranną gazetę, zaś matki wychowują parę nieznośnych dzieciaków, plotkują razem z innymi gospodyniami w okolicy, oraz prześcigają się w pieczeniu wyśmienitych ciast. Tu tak nie było… dym z pobliskiej fabryki zatruwał powietrze, zaś brud i grzech plugawił ulicę, na której widniały ślady starć policji z uciskanym ludem. Domy stały w ruinie, wiele miało powybijane szyby… widać czystość centrum, nie rozprzestrzeniała się na inne części Babilonu.
Lecz nie to aż tak zszokowało spokrewnionych, którzy obrazy przemocy i nieszczęść mają zapisane we krwi. Gdy szli w tłumie bezimiennych ludzi, usłyszeli krzyki. Spanikowany tłum natychmiast się rozszedł, ludzie chowali się w sklepach, podziemiu, niektórzy powbiegali do bocznych alejek. Ruch samochodowy natychmiast został wstrzymany, wszelkie pojazdy zatrzymały się, światła zmieniły się na czerwone. Kilku kierowców wyszło z wozów, by sprawdzić co się dzieje. Wtedy, dostrzegli jak środkiem chodnika maszeruje oddział policji, pacyfikując każdego nieszczęśnika, który był na tyle głupim, żeby przed nimi nie uciec. Wtedy to zobaczyli, gdy przeciskali się między maskami samochodów, nie chcąc skończyć jak ta biedna kobieta, katowana na śmierć na chodniku, na oczach własnego dziecka.
Oprócz pałek, karabinów, granatów… oprócz tarcz, hełmów oraz czarnych ubrań i kamizelek kuloodpornych… armia policjantów była wyposażona…

… w kołki. Zaostrzone, brązowe kołki, zwisające tuż przy czarnych pałkach.

Kociak patrzył teraz w okno swojego domu, wizje przeszłości nachodziły go z każdą chwilą. Na kanapie na której siedział Erwan, niegdyś pozbawił dziewictwa jedną dziewczynę. Gdzie teraz leżały kawałki szkła, oraz wywrócone szafki, stali kiedyś jego rodzice… ojciec i matka, byli po poważnej kłótni. Stali tak po prostu, patrząc się na siebie, nie mówiąc nic. Teraz był tam teraz kurz, brud i te cholerne, połamane szafki. To na tych szafkach, niegdyś ustawiona była kolekcja ręcznie rzeźbionych figur szachowych, należąca do jego dziadka. Podobno dostał je od swoje ojca, a on od swojego i tak dalej… młody Kleofas nigdy nie przypuszczał, że sam kiedyś stanie się taką figurą. Mieszkanie było co prawda w fatalnym stanie, nie ostało się wiele mebli… lecz każdy pokój pozostał takim, jaki został zapamiętany przez wampira. Odwiedził każdy, opowiadając swoim towarzyszom co się w nim niegdyś mieściło. Największą uwagę zdawał się uzyskać u Michaela, który z dziką pasją chwytał każde jego słowo. Jednego pokoju tylko nie odwiedzili. Był to pokój Kociaka.

Teraz zaś wszyscy byli w salonie. Wielkie pomieszczenie, z jedną kanapą w środku, oraz ze starym stołem, przykrytym grubą warstwą kurzu. Siedzieli po ciemku, żadna lampa nie działała. Jedyne światło było rzucane przez czerwone płomienie miasta…

Mieli teraz chwilę spokoju, mogli ułożyć swój plan. A potem zabrać się do realizacji…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Wpatrywał się w przestrzeń otępiały wzrokiem.

Betty... Tyle czasu razem, tyle lat. Pamiętam nasz pierwszy raz... Ach, pierwszy raz się cieszyłem że ta kanapa jest taka cholernie miękka. Ja sam nienawidzę takich łóżek, ale on uwielbiała mięciutkie podłoże. Pamiętam, jak się wtedy kochaliśmy...

Pierwszy i ostatni raz.

- Kurwa wasza mać. - stwierdziłem w przestrzeń. - Wypierdolmy tą jebaną kanapę i wstawmy tu coś innego do siedzenia, bo nie wytrzymam. - zawarczał Kociak. - Jack! Dieter! Pomóżcie mi to wynieść do pokoju rodziców. - i zaczął mamrotać coś pod nosem.

Tak. Właśnie Kociak. Moje życie odeszło zupełnie. Umarli rodzice, dom się rozpieprzył, dziewczyna zniknęła, wszystko wzięło w łeb. Rodzice nie powstaną z martwych, na odbudowę domu nie będzie mnie stać, a i tak jest zatruty tym cholernym gównem, Betty nigdy mnie już nie przytuli, ani żadna inna dziewczyna też.
Nie ma już Kleofasa. Nigdy więcej.

- Jack, zapomnij moje imię. - dodał jeszcze.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel spoglądał otępiałym wzrokiem na pokryte mrokiem ulice Chicago. Obrazy które napływały do jego umysły, choć powstrzymywane przez jego wole i tak budziły wspomnienia w wampirze. Tak, znał Chicago, nie raz w swoich młodzieńczych wędrówkach przemierzał owe miasto, jednak było to za stary "dobrych" czasów. Gdy jego ciało kochało zarówno światło jak i ciemność. Teraz, po tylu latach wciąż tęsknił za tym co zostało mu odebrane, cząstka jego duszy pozostała w tamtym świecie. Pozostało mu jedynie walczyć o resztki które mu zostały, utrzymać to kim kiedyś był i kim chciał pozostać. Nagle umysł gangrela powrócił do jego martwego ciała, to co muszą uczynić rysowało się przed nim tak klarownie jak nigdy do tąd.

- Nasz koniec jest przesądzony, możemy jedynie starać się aby dokonać tego czego inni nie chcą aby się stało... musimy odnaleść Becketta- powiedział, głos jego zdawał się ochrypły, dość powiedzieć że zwrócił uwagę kompanów.
- Śmierć króluje w tym mieście, zbiera plon niezwykły... istny raj dla dzieci nocy...
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-O ile dzieci nocy nie staną się ofiarą swej rodzicielki. - mruknął Erwan, wstając. - Michael, chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy.
Wampir wyszedł z pokoju, kierując się do kuchni. Podczas podróży do Chicago dręczyła go ciągle jedna i ta sama myśl. Wydawało mu się to jedynym rozwiązaniem problemów. Jednocześnie była to perspektywa tak straszna, że Tremere z każdą chwilą tracił siły. Ponownie coś próbowało kierować jego ruchami.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Spokrewniony spojrzał się bezbarwnie na Czarnoksiężnika. Bezbarwnie, choć w jego oczach dało się spostrzec szacunek i podziw dla wampira… i strach. Widząc jak ten powoli kieruje się do jednego ze zrujnowanych pokoi, ruszył posłusznie za nim. Bezszelestnie, tak że reszta nawet nie zwróciła uwagi, prześlizgnął się do kuchni, gdzie szybko zajął miejsce siadając na podłodze. Zresztą, nie było za bardzo gdzie usiąść, gdyż zarówno krzesła jak i stół leżały roztrzaskane pod ścianą. Kuchnia była całkiem pusta (nie licząc zniszczonych mebli, których nie zabrali złodzieje), zaś tynk odpadał ze ścian. Wampir zerwał parę pajęczyn, kiedy oczekiwał na przybycie maga. Dmuchnął też przed siebie, sprawiając że wielka chmura kurzu wzleciała w powietrze. Pomieszczenie było małe, jednak w obecnym stanie pomieściłoby całą ich koterię.

Erwan stanął w przejściu, macając rękoma dookoła. Michael uśmiechnął się tylko do siebie, ale się nie poruszył… czekał.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel po swym dość niejasnym stwierdzeniu ponownie skierował wzrok za zakurzone okno mieszkania Kociaka. Owe miasto do którego przybył nie budziło w nim zbyt ciekawych emocji, prawdę mówiąc nie podobało mu się tutaj i nie podobała mu się sytuacja w jakiej się znalazł. Przed jego oczyma malował się niepokojący obraz tego co może się wydarzyć. Musiał wytrwać, jeśli nie dla siebie to dla satysfakcji. Zemsta to jedyne co królowało w sercu kainity.

-No to co proponujesz Kociak??- odwrócił się niespodziewanie w stronę Malka, na twarzy jego pojawił się dość niejednoznaczny uśmiech. Żaden z klanów raczej nie przepadał za Malkami, głównie przez ich nieobliczalność, gangrele oczywiście nie były wyjątkami. Jednak Jack mimo wszystko uważał Kociak za część ich "Dream Teamu".- Może powinniśmy odwiedzić twoich przyjaciół z dawnych lat?? Noc jeszcze młoda...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Spojrzał jeszcze raz na Jacka i Dietera, ignorując zupełnie pytanie Gangrela i zniknięcie Erwana z Michaelem.
- Pomożecie mi wynieść tę cholerną kanapę, czy mam załatwić to sam? - warknął agresywnie.
Wyglądało na to, że raczej nie będzie chciał współpracować z kanapą.

Przyjaciele z dawnych lat...
Rudy, mieszkał ze trzy domy dalej. Ciekawe czy wciąż tu mieszka? Pewnie nie, jego rodzice jak nic wykitowali, wcale nie trzymali się wiele lepiej od moich.
Zresztą i tak jest śmiertelnikiem.
Kto więcej?
Kto więcej...
Nikt?
Czy ja naprawdę nie miałem w tym mieście nikogo bliskiego?
No tak, czemu tu się dziwić.
Ja nigdzie nie miałem nikogo bliskiego.
Poza Betty...

- Wypieprzmy stąd tę kanapę albo idźmy do sypialni rodziców, tam łóżko jeszcze w miarę się trzyma. - warknął Malkavianin.

Nagle uderzyła go wizja.
Setki wampirów wyłażących ze swych leży.
Nieśmiertelni opuszczający swoje azyle.
Pustoszejące szpitale dla obłąkanych.
Wampiry powstające z grobów...

Jak to się dzieje?

Zawsze kiedy Błazny są potrzebne, zbierają się bez żadnego znaku i załatwiają robotę, a potem idą każdy swoją drogą, znikając tam skąd przyszli. Nigdy nie współpracują, poza tymi krótkimi przebłyskami kiedy zachowują się jak połączeni w jeden wielki umysł.

Dziś jest ten dzień...

- And then there will be silence. - mruknął cicho. I dodał coś po chińsku, czego nikt dookoła nie zrozumiał.
Podszedł do jednego z końców kanapy i wsunął ręce pod spód.
- Idziemy z tym?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

- Bez agresji, Kociak. Łap z tamtej strony - wskazał podbródkiem drugi koniec kanapy. - Tylko ostrożnie... - syknął, wskazując wymownie na powoli zasklepiającą się głęboką ranę.

Widok *zmienionego* Chicago nie wywarł na Ravnosie takiego wrażenia jak na jego kompanach. Chaos był jego domeną, bezustanne, nierzadko destrukcyjne, zmiany towarzyszyły mu od początku egzystencji. Ale to, co zobaczył tutaj... sam nie był pewien, czy toleruje chaos w *takiej* postaci. Ktoś organizuje tu rzeź na ogromną skalę, a to do filozofii Paradoksu nijak nie pasowało.

Co- lub ktokolwiek za tym stoi, musi być koniecznie powstrzymany, zanim fala rzezi nie rozleje się jeszcze dalej.

- Posilmy się i znajdźmy tego Becketta. Nie ma czasu do stracenia.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Tyle czasu czekał na tą chwilę, tyle czasu... A teraz nie był w stanie wykrzstusić ani słowa. Pytania, miliony pytań, zatrzymywały się na końcu języka.
-Michael... Tam w Piekle.... coś mnie opętało. Chciałem cię tylko zapytać, czy czułeś kiedyś, że masz tylko jedno wyjście? I że nieuchronnie prowadzi ono do zagłady? - odezwał się w końcu, opuszczając głowę. Wiedział, że to co mówi brzmi głupio.
"Potrzebuję kredy... świec.... i kartek. Cholernie dużo kartek." - pomyślał.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Michael spuścił głowę. Wyglądał jakby na czymś rozmyślał… przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Kuc czarnych włosów opadał mu smutno na plecy, zaś w szarym, zmęczonym oku malowały się obrazy przeszłości.
- Tak… my… my kiedyś też tak się czuliśmy. Byliśmy zaszczuci, tak… jak psy. Kiedyś straciliśmy bliskich nam przyjaciół… myśleliśmy że to już nasz koniec.
Głowa powędrowała mu bezwładnie do góry… zamknął powiekę. Jedna z dłoni także powędrowała ku górze, jakby chwytając niewidzialne muchy w powietrzu. W pomieszczeniu, bardziej zmysłowy człowiek wyczułby smród. Znowu zgniliznę…
- Ale wtedy On nas odwiedził. Dał nam nowy cel w życiu, nowe imię, nową tożsamość. Pozwolił być nam… kielichem jego krwi, jak to ujął. Powiedział… że wszyscy będą nas nienawidzić, będą nas wyklinać, i żaden nie zrozumie. Tak jak Jemu, dane nam być było jeść ''jeno gorzkie popioły''. Powiedział że zginiemy, bo wszystko co żyje umiera… ale nie wszystko umiera naprawdę.
Tu jego głos stał się smutny, prawie płaczliwy.
- Mówił… że są inni, tacy jak my… ale nie wolno mi ich szukać, bo tylko koniec nasz przybliżę.
Otworzył swoje jedyne oko. Wyprostował głowę, opuścił rękę… jego wzrok utkwił w Czarnoksiężniku. Po chwili powiedział zimnym tonem:
- Bo jesteśmy z nienawistnego rodu… i wśród swoich, nic poza nienawiścią nie uświadczymy.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampirowi właśnie coś zaświtało w głowie.
-Jesteś Tremere, prawda? - zapytał, choć był pewny odpowiedzi.
"Po tylu latach..." - pomyślał. - "...Nie mam na to czasu, muszę spisać księgę..."
W Erwanie odzywały się dwie różne osobowości - jedna, bardziej ludzka i druga - pragnąca siły za wszelką cenę. Obie musiały jednak współpracować.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Michael przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się nad słowami Erwana. Po chwili wbił wzrok w podłogę, ruchem ręki odganiając karalucha od swoich spodni.
- Tremere… tak, należeliśmy kiedyś do domu Tremere. Ojciec wybierał tylko nas, bo mieliśmy w swoich żyłach krew jego uwielbionego dziecka… mówił że tylko on… ‘’jest dla nich ratunkiem’’.
Wyciągnął dłoń przed siebie, prostując swoją rękę. Musnął palcami spodnie Jonesa, uśmiechając się smutno.
- Ale Tremere już nie ma… czarnoksiężniku.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-Taaaaak, Tremere już nie ma. - powtórzył. - Dziękuję za rozmowę. Jesteś zdrowo walnięty, ale pomogłeś mi podjąć decyzję.
Mag odwrócił się i ruszył do Kociaka i reszty. Ciężar, który w sobie nosił tak jakby zmalał.
-Masz może papier i kredę? - zapytał Malkavianina.
Obrazek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel przyglądał się intensywnej pracy swoich kompanów. Ich zmaganie się z kanapą było miłym przerywnikiem w nieskończonym tańcu śmierci który od niedawna jest im bliższy niż wcześniej.

Kainita czekał w spokoju aż uporają się z owym problemem i będą mogli ruszyć na łowy. "Pożywić się..."- rozbrzmiewały słowa Ravnosa w umyśle Jacka. Przez te kilka długich nocy, od kiedy żyją w cieniu polityk i zdrad gangrel zmienił się. O ile nie było to dostrzegalne na pierwszy rzut oka to głębsza analiza poczynań DeCroya na to wskazywała.

Jego towarzysze dziwili mu się, znali dobrze historie opowiadane o jego klanie, lecz ów gangrel był inny od swych współplemienców. Coś co budziło odrazę u reszty był fakt jakieś niepojętej, szalonej umowie jaką zawarł sam z sobą. Spajał świeżą krew jedynie gdy nie pozostawiono mu żadnego wyboru. Można pomyśleć że ów wampir boi się odpowiedzialności za śmierć ludzką, lecz czy była to prawda??

Wielu wiedziało jaki Jack staje się podczas walki, na jego własnym polu bitwy. Wtedy śmierć innych nie jest mu straszna, mimo iż unika jej, nie ucieka przed nią. Tak jakby oba te przypadki były oceniane na innych płaszczyznach świadomości wampira.

Tak było... do czasu aż rozpoczęło się to wszystko. Gangrel z niewiadomych przyczyn ponownie sięgnął po ciepłą krew. Co było przyczyną tego? Może poprzez to chciał ugłaskać wewnętrzną bestie, aby służyła mu swoją siłą? Czasy stały się okrutne i takim też stał się DeCroy...

Wolne kroki miarowo odbijały się w ciasnym pokoju, zakurzony dywan w dość dziwaczne wzory odbijał się w zamglonych oczach wampira. Ręką jechał po niegdyś zapewne białej ścianie pomieszczenia. Minął nierówny próg i ruszył korytarzem w ślad za Ravnosem i Malkavianinem. Stanął oparty o ścianę przyglądając się im z cienia.

- Czy teraz możemy przejść do konkretów Kociak??- spytał zjadliwie- Chyba że wpierw wolisz odmalować tamten pokój??
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

- Terakotę w kuchni też wypadałoby odnowić - Ravnos podchwycił żart Gangrela. - Pośpiech jest wskazany, lecz może choć raz uda nam się coś zaplanować od początku do końca - dorzucił po chwili, już bardziej poważnym tonem.

Zwrócił się do Tremera.

- Erwan, czy korzystając z wiedzy i... hmmmm... *nabytych* zdolności byłbyś w stanie wyczuć źródło obecnego tu w mieście zamętu?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Spojrzał spode łba na kumpli, którzy bezczelnie się z niego nabijali. Potem wyjrzał przez okno i zaczął śpiewać, przeraźliwie fałszując:

Enough violence on the city streets
I say! Never more nonsensical brutalities
Stop rape, and murders and tousend tears
What we need fi real is life without fears


Poszedł z powrotem do salonu. Uśmiechnął się paskudnie.

- To jest moje miasto, chłopaki. Nie tylko moje, to prawda. Ale już niedługo... - jego oczy zaszkliły się na moment, a potem nagle przejaśniły i zajaśniały nieludzką inteligencją.
- On mówi: w tym mieście nie mamy przyjaciół. On dodaje: to miasto nie jest już naszą ostoją, ale się nią stanie.
Przypatrzył się Erwanowi swoimi nieludzkimi oczami...
- On stwierdza: w tym domu nie ma kredy i papieru. On dodaje: świec również, jeśli chcesz o to spytać.
Kociak zakręcił się wokół własnej osi, furkocząc rękawami płaszcza.
- Jego słowa to: pierwsze nasze zadanie do odnalezienie Becketta. On stwierdza: Beckett jest źródłem wiedzy, z którego trzeba zaczerpnąć przed tworzeniem planów.
Teraz dopiero dało się spostrzec, co jest tak dalece nieludzkiego w oczach Kociaka.
Były fioletowe.
- On prosi: Jack, naucz go strzelania z pistoletów. - dodał, spoglądając na Gangrela.[/img]
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos spoglądał na Malkava z rosnącym rozbawieniem.

- Do diabła, wiedziałem, że jesteś świrem, ale potrafisz zaskakiwać - zaśmiał się.

"Przed wymagającym wyzwaniem dobrze jest odprężyć nerwy" - pomyślał.

Dieter skoncentrował się, zmrużył oczy i po chwili obok Kociaka pojawiło się jego lustrzane odbicie: w groteskowym stroju i z szalonym błyskiem w oku.
Sobowtór stanął na jednej nodze, drugą ugiął w kolanie i oparł stopą na udzie pierwszej. Dobył miecza i z wyrazem egzaltacji na obliczu, zaczął recytować głosem Jackie Chan'a.

- Jam jest Kociak, Jeden-W-Wielu i Wiele-W-Jednym! Moją siłą jest niezrozumiały język, teatralne gesty podpitego aktora i strój odstraszający bogobojnych emerytów i niedzielnych kierowców. Strzeżcie się, albowiem zbliża się nieunikniony kres zdrowego rozsądku!

Nawet pozostając w niemym półtransie, Dieter nie mógł powstrzymać śmiechu.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany