[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Zaczął przeklinać po chińsku, tak żeby nikt nie zrozumiał. Po chwili zebrał się w sobie i spojrzał na pozostałych.
Nie rozbecz się znów.
Są chwile, w których trzeba myśleć szybko. Lubię je, wtedy pokazuje się prawdziwa wartość człowieka, wampira czy kota. Teraz właśnie nadeszła taka chwila, więc czas podsumować sytuację. Telewizja, policja, detektywi, więc powrót do "Nieba" w sumie odpada zupełnie. Pojawienie się wśród ludzi też, bo wszyscy są od stóp do głów zalani vitae. Trzeba znaleźć miejsce, w którym nikogo nie zaszokuje to na tyle, żeby zawiadamiać policję. To jest Wielkie Jabłko, można tu znaleźć wszystko, więc na pewno i takie miejsce.
Jasne.
- Jedziemy w jakieś miejsce gdzie ktoś natychmiast ukradnie samochód, zrywając jego związek z nami, a my będziemy mogli się schować na jakiś czas. Najlepiej pod jakimś mostem, tam będziemy mogli się umyć i przekimać. - złapał Jacka za barki i przesunął na swoje miejsce, samemu wskakując za kierownicę. Musiał coś robić, po prostu musiał, żeby zakłócić wyrzuty sumienia.
- Chyba że ktoś ma jakiś lepszy pomysł? - rzucił, zawracając.[/url]
Zaczął przeklinać po chińsku, tak żeby nikt nie zrozumiał. Po chwili zebrał się w sobie i spojrzał na pozostałych.
Nie rozbecz się znów.
Są chwile, w których trzeba myśleć szybko. Lubię je, wtedy pokazuje się prawdziwa wartość człowieka, wampira czy kota. Teraz właśnie nadeszła taka chwila, więc czas podsumować sytuację. Telewizja, policja, detektywi, więc powrót do "Nieba" w sumie odpada zupełnie. Pojawienie się wśród ludzi też, bo wszyscy są od stóp do głów zalani vitae. Trzeba znaleźć miejsce, w którym nikogo nie zaszokuje to na tyle, żeby zawiadamiać policję. To jest Wielkie Jabłko, można tu znaleźć wszystko, więc na pewno i takie miejsce.
Jasne.
- Jedziemy w jakieś miejsce gdzie ktoś natychmiast ukradnie samochód, zrywając jego związek z nami, a my będziemy mogli się schować na jakiś czas. Najlepiej pod jakimś mostem, tam będziemy mogli się umyć i przekimać. - złapał Jacka za barki i przesunął na swoje miejsce, samemu wskakując za kierownicę. Musiał coś robić, po prostu musiał, żeby zakłócić wyrzuty sumienia.
- Chyba że ktoś ma jakiś lepszy pomysł? - rzucił, zawracając.[/url]
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Kainita w końcu sie ocknął. Dopiero teraz poczuł niesamowity ból w klatce piersiowej, który rozsadzał jego ciało. Mózg błagał o ulgę, wyrywając się z czaszki. Póki co wampir nie odzywał się, leżąc na tylnim siedzeniu samochodu. Czuł wstyd, zażenowanie i wściekłość. Coś demonicznego i szalonego zawładnęło nim w piekle i ta sytuacja niestety mogła się powtórzyć, gdyż to coś było naprawdę silne. Tak silne, by z łatwością przełamać wszystkie bariery zazwyczaj skupionego umysłu Erwana.
Tremere rozważał również ucieczkę, ponieważ nie miał najmniejszego pojęcia co zrobią z nim jego towarzysze. Z drugiej strony sam był skazany na śmierć. Był pewien, że Rodzina znalazłaby go prędzej czy później.
Mag przypomniał sobie o Michaelu i nagle zapragnął spotkania oraz rozmowy z nim. To był priorytet. Teraz misja zabicia Aleksandra była zamglona i niepewna. Wcale nie był pewny, czy to nie kolejna misterna farsa.
-Nasz kierunek to Chicago. - odezwał się z bólem w głosie, ciągle mając zamknięte oczy. - Nie ma czasu na odpoczynek.
Kainita w końcu sie ocknął. Dopiero teraz poczuł niesamowity ból w klatce piersiowej, który rozsadzał jego ciało. Mózg błagał o ulgę, wyrywając się z czaszki. Póki co wampir nie odzywał się, leżąc na tylnim siedzeniu samochodu. Czuł wstyd, zażenowanie i wściekłość. Coś demonicznego i szalonego zawładnęło nim w piekle i ta sytuacja niestety mogła się powtórzyć, gdyż to coś było naprawdę silne. Tak silne, by z łatwością przełamać wszystkie bariery zazwyczaj skupionego umysłu Erwana.
Tremere rozważał również ucieczkę, ponieważ nie miał najmniejszego pojęcia co zrobią z nim jego towarzysze. Z drugiej strony sam był skazany na śmierć. Był pewien, że Rodzina znalazłaby go prędzej czy później.
Mag przypomniał sobie o Michaelu i nagle zapragnął spotkania oraz rozmowy z nim. To był priorytet. Teraz misja zabicia Aleksandra była zamglona i niepewna. Wcale nie był pewny, czy to nie kolejna misterna farsa.
-Nasz kierunek to Chicago. - odezwał się z bólem w głosie, ciągle mając zamknięte oczy. - Nie ma czasu na odpoczynek.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Nie odzywał się. Mógł zdobyć się jedynie na beznamiętny, tępo wbity wzrok w zgromadzony tłum przed "Niebem". Miał przemożną ochotę wskoczyć między ten motłoch i przegonić ich, wyrzucić z niedawnego schronienia...
Wypędzić z grobowca...
- Ucieczka? Chicago? - fuknął. - Bzdura. Co jeszcze możemy utracić poza naszymi bliskimi? Życie, którego nie mamy? Dość mam skakania jak nakręcany pajacyk w rytm słów Samuela, Aleksandra i kogo tam diabeł naśle jeszcze... Jesteśmy trybikami, marnymi liśćmi na wietrze, głupimi ćmami, lgnącymi do ułudnego światła... Dla kogo mam się poświęcać? Nie wiem czy mam ochotę resztę nocy spędzić w charakterze czyjegoś wafla, żywiąc się własną rozpaczą i bezsilnością...
Dieter skrył twarz w masywnych, zakrwawionych dłoniach.
- Zresztą... Wszystko mi jedno, i tak siedzimy w tym samym gównie po uszy - mruknął stłumionym głosem.
Nawet w takiej chwili, wypełnionej smutkiem, złością, zmęczeniem i rezygnacją nie mógł uronić łzy.
Choć miał na to *piekielną* ochotę.
Nie odzywał się. Mógł zdobyć się jedynie na beznamiętny, tępo wbity wzrok w zgromadzony tłum przed "Niebem". Miał przemożną ochotę wskoczyć między ten motłoch i przegonić ich, wyrzucić z niedawnego schronienia...
Wypędzić z grobowca...
- Ucieczka? Chicago? - fuknął. - Bzdura. Co jeszcze możemy utracić poza naszymi bliskimi? Życie, którego nie mamy? Dość mam skakania jak nakręcany pajacyk w rytm słów Samuela, Aleksandra i kogo tam diabeł naśle jeszcze... Jesteśmy trybikami, marnymi liśćmi na wietrze, głupimi ćmami, lgnącymi do ułudnego światła... Dla kogo mam się poświęcać? Nie wiem czy mam ochotę resztę nocy spędzić w charakterze czyjegoś wafla, żywiąc się własną rozpaczą i bezsilnością...
Dieter skrył twarz w masywnych, zakrwawionych dłoniach.
- Zresztą... Wszystko mi jedno, i tak siedzimy w tym samym gównie po uszy - mruknął stłumionym głosem.
Nawet w takiej chwili, wypełnionej smutkiem, złością, zmęczeniem i rezygnacją nie mógł uronić łzy.
Choć miał na to *piekielną* ochotę.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
- Jedziemy w jakieś miejsce gdzie ktoś natychmiast ukradnie samochód, zrywając jego związek z nami, a my będziemy mogli się schować na jakiś czas.
Było takie jedno miejsce. Och tak, Kociak wiedział dokładnie gdzie jechać. Ale czy to aby na pewno dobry pomysł?
Samochód ruszył. Światła latarni odbijały się o szyby, gdy z piskiem opon zawrócił. Dieter ścisnął zęby, czując jak ogarnia go… pustka? Nie, to była ślepa, czysta i nieukierunkowana nienawiść. Piekielny gniew wypalał jego duszę…
Tymczasem Jack, siedział na tylnim siedzeniu z bezbarwną miną, wlepiając bezbarwny wzrok w świat na zewnątrz. Nie odzywał się, ani nie ruszał… wyglądał jak splugawione krwią zwłoki.
Ta cisza, znaczyła więcej… niż tysiąc słów…
Kociak zmarszczył czoło. Obydwie ręce zacisnął silnie na kierownicy. Czuł gniew, czuł gorycz, czuł kwaśny smak przegranej. Czuł siłę, jakiej nigdy w sobie nie dostrzegał, wewnętrzną iskrę… nie, ogień! Cały w środku płonął nienawiścią, wobec tych wszystkich, którzy go oszukali, wykorzystali!
Cisnął gaz. Wiedział już co robić, oj tak, wiedział doskonale…
Erwan poruszył się na tylnim siedzeniu, czując jak nieziemski ból wypełnia całe jego ciało. Nie zdobył się na odwagę, by spojrzeć co mu pozostało z klatki piersiowej. Wiedział jedno, że lada chwila otchłań go ponownie zabierze, jeśli rana nie zostanie uleczona.
Otchłań… zabawne że o tym wspominasz…
Znowu ten głos. Czarnoksiężnik zaklął, zaciskając pięści. Musi walczyć, nie może się poddać. Nie może…
…Och tak, mamy tam zarezerwowane miejsce, specjalnie dla ciebie…
Muszę być silny, nie mogę się poddać. Muszę walczyć, to nie czas żeby odchodzić! Znajdę siłę wewnątrz siebie, pokonam tych wrogich mi, i choćbym miał odejść… odejdę w chwale, spełniony…
Nie wierzył w to co mówi. To nie było podobne do niego, takie szlachetne gadanie. Co ja pieprzę? Odejść w chwale? Nie po to żyłem wiecznością, żeby odrzucać teraz owoc poznania…
Coś się wtedy zdarzyło, tej nocy w zakładzie jubilerskim. Uwolniłem coś, co nigdy nie powinno ujrzeć świata zewnętrznego. I teraz płacę cenę, za moją głupotę…
Silne światło uderzyło jego twarz. Wampir automatycznie syknął, jakby w przerażeniu. To tylko sztuczne światło, jakaś latarnia. Najwidoczniej rany były tak głębokie, że dotarły nawet do jego umysłu.
Leżał przysłuchując się odgłosom miasta, które nigdy nie śpi. Bo bestie milczały…
Dieter, Dieter, Dieter… w co ty się wpakowałeś tym razem? Pomyśleć że mogłeś prowadzić swoje stare życie najemnika, jadając w swoim klubie, kręcąc się z Jackiem i Erwanem po ulicach Nowego Jorku. Co było złego w tamtym życiu!? Miałeś tygodniową dawkę vitae, podtrzymującą twoją egzystencję. Miałeś własny przybytek, o którym marzyłeś jeszcze za śmiertelnego życia. Miałeś niezwykłych towarzyszy, o których śnić mogłeś tylko, gdy w przebieralni po walce ścierałeś pot z twarzy. Są na tym świecie rzeczy, o których waszym filozofom się nie śniło…? Tak to szło?
Prostowałeś i zginąłeś palce, wciąż dziwiąc się nad tym cudem. Patrzyłeś na innych i nie mogłeś wciąż uwierzyć, jakby był to jakiś zły sen, koszmar, z którego nie możesz się obudzić.
Tak chciał Bóg, powiedziałaby twoja matka. Ale który bóg pozwoliłby na egzystencję pasożytów, polujących na jego owieczki i wysysających z nich krew, aż te osuną się jako bezwładne zwłoki, zasilając potępione legiony szatana!?
Poznając czym jest potwór, poznajemy czym jest człowiek.
Zaśmiał się cicho, zaczęły przypominać mu się stare lata, spędzone nad książkami na uczelni. Choć może jest w tym ziarenko prawdy…?
Jechali już dobre pół godziny. Ta noc była gorąca… po drodze spotkali wiele radiowozów, o wiele więcej niż się widzi zwykle. Szybko się też przekonali, że nie byli jedynymi siewcami chaosu w mieście. Napad z bronią, zakończony strzelaniną w sklepie… pożar na Manhattanie… wojny gangów w Bronxie… Kociak włączył radio.
- …Świadkowie zeznają, że za morderstwem w klubie ‘’Niebo’’ stoi niejaki Peter B. Mężczyzna wdał się w kłótnię z partnerem ofiary, Julesem D. Wciąż niewiadomo jak przemycił broń do klubu… choć policja spekuluje, że miał on powiązania z właścicielem klubu, Henrym J. Warto wspomnieć, że jakiś czas temu pan J. został posądzony o przemyt broni, lecz sprawa tajemniczo ucichła, po tym jak jeden z zamieszanych policjantów, został zastrzelony podczas pościgu podejrzanego mężczyzny.
Następuje cisza w audycji. Kociak na chwile zamiera… Peter? To chyba jego obdarzył ‘’darem’’ szaleństwa…
- Wiadomość z ostatniej chwili. Znaleziono zwłoki zabójcy Anny J. Petera B, znaleziono parę ulic dalej, martwego. Policja podejrzewa samobójstwo. Ciało mężczyzny, znalazła bezdomna dziewczynka… O dziwo, niedaleko znaleziono kolejne ciało. Należy one do niezidentyfikowanego mężczyzny, zaś było zagrzebane pod śniegiem już jakiś czas… Kiedy nadejdzie koniec dramatycznych wydarzeń tej nocy?
Wspomnienie dziewczynki wywołało smutny uśmiech na twarzy Stiera. Miał tylko nadzieję, że policja się jakoś nią zajmie.
- Zatrzymaj samochód.
Odezwał się wreszcie Kapaneus. Wampir siedział tak cicho, że zdążyliście zapomnieć że w ogóle tu jest. Pomimo tego, Malk niemal od razu wyhamował. Zjechał na pobocze, a przynajmniej tak wyglądało, gdyż był to jedyny odśnieżony kawałek chodnika. Okolica była pusta, co w innej części miasta mogłoby niemało zdziwić. Parę magazynów majaczyło w oddali, zaś na horyzoncie dało się ujrzeć las mechanicznych żurawi.
Gdzie byli? Ach tak, w Brooklyńskim porcie.
Kapaneus odpiął pasy, po czym spojrzał się na anarchistów. Zimny blask doszedł was zza okularów starszego, coś jakby nieziemskie… zawadiackie puszczenie oczka.
- Nie mogę dalej z wami jechać… nie lubią oficjeli w tej części miasta.
Otworzył drzwi, nie zwracając uwagi na spojrzenia reszty spokrewnionych.
- Mogę wam teraz życzyć tylko powodzenia… będzie wam potrzebne. Jeślibyśmy się już nie spotkali, to dam wam ostatnią radę…
Wyszedł z auta, poprawił marynarkę, po czym łapiąc się za dach, zajrzał do środka i powiedział…
- …znam waszą drogę, wiem gdzie podążycie. Wam pisane jest odegrać wielką rolę w tej historii, choć możecie tego nie dostrzegać. Od was zależy, jaka spotka *was* przyszłość, i nikt wam tego nie zabierze, ani Scott, ani Raztargujev, ani ktokolwiek inny. Spotkacie wielu wrogów, jedni z bronią, inni z słowami… ale biada im, bo potężni z was przeciwnicy. Moja rada brzmi: Żyjcie tak, jak chcecie. Spostrzeżcie piękno świata, i zamiast je opłakiwać, sięgnijcie po nie… bo dano nam moc poruszania słońcem, tworzenia, oraz moce destrukcji. Wszystko co czuliście, wszystko co przeżyliście i co jest jeszcze przed wami… jest wasze…
Zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś.
- … Być może czeka nas niedługo koniec, znaki się wypełniają, a szepty o końcu świata przybrały na sile. Ale ważna jest ścieżka, którą kroczymy. I to się liczy.
Wyprostował się, jeszcze raz poprawił marynarkę, po czym uśmiechnął się ciepło.
- A pamiętajcie, że widzę waszą drogę. Odnajdźcie Becketta, on wam wszystko wyjaśni…
I tak oto, starszy Kapaneus, tajemniczy przybysz, z tajemniczą tożsamością, odszedł w mroki nocy, zostawiając was… z jego ostatnimi słowami.
Kociak sięgnął w bok, po czym zamknął drzwi. Samochód ruszył.
Wyglądało na to, że Dieter w końcu zorientował się gdzie są.
- Kociak, to jest teren Sabbatu, wiesz o tym…!?
Wampir milczał. Nie zwracał uwagi na panikowanie starego najemnika. Raz jeszcze włączył radio…
- …strzelanina w starym magazynie na Tramp Street, policja naliczyła przynajmniej dziesięć ofiar śmiertelnych, i dwa razy tyle rannych. Ku zaskoczeniu służb bezpieczeństwa, w magazynie okazała się znajdować nielegalna dyskoteka. Rozmawiamy teraz z właścicielem magazynu, Richardem Fowlerem.
Nagle, w radiu rozległ się znajomy głos… Richard Fowler… tylko kolejne puste imię-maska, dla tej samej osoby… Scotta.
- Panie Fowler, podobno w pańskim magazynie pracownicy organizowali potajemnie dyskotekę? Zdaje sobie pan sprawę, ile osób tam zginęło, między innymi przez kiepskie warunki?
- Muszę przyznać, że to był szok dla mnie. Mimo tak *wstrząsających* przewinień, nie mogę nie powiedzieć jak mi żal rodzin ofiar… mogę panią tylko zapewnić, że policja już zajmuje się tą sprawą, zaś sprawcy… zostaną postawieni przed sprawiedliwością.
Och tak, na pewno ci żal dupku. Ale zaraz, Scott właścicielem Piekła…? Co się tu do cholery dzieje?
- Ej Kleo…
Odezwał się w końcu Jack. Jego oczy skierowały się do Kociaka, zaskoczonego faktem że ten… zapamiętał jego imię.
- Przełącz tą cholerną stację.
Tak też zrobił. Po chwili w radiu rozległ się męski głos spikera.
- …zamieszki w Chicago przybrały na sile, czyżby powtórka wydarzeń z Los Angeles, naszego drogiego ‘’Miasta Aniołów’’?...
Ach cholera. Kociak gwałtownym ruchem wyłączył radio. A co tam, nawet już dojechali na miejsce.
Stary, brudny, Brooklyński port. Do waszych uszu dobiegał kojący szum fal, zaś nozdrza wyłapały mieszany zapach świeżości… i ryb. Parę jachtów było zacumowanych przy molo, lecz wyglądały na raczej opuszczone, a nawet jak ktoś w nich był, to pewnie dawno już spał. Idealne miejsce, jeśli chce się porzucić samochód na pastwę złodziei, zaś samemu wymyć ubrania w brudnej, portowej wodzie. Zaparkowali samotnie, nie było wokół żadnego innego pojazdu, ponieważ reszta była parkowana na wyznaczonych miejscach wokół magazynów. Idealna przynęta… jeszcze tylko zabiorą swoje rzeczy, a kluczyki zostawią w stacyjce.
Za nimi wynurzał się las brzydkich budynków, w których nawet w nocy zawsze ktoś pracuje. Gdy spojrzeliście do przodu, spostrzegliście majestatyczną panoramę miasta. Drapacze chmur, potężne wieżowce, wszystkie rozświetlone, niczym choinki w Boże Narodzenie. Można by powiedzieć… piękny widok.
Jest tylko jedna rzecz, o której zdaje się zapomniał Malkavianin. Jedyna rzecz, której możecie się w tym miejscu obawiać…
- O cholera.
Dieter ruchem ręki nakazał się schylić. Erwan nerwowo zaczął energicznie ruszać głową, obserwując czerwone kształty, rozmazane przed jego oczyma.
Niedaleko dalej, z jednego z jachtów wyszły trzy postacie. Kobieta, i dwóch mężczyzn. Nie było by w tym nic dziwnego… gdyby nie nienaturalnie wielka łapa tejże kobiety, oraz potężna, niemalże olbrzymia sylwetka jednego z mężczyzn.
Jack natychmiast przypomniał sobie silnego Gangrela, którego pokonał wraz z Kociakiem w Sorye Club, zaś później odesłał w otchłań…
Było takie jedno miejsce. Och tak, Kociak wiedział dokładnie gdzie jechać. Ale czy to aby na pewno dobry pomysł?
Samochód ruszył. Światła latarni odbijały się o szyby, gdy z piskiem opon zawrócił. Dieter ścisnął zęby, czując jak ogarnia go… pustka? Nie, to była ślepa, czysta i nieukierunkowana nienawiść. Piekielny gniew wypalał jego duszę…
Tymczasem Jack, siedział na tylnim siedzeniu z bezbarwną miną, wlepiając bezbarwny wzrok w świat na zewnątrz. Nie odzywał się, ani nie ruszał… wyglądał jak splugawione krwią zwłoki.
Ta cisza, znaczyła więcej… niż tysiąc słów…
Kociak zmarszczył czoło. Obydwie ręce zacisnął silnie na kierownicy. Czuł gniew, czuł gorycz, czuł kwaśny smak przegranej. Czuł siłę, jakiej nigdy w sobie nie dostrzegał, wewnętrzną iskrę… nie, ogień! Cały w środku płonął nienawiścią, wobec tych wszystkich, którzy go oszukali, wykorzystali!
Cisnął gaz. Wiedział już co robić, oj tak, wiedział doskonale…
Erwan poruszył się na tylnim siedzeniu, czując jak nieziemski ból wypełnia całe jego ciało. Nie zdobył się na odwagę, by spojrzeć co mu pozostało z klatki piersiowej. Wiedział jedno, że lada chwila otchłań go ponownie zabierze, jeśli rana nie zostanie uleczona.
Otchłań… zabawne że o tym wspominasz…
Znowu ten głos. Czarnoksiężnik zaklął, zaciskając pięści. Musi walczyć, nie może się poddać. Nie może…
…Och tak, mamy tam zarezerwowane miejsce, specjalnie dla ciebie…
Muszę być silny, nie mogę się poddać. Muszę walczyć, to nie czas żeby odchodzić! Znajdę siłę wewnątrz siebie, pokonam tych wrogich mi, i choćbym miał odejść… odejdę w chwale, spełniony…
Nie wierzył w to co mówi. To nie było podobne do niego, takie szlachetne gadanie. Co ja pieprzę? Odejść w chwale? Nie po to żyłem wiecznością, żeby odrzucać teraz owoc poznania…
Coś się wtedy zdarzyło, tej nocy w zakładzie jubilerskim. Uwolniłem coś, co nigdy nie powinno ujrzeć świata zewnętrznego. I teraz płacę cenę, za moją głupotę…
Silne światło uderzyło jego twarz. Wampir automatycznie syknął, jakby w przerażeniu. To tylko sztuczne światło, jakaś latarnia. Najwidoczniej rany były tak głębokie, że dotarły nawet do jego umysłu.
Leżał przysłuchując się odgłosom miasta, które nigdy nie śpi. Bo bestie milczały…
Dieter, Dieter, Dieter… w co ty się wpakowałeś tym razem? Pomyśleć że mogłeś prowadzić swoje stare życie najemnika, jadając w swoim klubie, kręcąc się z Jackiem i Erwanem po ulicach Nowego Jorku. Co było złego w tamtym życiu!? Miałeś tygodniową dawkę vitae, podtrzymującą twoją egzystencję. Miałeś własny przybytek, o którym marzyłeś jeszcze za śmiertelnego życia. Miałeś niezwykłych towarzyszy, o których śnić mogłeś tylko, gdy w przebieralni po walce ścierałeś pot z twarzy. Są na tym świecie rzeczy, o których waszym filozofom się nie śniło…? Tak to szło?
Prostowałeś i zginąłeś palce, wciąż dziwiąc się nad tym cudem. Patrzyłeś na innych i nie mogłeś wciąż uwierzyć, jakby był to jakiś zły sen, koszmar, z którego nie możesz się obudzić.
Tak chciał Bóg, powiedziałaby twoja matka. Ale który bóg pozwoliłby na egzystencję pasożytów, polujących na jego owieczki i wysysających z nich krew, aż te osuną się jako bezwładne zwłoki, zasilając potępione legiony szatana!?
Poznając czym jest potwór, poznajemy czym jest człowiek.
Zaśmiał się cicho, zaczęły przypominać mu się stare lata, spędzone nad książkami na uczelni. Choć może jest w tym ziarenko prawdy…?
Jechali już dobre pół godziny. Ta noc była gorąca… po drodze spotkali wiele radiowozów, o wiele więcej niż się widzi zwykle. Szybko się też przekonali, że nie byli jedynymi siewcami chaosu w mieście. Napad z bronią, zakończony strzelaniną w sklepie… pożar na Manhattanie… wojny gangów w Bronxie… Kociak włączył radio.
- …Świadkowie zeznają, że za morderstwem w klubie ‘’Niebo’’ stoi niejaki Peter B. Mężczyzna wdał się w kłótnię z partnerem ofiary, Julesem D. Wciąż niewiadomo jak przemycił broń do klubu… choć policja spekuluje, że miał on powiązania z właścicielem klubu, Henrym J. Warto wspomnieć, że jakiś czas temu pan J. został posądzony o przemyt broni, lecz sprawa tajemniczo ucichła, po tym jak jeden z zamieszanych policjantów, został zastrzelony podczas pościgu podejrzanego mężczyzny.
Następuje cisza w audycji. Kociak na chwile zamiera… Peter? To chyba jego obdarzył ‘’darem’’ szaleństwa…
- Wiadomość z ostatniej chwili. Znaleziono zwłoki zabójcy Anny J. Petera B, znaleziono parę ulic dalej, martwego. Policja podejrzewa samobójstwo. Ciało mężczyzny, znalazła bezdomna dziewczynka… O dziwo, niedaleko znaleziono kolejne ciało. Należy one do niezidentyfikowanego mężczyzny, zaś było zagrzebane pod śniegiem już jakiś czas… Kiedy nadejdzie koniec dramatycznych wydarzeń tej nocy?
Wspomnienie dziewczynki wywołało smutny uśmiech na twarzy Stiera. Miał tylko nadzieję, że policja się jakoś nią zajmie.
- Zatrzymaj samochód.
Odezwał się wreszcie Kapaneus. Wampir siedział tak cicho, że zdążyliście zapomnieć że w ogóle tu jest. Pomimo tego, Malk niemal od razu wyhamował. Zjechał na pobocze, a przynajmniej tak wyglądało, gdyż był to jedyny odśnieżony kawałek chodnika. Okolica była pusta, co w innej części miasta mogłoby niemało zdziwić. Parę magazynów majaczyło w oddali, zaś na horyzoncie dało się ujrzeć las mechanicznych żurawi.
Gdzie byli? Ach tak, w Brooklyńskim porcie.
Kapaneus odpiął pasy, po czym spojrzał się na anarchistów. Zimny blask doszedł was zza okularów starszego, coś jakby nieziemskie… zawadiackie puszczenie oczka.
- Nie mogę dalej z wami jechać… nie lubią oficjeli w tej części miasta.
Otworzył drzwi, nie zwracając uwagi na spojrzenia reszty spokrewnionych.
- Mogę wam teraz życzyć tylko powodzenia… będzie wam potrzebne. Jeślibyśmy się już nie spotkali, to dam wam ostatnią radę…
Wyszedł z auta, poprawił marynarkę, po czym łapiąc się za dach, zajrzał do środka i powiedział…
- …znam waszą drogę, wiem gdzie podążycie. Wam pisane jest odegrać wielką rolę w tej historii, choć możecie tego nie dostrzegać. Od was zależy, jaka spotka *was* przyszłość, i nikt wam tego nie zabierze, ani Scott, ani Raztargujev, ani ktokolwiek inny. Spotkacie wielu wrogów, jedni z bronią, inni z słowami… ale biada im, bo potężni z was przeciwnicy. Moja rada brzmi: Żyjcie tak, jak chcecie. Spostrzeżcie piękno świata, i zamiast je opłakiwać, sięgnijcie po nie… bo dano nam moc poruszania słońcem, tworzenia, oraz moce destrukcji. Wszystko co czuliście, wszystko co przeżyliście i co jest jeszcze przed wami… jest wasze…
Zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś.
- … Być może czeka nas niedługo koniec, znaki się wypełniają, a szepty o końcu świata przybrały na sile. Ale ważna jest ścieżka, którą kroczymy. I to się liczy.
Wyprostował się, jeszcze raz poprawił marynarkę, po czym uśmiechnął się ciepło.
- A pamiętajcie, że widzę waszą drogę. Odnajdźcie Becketta, on wam wszystko wyjaśni…
I tak oto, starszy Kapaneus, tajemniczy przybysz, z tajemniczą tożsamością, odszedł w mroki nocy, zostawiając was… z jego ostatnimi słowami.
Kociak sięgnął w bok, po czym zamknął drzwi. Samochód ruszył.
Wyglądało na to, że Dieter w końcu zorientował się gdzie są.
- Kociak, to jest teren Sabbatu, wiesz o tym…!?
Wampir milczał. Nie zwracał uwagi na panikowanie starego najemnika. Raz jeszcze włączył radio…
- …strzelanina w starym magazynie na Tramp Street, policja naliczyła przynajmniej dziesięć ofiar śmiertelnych, i dwa razy tyle rannych. Ku zaskoczeniu służb bezpieczeństwa, w magazynie okazała się znajdować nielegalna dyskoteka. Rozmawiamy teraz z właścicielem magazynu, Richardem Fowlerem.
Nagle, w radiu rozległ się znajomy głos… Richard Fowler… tylko kolejne puste imię-maska, dla tej samej osoby… Scotta.
- Panie Fowler, podobno w pańskim magazynie pracownicy organizowali potajemnie dyskotekę? Zdaje sobie pan sprawę, ile osób tam zginęło, między innymi przez kiepskie warunki?
- Muszę przyznać, że to był szok dla mnie. Mimo tak *wstrząsających* przewinień, nie mogę nie powiedzieć jak mi żal rodzin ofiar… mogę panią tylko zapewnić, że policja już zajmuje się tą sprawą, zaś sprawcy… zostaną postawieni przed sprawiedliwością.
Och tak, na pewno ci żal dupku. Ale zaraz, Scott właścicielem Piekła…? Co się tu do cholery dzieje?
- Ej Kleo…
Odezwał się w końcu Jack. Jego oczy skierowały się do Kociaka, zaskoczonego faktem że ten… zapamiętał jego imię.
- Przełącz tą cholerną stację.
Tak też zrobił. Po chwili w radiu rozległ się męski głos spikera.
- …zamieszki w Chicago przybrały na sile, czyżby powtórka wydarzeń z Los Angeles, naszego drogiego ‘’Miasta Aniołów’’?...
Ach cholera. Kociak gwałtownym ruchem wyłączył radio. A co tam, nawet już dojechali na miejsce.
Stary, brudny, Brooklyński port. Do waszych uszu dobiegał kojący szum fal, zaś nozdrza wyłapały mieszany zapach świeżości… i ryb. Parę jachtów było zacumowanych przy molo, lecz wyglądały na raczej opuszczone, a nawet jak ktoś w nich był, to pewnie dawno już spał. Idealne miejsce, jeśli chce się porzucić samochód na pastwę złodziei, zaś samemu wymyć ubrania w brudnej, portowej wodzie. Zaparkowali samotnie, nie było wokół żadnego innego pojazdu, ponieważ reszta była parkowana na wyznaczonych miejscach wokół magazynów. Idealna przynęta… jeszcze tylko zabiorą swoje rzeczy, a kluczyki zostawią w stacyjce.
Za nimi wynurzał się las brzydkich budynków, w których nawet w nocy zawsze ktoś pracuje. Gdy spojrzeliście do przodu, spostrzegliście majestatyczną panoramę miasta. Drapacze chmur, potężne wieżowce, wszystkie rozświetlone, niczym choinki w Boże Narodzenie. Można by powiedzieć… piękny widok.
Jest tylko jedna rzecz, o której zdaje się zapomniał Malkavianin. Jedyna rzecz, której możecie się w tym miejscu obawiać…
- O cholera.
Dieter ruchem ręki nakazał się schylić. Erwan nerwowo zaczął energicznie ruszać głową, obserwując czerwone kształty, rozmazane przed jego oczyma.
Niedaleko dalej, z jednego z jachtów wyszły trzy postacie. Kobieta, i dwóch mężczyzn. Nie było by w tym nic dziwnego… gdyby nie nienaturalnie wielka łapa tejże kobiety, oraz potężna, niemalże olbrzymia sylwetka jednego z mężczyzn.
Jack natychmiast przypomniał sobie silnego Gangrela, którego pokonał wraz z Kociakiem w Sorye Club, zaś później odesłał w otchłań…
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Zaczął mówić szeptem:
- Wiecie chłopaki, są rzeczy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło. I ja jestem jedną z nich. - uśmiechnął się w mroku, kładąc się na ziemi. - Jak któryś wie, co do nich mówić, to niech próbuje. Ja zaczekam, chłopaki. Ponoć w gadce jesteście lepsi. - przewrócił się na plecy i spojrzał w gwiazdy. Przestał się przejmować tym co się ostatnio działo.
Pierwsza noc. Egzekutorzy... Ojciec. Ostrza mieczy. Dlaczego nie strzelali? Bo oni nie muszą. Zawsze zdołają dogonić tego, za kim są w pościgu.
Ostrza.
Ostrza.
Ostrza...
I vitae.
Tocząca się po chodniku głowa.
Stary TIR, stojący na drodze.
I mentor, zmiennokształtny, na granicy szaleństwa.
Kociak patrzył na księżyc, i uśmiechał się do niego. Koleżanka ze szkoły. Śliczna dziewczyna. Zawsze uśmiechali się do księżyca, by przekazał temu drugiemu uśmiech.
A tem głupi fiut poderwał ją, a potem zabił. Po pijaku wsiadł do samochodu, mówił że jest trzeźwy. Jemu nic się nie stało.
Kociak nigdy mu nie wybaczył.
Peter B... B... B... I po co, dlaczego, kto? Pytania, pytania, pytania...
Kocham bronić straconych pozycji.
Przynajmniej wynik bitwy jest jasny.
Zaczął mówić szeptem:
- Wiecie chłopaki, są rzeczy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło. I ja jestem jedną z nich. - uśmiechnął się w mroku, kładąc się na ziemi. - Jak któryś wie, co do nich mówić, to niech próbuje. Ja zaczekam, chłopaki. Ponoć w gadce jesteście lepsi. - przewrócił się na plecy i spojrzał w gwiazdy. Przestał się przejmować tym co się ostatnio działo.
Pierwsza noc. Egzekutorzy... Ojciec. Ostrza mieczy. Dlaczego nie strzelali? Bo oni nie muszą. Zawsze zdołają dogonić tego, za kim są w pościgu.
Ostrza.
Ostrza.
Ostrza...
I vitae.
Tocząca się po chodniku głowa.
Stary TIR, stojący na drodze.
I mentor, zmiennokształtny, na granicy szaleństwa.
Kociak patrzył na księżyc, i uśmiechał się do niego. Koleżanka ze szkoły. Śliczna dziewczyna. Zawsze uśmiechali się do księżyca, by przekazał temu drugiemu uśmiech.
A tem głupi fiut poderwał ją, a potem zabił. Po pijaku wsiadł do samochodu, mówił że jest trzeźwy. Jemu nic się nie stało.
Kociak nigdy mu nie wybaczył.
Peter B... B... B... I po co, dlaczego, kto? Pytania, pytania, pytania...
Kocham bronić straconych pozycji.
Przynajmniej wynik bitwy jest jasny.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Erwan jęczał w agonii. Setki igieł wbijały się w jego klatkę piersiową, za każdym razem wyrywając z niej kawałek.... duszy? Czy ktoś taki jak Erwan Jones miał duszę?
Kiedyś tak, ale odkąd zyskał nieśmiertelność z kazdym dniem oddalał się od człowieczeństwa.
Demon szalał w jego ciele, doznając istnej rozkoszy.
"Dziwny sen, na ścianie plama krwi, białe światło - chcę do niego iść" - pojawiło się w głowie wampira nie wiadomo skąd.
- Panie, czy zesyłasz na mnie zbawienie?... Czy kolejną klątwę?... Panie, nie lękam się gdy idę ciemną ścieżką, bo Ty jesteś przy mnie... - wyszeptał. Kiedyś to właśnie te słowa były dla niego wszystkim. Kiedyś, gdy był małym chłopcem.
Erwan jęczał w agonii. Setki igieł wbijały się w jego klatkę piersiową, za każdym razem wyrywając z niej kawałek.... duszy? Czy ktoś taki jak Erwan Jones miał duszę?
Kiedyś tak, ale odkąd zyskał nieśmiertelność z kazdym dniem oddalał się od człowieczeństwa.
Demon szalał w jego ciele, doznając istnej rozkoszy.
"Dziwny sen, na ścianie plama krwi, białe światło - chcę do niego iść" - pojawiło się w głowie wampira nie wiadomo skąd.
- Panie, czy zesyłasz na mnie zbawienie?... Czy kolejną klątwę?... Panie, nie lękam się gdy idę ciemną ścieżką, bo Ty jesteś przy mnie... - wyszeptał. Kiedyś to właśnie te słowa były dla niego wszystkim. Kiedyś, gdy był małym chłopcem.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Słowa Kapaneusa napełniły Dietera kroplą nadziei. Podążył wzrokiem za oddalającym się starcem. Dziwny, tajemniczy osobnik, zdający się być jedynym sprzymierzeńcem w tej całej farsie. Teraz odszedł, pozostawiając anarchistów przed niepewnym jutrem.
Scott i jego tajemnicze gierki. Hazardzista sam z siebie rzadko przyznaje się, że popadł w nałóg. Ventrue nawet nie spostrzeże kiedy straci grunt pod nogami. O ile już nie zaczął.
Rozmyślania przerwał szmer dochodzący od strony jachtu. Trzy potężne sylwetki, tutaj w dokach... To muszą być Gangrele.
- Czy ktoś nie proponował pertraktacji z Gangrelami jakiś czas temu? - Zerknął wymownie na Jacka. - Tutejsze wampiry z pewnością nie ucieszą się z niezapowiedzianej wizyty bandy włóczęgów.
Słowa Kapaneusa napełniły Dietera kroplą nadziei. Podążył wzrokiem za oddalającym się starcem. Dziwny, tajemniczy osobnik, zdający się być jedynym sprzymierzeńcem w tej całej farsie. Teraz odszedł, pozostawiając anarchistów przed niepewnym jutrem.
Scott i jego tajemnicze gierki. Hazardzista sam z siebie rzadko przyznaje się, że popadł w nałóg. Ventrue nawet nie spostrzeże kiedy straci grunt pod nogami. O ile już nie zaczął.
Rozmyślania przerwał szmer dochodzący od strony jachtu. Trzy potężne sylwetki, tutaj w dokach... To muszą być Gangrele.
- Czy ktoś nie proponował pertraktacji z Gangrelami jakiś czas temu? - Zerknął wymownie na Jacka. - Tutejsze wampiry z pewnością nie ucieszą się z niezapowiedzianej wizyty bandy włóczęgów.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel jakby będąc nieobecny duchem przysłuchiwał się słowom Kapaneusa. Nie wiedział czego dowodem miała być ta chwila szczerości czy choćby próby podniesienia ich samooceny. Jack wiedział jedno, wszystko co planowali ostatnio równo się pierdo****. Czego się dotknęli popadało w zniszczenie, tracili wszystko co w swym nieumarłym nie życiu cenili. Ich przystań w nocnych eskapadach, Niebo nie jest już tym czym było wcześniej. Do tego wszystkiego dochodziło widmo zemsty Scotta za ich wyczyny w Piekle. Właśnie, Piekło ich główny cel okazał się jedynie jakąś niepojętą przez nich zagrywką księcia. Nie mieli nawet pojęcia do czego zmierzali, co kryło się za tym wszystkim.
"- Czy ktoś nie proponował pertraktacji z Gangrelami jakiś czas temu?
- Tutejsze wampiry z pewnością nie ucieszą się z niezapowiedzianej wizyty bandy włóczęgów."
Słowa Erwana wyrwały gangrela z zadumy, a raczej z próby ogarnięcia ich marnej sytuacji...
- Spójrz na to z innej strony. Gdybyśmy się zapowiedzieli byliby przygotowani aby odpowiednio nas przyjąć...Przekonasz się Erwan ,że gangrele są niesamowicie dobrymi gospodarzami- Jack ruszył wolnym krokiem, lepsze to niż bezczynność i ogarniający z każdą chwilą strach... przed śmiercią?? wtórnym zdarzeniem w ich nieśmiertelnym żywocie. Ostatnie wydarzenia i fakty na jakie zostali wystawieni stłumił, a raczej wykorzenił go z świadomości gangrela. Śmierć może być jedynie ukojeniem i końcem jego bezsensownej egzystencji.
Mimo to przyświecał mu jeden jasny cel:"Stać się istnym cierniem w dup** wszystkich pierdolo*** zasrań** którym zdaje się że mogą manipulować nimi i niszczyć to co osiągnęli."
Gangrel zacisnął dłonie, kroki jego były miarowe i spokojne. Czerwone oczy zaświeciły z ciemności w której znajdował się jeszcze Jack. Jeśli jego współplemiency jeszcze nie zdołali ujrzeć tej niecodziennej zbieraniny dziwolągów teraz widzieli jednego na pewno.
Jack'owi nawet przez myśl nie przeszło aby sprawdzić czy ingram i berreta są na swych miejscach. W takiej chwili i tak pewnie się by nie zdały. Jeśli będą chcieli go zabić pewnie by im się udało. Jednak zawsze może zdarzyć się coś niespodziewanego. Kto wie, może to ich przeznaczenie właśnie wyciąga do nich swą dłoń, lub szpony...
- A myślałem że nie spotkamy już "żywego" ducha tej jakże pięknej nocy...- przemówił do nieznajomych, lekki uśmieszek ozdobił jego twarz. Albo był pewny siebie albo tylko starał zachować takie właśnie pozory.- Czym sobie zasłużyliśmy aby klan zgotował nam takie przyjazne przywitanie, chyba że to kolejny tej nocy jakże ciekawy zbieg okoliczności.- Jack czekał na reakcje trójki gangreli, wiedział że zachowuje się zuchwale i może źle na tym wyjść ale taki już był, nawet gdy był człowiekiem przejawiał swą gangrelską naturę...
Gangrel jakby będąc nieobecny duchem przysłuchiwał się słowom Kapaneusa. Nie wiedział czego dowodem miała być ta chwila szczerości czy choćby próby podniesienia ich samooceny. Jack wiedział jedno, wszystko co planowali ostatnio równo się pierdo****. Czego się dotknęli popadało w zniszczenie, tracili wszystko co w swym nieumarłym nie życiu cenili. Ich przystań w nocnych eskapadach, Niebo nie jest już tym czym było wcześniej. Do tego wszystkiego dochodziło widmo zemsty Scotta za ich wyczyny w Piekle. Właśnie, Piekło ich główny cel okazał się jedynie jakąś niepojętą przez nich zagrywką księcia. Nie mieli nawet pojęcia do czego zmierzali, co kryło się za tym wszystkim.
"- Czy ktoś nie proponował pertraktacji z Gangrelami jakiś czas temu?
- Tutejsze wampiry z pewnością nie ucieszą się z niezapowiedzianej wizyty bandy włóczęgów."
Słowa Erwana wyrwały gangrela z zadumy, a raczej z próby ogarnięcia ich marnej sytuacji...
- Spójrz na to z innej strony. Gdybyśmy się zapowiedzieli byliby przygotowani aby odpowiednio nas przyjąć...Przekonasz się Erwan ,że gangrele są niesamowicie dobrymi gospodarzami- Jack ruszył wolnym krokiem, lepsze to niż bezczynność i ogarniający z każdą chwilą strach... przed śmiercią?? wtórnym zdarzeniem w ich nieśmiertelnym żywocie. Ostatnie wydarzenia i fakty na jakie zostali wystawieni stłumił, a raczej wykorzenił go z świadomości gangrela. Śmierć może być jedynie ukojeniem i końcem jego bezsensownej egzystencji.
Mimo to przyświecał mu jeden jasny cel:"Stać się istnym cierniem w dup** wszystkich pierdolo*** zasrań** którym zdaje się że mogą manipulować nimi i niszczyć to co osiągnęli."
Gangrel zacisnął dłonie, kroki jego były miarowe i spokojne. Czerwone oczy zaświeciły z ciemności w której znajdował się jeszcze Jack. Jeśli jego współplemiency jeszcze nie zdołali ujrzeć tej niecodziennej zbieraniny dziwolągów teraz widzieli jednego na pewno.
Jack'owi nawet przez myśl nie przeszło aby sprawdzić czy ingram i berreta są na swych miejscach. W takiej chwili i tak pewnie się by nie zdały. Jeśli będą chcieli go zabić pewnie by im się udało. Jednak zawsze może zdarzyć się coś niespodziewanego. Kto wie, może to ich przeznaczenie właśnie wyciąga do nich swą dłoń, lub szpony...
- A myślałem że nie spotkamy już "żywego" ducha tej jakże pięknej nocy...- przemówił do nieznajomych, lekki uśmieszek ozdobił jego twarz. Albo był pewny siebie albo tylko starał zachować takie właśnie pozory.- Czym sobie zasłużyliśmy aby klan zgotował nam takie przyjazne przywitanie, chyba że to kolejny tej nocy jakże ciekawy zbieg okoliczności.- Jack czekał na reakcje trójki gangreli, wiedział że zachowuje się zuchwale i może źle na tym wyjść ale taki już był, nawet gdy był człowiekiem przejawiał swą gangrelską naturę...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Cichy jęk wydarł się z gardła jednego z mężczyzn. Tymczasem pozostała dwójka odwróciła się powoli, obrzucając Jacka wzrokiem dzikich, przerażająco zielonych oczu. Olbrzym chwycił drugiego mężczyznę, po czym pchnął go do przodu, wciąż trzymając go za ramię. Był to młody mężczyzna, o wysmaganej wiatrem twarzy, blond włosach, oraz o spanikowanym spojrzeniu. Gdy olbrzym go pchnął, ten padł na ziemię, podnosząc się szybko na kolana. Na swojej czarnej, skórzanej kurtce nosił ślady zadrapań, zaś w niektórych miejscach dało się zauważyć wyszarpnięte kawałki materiału. Jego spodnie, niebieskie dżinsy były całe brudne… nawet z miejsca w którym stał Jack, mógł zauważyć dużą plamę w okolicach krocza.
Stał tak przez chwilę, zastanawiając się czy aby nie zacząć uciekać. Kobieta wpatrywała się na niego z kamiennym wyrazem twarzy. A była to dość chuda twarz, i w świetle pobliskiej latarni wyglądała na trupią. Kości policzkowe wybijały się jakby ze skóry, tworząc dwa, szaro-niebieskie odznaczenia. Ubrana była w dżinsową kurtkę, spod której wystawał czerwony sweter, zaś całość była zwieńczona brunatnymi, sztruksowymi spodniami, z poszarpanymi kolanami. Spod ciemnej kominiarki, która wyglądała na trochę za wielką na nią, wyłaniały się czarne niczym noc włosy, sięgające jej aż do połowy pleców.
Spojrzała się na swojego towarzysza, zaś z oddali było widać… że chyba obnaża kły.
Olbrzym który jej towarzyszył, rzeczywiście przypominał Jackowi o Gangrelu, którego niegdyś dekapitował. Ta sama olbrzymia postura, podobne rysy twarzy, z tą różnicą że ten był całkiem łysy. Zabawne, ale jak zauważył De Croy, światło zdawało się nie odbijać od tej trupiej glacy. Mężczyzna był ubrany całkiem na czarno, tak że w innych okolicznościach, dałoby się go zauważyć dopiero w chwili ataku, gdy jak czarna pantera, skakałby na swoją ofiarę, miażdżąc ją już samą swoją masą. Czarna skórzana kurtka, luźno rozpięta, tak że można było zauważyć czarną koszulę, napiętą do granic możliwości na olbrzymim ciele wampira. Czarne, choć bardzo luźne, dżinsowe spodnie… jedynie jego buty były innego koloru. A były to stare, brudne adidasy, najwidoczniej takie które się już rozpadały.
Nadal milczeli. Jack zaczął się naprawdę bać. Już mógł słyszeć klnącego Dietera, oraz nawoływania Kociaka, aby ten się szybko wycofał.
I już gdy miał dać susa do tyłu, rozległ się głos kobiety.
- Jack… De Croy. Wiatr wiele o tobie mówi… a jeszcze więcej nasi ludzie w Queens.
Odwróciła się z powrotem do rozmówcy. Zielone oczy błysnęły, jakby w miłym zaskoczeniu… zauważyłeś że jej głos był chrypki, lecz zarazem słodki niczym miód.
- Czego chciałeś!? Jesteśmy zajęci, więc spieprzaj jeśli nie chcesz oberwać… zdrajco.
Stał tak przez chwilę, zastanawiając się czy aby nie zacząć uciekać. Kobieta wpatrywała się na niego z kamiennym wyrazem twarzy. A była to dość chuda twarz, i w świetle pobliskiej latarni wyglądała na trupią. Kości policzkowe wybijały się jakby ze skóry, tworząc dwa, szaro-niebieskie odznaczenia. Ubrana była w dżinsową kurtkę, spod której wystawał czerwony sweter, zaś całość była zwieńczona brunatnymi, sztruksowymi spodniami, z poszarpanymi kolanami. Spod ciemnej kominiarki, która wyglądała na trochę za wielką na nią, wyłaniały się czarne niczym noc włosy, sięgające jej aż do połowy pleców.
Spojrzała się na swojego towarzysza, zaś z oddali było widać… że chyba obnaża kły.
Olbrzym który jej towarzyszył, rzeczywiście przypominał Jackowi o Gangrelu, którego niegdyś dekapitował. Ta sama olbrzymia postura, podobne rysy twarzy, z tą różnicą że ten był całkiem łysy. Zabawne, ale jak zauważył De Croy, światło zdawało się nie odbijać od tej trupiej glacy. Mężczyzna był ubrany całkiem na czarno, tak że w innych okolicznościach, dałoby się go zauważyć dopiero w chwili ataku, gdy jak czarna pantera, skakałby na swoją ofiarę, miażdżąc ją już samą swoją masą. Czarna skórzana kurtka, luźno rozpięta, tak że można było zauważyć czarną koszulę, napiętą do granic możliwości na olbrzymim ciele wampira. Czarne, choć bardzo luźne, dżinsowe spodnie… jedynie jego buty były innego koloru. A były to stare, brudne adidasy, najwidoczniej takie które się już rozpadały.
Nadal milczeli. Jack zaczął się naprawdę bać. Już mógł słyszeć klnącego Dietera, oraz nawoływania Kociaka, aby ten się szybko wycofał.
I już gdy miał dać susa do tyłu, rozległ się głos kobiety.
- Jack… De Croy. Wiatr wiele o tobie mówi… a jeszcze więcej nasi ludzie w Queens.
Odwróciła się z powrotem do rozmówcy. Zielone oczy błysnęły, jakby w miłym zaskoczeniu… zauważyłeś że jej głos był chrypki, lecz zarazem słodki niczym miód.
- Czego chciałeś!? Jesteśmy zajęci, więc spieprzaj jeśli nie chcesz oberwać… zdrajco.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Strach??Czy może raczej obawa przed wymierzeniem kary za jego dawne czyny?? Co tak naprawdę ogarnęło serce gangrela? Tego zapewne nie wie nawet on sam, cokolwiek to mogło być znikło równie szybko jak się pojawiło.
Teraz nie było czasu na coś tak błahego jak strach. Nie teraz gdy nie tylko jego życie zależy od tego jak rozegra tą partie szachów.
Jack uśmiechnął się do swej rozmówczyni. Choć wiedział że nie jest graczem, i prawdopodobnie nie ma sił aby zostać jednym z nich miał coś na kształt nadziei. A raczej powinno się powiedzieć silnego uczucia zemsty i odegrania się na wrogach jego i jego kompanów.
-Czyli stałem się dość sławny pośród swego klanu... - rzekł pewnie, głos jego nie zdradzał nawet odrobiny wahania.-.. jak miło że znacie moje imię. I po co te nieprzyjacielskie słowa, przecież jesteśmy jedną wielką rodziną...- sarkazm aż kipi z tych słów, widać że Jack odzyskuje dawny swój charakterystyczny czarny humor. - Co to za zwierzątko z wami?? Czyżby klan potrzebował aż tak świeżej krwi??- uśmiechnął się ponownie, tym razem odsłaniając swe białe kły. Po chwili ciszy jaka nastała po jego słowach postanowił jeszcze raz przemówić.
- Chyba nie jestem zbytnio wścibski? Ciekawość po prostu pcha mnie do takich właśnie pytań- Jack przyjrzał się dokładnie mężczyźnie, próbując odgadnąć po co tej dwójce gangreli taka pokraka.
Zwykła owieczka prowadzona na rzeź? Ghul który wpadł w ich ręce? Materiał na nowego klanowicza? Jakiś informator który nie wywiązuje się z swych obowiązków? A może tylko zwykły worek treningowy aby odreagować stres? Kto mógł domyślić się do czego jest im potrzebny.
- Przejdźmy od razu do meritum- wyłonił się z mroku- Czy bylibyście tak uprzejmi i zaprowadzili nasz do starszych klanu?? Ostatnio byłem odłączony od najnowszych ploteczek i nie wiem kto teraz jest u steru...
Strach??Czy może raczej obawa przed wymierzeniem kary za jego dawne czyny?? Co tak naprawdę ogarnęło serce gangrela? Tego zapewne nie wie nawet on sam, cokolwiek to mogło być znikło równie szybko jak się pojawiło.
Teraz nie było czasu na coś tak błahego jak strach. Nie teraz gdy nie tylko jego życie zależy od tego jak rozegra tą partie szachów.
Jack uśmiechnął się do swej rozmówczyni. Choć wiedział że nie jest graczem, i prawdopodobnie nie ma sił aby zostać jednym z nich miał coś na kształt nadziei. A raczej powinno się powiedzieć silnego uczucia zemsty i odegrania się na wrogach jego i jego kompanów.
-Czyli stałem się dość sławny pośród swego klanu... - rzekł pewnie, głos jego nie zdradzał nawet odrobiny wahania.-.. jak miło że znacie moje imię. I po co te nieprzyjacielskie słowa, przecież jesteśmy jedną wielką rodziną...- sarkazm aż kipi z tych słów, widać że Jack odzyskuje dawny swój charakterystyczny czarny humor. - Co to za zwierzątko z wami?? Czyżby klan potrzebował aż tak świeżej krwi??- uśmiechnął się ponownie, tym razem odsłaniając swe białe kły. Po chwili ciszy jaka nastała po jego słowach postanowił jeszcze raz przemówić.
- Chyba nie jestem zbytnio wścibski? Ciekawość po prostu pcha mnie do takich właśnie pytań- Jack przyjrzał się dokładnie mężczyźnie, próbując odgadnąć po co tej dwójce gangreli taka pokraka.
Zwykła owieczka prowadzona na rzeź? Ghul który wpadł w ich ręce? Materiał na nowego klanowicza? Jakiś informator który nie wywiązuje się z swych obowiązków? A może tylko zwykły worek treningowy aby odreagować stres? Kto mógł domyślić się do czego jest im potrzebny.
- Przejdźmy od razu do meritum- wyłonił się z mroku- Czy bylibyście tak uprzejmi i zaprowadzili nasz do starszych klanu?? Ostatnio byłem odłączony od najnowszych ploteczek i nie wiem kto teraz jest u steru...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Gdy tylko wszedł w zasięg światła, wampirzyca natychmiast wlepiła wzrok w jego zalany krwią ubiór, oraz w liczne rany, które jeszcze dokuczały swojemu właścicielowi.
- Wyglądasz jakbyś przeszedł przez piekło…
Powiedziała w końcu. Jack uśmiechnął się z ironią.
- …wyglądasz jak gówno.
Olbrzym wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Czego chcesz…
Tu przerwała, sprzedając kolanko blondasowi, tak że ten zapiszczał i zaprzestał prób ucieczki.
- …od naszych starszych? I co sprawia, że myślisz że powiem o nich nawet najrzadsze gówno?
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wciąż patrząc się wyzywającym wzrokiem na przybysza.
- Wyglądasz jakbyś przeszedł przez piekło…
Powiedziała w końcu. Jack uśmiechnął się z ironią.
- …wyglądasz jak gówno.
Olbrzym wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Czego chcesz…
Tu przerwała, sprzedając kolanko blondasowi, tak że ten zapiszczał i zaprzestał prób ucieczki.
- …od naszych starszych? I co sprawia, że myślisz że powiem o nich nawet najrzadsze gówno?
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wciąż patrząc się wyzywającym wzrokiem na przybysza.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
-Hmmmm..- Jack wiedział jak zdenerwować rozmówce, nie zawsze wychodziło mu to na dobre ale uwielbiał jak jego rozmówca jest podirytowany. Teatralnie zamyślił się, zrobił to aby udowodnić swym rozmówcą że ich tok rozumowania jest co najmniej dziecinny.
-Co do piekła to zabawna historia..- uśmiechnął się.-... właśnie z tamtąd wracamy. Wpadliśmy tak żeby się przywitać nim ruszymy do Chicago. Później będziemy zajęci, wiesz zabójstwa, przejmowanie terytorium, intrygi zdrady i tym podobne, po prostu "urwanie głowy"- uśmiechnął się ponownie do swych jakże rozmownych współklanowiczów.- No jest wiele powodów dla których w waszym interesie jest nas doprowadzić nas do starszych klanu. Czy ja naprawdę muszę je wymieniać? Lepsze to niż późniejsze tłumaczenie się przed nimi dlaczego to przepuściliście taką szanse...
Jack stał pewnie, ręce dla wygody schował do kieszeni swych dżinsów. Spoglądał wyzywająco na gangreli oczekując ich reakcji.
-Hmmmm..- Jack wiedział jak zdenerwować rozmówce, nie zawsze wychodziło mu to na dobre ale uwielbiał jak jego rozmówca jest podirytowany. Teatralnie zamyślił się, zrobił to aby udowodnić swym rozmówcą że ich tok rozumowania jest co najmniej dziecinny.
-Co do piekła to zabawna historia..- uśmiechnął się.-... właśnie z tamtąd wracamy. Wpadliśmy tak żeby się przywitać nim ruszymy do Chicago. Później będziemy zajęci, wiesz zabójstwa, przejmowanie terytorium, intrygi zdrady i tym podobne, po prostu "urwanie głowy"- uśmiechnął się ponownie do swych jakże rozmownych współklanowiczów.- No jest wiele powodów dla których w waszym interesie jest nas doprowadzić nas do starszych klanu. Czy ja naprawdę muszę je wymieniać? Lepsze to niż późniejsze tłumaczenie się przed nimi dlaczego to przepuściliście taką szanse...
Jack stał pewnie, ręce dla wygody schował do kieszeni swych dżinsów. Spoglądał wyzywająco na gangreli oczekując ich reakcji.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Dziewczyna zamyśliła się. Lekko zmrużyła oczy, obserwując cię w milczeniu. Jej towarzysz po chwili powiedział coś po cichu, lecz nie na tyle, by nie dało się słyszeć dwóch słów…
Zabijmy go.
Ona tylko obrzuciła go przelotnym spojrzeniem, po czym znowu się odezwała.
- Może jednak mnie oświecisz, panie Zjadłem-wszystkie-kur*a-rozumy? Nie chcę wprowadzać żmii do legowiska matki… jeśli wiesz, co mam na myśli.
Kociak spojrzał się na latarnię. Całun ciemności wciąż go zasłaniał przed wzrokiem wampirów, choć miał dziwne uczucie, że ten duży go obserwuje… jedynie zielone ślepia błyskały w oddali.
Światło latarni migało… znowu, niczym jakiś niewyjaśniony znak. A może tylko się mu zdawało?
Zabijmy go.
Ona tylko obrzuciła go przelotnym spojrzeniem, po czym znowu się odezwała.
- Może jednak mnie oświecisz, panie Zjadłem-wszystkie-kur*a-rozumy? Nie chcę wprowadzać żmii do legowiska matki… jeśli wiesz, co mam na myśli.
Kociak spojrzał się na latarnię. Całun ciemności wciąż go zasłaniał przed wzrokiem wampirów, choć miał dziwne uczucie, że ten duży go obserwuje… jedynie zielone ślepia błyskały w oddali.
Światło latarni migało… znowu, niczym jakiś niewyjaśniony znak. A może tylko się mu zdawało?
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Wstał z ziemi, zlizał odrobinę krwi z ręki, i splunął nią na ziemię. Rozporostował się, słysząc jak po staremu strzela mu kręgosłup. Rozszerzył oczy w mroku, wpatrując się uważnie w Gangreli. Uśmiechnął się obleśnie, i przeniósł wzrok na młodego.
Uciekać, uciekać, uciekać.
Strzelił cicho palcami. Czas myślenia nadszedł. Chłopak chce wiać, tak? No to jak przestanie chcieć, to Gangrele się uspokoją, prawda? No to czemu by im nie pomóc.
Nie, nie chcesz uciekać. Nie boisz się. Olać to, w sumie. Bo i po co się męczyć z ucieczką... Stać tu w miejscu. Nie ma strachu, nie ma grozy. Nie ma nic.
Chłopak spokojny - Gangrele spokojni. Jacka sprzątną, jak tak dalej pójdzie, ale to nieistotne. Straty się nie liczą na drodze do zwycięstwa, prawda?
Kociak ruszył powoli w stronę Jacka, stanął przy drużynowym Dzikusie i z teatralnym westchnieniem zaczął:
- Niech się szanowni państwo nie denerwują, Jackowi czasem odbija, ale zaraz się uspokoi, prawda, kochanie? - Kociak otrząsnął rękaw z krwi, jednocześnie przytulając się do Jacka.
Wstał z ziemi, zlizał odrobinę krwi z ręki, i splunął nią na ziemię. Rozporostował się, słysząc jak po staremu strzela mu kręgosłup. Rozszerzył oczy w mroku, wpatrując się uważnie w Gangreli. Uśmiechnął się obleśnie, i przeniósł wzrok na młodego.
Uciekać, uciekać, uciekać.
Strzelił cicho palcami. Czas myślenia nadszedł. Chłopak chce wiać, tak? No to jak przestanie chcieć, to Gangrele się uspokoją, prawda? No to czemu by im nie pomóc.
Nie, nie chcesz uciekać. Nie boisz się. Olać to, w sumie. Bo i po co się męczyć z ucieczką... Stać tu w miejscu. Nie ma strachu, nie ma grozy. Nie ma nic.
Chłopak spokojny - Gangrele spokojni. Jacka sprzątną, jak tak dalej pójdzie, ale to nieistotne. Straty się nie liczą na drodze do zwycięstwa, prawda?
Kociak ruszył powoli w stronę Jacka, stanął przy drużynowym Dzikusie i z teatralnym westchnieniem zaczął:
- Niech się szanowni państwo nie denerwują, Jackowi czasem odbija, ale zaraz się uspokoi, prawda, kochanie? - Kociak otrząsnął rękaw z krwi, jednocześnie przytulając się do Jacka.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Tremere bardzo ciężko wstał, uciskając ranę w klatce piersiowej.
"Bardzo potrzebuję Michaela..." - znów pomyślał o tajemniczym spokrewnionym.
Erwan znów widział krwiste zarysy. To, co zrobił Kociak bardzo go zaskoczyło. Podejrzewał, że to część gry. Póki co wolał się do niej nie mieszać, wciąż był otępiały i jego umysł nie pracował jak powinien. Całą siłę przekładał na walkę z szaleństwem. Przegrywał. Teraz wszystko zależało od Jacka, Kociaka i Dietera.
Tremere bardzo ciężko wstał, uciskając ranę w klatce piersiowej.
"Bardzo potrzebuję Michaela..." - znów pomyślał o tajemniczym spokrewnionym.
Erwan znów widział krwiste zarysy. To, co zrobił Kociak bardzo go zaskoczyło. Podejrzewał, że to część gry. Póki co wolał się do niej nie mieszać, wciąż był otępiały i jego umysł nie pracował jak powinien. Całą siłę przekładał na walkę z szaleństwem. Przegrywał. Teraz wszystko zależało od Jacka, Kociaka i Dietera.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Jack spojrzał mętnym wzrokiem na Malka. Jego czyn był zbytnio pochopny i głupi. Może nie zdawał sobie z tego sprawy ale igrał teraz z czymś znacznie groźniejszym niż do tej pory. Choć DeCroy starał się zawsze trzymać nerwy na wodzy, tym razem Kociak przesadził, miarka się przebrała.
Gangrel wyszarpnął nagle rękę wprost z kieszeni. Uderzył precyzyjnie w mostek wampira, jednak jego cios był jedynie sygnałem dla szaleńca aby nie mieszał się do spraw między jego klanem a nim.
- Czyżby w klanie zaprzestano używać dobrych manier??- skierował natychmiast wzrok na kobietę, uśmiechnął się mile. Rozmowa z gangrelami nigdy nie należała do rzeczy prostych. Zazwyczaj kończyła się śmiercią jednej strony. Ci którzy okażą strach stają się zwierzyną, taka była prawda. Jack nie mógł pozwolić sobie na taką sytuacje, dwójka stojących przed nim gangreli nie mogłaby się stać łowcami.
- Rozumiem twoją troskę odnośnie "legowiska matki", ale dziwi mnie fakt że obawiasz się naszej grupy, przecież przychodzimy w pokoju...- gangrel ziewnął znudzony zaistniałą sytuacją.- Nie wyglądacie mi jednak na wampiry które powinny mieszać się w sprawy starszych ale zdradzę wam sekret. Chodzi o granice... mam nadzieje że jesteście wystarczająco duzi żeby wiedzieć o co mi chodzi i na tyle rozsądni ażeby wiedzieć że jest to ważna sprawa...która może zainteresować klan...
Jack spojrzał mętnym wzrokiem na Malka. Jego czyn był zbytnio pochopny i głupi. Może nie zdawał sobie z tego sprawy ale igrał teraz z czymś znacznie groźniejszym niż do tej pory. Choć DeCroy starał się zawsze trzymać nerwy na wodzy, tym razem Kociak przesadził, miarka się przebrała.
Gangrel wyszarpnął nagle rękę wprost z kieszeni. Uderzył precyzyjnie w mostek wampira, jednak jego cios był jedynie sygnałem dla szaleńca aby nie mieszał się do spraw między jego klanem a nim.
- Czyżby w klanie zaprzestano używać dobrych manier??- skierował natychmiast wzrok na kobietę, uśmiechnął się mile. Rozmowa z gangrelami nigdy nie należała do rzeczy prostych. Zazwyczaj kończyła się śmiercią jednej strony. Ci którzy okażą strach stają się zwierzyną, taka była prawda. Jack nie mógł pozwolić sobie na taką sytuacje, dwójka stojących przed nim gangreli nie mogłaby się stać łowcami.
- Rozumiem twoją troskę odnośnie "legowiska matki", ale dziwi mnie fakt że obawiasz się naszej grupy, przecież przychodzimy w pokoju...- gangrel ziewnął znudzony zaistniałą sytuacją.- Nie wyglądacie mi jednak na wampiry które powinny mieszać się w sprawy starszych ale zdradzę wam sekret. Chodzi o granice... mam nadzieje że jesteście wystarczająco duzi żeby wiedzieć o co mi chodzi i na tyle rozsądni ażeby wiedzieć że jest to ważna sprawa...która może zainteresować klan...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Wampirzyca spojrzała się z niepokojem na Kociaka. Może była rozbawiona, a może nagłe pojawienie się drugiego gracza wyrzuciło ją z równowagi, ale tak czy siak, nie dała tego po sobie poznać. Zabawne, ale ta dwójka czuła się teraz jak zaszczute zwierzęta, trzymające w pyskach swoją ofiarę, lecz o to silniejsze drapieżniki zbliżyły się do nich.
Zielone oczy wbiły się ponownie w Jacka. W głębi duszy, można było poczuć niepokój kobiety oraz jej towarzysza.
- A kim jest on?
Kiwnęła głową na Malka.
- Twoim chłoptasiem, który cię trzyma na obroży?
Zaśmiała się cicho, na siłę starając się wyrazić swoje obrzydzenie Jackiem.
- No i kim są tamci, co się kryją przy wozie?
Chwila milczenia, podczas której olbrzym robi parę kroków do przodu, pchając przed sobą blondasa. O dziwo, mężczyzna nie protestował, był wręcz spokojny i dawał się prowadzić. Wampir zasłaniał teraz połową wielkiego ciała swoją zadziorną kompankę. Czy przypadkiem, czy zamierzenie, ale odbijając światło z latarni, błysnął przy jego pasku na pół wyjęty nóż, który wyglądał jakby mógł odciąć rękę jednym zgrabnym ruchem.
- Zanim zaczniemy robić interesy, wolę wiedzieć z kim mam do czynienia.
Powiedziała dziewczyna, kładąc silny akcent na słowa ‘’interesy’’ oraz ‘’kim’’. Zawadiacki uśmiech pojawił się na jej twarzy, choć jej postawa nadal była bojowa.
Zielone oczy wbiły się ponownie w Jacka. W głębi duszy, można było poczuć niepokój kobiety oraz jej towarzysza.
- A kim jest on?
Kiwnęła głową na Malka.
- Twoim chłoptasiem, który cię trzyma na obroży?
Zaśmiała się cicho, na siłę starając się wyrazić swoje obrzydzenie Jackiem.
- No i kim są tamci, co się kryją przy wozie?
Chwila milczenia, podczas której olbrzym robi parę kroków do przodu, pchając przed sobą blondasa. O dziwo, mężczyzna nie protestował, był wręcz spokojny i dawał się prowadzić. Wampir zasłaniał teraz połową wielkiego ciała swoją zadziorną kompankę. Czy przypadkiem, czy zamierzenie, ale odbijając światło z latarni, błysnął przy jego pasku na pół wyjęty nóż, który wyglądał jakby mógł odciąć rękę jednym zgrabnym ruchem.
- Zanim zaczniemy robić interesy, wolę wiedzieć z kim mam do czynienia.
Powiedziała dziewczyna, kładąc silny akcent na słowa ‘’interesy’’ oraz ‘’kim’’. Zawadiacki uśmiech pojawił się na jej twarzy, choć jej postawa nadal była bojowa.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!