[WH - Freestyle] Drużyna Pierwsza
Aria
Dziewczyna spędziła resztę wieczoru i nocy na dopytywaniu się, a udało jej się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Ponoć do Nuln zawitało dwóch najlepszych zabójców z najniebezpieczniejszych organizacji. Klan Pająka i Gildia Skorpiona, nie wiadomo jeszcze było, kto jest ich celem, choć zawsze to były wysoko postawione osoby.
Ponoć została dokonana kradzież ważnych magicznych przedmiotów, które miały znaleźć bezpieczne schronienie w Wieży Magii, zwanej też Magiczną Akademią. Wiadomo było tylko tyle, że jakaś młoda kobieta była w to zamieszana, jednak nikt nie potrafił podać jej dokładniejszego opisu, poza srebrzystymi włosami...
Parsival, Braga
Ściemniało się już, Parsival powoli odzyskiwał przytomność. Bracia zaczęli ze sobą rozmawiać, gdy rozległo się pukanie do pokoju. Braga niewiele myśląc podniósł się ciężko z krzesła i poszedł otworzyć. W drzwiach zobaczył chłopca na posyłki, który ciekawie zaglądając do pokoju zapytał:
- Słyszałem, że jest tu druid, jeden elf potrzebuje opieki, bo jest ranny. Złoją mi skórę, jeśli wrócę bez jakiegoś uzdrowiciela. Proszę mi pomóc...
Parsival na słowa 'ranny elf' od razu oprzytomniał i poczuł się lepiej. Czyżby to mógł być Livrian? Która była godzina? Jak długo leżał nieprzytomny? Czy zawiódł w swej misji?
Zaknafein, Pewniak
Chłopiec nie wracał przez dłuższy czas, co mocno niepokoiło karczmarza. Bardziej się obawiał gniewu klienta, niż martwił się o zdrowie czy bezpieczeństwo chłopaka. Przechadzał się nerwowo z miejsca na miejsce, co chwila posyłając coś do pokoju Zaknafein'a. Zaparzył ziół, naszykował chłodnej wody i kawałek czystego płótna. Uszykował kolację i podał razem z piwem.
- Jest późno panie - zauważył. - Ciężko będzie o tej godzinie i tym bardziej na trakcie znaleźć jakiegoś uzdrowiciela. Ale jeśli jakiś jest w okolicy, to Pete go znajdzie, proszę się nie martwić.
Mandir, Vergil, Fryderyk
Elfy spędziły wieczór w swoim towarzystwie, z czego oboje byli bardzo radzi. Godziny upłynęły im szybko przy winie, muzyce i rozmowie o dawnych czasach. Rano Kage poprosiła, by Mandir poszedł razem z Fryderykiem i dołączył do uzdrowiciela w karczmie przy bramie. Dała mu dokładne namiary, nie chciała, by się zgubił. Jego przyjaciel, Vergil, także był tam mile widziany, o ile nie miał lepszych planów na 'przydanie' się drużynie.
Bern
Jakiś czas później mężczyzna dostał odpowiedź.
'Mandi przyjdzie z kolegą, Fryderyk może później dołączy. Kage.'
Wiadomość była pisana w pośpiechu, jakby dziewczyna nie miała teraz wiele czasu na cokolwiek. Możliwe też, że posłaniec ją zbudził, wszak wczesna to jeszcze była pora...
Dziewczyna spędziła resztę wieczoru i nocy na dopytywaniu się, a udało jej się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Ponoć do Nuln zawitało dwóch najlepszych zabójców z najniebezpieczniejszych organizacji. Klan Pająka i Gildia Skorpiona, nie wiadomo jeszcze było, kto jest ich celem, choć zawsze to były wysoko postawione osoby.
Ponoć została dokonana kradzież ważnych magicznych przedmiotów, które miały znaleźć bezpieczne schronienie w Wieży Magii, zwanej też Magiczną Akademią. Wiadomo było tylko tyle, że jakaś młoda kobieta była w to zamieszana, jednak nikt nie potrafił podać jej dokładniejszego opisu, poza srebrzystymi włosami...
Parsival, Braga
Ściemniało się już, Parsival powoli odzyskiwał przytomność. Bracia zaczęli ze sobą rozmawiać, gdy rozległo się pukanie do pokoju. Braga niewiele myśląc podniósł się ciężko z krzesła i poszedł otworzyć. W drzwiach zobaczył chłopca na posyłki, który ciekawie zaglądając do pokoju zapytał:
- Słyszałem, że jest tu druid, jeden elf potrzebuje opieki, bo jest ranny. Złoją mi skórę, jeśli wrócę bez jakiegoś uzdrowiciela. Proszę mi pomóc...
Parsival na słowa 'ranny elf' od razu oprzytomniał i poczuł się lepiej. Czyżby to mógł być Livrian? Która była godzina? Jak długo leżał nieprzytomny? Czy zawiódł w swej misji?
Zaknafein, Pewniak
Chłopiec nie wracał przez dłuższy czas, co mocno niepokoiło karczmarza. Bardziej się obawiał gniewu klienta, niż martwił się o zdrowie czy bezpieczeństwo chłopaka. Przechadzał się nerwowo z miejsca na miejsce, co chwila posyłając coś do pokoju Zaknafein'a. Zaparzył ziół, naszykował chłodnej wody i kawałek czystego płótna. Uszykował kolację i podał razem z piwem.
- Jest późno panie - zauważył. - Ciężko będzie o tej godzinie i tym bardziej na trakcie znaleźć jakiegoś uzdrowiciela. Ale jeśli jakiś jest w okolicy, to Pete go znajdzie, proszę się nie martwić.
Mandir, Vergil, Fryderyk
Elfy spędziły wieczór w swoim towarzystwie, z czego oboje byli bardzo radzi. Godziny upłynęły im szybko przy winie, muzyce i rozmowie o dawnych czasach. Rano Kage poprosiła, by Mandir poszedł razem z Fryderykiem i dołączył do uzdrowiciela w karczmie przy bramie. Dała mu dokładne namiary, nie chciała, by się zgubił. Jego przyjaciel, Vergil, także był tam mile widziany, o ile nie miał lepszych planów na 'przydanie' się drużynie.
Bern
Jakiś czas później mężczyzna dostał odpowiedź.
'Mandi przyjdzie z kolegą, Fryderyk może później dołączy. Kage.'
Wiadomość była pisana w pośpiechu, jakby dziewczyna nie miała teraz wiele czasu na cokolwiek. Możliwe też, że posłaniec ją zbudził, wszak wczesna to jeszcze była pora...
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Fryderyk
Wstał wcześnie, mimo że położył się późno.
Cztery godziny snu to dość dla ludzkiego organizmu. Tak naprawdę, wystarczają nawet dwie, ale po co ma zachowywać aż tak wielką dyscyplinę, gdy nie ma co robić w wolnym czasie?
Zastanowił się głęboko. W Nuln było niewielkie kolegium magów Śmierci, ale to wymagałoby długiego spaceru, a nie wiadomo jak wiele czasu zostanie magowi gdy przystąpi do wykonywania zadania.
A poza tym, pożyczanie ksiąg wiąże się z wpłaceniem ogromnej kaucji.
Nie, to nie ma sensu.
Mag ubrał się w szatę, zszedł na dół i zamówił śniadanie. Podziwiał piękny wystrój głównej sali, czekając na Mandira.
Wstał wcześnie, mimo że położył się późno.
Cztery godziny snu to dość dla ludzkiego organizmu. Tak naprawdę, wystarczają nawet dwie, ale po co ma zachowywać aż tak wielką dyscyplinę, gdy nie ma co robić w wolnym czasie?
Zastanowił się głęboko. W Nuln było niewielkie kolegium magów Śmierci, ale to wymagałoby długiego spaceru, a nie wiadomo jak wiele czasu zostanie magowi gdy przystąpi do wykonywania zadania.
A poza tym, pożyczanie ksiąg wiąże się z wpłaceniem ogromnej kaucji.
Nie, to nie ma sensu.
Mag ubrał się w szatę, zszedł na dół i zamówił śniadanie. Podziwiał piękny wystrój głównej sali, czekając na Mandira.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 4
- Rejestracja: piątek, 12 stycznia 2007, 21:01
Vergil
*Łeeeee... Ale mnie łeb boli... Ile ja wczoraj wypiłem?* Elf otworzył jedno, potem drugie w końcu oboje oczu. Usiadł na swoim łóżku i podrapał się po głowie. *NA DUCHA LASÓW GDZIE JA JESTEM ?... aaaa no tak już pamiętam... znaczy się nie pamiętam ale wiem gdzie jestem; a może nie* Wstał ubrał się i pościelał łóżko. Odgłos ziewania rozległ się w całym pokoju. Potrząsł głową jak koń którego męczą muchy i poprawił włosy które jak na złość zasłoniły mu oczy. Sprawdził czy nic nie zostawił i wyszedł z pokoju... Chwile potem wrócił do niego i zabrał swój pas... *Ehhh jak zwykle* Schody dzisiejszego dnia były wyjątkowo nieuprzejme i falowały przy każdym kroku. Gdy szczęśliwie dotarł na parter, lekko zataczając się podążył w stronę Fryderyka.
Witam w tak pięknym dniu mości pana. Ruchem pół wirowym dotarł do krzesła przy stoliku Fryderyka i usiadł na nim. Odczepił jeden z flakoników przy swoim pasie i pociągnął z niego zdrowo. Zadziwiające było, że mimo wężowego chodu nie zdradzał on żadnych innych oznak działania alkoholu, jaki poprzedniej nocy wtłoczył w siebie.
Herbatę i coś do jedzenia bym poprosił Powiedział przymilnym tonem do jednej z kelnerek.
Mam pytanie, może niedyskretne ale warte zadania, co właściwie będziemy dziś robić? Wypowiedź zakończył szerokim uśmiechem.[/i]
*Łeeeee... Ale mnie łeb boli... Ile ja wczoraj wypiłem?* Elf otworzył jedno, potem drugie w końcu oboje oczu. Usiadł na swoim łóżku i podrapał się po głowie. *NA DUCHA LASÓW GDZIE JA JESTEM ?... aaaa no tak już pamiętam... znaczy się nie pamiętam ale wiem gdzie jestem; a może nie* Wstał ubrał się i pościelał łóżko. Odgłos ziewania rozległ się w całym pokoju. Potrząsł głową jak koń którego męczą muchy i poprawił włosy które jak na złość zasłoniły mu oczy. Sprawdził czy nic nie zostawił i wyszedł z pokoju... Chwile potem wrócił do niego i zabrał swój pas... *Ehhh jak zwykle* Schody dzisiejszego dnia były wyjątkowo nieuprzejme i falowały przy każdym kroku. Gdy szczęśliwie dotarł na parter, lekko zataczając się podążył w stronę Fryderyka.
Witam w tak pięknym dniu mości pana. Ruchem pół wirowym dotarł do krzesła przy stoliku Fryderyka i usiadł na nim. Odczepił jeden z flakoników przy swoim pasie i pociągnął z niego zdrowo. Zadziwiające było, że mimo wężowego chodu nie zdradzał on żadnych innych oznak działania alkoholu, jaki poprzedniej nocy wtłoczył w siebie.
Herbatę i coś do jedzenia bym poprosił Powiedział przymilnym tonem do jednej z kelnerek.
Mam pytanie, może niedyskretne ale warte zadania, co właściwie będziemy dziś robić? Wypowiedź zakończył szerokim uśmiechem.[/i]
-
- Majtek
- Posty: 136
- Rejestracja: niedziela, 3 grudnia 2006, 17:04
Mandir
Zaraz po tym jak dostał wiadomość postanowił jak najszybciej udać się pod wyznaczony adres. I tam dopiero zjeść śniadanie. Miał nadzieję, że Fryderyk już nie śpi. Oczekiwał na dole również swojego przyjaciela. Choć było bardzo prawdopodobne, że jeszcze śpi wczoraj wypili razem całkiem dużo nawet Mandira bolała dziś głowa a było jasne że Vergil ma nieco słabszą głowę w tym pałacu to uczą tylko jak moczyć usta w cudownym winie. Mandir nienawidził tych dworskich manier. Gdy wreszcie przemył się i ubrał postanowił zejść na dół. Zbiegł sprawnie po schodach przeskakując naraz po trzy schody. A gdy wchodził na salę usłyszał wypowiedz Vergila. -Widze że wstaje ostatni, ja z Fryderykiem mamy iść do karczmy pod ten adres. A co ty będziesz robił to ja nie wiem.- powiedział wesoło Mandir i poklepał przyjaciela po plecach. W tym momencie kelnerka wniosła jedzenie dla Vergila. Mandir podał przyjacielowi adres karczmy. - Jak nie znajdziesz sobie zajęcia to wpadnij. A my musimy już chyba iść- zwrócił się do maga.
Zaraz po tym jak dostał wiadomość postanowił jak najszybciej udać się pod wyznaczony adres. I tam dopiero zjeść śniadanie. Miał nadzieję, że Fryderyk już nie śpi. Oczekiwał na dole również swojego przyjaciela. Choć było bardzo prawdopodobne, że jeszcze śpi wczoraj wypili razem całkiem dużo nawet Mandira bolała dziś głowa a było jasne że Vergil ma nieco słabszą głowę w tym pałacu to uczą tylko jak moczyć usta w cudownym winie. Mandir nienawidził tych dworskich manier. Gdy wreszcie przemył się i ubrał postanowił zejść na dół. Zbiegł sprawnie po schodach przeskakując naraz po trzy schody. A gdy wchodził na salę usłyszał wypowiedz Vergila. -Widze że wstaje ostatni, ja z Fryderykiem mamy iść do karczmy pod ten adres. A co ty będziesz robił to ja nie wiem.- powiedział wesoło Mandir i poklepał przyjaciela po plecach. W tym momencie kelnerka wniosła jedzenie dla Vergila. Mandir podał przyjacielowi adres karczmy. - Jak nie znajdziesz sobie zajęcia to wpadnij. A my musimy już chyba iść- zwrócił się do maga.
-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
Kessen westchnął, spojrzał w niebo i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Bogowie, czemu to zawsze mnie spotyka? - westchnął raz jeszcze i opuścił wzrok na Evereth. - Dobrze, możesz iść, tylko nie plącz się pod nogami... - uśmiechnął się złośliwie.
Nie czekając na jej reakcję odwrócił się i skierował swe kroki ku Czarnemu Smokowi.
'Oby medykowi nie strzeliło do głowy szlajać się gdzieś'- pomyślał i przyspieszył kroku. Co jakiś czas zerkając za siebię z cichą nadzieją że jego 'ogon' nie nadąży. Jednak Evereth sunęła za nim jak cień.
- Bogowie, czemu to zawsze mnie spotyka? - westchnął raz jeszcze i opuścił wzrok na Evereth. - Dobrze, możesz iść, tylko nie plącz się pod nogami... - uśmiechnął się złośliwie.
Nie czekając na jej reakcję odwrócił się i skierował swe kroki ku Czarnemu Smokowi.
'Oby medykowi nie strzeliło do głowy szlajać się gdzieś'- pomyślał i przyspieszył kroku. Co jakiś czas zerkając za siebię z cichą nadzieją że jego 'ogon' nie nadąży. Jednak Evereth sunęła za nim jak cień.
-
- Pomywacz
- Posty: 31
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 18:05
- Lokalizacja: Z piekła rodem
Braga
Braga nie lubił się rozczulać nad przeszłością ale ta rozmowa wywołała na nim wielkie wrażenie. Dawno nie był z nikim taki szczery. Parsivalu odpocznij jeszcze chwile albo niech ten chłopak pomoże ci dojści. Po czym bez słowa udał się w zadumie do karczmarza by kupić troche oliwy. Takiej jakiej używa się w kuchni. *Dawno nie przeczyściłem broni*. Od wielu lat jego reworwery były jego najlepszymi przyjaciółmi. Ivory i Ebony bo tak je nazwał pijąc kiedyś w karczmie z paroma krasnoludami. Pamiętał jak dziś ból w krzyżu gdy musiał wynosić ich zapitych za karczme. Od dzieciństwa słynął z mocnej głowy. Gdy dostał oliwe ułorzył się pod rozłożystym drzewem tak by światło karczmy padało tylko na rozłożoną broń. Gdy już się z nią uporał wyjął z kieszeni osełke i począł ostrzyć topór. Drobne iskierki opadały na wilgotną trawe gasnąc w kroplach rosy. Postanowił rozejrzć się bardziej po gościńcu.
Braga nie lubił się rozczulać nad przeszłością ale ta rozmowa wywołała na nim wielkie wrażenie. Dawno nie był z nikim taki szczery. Parsivalu odpocznij jeszcze chwile albo niech ten chłopak pomoże ci dojści. Po czym bez słowa udał się w zadumie do karczmarza by kupić troche oliwy. Takiej jakiej używa się w kuchni. *Dawno nie przeczyściłem broni*. Od wielu lat jego reworwery były jego najlepszymi przyjaciółmi. Ivory i Ebony bo tak je nazwał pijąc kiedyś w karczmie z paroma krasnoludami. Pamiętał jak dziś ból w krzyżu gdy musiał wynosić ich zapitych za karczme. Od dzieciństwa słynął z mocnej głowy. Gdy dostał oliwe ułorzył się pod rozłożystym drzewem tak by światło karczmy padało tylko na rozłożoną broń. Gdy już się z nią uporał wyjął z kieszeni osełke i począł ostrzyć topór. Drobne iskierki opadały na wilgotną trawe gasnąc w kroplach rosy. Postanowił rozejrzć się bardziej po gościńcu.
A true master paralyzes his opponent, leaving him vulnerable to an attack.
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Fryderyk Wilhelm
Wstał z miejsca, zapłacił za śniadanie, zarzucił kaptur z powrotem na głowę, żeby nie straszyć klientów i wskazał ręką w stronę wyjścia.
Bo po cóż mówić?
Gdy Mandir ruszył z miejsca, Fryderyk skłonił się towarzyszowi, który siedział z nim przy stole, i ruszył za nim.
Skręcił do stajni, wziąć ze sobą konia i kosę. Rappego chwycił za uzdę, kosę wsadził drzewcem do juków i ruszył w stronę karczmy do której prowadził go towarzysz.
Wstał z miejsca, zapłacił za śniadanie, zarzucił kaptur z powrotem na głowę, żeby nie straszyć klientów i wskazał ręką w stronę wyjścia.
Bo po cóż mówić?
Gdy Mandir ruszył z miejsca, Fryderyk skłonił się towarzyszowi, który siedział z nim przy stole, i ruszył za nim.
Skręcił do stajni, wziąć ze sobą konia i kosę. Rappego chwycił za uzdę, kosę wsadził drzewcem do juków i ruszył w stronę karczmy do której prowadził go towarzysz.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Pora była jak najbardziej odpowiednia, krótko przed nadejsciem wiadomości od Kage strażnicy ospale otworzyli ciężkie wrota niczym tame, przez kórą zaczął płynąć powoli malutki ale z czasem przybierajacy na sile potok ludzi, zwierząt, wozów i furmanek. Bern wręczył urwisowi jeszcze kilka miedziaków.
- Tylko nie przepij ich od razu rzucił z uśmiechem.
Przed oczami uzdrowiciela roztoczył sie widok całej armi codziennie rano oblegajacej miasto. Wozy z mąką, dostawcy rzeźni, ludzie z koszami świeżych owoców i wszystkiego co miało lądować na stołach prostego mieszkańca tego olbrzymiego miasta. Przybywajacy z daleka kupcy wiozący ze sobą drogocenne przyprawy lub rzadki gatunki drewna. Wśród tej roztańczonej feeri barw i dźwięków usiłował wypatrzeć twarz zapamiętana z ryciny, którą widział w karczmie. Z niecierpliwością czekał na posiłki, samotne czekanie nigdy nie wpływało na niego zbyt dobrze. Na szczeście pomagał mu naparjego własnej kompozycji, sprawdzony już dosyć dawno. Kora wierzbowa w połączeniu z czarnym bzem i odrobinką kozłka lekarskiego i trzema goździkami na kubek. Napój zalany wrzącą wodą miał niesamowity smak, nie każdemu przypadał do gustu ale dodawał energii i zwiększała tolerancje organizmu na trucizny.
Wielobarwny korowód ciagnał sie przed jego oczami ale jak na razie nie dostrzegał tej jednej konkretnej twarzy.
Pora była jak najbardziej odpowiednia, krótko przed nadejsciem wiadomości od Kage strażnicy ospale otworzyli ciężkie wrota niczym tame, przez kórą zaczął płynąć powoli malutki ale z czasem przybierajacy na sile potok ludzi, zwierząt, wozów i furmanek. Bern wręczył urwisowi jeszcze kilka miedziaków.
- Tylko nie przepij ich od razu rzucił z uśmiechem.
Przed oczami uzdrowiciela roztoczył sie widok całej armi codziennie rano oblegajacej miasto. Wozy z mąką, dostawcy rzeźni, ludzie z koszami świeżych owoców i wszystkiego co miało lądować na stołach prostego mieszkańca tego olbrzymiego miasta. Przybywajacy z daleka kupcy wiozący ze sobą drogocenne przyprawy lub rzadki gatunki drewna. Wśród tej roztańczonej feeri barw i dźwięków usiłował wypatrzeć twarz zapamiętana z ryciny, którą widział w karczmie. Z niecierpliwością czekał na posiłki, samotne czekanie nigdy nie wpływało na niego zbyt dobrze. Na szczeście pomagał mu naparjego własnej kompozycji, sprawdzony już dosyć dawno. Kora wierzbowa w połączeniu z czarnym bzem i odrobinką kozłka lekarskiego i trzema goździkami na kubek. Napój zalany wrzącą wodą miał niesamowity smak, nie każdemu przypadał do gustu ale dodawał energii i zwiększała tolerancje organizmu na trucizny.
Wielobarwny korowód ciagnał sie przed jego oczami ale jak na razie nie dostrzegał tej jednej konkretnej twarzy.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
-
- Marynarz
- Posty: 203
- Rejestracja: sobota, 20 stycznia 2007, 21:21
- Numer GG: 2894983
- Lokalizacja: z przypadku
- Kontakt:
Evereth
Kessen zgodził się zabrać ją ze sobą i ruszyli wreszcie dalej. Tylko nie plącz się pod nogami – powtarzała w myslach – kara go za to nie ominie – na tą mysl usmiechnęła się szeroko, ale szybko usmiech spełzł z jej twarzy gdy potknęła sie na wystającym kamieniu Nic na siebie nie uważam – skrzywiła się, wyprostowała i ruszyła pewnym krokiem przed siebie, od czasu do czasu zerkajac na ziemie.
- A powiesz mi chociaż gdzie idziemy? – zawołała do Kessena ale ten nie raczył odpowiedzieć. Pewnie ze nie powie, ja bym mu nie powiedziała, zgubilabym go i juz – znów usmiechnęła się złosliwie – Taaak...
Kiedy dotarli wreszcie do karczmy ‘Czarny Smok’, weszli do srodka i usiedli przy jakims stoliku. Kelnerka podeszla do nich, przyjeła zamowienie i zaplate i zniknęła po to by po chwili wniesc gosciom sniadanie. Ładnie tutaj – pomyslała Evereth rozglądając się na wszystkie strony – Później pójdę po mojego konia i bagaż i przeniosę się tutaj – postanowiła i zabrała się za jedzenie. Po dluzszej chwili, kiedy zawartosć talerzy stała się zawartoscią żołądków Evereth i Kessena, oboje popatrzyli na siebie z rozbawieniem, odwrócili wzrok i rozesmiali sie. Zapewne kazde z nich wymysliło jakis glupawy zart o tym drugim, ale oboje milczeli. Kessen wstał i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegos lub kogos, a Evereth nadal siedziała, przyglądając się ciekawie wszystkiemu, co godne było jej uwagi i palcem gładziła nadgarstek schowany w rękawie sukni..
Kessen zgodził się zabrać ją ze sobą i ruszyli wreszcie dalej. Tylko nie plącz się pod nogami – powtarzała w myslach – kara go za to nie ominie – na tą mysl usmiechnęła się szeroko, ale szybko usmiech spełzł z jej twarzy gdy potknęła sie na wystającym kamieniu Nic na siebie nie uważam – skrzywiła się, wyprostowała i ruszyła pewnym krokiem przed siebie, od czasu do czasu zerkajac na ziemie.
- A powiesz mi chociaż gdzie idziemy? – zawołała do Kessena ale ten nie raczył odpowiedzieć. Pewnie ze nie powie, ja bym mu nie powiedziała, zgubilabym go i juz – znów usmiechnęła się złosliwie – Taaak...
Kiedy dotarli wreszcie do karczmy ‘Czarny Smok’, weszli do srodka i usiedli przy jakims stoliku. Kelnerka podeszla do nich, przyjeła zamowienie i zaplate i zniknęła po to by po chwili wniesc gosciom sniadanie. Ładnie tutaj – pomyslała Evereth rozglądając się na wszystkie strony – Później pójdę po mojego konia i bagaż i przeniosę się tutaj – postanowiła i zabrała się za jedzenie. Po dluzszej chwili, kiedy zawartosć talerzy stała się zawartoscią żołądków Evereth i Kessena, oboje popatrzyli na siebie z rozbawieniem, odwrócili wzrok i rozesmiali sie. Zapewne kazde z nich wymysliło jakis glupawy zart o tym drugim, ale oboje milczeli. Kessen wstał i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czegos lub kogos, a Evereth nadal siedziała, przyglądając się ciekawie wszystkiemu, co godne było jej uwagi i palcem gładziła nadgarstek schowany w rękawie sukni..
-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Aria
Wróciła do gospody tuż przed świtem zmęczona jakby przemierzyła na piechotę połowę świata... Powlokła się noga za nogą do pokoju, który poprzedniego wieczoru wskazał jej karczmarz. Zamknęła dokładnie drzwi sprawdzając je uprzednio czy zamykają się bezpiecznie. Na chwilę otworzyła okno po to tylko, by po kilku minutach je zamknąć szczelnie. Plecak wylądował na łóżku od strony ściany, a sama dziewczyna padła na wyro zmęczona i niewyspana. Postanowiła zdać raport swojej pracodawczyni z samego rana, jak tylko wstanie. Zamiary okazały się niestety niewykonalne. Aria zaspała. Obudziła się koło południa. Kiedy się już wygramoliła z łóżka od razu zabierając przy tym z pokoju, cały swój dobytek (placak na łóżku) ruszyła pod pokój Kage. Tam zapukała ostrożnie gotowa zdać raport z nocnej eskapady. Ten miejski szczur miał nadzieję zasłużyć sobie na tych kilka okruszyn chleba z obiadu... Tym bardziej, ze była tu od razu po wstaniu z łóżka... Bez śniadania...
Wróciła do gospody tuż przed świtem zmęczona jakby przemierzyła na piechotę połowę świata... Powlokła się noga za nogą do pokoju, który poprzedniego wieczoru wskazał jej karczmarz. Zamknęła dokładnie drzwi sprawdzając je uprzednio czy zamykają się bezpiecznie. Na chwilę otworzyła okno po to tylko, by po kilku minutach je zamknąć szczelnie. Plecak wylądował na łóżku od strony ściany, a sama dziewczyna padła na wyro zmęczona i niewyspana. Postanowiła zdać raport swojej pracodawczyni z samego rana, jak tylko wstanie. Zamiary okazały się niestety niewykonalne. Aria zaspała. Obudziła się koło południa. Kiedy się już wygramoliła z łóżka od razu zabierając przy tym z pokoju, cały swój dobytek (placak na łóżku) ruszyła pod pokój Kage. Tam zapukała ostrożnie gotowa zdać raport z nocnej eskapady. Ten miejski szczur miał nadzieję zasłużyć sobie na tych kilka okruszyn chleba z obiadu... Tym bardziej, ze była tu od razu po wstaniu z łóżka... Bez śniadania...
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Pewniak
Anthony poluźnił pasa. Po długim marszu strawa smakowała mu niczym smakołyki, które zwykli sprzedawać w swoim sklepiku państwo Buchant.
"Hmmm ale mam ochotę na te bretońskie czekoladki, te z migdałem w kremie marzepanowym, albo gałązki z dodatkiem estalijskich mandarynek..." Anthony był strasznym łakomczuchem i odkąd opuścił sklepik państwa Buchant, żałował, że pewnie nigdy nie będzie go już stać na podobne przysmaki. Łucznik ze smutkiem popatrzył na swoją sakiewkę. Od jakiegoś czasu była bardzo lekka.
"Muszę wygrać ten turniej" - pomyślał ze smutkiem - "jeśli mi się uda, to zgarnę główną nagrodę, a i być może uda mi się wkręcić na dwór jakiegoś szlachcica, gdzie będę mógł popisać się paroma sztuczkami i skapnie nieco więcej złota. Jeśli mi się nie powiedzie... będę musiał nająć się do jakiejś gównianej roboty za tragarza, a w najlepszym wypadku ochroniarza..."
Pewniak wbił wzrok w sęk w blacie stołu. Myśli, które go trapiły sprawiły, że bezwiednie zaczął drapać weń paznokciem, tak jakby miał nadzieję go wydłubać. Sęk jednak był twardy i nie ustępował.
Z osłupienia wyrwał go głos karczmarza. Anthony podniósł wzrok i spojrzał na zasępionego gospodarza. Łucznik był pewien, że karczmarz coś do niego powiedział, ale nie był w stanie określić, czy było to przed chwilą, czy godzinę temu. Czas jakby się zatrzymał, a wszystko co docierało do Anthonego było jakby strasznie spowolnione. Anthony widział dokładnie każdy grymas na twarzy karczmarza, widział jak drgają mięśnie na jego twarzy, najwyraźniej okazując zniecierpliwienie. Widział dokładnie całą izbę. Wszystko wydawało się tak bardzo wyraźne, dokładnie dostrzegał każdy szczegół. Znów spojrzał na karczmarza, grymas zniecierpliwienia na jego twarzy powolną falą skurczów mięśni zmieniał się w wyraz smutku. Anthony zwrócił uwagę na niezbyt czyste dłonie karczmarza, brudną szmatę na ramieniu oraz bliznę po oparzeniu, która delikatnie wystawała zza kołnierza na prawym obojczyku. Karczmarz miał zmęczone oczy, było już późno, a zapewne był na nogach od wczesnego rana. Dłonie karczmarza zaczęły drżeć. Anthony spojrzał głęboko w jego zmęczone oczy i wyczuł w nich strach.
- Nic nie szkodzi. - rzucił szybko.
Świat wkoło niego wrócił do dawnej postaci. Anthony znów był jego częścią i rządziły nim takie same prawa.
- Nic nie szkodzi - powtórzył i wstał zza stołu. Szybko dopiął pas i w pośpiechu wyszedł z gospody.
- Jak tylko się pojawi, poślij go natychmiast na górę!
Te słowa karczmarz usłyszał gdy Anthony mijał już próg.
"Co się ze mną dzieje... to już nie pierwszy raz." Gdy wyszedł na zewnątrz głęboko zaczerpnął świerzego powietrza.
Anthony poluźnił pasa. Po długim marszu strawa smakowała mu niczym smakołyki, które zwykli sprzedawać w swoim sklepiku państwo Buchant.
"Hmmm ale mam ochotę na te bretońskie czekoladki, te z migdałem w kremie marzepanowym, albo gałązki z dodatkiem estalijskich mandarynek..." Anthony był strasznym łakomczuchem i odkąd opuścił sklepik państwa Buchant, żałował, że pewnie nigdy nie będzie go już stać na podobne przysmaki. Łucznik ze smutkiem popatrzył na swoją sakiewkę. Od jakiegoś czasu była bardzo lekka.
"Muszę wygrać ten turniej" - pomyślał ze smutkiem - "jeśli mi się uda, to zgarnę główną nagrodę, a i być może uda mi się wkręcić na dwór jakiegoś szlachcica, gdzie będę mógł popisać się paroma sztuczkami i skapnie nieco więcej złota. Jeśli mi się nie powiedzie... będę musiał nająć się do jakiejś gównianej roboty za tragarza, a w najlepszym wypadku ochroniarza..."
Pewniak wbił wzrok w sęk w blacie stołu. Myśli, które go trapiły sprawiły, że bezwiednie zaczął drapać weń paznokciem, tak jakby miał nadzieję go wydłubać. Sęk jednak był twardy i nie ustępował.
Z osłupienia wyrwał go głos karczmarza. Anthony podniósł wzrok i spojrzał na zasępionego gospodarza. Łucznik był pewien, że karczmarz coś do niego powiedział, ale nie był w stanie określić, czy było to przed chwilą, czy godzinę temu. Czas jakby się zatrzymał, a wszystko co docierało do Anthonego było jakby strasznie spowolnione. Anthony widział dokładnie każdy grymas na twarzy karczmarza, widział jak drgają mięśnie na jego twarzy, najwyraźniej okazując zniecierpliwienie. Widział dokładnie całą izbę. Wszystko wydawało się tak bardzo wyraźne, dokładnie dostrzegał każdy szczegół. Znów spojrzał na karczmarza, grymas zniecierpliwienia na jego twarzy powolną falą skurczów mięśni zmieniał się w wyraz smutku. Anthony zwrócił uwagę na niezbyt czyste dłonie karczmarza, brudną szmatę na ramieniu oraz bliznę po oparzeniu, która delikatnie wystawała zza kołnierza na prawym obojczyku. Karczmarz miał zmęczone oczy, było już późno, a zapewne był na nogach od wczesnego rana. Dłonie karczmarza zaczęły drżeć. Anthony spojrzał głęboko w jego zmęczone oczy i wyczuł w nich strach.
- Nic nie szkodzi. - rzucił szybko.
Świat wkoło niego wrócił do dawnej postaci. Anthony znów był jego częścią i rządziły nim takie same prawa.
- Nic nie szkodzi - powtórzył i wstał zza stołu. Szybko dopiął pas i w pośpiechu wyszedł z gospody.
- Jak tylko się pojawi, poślij go natychmiast na górę!
Te słowa karczmarz usłyszał gdy Anthony mijał już próg.
"Co się ze mną dzieje... to już nie pierwszy raz." Gdy wyszedł na zewnątrz głęboko zaczerpnął świerzego powietrza.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
-Jak miło że już jesteście, co trzy głowy to sześć oczu, o widze że Twój przyjaciel również sie zbliża wiec chyba powinienem skorygowac moje obliczenia. powiedział z usmiechem rad z dotarcia posiłków.
-Póżniej trzeba będzie też znaleźć miejsce w jakiejś karczmie blisko Smoka, ale to później, póki co nie było widać jeszcze alni druida ani naszego pisklęcia. Więc miejcie oczy szeroko otwarte. Mandir, tak jak mówiliśmy, przejmiesz go po wejściu do miasta, Ty Fryderyku zajmiesz sie ogonem a ja rusze kilka chwil po was i spróbuje sie zorientować czy nie ma jeszcze jakiegoś ogona. A Ty czym się zajmiesz? Ostatnie słowa skierował do elfa, który przedstawił się jako mag. Po czym uspokojony troche o losy dalszych oberwacji wrócił do oglądania przerwanego na chwile przedstawienia i popijania swojej mieszanki.
W kącikach oczu pełgał mu drobny uśmieszek, który jednak nie miał zadnego wpływu na pozostałą część twarzy, ciągle pozostajacej powaznej i skupionej. Sam nie do końca wiedział co go wprawilo w dobry nastrój ale sie tym nie przejmował, korzystał z chwilowych wakacji, później pewnie bedzie trzeba szybko wrócić do zszywania, nastawiania i pielęgnowania nawet najbardziej paskudnych chorób, zaczęła w nim kiełkować nieśmiało myśl o zmianie dotychczasowego sposobu życia, ale tylko nieśmiało.
-Jak miło że już jesteście, co trzy głowy to sześć oczu, o widze że Twój przyjaciel również sie zbliża wiec chyba powinienem skorygowac moje obliczenia. powiedział z usmiechem rad z dotarcia posiłków.
-Póżniej trzeba będzie też znaleźć miejsce w jakiejś karczmie blisko Smoka, ale to później, póki co nie było widać jeszcze alni druida ani naszego pisklęcia. Więc miejcie oczy szeroko otwarte. Mandir, tak jak mówiliśmy, przejmiesz go po wejściu do miasta, Ty Fryderyku zajmiesz sie ogonem a ja rusze kilka chwil po was i spróbuje sie zorientować czy nie ma jeszcze jakiegoś ogona. A Ty czym się zajmiesz? Ostatnie słowa skierował do elfa, który przedstawił się jako mag. Po czym uspokojony troche o losy dalszych oberwacji wrócił do oglądania przerwanego na chwile przedstawienia i popijania swojej mieszanki.
W kącikach oczu pełgał mu drobny uśmieszek, który jednak nie miał zadnego wpływu na pozostałą część twarzy, ciągle pozostajacej powaznej i skupionej. Sam nie do końca wiedział co go wprawilo w dobry nastrój ale sie tym nie przejmował, korzystał z chwilowych wakacji, później pewnie bedzie trzeba szybko wrócić do zszywania, nastawiania i pielęgnowania nawet najbardziej paskudnych chorób, zaczęła w nim kiełkować nieśmiało myśl o zmianie dotychczasowego sposobu życia, ale tylko nieśmiało.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 4
- Rejestracja: piątek, 12 stycznia 2007, 21:01
Vergil
Gdy podano mu śniadanie elf rzucił się na nie i w oka mgnieniu opróżnił część talerzy. Gdy skończył wstał szybko i pobiegł za znikającymi w tłumie sylwetkami towarzyszy. odnalezienie ich nie było łatwe ale wystarczyło kierować się w tą samą stronę co oni i wypatrywać ludzi z końmi, kosami i ładnymi łukami.
Dobiegł do nich tuż przed karczmą. W sumie to nie zmęczył się zanadto bo ludzie jakoś tak odruchowo schodzą z drogi biegnącemu elfiemu magowi(na pierwszy rzut oka widać) w śnieżnobiałej powłóczystej szacie.
Co jaaa?...-wskazał na siebie palcem-W sumie to nie wiem. Jakoś tak chyba się nie zmieściłem do twojego planu... A zapomniałem powiedzieć co umiem, bo chyba nie wyglądam na takiego ale moim konikiem w sprawach magi jest ogień... no i tworzenie wysoko procentowego trunku ale to nie na tą okazję.
Gdy podano mu śniadanie elf rzucił się na nie i w oka mgnieniu opróżnił część talerzy. Gdy skończył wstał szybko i pobiegł za znikającymi w tłumie sylwetkami towarzyszy. odnalezienie ich nie było łatwe ale wystarczyło kierować się w tą samą stronę co oni i wypatrywać ludzi z końmi, kosami i ładnymi łukami.
Dobiegł do nich tuż przed karczmą. W sumie to nie zmęczył się zanadto bo ludzie jakoś tak odruchowo schodzą z drogi biegnącemu elfiemu magowi(na pierwszy rzut oka widać) w śnieżnobiałej powłóczystej szacie.
Co jaaa?...-wskazał na siebie palcem-W sumie to nie wiem. Jakoś tak chyba się nie zmieściłem do twojego planu... A zapomniałem powiedzieć co umiem, bo chyba nie wyglądam na takiego ale moim konikiem w sprawach magi jest ogień... no i tworzenie wysoko procentowego trunku ale to nie na tą okazję.
-
- Majtek
- Posty: 123
- Rejestracja: niedziela, 7 stycznia 2007, 22:36
- Numer GG: 2343993
- Lokalizacja: Gród Bydgoszcz
- Kontakt:
Kessen
Kessen niespokojnie chodził po sali. 'Gdzie oni wszyscy są?' - pomyślał. Podszedł do karczmarza, by dowiedzieć się który pokój należy do Kage. Dowiedziawszy się wrócił do głównej sali gdzie czekała Evereth.
- Jeśli chcesz wiedzieć co się dzieje chodź ze mną... - powiedziawszy to ruszył po schodach na górę.
Evereth ze swą nieodzowną upartą miną podążyła za nim pod pokój Kage.
Kessen niespokojnie chodził po sali. 'Gdzie oni wszyscy są?' - pomyślał. Podszedł do karczmarza, by dowiedzieć się który pokój należy do Kage. Dowiedziawszy się wrócił do głównej sali gdzie czekała Evereth.
- Jeśli chcesz wiedzieć co się dzieje chodź ze mną... - powiedziawszy to ruszył po schodach na górę.
Evereth ze swą nieodzowną upartą miną podążyła za nim pod pokój Kage.
-
- Kok
- Posty: 1183
- Rejestracja: poniedziałek, 28 sierpnia 2006, 13:55
- Numer GG: 3374868
- Lokalizacja: otchłań
-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Bern Tulop
Trunki? Nie, raczej się nie przydadzą, no chyba, że się nam nie uda to wtedy będziemy mogli się zapić na śmierć. Z ogniem może być różnie. Hmm skoro już tu jesteś, to może chwilowo przejmiesz moją role, ja już wczoraj obiecałem ze koło południa zjawie się w Smoku, wiec muszę się już powoli zbierać.
Dokończył kubek i płynnym ruchem zabrał ze sobą swą torbę i laskę. Odwrócił się od bramy i ruszył wraz z tłumem, dało się iść bez większych problemów. Wracał tą samą drogą, którą przyszedł tutaj rano starając się zapamiętać wszystkie szczegóły jakie dodała zmiana pory dnia do otaczających go uliczek i zaułków. Nie tylko przybyło ludzi, ale uliczki zwęziły się dodatkowo przez kramy kupców i przekupek. Dookoła niego rozciągało się rozwrzeszczane miasto, chory wymysł ludzkości, który doprowadził do ściśnięcia zbyt wielu różnych ludzi na zbyt małym terenie.
Kupił po drodze kilka jabłek i zajadał je zapamiętale podczas drogi, ktoś kto by go obserwował mógłby pomyśleć że jest pomylony, albo ze zdziecinniał mimo poważnego wyglądu. Zabawiał sie w swoją ulubioną zabawe jeszcze z lat dziecięcych. Co dziesięć kroków robił zakrok w tył i wykrok na boki.
(...) i dziewięć , i dziesięć, i do przodu, do tyłu, i w bok i siup. Mruczał cicho pod nosem.
Z jednej strony dziecinna zabawa a z drugiej strony po dojściu do celu wiedział dokładnie ile kroków dzieli Złamane Koło od Czarnego Smoka, nigdy nie wiadomo jakie informacje będą potrzebne. Szczeniacki usmiech rozświetlał jego poważna zazwyczaj twarz, miał wyraźnie dobry humor, ciagle jeszcze nie wiedział dlaczego, to jednak nie było mu do szczęścia potrzebne. Zapytał karczmarza, który z pokoi należy do pani Kage i poszedł przedstawić jej skromne informacje jakie udało mu się zebrać i jak konkretnie wygląda ich mała ewentualna kryjówka.
Trunki? Nie, raczej się nie przydadzą, no chyba, że się nam nie uda to wtedy będziemy mogli się zapić na śmierć. Z ogniem może być różnie. Hmm skoro już tu jesteś, to może chwilowo przejmiesz moją role, ja już wczoraj obiecałem ze koło południa zjawie się w Smoku, wiec muszę się już powoli zbierać.
Dokończył kubek i płynnym ruchem zabrał ze sobą swą torbę i laskę. Odwrócił się od bramy i ruszył wraz z tłumem, dało się iść bez większych problemów. Wracał tą samą drogą, którą przyszedł tutaj rano starając się zapamiętać wszystkie szczegóły jakie dodała zmiana pory dnia do otaczających go uliczek i zaułków. Nie tylko przybyło ludzi, ale uliczki zwęziły się dodatkowo przez kramy kupców i przekupek. Dookoła niego rozciągało się rozwrzeszczane miasto, chory wymysł ludzkości, który doprowadził do ściśnięcia zbyt wielu różnych ludzi na zbyt małym terenie.
Kupił po drodze kilka jabłek i zajadał je zapamiętale podczas drogi, ktoś kto by go obserwował mógłby pomyśleć że jest pomylony, albo ze zdziecinniał mimo poważnego wyglądu. Zabawiał sie w swoją ulubioną zabawe jeszcze z lat dziecięcych. Co dziesięć kroków robił zakrok w tył i wykrok na boki.
(...) i dziewięć , i dziesięć, i do przodu, do tyłu, i w bok i siup. Mruczał cicho pod nosem.
Z jednej strony dziecinna zabawa a z drugiej strony po dojściu do celu wiedział dokładnie ile kroków dzieli Złamane Koło od Czarnego Smoka, nigdy nie wiadomo jakie informacje będą potrzebne. Szczeniacki usmiech rozświetlał jego poważna zazwyczaj twarz, miał wyraźnie dobry humor, ciagle jeszcze nie wiedział dlaczego, to jednak nie było mu do szczęścia potrzebne. Zapytał karczmarza, który z pokoi należy do pani Kage i poszedł przedstawić jej skromne informacje jakie udało mu się zebrać i jak konkretnie wygląda ich mała ewentualna kryjówka.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...
Pewniak, Braga, Parsival
Druid dawno nie widział, by jego proste słowa tak kogoś uszczęśliwiły, widać osoba, która została ranna, musiała być w bardzo ciężkim stanie. Nie zwlekając dłużej założył swój kapelusz i zabierając z pokoju wszystkie rzeczy wyszedł za chłopcem. Przed karczmą dołączył do niego brat i razem udali się traktem.
'Witaj wśród żywych' - przekazała mu Bożena. - 'Będę w pobliżu, gdybyś czegoś potrzebował. Mięso wyborne...'
Chłopak szedł bardzo szybko, choć nieciężko było za nim nadążyć, ewidentnie był zmęczony i głodny. Po niemal półgodzinie marszu zaprowadził mężczyzn do niewielkiej karczmy, uchylił drzwi i przytrzymując im wszedł za nimi do środka.
Anthony słysząc skrzypnięcie odwrócił się i ujrzał rozpromienioną twarz chłopaka prowadzącego dwóch niezwykle podobnych do siebie podróżników. Jeden odziany w czerwony, drugi w zielony płaszcz.
- Znalazłem! - oznajmił od progu, wiadomość ta przyniosła nieopisaną ulgę zmęczonemu karczmarzowi.
Czas na sesji: dzień 1, późny wieczór po zachodzie słońca.
Kessen, Evereth
Po kilku chwilach Kage otworzyła drzwi i wpuściła elfy do środka. Na widok kobiety towarzyszącej Kessen'owi nieco zmarszczyła brwi, lecz nie odezwała się ani jednym słowem. Wskazała gościom krzesła, sama przysiadła na brzegu swego łóżka. Po kimś, kto miał dowodzić obroną Livrian'a, można się było spodziewać nieco więcej luksusów w pokoju. Kage jednak zdawała się być osobą lubującą się w prostocie i funkcjonalności. Tak samo jej strój o tym świadczył. Spodnie, koszula, wysokie buty, ciasno zapleciony warkocz. I krótki miecz u pasa.
- Zatem słucham - powiedziała krzyżując ręce na wysokości piersi i robiąc dziwną minę, jakby czekała na spowiedź 'co to za jedna i co ona tu robi?'
Czas na sesji: dzień 2, ranek
Aria, Bern
Dziewczyna stojąc pod drzwiami i czekając na Kage usłyszała za sobą kroki. Odwróciwszy się ujrzała uśmiechniętą twarz Bern'a, który chyba właśnie, tak jak i ona, szedł złożyć raport. Już miała się wycofać, gdy drzwi uchyliły się. Kage spojrzała na Arię i Bern'a uśmiechając się.
- Miło, że się 'pogodziliście' - stwierdziła. - Proszę, wejdźcie.
Gestem zaprosiła ich do środka i wskazała, by usiedli na krzesłach.
- Głodni? - zapytała po chwili. - Przyznam szczerze, że jeszcze nie miałam czasu zjeść śniadania, zamówić też coś dla was? No i słucham, jaką sprawę do mnie macie...
Rozsiadła się wygodnie na brzegu łóżka, założyła nogę na nogę i spokojnie oczekiwała odpowiedzi spoglądając raz na dziewczynę raz na mężczyznę. Była ubrana w ten sam wygodny strój, w którym pierwszy raz widziała ją Aria, do pasa przypięty miała krótki miecz. Spodnie, koszula, wysokie buty i włosy związane w ciasny warkocz zdawały się bardziej jej odpowiadać.
Czas na sesji: dzień 2, koło południa
Druid dawno nie widział, by jego proste słowa tak kogoś uszczęśliwiły, widać osoba, która została ranna, musiała być w bardzo ciężkim stanie. Nie zwlekając dłużej założył swój kapelusz i zabierając z pokoju wszystkie rzeczy wyszedł za chłopcem. Przed karczmą dołączył do niego brat i razem udali się traktem.
'Witaj wśród żywych' - przekazała mu Bożena. - 'Będę w pobliżu, gdybyś czegoś potrzebował. Mięso wyborne...'
Chłopak szedł bardzo szybko, choć nieciężko było za nim nadążyć, ewidentnie był zmęczony i głodny. Po niemal półgodzinie marszu zaprowadził mężczyzn do niewielkiej karczmy, uchylił drzwi i przytrzymując im wszedł za nimi do środka.
Anthony słysząc skrzypnięcie odwrócił się i ujrzał rozpromienioną twarz chłopaka prowadzącego dwóch niezwykle podobnych do siebie podróżników. Jeden odziany w czerwony, drugi w zielony płaszcz.
- Znalazłem! - oznajmił od progu, wiadomość ta przyniosła nieopisaną ulgę zmęczonemu karczmarzowi.
Czas na sesji: dzień 1, późny wieczór po zachodzie słońca.
Kessen, Evereth
Po kilku chwilach Kage otworzyła drzwi i wpuściła elfy do środka. Na widok kobiety towarzyszącej Kessen'owi nieco zmarszczyła brwi, lecz nie odezwała się ani jednym słowem. Wskazała gościom krzesła, sama przysiadła na brzegu swego łóżka. Po kimś, kto miał dowodzić obroną Livrian'a, można się było spodziewać nieco więcej luksusów w pokoju. Kage jednak zdawała się być osobą lubującą się w prostocie i funkcjonalności. Tak samo jej strój o tym świadczył. Spodnie, koszula, wysokie buty, ciasno zapleciony warkocz. I krótki miecz u pasa.
- Zatem słucham - powiedziała krzyżując ręce na wysokości piersi i robiąc dziwną minę, jakby czekała na spowiedź 'co to za jedna i co ona tu robi?'
Czas na sesji: dzień 2, ranek
Aria, Bern
Dziewczyna stojąc pod drzwiami i czekając na Kage usłyszała za sobą kroki. Odwróciwszy się ujrzała uśmiechniętą twarz Bern'a, który chyba właśnie, tak jak i ona, szedł złożyć raport. Już miała się wycofać, gdy drzwi uchyliły się. Kage spojrzała na Arię i Bern'a uśmiechając się.
- Miło, że się 'pogodziliście' - stwierdziła. - Proszę, wejdźcie.
Gestem zaprosiła ich do środka i wskazała, by usiedli na krzesłach.
- Głodni? - zapytała po chwili. - Przyznam szczerze, że jeszcze nie miałam czasu zjeść śniadania, zamówić też coś dla was? No i słucham, jaką sprawę do mnie macie...
Rozsiadła się wygodnie na brzegu łóżka, założyła nogę na nogę i spokojnie oczekiwała odpowiedzi spoglądając raz na dziewczynę raz na mężczyznę. Była ubrana w ten sam wygodny strój, w którym pierwszy raz widziała ją Aria, do pasa przypięty miała krótki miecz. Spodnie, koszula, wysokie buty i włosy związane w ciasny warkocz zdawały się bardziej jej odpowiadać.
Czas na sesji: dzień 2, koło południa