[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir krzyknął bestialsko, jakby rozdzierano go na dwoje. I tak było w istocie. Nie chciał przeciwstawić się Kociakowi, Jackowi i Dietererowi... Ale coś mu kazało.
"Ojcze?" - brak odpowiedzi.
-TO NIE JA! - zdołał tylko ryknąć i wskazać ręką gdzieś w bok.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Każdy tak mówi. - powiedział do Erwana, pchając mieczem w klatkę piersiową. - Nawet ja. - dodał. Atakował tak, by nie zabić, a jedynie wpuścić w letarg.
"Zresztą nawet jeśli to nie ty, to ktoś tak cholernie podobny do ciebie, że nie możemy ryzykować." - powiedział sam do siebie. - "Z drugiej strony, przydatniejszy byłby żywy." "Ale też o wiele niebezpieczniejszy, a mamy już dość niebezpieczeństw, naprawdę." "Może dałoby się go na razie jakoś kontrolować?" "Nieważne, nie myśl teraz o tym, zrób lepiej przyjemność Jackowi i udawaj że słuchasz jego poleceń." Kociak skończył wewnątrzną kłótnię i poświęcił się walce...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Osłabiony, balansujący na granicy ostatecznej śmierci wampir z trudem utrzymywał kontakt z rzeczywistością.

"To nie twój czas, chłopcze"

Potworny ból zalewał ciało Ravnosa. Tysiące krwawych ostrzy cięło jego targane konwulsjami zwłoki. Świat przysłoniła ciężka czerwona zasłona, a dźwięki z trudem przebijały się przez gęstą barierę bólu, przybierając postać młota raz po raz bombardującego czaszkę Dietera.

Czerwień połączyła się w szalonym tańcu z lodowatą czernią. Upiorny wir począł zasysać dogasającą świadomość Kainity.
To tylko mały krok... Nieznaczny gest i ból ustąpi. Tak, cierpienie odejdzie, rozpłynie się w czerwono-czarnej nicości...

- Tak, chcę... - wysapał wampir, krztusząc się własną krwią. - Tak, zabierz...mnie...koniec...cierpienia...ból...

"Nie!"

Coś ciężkiego uderzyło o podłogę tuż obok Dietera. *ON* tego nie widział, jego zmysły podążały szlakiem lodowatego wiru. Ale pozostało *ONO*, zwierzę, instynktownie zapierające się przed odejściem, szponami kurczowo wczepione w rzeczywistość...

Nozdrza bestii zadrżały. Spośród setek tysięcy zapachów wypełniających pomieszczenie *TEN* jeden słodko nęcił, kusząco zapraszał, nawoływał.

Do uczty.

Lodowata otchłań zafalowała, kiedy wampir nieprzytomnie rzucił się na dogasające ciało śmiertelnika. Na ślepo wyczuł miejsce ledwie już pulsujące życiem i zatopił weń kły.

"Cudze życie za twoje własne. Tak było od zawsze i tak na wieki pozostanie"

Pił łapczywie, chłeptał krew niczym wygłodniały wilk wysysający soki z upolowanej zwierzyny.
Granica uległa zatarciu. Wilk stał się zwierzyną i łowcą jednocześnie. Delikatna równowaga, szale wypełnione życiem: jego i cudzym. Wystarczy podmuch, by waga opadła na jedną stronę.

Niczym topielec wyciągnięty z objęć ciekłej śmierci zaczerpnął haust powietrza. Krztusił się, lecz już nie krwią, choć jej metaliczny smak wypełniał usta Ravnosa po brzegi. To powietrze, ów niewidzialny podmuch opadł na rdzawą szalę. Decyzja zapadła, życie za życie, krew za krew.

Otworzył zlepione posoką oczy. Pulsujące błyski z oddali, płomienie nieopodal, półmrok. Barwy, światło i dudniący hałas zaatakowały budzącego się wampira.

Wrzasnął, a jego krzyk utonął w rwącym potoku dźwięków.

Wciąż ciepła krew śmiertelnika rozlała się ożywczą falą po umęczonym ciele. Zawitała do każdego zakątka, przywracając energię i witalność - powoli, acz miarowo. Jeszcze kilka chwil, błogich, niemal ekstatycznych, kiedy nieznośny ból rozpuszcza się w rozkosznej kałuży vitae.

Poruszył się, kiedy rany zaczęły się goić. Zacisnął zęby, odpychając ból nacierający raz po raz. Niczym skała smagana bezlitośnie przez rozszalałe fale.

Przypływ ma się ku końcowi.

Każda kolejna fala była mniejsza i słabsza. Choć starała się dorównać intensywnością poprzedniczce, nawet ona musiała ugiąć się przed siłami natury. Po kilku chwilach woda uspokoiła się.

Dieter stanął na chwiejnych nogach. Nie był w stanie określić na jak długo stracił kontakt z rzeczywistością. Wspomnienia ostatnich chwil wypełniły jego umysł, przypominając strzelaninę, bójkę, atak na Piekło.

Rozejrzał się. Skoro już powrócił do świata (nie)żywych, to pora na nowo znaleźć sobie w nim miejsce.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Kociak wyskakuje do przodu, jego katana o cale mija głowę Czarnoksiężnika.
Powrót.
Jakby instynktownie, Erwan odskakuje w tył, rzucając ciało zakładnika przed siebie. Głośny wrzask przerażonego mężczyzny, potem ciche jęknięcie.
O cholera.
Gdyby wampir nie uniknął ciosu, całą jego moc przyjęłoby jego –i tak już martwe- ciało. Gdyby wampir nie uniknął ciosu, to on teraz leżał by na podłodze, tuż przy stopach Kociaka, z obficie krwawiącym nacięciem na szyi.
Malk przeklął szpetnie, po czym skierował gniewne spojrzenie na kompana. Miecz w jego dłoni odbijał ponure, czerwone światło… ach nie, zaraz… to krew została na ostrzu.

Pomyśl, sam jesteś nikim! Razem… razem moglibyśmy zepchnąć świat do naszych stóp!
- Kłamiesz, pragniesz jedynie mojej duszy!
Jones wrzasnął na całą salę, lecz jego głos został pożarty przez wszechogarniający hałas…
Głupcze. Czyż nie widzisz okazji? Nie dostrzegasz mocy, władzy, wiedzy, które przed tobą rozpościeram!?

Potrwało to chwilę, ale Kainita zorientował się. Tarzał się po podłodze, okładając własną twarz pięściami. Miedziany smak vitae napływał z każdej strony, podobnie jak nawołujący… kuszący, zapach.
Odgłosy otoczenia zostały przygłuszone, jakby ktoś zamknął go w oddzielnym miejscu. Jakby był teraz więźniem we własnym świecie… któż wie, może tak właśnie było?

Jedyne co teraz czuł, oprócz rozdzierającego duszę gniewu, to ten cholery, irytujący kurz.

Znowu. Znowu obca osoba wydobyła głos z jego płuc. Znowu inna siła, niż jego własna, podniosła jego ramię.
- Dziecko…
Zwrócił się do Kociaka, powoli wyciągając dłoń z pistoletem.
- Nie zdołasz mnie powstrzymać. Już jesteście moi.

Kula lecąca wprost na niego. Umierający menadżer lokalu u jego stóp. Raniony Jack, zaślepiony spazmem bólu i furii. Oddział gwardzistów, odzyskujących swoją sprawność…
Erwan nie był perfekcyjnym strzelcem. A co jeśli to nie był już Erwan…?
Misja, oddanie towarzyszom, czy własne zwłoki?

Jeden strzał… i jego egzystencja się skończy.
Jeden strzał… i wszystko co uczynił, traci sens.
Jeden strzał… i przeklęte wyrzuty do końca wieczności.

Jeden strzał i… co do cholery!?
Upadł! Potężne cielsko, masą przypominające rozpędzonego byka, uderzyło w niego, zaś impet odrzucił go daleko w bok. Kątem oka widział jak drugie ciało zostaje ciśnięte obok niego. To ten Murzyn! Menadżer klubu!
Ale kto…

- Kapaneus.
W głosie Erwana nie było czuć tej starej władczości, tego nienaturalnego zniekształcenia, spaczenia, jakim ich jeszcze przed chwilą uraczył.
Choć na pierwszy rzut oka słaba (niemalże zwiewna, niczym zjawa) postać starszego, teraz wydała się wam ucieleśnieniem potęgi.
Dieter patrzył swym jedynym okiem na całą scenę, łapiąc się kurczowo za bok. Sala opustoszała, pozostawali tylko walczący… pole bitwy się zapełniało trupami.
- Kapaneusie, zrób coś!
Strzał w górę! Tynk odpada z sufitu, rozbijając się przed wampirem. To Jones, zawył z głębin swej duszy.

To był pewnie pierwszy raz –od bardzo dawna- kiedy się uśmiechnął. I choć nikt z obecnych tego nie widział, szczery uśmiech zawitał na twarzy wampira. Szczerzył swe kły, w groteskowym uśmiechu, zaś oczy jaśniały mu zza ciemnych okularów. Kruczoczarne, gęste włosy spłynęły do tyłu.
I wtedy, jakby w ofiarnym geście, Kapaneus rozwarł ramiona i odchylił głowę do tyłu.
- GIŃ!
Zawyła bestia, która opętała Maga. A wraz z okrzykiem, w pieczarze rozległ się odgłos wystrzału. Kula leciała prosto, niezauważalnie znacząc swój tor, powietrznym tunelem.

Cisza, czas zamarł w miejscu… tylko ten jeden obraz. Wampir, oraz jego zagłada.
Wrzask, starszy pada do tyłu, z jego klatki piersiowej chlusta na podłogę kałuża krwi.

*Olbrzymi* jęk, niezdrowe, nieludzkie wycie, mrożące krew w żyłach odgłosy… rozrywanego ciała. Tak oto druga kałuża krwi wyleciała na podłoże Piekła, a wraz z nią kilka wyschniętych organów.
Erwan stał jeszcze przez chwilę.
Upuścił pistolet, spojrzał w dół…
Spory fragment jego klatki piersiowej leżał u jego stóp.
- Ja…
Upadł, a wraz z jego upadkiem, nadszedł kojący sen… pustka, oraz on.
Stał sam, wokół nie było nikogo. Tylko on…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Kociak wstał.

Wieczność.
A co to jest wieczność?
I tak nie może żyć wiecznie.
Kiedyś zabraknie ludzi, wraz z nimi krwi, a wtedy umrze.
No więc...
Pieprzyć życie wieczne.

Spojrzał na Jacka.
- Mamy przejąć ten burdel. I obiecuję że to załatwię. - powiedział. A potem dodał po chińsku - >>bogowie dali mi dwie ręce by służyć memu panu, czy jestem aż tak dumny by używać tylko jednej?<< i schwycił pistolet, który upuścił padający Erwan. Przełożył go do lewej ręki, w prawej trzymając swoją katanę.
- Osłaniaj mnie. - rzucił do Jacka. Obrócił się w stronę gwardzistów.
- >Przygotujcie się na spotkanie z potomkiem ułanów, którzy szarżowali z szablami na człogi.< - wykrzyczał po polsku.
Ruszył w kierunku uzbrojnych po zęby, ale kruchych jak chińska porcelana śmiertelników. Starał się pozostać pod osłoną czegoś, co nie przepuszczało kul, tak długo jak tylko będzie to możliwe.
A gdy przestało być możliwe...
Z rykiem na ustach runął w stronę śmiertelników, licząc na wsparcie Jacka. Gdy wpadł pomiędzy nich, zaczął rąbać mieczem na lewo i prawo, jednocześnie rozdając ciosy kolbą pistoletu i od czasu do czasu strzelając w jakąś głowę czy brzuch, aż nie usłyszał cichego trzasku iglicy o pustą komorę nabojową...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

"Moc, władza i wiedza to trzy słowa klucze. Ale ja nie jestem zamkiem, który można złamać." - odpowiedział Tremere głosowi w głowie.
Erwan walczył. Odkąd spotkał Kapaneusa coś go opętało, kierowało jego ruchami. A teraz chciało wyjść z cienia i przejąć kontrolę.
"Szrapnel - pocisk artyleryjski używany do rażenia ludzi. Zawierał lotki (np. w postaci ołowianych kulek lub strzałek), wyrzucane z pocisku za pomocą ładunku prochowego, przy wykorzystaniu zapalnika czasowego. Wynaleziony został w 1803, po raz pierwszy użyto go w 1804 podczas walk w Surinamie. Był w użyciu do czasów I wojny światowej, kiedy został zastąpiony pociskami odłamkowymi o działaniu rozpryskowym." - Mag próbował milczeć o czymś innym. - "Wy****alaj z mojej głowy matko***ie, albo zacznę opowiadać sprośne dowcipy... znam ich sporo, skoro siedzisz we mnie to pewnie zdajesz sobie z tego sprawę."
Obrazek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel stał w nieprzeniknionej ciemności sali... czy może swego umysłu?
Słodka lepka vitae spływała po białej koszuli wampira, wiła się niczym rzeka, wciąż tworząc nowe koryta na jego ciele. On jednak stał, umęczony swym istnieniem i bólem jaki teraz przeżywał. Mimo ,że broń jego podążył posłusznie za widmem postaci Kociaka nie wiedział co czyni. Odruch? Czy może posłuszeństwo czyjejś woli?

W nozdrza jego wbił się niczym ostrze zapach świeżego pożywienia. Umysł przed chwilą taki silny poddawał się wyciu wewnętrznej bestii. Głód narastał, potęgowany przez postrzał.
"Tuż obok serca... Czyżby ktoś czuwał nade mną?"- zimne spojrzenie skierowało się na ciało, świeże ciało wraz z ciepłą jeszcze krwią.
A Głód narastał...
"Zgrzeszyłem? Istnienie moje jest zaprzeczeniem prawd wiary... a może jednak ich potwierdzeniem. Czy to kim, a raczej czym się stałem jest karą za me życie?"- kroki, jeszcze dość pewnie stawiane.
A Głód narastał...
Jack czuł jak wypływa z niego "życie", każda chwila przybliżała kres. Miał okazje, mógł to wszystko zakończyć tu i teraz... ręka ruszyła ku Berrecie...
1...2...3...4...5...
"NIE"- umysł jego rozrywany głosem, zarazem jego jak i bestii."Nie teraz, nie w tej chwili... mam jeszcze tylu do zabicia... zemsta jest najważniejsza, muszę odzyskać swój honor... honor gangrela...".
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Okrzyk bojowy. Szarża. Miecz w jednej ręce, pistolet w drugiej. Nie jakiś tam zabójca demonów, zwykłe 9mm.
Skąd ta nienawiść…?
Drugi okrzyk. Jack się odwraca… stracił już nadzieję. Zginiecie tu.
Czyż nie robiłem tego, co już tliło się w twej duszy…?
Kolejne okrzyki. Niektóre rozpaczliwe, inne gniewne. Ludzie odrzucają martwego towarzysza, podnoszą się, i biegną wprost na spotkanie… ucieleśnienia śmierci.
I proszę, nie strasz mnie sprośnościami. Niegdyś byłem nazywany gwałcicielem niemowląt, i to nie po to by siać trwogę w sercach głupców.
Bestia rzuca się ku jakiemuś bezwładnemu ciału, wbijając w niego paskudne kły, rozrywając skórę. Krew brudzi jego ubranie, kala jego czystość. Zły kolor…
A ty wciąż nie rozumiesz, Erwan.
Rozlegają się strzały, jakby przez mgłę. Nie ma już muzyki, nie ma już wrzasków. Nie ma już spanikowanego tłumu, gdyż ci co zdołali, uciekli. Są tylko ciała poległych, ofiar dywersji, oraz ofiar morderstwa.
Morderstwo… spytaj swego tymczasowego wybawiciela, on wie o nim dużo… tak, dziecko…
Klinga śwista w powietrzu, kula wylatuje z magazynku. Pudło, lecz ostrze przecina czyjeś plecy, wydobywając z jego gardła zimny krzyk. Znowu zły kolor… czerwień.
Dziecko, nasz czas się skończył. Och tak, widzę to nawet tutaj, w twoim umyśle.
Potężny wybuch. To strzelba Jacka, oraz jej kula rozsadziły kawałek jamy- barku, zaś alkohol rozprysnął się po podłodze. Nie tylko alkohol…
Któryś z ochroniarzy odbiegł po cichu od reszty. Wyciągnął telefon… dzwonił. Spojrzał się w stronę barku… ‘’Koktajle Raztargujeva’’ robiły świetną robotę, spowijając go lekką zasłoną ognia.
- O żesz ku*wa!
Lecz telefon został przy jego uchu. Na oszpeconej bliznami, zapoconej twarzy malowało się przerażenie, mieszane z pośpiechem.
Masz interesujące wnętrze, dziwię się że się nim nie dzielisz… tu wszystko jest, dziecko.
- Kociak!
Wrzasnął wampir, wbiegając na oszołomionego Dietera, powalając go na podłogę. Nad nimi zaświstała fala kul.
Zaś szaleniec, jakby tańcząc w swym obłędzie, trwał w zelockiej walce. Jego ostrze śmigało w lewo i prawo, zaś pistolet oddał ostatni strzał, po czym rozbił się o głowę jakiegoś nieszczęśnika. Po iście tanecznym chwycie, ów mężczyzna przestał nagle jej potrzebować…
Krwi, krwi, tak, tak! Czy nie widzisz Erwan!? Patrz… całe to zniszczenie, cały ten chaos, powodujecie wy! Patrz… zajrzyj w głębię własnego szaleństwa! Ja… jestem jedynie przedłużeniem twej woli, siłą którą ty bałeś się wykorzystać!
- Chłopaki! Psy!
Gwardzista schował pośpiesznie telefon do kieszeni spodni. Oddał strzał, po czym wrzasnął jeszcze raz. Najwyraźniej miał zamiar tylko dać im możliwość, gdyż po tym, nie czekając na kolegów zaczął biec w kierunku windy.
Za późno. Los chciał, żeby to jego dosięgnęła kula Jacka.
Ale mimo wszystko, usłyszeli ostrzeżenie. I nie tylko oni, wampiry także spojrzały się po sobie. Spojrzały nawet w kierunku zmasakrowanego ciała Erwana.
Dieter wstał z podłogi, po czym rzucił się w kierunku krewnego. Parę kul śmignęło mu obok stóp, lecz wyglądało na to, że bardziej od walki, ludzie cenili sobie własne żywota.
Tymczasem Ravnos upada przy ciele kompana, podnosi go, czując jak pozostałości jego żeber wbijają mu się w ramię. Z przerzuconym przez ramię uśpionym na dobre wampirem, z okrzykiem na ustach, oraz całą siłą, na jaką jest się w stanie zdobyć, w nogach, zaczyna biec ku windzie.
Spostrzega jak kilku łysków zatrzymuje się przy niej, nie wiedząc co robić. Z tak silnym wrogiem przystało im walczyć… Lecz zaraz wola przetrwania bierze górę, i wciskają przycisk. Winda odjeżdża w górę, zostawiając krwiopijców samych, pośrodku masakry…

Wielka, żylasta łapa chwyta Kociaka za szyję. Ściska jego gardło, jakby próbując je zmiażdżyć. Ten, spogląda tępym wzrokiem w górę, unosząc ręce…
Po czym opuszczając je, a wraz z nimi, swój miecz. Jęk rozlega się w pieczarze, przerywając ciszę… głośniki zostały już dawno przestrzelone.
Jeszcze jedno cięcie. Tym razem w dół, prosto w brzuch. Nie będzie litościwej śmierci.
- Zły… kolor.
Wysapał wampir. Jego ostrze było teraz z czerwieni, jego ubiór był mokry w tym kolorze, na jego twarzy rozmazywał się…
Spojrzeli po sobie. Dieter brudny, raniony, cały w złym kolorze… Jack brudny, raniony, cały w złym kolorze… Kociak...
On był złym kolorem.
- Ruszajmy.
Rzekł Dieter, odwrócił się, po czym przyzwał windę.
Cała czwórka po chwili znalazła się już na górze. Zaczęli błagać w duchu, o jakiś środek transportu, o to żeby ludzie nie zwrócili na nich uwagi, o to by nie było jeszcze za późno…
Wybiegli na ulicę, światła nocy uderzyły ich. Zimne powietrze wydało policzek, karcąc za grzechy, zupełnie jakby sama natura potępiała ich istnienie. Po drodze minęli kilka ciał, które zostawili wcześniej. Jednak jednego brakowało… nieprzytomnej dziewczyny.
Rozejrzeli się w panice. Nigdzie nie było śladu Henry’ego. Paru ludzi nadbiegało, inni wyglądali na przerażonych, rozmawiając z innymi, wyglądającymi na reporterów. Z oddali dobiegały ich syreny…
Hałas! Z tyłu! Uwaga!
Winda się zatrzymała, zaś wyłonił się z niej… Kapaneus. Jego marynarka była pokryta granatowym śladem po strzale, lecz wydawał się wciąż rześki. Widok rzadki wśród średniego wieku mężczyzn.
- Za mną! Mam samochód!
Nie mieli zbytniego wyboru. Gdy tylko starszy wybiegł z klubu, rzucili się za nim, czując na sobie oczy nadbiegającego tłumu. A co jeśli ktoś rozpozna w nich napastników?
Dieterowi wydawało się że słyszał ‘’To oni!’’, ‘’Dzwoń na policję!’’.
Wbiegli w jakiś zapomniany przez Boga zaułek, nie oświetlany przez żadną latarnię. Rzucili Erwana na tylne siedzenie, razem z nim usiadł tam Stier. Starał się choć trochę zakrywać martwe ciało Jonesa. Zmasakrowane zwłoki też nie były częstym widokiem, nawet na tylnych siedzeniach. Tymbardziej jeśli miały niedługo wstać.
Jack usiadł za kierownicą, Kapaneus na siedzeniu pasażera. Kociak wepchnął się gdzieś pomiędzy, zasłaniając wampirowi na tylnym siedzeniu cały widok.
- Co ty do cholery…!?
- Nie ma czasu, jedź!
Starszy popchnął nogę Jacka, tak że samochód ruszył momentalnie. Wyskoczył z bocznej alejki, skręcając z piskiem opon, i zaraz odjeżdżając w mrok nocy, nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać…
Czarny mercedes. Jak jeden z tych, które pozwalał im prowadzić Scott.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Przez kilkadziesiąt nieskończenie długich sekund najlepszy kierowca TIRa na północ od południka 40 N wpatrywał się tępo w szybę samochodu. Miecz wypadł z bezwiednie rozprostowanych palców Kociaka.

Śmierć i krew.
Śmierć i krew.
Śmierć i krew.

Malkav podciągnął kolana pod brodę, objął je ramionami i schował głowę. Skulił się tak, że kumple zdziwieni spojrzeli, że coś takiego w ogóle da sie zrobić z własnym ciałem.

I po co?
Po co?
Po co?

Łzy zaczęły torować sobie drogę przez krew na twarzy Kociaka. Przeciskały się między bliznami po ospie, mieszając się z krwią na ubraniu.

I znów zabił ludzi, bez potrzeby, bez sensu. Tylko z czystej nienawiści, i to nie przeciw nim nawet, ale przeciw Saahibowi. Gdzie się podziała w tym świecie logika, do wszystkich diabłów? Teraz będzie trzeba czekać wiele dni, aż policja wyniesie się z Piekła...
...I co z tego? To nie to się liczy. Ludzie tam umarli, niepotrzebnie, to można było załatwić rozmawiając, a nie zabijając.

Kociakiem wstrząsały spazmy płaczu. Nie zwracał uwagi na to, co dzieje się dookoła, po prostu łkał zwinięty w kłębek.

Dlaczego tak trudno jest pozostać człowiekiem w tym ludzkim świecie? Czy naprawdę tylko strach przed śmiercią trzyma ludzi w szachu? Póki bałem się że umrę, nikogo nie zabiłem.
Teraz się nie boję.
I zabijam.
Gdzie tu w tym wszystkim jest sens? Przecież...

Wampir wyglądał, jakby ktoś wziął szmacianą lalkę, zwinął ją w kłębek i utopił we krwi, a potem próbował umyć wodą noszoną w durszlaku.

Do wszystkich diabłów. Zająć się czymś, nie myśleć...
...Ruda.
Jeszcze gorzej.
Ale jej nie da się zapomnieć.
To było dawno, może nawet nie żyje.
No to co?
I tak nie mógłbyś jej nawet dotknąć.
Może jest nadzieja?
Żyjesz złudzeniami.
Można ją przemienić.
Chcesz ją skazać na to samo cierpienie?
Przecież to nie cierpienie.
Naprawdę?
Ale...

Kociak szlochał.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Nerwowa cisza, przerywana warkotem samochodowego silnika, kupa mięsa jeszcze niedawno będąca Erwanem, neurotyczny Kociak, usiłujący zamknąć się w kokonie własnych kończyn, zakrwawiony Jack z marsową miną, tajemniczy "opiekun" Kapaneus - Dieter wodził wzrokiem po bohaterach szalonego spektaklu.

Żałosnego widowiska w obskurnej spelunie.

Następnej przegranej partii szachów.

Kolejne pionki zostały usunięte, marne szanse, by któryś został wymieniony na silniejszą figurę. Droga daleka, a czasu coraz mniej...

Ravnos patrzył na nieruchome ciało Erwana.

"Wyhodowaliśmy żmiję na własnym łonie. Jak mogliśmy osiągnąć cel, chroniąc tyłki przed sprzymierzeńcem?"

Smętne myśli spłynęły na pokryte zakrzepłą krwią czoło wampira. Nie chciał nawet zastanawiać się nad tym, co czeka ich za moment, a co dopiero jutro, pojutrze...

Jednak nie tylko to niepokoiło Dietera. Coś się stało z Henry'm. Nigdy nie znikał bez uprzedzenia. Zawsze można było na niego liczyć. Jeżeli musiał się wycofać, informował o tym. Tym razem nie było z nim żadnego kontaktu.
Ravnos miał złe przeczucia. Obawiał się najgorszego: śmierci Jugsona lub... zdrady...

"Nie, to niemożliwe." - odpędzał od siebie tą ostatnią myśl.

"...Przynajmniej chciałbym by było niemożliwe..."




Szach.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

"Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego udajesz siłę, skoro działasz wbrew mojej woli? Nie jesteś potęgą, ale szaleństwem. Nie wiedzą, ale głupotą. Wyjaw swe prawdziwe imię."
"Na imię mam Ursyliusz."
"Łżesz. Nie miej mnie za idiotę. Studiowałem Taumaturgię, kształciłem się, zdobywałem doświadczenie - nie po to, aby dać się oszukać."
Czarnoksiężnik wiedział, że nie przekona swoich towarzyszy. Może Kociaka. Ale Dietera i Jacka na pewno nie. Wiedział również, że będzie musiał zniknąć i przemyśleć swoje poczynania - nauczyć się kontrolować szaleństwo, które zapłynęło w jego ciele. Z każdą chwilą myślał coraz mniej racjonalnie i zdawał sobie sprawę z faktu, że im szybciej się obudzi tym lepiej.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Złe przeczucia, złe myśli, niepokój, kryzys nadziei...niemal rozpacz... Ciemna kurtyna beznadziei przesłoniła przyszłość, przygniatając pogrążonego Ravnosa.

Kto jest wrogiem, kto przyjacielem?

"Nie ufaj nikomu, nie ufaj nikomu, nie ufaj nikomu, nie ufaj nikomu" - słowa te wbijały się w martwy mózg Dietera z prędkością karabinu maszynowego.


"Niebo!"

Trzeba było sprawdzić co z Henry'm. No i dowiedzieć się, czy schronienie jeszcze istnieje...

Chaos, zupełny chaos. Treść życia Ravnosa przerodziła się w utrapienie. W końcu każdy lubi wiedzieć, czy ma grunt pod nogami...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Światła odbijały się od przyciemnionych szyb, gdy mijali co raz to kolejne budynki. Obrazy bitwy pojawiały się obłędnie w tych światłach, niosąc ze sobą echa poległych.
Kociak… jego niedawna nienawiść, teraz pożerała go od środka. To nagłe poczucie winy, które w niekontrolowany sposób wypłynęło na wierzch. Ale czy była to tylko wyimaginowana reakcja, czy też może jego własna myśl? Czy tak naprawdę, obchodziły go złożone ofiary…?
Tylu martwych. Jednych pośrednio, innych bezpośrednio, ich działania wyprawiły w jednostronną podróż…
Jeśli poczucie winy, oraz żal są tylko zimno wykalkulowanymi wynikami, to czym jest… człowieczeństwo?
Wampir otworzył lekko oczy, nie czując żadnej fizycznej zmiany spowodowanej jego stanem. Żadnego wolnego bicia serca, żadnej mgiełki spowiewającej jego oczy, żadnego ciężkiego oddechu… wszystko co czuł, to był tylko impuls jego mózgu. Kolejna kropla w oceanie szaleństwa.
Znajomy znak fast fooda mignął mu przed oczyma. Ten prosty, żółty znak. A przy nim tłum ludzi, wabionych przez kuszące zapachy, lub zbyt zabieganych by zjeść posiłek w domu. Zjeść go razem z rodziną.

Spojrzał na Jacka. Jego krewniak był spięty, każdy mięsień na jego twarzy to mówił. Dziwne, bo zwykły śmiertelnik powiedziałby… że DeCroy ma perfekcyjnie bezbarwną, kamienną minę. Niebieskie światło padało mu co chwila na twarz, nadając jej koloru, choć na chwilę.

Spojrzał na Dietera. Tu znowu dostrzegł emocje, mimo że jego twarz wykrzywiała się w grymasie kwaśnej niechęci. Niechęci do życia? Miał wszystko o czym każdy śmiertelnik marzył! Wieczyste życie, potęgę, moc władania nad życiem i śmiercią… co znaczyła ta niewielka cena, ta… klątwa?

A co z Erwanem? Wydawał się nie mniej obłąkany, niż sam Kociak. Uśmiech –a raczej jego sztuczna imitacja- pojawił się na twarzy wampira. W porównaniu do maga, wcale nie był taki zły. Choć z drugiej strony, współczuł mu ognia, trawiącego powoli jego duszę, spychając ją coraz bliżej otchłani…
Współczuł? A może bał się wyłącznie o swój tyłek? Czy istnieje coś takiego jak współczucie? Troska o dobro drugiej osoby…?
Zamyślił się na dłuższą chwilę, ignorując głośne trąbienie dochodzące zza szyby, mieszane z gwarem tłumu. Wśród głosów mas, jeden był słyszalny najlepiej. Była to reklama, grana na jakimś telebimie…
Wtedy, zorientował się… poczuł jak jego ciało jest zimniejsze niż kiedykolwiek indziej. Racja, mamy zimę. Ponownie otworzył oczy i skierował je ku szybie.

Stali przy przejściu dla pieszych, czekając aż pojawi się zbawienne zielone światełko. Bezimienny tłum przetaczał się przed nimi, nieświadomy niezwykłych pasażerów tego pojazdu. Płatki śniegu opadały delikatnie na ulicę, na chodnik, niemalże od razu topniejąc. Jedynie nielicznym z nich, udawało się przetrwać. Choć i te, dołączały do o wiele większej masy. Smutne, że społeczeństwo funkcjonuje w podobny sposób. Wszyscy kiedyś stopniejemy…
Wtedy spojrzał na starszego. Dziwne, ale przedtem jakby go nie zauważył. A przynajmniej zapomniał że tu jest. Jego majestatyczna sylwetka usadowiła się na siedzeniu dla pasażera, nieruchomo, choć nie sztucznie. Och nie, o wiele różnił się od tych wszystkich opowieści, które słyszał Kociak o pokrętnych, starych wampirach. Gdyby nikt mu nie powiedział, miałby olbrzymie trudności w wykryciu weń nieumarłego. Kątem oka spostrzegł, jak ten uciska ranę po postrzale Erwana. Choć tego nie okazywał, musiała go boleć. Wystarczy spojrzeć jak Jack zareagował na taki atak.

Nagle podskoczył lekko, zaskoczony, choć nie wiedząc nawet czemu. Kapaneus postanowił przerwać ciszę, swoim zwykłym, spokojnym (i tajemniczo akcentowanym) głosem.
- Tak więc… dokąd zmierzamy?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Nadeszły nowe, złe czasy. - stwierdził, patrząc się tępo przed siebie. Twarz miał umazaną krwią i łzami. Dalej siedział zwinięty w kłębek.
- To jest koniec. - reszta wsłuchiwała się uważnie, zastanawiając się co świr ma na myśli.
- Ale koniec jest początkiem. - rozprostował kręgosłup.
- Tylko czy dla Płaczącej Dziewicy nastąpił koniec czy początek? - spojrzał półprzytomnym wzrokiem na towarzyszy. - Co o tym sądzicie? Pomyślcie, a ja sobie popłaczę jeszcze. To przynasi ulgę. - znów schował głowę w kolanach.
- A, jeszcze jedno. - dobiegły stłumione słowa Kociaka. - Moim skromnym zdaniem, najpierw Niebo. I chciałbym zauważyć, że chyba jeszcze się nie pomyliłem, wybierając miejsce w które powinniśmy jechać.
A potem znów popłynęły łzy.
Współczuł tym którzy umarli.
Wierzył, że trafią po śmierci w miejsce lepsze, niż przyszło im zwiedzać za życia.
A właściwie... Miał nadzieję?
Nie, nawet nie to.
Miłości nie miał nigdy.
Wiara umarła gdy miał kilknaście lat.
Nadzieję zabiła przemiana w wampira.
Więc po jaką cholerę jeszcze trzyma się przy życiu?
Znalazł odpowiedź.

Ale nie miał zamiaru się nią dzielić.

Jak wyjść z szacha? Bijąc szachującą figurę.[/img]
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Tremere nie dawał oznak odzyskania przytomności. Ostatnio działy się z nim dziwne rzeczy. Ciągle nawalał. Rozpoczęło się to od tego dziwnego tekstu w książce. Dużo silniej niż dotychczas odczuwał to, że ktoś kieruje jego czynami. Milczał, rozmyślając o Ursyliuszu. Zawsze ufał, że jego ojciec będzie po jego stronie. Tym razem jednak okazał się nie mocą, lecz szaleństwem.
Ciemny korytarz i taniec głupców. Modlitwa szaleńca. Korzeń jest iluzją? Winna jest prawda.
Wielki bal fałszywych twarzy a pośród nich samotny bękart Kaina. Chodź, chodź za mną. Chodź i zbierz.
Charyou tree. Płoń!
Jak wyjść z szacha? Uciekając.
Kolejny raz.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Czas się dłużył. Ravnos nerwowo uderzał opuszkami palców o uda. Gapił się przez zaparowane szyby na pogrążone w zimowej nocy ulice.

- Przyspieszmy trochę - wymamrotał. - Mam złe przeczucie co do "Nieba".

"Gott im Himmel, Henry, gdzie się podziewasz?"

Dieter przymknął oczy. Stał w jednym szeregu z innymi pionkami na czarno-czerwonej szachownicy. Daleko przed nim majaczyły sylwetki figur przeciwnika.

Sylwetki, lecz nie twarze.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Światła zmieniły się, zaś przechodnie stanęli w miejscu, gdy pojazdy ruszyły przed siebie niczym rżące konie. Wszystko działające niemalże jak w zegarku. Jack ściskał kurczliwie kierownicę, zaś na jego twarzy narastał grymas bólu. Kły przegryzały wargi, czoło marszczyło się w teatralnie doskonałym, obrazie nadmiernej koncentracji. Jego oczy nie spuszczały z zasięgu wzroku właściwej drogi, nie spoglądając ani w bok, ani na towarzyszy. Gdyby spojrzał w prawo, spostrzegłby jak z wielką ciekawością (choć nie dało się tego spostrzec na jego martwej twarzy) Kapaneus obserwuje miasto. Patrzył jak ludzka masa przeciska się przez chodniki, jak każdym swoim działaniem napędzają iluzję… abstrakcyjne pojęcie społeczeństwa. Jaki sens tego, gdy śmierć tak blisko? Mogli wejść do ciemnej alejki, powiedzieć nie to co trzeba, czy zobaczyć rzecz tajemną, a już przeznaczenie upominało się o ich dusze. A dokładniej… składało pocałunek śmierci.
‘’Tak…’’
Pomyślał starszy.
‘’Trwa to już za długo.’’
Jego szare palce dotknęły szyby, pozostawiając ślad na jej zaparowanej powierzchni. Cicho i niezauważalnie… westchnął. Przejeżdżali obok kościoła. Przyozdobionego głośnymi neonami, z plakatami reklamującymi burdele i sklepy z bronią, zawieszonymi tuż przy przystanku obok świątyni. O dziwo, takie miejsca nawet w Nowym Jorku są bardzo odosobnione i puste.
Na słowa rozpaczającego Kociaka, wampir wzdrygnął się, wyrywając z zadumy.
- Płacząca dziewica…?
Zrobił zamyśloną minę, jego czoło zmarszczyło się, twarz skamieniała.
- Przywodzi mi to namyśl pewien tekst z naszej świętej biblii.
Widząc zaskoczenie na twarzy Dietera, Kapaneus dodał:
- Księgi Nod, zapisków naszego ojca Kaina, oraz jego dzieci.
Przerwał na chwilę, by spojrzeć raz jeszcze za okno. Tak jak myślał, zbliżali się do ‘’Nieba’’. Syreny wybijały się z miejskiej kakofonii na pierwszy plan…
Wampir ponownie odwrócił się do członków koterii.
- W Chicago… jest pewien spokrewniony. Nazywają go Beckett, poznałem go parę lat temu.
Znajome budynki wyrosły przed oczyma umarłych, niczym ponure posągi.
- Pomyślałem… że skoro tam zmierzacie, to pewnie wasze ścieżki się skrzyżują. O ile wciąż zamieszkuje ten padół. Jest kronikarzem… historykiem, *przetłumaczył* Księgę. Na pewno on i Kociak, będą mieli sobie wiele do powiedz...
- Patrzcie!
Przerwał starszemu Jack.

- Rozejść się, rozejść się!
Tłum ludzi, kilka samochód. Wśród nich, karetka i para radiowozów.
Jakiś czarny chłopak wyrywa się na przód. Policjant –chudy mężczyzna, o kościstej twarzy, noszący niebieski mundur- odpycha go z powrotem do tłumu.
- To był mój ziomal!
Jakaś kobieta chwyta go za ramię, lecz ten się wyrywa. Całą scenę rozświetla obojętnie para latarni, zaś z drugiej strony ulicy, nieznaczne światło rzuca druga para. Żółta taśma obiega wejście do klubu.
Police line, do not cross.
Wokół krząta się kilku funkcjonariuszy. Jakaś kobieta biega od jednego miejsca do drugiego, na przemian przepędzając ciekawski tłum i wydając rozkazy pozostałym policjantom.

Twoje oczy kierują się ku karetce. Kto tym razem…?
Lecz nie zauważyłeś żadnego rannego. Żadnej krwi, żadnych lekarzy. Po chwili, z pojazdu wychodzi postać. Już z daleka widać korytarze łez, wyrzeźbione na jego twarzy. Trzyma się za włosy, jest zgarbiony i roztrzęsiony.
- Jules…?
Dieter rozpoznał w mężczyźnie chłopaka Anny.
- A więc… to tak.
Jack czuł jak coś chwyta za jego gardło, dusząc go, lecz miast zabić… trzyma przy ‘’życiu’’. Karetka odjeżdża...

I have often told you stories…
About the way
I lived the life of a drifter…
Waiting for the day
When I’d take your hand
And sing you songs…
Then maybe you would say
Come lay with me, love me
And I would surely stay…


Palce ześlizgują się z kierownicy. Ciało słabnie, siły odchodzą… krzyk grzęźnie mu w gardle.

But I feel I’m growing older…
And the songs that I have sung
Echo in the distance…
Like the sound
Of a windmill goin’ ’round
I guess I’ll always be…

A soldier of fortune…


Teraz już rozumiesz? Życie za życie, śmierć za śmierć. Tak było od zawsze, wielu temu zaprzeczało, choć wszyscy o tym wiedzieli. Coś jak… żal… ściska twoje serce, męczy twoją duszę. Myśl… nadal pozostaje w twojej głowie, jak widmo, które nie chce odejść. Jak istota… która nie chce umrzeć.

Many times I’ve been a traveler…
I looked for something new
In days of old
When nights were cold
I wandered without you…
But those days I thought my eyes
Had seen you standing near…
Though blindness is confusing
It shows that you’re not here…


Nienawidzę siebie. Nienawidzę tego czym jestem, czym się stałem. Jakakolwiek śmierć, byłaby lepsza od tej… egzystencji. Ból, po utracie bliskich jest tak wielki… zwłaszcza, jeśli nigdy nie wiedzieli… ile dla nas znaczą. Nie jest to coś, co da się opisać, ani nic… co jest warte doświadczenia. Odbierani od nas tak szybko, że nawet nie zdążymy powiedzieć prostego słowa… kocham…

Now I feel I’m growing older…
And the songs that I have sung…
Echo in the distance
Like the sound
Of a windmill goin’ ’round…
I guess I’ll always be...
A soldier of fortune.

Yes, I can hear the sound
Of a windmill goin’ ’round
I guess I’ll always be

A soldier of fortune…


- Jack?
Kociak chwycił umarłego za ramię. Skończył ocierać własne łzy, zaś na jego twarzy nie gościła już żadna oznaka przygnębienia.
Jack milczał. Wszyscy milczeli…

Biały van szybko wjechał na ulicę, zatrzymując się przy chodniku. Momentalnie drzwi się otworzyły, zaś ze środka wybiegła grupka ludzi. Jeden z nich trzymał kamerę, zaś pulchna w biodrach blondynka wyciągała przed siebie mikrofon.
Kobieta- detektyw, stojąca tuż przy drzwiach klubu, przeklęła szpetnie.
- Kto do cholery wezwał telewizję!?
Ostatnio zmieniony sobota, 27 stycznia 2007, 22:37 przez Seth, łącznie zmieniany 1 raz.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany