[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

- Każdy z nas, bez wyjątku spieprzył to co miał wykonać- rzekł Gangrel wpatrując się w obłąkaną twarz Kociaka.- W końcu powinniśmy działaś jako kohorta, czy jak wolicie drużyna, koniec z samotnymi wędrówkami, nawet za pożywieniem..- Jack mimo że żadko zabierał głosw naradach postanowił tym razem wykorzystać daną mu szanse.- Póki będziemy trzymać się razem mamy szanse pożycz dłużej niż myślimy, jeszcze kilka takich "wypadków" i stracimy nasz honor i resztki tlącego się w nas istnienia. Co do naszego kolejnego genialnego planu to mam dość prostą koncepcje. Wraz z naszym "stróżem" odnajdujemy tego całego Michaela, jego pomoc może okazać sie nieoceniona gdy ruszymy do magazynów... Może nie wszyscy zgromadzeni wiedza ale to własnie tam rezyduje mój klan, i tylko oni są w stanie pomóc nam w tej chwili...po za tym mamy coś czego oni pragną...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Oparł się o ścianę i zaśpiewał, nadspodziewanie czysto, nawet, a szczególnie dla siebie.
Everybody, everybody, everybody livin now,
Everybody, everybody, everybody fucks,
Everybody, everybody, everybody livin now,
Everybody, everybody, everybody sucks!

Spojrzała na Jacka.
- Każdy z nas czasem popełnia błąd... wujku Jacku. - wymawiając ostatnie dwa słowa, imitował głos Anny. - Akurat ja ostatnio nie popełniam ich wiele. - mówił to znów ze swoim pokręconym, importowanym z Jamajki akcentem. - Zresztą, teraz to nieistotne. Nie sądzę, żeby udało nam się odnaleźć Cyklopa jeśli on sam nie będzie chciał nas spotkać. A jesli będzie chciał, znajdzie nas sam. Więc powinniśmy zająć się tymi magazynami jak najszybciej, bo chwalebna śmierć to wprawdzie fajna sprawa, ale raczej jednorazowa.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

- Malkavianie wybaczam ci ten wywód, ponieważ twój pokrętny umysł może nie zdawać sobie sprawy że właśnie gdzie znajdują sie magazyny trwa wojna..- rzekł ponuro i groźno Jack.- Jeśli czujesz się na siłach stawić czoła memu klanowi oraz stworą z którymi sie zmagają, prosze bardzo ja twej osoby zatrzymywać. Wiedz jednak że mimo że jesteś starszej krwi niż moja to jednak nie będziesz w stanie dokońać twego zamiaru...
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Ufaj swemu ostrzu, lecz bardziej ufaj swemu umysłowi. - stwierdził Kociak. I dodał po chińsku - >szkoda że brak ci jednego i drugiego<. Kontynuował już po angielsku:
- Skoro sądzisz, że nie mamy szans tam dotrzeć, zaproponuj coś sensowniejszego, bo to jak na razie chyba najlepszy pomysł. Może dlatego, że jedyny, ale przecież wciąż czekam na wasze propozycje.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Głos w głowie Erwana nakazał mu zostać z towarzyszami. Były naukowiec oparł się o drzwi.
"Czeka cię zadanie, Erwanie." - odezwał się ojciec Tremera - "Wykonaj polecenia księcia Scotta i bądź mu wierny, a nie ominie cię wielka nagroda. Zaufaj mi."
-Dobra, Kociak, jeśli masz zamiar poświęcić się dla przyszłych pokoleń możesz biec na spotkanie śmierci. Ponownej. - odezwał się wampirzy mag. Nie widział wprawdzie gdzie znajduje się Malkavianin, ale mniej więcej kierował się kierunkiem, z którego dobiegał dźwięk jego głosu. Erwan zauważył, iż jego słuch bardzo się wyczulił i większość dźwięków wręcz atakowała jego mózg. - Póki co moim zdaniem lepiej jest poczekac na wynik walki w magazynie i zająć się "Piekłem". Jego właściciel powinien poczuć na własnej skórze czym owe piekło jest...
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Wstał i wyprostował się na pełną wysokość.
- Niech was wszystkich piekło pochłonie. - warknął. Teraz był już naprawdę wściekły. - Skoro wszyscy chcecie iść do tego parszywego klubu, bo jaką cholerę zwołujecie naradę? Mamy się tym zająć, ok. Idziemy tam i robimy porządek albo burdel, co tylko chcecie. Ale, do jasnej Anielki, nie musicie udawać że choćby próbujecie wysłuchać co ja do was mówię. - Kociak rozejrzał się po twarzach towarzyszy. - Kiedy będziemy wychodzić, dajcie mi znać, będę czekał w naszym pokoju.
Wyszedł, trzaskając drzwiami z taką siłą, że niemal wyrwał klamkę.
Usiadł z powrotem nad swoim eksperymentem, zdecydowany go dokończyć.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Rozdział IV: Złap mnie, jeśli potrafisz.

Nowy Jork, 9 Stycznia, 2008 rok.

Kościste palce ścisnęły się na kieliszku. Ponura, zasępiona twarz Scotta odbijała się w szklanej ścianie. Gdyby nie był sobą, zmiażdżyłby kielich z winem w swej pięści. Ale nie mógł sobie pozwolić na słabość, na jakikolwiek wybuch gniewu. Widział jak kolorowe światełka migają na dole, zaś setki, tysiące ciemnych kropek porusza się stale niczym mrówki, wiodąc swoje bezwartościowe żywota. Lecz on miał powołanie! Nie, raczej przeznaczenie! Starał się uspokoić, sprawić by rozdrażniony wzrok znalazł stałą przystań, na której mógłby spocząć.
Mógł spojrzeć do tyłu.
Mógł, ale nie chciał. Nie miał ochoty oglądać tego idioty, Saahiba. Nie miał ochoty patrzeć na jego czarny jak węgiel, kościsty ryj. Więcej tu nie było do oglądania… ot granitowe biurko, z stertą prowizorycznych papierów (robiły duży wpływ na ‘’gryzipiórkach’’ kupując ich władcy), małym przenośnym komputerem, oraz kilkoma długopisami. Wszystko było schludnie ułożone, zupełnie jak eksponaty w muzeum. Jedynym odstępstwem był samotny ołówek, noszący na sobie ślady wielokrotnego użytku, rzucony niedbale na blat.
Próbując opanować drżenie, Samuel obrócił się powoli. Niczym posłuszny żołnierz, kilka kroków przed Księciem stał drugi wampir. Za nim rozciągała się słodka ‘’nicość’’ gabinetu Scotta. Taki właśnie styl lubił… dużo przestrzeni, wszystko uporządkowane. Niby multum możliwości dekoracji, jednak wszystko pozostawało –zgodnie z jego wolą- nie umeblowane. Taki osobisty kaprys błękitnokrwistego.
W końcu się przemógł. Kwaśny, jakby ściskał w tym momencie zęby, grymas pojawił się na jego twarzy i rósł szpetnie, z każdym wymawianym słowem.
- Przy… przyprowadź ich do mnie.


- Carl, widziałeś jak tamta się jepiła na mnie? Niezła foczka, co nie?
W życiu ochroniarza ‘’Nieba’’ jest to boskie piętnaście minut przerwy, gdy możesz wyrwać się z przed drzwi, by zaraz pójść na tyły klubu. Wtedy można spokojnie zapalić papierosa, napić się czegoś cieplejszego, czy choćby zwyczajnie pogadać z Barrym, który także lubił pogawędzić. Przez kwadrans bramy klubu nie były już tak dobrze chronione. Jeden przysypiający, głodny i zziębnięty strażnik stał przed głównymi drzwiami, czekając tylko na swoją przerwę i rozmyślając o ciepłym, krwistym steku które miała przyrządzić mu żonka.

Lecz to nie była zwykła noc. Barry czuł to już od samego zachodu, gdy słońce zwiędło na horyzoncie, zaś z poddasza zaczęły dochodzić go odgłosy przebudzających się drapieżców. Wypuścił dym z papierosa, patrząc się na Carla, łysego pracownika ochrony i zarazem jego szwagra. Usta zapiekły go, zaś nosem wciągnął chłodne powietrze… podał fajkę koledze, po czym wzrokiem zamyślonego mężczyzny, począł przyglądać się gwiazdom. Co prawda chmury zasłaniały całego niebo, więc i tak nie mógł nic zobaczyć. Wzdechnął cicho… oparł się o drzwi.

Dziwnie się czuł… był pijany? Nie, więc co się dzieje? Nie miał pojęcia…
Oczy wodziły desperacko po otoczeniu. Carl również wyglądał nieswojo. Obydwaj wpatrywali się teraz w mrok ścieżki, prowadzącej na ulicę. Światło lampy, znajdującej się nad drzwiami, przygasło lekko… Na okoliczny kosz na śmieci wskoczył kot, niezdarnym skokiem powodując jego upadek. Barry wrzasnął.
Wtedy wyszło na jaw. Głos ugrzązł mu w gardle, i ani myślał by się z niego wydobyć. Ale żeby wielki, metalowy kosz pełen śmieci nie wydał żadnego hałasu podczas upadku?
Przerażenie wymalowało się na jego twarzy. Chwycił ochroniarza za ramię, wskazując na jego kaburę. Ten rozumiejąc sugestię, położył rękę na pistolecie… a przynajmniej tak mu się zdawało. Barry odskoczył w bok, po czym jego ręce wyciągnęły się ku drzwiom. Były zamknięte. Barman pośpiesznie zaczął przeszukiwać kieszenie, szukając upragnionego klucza.
Lecz go tam nie było.


Obudź ich.
Bezbarwny, oddalony głos uderzył twoją głowę. Próbowałeś się poruszyć… nie mogłeś. Całe twoje ciało przechodziły ciarki, zaś w umyśle zaległa mgła. Czułeś obecność innych ciał, jakby przyciśniętych do twego.
Nagle silne szarpnięcie wróciło ci zmysły. Obraz przed oczyma był zamazany, zaś słuch przytłumiony… jedyne co czułeś, to była ta paskudna myśl o napadzie i porwaniu... Wizje zaczęły atakować twój umysł.
Cień przemykający wśród nocy… Henry próbował was bronić, zasłaniał własnym ciałem. Co z nim? Czy przeżył, czy wszystko w porządku?
Miedziany smak krwi na ustach… ktoś lubi się znęcać nad zwłokami.
Mrowienie przeszło przez twoje skronie… obraz zaczynał powoli nabierać kolorów. Po chwili całkiem się zmaterializował… obiecując ponurą przyszłość.

- Dobry wieczór. Chociaż może powinienem powiedzieć już niedługo… dzień dobry.
Miał brudny garnitur, nie wyprasowany, pognieciony. To nie było podobne do Samuela Scotta. Stał nad wami, szczerząc złowieszczo zęby… pomieszczenie w którym się znajdowaliście spowijała ciemność. Jedynym źródłem światła były białe kwadraty, padające na podłogę. Spojrzałeś się w górę… szklany sufit. Chmury jaśniały już nieco, zaś miasto ogarniała powoli poranna mgiełka.
Zacząłeś się szarpać. To bezskuteczne… cztery drewniane kołki spoczywały tuż przed wami, jako ślady po waszej niedawnej niewoli. Cała czwórka siedziała teraz, skuta twardym łańcuchem.
Widząc bezsens sytuacji, skierowałeś wzrok ku Scottowi. Wykonywał koliste ruchy dłonią… w ręku brzdękało mu coś co wyglądało jak… klucz!
- Doszły mnie wieści o waszym incydencie w Queens.
Głos jego był targany emocjami. Jeśli wcześniej się powstrzymywał, teraz popuścił wodze bestii.
- Czy zdajecie sobie sprawę, z tego coście uczynili?! Setki tysięcy dolarów…
Zdawało wam się iż niemal wypluwał te słowa.
- … spłonęły! Moje inwestycje! Fundusze naszej sekty! Wszystko przepadło.
Gdy wymówił ostatnie słowa, odgłos powolnych kroków rozległ się w pomieszczeniu. Powoli, niczym szykujący się do ataku lew, z ciemności wyłaniała się sylwetka Kapaneusa. Starszy stanął tuż obok Księcia, na tyle blisko iż jego szept słyszał tylko sam władca…
- Zagroziliście Maskaradzie… dopuściliście się rozboju i zaburzenia porządku… zniszczyliście ważny punkt strategiczny.
W jego głosie dało się wyczuć szaleńczą desperację. Starszy wampir stał tuż obok, patrząc się swym zwykłym, niewzruszonym wzrokiem na grupkę skrępowanych Kainitów.
- Wprowadzam poprawkę do naszej umowy…
Rozległy się szybkie kroki. Niczym na wezwanie, z drugiego końca sali przybył porywacz. Był ledwo zauważalny, tak bardzo jego czarna tunika i równie czarna, martwa twarz zlewały się z nocą. Podchodząc do Księcia ukłonił się lekko, po czym stanął na baczność, oczekując rozkazów.
- Mówią że największą cnotą jest umieć wybaczać. Doszedłem do wniosku… iż także wam się należy druga szansa. Och nie zrozumcie mnie źle, bracia… Saahib się o was zatroszczy.
Zaśmiał się głośno i okrutnie, widząc jak assasyn odwraca się do schwytanych. Po chwili śmiech ustał, zaś on… począł odchodzić ku drzwiom. Za nim ruszył Starszy.
- Gdybyście przetrwali, zapewnie zaniepokoi was wiadomość iż Aleksander Raztargujev, opuścił miasto. Obecnie…
Tu spojrzał na zegarek.
- … ląduje na lotnisku w Chicago.
Odwrócił się tuż przed wyjściem, rzucając bezwładnie trzymany wcześniej klucz za siebie. W jego głosie dało się wyczuć gniew.
- Jeśli chcecie zachować swe żywota, *udacie* się tam i *przyniesiecie* mi dowód zagłady tego śmiecia! Traktujcie to jako rekompensatę za moją stratę… stare warunki i ograniczenie czasu nadal was obowiązują. Lecz gdy wybierzecie drogę renegatów, dowodząc że wasze nędzne egzystencje nic nie znaczą, pomyślcie wtedy o waszym śmiertelnym słudze! Wyglądał na zszokowanego, gdy stwierdziłem iż jego córka ma ładne oczy… obyśmy się nie spotkali ponownie w takiej sytuacji. Żegnam.
Wyszedł, trzaskając mocno drzwiami. W pomieszczeniu zaległa cisza. Jedynie Kociak szurał nogą po podłodze, manifestując swój strach.
Stuk, stuk, stuk…
Kroki Assamity ucichły, zaś on rozpłynął się w ciemności…
Tuż przed wami, w odległości około metra lśnił na podłodze srebrny klucz.
Ostatnio zmieniony czwartek, 28 grudnia 2006, 22:21 przez Seth, łącznie zmieniany 1 raz.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Odetchnął z ulgą, gdy Scott i reszta opuścili pomieszczenie, i wyszczerzył kły.
- Przynajmniej w Chicago będziemy mieli gdzie mieszkać. - mruknął, chcąc dodać kompanom animuszu. - Ale Erwan, ty w mieszkaniu nawet nie próbuj używać Taumaturgi, albo posiekam cię na plasterki i zjem na kanapce.
Wampir rozejrzał się dookoła. Pomyślał przez chwilę.
- Spróbuję jeszcze raz i trzymajcie lepiej za mnie kciuki.
Zebrał się w sobie i spróbował uwolnić choć jedną rękę z więzów, tak aby móc nią sięgnąć po klucz, a gdy mu się udało, dziwacznie wyginając ciało sięgnął po srebrzyste zbawienie...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Malk wychylił się jak tylko mógł, by zaraz wyciągnąć łapy ku kluczowi. Czuł jak spazm bólu przechodzi jego plecy, następnie podążając do ramion, nadmiernie wyczerpanych nienaturalnym ruchem. W brzuch niemiłosiernie wrzynały mu się łańcuchy.
Dotykał go już palcami… wystarczy tknąć jednym i przysunąć do siebie. Wydał z siebie stęknięcie, wyciągając rękę jak tylko mógł.
Jeszcze milimetr…
Już prawie… tak… tak!

Cholera.
Niezgrabny ruch Kociaka tylko odepchnął srebrny klucz dalej w głąb pomieszczenia.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Wampir warknął pod nosem. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Spojrzał w górę przez szklany sufit.
Nowhere to run
Skupił się na swoim ciele. Zaczął powoli spalać krew, skupiając się na podniesieniu siły mięśni… Dawno, och jak dawno nie trenował. Musiał się zabrać do roboty, jak tylko wyjdą na prostą. To była jedna z tych chwil w których żałował że zdecydował się na kando, a nie taekwondo.
Nowhere to hide
Ale w końcu chyba jednak zrobił dobrze. Czuł teraz, jak jego mięśnie nasycają się mroczną mocą, jakiej dawno, bardzo dawno nie czuł. I jednocześnie na jego umysł spływały wspomnienia, gdy zaczynał naprężać ciało, bo rozerwać łańcuchy.
You’ve got to...
Wejście do dojang, sabom stoi po ścianą przed czternastką mudanja w dabokach. Kociak ustawia się z tyłu, za nimi.
A potem są kopnięcia i ciosy, uniki i bloki, pady i rzuty...
Zmęczenie, ból wypełniający wszystkie mięśnie, i to cudowne uczucie siły...
Wyszedł z treningu, i podszedł do pierwszego napotkanego skate’a. Cios, ziomek zatacza się i pada na trawę. Środek lata... Jeden z większych błędów w życiu. Za rogiem byli jego kumple.
Ale adrenalina działa po obu stronach tego konfliktu.
Kociak, poobijany ale zwycięski, wrócić do domu.
...rip to stay...
Czuł że łańcuchy są już na skraju wytrzymałości, że niedługo nie wytrzymają i pękną. I znów fala wspomnień zalała umysł Kociaka... Coś ostatnio ciągle zbierało mu się na sentymenty.
Ledwie tydzień po tym jak stał się wampirem...
Mentor tłumaczy mu.
- Kociak, słuchaj uważnie. Nie należysz do szczególnie silnych, więc tobie się to przyda. Jako wampir, możesz użyć vitae żeby zwiększyć swoją siłę...
Kociak nie omieszkał spróbować. Przy drodze stało wąski drzewko. Wtedy po raz pierwszy zapłonęła w nim krew...
Kopnął, tak jak kiedyś uczyli go na taekwondo, dokładnie przypominając sobie co trzeba robić. Dollyo Chagi...
Drzewko trzasnęło i pękło pod kopnięciem Kociaka.
I tak teraz trzasną łańcuchy!
undead?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

TRACH! Potężne szarpnięcie, po czym żelazo pękło na kawałki. Kociak czuł jak mięśnie mu pulsują, wciąż rozbolałe, lecz teraz wypełnione Kainicką krwią pulsowały… zaś każdy puls był jak uderzenie dzwonu.
Malkavianin szybko wstał, zrzucając z siebie resztę łańcuchów. Gdy się podnosił, spotkał pełne podziwu spojrzenie Dietera… zastanawiając się czy Ravnos już widział tą sztuczkę, ten uśmiechnął się do niego cwaniacko.

- Imponujące.
Zimny, szorstki głos rozległ się w sali. Przez chwilę odbijał się echem po ścianach, jakby nie pochodził z tego świata. Odgłos kroków dało się słyszeć gdzieś z tyłu, tuż za ich plecami. Reszta wampirów poderwała się szybko na równe nogi, stając tyłem do siebie.
Och nie zrozumcie mnie źle, bracia… Saahib się o was zatroszczy.
Paskudny wydźwięk głosu Scotta przeszył ich myśli niczym pocisk. Nastała cisza… Kociak odchrząknął, sprawdzając czy nie jest to cisza śmiertelna…
- Zaprawdę muszę wam rzec, iż oczekiwałem tej chwili. Już dawno nie miałem godnego przeciwnika…
Kierunek z którego dochodził głos stale się zmieniał. Jest za wami! Nie! Jest z boku! Po lewo! Prawo! Raz nawet zdawało się… iż szepcze wam do ucha.
Nagle do pola światła przed wami wkroczył sam Szeryf. Był niemal jak woskowa rzeźba, cała czarna… aż dziw że jest to istota z krwi i kości, zamiast z czystej ciemności…
- Noc i cień to moi przyjaciele. Mój miecz i moje pięści to sprzymierzeńcy. Mój Książe to pan, któremu muszę służyć i którego muszę bronić.
Usiadł po turecku. I chodź tego nie widzieliście, zamknął oczy pogrążając się w medytacji…
- To nic osobistego dzieci Khayna. Wola mego pana jest mi znana… zniszczycie mnie, lub to ja zniszczę was.
Wściekle czerwony kolor oczu wampira wyłonił się wśród mroku. Zupełnie nie swoim, przypominającym ryk lwa głosem wrzasnął…
- ZATEM WALCZCIE.
Z pozycji kucającej podskoczył, momentalnie znajdując się na równych nogach.

Bębny zabiły szybko i gwałtownie. Dwie armie stały naprzeciw siebie, lada chwila mając zbiec ku nieprzyjacielowi. Bębny stawały się coraz głośniejsze, cięższe. Mięśnie napinały się, serca podchodziły ku gardłom. Ostatnie uderzenie.
Bitwa się rozpoczęła.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Wojna jest najważniejszą sprawą w państwie. - stwierdził Kociak, schylając się i podnocząc dwa kawałki łańcucha, każdy długi na trzy zhi. - Tao przetrwania. - schwycił łańcuchy w obie ręce, i zaczął kręcić nimi nad głową. Stalowe ogniwa świszczały przeraźliwie, a w miejscach gdzie nieosłonięte dłonie Kociaka dotykały metalu, pojawiły się plamy szronu... - Lub zagłady.
Ugiął lekko nogi. Są rzeczy, których się nie wybacza, czyny których się nie zapomina i wojny których się nie przegrywa.
Do nas należało pierwsze i drugie.
Do nas będzie należeć trzecie.
A póki co... Niech leje się krew!
Kociak ruszył z wyrazem perfidnego uśmiechu na twarzy i miną mówiącą: "umrzesz jako pierwszy, ale nie ostatni". Łańcuchy brzękały potępieńczo, jakby czekając tylko aż Saahib postanowi je uciszyć.
Na krok przed Saahibem Malkavianin skręcił nagle gwałtownie w bok, uderzając łańcuchem trzymanym w lewej ręce na oślep, za siebie, zawirował w piruecie i wyrzucił drugi łańcuch tak, żeby zablokować ewentualny cios.
Stanął w pozycji bojowej.
Łańcuchy zataczały koła, poruszane niestrudzonymi, nigdy nie męczącymi się rękami, i czekały na okazję do ataku.
Teraz, Saahibie, albo ja i odsłaniasz plecy na atak reszty...
Albo oni i odsłaniasz plecy na mój atak.
Umrzesz.
Nawet jeśli pociagniesz mnie za sobą.
- Giń. -warknął Kociak, z zimną furią w głosie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos ze zdziwieniem obserwował ruchy Kociaka.

"Ten chłopak ma w sobie więcej tajemnic niż pamiętnik trzynastolatki" - pomyślał.

Dieter znów poczuł się jak niegdyś, kiedy niczym zwierzę puszczany był na ring, by toczyć krwawe pojedynki na śmierć i życie.

- Pamiętaj, nogi lekko ugięte w kolanach, stopy płasko na ziemi - powtarzał Arthur, trener Dietera, niegdysiejszy mistrz świata wagi półciężkiej. - Ale nie jak platfus, ciężar ciała przesuń na środek stopy, bliżej palców.

Obolałe ciało wampira ostro protestowało przeciw wszelkim gwałtownym ruchom. Zacisnął zęby i zebrał się w sobie, przezwyciężając wycieńczenie i ból.

- Oddychaj równomiernie, nie za płytko, bo dostaniesz zadyszki; nie za głęboko, gdyż utracisz koncentrację na przeciwniku

Teraz już Ravnos nie miał takich rozterek. Nie musiał w ogóle oddychać. Mógł spokojnie skoncentrować się na celu.

- Trzymaj gardę wysoko, ale nie przy samej twarzy. Przeciwnik wykorzysta fakt, że go nie za dobrze widzisz i twoja obrona prędzej czy później pęknie

Wampir uniósł pięści do twarzy. Nie za wysoko, aby nie przysłonić pola widzenia.

- Poruszaj się sprężyście. Twoje kroki muszą być pewne i płynne. Przeciwnik musi wiedzieć, że nie boisz się go.

Dieter był cieniem cienia. Poruszał się krok w krok za ciemnoskórym, mając naprzeciw siebie Kociaka wywijającego łańcuchami. Jeśli Saahib zaatakuje Malkava, otrzyma miażdżący cios na wysokości 3/4 kręgosłupa, pomiędzy łopatki. Kiedy z kolei zwróci się przeciw Ravnosowi, napotka jego gardę i świst łańcuchów za plecami.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Jedno mrugnięcie powiekami. Wojownik ścisnął pięści, zataczając w powietrzu rękoma koło. Kości się odezwały, teatralny wydech wydarł się z jego gardła.
- Zatańczmy.
Nogi poleciały do góry, ciało oparło się na rękach. Wojownik wyskoczył w górę, zakręcając się niczym baryłka. Bębny wojny się odezwały.
Kociak tylko na to czekał. Potężny wymach, lecz o dziwo sparowany! Nie do końca, łańcuchy zawinęły się wokół nogi wroga.
Z głośnym hukiem ten upadł na podłogę, ściągnięty przez rozwścieczonego szaleńca. W mgnieniu oka drugi łańcuch uniósł się w górę, by za chwilę zlecieć w dół niczym gniew Boży.
Nim żelazo opadło, Malk poczuł silne uderzenie w twarz. Przyćmiło go, na moment przerywając akcję. To miażdżące kopnięcie assasyna celnie wymierzone, przerwało atak.
Ze zręcznością pantery, wojownik wyskoczył, z powrotem stając na nogach. Jego przeciwnik zatoczył się do tyłu, tracąc równowagę i upadając. Bębny ucichły…
Na ten moment czekał Dieter.

Sometimes I need to remember just to breathe
Sometimes I need you to stay away from me
Sometimes I’m in disbelief I didn’t know
Somehow I need you to go!

Świat zatrząsł się dla Saahiba. Odruchowo odskoczył w przód, ku leżącemu wrogowi, rękoma chwytając się jego ciała, by zaraz odbić się w powietrze. Dieter patrzył się jak wojownik okręca się w locie. Patrzył też jak z głośnym rykiem opada przed nim.

Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
What you were changing me into
Just give me myself back and
Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
Take all your faithlessness with you
Just give me myself back and
Don’t stay!


Cios. Uchylił się. Kolejny cios. Zablokowany ramieniem. Kontratak. Sparowany. Bhai chwyta głowę Dietera, po czym skacze.

Sometimes I feel like I trusted you too well
Sometimes I just feel like screaming at myself
Sometimes I’m in disbelief I didn’t know
Somehow I need to be alone!


Silne kopnięcie. Stier czuje jak pęka mu warga. Miedziany smak krwi napływa mu do ust. Potężny ruch, który trafił wampira w czuły punkt skroni odrzucił go wprost na ścianę. Kurz atakuje jego nozdrza, drażniąc je. Po krótkiej chwili upada na podłogę, czując jak brud i krew mieszają się.

Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
What you were changing me into
Just give me myself back and
Don’t stay!
Forget our memories
Forget our possibilities
Take all your faithlessness with you
Just give me myself back and
Don’t stay!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

"Książę Camarilli, Samuel Scott ma powody nienawidzić Aleksandra." - odezwał się głos w głowie Erwana.
"Dlaczego?"
Tremere nie doczekał się odpowiedzi. W tym samym czasie z pomieszczenia wyszedł Scott, a po chwili pęknęły łańcuchy.
"Kociak..."
Na następne wydarzenia mag nie zareagował od razu. Ślepota skutecznie utrudniła mu podjęcie jakiejkolwiek akcji. Póki co postanowił zdać się na słuch i wyostrzyć ten zmysł. W pewnym momencie przed oczyma byłego naukowca pojawił się krwisty zarys pomieszczenia wraz z walczącymi. Wiedział, że raczej nie przyda się w walce, ale nie chciał... nie potrafił stać bezczynnie.
"Co wiesz o Saahibie?" - zapytał w myślach Ursyliusza.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Wiesz, dotąd nie byłem rasistą. - stwierdził, kręcąc łańcuchami po skomplikowanych torach i powoli cofając się pod ścianę. - Ale od dziś chyba przestanę lubić czarnych. - uśmiechnął się.
I tak nie lubił innych. Ludzie, wampiry, magowie, wilkołaki i w ogóle wszyscy... Tak samo ich nienawidził. Niewielu było takich których tolerował.
A też i oni zwykle nienawidzili jego.
Łańcuchy wyglądały jakby co chwila przenikały się wzajemnie, ale to tylko Kociak kręcił nimi po ewolwencie spirali Archimedesa, popisując się przed Saahibem.
- Jack, bierz go od lewej. Dieter, od tyłu. Ja idę od prawej. Uważać na jego nogi.
Spokój Kociaka coraz bardziej się chwiał. Siłą woli narzucał sam sobie dyscyplinę, żeby nie rzucić się do bezmyślenego ataku na wroga. Zaczekał aż kumple ustawią się na pozycjach.
Ugiąć kolana.
Lewa ręka w przód, łańcuch wolno.
Prawa ręka za plecy, łańcuch wisi.
Bieg na przeciwnika.
So when your waiting for the next attack
Youd better stand theres no turning back

Pozorowany atak lewym łańcuchem, skupienie tylko na tym żeby wytrzymać cios...
Gdy tylko Saahib wyprowadził uderzenie, łańcuch trzymany przez Kociaka w prawej ręcę brzęknął i świsnął, po łuku uderzając Saahiba i oplątując kończynę, którą wyprowadził cios.
A potem naraz szarnpął łańcuchem w jedną stronę, a drugą ręką uderzył w przeciwnym. Mało która kość wytrzyma takie uderzenie...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gniew wzbierał w młodym gangrelu, żyły na jego skroni nabrzmiały pod naporem jego nieumarłej krwi. Białe kły wynurzyły się spod bladych warg, a oczy nosiły ślady popadania w dziki obłęd...Cała to chora sytuacja zdawała mu sie jedynie obelgą wobec niego i wobec jego kompanów. Wstał energicznie z zimnej posadzki tego pomieszczenia, z wsciekłością spojrzał na wrogiego wampira, assasina bękarta diabła. Gdy się wyprostował strzelił odruchowo karkiem, żądza krwi poczęła zasłaniać świat gangrelowi...
"NIE!!!"- rozległ się krzyk w głowie wampira, to resztki jego człowieczeństwa biły się umarłe ciało... Widać było że choć na początku toczył wewnętrzny bój był wstanie utrzymać bastie na wodzach swego rozsądku. Równoczesnie ciało DeCroya wygieło się w napięciu wszystkich mieśni, pracujacych teraz w sposób właściwy jedynie dla spokrewnionych. Pięsci zacisnęły sie niesamowicie mocno, żyły uwiły je gęstą siatką. Gotów był zaatakować gdy przyjdzie czas na pomoc Malkovi, chociażby musiał wykorzystać pełną siłe swej dziedzicznej dyscypliny i rozwalić cały ten budynek w gruz.
Zablokowany