[Wampir: Maskarada] Modern Night II
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
Ravnos podniósł się wraz z Gangrelem. Kiedy opuszczali pomieszczenie Dieter rzekł:
- Podjadę po niego samochodem. Mam nadzieję, że nie zrobi sobie krzywdy do tego czasu...
Pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę: Jack zaspokoić głód, a Dieter sprowadzić Erwana z powrotem do "Nieba".
Ravnos wyszedł na mroźne zimowe powietrze. Postawił kołnierz płaszcza, naciągnął czapkę na głowę i wsiadł do samochodu.
Zapalił silnik i ruszył w kierunku zakładu jubilerskiego.
Ravnos podniósł się wraz z Gangrelem. Kiedy opuszczali pomieszczenie Dieter rzekł:
- Podjadę po niego samochodem. Mam nadzieję, że nie zrobi sobie krzywdy do tego czasu...
Pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę: Jack zaspokoić głód, a Dieter sprowadzić Erwana z powrotem do "Nieba".
Ravnos wyszedł na mroźne zimowe powietrze. Postawił kołnierz płaszcza, naciągnął czapkę na głowę i wsiadł do samochodu.
Zapalił silnik i ruszył w kierunku zakładu jubilerskiego.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
-Dobry wieczór. - również przywitał się wampir, delikatnie się kłaniając. - Chciałbym dokonać zakupu na wysoką kwotę.
Wampir zauważył ździwienie w oczach kobiety, która zmierzyła go wzrokiem.
-Ah, mademoiselle zastanawia się pewnie jak osobnik w takim... stroju może być wystarczająco bogaty, aby kupować w tym sklepie? Cóż, uważam że to nie szata zdobi człowieka, a ważniejsze jest bezpieczeństwo - zwłaszcza o tej godzinie. Nie uważa pani?
Erwan uśmiechnął się do kobiety.
-W związku z tym... czy mógłbym porozmawiać z właścicielem?
-Dobry wieczór. - również przywitał się wampir, delikatnie się kłaniając. - Chciałbym dokonać zakupu na wysoką kwotę.
Wampir zauważył ździwienie w oczach kobiety, która zmierzyła go wzrokiem.
-Ah, mademoiselle zastanawia się pewnie jak osobnik w takim... stroju może być wystarczająco bogaty, aby kupować w tym sklepie? Cóż, uważam że to nie szata zdobi człowieka, a ważniejsze jest bezpieczeństwo - zwłaszcza o tej godzinie. Nie uważa pani?
Erwan uśmiechnął się do kobiety.
-W związku z tym... czy mógłbym porozmawiać z właścicielem?
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Młoda dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Erwan widział jak zaspana, ledwo przytomna, nagle wyglądała jakby wypiła kubek mocnej czarnej, kolumbijskiej kawy. Jej oczy ponownie stały się żywe, zaś oddech szybszy. Wampir uśmiechnął się na ten widok… taak, ona jest już twoja.
Ale czemu –kur**a- tak się wpatruje w te pieprzone drzwi!?
- NIE RUSZAC SIĘ!
Chłodny metal uderzył twardo w tył głowy. Lufa pistoletu wbiła się pomiędzy włosy mężczyzny…
- Ku**a.
Płaczliwy głos załamanego Erwana rozległ się w sklepie. Nie, nie był to strach. Nieumarli rzadko kiedy czują strach przed ludźmi… to było naprawdę załamanie.
Stał tak w bezruchu, patrząc się na wystraszoną kobietę przed nim. Pierś unosiła się jej gwałtownie, w takt szybkiego, nierównego oddechu.
- RĘCE DO GÓRY PUTO! BO ODSTRZELĘ KOCHASIOWI ŁEB!
Niemal podskoczyła, prawie upadła na twych oczach. Zastanawiałeś się ilu ich tu jest. Czułeś jak skronie ci pulsują… żałowałeś… żałowałeś że nie ma z tobą przyjaciół. Ha! W końcu ich tak nazwałeś?
- GŁUCHY JESTEŚ?
Ała! Ty tępy, prymitywny bydlaku. Miałeś ochotę nauczyć go szacunku, lecz zimna lufa przy głowie skutecznie ci to utrudniała. Posłusznie –przynajmniej na razie- uniosłeś ręce…
- Żadnych sztuczek.
Mdły smród z paszczy bandyty uderzył twe nozdrza. Czułeś się jak zasypany szambem, gdybyś żył pewnie byś upadł na podłogę… zwracając śniadanie, obiad i kolację.
Ale czemu –kur**a- tak się wpatruje w te pieprzone drzwi!?
- NIE RUSZAC SIĘ!
Chłodny metal uderzył twardo w tył głowy. Lufa pistoletu wbiła się pomiędzy włosy mężczyzny…
- Ku**a.
Płaczliwy głos załamanego Erwana rozległ się w sklepie. Nie, nie był to strach. Nieumarli rzadko kiedy czują strach przed ludźmi… to było naprawdę załamanie.
Stał tak w bezruchu, patrząc się na wystraszoną kobietę przed nim. Pierś unosiła się jej gwałtownie, w takt szybkiego, nierównego oddechu.
- RĘCE DO GÓRY PUTO! BO ODSTRZELĘ KOCHASIOWI ŁEB!
Niemal podskoczyła, prawie upadła na twych oczach. Zastanawiałeś się ilu ich tu jest. Czułeś jak skronie ci pulsują… żałowałeś… żałowałeś że nie ma z tobą przyjaciół. Ha! W końcu ich tak nazwałeś?
- GŁUCHY JESTEŚ?
Ała! Ty tępy, prymitywny bydlaku. Miałeś ochotę nauczyć go szacunku, lecz zimna lufa przy głowie skutecznie ci to utrudniała. Posłusznie –przynajmniej na razie- uniosłeś ręce…
- Żadnych sztuczek.
Mdły smród z paszczy bandyty uderzył twe nozdrza. Czułeś się jak zasypany szambem, gdybyś żył pewnie byś upadł na podłogę… zwracając śniadanie, obiad i kolację.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Zaśmiał się.
To był dziwny śmiech.
Huczał w nim płomień.
Dobrze że nikt tego nie słyszał...
Poza Jackiem.
Trudno.
Kociak dodawał powoli rozkruszoną urotropinę do dymnego kwasu azotowego. Na dnie kolby powoli pojawiało się coraz więcej białego osadu, a wampir ciągle spoglądał na termometr. Nie mógł przegrzać mieszaniny, trzeba ją trzymać koło 20 stopni, bo jak podejdzie ponad 40 to koniec.
Jack wrócił do pomieszczenia.
- Jeśli spotkasz na drodze mnicha Zen
Nie trać na darmo słów
Nie próbuj też przejść obok
Daj mu w pysk
I niech przemówią pięści
Mędrzec zrozumie
A głupiemu wiedza na nic. - powiedział Kociak, nie odwracając się do niego, ale przestał sypać urotropinę. Czekał...[/b]
Zaśmiał się.
To był dziwny śmiech.
Huczał w nim płomień.
Dobrze że nikt tego nie słyszał...
Poza Jackiem.
Trudno.
Kociak dodawał powoli rozkruszoną urotropinę do dymnego kwasu azotowego. Na dnie kolby powoli pojawiało się coraz więcej białego osadu, a wampir ciągle spoglądał na termometr. Nie mógł przegrzać mieszaniny, trzeba ją trzymać koło 20 stopni, bo jak podejdzie ponad 40 to koniec.
Jack wrócił do pomieszczenia.
- Jeśli spotkasz na drodze mnicha Zen
Nie trać na darmo słów
Nie próbuj też przejść obok
Daj mu w pysk
I niech przemówią pięści
Mędrzec zrozumie
A głupiemu wiedza na nic. - powiedział Kociak, nie odwracając się do niego, ale przestał sypać urotropinę. Czekał...[/b]
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel spojrzał się na pogrążonego w swych ekperymentach Malkaviana, nie chciał wiedzieć co jego szalony umysł chce zrodzić poprzez mieszanie tych chemikaliów. Jack trzymając w ręku niewielką torebke wypełnioną po brzegi cennym nektarem podszedł bliżej swego "kompana".
- Zamierzamy zawrzeć sojusz z Gengrelami, może twój umysł jest w stanie pojąc ogrom sytuacji...-DeCroy wbił swe kły w plastikową torebkę, co dziwne czynił to coraz częscie. Jakby polowania i pożywianie się w naturalny sposób przestały interesować wampira. Jednak ta wizja była raczej ułudą, moze czyni to jedynie z braku czasu...- Będziemy potrzebowac pomocy twojej i nie tylko twojej aby skontaktować się i przeżyć. Gangrele to nieprzyjemny klan...
Gangrel spojrzał się na pogrążonego w swych ekperymentach Malkaviana, nie chciał wiedzieć co jego szalony umysł chce zrodzić poprzez mieszanie tych chemikaliów. Jack trzymając w ręku niewielką torebke wypełnioną po brzegi cennym nektarem podszedł bliżej swego "kompana".
- Zamierzamy zawrzeć sojusz z Gengrelami, może twój umysł jest w stanie pojąc ogrom sytuacji...-DeCroy wbił swe kły w plastikową torebkę, co dziwne czynił to coraz częscie. Jakby polowania i pożywianie się w naturalny sposób przestały interesować wampira. Jednak ta wizja była raczej ułudą, moze czyni to jedynie z braku czasu...- Będziemy potrzebowac pomocy twojej i nie tylko twojej aby skontaktować się i przeżyć. Gangrele to nieprzyjemny klan...
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Odwrócił się i spojrzał na Jacka.
- Kleofas Olgierd Tymoteusz Rzątkowski. - stwierdził. - Tak się naprawdę nazywam. - zachichotał maniakalnie. - Nic dziwnego, że używam pseudonimu, prawda? - śmiech, znów. Tym razem głoniejszy.
- Nie mów tego innym, sam im to powiem kiedy uznam za stosowne. - odwrócił się znów ku swojej maszyneri, i zacznął znów dosypywać urotropiny. - Wiesz, pewnie ja z nimi gadał nie będę, wątpię żeby lubili takich jak ja. - dorzucił. - Ale jeśli trzeba kogoś pociąć na plasterki, albo jeszcze lepiej coś obliczyć, albo przeprowadzić jakiś dowód, to jestem właściwym kotem do tego zadania. - znów się odwrócił, na chwilę przerywając prowadzenie reakcji. - Chyba że znajdziesz dla mnie jakieś inne zajęcie. - oczy błyszczały mu, pełne podniecenia. Widać było, że uważa że robi coś bardzo, bardzo doniosłego. - Jestem całkiem niezły w kwasach, zawsze lubiłem chemię, a to pewnie dla was użyteczniejsze niż analiza matematyczna, logika i hipoteza Poincare'go. - znów odwrócił się w stronę swoich urządzeń. - Może nawet umiałbym zrobić napalm.
Odwrócił się i spojrzał na Jacka.
- Kleofas Olgierd Tymoteusz Rzątkowski. - stwierdził. - Tak się naprawdę nazywam. - zachichotał maniakalnie. - Nic dziwnego, że używam pseudonimu, prawda? - śmiech, znów. Tym razem głoniejszy.
- Nie mów tego innym, sam im to powiem kiedy uznam za stosowne. - odwrócił się znów ku swojej maszyneri, i zacznął znów dosypywać urotropiny. - Wiesz, pewnie ja z nimi gadał nie będę, wątpię żeby lubili takich jak ja. - dorzucił. - Ale jeśli trzeba kogoś pociąć na plasterki, albo jeszcze lepiej coś obliczyć, albo przeprowadzić jakiś dowód, to jestem właściwym kotem do tego zadania. - znów się odwrócił, na chwilę przerywając prowadzenie reakcji. - Chyba że znajdziesz dla mnie jakieś inne zajęcie. - oczy błyszczały mu, pełne podniecenia. Widać było, że uważa że robi coś bardzo, bardzo doniosłego. - Jestem całkiem niezły w kwasach, zawsze lubiłem chemię, a to pewnie dla was użyteczniejsze niż analiza matematyczna, logika i hipoteza Poincare'go. - znów odwrócił się w stronę swoich urządzeń. - Może nawet umiałbym zrobić napalm.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
To miasto nigdy nie śpi.
Mimo iż minęło dobre kilka lat, odkąd Dieter zamieszkał w Nowym Jorku, metropolia nie przestała go zadziwiać.
Wrzód na dupie tej ziemi
Zachichotał pod nosem ze skojarzenia, jakie nasunęło mu się na myśl o Wielkim Jabłku.
- Może i wrzód, ale jaki fascynujący - dodał po chwili.
Zatrzymał się na światłach. Przez przejście dla pieszych przetoczyła się lunatyczna fala zmęczonych ludzi. Biali, czarni, żółci, czerwoni, różowi, zieloni.
Pieprzony amalgamat
Istotnie, wielokulturowość tego miasta dawała o sobie znać z każdego zakątka. Biła z twarzy śmiertelników, krzyczała z podświetlonych witryn sklepowych, ziała ze śmierdzących zaułków i parujących studzienek kanalizacyjnych.
Zmiana świateł.
Ktoś się pospieszył.
Albo ktoś spóźnił.
Pisk opon, gruchnięcie, krzyk... krew.
But upadł dopiero po czterech sekundach. Potoczył się na chodnik. Tylko jemu udało się przejść na drugą stronę...
Tłum gapiów prześciga się w dzwonieniu pod 911. Będą tu za kilka minut. Chłopak leżący jednocześnie na asfalcie, masce chryslera, nogawce kulawego weterana wojny wietnamskiej i parkometrze jest jednak lepszy. On od kilku minut już *tam* jest...
Dieter włączył radio. Krzyk zszokowanych ludzi zagłuszał nawet monotonną pracę silnika i stawał się nie do zniesienia.
> Strzelanina na Craig Street
> Samochód pułapka uśmiercił senatora Willingsa
> Brutalny gwałt i morderstwo na dwóch nieletnich dziewczynkach
> Awionetka wbiła się w maszt radiowy
> Prom wycieczkowy wywrócił się na rzece Hudson
> Makabryczne odkrycie w piwnicach sierocińca St. Anika's
Fascynujące.
Tyle oblicz śmierci.
A wszystkie i tak są tym samym.
Niewiarygodne, ile określeń ludzie potrafili znaleźć na zjawisko, którego boją się najbardziej.
Ravnos zachmurzył się.
Co mnie to w ogóle obchodzi?
No właśnie, jego to nie obchodziło.
On oszukał śmierć.
Wymknął się z jej kościstych szponów.
Po to tylko, by resztę czasu spędzić w jej cieniu.
Będąc jej niewolnikiem.
Wyłączył radio.
Zaczął gwizdać melodię, której nauczył się jeszcze w przedszkolu.
Minęło tyle lat, a jej dźwięk wciąż pamiętał.
Skoczna pioseneczka o jabłuszkach, śliweczkach i gruszkach wesoło idących na kompot.
Niby nic a cieszy.
Pogrążając się we wspomnieniach i wyjętych z kontekstu myślach Ravnos wtopił się ze swoim samochodem w brudnokolorowy strumień anonimowych kierowców.
To miasto nigdy nie śpi.
Mimo iż minęło dobre kilka lat, odkąd Dieter zamieszkał w Nowym Jorku, metropolia nie przestała go zadziwiać.
Wrzód na dupie tej ziemi
Zachichotał pod nosem ze skojarzenia, jakie nasunęło mu się na myśl o Wielkim Jabłku.
- Może i wrzód, ale jaki fascynujący - dodał po chwili.
Zatrzymał się na światłach. Przez przejście dla pieszych przetoczyła się lunatyczna fala zmęczonych ludzi. Biali, czarni, żółci, czerwoni, różowi, zieloni.
Pieprzony amalgamat
Istotnie, wielokulturowość tego miasta dawała o sobie znać z każdego zakątka. Biła z twarzy śmiertelników, krzyczała z podświetlonych witryn sklepowych, ziała ze śmierdzących zaułków i parujących studzienek kanalizacyjnych.
Zmiana świateł.
Ktoś się pospieszył.
Albo ktoś spóźnił.
Pisk opon, gruchnięcie, krzyk... krew.
But upadł dopiero po czterech sekundach. Potoczył się na chodnik. Tylko jemu udało się przejść na drugą stronę...
Tłum gapiów prześciga się w dzwonieniu pod 911. Będą tu za kilka minut. Chłopak leżący jednocześnie na asfalcie, masce chryslera, nogawce kulawego weterana wojny wietnamskiej i parkometrze jest jednak lepszy. On od kilku minut już *tam* jest...
Dieter włączył radio. Krzyk zszokowanych ludzi zagłuszał nawet monotonną pracę silnika i stawał się nie do zniesienia.
> Strzelanina na Craig Street
> Samochód pułapka uśmiercił senatora Willingsa
> Brutalny gwałt i morderstwo na dwóch nieletnich dziewczynkach
> Awionetka wbiła się w maszt radiowy
> Prom wycieczkowy wywrócił się na rzece Hudson
> Makabryczne odkrycie w piwnicach sierocińca St. Anika's
Fascynujące.
Tyle oblicz śmierci.
A wszystkie i tak są tym samym.
Niewiarygodne, ile określeń ludzie potrafili znaleźć na zjawisko, którego boją się najbardziej.
Ravnos zachmurzył się.
Co mnie to w ogóle obchodzi?
No właśnie, jego to nie obchodziło.
On oszukał śmierć.
Wymknął się z jej kościstych szponów.
Po to tylko, by resztę czasu spędzić w jej cieniu.
Będąc jej niewolnikiem.
Wyłączył radio.
Zaczął gwizdać melodię, której nauczył się jeszcze w przedszkolu.
Minęło tyle lat, a jej dźwięk wciąż pamiętał.
Skoczna pioseneczka o jabłuszkach, śliweczkach i gruszkach wesoło idących na kompot.
Niby nic a cieszy.
Pogrążając się we wspomnieniach i wyjętych z kontekstu myślach Ravnos wtopił się ze swoim samochodem w brudnokolorowy strumień anonimowych kierowców.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
Erwan póki co nie wykonywał gwałtownych ruchów. Sytuacja wydawała mu się prawie beznadziejna, bo z każdą nocą mieli coraz mniej czasu. Postanowił zbytnio nie ruszać się, jednakże szukał wzrokiem czegoś, co mogło mu pomóc.
"Czemu ta pieprzona idiotka nie dała mi żadnego znaku!" - wciąż odzywało się w jego głowie głos. - "Heh, chciałbym aby był tu Dieter..."
Erwan póki co nie wykonywał gwałtownych ruchów. Sytuacja wydawała mu się prawie beznadziejna, bo z każdą nocą mieli coraz mniej czasu. Postanowił zbytnio nie ruszać się, jednakże szukał wzrokiem czegoś, co mogło mu pomóc.
"Czemu ta pieprzona idiotka nie dała mi żadnego znaku!" - wciąż odzywało się w jego głowie głos. - "Heh, chciałbym aby był tu Dieter..."
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Erwan myślał szybko. Emocje natłaczały się w jego głowie. Spojrzał w bok, widząc jak szyba odbija postać masywnego człowieka, z nałożoną skarpetą na głowę. Za nim dojrzał zarysy kogoś, kto nie dorównywał kompanowi budową… wolałeś zapomnieć o tym fakcie, widząc drugą spluwę w jego dłoni. Skronie ci pulsowały, czułeś smród oddechu bandziora, widziałeś jak dziewczyna przed tobą trzęsie się w przerażeniu… jej oczy stały się czarne niczym węgielki, czy od przerażenia, czy od czegoś innego…
Co robić? CO ROBIC?!
- KASA DO TORBY! NATYCHMIAST!
Na podkreślenie tych słów, mężczyzna uderzył Erwana w dół pleców. Zapewne zszokował go brak reakcji (spodziewał się zapewne, że niemalże pozbawiony czucia wampir ulegnie pod jego ciosem… ach ci śmiertelnicy) , ale nie dał po sobie tego poznać.
Był spięty, czuł jak pot spływa pod maską złodzieja, lecz nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Widział jak drżąca kasjerka, pośpiesznie przekłada zarobione pieniądze do małej, czarnej torby na śmieci.
- A ty czekasz na coś?
Przez chwilę zastanawiałeś się czy mówi do ciebie. Lecz brak krzyku, czy podkreślenia słów ciosem, sprawiły że zyskałeś znowu chwilę na objęcie sytuacji rozumem. Co do cholery ci teraz może pomóc!? Zginiesz tu, z rąk pieprzonych śmie…
K**WA! Przecież ja jestem wampirem!
Gdy myśl wydźwięczała mu w głowie, usłyszał trzask szyby z tyłu. Jeden z bandziorów zbierał łup z wystaw w sklepie.
Tymczasem coś obudziło się w twej głowie… okrutny rechot rozległ się, zaś ty czułeś jak moc napływa do twych ramion. Czułeś jak istota władająca nad życiem i śmiercią, pan posłusznych mas przebudza się w twojej krwi… czułeś jak dziedzictwo uzurpatorów napływa do twych żył.
Odpowiedź jest taka prosta… prawda?
Lecz nie! Głos odezwał się w twej głowie… głos rozumu. Ta śmiertelniczka nie może nic widzieć, nie możesz plamic swych rąk!
Walka toczyła się już w twym umyśle, między pokusą a rozumem… pokaż im swój gniew, naucz posłuszeństwa! Nie! Musisz pamiętać by milczeć o krwi!
Jakieś inne argumenty…? Nie… bestia zamilkła, ty także. Jedno już wygrało… lecz które?
Świat ponownie ukazał ci się przed oczyma, zupełnie takim jaki go zapamiętałeś. Zimny metal ponownie wcisnął się w tył głowy.
- Nie słyszałeś co mówiłem śmieciu!? Odwróć się i wyskakuj z błyskotek!
Co robić? CO ROBIC?!
- KASA DO TORBY! NATYCHMIAST!
Na podkreślenie tych słów, mężczyzna uderzył Erwana w dół pleców. Zapewne zszokował go brak reakcji (spodziewał się zapewne, że niemalże pozbawiony czucia wampir ulegnie pod jego ciosem… ach ci śmiertelnicy) , ale nie dał po sobie tego poznać.
Był spięty, czuł jak pot spływa pod maską złodzieja, lecz nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Widział jak drżąca kasjerka, pośpiesznie przekłada zarobione pieniądze do małej, czarnej torby na śmieci.
- A ty czekasz na coś?
Przez chwilę zastanawiałeś się czy mówi do ciebie. Lecz brak krzyku, czy podkreślenia słów ciosem, sprawiły że zyskałeś znowu chwilę na objęcie sytuacji rozumem. Co do cholery ci teraz może pomóc!? Zginiesz tu, z rąk pieprzonych śmie…
K**WA! Przecież ja jestem wampirem!
Gdy myśl wydźwięczała mu w głowie, usłyszał trzask szyby z tyłu. Jeden z bandziorów zbierał łup z wystaw w sklepie.
Tymczasem coś obudziło się w twej głowie… okrutny rechot rozległ się, zaś ty czułeś jak moc napływa do twych ramion. Czułeś jak istota władająca nad życiem i śmiercią, pan posłusznych mas przebudza się w twojej krwi… czułeś jak dziedzictwo uzurpatorów napływa do twych żył.
Odpowiedź jest taka prosta… prawda?
Lecz nie! Głos odezwał się w twej głowie… głos rozumu. Ta śmiertelniczka nie może nic widzieć, nie możesz plamic swych rąk!
Walka toczyła się już w twym umyśle, między pokusą a rozumem… pokaż im swój gniew, naucz posłuszeństwa! Nie! Musisz pamiętać by milczeć o krwi!
Jakieś inne argumenty…? Nie… bestia zamilkła, ty także. Jedno już wygrało… lecz które?
Świat ponownie ukazał ci się przed oczyma, zupełnie takim jaki go zapamiętałeś. Zimny metal ponownie wcisnął się w tył głowy.
- Nie słyszałeś co mówiłem śmieciu!? Odwróć się i wyskakuj z błyskotek!
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Erwan Jones
"Misja jest ważniejsza." - Erwan jeszcze tylko na moment zachował trzeźwość. - "Ale nie wezmą moich rzeczy."
Wampir powoli się odwrócił, z paskudnym krzywym uśmiechem na twarzy. Jego oczy płonęły niebieskim płomieniem i całe szczęście iż sprzedawczyni tego nie widziała.
-Zabij go. - powiedział do zbira stojącego za nim i wskazując na drugiego. W jego głosie naprawdę można było poczuć moc, jednakże tak już bywa gdy używa się dominacji. Erwan był prawie pewien iż kobieta poczuła coś dziwnego.
"Misja jest ważniejsza." - Erwan jeszcze tylko na moment zachował trzeźwość. - "Ale nie wezmą moich rzeczy."
Wampir powoli się odwrócił, z paskudnym krzywym uśmiechem na twarzy. Jego oczy płonęły niebieskim płomieniem i całe szczęście iż sprzedawczyni tego nie widziała.
-Zabij go. - powiedział do zbira stojącego za nim i wskazując na drugiego. W jego głosie naprawdę można było poczuć moc, jednakże tak już bywa gdy używa się dominacji. Erwan był prawie pewien iż kobieta poczuła coś dziwnego.
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Odwrócił się. Nie chcesz rozmawiać, to nie, pomyślał.
I znów urotropina powędrowała do kwasu.
Konpony sznurek.
Zachichotał.
Płacząca Dziewica.
Już niedługo Dziewcia.
Kim był i czego chciał?
O nie, tego nie dowiecie się tak łatwo.
A może jednak?
- Milczysz. Ja wiem o tobie wiele. Wiem wiele o was wszystkich. A wy nic o mnie, prawda? Zastanawiacie się kim jestem i skąd przybywam. A przede wszytkim, dlaczego wam pomogłem. - wampir zamilkł. Jego oczy były puste, pozbawione wyrazu, jak zawsze. Czasem widać w nich było zimną logikę zabójcy, czasem szaleństwo maniaka. Ale nigdy nie było tam uczuć. To przerażało ludzi. Ale były w nim inne rzeczy, które przerażały bardziej. - Powiem ci. Przynajmniej część tego. Nie dowiecie się kim jestem. Nie dowiecie się skąd przybywam. Ale mogę wam powiedzieć dlaczego wam pomogłem. - znów zamilkł. Był potworem. Nie lubił tego w sobie, ale uważał to za bardzo niską cenę za nieśmiertelność. Wcale nie to było najgorsze w nieumarłej egzystencji.
Podjął po chwili.
- Pomogłem wam dlatego, że lubię walczyć. Tylko i wyłącznie dlatego. A gdybyś to ty wtedy stał bliżej mnie, a nie ten Indianin, to pewnie już byłbyś prawdziwie martwy.
Najgorsze było przekleństwo które go dotknęło... Dotyk Mrozu. Nienawidził tego z całego serca. To była najstraszliwsza cena, jaką kiedykolwiek musiał za cokolwiek zapłacić. Cała jego wieczność miała być skażona tym okrutnym przekleństwem... Oddałby wiele, bardzo, bardzo wiele żeby odwrócić tę klątwę.
- A teraz, istoto z dziczy, masz temat do rozważań przez długie zimowe poranki... Czy ten popieprzony świrus powiedział prawdę, czy jak zwykle gadał od rzecz. - Malkav zaśmiał się wymusznie, kończąc dodawanie porcji urotropiny do kwasu. Wstał, pozostawiając sobie resztę roboty na dalszą część nocy. - Wybacz, że cię opuszczę, ale pójdę na chwilę na dół.
Wampir ruszył na salę. Stanął gdzieś pod ścianą - nigdy nie umiał tańczyć, i śmierć niewiele w tym względzie zmieniła - i rozejrzał się po siedzących dziewczynach. Nigdy nie miał śmiałości, ale jak już znalazł dziewczynę, to zwykle potrafił ją przez jakiś czas przy sobie utrzymać. A nawet jeśli nie, to zwykle miał parę dobrych koleżanek, to których od czasu do czasu mógł się przytulić.
Tak bardzo lubił się przytulać...
A teraz, przez ten przeklęty Dotyk Mrozu, nie ma szans przytulić się do kogokolwiek.
Już nigdy.
Wrócił na górę, wziął tubę na mapy i wyszedł z klubu. Odnalazł ciemny, nieuczęszczany zaułek, wyjął miecz i zaczął wykonywać Tao Osiemnastu Rąk. Teraz tylko to mogło go uspokoić...
Odwrócił się. Nie chcesz rozmawiać, to nie, pomyślał.
I znów urotropina powędrowała do kwasu.
Konpony sznurek.
Zachichotał.
Płacząca Dziewica.
Już niedługo Dziewcia.
Kim był i czego chciał?
O nie, tego nie dowiecie się tak łatwo.
A może jednak?
- Milczysz. Ja wiem o tobie wiele. Wiem wiele o was wszystkich. A wy nic o mnie, prawda? Zastanawiacie się kim jestem i skąd przybywam. A przede wszytkim, dlaczego wam pomogłem. - wampir zamilkł. Jego oczy były puste, pozbawione wyrazu, jak zawsze. Czasem widać w nich było zimną logikę zabójcy, czasem szaleństwo maniaka. Ale nigdy nie było tam uczuć. To przerażało ludzi. Ale były w nim inne rzeczy, które przerażały bardziej. - Powiem ci. Przynajmniej część tego. Nie dowiecie się kim jestem. Nie dowiecie się skąd przybywam. Ale mogę wam powiedzieć dlaczego wam pomogłem. - znów zamilkł. Był potworem. Nie lubił tego w sobie, ale uważał to za bardzo niską cenę za nieśmiertelność. Wcale nie to było najgorsze w nieumarłej egzystencji.
Podjął po chwili.
- Pomogłem wam dlatego, że lubię walczyć. Tylko i wyłącznie dlatego. A gdybyś to ty wtedy stał bliżej mnie, a nie ten Indianin, to pewnie już byłbyś prawdziwie martwy.
Najgorsze było przekleństwo które go dotknęło... Dotyk Mrozu. Nienawidził tego z całego serca. To była najstraszliwsza cena, jaką kiedykolwiek musiał za cokolwiek zapłacić. Cała jego wieczność miała być skażona tym okrutnym przekleństwem... Oddałby wiele, bardzo, bardzo wiele żeby odwrócić tę klątwę.
- A teraz, istoto z dziczy, masz temat do rozważań przez długie zimowe poranki... Czy ten popieprzony świrus powiedział prawdę, czy jak zwykle gadał od rzecz. - Malkav zaśmiał się wymusznie, kończąc dodawanie porcji urotropiny do kwasu. Wstał, pozostawiając sobie resztę roboty na dalszą część nocy. - Wybacz, że cię opuszczę, ale pójdę na chwilę na dół.
Wampir ruszył na salę. Stanął gdzieś pod ścianą - nigdy nie umiał tańczyć, i śmierć niewiele w tym względzie zmieniła - i rozejrzał się po siedzących dziewczynach. Nigdy nie miał śmiałości, ale jak już znalazł dziewczynę, to zwykle potrafił ją przez jakiś czas przy sobie utrzymać. A nawet jeśli nie, to zwykle miał parę dobrych koleżanek, to których od czasu do czasu mógł się przytulić.
Tak bardzo lubił się przytulać...
A teraz, przez ten przeklęty Dotyk Mrozu, nie ma szans przytulić się do kogokolwiek.
Już nigdy.
Wrócił na górę, wziął tubę na mapy i wyszedł z klubu. Odnalazł ciemny, nieuczęszczany zaułek, wyjął miecz i zaczął wykonywać Tao Osiemnastu Rąk. Teraz tylko to mogło go uspokoić...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Jack DeCroy
Gangrel wpatrywał się beznamiętnie w postać obłąkanego wampira, nie chciał przerywać jego pięknej tyrady na swą cześć. Jedynie ironiczyn uśmiech towarzyszył jego twarzy, w skupieniu lustrującym zachowanie Malkavianina.
- Nie obchodzi mnie twoja przeszłośc...- rzucił z sarkazemem w stronę swego rozmówcy, jednak był świadom że raczej nie przedrzą się te słowa przez umysł szaleńca.
DeCroy podszedł wolnym krokiem do miejsca gdzie ukrył swą nieodłączną od niedawna broń, dzisiejszej nocy pewnie będzie jeszcze przydatna. Zdawał sobie sprawę że Malkav wciąż mówi do siebie za jego plecami, jednak obchodziło go to tyle co fakt że należy on do ich popapranej kompani.
Odruchowo przetarł oczy, nawyk jeszcze z czasów życia, jeden z tych co to nawet po śmierci pozostają. Po chwili uświadomił sobie że jeko jedyny nic w tej chwili nie czyni. Fakt ten mimo że z poczatku mu obojętny nabierał na swej sile. Postanowił zejsc na dół, może Barry ma coś ciekawego...
Gangrel wpatrywał się beznamiętnie w postać obłąkanego wampira, nie chciał przerywać jego pięknej tyrady na swą cześć. Jedynie ironiczyn uśmiech towarzyszył jego twarzy, w skupieniu lustrującym zachowanie Malkavianina.
- Nie obchodzi mnie twoja przeszłośc...- rzucił z sarkazemem w stronę swego rozmówcy, jednak był świadom że raczej nie przedrzą się te słowa przez umysł szaleńca.
DeCroy podszedł wolnym krokiem do miejsca gdzie ukrył swą nieodłączną od niedawna broń, dzisiejszej nocy pewnie będzie jeszcze przydatna. Zdawał sobie sprawę że Malkav wciąż mówi do siebie za jego plecami, jednak obchodziło go to tyle co fakt że należy on do ich popapranej kompani.
Odruchowo przetarł oczy, nawyk jeszcze z czasów życia, jeden z tych co to nawet po śmierci pozostają. Po chwili uświadomił sobie że jeko jedyny nic w tej chwili nie czyni. Fakt ten mimo że z poczatku mu obojętny nabierał na swej sile. Postanowił zejsc na dół, może Barry ma coś ciekawego...
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Strzał. Krew. Dużo krwi. Cała ściana we krwi.
- Ra… Raul?
Bandyta osunął się na podłogę. Jego zabójca, zdając sobie sprawę z czynu jęknął głośno, po czym upuścił pistolet. Wahał się chwilę, rzucając przerażone spojrzenia na przemian tobie, na przemian zwłokom brata. Z ust dobiegał mu niezrozumiały bełkot, ręce się trzęsły.
Kobieta za ladą już dawno upadła na podłogę. Było słychać tylko jej żałosne, budzące litość skomlenie.
Zaś ty… ty się w końcu uspokoiłeś. Może taki jest skutek uboczny mocy? Czułeś się niczym władca życia i śmierci, zupełnie jak jakiś wampirzy hrabia, karzący nieposłusznych poddanych.
Nie wytrzymał. Lekceważąc sytuację, bandzior upadł na kolana, zalewając się łzami… wśród bełkotu dało się słyszeć powtarzające… ‘’Co ja zrobiłem!? Co ja zrobiłem!?’’
Erwan spojrzał się ponurym wzrokiem za siebie, nawet nie odwracając głowy. Och, on jako jedyny wciąż stał. I czuł nieopanowaną radość… w głębi wiedział że nie powinien, ale teraz zaśmiał się głośno i okrutnie.
Nie! To nie może tak być! Cholera, znowu to zrobił! Zwątpienie ponownie zaatakowało. Co z Maskaradą!? Ta kobieta nie będzie milczeć, już bardziej można polegać na przestępcy! Ale co gorsza… znowu to zrobił, znowu zabił z premedytacją. To on, nie Latynos miał na rękach krew jego brata. I to nie on… się teraz śmiał.
Zza okna, na ulicy dało się słyszeć pisk opon.
- Ra… Raul?
Bandyta osunął się na podłogę. Jego zabójca, zdając sobie sprawę z czynu jęknął głośno, po czym upuścił pistolet. Wahał się chwilę, rzucając przerażone spojrzenia na przemian tobie, na przemian zwłokom brata. Z ust dobiegał mu niezrozumiały bełkot, ręce się trzęsły.
Kobieta za ladą już dawno upadła na podłogę. Było słychać tylko jej żałosne, budzące litość skomlenie.
Zaś ty… ty się w końcu uspokoiłeś. Może taki jest skutek uboczny mocy? Czułeś się niczym władca życia i śmierci, zupełnie jak jakiś wampirzy hrabia, karzący nieposłusznych poddanych.
Nie wytrzymał. Lekceważąc sytuację, bandzior upadł na kolana, zalewając się łzami… wśród bełkotu dało się słyszeć powtarzające… ‘’Co ja zrobiłem!? Co ja zrobiłem!?’’
Erwan spojrzał się ponurym wzrokiem za siebie, nawet nie odwracając głowy. Och, on jako jedyny wciąż stał. I czuł nieopanowaną radość… w głębi wiedział że nie powinien, ale teraz zaśmiał się głośno i okrutnie.
Nie! To nie może tak być! Cholera, znowu to zrobił! Zwątpienie ponownie zaatakowało. Co z Maskaradą!? Ta kobieta nie będzie milczeć, już bardziej można polegać na przestępcy! Ale co gorsza… znowu to zrobił, znowu zabił z premedytacją. To on, nie Latynos miał na rękach krew jego brata. I to nie on… się teraz śmiał.
Zza okna, na ulicy dało się słyszeć pisk opon.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Dieter Stier
- Rusz swoje cztery litery, bałwanie! - Dieter ryknął na niedzielnego kierowcę, któremu najwyraźniej wydawało się, że kieruje elektrycznym samochodzikiem w wesołym miasteczku. Wampir wiedział, że mistrz kierownicy go nie usłyszy, ale dobrze było czasem się wykrzyczeć.
Po kilku kwadransach przeciskania się zatłoczonymi ulicami, Ravnos zaczął zbliżać się do zakładu jubilerskiego. Miał nadzieję spotkać tu Erwana i wrócić z Tremerem do klubu. Był już coraz bliżej celu, kiedy ludzie przechodzący chodnikiem drgnęli i ze strachem spojrzeli wpierw po sobie, potem zaś na witryny jubilera.
- Jasna cholera! - Dieter krzyknął, po czym dodał gwałtownie gazu, by zahamować z piskiem opon tuż przed sklepem.
Wyłączył silnik, wyskoczył z samochodu, trzaskając drzwiami.
"Gott im Himmel!" - zaklął, widząc krew leniwie spływającą po jednej z szyb. - "Obym nie był za późno..."
Przez szklane drzwi niewyraźnie majaczyły sylwetki osób znajdujących się w lokalu. Wśród nich dostrzegł Erwana.
Ruszył z furią do środka. Gwałtownie otworzył drzwi i omal się nie potknął o ciało mężczyzny, leżące w kałuży krwi. Nad nim stał drugi człowiek, nie wyglądający na typowego klienta. U jego stóp leżał pistolet. Za nim stał Erwan, bez widocznych ran, z dziwnym grymasem na twarzy.
Dieter prawym prostym sprowadził oszołomionego mężczyznę do parteru. Pochylił się nad nim i poprawił lewą ręką tak, żeby człowiek stracił przytomność. Podniósł z podłogi pistolet.
Wrócił do drzwi i zamknął je na zamek. Rozejrzał się za wyłącznikiem światła. Znalazł go za ladą. Przeskoczył przez nią i wtedy spostrzegł kwilącą dziewczynę, skuloną na podłodze.
Zgasił światło, zostawiając tylko jedno, słabe, w głębi pomieszczenia.
Spojrzał na dziewczynę, na Erwana, potem na trupa i leżącego mężczyznę, później znów na Tremera.
- Ładnie, po prostu ładnie. Chyba nie znałem cię od tej strony, przyjacielu - wymamrotał. - No, no, sam bym tego lepiej nie wymyślił...
Spojrzał na dziewczynę.
- Skoro stało się co się stało, to nie ma co rozpaczać - rzucił do Erwana. - Trzeba unieruchomić tych dwoje, a trupa... hmmm... wynieść.
Ravnos chwycił dziewczynę za ubranie i podniósł do góry.
- No proszę, jaka ładna sztuka... Erwan, jak myślisz? Bez języka, bez oczu i z połamanymi nadgarstkami przekaże coś komukolwiek? - Dieter zaśmiał się patrząc na roztrzęsioną śmiertelniczkę. Spojrzał przez ramię na Erwana, ciekaw jego reakcji.
- Żartuję. Bądź tak dobry i znajdź na zapleczu coś do skrępowania tych dwojga. Na razie ich unieruchomimy, potem pomyślimy co z nimi zrobić.
- Rusz swoje cztery litery, bałwanie! - Dieter ryknął na niedzielnego kierowcę, któremu najwyraźniej wydawało się, że kieruje elektrycznym samochodzikiem w wesołym miasteczku. Wampir wiedział, że mistrz kierownicy go nie usłyszy, ale dobrze było czasem się wykrzyczeć.
Po kilku kwadransach przeciskania się zatłoczonymi ulicami, Ravnos zaczął zbliżać się do zakładu jubilerskiego. Miał nadzieję spotkać tu Erwana i wrócić z Tremerem do klubu. Był już coraz bliżej celu, kiedy ludzie przechodzący chodnikiem drgnęli i ze strachem spojrzeli wpierw po sobie, potem zaś na witryny jubilera.
- Jasna cholera! - Dieter krzyknął, po czym dodał gwałtownie gazu, by zahamować z piskiem opon tuż przed sklepem.
Wyłączył silnik, wyskoczył z samochodu, trzaskając drzwiami.
"Gott im Himmel!" - zaklął, widząc krew leniwie spływającą po jednej z szyb. - "Obym nie był za późno..."
Przez szklane drzwi niewyraźnie majaczyły sylwetki osób znajdujących się w lokalu. Wśród nich dostrzegł Erwana.
Ruszył z furią do środka. Gwałtownie otworzył drzwi i omal się nie potknął o ciało mężczyzny, leżące w kałuży krwi. Nad nim stał drugi człowiek, nie wyglądający na typowego klienta. U jego stóp leżał pistolet. Za nim stał Erwan, bez widocznych ran, z dziwnym grymasem na twarzy.
Dieter prawym prostym sprowadził oszołomionego mężczyznę do parteru. Pochylił się nad nim i poprawił lewą ręką tak, żeby człowiek stracił przytomność. Podniósł z podłogi pistolet.
Wrócił do drzwi i zamknął je na zamek. Rozejrzał się za wyłącznikiem światła. Znalazł go za ladą. Przeskoczył przez nią i wtedy spostrzegł kwilącą dziewczynę, skuloną na podłodze.
Zgasił światło, zostawiając tylko jedno, słabe, w głębi pomieszczenia.
Spojrzał na dziewczynę, na Erwana, potem na trupa i leżącego mężczyznę, później znów na Tremera.
- Ładnie, po prostu ładnie. Chyba nie znałem cię od tej strony, przyjacielu - wymamrotał. - No, no, sam bym tego lepiej nie wymyślił...
Spojrzał na dziewczynę.
- Skoro stało się co się stało, to nie ma co rozpaczać - rzucił do Erwana. - Trzeba unieruchomić tych dwoje, a trupa... hmmm... wynieść.
Ravnos chwycił dziewczynę za ubranie i podniósł do góry.
- No proszę, jaka ładna sztuka... Erwan, jak myślisz? Bez języka, bez oczu i z połamanymi nadgarstkami przekaże coś komukolwiek? - Dieter zaśmiał się patrząc na roztrzęsioną śmiertelniczkę. Spojrzał przez ramię na Erwana, ciekaw jego reakcji.
- Żartuję. Bądź tak dobry i znajdź na zapleczu coś do skrępowania tych dwojga. Na razie ich unieruchomimy, potem pomyślimy co z nimi zrobić.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Erwan wyglądał na oszołomionego. Słysząc słowa Dietera, nie myślał zbyt wiele… po prostu się usłuchał. Kilka szybkich kroków, już jest za ladą. Odsłonił kolorową zasłonę, zrobioną z delikatnego, przyjemnego w dotyku materiału, po czym przeszedł przez łuk.
Jak na tak bogaty i zadbany sklep, to jego zaplecze było wyjątkowo brudne i ubogie. Duży plastikowy stół stał pośrodku, zaś przy nim dwa –także plastikowe- białe krzesła… sądząc po śladach brudu i zarysowaniach, nie należały one do nowości. Wampir spojrzał w lewo, ku małej komodzie, wyróżniającej się swym czarnym kolorem wśród reszty… nad nią znajdowało się potężne, wielkie okno.
Podszedł do komody, wciąż mając przed oczyma poprzednie wydarzenia… z ledwością utrzymywał się rzeczywistości, odganiany w otchłań przez jego wewnętrzną naturę. Chciał wyskoczyć na ulice, lekceważąc wszelkie nakazy, niszcząc wszystko co by spotkał na drodze. Miał dosyć ukrywania… ten cały gniew i zmęczenie kotłowały się w nim, mieszane z paniką i desperacją, spowodowanymi ich wielką ‘’misją’’.
Zamyślony, potknął się o jakiś przedmiot. Przeklinając w duchu swoją nieuwagę, podniósł się i rozejrzał. Mała, w połowie roztopiona świeczka poturlała się przed nim po podłodze…
Wkrótce jego wzrok dostrzegł kolejną świeczkę. Wstał otrzepując swe ubranie z dziwnego, jaskrawego pyłu… jego oczy powędrowały ku odległemu stołowi. Dopiero teraz, dostrzegł leżące na stole małe pudełeczko, pełne świec, zaś obok dużą, poczerniałą księgę, której łuskowata okładka lśniła już z daleka. Po drugiej stronie pomieszczenia, leżała na podłodze lina, zaś nad nią znajdowała się typowa, awaryjna apteczka.
Nagle światło zamigotało, przygasając na chwilę. Erwan już odwrócił się do tyłu, myśląc że Dieter postanowił jednak zachować oświetlenie, lecz gdy ciemność wyrosła mu przed oczyma, domysł się rozwiał.
- Ej, pośpiesz się!
Czarnoksiężnik tylko skinął głową, po czym postawił krok naprzód. Gdy to zrobił, nagłe szarpnięcie w boku, przysunęło mu do głowy pewną absurdalną myśl… powoli spojrzał w dół.
Stał w środku pentagramu…
… przerwanego pentagramu.
Gdy tylko zauważył znajomą twarz, barman uśmiechnął się. Noc była jeszcze młoda, zaś klub dopiero zacznie się zapełniać za jakąś godzinę lub nawet dwie. Korzystając z chwilowej przerwy, napojenia gości… oraz nieodpartego wzroku Jacka, mówiącego ‘’Lepiej-tu-przyjdź-i-odpowiedz-na-moje-pytania’’. Gdy człowiek do niego podchodził, ten rzucił przelotne spojrzenie na scenę. Grupa młodych muzyków, ubrana w ciemne koszule oraz luźne, dżinsowe spodnie właśnie ustalała występ z Anną.
Wzrok wampira utkwił na dziewczynie. Mimo że miała już własne, udane życie, zaś z ‘’Wujkiem Jackiem’’ nie łączyło ją już nic… jej roześmiana twarz nadal ocieplała serce Gangrela. Przymrużonym okiem spoglądał na jej ramiona, przypominając sobie jak dawno nie czuł kobiety w ten sposób… już prawie zapomniał? Cóż… jest jedno lekarstwo na te pragnienia, zaś on znał jego nazwę.
- Strzałka szefie.
DeCroy odwrócił się i uśmiechnął, oczekując aż Barry powie coś ciekawego.
- Wasz *znajomy* wrócił. Siedzi przy tamtym stoliku.
Wyjątkowo akcent położył na słowo ‘’znajomy’’… ręką zaś wskazał na samotną postać, siedzącą w ciemnym kącie, tuż pod samą sceną (lecz zamierzenie z dala od głośników). Źrenice Gangrela zwężyły się, gdy ten dostrzegł znajome rysy… ten sam ubiór, ta sama fryzura, te same okulary i ten sam, bezbarwny wyraz twarzy. Oto i on –pomyślał. Chodząca tajemnica, oraz ich ochroniarz w jednej osobie. Kapaneus siedział samotnie, nie zaczepiając nikogo, czy choćby wpatrując się w cokolwiek. Tak naprawdę, to wyglądał na pogrążonego w zadumie… lub w drzemce. Trudno było zobaczyć oczy zza jego ciemnym szkieł.
Jak na tak bogaty i zadbany sklep, to jego zaplecze było wyjątkowo brudne i ubogie. Duży plastikowy stół stał pośrodku, zaś przy nim dwa –także plastikowe- białe krzesła… sądząc po śladach brudu i zarysowaniach, nie należały one do nowości. Wampir spojrzał w lewo, ku małej komodzie, wyróżniającej się swym czarnym kolorem wśród reszty… nad nią znajdowało się potężne, wielkie okno.
Podszedł do komody, wciąż mając przed oczyma poprzednie wydarzenia… z ledwością utrzymywał się rzeczywistości, odganiany w otchłań przez jego wewnętrzną naturę. Chciał wyskoczyć na ulice, lekceważąc wszelkie nakazy, niszcząc wszystko co by spotkał na drodze. Miał dosyć ukrywania… ten cały gniew i zmęczenie kotłowały się w nim, mieszane z paniką i desperacją, spowodowanymi ich wielką ‘’misją’’.
Zamyślony, potknął się o jakiś przedmiot. Przeklinając w duchu swoją nieuwagę, podniósł się i rozejrzał. Mała, w połowie roztopiona świeczka poturlała się przed nim po podłodze…
Wkrótce jego wzrok dostrzegł kolejną świeczkę. Wstał otrzepując swe ubranie z dziwnego, jaskrawego pyłu… jego oczy powędrowały ku odległemu stołowi. Dopiero teraz, dostrzegł leżące na stole małe pudełeczko, pełne świec, zaś obok dużą, poczerniałą księgę, której łuskowata okładka lśniła już z daleka. Po drugiej stronie pomieszczenia, leżała na podłodze lina, zaś nad nią znajdowała się typowa, awaryjna apteczka.
Nagle światło zamigotało, przygasając na chwilę. Erwan już odwrócił się do tyłu, myśląc że Dieter postanowił jednak zachować oświetlenie, lecz gdy ciemność wyrosła mu przed oczyma, domysł się rozwiał.
- Ej, pośpiesz się!
Czarnoksiężnik tylko skinął głową, po czym postawił krok naprzód. Gdy to zrobił, nagłe szarpnięcie w boku, przysunęło mu do głowy pewną absurdalną myśl… powoli spojrzał w dół.
Stał w środku pentagramu…
… przerwanego pentagramu.
Gdy tylko zauważył znajomą twarz, barman uśmiechnął się. Noc była jeszcze młoda, zaś klub dopiero zacznie się zapełniać za jakąś godzinę lub nawet dwie. Korzystając z chwilowej przerwy, napojenia gości… oraz nieodpartego wzroku Jacka, mówiącego ‘’Lepiej-tu-przyjdź-i-odpowiedz-na-moje-pytania’’. Gdy człowiek do niego podchodził, ten rzucił przelotne spojrzenie na scenę. Grupa młodych muzyków, ubrana w ciemne koszule oraz luźne, dżinsowe spodnie właśnie ustalała występ z Anną.
Wzrok wampira utkwił na dziewczynie. Mimo że miała już własne, udane życie, zaś z ‘’Wujkiem Jackiem’’ nie łączyło ją już nic… jej roześmiana twarz nadal ocieplała serce Gangrela. Przymrużonym okiem spoglądał na jej ramiona, przypominając sobie jak dawno nie czuł kobiety w ten sposób… już prawie zapomniał? Cóż… jest jedno lekarstwo na te pragnienia, zaś on znał jego nazwę.
- Strzałka szefie.
DeCroy odwrócił się i uśmiechnął, oczekując aż Barry powie coś ciekawego.
- Wasz *znajomy* wrócił. Siedzi przy tamtym stoliku.
Wyjątkowo akcent położył na słowo ‘’znajomy’’… ręką zaś wskazał na samotną postać, siedzącą w ciemnym kącie, tuż pod samą sceną (lecz zamierzenie z dala od głośników). Źrenice Gangrela zwężyły się, gdy ten dostrzegł znajome rysy… ten sam ubiór, ta sama fryzura, te same okulary i ten sam, bezbarwny wyraz twarzy. Oto i on –pomyślał. Chodząca tajemnica, oraz ich ochroniarz w jednej osobie. Kapaneus siedział samotnie, nie zaczepiając nikogo, czy choćby wpatrując się w cokolwiek. Tak naprawdę, to wyglądał na pogrążonego w zadumie… lub w drzemce. Trudno było zobaczyć oczy zza jego ciemnym szkieł.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Kociak
Pchnięcie prosto, gardło. Mnich Nawleka Igłę Na Złotą Nić.
Cięcie góra lewo. Orzeł Spada Z Nieba.
Cięcie, płasko lewo. Służka Niesie Wodę Ze Studni.
Kociak się wyprostował.
Czas wrócić do domu.
A nie płakać nad rozlanym mlekiem.
Wszedł do głównej sali i rozejrzał się dookoła, omijając wzrokiem nieliczne jeszcze dziewczyny. Ujrzał 'anioła stróża' - tak, w "Niebie" to dobra nazwa. Podszedł do niego i usiadł obok.
- Witaj, ojcze. Chciałbym ci się wyspowiadać. - uśmiechnął się lekko. - Sądzę, że możemy to zrobić nawet tutaj, ojcze. - jego spojrzenie zatrzymało się na Jacku, tak aby ten mógł odczytać z ruchu warg co mówi Malkav.
Pchnięcie prosto, gardło. Mnich Nawleka Igłę Na Złotą Nić.
Cięcie góra lewo. Orzeł Spada Z Nieba.
Cięcie, płasko lewo. Służka Niesie Wodę Ze Studni.
Kociak się wyprostował.
Czas wrócić do domu.
A nie płakać nad rozlanym mlekiem.
Wszedł do głównej sali i rozejrzał się dookoła, omijając wzrokiem nieliczne jeszcze dziewczyny. Ujrzał 'anioła stróża' - tak, w "Niebie" to dobra nazwa. Podszedł do niego i usiadł obok.
- Witaj, ojcze. Chciałbym ci się wyspowiadać. - uśmiechnął się lekko. - Sądzę, że możemy to zrobić nawet tutaj, ojcze. - jego spojrzenie zatrzymało się na Jacku, tak aby ten mógł odczytać z ruchu warg co mówi Malkav.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Kapaneus wzdrygnął się, obrzucając Kociaka zaskoczonym wzrokiem.
- Nie lubię jak ktoś się tak skrada… ‘’synu’’.
Po chwili jego twarz przeszedł grymas… uśmiechu, zastępującego powoli gniew i oburzenie. Za nim, córka właściciela także się zaśmiała, lecz tym razem z żartu lidera kapeli. Malk odwrócił się szczerząc zęby…
Jack! Ty idioto! Aghh…
Gangrel zamiast na Malkavianina, zazdrosnym wzrokiem spoglądał na roześmianą młodzież. Zrezygnowany wampir ponownie skierował swój wzrok ku rozmówcy.
- Ma szczęście że się wylizał.
Starszy kiwnął głową na DeCroya, zaś jego okulary osunęły się mu na orli nos.
- Kilka minut więcej, a jego nowym schronieniem była by urna.
Wyszczerzył zęby, jakby śmiejąc się z własnego dowcipu.
- Ale ja tu o czymś innym… a tą zbłąkaną duszę coś gnębi. Mówisz zagadkami… ty pewnie jesteś Kociak?
- Nie lubię jak ktoś się tak skrada… ‘’synu’’.
Po chwili jego twarz przeszedł grymas… uśmiechu, zastępującego powoli gniew i oburzenie. Za nim, córka właściciela także się zaśmiała, lecz tym razem z żartu lidera kapeli. Malk odwrócił się szczerząc zęby…
Jack! Ty idioto! Aghh…
Gangrel zamiast na Malkavianina, zazdrosnym wzrokiem spoglądał na roześmianą młodzież. Zrezygnowany wampir ponownie skierował swój wzrok ku rozmówcy.
- Ma szczęście że się wylizał.
Starszy kiwnął głową na DeCroya, zaś jego okulary osunęły się mu na orli nos.
- Kilka minut więcej, a jego nowym schronieniem była by urna.
Wyszczerzył zęby, jakby śmiejąc się z własnego dowcipu.
- Ale ja tu o czymś innym… a tą zbłąkaną duszę coś gnębi. Mówisz zagadkami… ty pewnie jesteś Kociak?
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!