[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos sturlał się z łóżka.

"Do dupy. Nie mogę tu leżeć w bezczynności. Przydałoby się naładować akumulatorki" - wyszczerzył się do samego siebie, a spomiędzy zębów wypłynęła stróżka śliny.

Owinął szyję wyżartym przez mole szalem, na głowę naciągnął pozaciąganą czapkę z ciepłej różnokolorowej włóczki. Narzucił na siebie stary płaszcz i zaczął schodzić na parter.

Zaskoczyła go bójka w zaludnionej sali. "Niebo" nigdy nie było najspokojniejszym miejscem, ale zazwyczaj ochrona nie pozwalała na wybryki rozbestwionym imprezowiczom.
Nasunął czapkę mocniej na oczy i zatopił głowę w postawionym kołnierzu. Omijając przepychających się ludzi wyszedł na lodowate powietrze. Zostawiając za sobą odgłosy muzyki, ruszył w labirynt ciemnych i śmierdzących strachem i beznadziejnością uliczek.
Miał zamiar się pożywić. Napełnić spragnione ciało ciepłą vitae. Nie zamierzał wybrzydzać z doborem żywiciela. Bardziej zależało mu na czasie. Noc jeszcze młoda i wiele mogło się wydarzyć. Na ogół ofiary wybierał spośród gości "Nieba", ale teraz, podczas policyjnego nalotu wolał nie kusić losu.
W duchu obiecał sobie, że tym razem nie uśmierci żywiciela. A przynajmniej postara się. Albo postara się postarać.

"Chrzanić to, zobaczy się" - pomyślał, nieświadomie oblizując wargi na myśl o strumieniu gorącej i gęstej krwi wypełniającej jego wygłodniałe wnętrze.

Pomacał się pod płaszczem, upewniwszy, że ulubiony kij jest na swoim miejscu, a nóż spoczywa za pasem.

"Na wszelki wypadek. Nigdy nic nie wiadomo..." - mruknął do siebie.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Kociak nieco przecenił swoje możliwości. Brak doświadczenia w bójkach, czy chociażby jakiegoś misternego, odgórnego planu sprawił że zamach kijem wyszedł bynajmniej niezdarnie. Broń z drugiej strony chwycił drugi z mężczyzn, lecz wampir w porę wyrwał mu ją z rąk, szybkim ruchem robiąc młynek i rozbijając kij o głowę przeciwnika. Ten zatoczył się niezgrabnie, lecz łysy typek, do niedawna leżący na podłodze włączył się, wymierzając toporny cios w kierunku Kociaka. Ten uniknął ataku, wyginając się zręcznie w bok.
Szybkie rzucenie okiem na sytuację. Wampir uśmiechnął się w duchu, widząc jak detektyw… nie rusza w pościg. Zamiast tego wyjął broń i wycelował prosto w niego.
- STÓJ!
Po schodach zbiegł kolejny gliniarz, zapewne zaalarmowany odgłosami bójki. Nie tracąc ani sekundy, czując jak kula śwista mu koło ucha, Kociak wyskoczył przez drzwi. Psy myśliwskie chwyciły trop.

Biegłeś, zaś obrazy migotały ci przed oczyma. Rozbiłeś się o grupkę jakiś młodziaków, którzy zaraz rozpierzchli się słysząc strzały. Buty twardo uderzały o chodnik, ty czułeś miażdżący ból w stopach… lecz świadomość pozostawała, nie mogłeś dać się złapać. Na szczęście, wraz z ostatnim oddechem oddałeś swoje ludzkie zmęczenie, tak bardzo nieprzyjazne przy pościgach. Świst… kula przeleciała tuż obok twojego torsu, uderzając w ścianę obok. Kawałki tynku rozsypały się od uderzenia. Samotna postać wyrosła przed tobą. Cholera, nie ma czasu dla takich bzdur. Zawsze gdy się szuka kłopotów w Queens, te jakby wiedząc o tym, schodzą ci z drogi. Potrącając mężczyznę, po czym zataczając się lekko -zdziwiony niewzruszoną postawą człowieka- biegłeś dalej w mrok nocy… okrzyki policjantów obijały się echem wśród ścian budynków.

Silne uderzenie od tyłu wytrąciło cię niemało z koncentracji. Nie spodziewałeś się tego, lecz twój wewnętrzny zmysł nie powiedział ci ‘’zagrożenie’’. Szedłeś dalej, by po chwili rozpoznać twojego ‘’napastnika’’ biegnącego dalej chodnikiem. Zaraz minęło cię dwóch, znajomo wyglądających gliniarzy.
Już miałeś się rzucać na nich, by bronić kamrata. To była mała alejka, nikt by nawet nie usłyszał jęków. Wyprostowałeś kościste palce, czemu towarzyszyło charakterystyczne ‘’trach’’. Już miałeś dogonić dwóch ludzi, wydzierając z ich gardeł jak najbardziej szczere, okrzyki niewyobrażalnych męk.
Nie. Ktoś był niedaleko… cholera! Bestia musiała dostać swoją daninę. Kociak sobie poradzi, on jest silniejszy… ty musisz się pożywić. Ten wewnętrzny, ssący głód musi zostać ukojony. Przeklinając się w duchu, obiecując pomoc przy najbliższej okazji, oddaliłeś się.
Szedłeś wabiony zapachem ludzkiej krwi. Słodkiej, ciepłej… czekającej by ją uwolnić z żył nosiciela.
Ciepło… cieplej… cieplej… gorąco… parzy, parzy, parzy!

Wampir stanął wśród budynków, pośrodku zasłoniętych okien, słysząc odgłosy dochodzące z ulicy. Wygląda na to że Malkavianin wyszedł jakoś z tej pułapki. Myśl długo nie tkwiła mu w głowie. Były ważniejsze sprawy…
Gdzieś nad nim rozlegały się odgłosy kłótni. Kolejna rodzina śmiertelników, rozpadająca się od wewnątrz. Kobieta krzyczała, jej mąż walił o ściany, także wrzeszcząc. Drapieżca przystanął na chwilę, wsłuchując się w odgłosy, aż całkowicie ucichły. Sza! Krew jest blisko! Dieter obejrzał się w każdą stronę, wyostrzając wzrok. Brudne, pokryte grafitti ściany tam… kilka połamanych zabawek, puste kartony tu.
Zaraz… puste?
Słodki, aromatyczny zapach esencji sangwistycznych wydobywał się właśnie stamtąd. Wampir zrobił krok naprzód, podchodząc do śmieci. Powoli, nie wywołując żadnego hałasu, podniósł jedno z pudełek. Gdy tylko to zrobił, usłyszał głośne pociągnięcie nosem… mała, czarnoskóra dziewczynka o związanych w kuc włosach, chowała się w tym miejscu. W ręku trzymała plastikową lalkę, strudzoną i zauważalnie starą. Ubrana była w dżinsowe spodnie i czarną bluzę z kapturem, nie pasujące do miejsca w którym się znalazła. Nie wyglądała na bezdomną, bardziej na uciekinierkę.
- Co tu robisz!?
Wrzasnął na nią Dieter, przeklinając się zaraz za swą słabość. Dziewczynka wzdrygnęła się, przytulając mocniej lalkę. Bestia… drapieżca wewnątrz wołał. Chciał być zaspokojony teraz, na tej istocie… chciał pic do dna swój kielich śmierci.

Tak! Nareszcie! Grupa ubranych w granatowe bluzy murzynów, popijała przed jakimś domem, siedząc na schodach. Jeden z nich, rosły czarnoskóry mężczyzna z długimi, sięgającymi pasa dredami spostrzegł Kociaka. Ten widział tylko jak oddaje skręta drugiemu, wstając i coś krzycząc do nadbiegającego.
No… dalej…
Gdy zza zakrętu wypadło dwóch gliniarzy, reszta gangsterów wstała gwałtownie.
Kociak starał się skoncentrować, uspokoić. Jakaś lampa… miga, tak. Za nim dwójka białych policjantów… biegnie, tak. Kilka metrów stąd główna ulica… tłum ludzi, mogą usłyszeć strzały, tak. Strzały!?
Dwie pary pistoletów wyskoczyły z ubrań gangsterów.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir zignorował oczy z ciemnej alejki. Taksówka spokojnie dojechała na miejsce, a Erwan zapłacił kierwocy. Wysiadł z auta, rozglądając się dookoła. Ulicą szła za rękę z mamą mała dziewczynka, obrzucając Tremera badawczym spojrzeniem. Ten - o dziwo - mile się uśmiechnął. Nie zastanawiając się długo zajrzał przez witrynę do środka sklepu jubilerskiego i wszedł do środka.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Łowca bił się z myślami. Wygłodniała Bestia rykiem domagała się pokarmu, żądając natychmiastowego zaspokojenia głodu. Pomiędzy szponami Bestii przemykały jednak inne obrazy, jakby zamglone, jakby zapomniane. Wspomnienia. Wyrwane, nieuporządkowane, ale... miłe, ciepłe, napełniające zszargane nerwy strugami ukojenia.
Otrząsnął się z przypływu ludzkich emocji. Spojrzał na dziewczynkę. Bestia niemal przez jego bladą skórę próbowała szponami sięgnąć do źródła niezbrukanej vitae.

"Nein!" - myśl, niczym półmetrowy klin, wbiła się w umysł Ravnosa. - "Nie zrobisz tego. Nie jej. Znalazła się tu nie ze swojej winy, dość wycierpiała, oszczędź ją."

Dieter dyszał. Bitwa wewnątrz umysłu wyczerpywała go. Był głodny, chciał i musiał się nasycić. Nie powinien się wahać.
A jednak. Jego pragnienie zaspokojenia głodu z pewnością uśmierciłoby tą małą, kruchą istotę. Nie przeżyłaby tego, choćby Dieter ze wszystkich sił starał się ją oszczędzić. Jej ciało i dusza były młode, zbyt młode, by doświadczać takiego losu, by przedwcześnie żegnać się nawet z tak okrutnym światem.
To nie była litość. To rozsądek. I poczucie honoru, które w pewien sposób spajało rozchwianą osobowość Ravnosa. Gdyby skrzywdził tą istotę uczyniłby coś, czego nie powstydziłby się sam Raztargujev. Zrobiłby krok ku szalonemu Aleksandrowi. Kawałek po kawałku zacząłby się upodabniać do znienawidzonego wroga.
Ta świadomość ostatecznie przeważyła.

"Być może to dziecko nie dożyje jutra. Nie obchodzi mnie to. Ale nie zginie z mojej ręki. Nie dam satysfakcji potworom pokroju członków Sabbatu."

W okolicy kręci się mnóstwo innych ludzi, którzy w mniejszy sposób zasługują na egzystencję. Uciążliwych wykolejeńców, za których eliminację powinni udzielać gratyfikacji.
Jeszcze zdąży nasycić głód.
Noc jest wciąż młoda.

- Nie powinnaś być tutaj sama o tak późnej porze, w tak niebezpiecznej dzielnicy - Dieter mruknął do dziewczynki, ukrywając jakiekolwiek emocje. - Powiedz, gdzie mieszkasz, odprowadzę cię.

Wyciągnął dłoń w stronę skulonej dziewczynki.

Jemu także ktoś kiedyś pomógł, kiedy leżał w klatce czekając na niechybną śmierć.

"Jestem Bestią, ale nie bezdusznym mordercą" - wyszeptał w myślach, czując, że postąpił słusznie.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

"I więcej mnie na oczy nie zobaczycie." - pomyślał, przyspieszając do sprintu. Wolał nie musieć gadać potem z tymi Murzynami.
- Jaki jest dźwięk klaskania jedną dłonią? - mruknął sam do siebie.
Wpadł na główną ulicę i zniknął w tłumie, starając się jednak pozostać na tyle blisko wylotu uliczki, żeby obserwować i czekać. A nuż policjanci wyrwą się z matni?
Nie, nie wyrwą się.
Spadną z Koła Sansary, po to by wrócić na nie po wizycie w Piekle.
Zjednoczą z Nie Mającym Początku Tao, po to by znów zostać wypluci.
Trudno.
Ludzie rodzą się i umierają.
Kociak wprawdzie nie chciał żeby ci dwaj umarli.
Ale przecież, nie można mieć wszystkiego...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

- POMOCY!
Donośny odgłos strzałów rozległ się za twoimi plecami. Chciałeś się odwrócić, lecz na próżno. Lepiej było nie kusić losu, zwłaszcza gdy szansa na ucieczkę mogła już nie wrócić. Gdy wybiegałeś na zatłoczoną ulicę, spostrzegłeś jak tłum rozstępuje się i pierzcha na wszystkie strony, wystraszony strzelaniną. Czułeś strach… co jeśli ktoś spróbuje cię zatrzymać? Lekceważąc tą emocję wbiegłeś w tłum, stając się bezimiennym człekiem, wśród dziesiątek innych… przepchnąłeś kilka osób, czując jak łokcie obijają się o kilka większych ciał. Na ich twarzach malowała się panika. Spanikowane matki, prowadzące za rękę swe dzieciaki biegły szybko, zaś za nimi młodzieńcy (część udająca się w kierunku strzałów).
Zatrzymałeś się… mimo wielkiej krzepy, nogi zaczęły odmawiać ci posłuszeństwa. Niemiłe mrowienie przebiegło przez mięśnie, posyłając mrożący krew impuls do mózgu. Przystanąłeś przy znaku. Spojrzałeś się w górę na czerwoną płaszczyznę… ‘’STOP’’. W duchu zaśmiałeś się ironicznie.
Nagle niekontrolowany szok przeszedł twoje ciało. Słup mocnego światła zaatakował twoje oczy, posyłając cię niemalże na kolana. Ludzie wokół posyłali zdziwione spojrzenia… zdążyłeś zauważyć bogato ubraną starszą panią, jak potrząsa z pogardą głową. Gładziła coś, co wyglądało na kota… a nie, to tylko część jej futra.
Światło… miasto było ich pełne. Czemu –do cholery- nagły błysk z przejeżdżającego samochodu, których przetaczało się przez ulicę setki, tak bardzo cię zaskoczył?
Strzały już ucichły. Rozejrzałeś się wokół, słysząc okrzyki ludzi… ‘’Wezwijcie karetkę! Pomocy!’’.
Niedaleko spostrzegłeś przystanek autobusowy… jak zwykle, zatłoczony. Pod przezroczystym daszkiem schroniła się duża grupa starszych ludzi, milcząc i patrząc przed siebie. Przyglądałeś się im przez chwilę, dziwiąc… nagle paskudny uśmiech wykrzywił twą twarz. Pora wracać do domu…
Taksówka przejechała tuż obok, zasłaniając ci widok przed oczyma…

Odsłaniając po chwili bogato przystrojony sklep. Erwan stał przed nim, przyglądając się przez chwilę ozdobom. Szczególnie zaintrygowały go gustowne ozdoby na choineczkach, ustawionych jedna obok drugiej przy wejściu.
Palce pstryknęły, gdy wampir je prostował. Wolnym krokiem zbliżył się do okna, prosząc w duchu by jego podróż nie była bezowocna.
Cztery szklane gabloty, zaś w każdej zegarki, biżuteria, pierścienie… raj dla burżuazji. Podłoga była drewniana, ozdobiona misternymi wzorami… zadbana i czysta, nie dało się dostrzec ni jednej rysy. Przy przezroczystej ladzie znajdowała się mała wystawa, lecz Jones nie mógł dostrzec jej obiektu… poza klasycznym dzwonkiem dla obsługi, oraz kasą po jej drugiej stronie. Ogólny obraz sklepu prezentował się dobrze… zza szyby. Nic nie wskazywało na ślady działań sił nadprzyrodzonych.
Kainita spojrzał w bok, zaś widząc napis ‘’Otwarte’’ na drzwiach, jego twarz wypełnił szczery uśmiech satysfakcji.
Samotna gazeta leciała, porywana przez wiatr… kilka postaci rozmawiało w oddali, spoglądając co chwila w głąb alejki za nimi…

Dziewczynka spoglądała się na ciebie, zaś w jej dużych oczach odbijała się twoja osoba. Wielka, posępna i dominująca nad jej ludzkim życiem. To nie było łatwe… wielkie pożądanie, ledwo powstrzymywane, szarpało twoimi odczuciami, tłumiąc rozum. Na twoją propozycję dziecko milczało, bojąc się wydusić choć słowo. Czułeś ciepło jej ciała, podświadomie widziałeś pulsujące żyły, niosące zbawienny nektar… przecież jest na wyciągnięcie rąk! Ona i tak zginie, czy nie lepiej jest zakończyć te cierpienia już teraz? Pomożesz jej… i sobie. No… dalej, jeden szybki ruch i wykonasz dwa dobre uczynki.
Czułeś jak twoja ręka drży… stałeś skamieniały, nie wiedząc co czynić. Wielki głód i pragnienie naprzeciw twojej moralności. Do cholery! Czyż ludzie nie traktowali cię jak zwierzęcia!? Czy nie płacili by oglądać twe cierpienie!? Zasługują na znacznie gorszy los, a ty *wiesz* o tym lepiej niż inni. Czemu nie pokazać im gniewu, zniszczenia, prawdziwej wiecznej nienawiści… czemu nie odsłonić przed nimi zasłony prawdziwego strachu?
Wściekle łypiące, odbijające światło z latarni, oczy wampira wlepiały się w małą dziewczynkę. Myślami już wyciągał ku niej ręce, widział jak się szamota i krzyczy… niedługo jednak, gdyż upada pod siłą nieśmiertelnego i jego mrocznym pocałunkiem…

Nie! Dieter cofnął się krok do tyłu, zaś wściekłość zamieniła się w panikę. Teraz spostrzegł że cały dygotał, tak silny i głęboki był jego głód. Niczym zraniony wilk, łowca umknął w bok, starając się zapomnieć o niedoszłej ofiarze… zamknął oczy, zacisnął wargi. Czuł jak ostre kły wbijają się w skórę, nakłuwając ją. Niespodziewany szmer sprawił że Kainita stanął.
- Cho… chol…lerne dziedźiaki…
Niedaleko, stał przy murze jakiś pijaczek. Załatwiając swoją potrzebę, mamrotał coś do siebie… z dala wampir widział wymiociny na jego skórzanej kurtce. Resztki ciemnych włosów powiewały targane przez wiatr… razem z moczem pijaka, chlapiącym teraz po jego bucie.
Ostatnio zmieniony środa, 6 grudnia 2006, 23:22 przez Seth, łącznie zmieniany 2 razy.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Ludzie przychodzą i odchodzą...
Ale dlaczego mają odchodzić wcześniej niż jest im przeznaczone?
Nie powinienem był... Mogłem ich ogłuszyć sam.
Zapamiętaliby twarz.
Mogłem ostrzec Ravnosa o tym planie...
Jego też by zapamiętali.
Wampir wyprostował się, rozejrzał dookoła i usiadł pod ścianą. Chciał chwilę odpocząć. Biegania na dziś wystarczy... Pomacał sie po kieszeniach, szukając portfela. Został w "Niebie". Malkav mruknął coś do siebie, mając nadzieję że Erwan poradzi sobie sam z tym bajzlem, który czekał go u jubilera, i ruszył powolnym krokiem w stronę kryjówki.
Czy wampir może mieć zakwasy?
Dlaczego ta krew tak mocno pachnie?
Już wiem. Dużo jej spaliłem ostatnio.
Kociak skręcił w jakąś boczną uliczkę, kawałek od miejsca strzelaniny, szukając kogoś kogo mógłby odchudzić o jakieś pół litra.
Krwi, oczywiście.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel nie wiedział jak długo siedzi sam w zatłoczonym klubie, dawno już stracił poczucie czasu. Wraz z nim uszły również wszelkie ułudne nadzieje... ich los jest z góry przesądzony. Przetrwanie jest rzeczą dla nich niewykonalną w tych okolicznościach. Jednak czemu by nie odegrać swej ostatniej roli w tym całym tragicznym spektaklu, a przy okazji napsuć krwi aktorą pierwszoplanowym. Choć byli tylko i wyłącznie małymi pionkami kierowanymi przez innych to jednak nawet najgłupsi wiedzą że jeden pionek może wprowadzić dośc zamieszania do gry.
Jack spojrzał po klubie, tak jak myślał nie dostrzegł żadnego z "kompanów". "Phi.. kompani, nic nie znaczące słowo, będące jedynie określeniem nic nie znaczących relacji między nami..."- DeCroy ruszył wolnym krokiem w stronę baru. Noc była jeszcze młoda, nie miał ochoty pozostać w tym miejscu zbytnio długo, choć swą powinnośc powinień uczynić. Nagle coś przeszło przez myśl gangrela. "Oby nie wpakowali się w kłopoty... znowu. Jestem najbardziej ludzki z tej zgrai odszczepieńców, ironia czy kara od losu...Członek jednego z najbardziej dzikich klanów, zachowuje się jak człowiek... Jego słabości, uczucia, czemu są mi wciąż tak bliskie?? Czyżbym podświadomie wciąż walczył z nieuniknionym... nie zbyt dawno zatraciłem nadzieje, mój los został już spisany. Ostateczne się zbliża...". DeCroy oparł się wygodnie o bar wlepiając wzrok w barmana. Było coś w nim niepokojącego, jak zwykle nie można było być pewnym co uczyni zaraz kainita. On jedna jedynie wskazał mu dyskretnym ruchem dłoni aby podszedł. Gangrel wiedział że ten gość w klubie zbytnio wszystkiemu się przygląda. Do tego wszystkiego jeszcze Ravnos już nie chroni tego miejsca swą iluzją... jak zwykle nie potrafił przezwyciężyć bestii.
- Barry wiesz o kogo mi chodzi, co wiesz??- rzekł jak najbardziej niezrozumiale dla postronnych a zarazem dość wymownie aby barman mógł zrozmiec jego pytanie.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos spojrzał na lejącego pijaczka. Wzdrygnął się na myśl o kosztowaniu krwi kogoś tak nieczystego. Kto wie jakie paskudne substancje krążą w jego krwiobiegu. Zawsze to jakieś ryzyko.
Mimo to głód potęgował się z każdą chwilą. Przytępiał zmysły, osłabiał umysł. Dieter przestał odróżniać kształty, pijaczka postrzegał jako pulsującą ciepłem plamę krwi na tle ciemności nocy. Utrzymywanie skomplikowanej iluzji osłabiło wampira, czuł, że jeśli nie zaspokoi pragnienia, to padnie z wyczerpania.
Ostatkiem sił napiął mięśnie i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę zapitego mężczyzny. Zaszedł go od pleców, chwycił silnym ramieniem za szyję i zawlókł w zaciemnione miejsce.
Tam wielką dłonią zasłonił pijakowi usta i zatopił kły w jego szyi. Z całej siły przytrzymywał miotającego się w uścisku człowieka. Z każdym łykiem krwi Ravnos czuł powracające do zmęczonego ciała energie. Dawno nie kosztował tak zanieczyszczonej krwi, ale na bezrybiu i rak ryba...

Po zakończonym posiłku Dieter otarł rękawem usta. Pozbawiony krwi mężczyzna już nie żył, jednak Ravnos skręcił mu szybkim ruchem kark. Chrupnięcie pękających kręgów napełniło go dziką radością.
Ciało pijaka wrzucił do kontenera na śmieci.

Zdecydował się zawrócić do "Nieba", z nadzieją, że spotka kogoś z towarzyszy. W dalszym ciągu nie mieli planu działaniu i pozostawali w rozproszeniu. Niespodziewany nalot policji poważnie zbił ich z tropu.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Erwan wszedł do sklepu, wciąż oglądając wszelkie kosztowności. Wciąż szukał jakichś nieprawidłowości, gdyż do tej pory wszystko wydawało mu się zbyt proste. Przez moment jeden sygnet przykuł jego uwagę, a po chwili piękny naszyjnik. Przez chwilę czekał na sprzedawcę, jednak gdy ten się nie pojawiał postanowił skorzystać z dzwonka.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Barman podał przezroczystą szklanicę młodej kobiecie obok ciebie, posłał jej ciepły (lecz sztuczny) uśmiech, po czym odwrócił się do Jacka. Jego twarz przybrała surowości, zaś wzrokiem wyrażał swój niepokój… oczy krążyły mu niepewnie po gościach, unikając martwego spojrzenia wampira. Gdy przemówił, jego głos drgał, zupełnie jakby sama myśl budziła w nim złe uczucia.
- On… ten koleś, ja widziałem go już kiedyś. N-nie… to nie jest zwykły pies…
Zaczął mówić półszeptem, tak że jedynie Jack mógł wychwycić jego słowa.
- Jest śledczym. Nie byle jakim. To najgorszy skur**syn o jakim słyszałem.
Oczy Gangrela powędrowały w bok, jakby czegoś szukając. Zmysły mówiły mu o zagrożeniu… podświadomie czuł, jak zadymione powietrze niesie ze sobą groźbę. Coś czaiło się w nocy… spało, lecz teraz powstało ponownie.
- Mówią, że kolo ma jakieś zacięcie do sadyzmu. Dla mnie to tylko psychol… ale słuchaj Jackie…
Przerwał, przełknął ślinę. Wreszcie jego oczy wpatrywały się w rozmówcę. To co wampir w nich zobaczył nie było strachem. Nie było to przerażenie, ani panika… to była świadomość faktu… akceptacja.
- …on kręcił się niedaleko mojego domu. Węszył, wiem to.
Ręce nieumarłego ścisnęły mocno poręcz stolika na którym siedział, zaś jego myśli przyćmił znienawidzony głos… znam imiona… wszystkie!
Nie do wiary. Nie był w stanie spojrzeć na Barry’ego, czy chociaż go uspokoić. Wiedział tak jak on, co się zdarzy. I zaakceptował to, nie tracąc cennego czasu na płacze i lamenty. Trzeba było działać…

Stop the world!

Głośny okrzyk muzyka dobiegł ze sceny. Gitary ruszyły w ruch, niczym wiosła pływaków, zaś perkusja zaczęła trząść się, niczym wojenne bębny. Szybki, agresywny śpiew zaczął wypełniać klub, zaś kubki z piwem i uniesione pięści wzleciały w górę.

Livin' life in the fast lane, no time to feel any pain
The way you were brought up, left you so stuck up
Now all you are is just one big fuck up
The liars, the beggars, the pushers, the thieves
Never give what you really need
And it's only now that you just find out
All they wanna do is make you bleed
Where'd it all go? What's it all mean?
How'd I end up here so far in between
Where am I going? Where have I been?
What is the circumstance I'm living in?
You drive yourself nuts trying to figure this out
Finding the answer to what life's about
But the more that you ask, the less that you see
We're a part of this one giant hipocracy!


Odwróciłeś się, spoglądając na zapełnioną scenę, widząc jak czerwone lampy oświetlają sylwetki muzyków. A ci ubrani byli w podarte dżinsowe kurtki i spodnie, przeplatane amerykańskimi flagami. Ten który śpiewał, miał na głowie bandanę w gwiazdy. Ta szybka, wulgarna muzyka wzbudzała w Jacku chęć walki, pchając go do przodu. Dobrze wiedział co robić.

And the piper blows
And the audience grows
Fall to their knees
They worship greed
And the TV plays
It's Simon says
Can I make this clear?
Get me the fuck out of here!


Widział jak ludzie podbiegając pod scenę, widział ich zaciemnione sylwetki, wydające się niczym poza cieniami. Te wszystkie rozskakane, roztańczone ciała, spływające potem... gorące i dynamiczne. Uśmiech spłynął na twarz Jacka, zaś powieki przymknęły się lekko… spod nich oczy drapieżnika obserwowały owieczki…

Stop the world! I wanna get off!
I can't take this bullshit!
It stinks so bad, it's making me cough
This place is a fucking hell!
I'm so tired of the bullshit smell
Mess with me, I'm bound to get tough
Stop the world, I wanna get off!


Cholera! Nie, to gówno i te całe łowy to broszka Dietera, czy tego nowego psychopaty. Dłonie zacisnęły mu się w pięści, czując jak jakiś chłopak popycha go, próbując dostać się do barku.

Everyday is like a sentence
A convicted crimminal doing penance
But for our sins, there's no repentence
You are the sorceror's apprentice
The living cry for the dying
And yes there is no denying
That a referee call, gonna save us all
Instead we find that they are lying.


Krew burzyła się w wampirze. On!? Pionkiem w grze jakiegoś brudnego samozwańczego dupka!? Nie sądzę… podświadomie przejechał językiem po kłach, zastanawiając się kiedy ostatnio ich używał.

I wanna tell you, that it's gonna be fine
People like me, say it all the time
But the truth is, you gotta live smart
Stick up for yourself…


Ostatnie słowa muzyka niosły nadzieję, zaś on sam mówił je miast krzycząc. Wypluwał przecież całe swoje wkurzenie, wyrzucał błoto z mrocznych zakamarków serca… które piekło i drążyło w ciele niczym kwas. Charakterystycznym akcentem, piosenka zakończyła się. Nagle pojaśniało, czerwone światła zniknęły i ukazała się scena. Zgromadziła się już przy niej sporawa grupka młodzieży, wiwatując i bijąc brawa. Wąsaty jegomość z bandaną odłożył mikrofon, po czym szybkim ruchem zdjął ciemne okulary. Palcami przesunął po swojej rudej brodzie, wodząc wzrokiem po widowni. Jack mógł czuć ciepło jego ciała, czy widzieć jak pot spływa mu po czole. Mężczyzna nagle stanął na baczność, sztywnym ruchem zasalutował… po czym nie oglądając się, zszedł ze sceny.
Gwar ponownie wypełnił klub, zaś ludzie zajęli swoje dawne miejsca.

- Dobrze się bawisz?
Wiedział że nadchodzą. Czuł ich zapach gdy weszli do środka, niemalże jednocześnie… słyszał ludzkie niezadowolenie, gdy przepychali się przez tłum. Widział jak jakiś facet posyła Dieterowi groźne spojrzenie, gdy ten o mało nie wytrącił mu piwa. A teraz stali przy nim obydwaj… nieśli ze sobą kuszący zapach. Wzrokiem rozleniwionego tygrysa, DeCroy pytająco spojrzał na kompanów.


Dzwonek rozległ się w całym sklepie. Erwan zastanawiał się, jak coś tak małego może robić taki hałas. Lecz o dziwo, gdy tylko jego ręka oddaliła się od dzwonka, kurtyna na zaplecze rozwarła się. Młoda kobieta, ubrana w elegancki, zadbany garnitur pojawiła się przed wampirem. Milczała… oczy umarłego objęły jej piegowatą cerę, nie pasującą do ciemnego koloru ubrania. Bujne, rozpuszczone blond włosy opadały na jej ramiona… wyglądała jakby dopiero wróciła od fryzjera, tak bardzo były one świeże.
Lub sztuczne.
Na tą myśl wampir uśmiechnął się. Kobieta nie zdając sobie sprawy, cóż mogło go rozbawić, odwzajemniła uśmiech. Jej pełne sprytu, błyskające inteligencją zielone oczy wpatrywały się w Erwana, starając się ocenić grubość jego portfela.
- Dobry wieczór.
Przerwała ciszę, uśmiechając się szeroko. Jones spostrzegł że ma hollywoodzkie, białe jak śnieg zęby.
- W czym mogę pomóc?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Wargi wampira rozszerzyły się w uśmiechu. Wreszcie pozbył się tych psów.
- Ci dwaj co poszli za mną, nie żyją. - powiedział szeptem do Jacka i Dietera. - Nigdy więcej nie będziemy musieli się nimi przejmować.
Strzelił stawami w palcach.
- Ale teraz muszę wziąć się do pracy. Jack, gdzie jest ten karton z moim zamówieniem, który wynosiliście z Erwanem?
Kociak, otrzymawszy odpowiedź, przyniósł karton z powrotem, i rozstawiwszy maszynerię, zaczął powoli przeprowadzać reakcję, prowadzącą do uzyskania małych, białych kryształków...
Chichotał cicho od czasu do czasu, wpatrując się w ubywające zapasy kwasu azotowego i urotropiny. Wkrótce nadejdzie czas, żeby użyć tego co teraz produkował...
...Ale na razie trzeba skorzystać z kompa.
Gdy Kociak skończył trwającą większą część nocy czynność, poszedł do kompa i zajął się swoimi akcjami z giełdy w Szanghaju. Może co nieco przez ostatnie noce się wydarzyło?
Ależ będzie zabawa!
Dziewice będą płakać...
Będzie bal, oj będzie bal...
Wampir roześmiał się w głos.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel opierając się o barek odpowiedział bez większego entuzjazmu na pytanie Kociaka. Cokolwiek ten szalenieć chciał zrobić nie dałoby się mu tego wybić z opętanego łba, nawet przy pomocą łomu. Gangrel skinął na Ravnosa, lepiej bedzie jeśli ich rozmowa odbędzie się z dala od tłumu owieczek, bezbronnych ale mogących zaszkodzić. Idealnym miejscem zdawał sie ich "prywatna" część klubu wraz z składzikiem. Przeciskając się przez zgraje ludzkich, nic nie znaczących postaci Gangrel skierował wzrok na towarzysza broni.
- Skoro oboje z Malkavem zaspokoiliście głód można przejść do nieprzyjemnej części dzisiejszej nocy...- rzekł szeptem tak aby tylko stojacy obok niego Ravnos mógł usłyszeć jego słowa.-... która może być jedną z ważniejszych dla naszej "misji"- Słowo to wzbudzało w gangrelu obrzydzenie, nakaz Camarilli któremu musiał się podporządkował jeśli chciał nadal egzystować.- Czas nas goni Dieter... dlatego też musimy podewziąc drastyczne środki... śmiertelnie drastyczne...
Jack spojrzał za ramie. Barman choć uwijał się w ukropie miał jeszcze jedno zadanie tej nocy, bardzo naglące. Gangrel dobrze wie że to co chce uczynić potrzebuje choć minimalnego zabezpieczenia. Miał nadzieje że lista zostanie spełniona jak najszybciej.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos przytaknął słowom Gangrela. Nadszedł wreszcie czas, by zacząć działać WSPÓLNIE, zamiast rzucać się w wir wydarzeń bez wzajemnej asekuracji.

Nasyciwszy głód gotów był do dalszych działań. Energia wypełniała jego wypoczęte i zregenerowane ciało.

A humor dopisywał mu jak mało kiedy.

Z zadowoleniem na twarzy przysłuchiwał się agresywnej muzyce.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel dokładnie upewniajac sieże nikt nie podązył ich śladem domknął drzwi prowadzące na poddasze, przy okazji przekręcając zasuwę. Podążył za Ravnosem. Będąc już w surowo przygotownym lokum padł wygodnie na fotel, podwijajac przy tym rękawy swej bluzy.
- Dieter, wiem że zdajesz sobie sprawe z tego że sami nie zdołamy wykonać tego samobójczego zadania... Ja także o tym wiem, tak samo jak i cała ukochana Camarilla.- gangrel uśmiechnął się nieprzyjemnie na myśl o tych wszystkich wampirach ograniczonych własną wyobraźnią zamkniętą w sztywnych ramach Maskarady.
- Jako gangrel lubie sytuacje klarowne, a nasza taką jest... Zginiemy, tym razem na dobre, jednak wpierw zamierzam zabrać tylu tych skurwy.... ilu się da...
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos zmierzył Gangrela zaniepokojonym spojrzeniem.

- Zamierzasz udać się do swoich pobratymców? - zapytał z niedowierzaniem. - Wiesz, że w ich oczach jesteś spiskowcem nie lepszym od całej reszty. Do tego przydupasem Camarilli...

Widząc determinację na twarzy Gangrela dodał:

- Z drugiej strony bez konkretnego wsparcia nie uchronimy własnych tyłków. Poza tym gotów jestem sprzymierzyć się z diabłem, by skopać tyłek Aleksandrowi.

Przycupnął na taborecie.

- No dobrze, jestem za. Ale musimy przygotować się na najgorsze. Sam wiesz, że twoi pobratymcy bywają nieprzewidywalni.

Podłubał palcem w zębach.

- A co na to Kociak? Wie o twoich planach? No i dobrze by było Erwana ściągnąć.

Westchnął.

- Dobrze by było też zabezpieczyć "Niebo". Henry sam sobie nie poradzi w przypadku ataku na nasze schronienie. Może jakiś...ghul?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Jack uśmiechnął się lekko. Teraz wiedział ,że nie pomylił się co do Ravnosa. Kto wie moze mają jakieś szanse przeżyć... jeszcze kilka nocy z takim nastawieniem.
- Żałuje że nie ma nas w komplecie, jednak musimy podewziąc odpowiednie kroki nim noc jeszcze młoda...Natomiast moi pobratymcy są na tyle nieprzewidywalni że mogą nasz przyjąc z otwartymi ramionami lub powbijać na drewniane pale, zależy od chumoru... tym niestesty nie odbiegają od reszty klanów naszego świata.- Gangrel oparł głowe o dłoń- Samo dotarcie do gangreli bedzie wyzwaniem... przyda się pomoc nie tylko Kociaka ale również tego całego Michaela i naszego anioła stróża.
Dopiero teraz DeCroy przypomniał sobie o jednym bardzo ważnym fakcie.
- Chyba wiem jak znaleść naszego Tremera... znajac go zapewne poszedł sam wykonać zadanie naszej grupy... Tak się składa że na szczeście mamy numer do jubilera- uśmiechnął się ponownie.- Dieter pozostawiam to na twojej głowie, ja musze się pożywić póki jeszcze głód nie doskwiera mi.
Po tych słowach Jack ruszył, jednak nie w stronę klubu tylko ich składziku z torebkami z krwią. Co było z nim nie tak?? Czemu ostatnio pcoraz żadziej pożywia się w ten sposób? Jak długo wytrzyma, jak długo będzie w stanie powstrzymywać głód[/url]
Zablokowany