[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

"K***a!" - przeklnął w myślach Kainita.
Jak na razie Erwan siedział spokojnie, wciąż uważnie badając otoczenie. Wiedział, że za tym posunięciem kryje się coś więcej i zapewne Samuel Scott, jak również i Saahib Bhai coś podejrzewają.
"Musimy ich zmylić... Pytanie brzmi czy to da się zrobić, bo ździwiłbym się, gdyby już nie wiedzieli dokładnie wszystkiego..."
Obrazek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel dokładnie przyglądał się wraz z resztą wampirów ich nowemu “opiekunowi”. Dobrze wiedział co ten niecodzienny przydział oznaczał. Książę nie ufał im, zapewne wiedział o nich znacząco za dużo, nawet niebezpiecznie dużo. Jednak zapewne byli mu do czegoś jeszcze potrzebni, znał dość dobrze metody jakie stosuje Książę. “ Oboje wiemy że chcesz swoich pupilków mieć na oku”- rzekł w myślach w stronę Scott'a. Zaistniała sytuacja zapewne nie tylko mu nie była na rękę, kątem oka dostrzegł prawie ,że nie zauważalny gniew na twarzy Erwana. Wykorzystując moment konsternacji i zwróconej uwagi na szanownego spokrewnionego Kapaneusa powiedział półgłosem starając się całkowicie zabezpieczyć przed niepowołanym odebranie jego przekazu.
- Chłopaki, będziemy musieli coś zrobić z tym fantem inaczej wiecie jak się skończy.- po tych słowach spojrzał ponownie na ich camarillskiego strażnika. Miał złe, naprawdę złe przeczucia co do ich przyszłości. Mimo swoich obaw starał się dostrzec coś charakterystycznego w wyglądzie Kapaneusa, co mogłoby pomóc w ocenie jego pochodzenia klanowego. Gangrel próbował poukładać sobie wszystkie fakty, coś mu mówiło ,że przegapił jakąś istotną rzecz....
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Jack skupił się. ‘’Kapaneus’’ brzmiało bardziej jak pseudonim niż imię, więc pierwsza możliwość- był Malkiem. Z drugiej strony, setki wampirów używało innych nazw, utajniając swe tożsamości… wystarczy wspomnieć dużą część starszych. Gdy imię nie podało mu odpowiedzi, Jack wykorzystał swój nadnaturalnie dobry wzrok, by zbadać każdy szczegół swego celu. Jego skóra była jasno złotawa, z czego mógł wywnioskować, że wampir nie pochodził z zimnych regionów. Wtedy coś zaświtało w głowie sprytnego Gangrela… Kapaneus było Greckim imieniem. Tak więc załóżmy że jest on Grekiem. Na pewno nie był Tremere ani Gangrelem, bo zwierzęce zmysły DeCroya z pewnością by go rozpoznały.
Spośród dziesiątek spojrzeń, zażartych mrocznych szeptów, Jack czuł… że jego spojrzenie jest najcięższe. Wtedy jakby jego zmysły zamarły. *Znał* tego człowieka… a przynajmniej ostatnim razem, człowiekiem się wydawał. Od razu przypomniał sobie jego próbę dialogu w klubie, zlekceważoną przez adresata słów. O ile wcześniej zmysły wampira zamarzły, teraz wydawały się być czystym lodem.
Kapaneus patrzył prosto na niego. Czy było to od chwili, czy od dłuższego czasu, trudno było wydedukować… tak bardzo był pogrążony w wspomnieniach.

- Dzieci, tatuś się teraz wami zaopiekuje.
Zachichotał Kociak, po chwili robiąc minę ‘’nie-wiem-co-się-stało’’. Siedział na tyle Mercedesa Dietera, razem z Jackiem. Na siedzeniu pasażera, rozwalił się wygodnie Erwan. Całą drogę prawie się nie odzywali, zaś Ravnos próbując przerwać tą zmowę milczenia, włączył radio.

When you're taught through feelings…

Ciężka, gitarowa nuta dobiegała z głośniczków samochodu. Każdy z wampirów, poddany był swoim własnym myślom, własnym wizjom tego co się zdarzy. I własnym opiniom.

Destiny flying high above
all I know is that you can realize it.


Silny, kobiecy głos zamienił się w męski, cichszy, słabszy… lecz słowami, wywołującymi u was przyjemne ciarki. Kociak spoglądał przed siebie, uśmiechając się… któż wiedział, jakie myśli latały teraz po jego głowie. Jego uśmiech utracił swą szczerość już dawno, stając się jedynie maską. Światła miasta iluminowały jego twarz, choć na chwilę, nadając jej życia. Trąbienie, sporadyczne gniewne okrzyki… i olbrzymi sznur samochodów za oknem, przyciągało uwagę szaleńca. Korek uliczny, tak pospolity dla metropolii, był dla Kociaka znakiem przeludnienia, duchoty, powodem istnienia jego rasy. Lecz tą myśl zwiał nagle kolejny przebłysk światła…

Destiny who cares
as it turns around
and I know that it descends down on me.


Gdyby żył, jego ręce trzęsły by się. On sam nie byłby w stanie nic zrobić, tak wielkie emocje szarpały okowy jego umysłu. Lecz wiedział, że tam właśnie kryje się Bestia, a jej więzienie nie mogło się roztrzaskać. Widząc korek, który utworzył się kawałek dalej, Dieter uśmiechnął się. Czuł niemalże zniecierpliwienie, narastający gniew i niemożność akcji śmiertelników. Duże ciężarówki, stare Fordy, low-ridery, brudne rodzinne wozy, eleganckie limuzyny… bez względu na status, bez względu na majątek, ludzie nie mogli nic zrobić. I to –według niego- oddzielało ich od Spokrewnionych… bo oni *mogli*.

It's just another day
the shame is gone
hard to believe
that I've let it go.


Mocny, targany emocjami głos kobiety ponownie rozległ się w głośnikach. Mocne brzmienie gitar, któremu akompaniował ten wspaniały głos, bardzo podobały się Erwanowi. Był wkurzony decyzję Księcia- fakt. Nie chciał żadnego dupka z Camarilli, czy innej sekty, mieszającego się w sprawy ich dzielnicy- fakt. Lecz wiedział że taki był wyrok, więc będzie musiał posłużyć się wszelkimi środkami, wszelkimi swoimi siłami, żeby przetrwać nadchodzące noce. Jones spojrzał w bok. Jakby ustawione w szeregu, stały oświetlone bogato sklepy. W każdym byłe inne szyby, inne drzwi i kolorystyka. Tu mieliśmy żółte kropki na zielonym tle, oświetlone niebieskimi neonami. Tu mieliśmy klasyczny styl, jakby klienci wkraczali do Włoskiej restauracji. Zaś tu, było najbiedniej… jedynie ściany w kolorze pomarańczy, z brązowymi drzwiami i czerwono-białym baldachimem.
Wszystko to były sklepy z mięsem, owocami, sklepy warzywne i sklepy z karmą dla zwierząt.

Destiny can't replace my life
Scary shadows of my past
are alive.


Tłumy ludzi przemierzały chodniki… można tu było zobaczyć każdego. Naprawdę! Kilku muzułmanów, cały tłum ubranych w luźne ciuchy murzynów, grupa szaraków stojąca na przystanku… nawet samotny białas, skręcający w jakąś ciemną alejkę. Co za dureń.
Wyczulone oko Jacka, dostrzegało każdy szczegół otoczenia. Lecz ten, mając nadzieję się rozluźnić… wsłuchał się w twarde brzmienia gitary…

Destiny who cares
as it turns around
and I know that it descends
with a smile…


It's just another day
the shame is gone
it's hard to believe
that I've let it go away.


DeCroy siedział obok Kociaka, obserwując ludzi za oknem. Tyle bezbronnych owieczek… było mu ich żal. On, podobnie jak Erwan –i w przeciwieństwie do Dietera- pomimo przemiany w potwora, pozostał bardzo ludzki. Oczywiście kiedy nie dekapitował jakiegoś gnojka. W tym momencie, w przeciwieństwie do innych, nie martwił się ręką Scotta, wyciąganą w kierunku ‘’Nieba’’. Bardziej go martwił sam Kapaneus, bo jeśli starszy należy do obrażalskich… cóż, to mogą być długie noce.
Lecz oto ukazała się mu znajoma ulica.

It's just a melody
it bleeds in me
hard to believe
that I've let it go.


Przejechali kilkadziesiąt metrów, mijając stare bloki, przystanek autobusowy i grupę pijanych studentów. Kociak z daleko rozpoznał swój wóz, stojący w miejscu gdzie zostawił go poprzednio. Szczęśliwym trafem, wozy zdawały się nie zmieniać właścicieli, pozostawione samotnie pod tym klubem. Zwalniając tępo, Dieter ostrożnie zaparkował. Miał dziwne uczulenie na lakier swego samochodu, odkąd poprzedni zakończył żywot w efektownym wybuchu.
Cała czwórka wysiadła z wozu. Już stojąc na zewnątrz dało się słyszeć głośną muzykę. Stier ucieszył się w duchu… ‘’Niebo’’ ponownie odżywało, zaś klub pękał w szwach. Jak za starych nocy, tłum ludzi zebrał się przed wejściem, czekając na wstęp lub już wychodząc. Dwójka ochroniarzy przepuściła wampiry, ze swoim zwyczajowym ‘’Dzieńdobry’’ na ustach.

Tak… to właśnie były stare dobre czasy. Olbrzymi tłum pijanych młodych śmiertelników, ubranych w swe wychodne ciuchy, celebrował zakończenie tygodnia. Chmura dymu papierosowego unosiła się w powietrzu, mieszana z ciepłem ciał. Zapach spirytusu uderzył nowoprzybyłych, drażniąc lekko nozdrza i wywołując ekscytację w ich mózgach. Zapach perfum, tytoniu i potu mieszał się razem, tworząc razem specyficzną, niepowtarzalną mieszankę imprezy. Głosy gości były niemal tłumione przez występ muzyków. Wokół sceny zebrała się duża liczba groupies, wykrzykujące prowokująco wyglądającym członkom zespołu, wyznania miłości, propozycję stosunku, czy prośby o bycie ojcem ich dzieci.
Przy barze, Barry nie pozostawał z pustymi rękoma. Latał od jednego klienta do drugiego, nosząc na zmianę małe kieliszki, duże butelki, czy koktajle z kolorowymi parasolkami. Ta sama co zwykle grupa dziewczyn, stałych klientów klubu, siedziała przy jednym ze stolików, rozmawiając i śmiejąc się głośno. Kawałek dalej, przypatrywało się im kilku facetów, żłopiąc powoli ze swoich kufli. Nagle Kociak poczuł ochotę, by zasmakować tego pienistego, złotego płynu, który swoim delikatnym zimnem i mrożącą krew goryczką, pieścił podniebienia. Ale oczywiście, te wielkie pragnienie odeszło szybko z głowy Malkavianina.
Jak zwykle kiedy nie śpiewała, przy barze siedziała Anna Jugson, rozmawiając ze swoim chłopakiem, nad dwoma dużymi kuflami piwa. Jej proste blond włosy wysypały się na roześmianą twarz, pokrytą dodającymi jej pieprzyku piegami. Nosiła obcisłą białą sukienkę, idealnie opinającą jej biodra, zostawiając nogi odsłonięte. Ponownie, emocje zaczęły targać Kociakiem, gdy wpatrzył się w wzór róż na sukni Anny. Wkrótce, róże przykryły cały jego świat, muskając delikatnie każdego obecnego, swoimi czerwonymi płatkami.
Za Anną siedział ktoś jeszcze, ktoś kto miał przed sobą pustą szklankę po Coca-Coli. Pozostawione w nieładzie, czarne włosy zasłaniały twarz, lecz spośród tych kosmyków, dało się spostrzec mocny zarost, przekształcający się powoli w brodę. Kapaneus dotarł do klubu przed nimi. Już mieli do niego impulsywnie podejść, żądając wyjaśnień, gdy nagle spojrzenia Jacka i Anny spotkały się.

Gangrel pamiętał jeszcze młodą Annę… miała wtedy krótkie, brązowe włosy, zaś ubierała się niemalże jak chłopak. Zawsze te stare dżinsy i brunatna bluza… w tamtych dniach, wampir bardzo zjednał sobie serce dziewczynki. Nastolatka nie rozumiała wielu spraw, zaś na niektóre reagowała zbyt emocjonalnie… aż strach pomyśleć co by zrobiła, gdyby wyjawił jej swą naturę. Teraz wyglądała na szczęśliwą, trochę pijaną i zajętą rozmową z Julesem. Lecz mimo wszystko jej wzrok powędrował do Jacka.

- Ojciec czeka na was w gabinecie!
Jej śpiewacki głos przedarł się przez tłum, niczym pocisk armatni przez ścianę. Zostawiając starszego Kainitę w spokoju, udaliście się na piętro.
Hałasy ucichły, zostawiając po sobie lekkie ślady. Tu, pośród tych stołów do gry w bilarda, można było spokojnie porozmawiać. Kilku starszych jegomościów, najpewniej znajomych Jugsona, oglądało transmisję na żywo z LA, wyświetlaną w małym, zawieszonym na ścianie telewizorze. Jednooki wampir posłał im kiwnięcie głową, na co oni nie pozostawali dłużni.
Gdy wkroczyli do biura Henry’ego, od razu ich uwagę przykuła żółta koperta, leżąca przed nim.
- Przyszło dziś pod wieczór. Zmyliście się szybko, zanim zdążyłem wam to pokazać. Nie patrzcie się tak na mnie! Nie otwierałem!
Zrywając kopertę z biurka, Erwan momentalnie ją przedarł, przebijając się przez staroświecką, czerwoną plombę z ‘’S’’ na niej. Wewnątrz, znajdował się list spisany odręcznym pismem… prawdziwie wykaligrafowanym, na idealnie białym papierze.

Drodzy panowie
Jak wiecie…


Tu zaczynało się typowe, Ventrowskie pieprzenie. Jones ominął tą cześć i od razu odnalazł konkrety.

Nie możemy pozwolić na otwarty atak na nasze miasto. Dlatego, jako członkowie ruchu anarchistycznego, jesteście zobowiązani postępować według mych wskazań. Zaowocuje to obustronnymi korzyściami(...) Terytorium, które obraliście sobie za teren łowczy, znajduje się blisko lenna klanu Brujah. Oznacza to, że jesteście panowie drugą linią frontu Camarilli(…) Szanuje waszą niezależność, lecz nie mogę sobie pozwolić na błędy, które mogą mnie –i siedem klanów- wiele kosztować(...)
Jak mi wiadomo, klub ‘’Niebo’’ znajduje się aktualnie pod waszą kontrolą. Spodziewamy się, że będzie on jednym z celów obydwu z przeciwnych nam frakcji. Inne ważne strategicznie cele to, w kolejności: Magazyn części komputerowych, na Riverstone Street, dyskoteka ‘’Piekło’’ na Tramp Street, oraz zakład jubilerski na Queens Street. Podobnie jak reszta klanów, tak i Wam zostanie przydzielona misja przejęcia tych strategicznych punktów. Ta sprawa, nie podlega dyskusji. Jednakże, biorąc pod uwagę zażarte walki w Brooklynie, oraz rozszerzanie wpływu Sabbatu na Staten Island, oraz siły i pieniądze które tam wkładamy, nie jestem w stanie zapewnić wam odpowiednich środków. Wszelka pomoc, rada i środki będzie płynąc od mojego agenta, Kapaneusa.


Erwanowi opadły ręce. To był wyrok śmierci. Ominął ponownie sporą część tekstu, gdy jedna ponownie przykuła jego uwagę.

Na wykonanie celów, ze względu na obecne warunki, będą panowie mieli dziesięć nocy.
Z poważaniem
S.S.

Nie czytając na głos (Tremere nie chciał w to mieszać staruszka), Erwan podał list innym.
Nadszedł czas na podejmowanie decyzji.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier


- No i zaczęło się - głośno pomyślał Ravnos. - Jak najwygodniej pozbyć się najniewygodniejszych? Wykonać na nich wyrok, uprzednio założywszy białe rękawiczki.

Dieter parsknął sarkastycznie.

- Cholera, może to i dobrze. Przynajmniej Henry nie będzie miał pretensji, że rozrabiam w jego klubie - zaśmiał się, choć nawet dziecko wyczułoby w tym śmiechu smutną rezygnację splecioną z irytacją.

- Panowie - zwrócił się do Erwana, Jacka i Kociaka. - Widać nie mamy wyjścia. Jeżeli o mnie chodzi, to podejmuję się wykonania rozkazów. Ale jedno jest pewne - jak tylko nadarzy się okazja, to dobiorę się do tyłka temu wyżelowanemu gogusiowi i jego przydupasom.

Dieter nie dbał o to, że Kapaneus słyszał jego słowa. Był anarchistą. Miał niewyparzoną gębę. I był z tego dumny.

Siedział z założonymi rękoma, wyczekująco patrząc na pozostałych.

- A wy co o tym myślicie?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Malkav czytał błyskawicznie. I tak nie skończył pierwszy, bo stale oglądał się za siebie.
- Jasna cholera, mam wrażenie że ktoś siedzi nam na tyłkach. - stwierdził Malkav. - Ale trudno, trzeba sobie jakoś dać radę z tym bajzlem. Ja bym najpierw zajął się "Piekłem", pewnie funkcjonuje całą noc i tam będzie najtrudniej. - rozejrzał się dookoła. - Dieter, pewnie masz rację, chcą nas wykończyć. Ale trudno, jak się nie dostosujemy, to i tak nas wykończą, a tak przynajmniej zginiemy w huku. - wyszczerzył kły. Lista zakupów na ostatniej stronie brulionu gwałtownie domagała się zrealizowania.
- Henry, słuchaj, tu jest mała lista zakupów i osiemdziesiąt dolców. Kup to, a resztę kasy możesz sobie zatrzymać za fatygę. Dostaniesz to w sklepie chemicznym. - Malkav uśmiechnął się, ale nieco podejrzliwie patrzył na starego. Coś mu się w tym wszystkim nie podobało...
- Ustalmy coś, ale w miarę szybko, bo w ciągy półtorej godziny muszę zająć się moimi akcjami na giełdzie w Szanghaju, bo potem ją zamykają. - stwierdził.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir słysząc o akcjach Kociaka pytająco uniósł brew. Jednak po chwili zdał sobie sprawę kim jest jego nowy towarzysz, poza tym miał większe zmartwienia na głowie.
- Nie wiem jak wy. - uśmiechnął się paskudnie. - Ale nawet jeśli to koniec, mam zamiar wykonać rozkaz i zabrać ze sobą jak najwięcej dupków.
Erwan wziął do ręki list, poskładał go i włożył do kieszeni.
- Póki co cieszcie się resztą nocy. - powiedział. - I pozwólcie mi zająć się przygotowaniami.
Kainita wyszedł z biura Henry'ego, a swe kroki skierował prosto do Kapaneusa. Od razu przeszedł do rzeczy:
- Pomoc. Rady. Środki. Mów co masz.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Wampir, siedzący nad ręcznie rzeźbioną butelką coli, wyglądał na co najmniej zdziwionego.
- Jest pan wyjątkowo niecierpliwy, panie Jones. Ale niech będzie… gdzie możemy porozmawiać w cztery oczy?
Erwan znał odpowiednie miejsce. Odszedł kawałek od baru, gestem ręki nakazując Kapaneusowi żeby podążał. Ten, zaczynał rozumieć zamysły czarnoksiężnika. Podniósł się, posyłając uśmiech barmanowi (zostawiając przy tym dziesięciodolarowy napiwek), poprawił marynarkę i ruszył za neonatą.
Młody mag wiele słyszał o starych krwiopijcach, nieludzkich bestiach, które zamieszkiwały ludzkie skorupy. Lecz niestety, żadnego jak dotąd nie widział. Spodziewał się rozszalałej bestii, z mackami i kilkoma parami oczu, lub przynajmniej równie nieludzkim wyglądzie… zamiast tego, spokojnym krokiem, podążał za nim jeden z tych ‘’potworów’’. Na pierwszy rzut oka, nie można było go odróżnić od zwykłego człowieka, nawet poprzez odcień skóry… choć jego kości policzkowe, jako jedyna widoczna część ciała, pokryta była lekko niezdrową szarością. Erwan podejrzewał, iż grecki wampir posiada jakiś ślad skazy… jego czarne okulary dla przykładu. Nosił je cały czas, mimo że była noc. Może był Gangrelem? Podobno ich starsi, im bliżsi byli wewnętrznej bestii, tym bardziej wyglądali jak jedna z nich. Może te okulary miały coś zasłaniać… albo może był to kaprys starszego- nagła myśl zawitała do umysłu Jonesa.
Kierowali się na piętro, do jedynego pokoju, z którego rzadko wychodziły dwie osoby. Po drodze musieli przeciskać się przez tłum ludzi, zamawiających piwo i drinki, by potem iść z pełnymi rękoma do swojego stolika, gdzie już czekała na nich grupa spragnionych zabawy przyjaciół.
Kluczyk do jadalni Dietera znajdował się niedaleko, bo w doniczce obok. Pokój był zamykany w ramach bezpieczeństwa, w razie gdyby ciało nie opuściło pomieszczenia na czas. Gdy drzwi otworzyły się, pusty pokój, z jedną tylko kanapą ukazał się ich oczom. Nie było tam śladów krwi, podrapanej skóry, czy oznaków bójki. Mimo wszystko, pustka pomieszczenia, jego niemy opis samego siebie, oraz wspomnienia… tych wszystkich ludzi, sprawiły że Erwan stanął na chwilę w progu, lekko sparaliżowany. W końcu zdobył się na siłę, wkraczając do środka. Za nim podążył Starszy.
Jak można było się zorientować, był nieco wyższy i tęższy od czarnoksiężnika. Cholera, był nawet lepiej zbudowany od Stiera, który niegdyś był bokserem. Usiedli wygodnie na kanapie, czekając chwilę zanim rozpoczęli rozmowę. Pierwszy ciszę przerwał Kapaneus.
- Będę z tobą szczery. Nie posiadam żadnych bogactw, nie jestem też wielkim przywódcą podziemnej sekty.
Uchylił okulary. Zmysły Erwana zamarły na chwilę. Ale… ach… nie ujrzał tego czego się spodziewał. Zamiast tego, dostrzegł parę czarnych jak węgiełki oczu, które nie wyróżniały się niczym nieludzkim. Wręcz przeciwnie, wydawały się dziwnie *żywe*, nie wyblakłe ani puste.
- Jestem tu, ponieważ niektórzy sądzą iż posiadam wiedzę. Wiedzę, która jak myślę, przyda się wam w waszym celu.
Jego głos był spokojny… aż za bardzo spokojny. Stary wampir musiał się niedawno pożywiać, bo tylko to tłumaczyło jego jasną skórę, żywe oczy i niezachwiany, pełen spokoju głos. Właśnie taki głos był wyobrażeniem Jonesa, o silnym i niezależnym wampirze. Lecz wiele się zmieniło od przemiany… Erwan się zmienił, tak samo jak i jego postrzeganie świata.
I narzędzi z których się korzysta.
Kapaneus wpatrywał się badawczym wzrokiem w wampira, jakby próbując odgadnąć jego myśli.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos także zszedł na dół. Miał ochotę zrelaksować się przed nadchodzącym wyzwaniem. Uspokoić umysł, korzystać z nie-życia, póki jeszcze może.

Wtopił się w tłum gości klubu. Przepychał się wśród tańczących, pijanych i rozwrzeszczanych dzieciaków. Kogoś odepchnął, kogoś potrącił, kogoś szturchnął, przeciskając się przez tłuszczę.

Wyszedł na zewnątrz, przed klub. Spojrzał na tych wszystkich ludzi, kręcących się przy lokalu, zwabionych jego atmosferą, głośną muzyką i niedrogim alkoholem. Przebiegł wzrokiem po zalanych gówniarzach, pakowanych do taksówek przez swoich ziomków, grupie hałaśliwych punków w ekstrawaganckich strojach i fantazyjnych czuprynach, kilku parach gwałcących swoje gardła językami.

Spojrzał w niebo, ponad dachami odrapanych budynków. Potem spojrzał pod nogi, na zniekształcony chodnik i popękany asfalt.

"To chyba jedyna stała w moim życiu. Niebo nad głową i ziemia pod nogami" - pomyślał filozoficznie.
"No i dobrze, nie potrzebuję nudy. Wszystko płynie. A ja stoję obok i łowię co lepsze kąski" - zakończył rozważania, cwaniacko uśmiechając się do siebie.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

"Ten cholerny magik coś kombinuje. Na pewno śledzi to co robię na jego kompie..." - myślał Kociak. Poszedł do sypialni, odpalił kompa, wszedł na stronę swojego biura maklerskiego, i sprzedawszy wszystkie obligacje zaczął poszukiwania jakiegoś dobrego laptopa w sprzedaży wysyłkowej. Potem skoczył jeszcze do Henry'ego, wypytać go o jego dane, żeby zamówić kompa na niego; ktoś powinien go w końcu odebrać, a kurierzy z rzadka raczej chadzają po nocach.
A gdy złożył zamówienie, ruszył w miasto. Trzeba było się napić...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir uśmiechnął się krzywo.
-Imponujesz mi, Kapaneusie. - powiedział. - Potrafisz mówiąc wiele nie powiedzieć nic sensownego.
Naukowiec oparł się wygodnie na kanapie.
-Czy możemy porozmawiać zupełnie szczerze? - zapytał, a w jego oczach pojawił się błysk.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Dieter czuł chłodne powiewy powietrza z głębi ulicy, tłumione przez ciepłe wyziewy z wnętrza klubu. Kto wie, może to była ostatnia taka noc? Śnieg leżał gęsto na krańcach chodników, zaś na okolicznych domach, wisiały jeszcze pozostałości po czasie świątecznym. Wieńce, radośni Mikołaje, świeczki… lecz następowała nowa pora roku, zaś ludzie zaczynali zapominać. Stare spory, zawieszone na ten radosny dla wielu mas okres, ponownie odżyją. I nikt nie będzie pamiętał przesłania, nikt nawet nie stanie w miejscu na chwilę… by zobaczyć krew na swych rękach. Taki świat, takie czyny… aż wołają o pomstę.
Obok wampira przeszła grupa skinów, szczęśliwie nie wchodzących do klubu, jedynie posyłając wyśmiewcze spojrzenia bywalcom. Obcisłe, skórzane spodnie, takie same skórzane kurtki, kolczyki na ustach, nosach, uszach oraz łyse łby. Gdyby Jack tu był, za jedno złe spojrzenie, przerobiłby ich na karmę dla kotów. Ale go nie było.
Stier odprowadzał wzrokiem bandę, lekko napinając mięśnie, gotowy w każdej chwili się na nich rzucić. Już nie raz był świadkiem szalonego ataku tej grupy na zwykłych ludzi. Wtedy, kiedy jego wzrok powędrował bardziej na lewo, zobaczył coś, co go niemało zdziwiło.
Wysoki mężczyzna (na oko jego wzrostu), ubrany w jasny płaszcz (przynajmniej tak wyglądał z tej odległości) z zauważalnie rudymi, niemalże ognistymi włosami… wpatrywał się w Dietera, zamrożony, jakby niepewny co robić. Spojrzenia obydwu mężczyzn spotkały się… rudowłosego człowieka i wiecznie czujnego wampira. Najwidoczniej, pierwszy z tej dwójki nie wytrzymał ciężaru spojrzenia drugiego, ponieważ w krótkiej chwili… rzucił się do ucieczki.
- Hej ty!
Dieter krzyknął, można powiedzieć że wrzasnął. Kilku ludzi obejrzało się w tamtym kierunku, reszta pozostawała obojętna.
Nagle, silne uderzenie trafiło wampira w bok, odwracając jego uwagę. Gotowy do walki, z zaciśniętymi pięściami, spojrzał się na jego nowy cel. Ach, cholera… z krótkim ‘’przeproszam’’ Kociak biegł dalej, posyłając lekki uśmiech do swej ‘’ofiary’’. Ravnos spojrzał za nim, jak potrąca jeszcze jakąś młodą kobietą, oraz jeszcze młodziej wyglądającego chłopaka… lecz ognistowłosy uciekinier zniknął w mroku nocy.

Tymczasem w klubie, Erwan siedział na kanapie z Kapaneusem, przygotowując przyszły plan… plan podboju *ich* części dzielnicy. Na subtelny, obiecujący ton głosu Jonesa, starszy wampir zareagował tylko skinieniem głowy. Czekał na inicjatywę młodszego. Jego palce, kościste i długie, stukały o oparcie, czy to z niecierpliwości, czy z kaprysu (a warto wspomnieć –jak zauważył Erwan- iż taki ‘’człowieczy’’ odruch, był oznaką iż jego rozmówca potrafi wywierać wrażenie, omamiając młodszych i niedoświadczonych).

Biegłeś… biegłeś… biegłeś przed siebie, czasem przemykając przed trąbiącymi samochodami, ignorując pełne gniewu wrzaski. W tej części Queens, leżącej tak blisko Brooklynu, tysiące twarzy przemykało codziennie przed jedną osobą, więc wampir nigdy nie ryzykował konsekwencji urażenia kogoś. A tymbardziej nie obawiał się gniewu urzędnika, czy pospolitego bezrobotnego.
Krew… krew… tyle krwi, tyle słodkiego nektaru bogów. Mógł sobie wybierać, zupełnie jak w restauracji wybiera danie. Niezbyt skromnie ubrana blondynka, idąca samotnie ciemną uliczką? Nie? Więc może nastolatek, rozglądający się co chwila, pewnie lekko podpity i wracający z imprezy kumpla? Za młoda krew… Więc może ta brunetka? Wygląda na naćpaną, idąc lekko po ulicy, jakby latała, nie rozglądając się za siebie… gdy Kociak się jej przyjrzał przez chwilę, zauważył jak dziewczyna nieudolnie tłumi śmiech. Była dosyć ładna, dobrze ubrana, jedynie można było jej zarzucić małe krągłości, tak pospolite dla Amerykanek.
Malkavianin czekał, ukryty w ciemności, aż jego ofiara podejdzie bliżej… dziękował za te obskurne, zapomniane przez Boga ulice, których tak wiele było w biedniejszych dzielnicach Nowego Jorku.
Ostatnio zmieniony niedziela, 26 listopada 2006, 14:52 przez Seth, łącznie zmieniany 1 raz.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny
I to jest prawda, to jest fakt: dziewczęcy urok, wdzięk i takt...
I chyba w całym świecie piękniejszych nie znajdziecie.
Za jeden uśmiech oddałbym Chicago, Paryż, Krym!

Nucił, czekając na dziewczynę. Naciągnął mocniej rękawiczki - nie chciał żeby czuła chłód bijący od jego dłoni, bo ten bijący od ust i tak będzie musiała poczuć... Obejrzał się za siebie, tak na wszelki wypadek. Zawsze lepiej jest być czujnym.
Dziewczyna minęła jego kryjówkę. Z mroku wyłoniły się dwie ręce, jedna objęła brunetkę w pasie, druga zakryła usta, po czym dziewczyna po jednym szarpnięciu znalazła się w ciemnym zaułku. Poczuła na szyi ukłucie dwóch kłów...
Kociak się pilnował. Upił tylko troszeczkę, tak żeby dziewczyna nie była jutro nawet osłabiona. A potem puścił ją i w cieniu pomknął dalej. Jeszcze się nie nasycił... Teraz czas poszukać jakiegoś mężczyzny. Starego, doświadczonego, najlepiej jakiegoś profesora...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Erwan jeszcze przez moment milczał, próbując rozgryźć Kapaneusa, który wciąż pozostawał dla niego zagadką.
- Jak długo to trwa? - odezwał się w końcu. - Odkąd nas obserwujesz? Widziałem cię już w "Niebie", gdy zagadałeś do Jacka.
"Nawet nie próbuj się wymigać dupku, bo spalę cię razem z tą budą." - pomyślał, choć sam nie wierzył w to iż mógłby się zmierzyć ze starszym jak równy z równym.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Biegnąc ciemną alejką, Kociak poczuł jak krew dziewczyny, miesza się z jego własną, martwą krwią. Przeczucia były trafne, ‘’te-ha-ce’’ zawarte w esencji kobiety, uderzyło mózg wampira niczym maczuga. Niekontrolowany, nasilający się uśmiech spotęgowanej euforii pojawił się na jego twarzy. Szybko opanował ten skurcz, wysilając swoje mięśnie do poprawnego funkcjonowania. Dźwięki otoczenia jakby wytłumiły się, zaś kolory zaczęły rozmazywać się przed oczyma. Tak… teraz Kociak mógł się skupić na tym pięknym akcie… na uczcie krwi.
Minął kilka zamkniętych okien, z których biło czasem żółte, czasem białe światło. Czasem nie biło też żadne. Gdy o tym pomyślał, uśmiech znowu przedarł się na jego martwą twarz.
Profesor? Stary, doświadczony? Proszę bardzo mój panie, przy pordzewiałej, podziurawionej beczce. Tak, tam! Profesor stał ogrzewając swoje ręce płomieniem, opatulony w stare, grube ubrania. Kociak wpatrywał się w niego, wyobrażając sobie wielkie belfrowskie okulary, oraz siwe, ułożone w naukowym nieładzie włosy. Jego twarz ledwie wychylała się z ciemności… prezentując złośliwy, przerażający uśmiech.

Kapaneus wydawał się zaskoczony pytaniem.
- Obserwuję?
W jego głosie dało się wyczuć nutę podrażnienia. Wpatrywał się w swego rozmówcę, marszcząc czoło. Lecz po chwili, na jego twarz zagościł łagodny, lecz tajemniczy grymas.
- Nie, panie Jones. Nie obserwowałem pana, ani pana kompanów. Ale fakt, nie byłem tam przez przypadek…
Przerwał na chwilę, by spostrzec satysfakcję w spojrzeniu Erwana.
- …myślę, iż wszystkiego się pan dowie w swoim czasie. Póki co, radzę nie marnować czasu i zabrać się *praktycznie* do naszego zadania.
Ostatnie słowa brzmiały niemalże jak rozkaz… i ku zdziwieniu wampira, pierwsza myśl jaka mu przyszła do głowy, to usłuchanie się.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- Oto ciekawostka, zioło po śmierci. Nie ma to jak upalony umarły. - wymruczał sam do siebie Kociak. Uczucie było dziwne, surrealistyczne.
Profesor stał się wyższy, urósł, na dłoniach pojawiły się pazury, ciało porosło futrem...
Wróc! To nie halucynogeny!
A może jednak...
Za dużo, za dużo, za dużo, za dużo, za dużo!
Kociak padł na ziemię, chwytając się za głowę. Nigdy za życia nie ćpał, po śmierci zresztą też nie. Nawet doświadczenie lekkiego przecież narkotyku było dla niego za silne.
Wstał. Strzały, stłumione, jakby ktoś owinął lufę kołdrą.
To też marihuana.
Reagge kłamie.
Stał jeszcze kilka minut, aż rozbiegane myśli zebrały się z powrotem w całość... W miarę spójną, jak na niego. Staruszek stał dalej, grzejąc się przy beczce. Kociak zakradł się po cichu od tyłu, i nagle wbił się w szyję profesora. Wyglądał tak jak jego wykładowca na uniwersytecie, ten który wykładał analizę matematyczną...
Kociak znów nie pił za wiele, nie chciał niepotrzebnie osłabiać bezdomnego. Najwyżej pobiegnie za kimś jeszcze.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Kainita poczuł, że nie lubi Kapaneusa. Wstał i ruszył do wyjścia z pomieszczenia. Już miał otworzyć drzwi, gdy zatrzymał się i odwrócił.
-Zgłoszę się gdy przyjdzie pora. Lepiej abyś do tej pory mądrze skorzystał ze swojej "wiedzy". - wiedział, że łamie etykietę, ale nerwy Tremera zaczęły już puszczać.
Wyszedł trzaskając drzwiami.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos zazgrzytał zębami.

"Co za pojeb! Scheisse! Co za głąb!" - miał ochotę rozszarpać Kociaka na kawałki.

Spojrzał jeszcze raz w miejsce, gdzie wcześniej stał rudy typek. Jak się spodziewał, teraz nie zostało po nim śladu. Zastanawiało go, kim był tajemniczy obserwator. Czy to ten sam osobnik, o którym wspominał Henry i "skonsumowana" studentka?

"Trzeba mieć się na baczności" - mruknął pod nosem. Jakby nic innego nie robił od początku nie-życia...

Wrócił do klubu, poszukał wzrokiem Kapaneusa. Podszedł do okularnika i z wrodzoną sobie subtelnością wypalił:

- Słuchaj koleś. Może i jesteś szycha. Może i jesteś lewą ręką księciunia. Gówno mnie obchodzi, co ten goguś o nas myśli. Zapewne ciążymy mu jak wrzód na jego wydepilowanej dupie. I szuka pierwszej lepszej okazji, by nas zmieść z powierzchni tego burdelu, jakim jest Nowy Jork. Ale wiesz co mnie jeszcze bardziej dobija? Bezczynność, bezproduktywność - ostatnie słowa niemal wysyczał. - I nie znoszę, kiedy jakiś palant niczym cerber łazi za mną krok w krok i gapi mi się na ręce.

Wymownie spojrzał na Kapaneusa.

- Jeśli mamy współpracować i nie skakać sobie do gardeł, to podziel się swoim szerokim zasobem informacji, jakim zapewne dysponujesz. I, do diabła, ruszmy kapska i zróbmy dobrze jaśnie nam panującemu Samuelowi. Tak żeby się z radości posrał w swoje wykrochmalone gacie.

Zmrużył oczy.

- A więc, mistrzu, masz jakieś sugestie?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany