[Warhammer] Miasteczko Romagen

-
- Bosman
- Posty: 1864
- Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
- Numer GG: 5454998
Arthur Artois
Arthur pochodzil jeszcze nieco bez celu po miescie. Byl podekscytowany w kazdym kawalku swego ciala. Wiedzial co ma ze soba zrobic. Mial plany na dzien nastepny. Mial po co tu byc. I gdy tak szedl, jego chod przemienil sie w trucht, by rozwinac sie w bieg. Arthur byl szczesliwy i bedac szczesliwym obiegl jeszcze kilka ulic miasta, zwracajac na siebie uwage ludzi.
W koncu zblizal sie do gospody "U Billa." Widzac szyld zaczal zwalniac by zatrzymac sie pod samymi drzwiami. Odsapnal nieco i wszedl do srodka. Jeszcze chyba nigdy nie byl tak rozradowany, gdy gdzies wchodzil. Arthur cieszyl sie jak dziecko, ktore dostalo jakos wymyslna, wyjatkowa zabawke. I nie mial zamiaru jej oddawac.
Podszedl do gospodarza i rozradowanie odrzekl:
"Billu drogi, przygotuj mi jakas strawe. Musze sie najesc, gdyz jutro czeka mnie ciezki dzien." Widzac zdziwiona mine Billa dodal "Znalazlem prace. Bede pomagal przy roznych konkursach. Mam nadzieje, ze dam sobie rade"
"Oj, napewno" - odparl Bill - Zaraz cos Ci przyniose."
Bill zniknal za kontuarem. Arthur zas zaczal rozgladac sie za jakims miejscem do siedzenia. Gdy juz znalazl stolik z pojedynczym miejscem podszedl do niego. Zasiadl przy nim i czekal, az gospodarz przyniesie mu obiad.
Arthur pochodzil jeszcze nieco bez celu po miescie. Byl podekscytowany w kazdym kawalku swego ciala. Wiedzial co ma ze soba zrobic. Mial plany na dzien nastepny. Mial po co tu byc. I gdy tak szedl, jego chod przemienil sie w trucht, by rozwinac sie w bieg. Arthur byl szczesliwy i bedac szczesliwym obiegl jeszcze kilka ulic miasta, zwracajac na siebie uwage ludzi.
W koncu zblizal sie do gospody "U Billa." Widzac szyld zaczal zwalniac by zatrzymac sie pod samymi drzwiami. Odsapnal nieco i wszedl do srodka. Jeszcze chyba nigdy nie byl tak rozradowany, gdy gdzies wchodzil. Arthur cieszyl sie jak dziecko, ktore dostalo jakos wymyslna, wyjatkowa zabawke. I nie mial zamiaru jej oddawac.
Podszedl do gospodarza i rozradowanie odrzekl:
"Billu drogi, przygotuj mi jakas strawe. Musze sie najesc, gdyz jutro czeka mnie ciezki dzien." Widzac zdziwiona mine Billa dodal "Znalazlem prace. Bede pomagal przy roznych konkursach. Mam nadzieje, ze dam sobie rade"
"Oj, napewno" - odparl Bill - Zaraz cos Ci przyniose."
Bill zniknal za kontuarem. Arthur zas zaczal rozgladac sie za jakims miejscem do siedzenia. Gdy juz znalazl stolik z pojedynczym miejscem podszedl do niego. Zasiadl przy nim i czekal, az gospodarz przyniesie mu obiad.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Dagon, Reinhard i Elzix]
Krawiec spojrzał z widocznym niesmakiem na ubranie Elzixa.
- Taa. Nawet w zwykłej szmacie będziesz lepiej wyglądał niż w tym co masz teraz na sobie. Nie rozumiem jak można sie tak ubierać, kompletne bezguście. No ale skoro zadajesz się z takimi niemodnie ubranymi kolesiami - krawiec wskazał ręką maga - Ty mag, nie wiesz, że już niemodne są takie przestarzałe sukienki? Powinieneś mieć taką z rozcięciami po bokach. Przynajmniej będziesz mógł wsiąść na konia w normalnej pozycji a nie, albo jechać jak baba, albo pokazywać wszystkim swoje zarośnięte nogi. Także przydałoby się więcej kieszonek w szacie. Tu widzę tylko jedną. Kompletne dno. Jak ty możesz coś takiego nosić? Nie masz nawet gdzie miedziaki trzymać. Jaki kolor wybierasz? - to ostatnie pytanie długiego monologu było skierowane do Elzixa.
[Arthur Artois ]
Długo nie musiałeś czekać na przyniesioną przez Billa strawę.
- Skoro jutro będziesz mieć ciężki dzień, to musisz się porządnie najeść.
Z tymi słowy Bill począł przynosić Ci dania. Wpierw na stole wylądowała waza z pożywnym, tłustym rosołem. Bill nalał Ci solidną porcję do talerza oraz na wszelki wypadek, jakbyś zechciał dokładkę, zostawił wazę na stole i rzucił - Smacznego.
Gdy uporałeś się w końcu z rosołem (na prawdziwej kurze), pod nos podjechało Ci drugie danie. Była to miło pachnąca pół-litrowa gliniana miska boeuf strogonowa. Do tego gruba pajda chleba i do popicia duży kubek kompotu z suszonych śliwek i fig. Trochę się zdziwiłeś taką ilością napoju do popicia lecz od razu Ci przeszło, gdy tylko spróbowałeś boeuf strogonowa. Nie to żeby był zły. Zrobiony na prawdziwej wołowej polędwicy, z solidną ilością pieczarek i świeżych pachnących pomidorów, odrobiną słodkiej papryki i cebuli, z dodatkiem ziół smakował wyśmienicie. Jedyne zastrzeżenie możesz mieć co do ilości, użytego przez kucharza pieprzu. Danie było piekielnie ostre. Jadłeś ostrożnie, żeby przypadkiem ani jedna kropla nie spadła na twoje ubranie. Bałeś się, że może je przepalić i poparzyć Ci skórę. Po zjedzeniu tego dania, gdy już poczułeś, że nie jesteś już właściwie głodny, Bill przyniósł Ci następne danie. Nie zwracając uwagi na twoje ewentualne protesty, że jesteś najedzony, stawia je i powtarza. - Skoro jutro będziesz mieć ciężki dzień, to musisz dobrze zjeść. - Tym razem Bill przyniósł Ci comber barani w w śmietanie. Na szczęście nie była to zbyt duża porcja. Do tego dostałeś porcję rydzów "z patelni", też w śmietanie. Comber został zalany marynatą. Na odchodnym Bill rzuca.
- Mam nadzieję, że Ci będzie smakowało. Przez cztery dni leżał w marynacie z jasnego piwa, octu, wody, cebuli, pieprzu, ziela albiońskiego
, liścia laurowego i z suszonymi jagodami jałowca. Pieczony był na maśle, tak jak rydze, które też smażyliśmy na grubej warstwie masła, i polany kwaśną śmietaną. Dodatkowo te pyszne buracz ... Jasna cholera zapomniałem o buraczkach.
Bill natychmiast popędził z powrotem do kuchni i przyniósł talerzyk, na którym były aromatyzowane lekko czosnkiem buraczki. Do tego przyniósł Ci kielich wytrawnego czerwonego wina. "Do popicia" jak to określił.
Krawiec spojrzał z widocznym niesmakiem na ubranie Elzixa.
- Taa. Nawet w zwykłej szmacie będziesz lepiej wyglądał niż w tym co masz teraz na sobie. Nie rozumiem jak można sie tak ubierać, kompletne bezguście. No ale skoro zadajesz się z takimi niemodnie ubranymi kolesiami - krawiec wskazał ręką maga - Ty mag, nie wiesz, że już niemodne są takie przestarzałe sukienki? Powinieneś mieć taką z rozcięciami po bokach. Przynajmniej będziesz mógł wsiąść na konia w normalnej pozycji a nie, albo jechać jak baba, albo pokazywać wszystkim swoje zarośnięte nogi. Także przydałoby się więcej kieszonek w szacie. Tu widzę tylko jedną. Kompletne dno. Jak ty możesz coś takiego nosić? Nie masz nawet gdzie miedziaki trzymać. Jaki kolor wybierasz? - to ostatnie pytanie długiego monologu było skierowane do Elzixa.
[Arthur Artois ]
Długo nie musiałeś czekać na przyniesioną przez Billa strawę.
- Skoro jutro będziesz mieć ciężki dzień, to musisz się porządnie najeść.
Z tymi słowy Bill począł przynosić Ci dania. Wpierw na stole wylądowała waza z pożywnym, tłustym rosołem. Bill nalał Ci solidną porcję do talerza oraz na wszelki wypadek, jakbyś zechciał dokładkę, zostawił wazę na stole i rzucił - Smacznego.
Gdy uporałeś się w końcu z rosołem (na prawdziwej kurze), pod nos podjechało Ci drugie danie. Była to miło pachnąca pół-litrowa gliniana miska boeuf strogonowa. Do tego gruba pajda chleba i do popicia duży kubek kompotu z suszonych śliwek i fig. Trochę się zdziwiłeś taką ilością napoju do popicia lecz od razu Ci przeszło, gdy tylko spróbowałeś boeuf strogonowa. Nie to żeby był zły. Zrobiony na prawdziwej wołowej polędwicy, z solidną ilością pieczarek i świeżych pachnących pomidorów, odrobiną słodkiej papryki i cebuli, z dodatkiem ziół smakował wyśmienicie. Jedyne zastrzeżenie możesz mieć co do ilości, użytego przez kucharza pieprzu. Danie było piekielnie ostre. Jadłeś ostrożnie, żeby przypadkiem ani jedna kropla nie spadła na twoje ubranie. Bałeś się, że może je przepalić i poparzyć Ci skórę. Po zjedzeniu tego dania, gdy już poczułeś, że nie jesteś już właściwie głodny, Bill przyniósł Ci następne danie. Nie zwracając uwagi na twoje ewentualne protesty, że jesteś najedzony, stawia je i powtarza. - Skoro jutro będziesz mieć ciężki dzień, to musisz dobrze zjeść. - Tym razem Bill przyniósł Ci comber barani w w śmietanie. Na szczęście nie była to zbyt duża porcja. Do tego dostałeś porcję rydzów "z patelni", też w śmietanie. Comber został zalany marynatą. Na odchodnym Bill rzuca.
- Mam nadzieję, że Ci będzie smakowało. Przez cztery dni leżał w marynacie z jasnego piwa, octu, wody, cebuli, pieprzu, ziela albiońskiego

Bill natychmiast popędził z powrotem do kuchni i przyniósł talerzyk, na którym były aromatyzowane lekko czosnkiem buraczki. Do tego przyniósł Ci kielich wytrawnego czerwonego wina. "Do popicia" jak to określił.

-
- Mat
- Posty: 532
- Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 16:41
- Lokalizacja: Chodzież
- Kontakt:
Thorgal
Taa... z pewnością. Idźmy już bom niezmiernie ciekaw jak to wszystko działa. Krasnolud poprawił sie, i ruszył za urzędnikami ciekawie się rozglądając dookoła. Był niezmiernie rad, że nieświadomie wyświadczyli mu tak wielką przysługę. Już się nie mógł doczekać, gdy powie Albertowi o tym co widział. Miał nadzieję że dostanie jakąś premie od tego naburmuszonego pachołka.
Taa... z pewnością. Idźmy już bom niezmiernie ciekaw jak to wszystko działa. Krasnolud poprawił sie, i ruszył za urzędnikami ciekawie się rozglądając dookoła. Był niezmiernie rad, że nieświadomie wyświadczyli mu tak wielką przysługę. Już się nie mógł doczekać, gdy powie Albertowi o tym co widział. Miał nadzieję że dostanie jakąś premie od tego naburmuszonego pachołka.
Fuck?

Reinahrd
Pod chlopakiem ze szczescia az ugiely sie nogi. *Bedzie mnie uczyc!* - pomyslal uradowany. Oparl sie plecami o sciane, by czasem nie zemdlec z wrazenia. Serce walilo mu jak oszalale i dlugo nie mogl uwierzyc w to co sie wlasnie stalo. "Bedzie mnie uczyc!!!!!* Uszczypnal sie mocno w ramie, az mu siniak zaczal sie robic. *Ja nie snie... *
- YAHOO!!!!! - podskoczyl wydzierajac sie na caly zaklad. Gdy tylko wszyscy odwrocili ku niemu wzrok, Reinhard zaslonil dlonmi usta i szepnal:
- Przepraszam... Poczekam na dworze!
Szczerzac zeby do swiata i pogwizdujac glosno wyszedl przed zaklad krawca.
Wertha
Najemniczka podejrzliwie spojrzala sie na kaplana. Przez chwile obserwowala go, lecz gdy nie zauwazyla nic niepokojacego, rowniez sie napila. Wino bylo slodkie, cieple i mialo przyjemny posmak jakis dziwnych ziol. Przez chwile bala sie, czy to czasem nie sa jakies srodki, ktore coraz czesciej zazywali mlodzi... Nie chciala zaraz chodzic z glupawym usmiechem na ustach i omijac biale myszki :/
- Przyslal cie Tom?
Kaplan pokrecil przeczaco glowa.
- To dobrze - stwierdzila siorbiac kolejny lyk grzanca. - Jestem Wertha...
- Nadiel... - na wszelki wypadek przypomnial. Kobieta kiwnela glowa na zasadzie "tak, wiem, mowiles". Zrobilo mu sie troche glupio.
Przez chwile w pokoju panowala cisza. Kaplan siedzial na lozku trzymajac oburacz cieply kielich. Staral sie bezposrednio nie patrzec na najemniczke.
Wertha nie wiedziala, czy moze mu ufac. Wszak siedzial razem z Tom'em, gdy go zobaczyla. Ale kaplan raczej nie powiniem klamac... *Wywalic go na zbity pysk?* - pytanie przemknelo jej przez mysli i zrazu sie ugryzla w język. Skad takie glupoty chodzily jej po glowie?!
- Wybacz moj wczesniejszy brak kultury... - w koncu sie odezwala, lecz brzmialo to bardziej jak mrukniecie obrazonego dziecka i dodala krzywic sie:
- Dzis caly dzien zwalil mi sie na łeb :/
Kaplan przechylil lekko glowe i spojrzal sie ciekawie na najemniczke swymi lagodnymi oczyma. Od razu odwrocila wzrok. Nie dalo sie zaprzeczyc, iz miala zly dzien. Chyba nie bylo osoby w karczmie (i przed karczma), ktora by tego nie zauwazyla...
- Rano przybylam z synem do miasta - zaczela patrzac sie w podloge. - Niedawno skonczyl szesnascie lat i chcialam mu jakas dobra robote na poczatek zalatwic <nieznaczny usmiech> I wszystko zapewne poszloby dobrze, gdybym nie spotkala teraz swego przyjaciela i dawnego kochanka... - tu na chwile przerwala zawstydzona i zaklopotana. Pociagnela solidny lyk wina. *Szkoda, ze to nic mocniejszego... Bogowie, ja zaczynam mowic kaplanowi o mych rozterkach zyciowych i sercowych! Miekne, czy starzeje sie? Chyba to drugie, szlag by to... Ech, ale moze najwyzszy czas to z siebie wyrzucic...* - rozmyslala oprozniajac swoj kielich. Gdy odstawila go pustego, Nadiel bez slowa wstal i dolal jej wina. Podal Wercie kielich, ktory przyjela kiwajac lekko glowa w podziekowaniu. Stanela przy drzwiach opierajac sie o nie placami.
Zastanowilo to Nadiela. Czy najemniczka boi sie, ze ktos moze ich podsluchac? Czy nie chce nikogo wpuszczac? A moze stara sie w ten sposob odgrodzic od swych problemow? Nie mial zielonego pojecia, zbyt dlugo nie obcowal z ludzmi, by istnial choc cien szansy, ze ktores przypuszczenie bylo trafne. Najprawdopodobniej stanela tam, by obok niego nie siadac...
Te psychologiczne rozwazania przerwal glos kobiety:
- Ostatni raz widzialam sie z nim jakies piec lat temu... Ech... Potem, gdy wrocilam do obozu, zauwazylam, ze jestem w ciazy...
Kaplan usmiechnal sie.
- Coz, dla mnie to nie byl powod do szczescia - stwierdzila spogladajac na niego karcaco. - Mialam wtedy juz dwoch snow, a kazdy z nich zabral mi po dwa lata z mego zycia :/ Do tego pojawienie sie pierwszego dziecka calkowicie mi zmienilo dotychczasowe plany. Wczesniej podjelam decyzje o odejsciu z "Szarych Sokolow" i chcialam juz wrocic do rodzinnego miasta, lecz w tamtej sytuacji balam sie przyniesc ojcu wstyd. Postanowilam wiec zostac wsrod najemnikow...
Poczula, ze zaschlo jej w gardle i cos zaczyna ja bardzo nieprzyjemnie uciskac w krtani. Wypila polowe zawartosci kielicha trzema szybkimi lykami. Kaplan w tym czasie cierpliwie czekal. Moze pomoc tej kobiecie takze byla czescia boskiego planu i proroczego snu? Tylko nie bardzo wiedzial, jak moglby jej pomoc. Nie znal sie na sprawach "sercowych" a rodzinnych tym bardziej...
- Pieniadze topnialy w oczach - wznowila opowiesc - musialam jakos sobie radzic sama. Gdy tylko Reinhard skonczyl rok, pojechalam w plener pracowac na jego utrzymanie. Moja kondycja bardzo oslabla po ciazy a i przez rok bardzo malo cwiczylam. Lecz jakos pomalu nabieralam dobrej formy. Wszystko co zarobilam, odkladalam na syna. Na ubrania dla niego, jedzenie, szkolenie, za mozliwosc jego mieszkania w obozie. I szlo mi wszystko bardzo dobrze do czasu, az znowu zaszlam w ciaze :/ - Wertha skrzywila sie i napila. - Cala sytuacja sie powtorzyla... Dlatego, gdy urodzila sie coreczka Tom'a, nie bylam zbyt szczesliwa. Zmarnowalam szesc lat zycia i juz nigdy nie osiagne szczytu swej formy. Nigdy tez nie uda mi sie doscignac i pokonac Tom'a w walce. A zawsze ten stary cholernik byl ode mnie lepszy...
Nadiel nie wiedzial co powiedziec. Patrzyl sie zamyslony i zszokowany na twarz najemniczki. Nie wyrazala ona zadnych emocji, a przeciez niemal czul, jak bardzo ta kobieta przezywa kazde wypowiadane slowo. Zdumial sie, jak zycie potrafi utwardzic czlowieka...
- Ech, widzisz kaplanie... Caly czas radzilam sobie sama. Do nikogo nigdy nie zwracalam sie o pomoc i nawet nie chcialam tego robic. Po prostu jakos to bylo, raz gorzej, raz lepiej... A gdy dzis zobaczylam Tom'a, poczulam, iz musze mu powiedziec o jego corce. Nie wiem, czemu to zrobilam. Moze dlatego, ze bardzo go mimo wszystko szanuje, a moze to bylo wola bogow? W kazdym razie bardzo tego zaluje...
Dopila wino. Spojrzala na stojacy kolo lozka dzban i po chwili namyslu dolala sobie jeszcze pol kielicha. Napitek byl juz niemal zimny, lecz nadal mial swietny smak i bardzo jej smakowal. Powoli cale to napiecie ustepowalo z miesni Werthy i rozluznila sie troche. Zamknela oczy. Czula, jakby ktos nia delikatnie kolysal... Ukucnela pod drzwiami, pochylila glowe, ukryla twarz w dloniach i na chwile zupelnie odplynela.
Cisza przedluzala sie i zaniepokojony kaplan powachal zawartosc swego kielicha. Choc jego wino juz dawno zupelnie wystyglo, zapach ziol nadal byl bardzo mocny. Pociagnal maly lyk, ale wszystko smakowalo normalnie. *Czyzby ona miala az tak slaba glowe? W sumie wypila niemal caly dzban, ale wszak to najemniczka...* Nadiel przelknal nerwowo sline wystraszony, ze mogl ja spic.
Po kilku minutach zaniepokoil sie juz nie na zarty. Podszedl do Werthy, ukucnal przed nia i delikatnie uniosl jej glowe. Najemniczka miala zamkniete oczy, spokojnie oddychala. Czasem przez jej twarz przechodzil nieznaczny grymas, jakby cos jej sie wlasnie snilo.
- Wertha?
Kobieta uniosla nieco glowe i uchylila jedna powieke. Ujrzala ocean brazu i jego lagodne fale, wodospad opadajacy kaskadami...
Gdy otworzyla drugie oko, zobaczyla przed soba powazna twarz kaplana. Wygladal na mocno zmartwionego i zamyslonego. Usmiechnela sie do niego. Zamrugal ze zdziwienia i odsunal sie nieco. Usiadl przed nia na podlodze.
- Wertho, czemu zalujesz? - odwazyl sie zapytac.
- Czego? - zapytala nie wiedzac zupelnie o co mu chodzi i gapiac sie tepym wzrokiem.
- ... Dlaczego zalujesz... ze powiedzialas Tom'owi... Pamietasz?
- Ach, tak. Bo postanowil, ze powinnismy sie pobrac, a ja nie chce - ziewnela. - Chyba go sumienie wzielo czy cos.
- To honorowy mezczyzna... - stwierdzil cicho kaplan wspominajac spotkanie na targu.
- Wlasnie! - Wertha jakby sie ocknela z otepienia i zerwala sie na rowne nogi. Wystraszony Nadiel zamarl w miejscu.
- I wlasnie w tym caly problem!! Jesli sobie ubzdural, ze jest mi cos winny, to nigdy sie nie odczepi. A przeciez on nie chce, bym zostala jego zona. Ani ja nie chce miec meza... - dokonczyla patrzac sie powaznie.
- Wiec co postanowilas?
- Mam kilka mozliwosci. Zniechecic, wystraszyc, pokonac, zabic
Jakos sobie poradze, nie dam sie tak latwo
- Rozumiem - usmiechnal sie jakos dziwnie. - To pozwolisz, ze zostawie cie juz sama?
- Oczywiscie...
Nadiel posawil swoj kielich z niewypitym winem i podszedl do drzwi. Gdy Wertha odsunela sie, otworzyl je i wyszedl na karytarz. Najemniczka usmiechnale sie do niego na pozegnanie i po chwili zawolala:
- Kaplanie! A czego dodales do tego wina?!
Pod chlopakiem ze szczescia az ugiely sie nogi. *Bedzie mnie uczyc!* - pomyslal uradowany. Oparl sie plecami o sciane, by czasem nie zemdlec z wrazenia. Serce walilo mu jak oszalale i dlugo nie mogl uwierzyc w to co sie wlasnie stalo. "Bedzie mnie uczyc!!!!!* Uszczypnal sie mocno w ramie, az mu siniak zaczal sie robic. *Ja nie snie... *
- YAHOO!!!!! - podskoczyl wydzierajac sie na caly zaklad. Gdy tylko wszyscy odwrocili ku niemu wzrok, Reinhard zaslonil dlonmi usta i szepnal:
- Przepraszam... Poczekam na dworze!
Szczerzac zeby do swiata i pogwizdujac glosno wyszedl przed zaklad krawca.
Wertha
Najemniczka podejrzliwie spojrzala sie na kaplana. Przez chwile obserwowala go, lecz gdy nie zauwazyla nic niepokojacego, rowniez sie napila. Wino bylo slodkie, cieple i mialo przyjemny posmak jakis dziwnych ziol. Przez chwile bala sie, czy to czasem nie sa jakies srodki, ktore coraz czesciej zazywali mlodzi... Nie chciala zaraz chodzic z glupawym usmiechem na ustach i omijac biale myszki :/
- Przyslal cie Tom?
Kaplan pokrecil przeczaco glowa.
- To dobrze - stwierdzila siorbiac kolejny lyk grzanca. - Jestem Wertha...
- Nadiel... - na wszelki wypadek przypomnial. Kobieta kiwnela glowa na zasadzie "tak, wiem, mowiles". Zrobilo mu sie troche glupio.
Przez chwile w pokoju panowala cisza. Kaplan siedzial na lozku trzymajac oburacz cieply kielich. Staral sie bezposrednio nie patrzec na najemniczke.
Wertha nie wiedziala, czy moze mu ufac. Wszak siedzial razem z Tom'em, gdy go zobaczyla. Ale kaplan raczej nie powiniem klamac... *Wywalic go na zbity pysk?* - pytanie przemknelo jej przez mysli i zrazu sie ugryzla w język. Skad takie glupoty chodzily jej po glowie?!
- Wybacz moj wczesniejszy brak kultury... - w koncu sie odezwala, lecz brzmialo to bardziej jak mrukniecie obrazonego dziecka i dodala krzywic sie:
- Dzis caly dzien zwalil mi sie na łeb :/
Kaplan przechylil lekko glowe i spojrzal sie ciekawie na najemniczke swymi lagodnymi oczyma. Od razu odwrocila wzrok. Nie dalo sie zaprzeczyc, iz miala zly dzien. Chyba nie bylo osoby w karczmie (i przed karczma), ktora by tego nie zauwazyla...
- Rano przybylam z synem do miasta - zaczela patrzac sie w podloge. - Niedawno skonczyl szesnascie lat i chcialam mu jakas dobra robote na poczatek zalatwic <nieznaczny usmiech> I wszystko zapewne poszloby dobrze, gdybym nie spotkala teraz swego przyjaciela i dawnego kochanka... - tu na chwile przerwala zawstydzona i zaklopotana. Pociagnela solidny lyk wina. *Szkoda, ze to nic mocniejszego... Bogowie, ja zaczynam mowic kaplanowi o mych rozterkach zyciowych i sercowych! Miekne, czy starzeje sie? Chyba to drugie, szlag by to... Ech, ale moze najwyzszy czas to z siebie wyrzucic...* - rozmyslala oprozniajac swoj kielich. Gdy odstawila go pustego, Nadiel bez slowa wstal i dolal jej wina. Podal Wercie kielich, ktory przyjela kiwajac lekko glowa w podziekowaniu. Stanela przy drzwiach opierajac sie o nie placami.
Zastanowilo to Nadiela. Czy najemniczka boi sie, ze ktos moze ich podsluchac? Czy nie chce nikogo wpuszczac? A moze stara sie w ten sposob odgrodzic od swych problemow? Nie mial zielonego pojecia, zbyt dlugo nie obcowal z ludzmi, by istnial choc cien szansy, ze ktores przypuszczenie bylo trafne. Najprawdopodobniej stanela tam, by obok niego nie siadac...
Te psychologiczne rozwazania przerwal glos kobiety:
- Ostatni raz widzialam sie z nim jakies piec lat temu... Ech... Potem, gdy wrocilam do obozu, zauwazylam, ze jestem w ciazy...
Kaplan usmiechnal sie.
- Coz, dla mnie to nie byl powod do szczescia - stwierdzila spogladajac na niego karcaco. - Mialam wtedy juz dwoch snow, a kazdy z nich zabral mi po dwa lata z mego zycia :/ Do tego pojawienie sie pierwszego dziecka calkowicie mi zmienilo dotychczasowe plany. Wczesniej podjelam decyzje o odejsciu z "Szarych Sokolow" i chcialam juz wrocic do rodzinnego miasta, lecz w tamtej sytuacji balam sie przyniesc ojcu wstyd. Postanowilam wiec zostac wsrod najemnikow...
Poczula, ze zaschlo jej w gardle i cos zaczyna ja bardzo nieprzyjemnie uciskac w krtani. Wypila polowe zawartosci kielicha trzema szybkimi lykami. Kaplan w tym czasie cierpliwie czekal. Moze pomoc tej kobiecie takze byla czescia boskiego planu i proroczego snu? Tylko nie bardzo wiedzial, jak moglby jej pomoc. Nie znal sie na sprawach "sercowych" a rodzinnych tym bardziej...
- Pieniadze topnialy w oczach - wznowila opowiesc - musialam jakos sobie radzic sama. Gdy tylko Reinhard skonczyl rok, pojechalam w plener pracowac na jego utrzymanie. Moja kondycja bardzo oslabla po ciazy a i przez rok bardzo malo cwiczylam. Lecz jakos pomalu nabieralam dobrej formy. Wszystko co zarobilam, odkladalam na syna. Na ubrania dla niego, jedzenie, szkolenie, za mozliwosc jego mieszkania w obozie. I szlo mi wszystko bardzo dobrze do czasu, az znowu zaszlam w ciaze :/ - Wertha skrzywila sie i napila. - Cala sytuacja sie powtorzyla... Dlatego, gdy urodzila sie coreczka Tom'a, nie bylam zbyt szczesliwa. Zmarnowalam szesc lat zycia i juz nigdy nie osiagne szczytu swej formy. Nigdy tez nie uda mi sie doscignac i pokonac Tom'a w walce. A zawsze ten stary cholernik byl ode mnie lepszy...

Nadiel nie wiedzial co powiedziec. Patrzyl sie zamyslony i zszokowany na twarz najemniczki. Nie wyrazala ona zadnych emocji, a przeciez niemal czul, jak bardzo ta kobieta przezywa kazde wypowiadane slowo. Zdumial sie, jak zycie potrafi utwardzic czlowieka...
- Ech, widzisz kaplanie... Caly czas radzilam sobie sama. Do nikogo nigdy nie zwracalam sie o pomoc i nawet nie chcialam tego robic. Po prostu jakos to bylo, raz gorzej, raz lepiej... A gdy dzis zobaczylam Tom'a, poczulam, iz musze mu powiedziec o jego corce. Nie wiem, czemu to zrobilam. Moze dlatego, ze bardzo go mimo wszystko szanuje, a moze to bylo wola bogow? W kazdym razie bardzo tego zaluje...
Dopila wino. Spojrzala na stojacy kolo lozka dzban i po chwili namyslu dolala sobie jeszcze pol kielicha. Napitek byl juz niemal zimny, lecz nadal mial swietny smak i bardzo jej smakowal. Powoli cale to napiecie ustepowalo z miesni Werthy i rozluznila sie troche. Zamknela oczy. Czula, jakby ktos nia delikatnie kolysal... Ukucnela pod drzwiami, pochylila glowe, ukryla twarz w dloniach i na chwile zupelnie odplynela.
Cisza przedluzala sie i zaniepokojony kaplan powachal zawartosc swego kielicha. Choc jego wino juz dawno zupelnie wystyglo, zapach ziol nadal byl bardzo mocny. Pociagnal maly lyk, ale wszystko smakowalo normalnie. *Czyzby ona miala az tak slaba glowe? W sumie wypila niemal caly dzban, ale wszak to najemniczka...* Nadiel przelknal nerwowo sline wystraszony, ze mogl ja spic.
Po kilku minutach zaniepokoil sie juz nie na zarty. Podszedl do Werthy, ukucnal przed nia i delikatnie uniosl jej glowe. Najemniczka miala zamkniete oczy, spokojnie oddychala. Czasem przez jej twarz przechodzil nieznaczny grymas, jakby cos jej sie wlasnie snilo.
- Wertha?
Kobieta uniosla nieco glowe i uchylila jedna powieke. Ujrzala ocean brazu i jego lagodne fale, wodospad opadajacy kaskadami...
Gdy otworzyla drugie oko, zobaczyla przed soba powazna twarz kaplana. Wygladal na mocno zmartwionego i zamyslonego. Usmiechnela sie do niego. Zamrugal ze zdziwienia i odsunal sie nieco. Usiadl przed nia na podlodze.
- Wertho, czemu zalujesz? - odwazyl sie zapytac.
- Czego? - zapytala nie wiedzac zupelnie o co mu chodzi i gapiac sie tepym wzrokiem.
- ... Dlaczego zalujesz... ze powiedzialas Tom'owi... Pamietasz?
- Ach, tak. Bo postanowil, ze powinnismy sie pobrac, a ja nie chce - ziewnela. - Chyba go sumienie wzielo czy cos.
- To honorowy mezczyzna... - stwierdzil cicho kaplan wspominajac spotkanie na targu.
- Wlasnie! - Wertha jakby sie ocknela z otepienia i zerwala sie na rowne nogi. Wystraszony Nadiel zamarl w miejscu.
- I wlasnie w tym caly problem!! Jesli sobie ubzdural, ze jest mi cos winny, to nigdy sie nie odczepi. A przeciez on nie chce, bym zostala jego zona. Ani ja nie chce miec meza... - dokonczyla patrzac sie powaznie.
- Wiec co postanowilas?
- Mam kilka mozliwosci. Zniechecic, wystraszyc, pokonac, zabic


- Rozumiem - usmiechnal sie jakos dziwnie. - To pozwolisz, ze zostawie cie juz sama?
- Oczywiscie...
Nadiel posawil swoj kielich z niewypitym winem i podszedl do drzwi. Gdy Wertha odsunela sie, otworzyl je i wyszedl na karytarz. Najemniczka usmiechnale sie do niego na pozegnanie i po chwili zawolala:
- Kaplanie! A czego dodales do tego wina?!

-
- Majtek
- Posty: 100
- Rejestracja: niedziela, 22 stycznia 2006, 13:06
- Lokalizacja: Zewsząd...
- Kontakt:
Dagon:
Dagona bardzo uraziły słowa krawca. Staną jak wryty, oczy zaczęły mu płonąć, a po obydwóch rękach od ramion w duł szybko przebiegły (widoczne nawet dla zamroczonego
) magiczne wyładowania. Lecz uspokoił się, szybko złapał oddech i zwrócił się do Borta. – Noszę tradycyjną „sukienkę” jak pan to obraźliwie określił magów światła. A czy to się komuś podoba czy nie to już jego problem. Konno i tak nie jeżdżę, wolę podróżować pieszo i podziwiać naturę. Chociaż mówiąc szczerze jeśli uważa pan, że mój strój jest niemodny to mógłbym zostawić ( Tu wyją z tobołka elegancko złożoną szatę) tą do przeróbki. Ile to by kosztowało? Dodał wymuszając na sobie uśmiech. Dagon bardzo nie lubił uwag na temat sewgo stroju, ale nie chciał też wyglądać jakby wrócił z wioski, o której zapomniał czas... Rozejrzał się po sali. Wszyscy patrzyli na niego jak na zjawisko. Wtedy zrozumiał jak głupio się zachował i że nie zdążył opanować swoich emocji.
Dagona bardzo uraziły słowa krawca. Staną jak wryty, oczy zaczęły mu płonąć, a po obydwóch rękach od ramion w duł szybko przebiegły (widoczne nawet dla zamroczonego

Bella Horrida! Bella!
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Elzix
- Kolor? Bordo, lub bardzo ciemna zieleń...Najlepiej jakby szata, ta dawała ochrone. Lub jeśli nie będzie to możliwe, to żeby można było założyć pod nią kolczugę, lub jakiś inny rodzaj pancerza. - usmiechnał się do krawca. Nie zwracał uwagi, co kto mówi o jego ubraniu. Wiedział, że nie wyglada dobrze i to mu wystarczało. Gdy mag wybuchnął emocjami, sam sie zdziwił, że mag, niby potęga spokoju, przejmuje się wypowiedziami na temat swojego stroju. "Ciekawe stworzenia Ci magowie".
- Ma Pan jakieś propozycje, co do mojego stroju?
- Kolor? Bordo, lub bardzo ciemna zieleń...Najlepiej jakby szata, ta dawała ochrone. Lub jeśli nie będzie to możliwe, to żeby można było założyć pod nią kolczugę, lub jakiś inny rodzaj pancerza. - usmiechnał się do krawca. Nie zwracał uwagi, co kto mówi o jego ubraniu. Wiedział, że nie wyglada dobrze i to mu wystarczało. Gdy mag wybuchnął emocjami, sam sie zdziwił, że mag, niby potęga spokoju, przejmuje się wypowiedziami na temat swojego stroju. "Ciekawe stworzenia Ci magowie".
- Ma Pan jakieś propozycje, co do mojego stroju?
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 6 lutego 2006, 22:43 przez Belath_Nunescu, łącznie zmieniany 1 raz.
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Dagon, Elzix i Reinhard]
Krawiec ani na jotę, nie przejął się zachowaniem maga. Wziął od niego szatę, poprzyglądał się jej chwilkę, zamyślił, posprawdzał jej stan. Potem bez ostrzeżenia wziął ją i przedarł na pół.
- Ha! Wiedziałem, że jest do niczego. Nie mam zamiaru przerabiać takiego szajsu. Zrobię Ci nową. Zdejmuj płaszcz, zaraz weźmiemy twoje wymiary. To będzie kosztować jakieś ... półtorej złotej korony.
Nie czekając na twoją reakcję, Bort zawołał po pomocnika. Okazał sie nim chłopak w wieku około czternastu lat. W ręku już miał kartkę papieru, ołówek i miarkę krawiecką.
Następnie Bort zwrócił się do Elzixa.
- Bordo, taa, ciemna zieleń. Bardzo dobra kolorystyka. Dlatego zrobię Ci strój w kolorze ciemnego brązu i srebra. Tak masz rację. Srebro i ciemny brąz będą w sam raz. Gothar, jak skończymy z magiem to trzeba też wziąć wymiary tego wojaka.
[Thorgal]
Poszedłeś za Boriosem na pierwsze piętro. Miałeś nielichą radochę widząc jak dwóch mężczyzn tarabani się po schodach razem z kuferkiem. Gdy już dotarliście na piętro, Borios podszedł do jednego, z rozmieszczonych po lewej stronie korytarza, dziwnych okienek. Gdy je otworzył, zauważyłeś, że znajduje się tam mała wnęka. Tylko kiepsko zrobiona, bo podłoga we wnęce jest wyżej niż próg okienka. Już chciałeś zwrócić na to uwagę Boliosowi, gdy powstrzymała Cię od tego jego dziwna mina. Z małym uśmieszkiem i dumnie wypiętą piersią, Bolios zaczął się chwalić ...
- Widzisz, to jest taki nasz wynalazek.
Wyjął małą karteczkę z jakąś pieczątką i coś na niej nabazgrał. Następnie kazał postawić skrzyneczkę we wnęce. Potem przyczepił karteczkę do skrzyneczki.
- To jest winda. Prowadzi prosto do skarbca. Jest to jedyna oficjalna droga do przechowywanych pieniędzy. Jest jeszcze jedno tajne i dobrze strzeżone wejście, ale z niego korzystamy tylko w ekstremalnych przypadkach. Jeśli chcemy podjąć czyjeś pieniądze wysyłamy w dół kwitek z żądaniem wypłaty. Jeśli chcemy wpłacić, czyli tak jak teraz, to wysyłamy w dół pieniądze i kwitek z opisem, czyje to są pieniądze i ile ich jest. Tam są już w odpowiednim miejscu umieszczane. Windę wysyłamy w dól za pomocą pociągnięcia za tą małą dźwigienkę. Gdy zajrzałeś do środka okazało się, że na bocznej ściance jest mała, ustawiona w górę dźwigienka. Po chwili Bolios pociągnął ją w dół i winda powoli, wydając dziwne skrzypiące odgłosy ruszyła w dół. Gdy się trochę obniżyła, zauważyłeś przyczepione do niej od góry mocne liny. Pewnie całe urządzenie działa na jakiejś zasadzie wykorzystującej bloczki, kołowrotki i dźwignie. Po chwili jednak Bolios zamknął drzwiczki. Odgłosy wydawane przez windę zdecydowanie przycichły. Postarałeś się zapamiętać wymiary windy, mniej więcej winda jest sześcianem, gdzie każdy bok ma jakiś metr długości.
[Wertha]
Na wołanie najemniczki, kapłan się odwrócił i odpowiedział.
- A tylko parę ziół uspokajających i ... o trochę innym działaniu. Teoretycznie nie powinno sie ich używać razem z alkoholem, ale ja jestem odmiennego zdania.
Dzięki bogom Wertha nie powiedziała, co pomyślała w tej chwili o tym kapłanie.
- A właśnie jakbyś przez chwilę widziała coś dziwnego to się nie przejmuj. Czasem u ludzi nie przyzwyczajonych do ich działania, mogą wystąpić lekkie i chwilowe halucynacje.
Tym razem jedno, krótkie i treściwe słowo, wymsknęło sie z ust najemniczki. Jednak nie urażony kapłan nie przejmował się tym zbytnio. Wiedział, że jak Wertha w końcu oprzytomnieje, to nie będzie na niego zła. Nie po tej ilości ziół z zawartością skopolaminy. To też dzięki temu Wertha zrobiła się taka gadatliwa. Dobrze to jej zrobi. Nadiel udał się do sali głównej, gdzie wypatrzył, jedno wolne siedzisko i tam też usiadł.
Wertha niepewnie przytrzymała się framugi. Coś dziwnego działo się zarówno z jej wzrokiem jak i z jej kolanami. Kolana stały się jakby takie ... miękkie. Jakoś tak najchętniej by nie stała, lecz tylko się położyła lub posiedziała. I popatrzyła na te fajne kolorowe światełka ... Jakie kolorowe światełka? Po wysilonej próbie skupienia wzroku, Wertha odkryła, że to tak fajnie się odbija światło wpadające do karczmy, przez drzwi wejściowe. Nagle poczuła nieodpartą pokusę, pójścia tam i posiedzenia sobie w sali. Jednak z drugiej strony, jej kolana strasznie odmawiały współpracy. Nie miały ochoty nigdzie iść. Zupełnie jakby się upiła. UPIŁA! Tą skromną ilością alkoholu? ŚMIESZNE. Już nie jednego chojraka w swoim życiu przepiła. Na pewno nie jest pijana. To tylko zmęczenie. Pokaże im wszystkim, że nie jest wcale pijana. Ona! Wertha! Porucznik Szarych Sokołów! Pijana! Nigdy!
Tak więc pewna siebie jak nigdy Wertha ruszyła wolno i niepewnie, podpierając się ściany. Po paru krokach (i przebytych dokładnie 37 cm) Wertha uświadomiła sobie, że może nie powinna się trzymać ściany. Jednak to magiczne przyciąganie tej cieplusiej, pluszowej i milusiej ściany w porównaniu z tą dziwną słabością w okolicy kolan, jakoś zmuszało kobietę do opierania się o ścianę całym ciężarem. Postanowiła więc udawać, że to taka poza. Będzie się opierać z nonszalancją. Przywołała na twarz uśmiech mówiący, że opiera się o ścianę jedynie dla rozrywki. A przynajmniej jej się wydawało, że ma taki uśmiech na twarzy. Wszyscy goście w karczmie powinni do końca swoich żywotów dziękować, że nie ujrzeli wtedy najemniczki. Ta twarz wykrzywiona w koszmarnym grymasie. Szczerzące się zęby, zamiast uspokajać przynosiły skojarzenia z wyszczerzoną w złośliwym grymasie czaszką. Nad tym podejrzliwie patrzące oczy, w których błyskało szaleństwo. Nie był to widok, który łatwo można wyrzucić z pamięci. Powolnym krokiem, ocierając się o ścianę, która raz była ciepła i pluszowa, raz zimna i szorstka, najemniczka podążała uparcie w kierunku sali. Po drodze powiedziała sobie, że trzeba zwrócić uwagę Billa na to, że ma strasznie dziwne ściany. Raz łuskowate, raz pluszowe. Niech się cholera zdecyduje na jeden rodzaj.
Gdy Wertha próbowała sobie to powiedzieć na głos (tak, żeby lepiej zapamiętać) nagle wpadła jej do głowy kolejna wspaniała myśl. Przy okazji wypchnęła poprzednią w niebyt. Przecież, żeby wyglądać bardziej nonszalancko, może zacząć gwizdać. To jest to. Będzie nonszalancko gwizdać! Tym razem goście w karczmie powinni przymusić swoje rodziny, żeby także zaczęły dziękować wszystkim bogom po kolei, że ich krewni nie zobaczyli w tym momencie Werthy. Z pełnych śliny ust najemniczki zamiast gwizdu wydobył się jakiś dziwny skrzek. Dodatkowo najemniczka, na godną pochwały odległość dwóch metrów zaczęła pluć śliną. I jak fajnie czasem ta ślina przelatywała przez plamy światła. Z takim cichym "ziuuuut". Gdy najemniczka znalazła się już na końcu korytarza, do jej nosa doleciał zapach rybnej nalewki.
*Dziwnie Ci bardowie śmierdzą, jakby rybami.* - To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w tej chwili w głowie najemniczki. Była to myśl tak zaskakująca i dziwna, że kobieta aż się zatrzymała w miejscu. Po chwili wyobraziła sobie pijanych bardów jako ryby, ubrane w wykwintne stroje i grające na instrumentach. Ten widok tak ją rozbawił, że zaczęła chichotać. Wpierw po cichu, potem zaczęła się rozkręcać. Właśnie w takim stanie wkroczyła do sali. Chichocząc jak podlotek, złapany na umizgach do chłopaka i zalewając się łzami, Wertha ukazała się Billowi, Tomowi i innym w knajpie.
Wciąż się śmiejąc podeszła do baru i oparła się o niego ręką ... teoretycznie ... praktycznie, nie trafiła ręką w blat i wykonała piękny skłon przed blatem. Widok własnych butów tak ją rozśmieszył, że zaczęła śmiać się jeszcze głośniej. Aż przysiadła na podłodze. Po chwili pochylił się nad nią zaniepokojony Thomas. Lecz zmartwił się dopiero gdy wyczuł od niej wino i jakieś dziwne zioła. Czyżby Wertha zaczęła brać narkotyki? To była bardzo poważna sprawa.
Edit
[Wertha] C.D.
Gdy najemniczka podniosła głowę i spojrzała na pochylonego Toma, pierwsze co zwróciło jej uwagę to śmieszne ułożenie zmarszczek na jego czole. Coś jakby znak V. Ostry róg V ładnie wskazywał jego nos. Z tego widoku, jakiś taki dziwnie duży. Z zajmowanej, siedzącej pozycji rozejrzała się po karczmie. Dziwne, ale wszystko widziała jakby ostrzej, wyraźniej. Uczucie podobne do tego jakie się ma tuż przed burzą, kiedy wszystkie kontury widać strasznie wyraźnie. Tylko, że teraz się zdecydowanie wzmogło. Widziała, każdy włosek na głowie barda siedzącego pod ścianą. Każdą plamkę na jego stroju. I jedną wielką plamę, zamiast twarzy Thomasa. Dziwne. W końcu przy pomocy Toma, Wertha podniosła się i oparła o blat. Tam wyszczerzyła się w przerażającym uśmiechu do Billa. I miłym, zachrypniętym głosem poprosiła grzecznie:
- Ej, Bill. Dal mi jakieś siki do popicia bo mi cholernie zaschło w tym przeklętym gardle. I coś do jedzenia. Teraz.
Zmartwiony stanem najemniczki Bill, natychmiast podał jej zimną wodę. Uznał, że zdrowiej i to dla każdego, będzie jak Wertha, już nie będzie wlewać w siebie alkoholu. Kobieta wzięła w ręce kielich z wodą i wypiła z miejsca połowę.
- Uch, Bill ale mocne. Mogłeś dać coś lżejszego.
Następnie Wertha odstawiła kielich na blat i odwróciła się do niego plecami. Przez chwilę popatrzyła na sufit, potem na podłogę i gdy w końcu zdołała skupić wzrok na sali, okazało się, że wszyscy unikają jej wzroku. Dziwne, ale już przestali przypominać jej ryby, prędzej małże. Takie flakowate nie wiadomo co. Fuj. W tych wszystkich bardach było dokładnie tyle samo życia co w takiej ugotowanej małży.
Nagle wzrok kobiety przyciągnęło wolne miejsce przy jakimś stoliku. Natychmiast się udała w tamtym kierunku. Gdy tylko Wertha oddaliła się chwiejnym zygzakiem od blatu, nad jej kielichem zderzyły się z głośnym hukiem dwie głowy. Jedna należała do Billa, a druga do Toma. Obaj spojrzeli na siebie i z krzywymi minami rozmasowali swoje czoła. Po chwili już spokojniej, najemnik zanurzył w kielichu najemniczki palec, wyciągnął i go polizał. Zrobił tak zdziwioną minę, że Bill natychmiast powtórzył operację. Gdy unosząc brwi spojrzał na Toma, ten tylko bezradnie wzruszył ramionami. Napój w kielichu wyglądał, pachniał i smakował jak najprawdziwsza woda.
Tym czasem najemniczka dotarła do stolika. Jakimś cudem uchwyciła się go i raz ciągnąc, a raz się odpychając zawędrowała do krzesła. Zadowolona usiadła. Przez chwilę patrzyła się bezmyślnie na dziwnie wysoki stolik ... po czym zaczęła się zbierać z podłogi. Gdy już prawie wstała, podszedł do niej Tom. Pewnie aby pomóc. Wertha odgoniła go szerokim machnięciem ręki. Gdy Tom przestał się narzucać, Wertha ponownie podjęła próbę wstania z podłogi. Może jednak ten gest był za szeroki? Gdy w końcu dumnie wyprostowana, stanęła obok stolika, zauważyła, że Bill już idzie z jakąś zupą. Tym razem najemniczka powoli i ostrożnie zaczęła siadać na krześle. Jakby lał deszcz, a ona by była połamana przez reumatyzm i lumbago, poruszała by się szybciej, z większą gracją i bardziej rześko niż teraz. Jednak po pewnym, dłuższym czasie, udała jej się ta trudna sztuka. Zadowolona usiadła na krześle. Przed nią Bill już postawił pełen talerz czegoś co wyglądało jak rosół. Przyjrzała mu się uważnie i zdecydowała, że chyba jednak da się to zjeść.
- Jesteś smaczny? - powiedziała.
- Jestem. – odpowiedział rosół.
- A nie masz nic przeciwko temu, że Cię skonsumuję?
- Ależ, proszę Cię bardzo.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Uspokojona przez ten wyjątkowo grzeczny i dobrze wychowany talerz zupy. Najemniczka zaczęła go jeść. W miarę jak ciepłe danie dostawało się do jej żołądka i rozcieńczało to grzane wino z ziołami, najemniczka zaczęła odczuwać coraz większą jasność umysłu. Pod koniec jedzenia, sprawność mózgu Werthy wróciła do normalnego, niezrozumiałego trybu działania. Jednak najemniczka nie czuła żadnej złości ani wstydu za swoje zachowanie. Czuła się ... niezwykle odprężona i spokojna. Chyba dopiero teraz, zioła kapłana zadziałały jak należy.
Krawiec ani na jotę, nie przejął się zachowaniem maga. Wziął od niego szatę, poprzyglądał się jej chwilkę, zamyślił, posprawdzał jej stan. Potem bez ostrzeżenia wziął ją i przedarł na pół.
- Ha! Wiedziałem, że jest do niczego. Nie mam zamiaru przerabiać takiego szajsu. Zrobię Ci nową. Zdejmuj płaszcz, zaraz weźmiemy twoje wymiary. To będzie kosztować jakieś ... półtorej złotej korony.
Nie czekając na twoją reakcję, Bort zawołał po pomocnika. Okazał sie nim chłopak w wieku około czternastu lat. W ręku już miał kartkę papieru, ołówek i miarkę krawiecką.
Następnie Bort zwrócił się do Elzixa.
- Bordo, taa, ciemna zieleń. Bardzo dobra kolorystyka. Dlatego zrobię Ci strój w kolorze ciemnego brązu i srebra. Tak masz rację. Srebro i ciemny brąz będą w sam raz. Gothar, jak skończymy z magiem to trzeba też wziąć wymiary tego wojaka.
[Thorgal]
Poszedłeś za Boriosem na pierwsze piętro. Miałeś nielichą radochę widząc jak dwóch mężczyzn tarabani się po schodach razem z kuferkiem. Gdy już dotarliście na piętro, Borios podszedł do jednego, z rozmieszczonych po lewej stronie korytarza, dziwnych okienek. Gdy je otworzył, zauważyłeś, że znajduje się tam mała wnęka. Tylko kiepsko zrobiona, bo podłoga we wnęce jest wyżej niż próg okienka. Już chciałeś zwrócić na to uwagę Boliosowi, gdy powstrzymała Cię od tego jego dziwna mina. Z małym uśmieszkiem i dumnie wypiętą piersią, Bolios zaczął się chwalić ...
- Widzisz, to jest taki nasz wynalazek.
Wyjął małą karteczkę z jakąś pieczątką i coś na niej nabazgrał. Następnie kazał postawić skrzyneczkę we wnęce. Potem przyczepił karteczkę do skrzyneczki.
- To jest winda. Prowadzi prosto do skarbca. Jest to jedyna oficjalna droga do przechowywanych pieniędzy. Jest jeszcze jedno tajne i dobrze strzeżone wejście, ale z niego korzystamy tylko w ekstremalnych przypadkach. Jeśli chcemy podjąć czyjeś pieniądze wysyłamy w dół kwitek z żądaniem wypłaty. Jeśli chcemy wpłacić, czyli tak jak teraz, to wysyłamy w dół pieniądze i kwitek z opisem, czyje to są pieniądze i ile ich jest. Tam są już w odpowiednim miejscu umieszczane. Windę wysyłamy w dól za pomocą pociągnięcia za tą małą dźwigienkę. Gdy zajrzałeś do środka okazało się, że na bocznej ściance jest mała, ustawiona w górę dźwigienka. Po chwili Bolios pociągnął ją w dół i winda powoli, wydając dziwne skrzypiące odgłosy ruszyła w dół. Gdy się trochę obniżyła, zauważyłeś przyczepione do niej od góry mocne liny. Pewnie całe urządzenie działa na jakiejś zasadzie wykorzystującej bloczki, kołowrotki i dźwignie. Po chwili jednak Bolios zamknął drzwiczki. Odgłosy wydawane przez windę zdecydowanie przycichły. Postarałeś się zapamiętać wymiary windy, mniej więcej winda jest sześcianem, gdzie każdy bok ma jakiś metr długości.
[Wertha]
Na wołanie najemniczki, kapłan się odwrócił i odpowiedział.
- A tylko parę ziół uspokajających i ... o trochę innym działaniu. Teoretycznie nie powinno sie ich używać razem z alkoholem, ale ja jestem odmiennego zdania.
Dzięki bogom Wertha nie powiedziała, co pomyślała w tej chwili o tym kapłanie.
- A właśnie jakbyś przez chwilę widziała coś dziwnego to się nie przejmuj. Czasem u ludzi nie przyzwyczajonych do ich działania, mogą wystąpić lekkie i chwilowe halucynacje.
Tym razem jedno, krótkie i treściwe słowo, wymsknęło sie z ust najemniczki. Jednak nie urażony kapłan nie przejmował się tym zbytnio. Wiedział, że jak Wertha w końcu oprzytomnieje, to nie będzie na niego zła. Nie po tej ilości ziół z zawartością skopolaminy. To też dzięki temu Wertha zrobiła się taka gadatliwa. Dobrze to jej zrobi. Nadiel udał się do sali głównej, gdzie wypatrzył, jedno wolne siedzisko i tam też usiadł.
Wertha niepewnie przytrzymała się framugi. Coś dziwnego działo się zarówno z jej wzrokiem jak i z jej kolanami. Kolana stały się jakby takie ... miękkie. Jakoś tak najchętniej by nie stała, lecz tylko się położyła lub posiedziała. I popatrzyła na te fajne kolorowe światełka ... Jakie kolorowe światełka? Po wysilonej próbie skupienia wzroku, Wertha odkryła, że to tak fajnie się odbija światło wpadające do karczmy, przez drzwi wejściowe. Nagle poczuła nieodpartą pokusę, pójścia tam i posiedzenia sobie w sali. Jednak z drugiej strony, jej kolana strasznie odmawiały współpracy. Nie miały ochoty nigdzie iść. Zupełnie jakby się upiła. UPIŁA! Tą skromną ilością alkoholu? ŚMIESZNE. Już nie jednego chojraka w swoim życiu przepiła. Na pewno nie jest pijana. To tylko zmęczenie. Pokaże im wszystkim, że nie jest wcale pijana. Ona! Wertha! Porucznik Szarych Sokołów! Pijana! Nigdy!
Tak więc pewna siebie jak nigdy Wertha ruszyła wolno i niepewnie, podpierając się ściany. Po paru krokach (i przebytych dokładnie 37 cm) Wertha uświadomiła sobie, że może nie powinna się trzymać ściany. Jednak to magiczne przyciąganie tej cieplusiej, pluszowej i milusiej ściany w porównaniu z tą dziwną słabością w okolicy kolan, jakoś zmuszało kobietę do opierania się o ścianę całym ciężarem. Postanowiła więc udawać, że to taka poza. Będzie się opierać z nonszalancją. Przywołała na twarz uśmiech mówiący, że opiera się o ścianę jedynie dla rozrywki. A przynajmniej jej się wydawało, że ma taki uśmiech na twarzy. Wszyscy goście w karczmie powinni do końca swoich żywotów dziękować, że nie ujrzeli wtedy najemniczki. Ta twarz wykrzywiona w koszmarnym grymasie. Szczerzące się zęby, zamiast uspokajać przynosiły skojarzenia z wyszczerzoną w złośliwym grymasie czaszką. Nad tym podejrzliwie patrzące oczy, w których błyskało szaleństwo. Nie był to widok, który łatwo można wyrzucić z pamięci. Powolnym krokiem, ocierając się o ścianę, która raz była ciepła i pluszowa, raz zimna i szorstka, najemniczka podążała uparcie w kierunku sali. Po drodze powiedziała sobie, że trzeba zwrócić uwagę Billa na to, że ma strasznie dziwne ściany. Raz łuskowate, raz pluszowe. Niech się cholera zdecyduje na jeden rodzaj.
Gdy Wertha próbowała sobie to powiedzieć na głos (tak, żeby lepiej zapamiętać) nagle wpadła jej do głowy kolejna wspaniała myśl. Przy okazji wypchnęła poprzednią w niebyt. Przecież, żeby wyglądać bardziej nonszalancko, może zacząć gwizdać. To jest to. Będzie nonszalancko gwizdać! Tym razem goście w karczmie powinni przymusić swoje rodziny, żeby także zaczęły dziękować wszystkim bogom po kolei, że ich krewni nie zobaczyli w tym momencie Werthy. Z pełnych śliny ust najemniczki zamiast gwizdu wydobył się jakiś dziwny skrzek. Dodatkowo najemniczka, na godną pochwały odległość dwóch metrów zaczęła pluć śliną. I jak fajnie czasem ta ślina przelatywała przez plamy światła. Z takim cichym "ziuuuut". Gdy najemniczka znalazła się już na końcu korytarza, do jej nosa doleciał zapach rybnej nalewki.
*Dziwnie Ci bardowie śmierdzą, jakby rybami.* - To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w tej chwili w głowie najemniczki. Była to myśl tak zaskakująca i dziwna, że kobieta aż się zatrzymała w miejscu. Po chwili wyobraziła sobie pijanych bardów jako ryby, ubrane w wykwintne stroje i grające na instrumentach. Ten widok tak ją rozbawił, że zaczęła chichotać. Wpierw po cichu, potem zaczęła się rozkręcać. Właśnie w takim stanie wkroczyła do sali. Chichocząc jak podlotek, złapany na umizgach do chłopaka i zalewając się łzami, Wertha ukazała się Billowi, Tomowi i innym w knajpie.
Wciąż się śmiejąc podeszła do baru i oparła się o niego ręką ... teoretycznie ... praktycznie, nie trafiła ręką w blat i wykonała piękny skłon przed blatem. Widok własnych butów tak ją rozśmieszył, że zaczęła śmiać się jeszcze głośniej. Aż przysiadła na podłodze. Po chwili pochylił się nad nią zaniepokojony Thomas. Lecz zmartwił się dopiero gdy wyczuł od niej wino i jakieś dziwne zioła. Czyżby Wertha zaczęła brać narkotyki? To była bardzo poważna sprawa.
Edit
[Wertha] C.D.
Gdy najemniczka podniosła głowę i spojrzała na pochylonego Toma, pierwsze co zwróciło jej uwagę to śmieszne ułożenie zmarszczek na jego czole. Coś jakby znak V. Ostry róg V ładnie wskazywał jego nos. Z tego widoku, jakiś taki dziwnie duży. Z zajmowanej, siedzącej pozycji rozejrzała się po karczmie. Dziwne, ale wszystko widziała jakby ostrzej, wyraźniej. Uczucie podobne do tego jakie się ma tuż przed burzą, kiedy wszystkie kontury widać strasznie wyraźnie. Tylko, że teraz się zdecydowanie wzmogło. Widziała, każdy włosek na głowie barda siedzącego pod ścianą. Każdą plamkę na jego stroju. I jedną wielką plamę, zamiast twarzy Thomasa. Dziwne. W końcu przy pomocy Toma, Wertha podniosła się i oparła o blat. Tam wyszczerzyła się w przerażającym uśmiechu do Billa. I miłym, zachrypniętym głosem poprosiła grzecznie:
- Ej, Bill. Dal mi jakieś siki do popicia bo mi cholernie zaschło w tym przeklętym gardle. I coś do jedzenia. Teraz.
Zmartwiony stanem najemniczki Bill, natychmiast podał jej zimną wodę. Uznał, że zdrowiej i to dla każdego, będzie jak Wertha, już nie będzie wlewać w siebie alkoholu. Kobieta wzięła w ręce kielich z wodą i wypiła z miejsca połowę.
- Uch, Bill ale mocne. Mogłeś dać coś lżejszego.
Następnie Wertha odstawiła kielich na blat i odwróciła się do niego plecami. Przez chwilę popatrzyła na sufit, potem na podłogę i gdy w końcu zdołała skupić wzrok na sali, okazało się, że wszyscy unikają jej wzroku. Dziwne, ale już przestali przypominać jej ryby, prędzej małże. Takie flakowate nie wiadomo co. Fuj. W tych wszystkich bardach było dokładnie tyle samo życia co w takiej ugotowanej małży.
Nagle wzrok kobiety przyciągnęło wolne miejsce przy jakimś stoliku. Natychmiast się udała w tamtym kierunku. Gdy tylko Wertha oddaliła się chwiejnym zygzakiem od blatu, nad jej kielichem zderzyły się z głośnym hukiem dwie głowy. Jedna należała do Billa, a druga do Toma. Obaj spojrzeli na siebie i z krzywymi minami rozmasowali swoje czoła. Po chwili już spokojniej, najemnik zanurzył w kielichu najemniczki palec, wyciągnął i go polizał. Zrobił tak zdziwioną minę, że Bill natychmiast powtórzył operację. Gdy unosząc brwi spojrzał na Toma, ten tylko bezradnie wzruszył ramionami. Napój w kielichu wyglądał, pachniał i smakował jak najprawdziwsza woda.
Tym czasem najemniczka dotarła do stolika. Jakimś cudem uchwyciła się go i raz ciągnąc, a raz się odpychając zawędrowała do krzesła. Zadowolona usiadła. Przez chwilę patrzyła się bezmyślnie na dziwnie wysoki stolik ... po czym zaczęła się zbierać z podłogi. Gdy już prawie wstała, podszedł do niej Tom. Pewnie aby pomóc. Wertha odgoniła go szerokim machnięciem ręki. Gdy Tom przestał się narzucać, Wertha ponownie podjęła próbę wstania z podłogi. Może jednak ten gest był za szeroki? Gdy w końcu dumnie wyprostowana, stanęła obok stolika, zauważyła, że Bill już idzie z jakąś zupą. Tym razem najemniczka powoli i ostrożnie zaczęła siadać na krześle. Jakby lał deszcz, a ona by była połamana przez reumatyzm i lumbago, poruszała by się szybciej, z większą gracją i bardziej rześko niż teraz. Jednak po pewnym, dłuższym czasie, udała jej się ta trudna sztuka. Zadowolona usiadła na krześle. Przed nią Bill już postawił pełen talerz czegoś co wyglądało jak rosół. Przyjrzała mu się uważnie i zdecydowała, że chyba jednak da się to zjeść.
- Jesteś smaczny? - powiedziała.
- Jestem. – odpowiedział rosół.
- A nie masz nic przeciwko temu, że Cię skonsumuję?
- Ależ, proszę Cię bardzo.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Uspokojona przez ten wyjątkowo grzeczny i dobrze wychowany talerz zupy. Najemniczka zaczęła go jeść. W miarę jak ciepłe danie dostawało się do jej żołądka i rozcieńczało to grzane wino z ziołami, najemniczka zaczęła odczuwać coraz większą jasność umysłu. Pod koniec jedzenia, sprawność mózgu Werthy wróciła do normalnego, niezrozumiałego trybu działania. Jednak najemniczka nie czuła żadnej złości ani wstydu za swoje zachowanie. Czuła się ... niezwykle odprężona i spokojna. Chyba dopiero teraz, zioła kapłana zadziałały jak należy.


-
- Majtek
- Posty: 100
- Rejestracja: niedziela, 22 stycznia 2006, 13:06
- Lokalizacja: Zewsząd...
- Kontakt:
Dagon:
Dagon przez cały czas zastanawiał się co on najlepszego zrobił... Czyżby jego panowanie nad własnym umysłem i ciałem osłabło? Widok jego szaty rozdartej na pół nie ruszył go nawet z miejsca, więc uznał, że wszystko wróciło do normy. Poczym powiedział – Przepraszam za moje zachowanie... To chyba długa podróż tak na mnie wpłynęła. Wracając do stroju to wolałbym, by moja nowa szata miała taki sam kolor jak ta, którą pan podarł...Chyba, że ten kolor jest niemodny
A co do wykończeń zdaje się na inwencję twórczą mistrza. (Lekko się uśmiechną) Najpierw jednak proszę, żeby to mój przyjaciel jako pierwszy przystąpił do przymiarki. Wskazał na Elzixa. Odsunął się kilka kroków w bok i przyglądał się krawieckim „zabiegom”, którym poddawał się jego kompan.
Dagon przez cały czas zastanawiał się co on najlepszego zrobił... Czyżby jego panowanie nad własnym umysłem i ciałem osłabło? Widok jego szaty rozdartej na pół nie ruszył go nawet z miejsca, więc uznał, że wszystko wróciło do normy. Poczym powiedział – Przepraszam za moje zachowanie... To chyba długa podróż tak na mnie wpłynęła. Wracając do stroju to wolałbym, by moja nowa szata miała taki sam kolor jak ta, którą pan podarł...Chyba, że ten kolor jest niemodny

Bella Horrida! Bella!
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"

-
- Bosman
- Posty: 1864
- Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
- Numer GG: 5454998
Arthur Artois
Arthura juz calkiem mocno bolal brzuch. Nie pamietal, kiedy tyle jadl, ale na pewno bylo to dawno temu. Jedzenie bylo na prawde dobre, zas Bill zdawal sie byc zaczarowany. Moze chcial, bym wygladal podobnie do niego i nabral brzuszka? - Taka oto dziwna mysl pojawila sie w jego glowie, jednak nie zwlocznie zostala zepchnieta na dalszy plan przez inna, bardziej przerazajaca - Ile on sobie za to policzy? Dobrze, ze Arthur mial jeszcze nieco pieniedzy, lecz oznaczalo to mocne oszczedzanie od jutra.
Mlodzieniec wzdechnal. Nie mogl wiecej zjesc, wiec usadowil sie wygodnie na krzesle. Chwilowo nie zamierzal isc na gore, jak zwykl to robic. Po prostu siedzial i przygladal sie ludziom. Nic lepszego do roboty nie mial, a poza tym w swej nudzie bylo to zajecie nader interesujace. Ogladac ich zachowania, gesty, emocje. Czul sie naprawde samotny, jednak nie przerywal. Znow wracala mysl o tym, czy aby na pewno decyzja o ucieczce byla dobra. Szybko ja jednak przepedzil (takie dumania tylko przeszkadzaja i sprawiaja, ze czlowiek nie jest w stanie nic robic poza delektowaniem sie swoja melancholia), by zaczac bawic sie swoim winem. Arthur kolysal dlonia raz w lewo, raz w prawo, czerwony plyn zas uderzal o scianki, powodujac maly sztorm. Nagle sztorm przeksztalcil sie w wichure, zaraz po tym jak Arthur zaczal krecic kolka swoim nadgarstkiem. Arthur nie robil nic konkretnego, ale tak naprawde to mu nie przeszkadzalo.
Arthura juz calkiem mocno bolal brzuch. Nie pamietal, kiedy tyle jadl, ale na pewno bylo to dawno temu. Jedzenie bylo na prawde dobre, zas Bill zdawal sie byc zaczarowany. Moze chcial, bym wygladal podobnie do niego i nabral brzuszka? - Taka oto dziwna mysl pojawila sie w jego glowie, jednak nie zwlocznie zostala zepchnieta na dalszy plan przez inna, bardziej przerazajaca - Ile on sobie za to policzy? Dobrze, ze Arthur mial jeszcze nieco pieniedzy, lecz oznaczalo to mocne oszczedzanie od jutra.
Mlodzieniec wzdechnal. Nie mogl wiecej zjesc, wiec usadowil sie wygodnie na krzesle. Chwilowo nie zamierzal isc na gore, jak zwykl to robic. Po prostu siedzial i przygladal sie ludziom. Nic lepszego do roboty nie mial, a poza tym w swej nudzie bylo to zajecie nader interesujace. Ogladac ich zachowania, gesty, emocje. Czul sie naprawde samotny, jednak nie przerywal. Znow wracala mysl o tym, czy aby na pewno decyzja o ucieczce byla dobra. Szybko ja jednak przepedzil (takie dumania tylko przeszkadzaja i sprawiaja, ze czlowiek nie jest w stanie nic robic poza delektowaniem sie swoja melancholia), by zaczac bawic sie swoim winem. Arthur kolysal dlonia raz w lewo, raz w prawo, czerwony plyn zas uderzal o scianki, powodujac maly sztorm. Nagle sztorm przeksztalcil sie w wichure, zaraz po tym jak Arthur zaczal krecic kolka swoim nadgarstkiem. Arthur nie robil nic konkretnego, ale tak naprawde to mu nie przeszkadzalo.

-
- Majtek
- Posty: 138
- Rejestracja: środa, 14 września 2005, 13:29
Nadiel
W końcu wszystko zaczynało układac się w sensowną calość. Kapłan siedział na ławie w rogu i rozmyślał. Nawet jego, tak ufnie oddanego wyrokom bogów, zadziwiły sceny, których świadkiem była ta karczma i on sam. Jakaś kłótnia, potem to spotkanie z Werthą. Nigdy by nie przypuszczał, że najeminczka, a przedewszystkim osoba o takim charakterze przyjmie jego zaproszenie. Sam się dziwił, jak mógł wpaść na coś tak prostego, ale widac najprostsze sposoby zawsze skutkują. Zwłaszcza jeśli kobieta zostaje wcześniej wyprowadzona z równowagi.
Koniec konców napar z liści ostroskału nad wyraz spełnił swe zadanie. Dotąd Nadiel znał jego skutki tylko z opowiadań. Za to prawdziwe działanie przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W pierwszej chwili myślał, ze najemniczka z lubością wtopi mu miecz w gardło, jak tylko oprzytomnieje. Nic podobnego na szczęście się nie stało. Wręcz przeciwnie napar uspokioł nieco mocno podenerwowaną kobietę. Dodatkowo efektem ubocznym, a może właśnie głównym celem było rozwiązanie języka. Teraz wiedział dokładnie co zaszło między dwójką przyjaciół. Fakt ten zdeterminował dalsze jego działanie.
Cierpliwie czekał, aż najemniczka skończy swą ciekawą rozmowę. Gdy pojawiły się pierwsze oznaki powrotu pelni władz umysłowych podszedł pośpiesznie. Zioła nie mogły przeciez działać w nieskończonośc, a taki stan uspokojenia idealnie pasował do jego dalszych zamiarów.
-Wertho? Moge zamienić z Toba słowo?- mówił upewniając się, że słucha jego, a nie drobiowych nóżek. upewniony przysiadł się po przeciwnej stronie stołu.
-Masz więc problem z Thomasem- powiedział zciszonym głosem, lekko pochylając się ku dziewczynie-Być może będę mógł Ci jakoś pomóc. Widzisz mam ze sobą zioła, które sprawić moga, że twój przyjaciel zapomni o dzisiejszych wydarzeniach. Ich wywar jest bardzo potężny. Kilka ktopel wystarczy, by wymazac najświeższe wspomnienia, więcej by tak jak wielu nieszczęśników stracić pamięć na zawsze..-Kapłan nie wiedziec czemu uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. -Niestety ma pomoc nie jest bezinteresowna, również i ja muszę Cię prosić o przysługę. Wpierw chciałbym dołączyć do waszego zadania. Nie zaprzeczaj. Ten mag z drugim swym druchem tak głośno prawili, że wszyscy o tym wiedzą, że masz jakieś zlecenie od hrabiny. Ja zaś potrzebuję zatrzymać się tu jakiś czas, a bez tych złotych krążków trudno tu przeżyć niestety. Myślę że nie masz nic przeciwko, jeśli hrabina się nie zgodzi odejdę.-powiedziawszy to kapłan odetchnął głęboko, skupił się.- To jednak drobnostka. Przysługa o którą chcę prosić jest inna. -kapłan obrócił się czy nikt ich nie podsłuchuje.-Otóż mam pewne przeczucie, że zło zagości w tych krainach. Chciałbym mieć twój miecz u swego boku. Obiecaj mi na swój honor, swą pomoc, a i ja wtedy bedę mógł pomóc i tobie. Zastanów się dobrze i daj mi jeszcze dzisiaj odpowiedź. Bowiem w nocy Morr wykuje wspomnienia na swych sennych tablicach...-zawachał się-...i tylko wielka, druzgocąca siła, bedzie mogła Ci pomóc. Zostawiam Cię teraz wypoczywaj.
Kapłan odszedł powoli do swego pokoju. Wziąwszy z podłogi sakwę upewnił się, że zioła są na swym miejscu i nie straciły na mocy. Choć sprzedał większość swych ziól, nigdy nie oddałby tych trujących. zwłaszcza o takiej mocy. Patrzył na nie przez chwilę, po czym nabrawszy w kubek odrobinę wody, włożył maleńkie czarne nasionka i zaczął rozdrabniać. Wiedział, że wkrótce Wertha i tak po nie przyjdzie. Takie było ich przeznaczenie.
Poza: Długo, nudno i nie na temat, ale musiałem jakoś naprostować swego biednego kapłana, z którego zrobiliście dilera i "telefon zaufania" w jednym
W końcu wszystko zaczynało układac się w sensowną calość. Kapłan siedział na ławie w rogu i rozmyślał. Nawet jego, tak ufnie oddanego wyrokom bogów, zadziwiły sceny, których świadkiem była ta karczma i on sam. Jakaś kłótnia, potem to spotkanie z Werthą. Nigdy by nie przypuszczał, że najeminczka, a przedewszystkim osoba o takim charakterze przyjmie jego zaproszenie. Sam się dziwił, jak mógł wpaść na coś tak prostego, ale widac najprostsze sposoby zawsze skutkują. Zwłaszcza jeśli kobieta zostaje wcześniej wyprowadzona z równowagi.
Koniec konców napar z liści ostroskału nad wyraz spełnił swe zadanie. Dotąd Nadiel znał jego skutki tylko z opowiadań. Za to prawdziwe działanie przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W pierwszej chwili myślał, ze najemniczka z lubością wtopi mu miecz w gardło, jak tylko oprzytomnieje. Nic podobnego na szczęście się nie stało. Wręcz przeciwnie napar uspokioł nieco mocno podenerwowaną kobietę. Dodatkowo efektem ubocznym, a może właśnie głównym celem było rozwiązanie języka. Teraz wiedział dokładnie co zaszło między dwójką przyjaciół. Fakt ten zdeterminował dalsze jego działanie.
Cierpliwie czekał, aż najemniczka skończy swą ciekawą rozmowę. Gdy pojawiły się pierwsze oznaki powrotu pelni władz umysłowych podszedł pośpiesznie. Zioła nie mogły przeciez działać w nieskończonośc, a taki stan uspokojenia idealnie pasował do jego dalszych zamiarów.
-Wertho? Moge zamienić z Toba słowo?- mówił upewniając się, że słucha jego, a nie drobiowych nóżek. upewniony przysiadł się po przeciwnej stronie stołu.
-Masz więc problem z Thomasem- powiedział zciszonym głosem, lekko pochylając się ku dziewczynie-Być może będę mógł Ci jakoś pomóc. Widzisz mam ze sobą zioła, które sprawić moga, że twój przyjaciel zapomni o dzisiejszych wydarzeniach. Ich wywar jest bardzo potężny. Kilka ktopel wystarczy, by wymazac najświeższe wspomnienia, więcej by tak jak wielu nieszczęśników stracić pamięć na zawsze..-Kapłan nie wiedziec czemu uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. -Niestety ma pomoc nie jest bezinteresowna, również i ja muszę Cię prosić o przysługę. Wpierw chciałbym dołączyć do waszego zadania. Nie zaprzeczaj. Ten mag z drugim swym druchem tak głośno prawili, że wszyscy o tym wiedzą, że masz jakieś zlecenie od hrabiny. Ja zaś potrzebuję zatrzymać się tu jakiś czas, a bez tych złotych krążków trudno tu przeżyć niestety. Myślę że nie masz nic przeciwko, jeśli hrabina się nie zgodzi odejdę.-powiedziawszy to kapłan odetchnął głęboko, skupił się.- To jednak drobnostka. Przysługa o którą chcę prosić jest inna. -kapłan obrócił się czy nikt ich nie podsłuchuje.-Otóż mam pewne przeczucie, że zło zagości w tych krainach. Chciałbym mieć twój miecz u swego boku. Obiecaj mi na swój honor, swą pomoc, a i ja wtedy bedę mógł pomóc i tobie. Zastanów się dobrze i daj mi jeszcze dzisiaj odpowiedź. Bowiem w nocy Morr wykuje wspomnienia na swych sennych tablicach...-zawachał się-...i tylko wielka, druzgocąca siła, bedzie mogła Ci pomóc. Zostawiam Cię teraz wypoczywaj.
Kapłan odszedł powoli do swego pokoju. Wziąwszy z podłogi sakwę upewnił się, że zioła są na swym miejscu i nie straciły na mocy. Choć sprzedał większość swych ziól, nigdy nie oddałby tych trujących. zwłaszcza o takiej mocy. Patrzył na nie przez chwilę, po czym nabrawszy w kubek odrobinę wody, włożył maleńkie czarne nasionka i zaczął rozdrabniać. Wiedział, że wkrótce Wertha i tak po nie przyjdzie. Takie było ich przeznaczenie.
Poza: Długo, nudno i nie na temat, ale musiałem jakoś naprostować swego biednego kapłana, z którego zrobiliście dilera i "telefon zaufania" w jednym


Poza sesją:
Z czystego lenistwa piszę od razu w WORDzie, więc nacieszcie swe oczęta J W końcu dam polskie znaki
Na sesji:
Wertha
Najemniczka w skupieniu wysłuchała słów kapłana i choć momentami miała ogromną ochotę wybuchnąć mu śmiechem prosto w twarz, jakoś się przed tym wstrzymała. Nie należała do osób przesadnie wierzących, lecz po każdej bitwie widywała Boga Śmierci, Morr’a, gdy przechadzał się wśród zabitych. I może to było tylko złudzenie wywołane zmęczeniem i strachem... lecz bardzo często On kierował na nią wzrok, który jasno mówił: „Ty możesz być następna.” Wertha mimowolnie wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Zawsze czuła, iż Bogowie nad nią czuwają, wszak wychodziła z najgorszych bitew bez ani jednej poważnej rany i w młodości przeżyła epidemię ospy. Powoli to co mówił Nadiel nabierało dla niej jakiegoś znaczenia i sensu. Może właśnie nadszedł dla niej czas na zapłatę? A od woli Bogów nie wolno się odwracać plecami.
Po odejściu kapłana oddała się tym i innym rozmyślaniom. Tom... Tak, to by rozwiązało ten problem i bałagan, który się zrobił wokół całej sprawy. Ale to chyba było niehonorowe? Gdyby chodziło o kogoś innego, zapewne by się nawet nad tym nie zastanawiała, ale Tom był zawsze dla niej niedoścignionym wzorem do naśladowania. Zawsze marzyła o tym, by któregoś dnia stanąć z nim do równej, uczciwej walki i pokonać go. Należał on do tych niepokonanych mistrzów miecza, co Werthę doprowadzało do wprost szaleńczej zazdrości i zgryzoty. Poza tym miała już własne pomysły, jak załatwić tę sprawę
I jeśli one nie poskutkują... to się dopiero na poważnie zastanowi.
Od ciągłego siedzenia rozbolał ją tyłek i postanowiła się przejść. Może w końcu zobaczy ten cały sławny targ i to cholerne święto? Wszak co jej nie zabije, to ją wzmocni. A skoro inni wracali w jednym kawałku, to jej to tym bardziej nie zaszkodzi. No, najwyżej postrada zmysły jak ci biedni bardowie!
Wstała, przeciągnęła się i skierowała do wyjścia. Pomachała Bill’owi i wyszła na skąpaną w słońcu uliczkę. Z miejsca jakoś dziwnie rozbolała ją głowa. Zrobiło jej się nawet lekko niedobrze, lecz skoro już postanowiła się przejść, to nie miała zamiaru się wracać. Po kilku metrach usłyszała, że ktoś ją woła. Z niemałym trudem odwróciła się i mrużąc oczy dostrzegła Tom’a biegnącego w jej stronę. Zatrzymała się i poczekała chwilę.
- Wiesz – stwierdził bez cienia zadyszki – chyba się z tobą przejdę. Gdzie idziesz? Na targ? Wspaniale, też się tam wybieram
Właśnie myślałem nad kupnem nowego sztyletu... i może byś mi coś doradziła?
- To miło, ale chyba nie mam ochoty oglądać broni. Potrzebuje raczej czegoś... odmóżdżającego.
- Ach, rozumiem. – stwierdził i właściwie nie wiedział co więcej mógłby powiedzieć. Schował ręce do kieszeni i szedł obok najemniczki powolnym, spacerowym krokiem. Doszli tak na południową cześć targu, gdzie różnorodność barw, dźwięków oraz towarów niemal powaliła ich z nóg. Było tam wszystko, co tylko mogli sobie wyobrazić i prawie dwa razy tyle rzeczy, które się im nigdy nawet nie przyśniły. Tkaniny, stroje, biżuteria, meble, zastawa stołowa, sztućce, lampy, wina, owoce, najróżniejsze wypieki od których zapachu aż ślinka ciekła i mnóstwo, mnóstwo innych. W tym także niewolnicy.
Oboje ze wstrętem spojrzeli się na scenę, gdzie właśnie toczyła się licytacja młodego chłopca. Mógł mieć tak z osiem lat. Stał wystraszony, z przerażeniem w oczach patrzył się na krzyczący tłum. Jakaś gruba kobieta złapała go za rękę i wykłócała się, iż jest za chudy i za słaby, by nosić jej lektykę. Wertha zacisnęła pięści i gdyby miała choć cień szansy się przebić przez ten tłum do sceny, jej ostrze zapewne tez by się przez coś przebiło. Chłopak przywiódł najemniczce na myśl własnego, młodszego syna. Wyobraziła sobie, że obóz „Szarych Sokołów” został zniszczony i teraz Kurt stoi w podobnym miejscu, na podobnym podium, otoczony podobnym tłumem, który się kłóci o cenę za jej syna... Ta wizja zmroziła ją i przestraszyła. Złapała Tom’a za rękę i pociągnęła w innym kierunku. Mężczyzna także nie miał ochoty dłużej na to patrzeć, więc oddalili się szybko i bez słowa.
Po kilkunastu metrach Wertha zwolniła kroku i odetchnęła z ulga.
- Okropne miejsce – powiedziała jakby do siebie.
- To prawda, dlatego wolałem iść oglądać broń... Chociaż, Wertho? – zwrócił się do niej zatrzymując ją i odwracając w swoją stronę. – Czy wszystko w porządku? Zmartwiło mnie twoje zdrowie... czy dobrze się czujesz?
- Oczywiście, że tak. Co to za głupie pytanie? Och jej! Zobacz!
Wertha wyplątała się z uścisku i podeszła do straganu ze zwierzętami. Od razu tego pożałowała, jeden rzut oka wystarczył, by dojrzeć w jak kiepskim stanie one były. W zbyt małych klatkach, wychudzone, zapchlone, liniejące i wystraszone. W końcu wzrok najemniczki zatrzymał się na sprzedawcy. Mężczyzna nie należał do tych, co sobie czegokolwiek odmawiali, a już na pewno nie jedzenia. Jego ogromny brzuch co chwila zawadzał o którąś z klatek i zdawał się wręcz płynąć falami tłuszczu. Nie był wysoki, Wertha przewyższała go o dużo ponad głowę i zaczynał łysieć, choć zdawał się być młodszy od niej. Kobieta czując za sobą czekającego na odpowiedź Tom’a ukucnęła i jeszcze raz obejrzała zwierzaczki. Zobaczyła kilka szczeniąt, dwie wrony i kruka, kocięta, klatkę pełną myszy, chyba pięć szczurów, lecz tak się to to wierciło, iż nie była pewna. Mały lis, para jaszczurek i wąż stały nieco dalej a obok nich znajdowała się mała klatka z... czymś. Wertha z ciekawości (i zwłoki) wzięła ją do ręki i przyjrzała się kupie brązowego futra zwiniętego w samym rogu w kłębek. Małe stworzonko czując zmianę i zagrożenie zapiszczało wystraszone. Uniosło łepek i odwróciło się w stronę kobiety. Malutki pyszczek zaopatrzony w całą masę tycich wąsików i rozkoszny mały nosek wywołało cicho „Oooooo...” i ciekawość Tom’a. Najemnik nachylił się nad klatką i zaśmiał się:
- Ale wypłosz!
- Tom, to nie wypłosz – syknęła przez zęby. – To fretka.
- Zapchlone, liniejące, chude i zapewne ślepe. Widziałaś te jego zaropiałe oczy? Pewnie ich po urodzeniu nie otworzył... Jak dla mnie, to wypłosz a nie fretka – stwierdził prostując się. – Idziemy?
- Zaraz... Ej, panie! – zawołała do sprzedawcy. – Nie dbasz zbyt dobrze o swoje zwierzęta.
- Nie twoja sprawa, panienko.
*Panienko?!*
- Ile chcesz za tę fretkę – wycedziła przez zęby.
- Srebrnika.
Nim Tom zdążył zwymyślać sprzedawcę za tak wysoką cenę, Wertha szybko zapłaciła i podała mu klatkę. Następnie pięknym, szybkim ruchem i mocno zaciśniętą pięścią grzmotnęła sprzedawcę prosto w jego ogromny nos. Za odchodzącą Werthą posypał się grad przekleństw, lecz ona nie zwracała już na to uwagi. W końcu trochę odreagowała i czuła się już znacznie lepiej
- Możesz mi już oddać moje zwierzątko, Tom – powiedziała biorąc od niego klatkę. – Myślisz że to samiec czy samiczka?
Spytała i nie czekając na odpowiedz uniosła klatkę i zajrzała pod nią. Rozbawiony Tom zaśmiał się i spytał:
- I co?
- A cholera wie... Wszystko futerko zasłania...
Tom widząc mocno niezadowoloną minę Werthy zaśmiał się głośno, objął ją w pasie i począł zawracać do karczmy. Najemniczka co chwilę unosiła klatkę i patrzyła, co aktualnie robi fretka. Zazwyczaj stworzonko niespokojnie piszczało i kuliło się w kącie.
- Wiesz, przyjmijmy, że to samiczka. Myślę, że Pusia będzie do niej pasować.
Tom resztką zdrowego rozsądku powstrzymał się tym razem od śmiechu i jakiegoś komentarza. Jak dla niego ta fretka mogłaby posłużyć najwyżej do czyszczenia fajki. I chyba do tego właśnie takie małe stworzonka służyły.
- Wertho, a wracając do mojego pytania...
- A ty wiesz, że Pusia to mi nawet trochę przypomina Sandrę?
*Moja córka to taki zapchlony, liniejący wypłosz? O_o* - pomyślał Tom przerażony.
- Eeee... to znaczy? – zapytał niepewnie.
- Włosy ma ciemne, koloru jej futerka, podobne do twoich. I też lubi spać wciśnięta w jakiś kąt. Ma drobną budowę, ale zapewne niedługo to się zmieni. I jak czegoś chce, to miast powiedzieć normalnie wydaje z siebie różne dziwne dźwięki. A, i oczy ma po tobie...
Tom zamyślił się i w ciszy wrócili do karczmy. Zaraz po przekroczeniu jej progu Wertha postawiła wszystkich na nogi.
- Bill! Przynieś mi jakaś czystą szmatkę i letniego tłustego mleka! Do tego trochę suszonych owoców. Gdzie kapłan ma swój pokój? Dobra, zaraz wrócę. Acha i przygotuj jeszcze miskę z ciepłą wodą!
Wertha zabrała fretkę ze sobą i poszła pod wskazane drzwi. Zastukała mocno dwa razy i po chwili kapłan jej otworzył. Z początku się zdziwił, że tak szybko przyszła...
- Nadiel, musisz mi pomóc. To małe stworzonko jest w opłakanym stanie! Masz chyba coś na pchły, prawda? Nigdy się nie zajmowałam czymś takim, więc liczę na ciebie...
Kapłan wziął ostrożnie klatkę i wyjął z niej fretkę. Delikatnie ją obejrzał i zastanowił się. Mała miała zaropiałe, zamknięte oczy, popiskiwała cały czas i trzęsła się. Rzeczywiście była w złym stanie, znalazł na niej nawet dwa kleszcze i chyba miał przy sobie wszystko, co pozwoliłoby jej wrócić do zdrowia. Gdy Nadiel przyglądał się Pusi, Wertha niespokojnie przechadzała się po jego pokoju. Ze zdziwieniem zauważyła, iż poza nim śpi tu jeszcze jedna osoba.
- I co? Jesteś w stanie jej pomóc, prawda???
Z czystego lenistwa piszę od razu w WORDzie, więc nacieszcie swe oczęta J W końcu dam polskie znaki

Na sesji:
Wertha
Najemniczka w skupieniu wysłuchała słów kapłana i choć momentami miała ogromną ochotę wybuchnąć mu śmiechem prosto w twarz, jakoś się przed tym wstrzymała. Nie należała do osób przesadnie wierzących, lecz po każdej bitwie widywała Boga Śmierci, Morr’a, gdy przechadzał się wśród zabitych. I może to było tylko złudzenie wywołane zmęczeniem i strachem... lecz bardzo często On kierował na nią wzrok, który jasno mówił: „Ty możesz być następna.” Wertha mimowolnie wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Zawsze czuła, iż Bogowie nad nią czuwają, wszak wychodziła z najgorszych bitew bez ani jednej poważnej rany i w młodości przeżyła epidemię ospy. Powoli to co mówił Nadiel nabierało dla niej jakiegoś znaczenia i sensu. Może właśnie nadszedł dla niej czas na zapłatę? A od woli Bogów nie wolno się odwracać plecami.
Po odejściu kapłana oddała się tym i innym rozmyślaniom. Tom... Tak, to by rozwiązało ten problem i bałagan, który się zrobił wokół całej sprawy. Ale to chyba było niehonorowe? Gdyby chodziło o kogoś innego, zapewne by się nawet nad tym nie zastanawiała, ale Tom był zawsze dla niej niedoścignionym wzorem do naśladowania. Zawsze marzyła o tym, by któregoś dnia stanąć z nim do równej, uczciwej walki i pokonać go. Należał on do tych niepokonanych mistrzów miecza, co Werthę doprowadzało do wprost szaleńczej zazdrości i zgryzoty. Poza tym miała już własne pomysły, jak załatwić tę sprawę

Od ciągłego siedzenia rozbolał ją tyłek i postanowiła się przejść. Może w końcu zobaczy ten cały sławny targ i to cholerne święto? Wszak co jej nie zabije, to ją wzmocni. A skoro inni wracali w jednym kawałku, to jej to tym bardziej nie zaszkodzi. No, najwyżej postrada zmysły jak ci biedni bardowie!
Wstała, przeciągnęła się i skierowała do wyjścia. Pomachała Bill’owi i wyszła na skąpaną w słońcu uliczkę. Z miejsca jakoś dziwnie rozbolała ją głowa. Zrobiło jej się nawet lekko niedobrze, lecz skoro już postanowiła się przejść, to nie miała zamiaru się wracać. Po kilku metrach usłyszała, że ktoś ją woła. Z niemałym trudem odwróciła się i mrużąc oczy dostrzegła Tom’a biegnącego w jej stronę. Zatrzymała się i poczekała chwilę.
- Wiesz – stwierdził bez cienia zadyszki – chyba się z tobą przejdę. Gdzie idziesz? Na targ? Wspaniale, też się tam wybieram

- To miło, ale chyba nie mam ochoty oglądać broni. Potrzebuje raczej czegoś... odmóżdżającego.
- Ach, rozumiem. – stwierdził i właściwie nie wiedział co więcej mógłby powiedzieć. Schował ręce do kieszeni i szedł obok najemniczki powolnym, spacerowym krokiem. Doszli tak na południową cześć targu, gdzie różnorodność barw, dźwięków oraz towarów niemal powaliła ich z nóg. Było tam wszystko, co tylko mogli sobie wyobrazić i prawie dwa razy tyle rzeczy, które się im nigdy nawet nie przyśniły. Tkaniny, stroje, biżuteria, meble, zastawa stołowa, sztućce, lampy, wina, owoce, najróżniejsze wypieki od których zapachu aż ślinka ciekła i mnóstwo, mnóstwo innych. W tym także niewolnicy.
Oboje ze wstrętem spojrzeli się na scenę, gdzie właśnie toczyła się licytacja młodego chłopca. Mógł mieć tak z osiem lat. Stał wystraszony, z przerażeniem w oczach patrzył się na krzyczący tłum. Jakaś gruba kobieta złapała go za rękę i wykłócała się, iż jest za chudy i za słaby, by nosić jej lektykę. Wertha zacisnęła pięści i gdyby miała choć cień szansy się przebić przez ten tłum do sceny, jej ostrze zapewne tez by się przez coś przebiło. Chłopak przywiódł najemniczce na myśl własnego, młodszego syna. Wyobraziła sobie, że obóz „Szarych Sokołów” został zniszczony i teraz Kurt stoi w podobnym miejscu, na podobnym podium, otoczony podobnym tłumem, który się kłóci o cenę za jej syna... Ta wizja zmroziła ją i przestraszyła. Złapała Tom’a za rękę i pociągnęła w innym kierunku. Mężczyzna także nie miał ochoty dłużej na to patrzeć, więc oddalili się szybko i bez słowa.
Po kilkunastu metrach Wertha zwolniła kroku i odetchnęła z ulga.
- Okropne miejsce – powiedziała jakby do siebie.
- To prawda, dlatego wolałem iść oglądać broń... Chociaż, Wertho? – zwrócił się do niej zatrzymując ją i odwracając w swoją stronę. – Czy wszystko w porządku? Zmartwiło mnie twoje zdrowie... czy dobrze się czujesz?
- Oczywiście, że tak. Co to za głupie pytanie? Och jej! Zobacz!
Wertha wyplątała się z uścisku i podeszła do straganu ze zwierzętami. Od razu tego pożałowała, jeden rzut oka wystarczył, by dojrzeć w jak kiepskim stanie one były. W zbyt małych klatkach, wychudzone, zapchlone, liniejące i wystraszone. W końcu wzrok najemniczki zatrzymał się na sprzedawcy. Mężczyzna nie należał do tych, co sobie czegokolwiek odmawiali, a już na pewno nie jedzenia. Jego ogromny brzuch co chwila zawadzał o którąś z klatek i zdawał się wręcz płynąć falami tłuszczu. Nie był wysoki, Wertha przewyższała go o dużo ponad głowę i zaczynał łysieć, choć zdawał się być młodszy od niej. Kobieta czując za sobą czekającego na odpowiedź Tom’a ukucnęła i jeszcze raz obejrzała zwierzaczki. Zobaczyła kilka szczeniąt, dwie wrony i kruka, kocięta, klatkę pełną myszy, chyba pięć szczurów, lecz tak się to to wierciło, iż nie była pewna. Mały lis, para jaszczurek i wąż stały nieco dalej a obok nich znajdowała się mała klatka z... czymś. Wertha z ciekawości (i zwłoki) wzięła ją do ręki i przyjrzała się kupie brązowego futra zwiniętego w samym rogu w kłębek. Małe stworzonko czując zmianę i zagrożenie zapiszczało wystraszone. Uniosło łepek i odwróciło się w stronę kobiety. Malutki pyszczek zaopatrzony w całą masę tycich wąsików i rozkoszny mały nosek wywołało cicho „Oooooo...” i ciekawość Tom’a. Najemnik nachylił się nad klatką i zaśmiał się:
- Ale wypłosz!
- Tom, to nie wypłosz – syknęła przez zęby. – To fretka.
- Zapchlone, liniejące, chude i zapewne ślepe. Widziałaś te jego zaropiałe oczy? Pewnie ich po urodzeniu nie otworzył... Jak dla mnie, to wypłosz a nie fretka – stwierdził prostując się. – Idziemy?
- Zaraz... Ej, panie! – zawołała do sprzedawcy. – Nie dbasz zbyt dobrze o swoje zwierzęta.
- Nie twoja sprawa, panienko.
*Panienko?!*
- Ile chcesz za tę fretkę – wycedziła przez zęby.
- Srebrnika.
Nim Tom zdążył zwymyślać sprzedawcę za tak wysoką cenę, Wertha szybko zapłaciła i podała mu klatkę. Następnie pięknym, szybkim ruchem i mocno zaciśniętą pięścią grzmotnęła sprzedawcę prosto w jego ogromny nos. Za odchodzącą Werthą posypał się grad przekleństw, lecz ona nie zwracała już na to uwagi. W końcu trochę odreagowała i czuła się już znacznie lepiej

- Możesz mi już oddać moje zwierzątko, Tom – powiedziała biorąc od niego klatkę. – Myślisz że to samiec czy samiczka?
Spytała i nie czekając na odpowiedz uniosła klatkę i zajrzała pod nią. Rozbawiony Tom zaśmiał się i spytał:
- I co?
- A cholera wie... Wszystko futerko zasłania...
Tom widząc mocno niezadowoloną minę Werthy zaśmiał się głośno, objął ją w pasie i począł zawracać do karczmy. Najemniczka co chwilę unosiła klatkę i patrzyła, co aktualnie robi fretka. Zazwyczaj stworzonko niespokojnie piszczało i kuliło się w kącie.
- Wiesz, przyjmijmy, że to samiczka. Myślę, że Pusia będzie do niej pasować.
Tom resztką zdrowego rozsądku powstrzymał się tym razem od śmiechu i jakiegoś komentarza. Jak dla niego ta fretka mogłaby posłużyć najwyżej do czyszczenia fajki. I chyba do tego właśnie takie małe stworzonka służyły.
- Wertho, a wracając do mojego pytania...
- A ty wiesz, że Pusia to mi nawet trochę przypomina Sandrę?
*Moja córka to taki zapchlony, liniejący wypłosz? O_o* - pomyślał Tom przerażony.
- Eeee... to znaczy? – zapytał niepewnie.
- Włosy ma ciemne, koloru jej futerka, podobne do twoich. I też lubi spać wciśnięta w jakiś kąt. Ma drobną budowę, ale zapewne niedługo to się zmieni. I jak czegoś chce, to miast powiedzieć normalnie wydaje z siebie różne dziwne dźwięki. A, i oczy ma po tobie...
Tom zamyślił się i w ciszy wrócili do karczmy. Zaraz po przekroczeniu jej progu Wertha postawiła wszystkich na nogi.
- Bill! Przynieś mi jakaś czystą szmatkę i letniego tłustego mleka! Do tego trochę suszonych owoców. Gdzie kapłan ma swój pokój? Dobra, zaraz wrócę. Acha i przygotuj jeszcze miskę z ciepłą wodą!
Wertha zabrała fretkę ze sobą i poszła pod wskazane drzwi. Zastukała mocno dwa razy i po chwili kapłan jej otworzył. Z początku się zdziwił, że tak szybko przyszła...
- Nadiel, musisz mi pomóc. To małe stworzonko jest w opłakanym stanie! Masz chyba coś na pchły, prawda? Nigdy się nie zajmowałam czymś takim, więc liczę na ciebie...
Kapłan wziął ostrożnie klatkę i wyjął z niej fretkę. Delikatnie ją obejrzał i zastanowił się. Mała miała zaropiałe, zamknięte oczy, popiskiwała cały czas i trzęsła się. Rzeczywiście była w złym stanie, znalazł na niej nawet dwa kleszcze i chyba miał przy sobie wszystko, co pozwoliłoby jej wrócić do zdrowia. Gdy Nadiel przyglądał się Pusi, Wertha niespokojnie przechadzała się po jego pokoju. Ze zdziwieniem zauważyła, iż poza nim śpi tu jeszcze jedna osoba.
- I co? Jesteś w stanie jej pomóc, prawda???

-
- Majtek
- Posty: 138
- Rejestracja: środa, 14 września 2005, 13:29
Nadiel
Kapłan w spokoju przeżądzał swój eliksir, gdy ciszę zakłócił jakiś stukot. Odruchowo ręka z mieszaniną odsuneła się od twarzy na maksymalną odległość. Ale mikstura nie miała ochoty wybuchać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Minęła chwila, gdy kapłan zlokalizował źródło hałasu. Podszedł do drzwi, otworzył je i...zobaczył Werthę. Jakież było zdziwienie kapłana, gdyż nie spodziewał się jej tak szybko.
"Widocznie zioła nadal działają".-pomyślał. Mina mu lekko zrzedła, gdy najemniczka wyjawiła cel swej wizyty. Doprawdy nie wiedział czemu ktoś chciałby skrzywdzić tak małe i niewinne stworzenie jak pchła. Jednak stan fretki nie nastrajał optymistycznie, dlatego zbywając milczeniem pierwsze z pytań zabrał się do badania pacjentki. Wyjąl ją z klatki, pogłaskał. Tchórzliwe zwierzątko nie uciekało. Widac czuło, że jest bezpieczne, a może po prostu nie miało siły?
Nadiel chwilę zastanawiał się nad wyborem lekarstwa. Grzebał jakiś czas pośród swych ziół, raz wyjmując coś, potem rezygnując. Nie był to pierwszy lepszy pacjent. Człowiekowi podałby pierwsze lepsze świństwo, choćby trujące i wmawiał ,że to mu pomoże. Ale zwierzęciu...zwierzęciu trzeba było pomóc, za wszelką cenę. Wreszcie wyjąl maleńkie czerwone jagody. Podał je fretce, a ta z trudem przełknęła. Pozostało juz tylko czekać.
-Jest silna i ma wielką chęć życia. Wyzdrowieje.-powiedział oddając futrzaka najemniczce.-Musi teraz odpocząć i absolutnie nie siedzieć w klatce.-kapłan wziąwszy klatkę odstawił ją z dala od Werthy.
-Chodźmy trzeba jej znaleźć jakieś ciepłe posłanie.
Wymownym ruchem Nadiel wyprosił najemniczkę z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie wiedzieć czemu przy okazji zabrał przygotowaną przez siebie czarną miksturę. Czysty nie rozcieńczony jesazcze ekstrakt. Poszedł za Werthą w stronę głównej izby. Tam znowu, jakby z roztargnienia, zajęty fretką, zostawił kubek z cieczą na przypadkowym stoliku.

Kapłan w spokoju przeżądzał swój eliksir, gdy ciszę zakłócił jakiś stukot. Odruchowo ręka z mieszaniną odsuneła się od twarzy na maksymalną odległość. Ale mikstura nie miała ochoty wybuchać, przynajmniej jeszcze nie teraz. Minęła chwila, gdy kapłan zlokalizował źródło hałasu. Podszedł do drzwi, otworzył je i...zobaczył Werthę. Jakież było zdziwienie kapłana, gdyż nie spodziewał się jej tak szybko.
"Widocznie zioła nadal działają".-pomyślał. Mina mu lekko zrzedła, gdy najemniczka wyjawiła cel swej wizyty. Doprawdy nie wiedział czemu ktoś chciałby skrzywdzić tak małe i niewinne stworzenie jak pchła. Jednak stan fretki nie nastrajał optymistycznie, dlatego zbywając milczeniem pierwsze z pytań zabrał się do badania pacjentki. Wyjąl ją z klatki, pogłaskał. Tchórzliwe zwierzątko nie uciekało. Widac czuło, że jest bezpieczne, a może po prostu nie miało siły?
Nadiel chwilę zastanawiał się nad wyborem lekarstwa. Grzebał jakiś czas pośród swych ziół, raz wyjmując coś, potem rezygnując. Nie był to pierwszy lepszy pacjent. Człowiekowi podałby pierwsze lepsze świństwo, choćby trujące i wmawiał ,że to mu pomoże. Ale zwierzęciu...zwierzęciu trzeba było pomóc, za wszelką cenę. Wreszcie wyjąl maleńkie czerwone jagody. Podał je fretce, a ta z trudem przełknęła. Pozostało juz tylko czekać.
-Jest silna i ma wielką chęć życia. Wyzdrowieje.-powiedział oddając futrzaka najemniczce.-Musi teraz odpocząć i absolutnie nie siedzieć w klatce.-kapłan wziąwszy klatkę odstawił ją z dala od Werthy.
-Chodźmy trzeba jej znaleźć jakieś ciepłe posłanie.
Wymownym ruchem Nadiel wyprosił najemniczkę z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie wiedzieć czemu przy okazji zabrał przygotowaną przez siebie czarną miksturę. Czysty nie rozcieńczony jesazcze ekstrakt. Poszedł za Werthą w stronę głównej izby. Tam znowu, jakby z roztargnienia, zajęty fretką, zostawił kubek z cieczą na przypadkowym stoliku.

Czy ja gdzies pisałem, że ślubowałem celibat?Ouzaru pisze:Ze zdziwieniem zauważyła, iż poza nim śpi tu jeszcze jedna osoba.


Wertha
Przez caly czas najemniczka pilnowala kaplana gotowa sciac mu glowe jednym cieciem, gdyby cokolwiek zrobil jej fretce. Czula, iz to stworzenie bardzo potrzebuje opieki i ona miala zamiar mu ja zapewnic. Gdy opuscili pokoj Nadiela, a raczej gdy on wyprosil najemniczke, Wertha przypomniala sobie, ze dala Bill'owi kilka rzeczy do zrobienia.
- Wiesz, to moze ty poszukaj czegos dla Pusi, bo ja sie na tym nie znam? My poczekamy na ciebie u mnie w pokoju... - to mowiac szybko poszla do siebie.
Na stoliku juz lezala miska z woda, szklanka mleka, czysta sciereczka i garsc suszonych owocow. Na szczescie ktokolwiek tu byl, nie zabral jej resztki wina, co bardzo ja ucieszylo
Kobieta podwinela rekawy i sprawdzila, czy woda aby nie jest za goraca. Druga reka sprawdzila mleko. Zadowolona zabrala sie za kapanie fretki. Zanurzyla ja powoli w letniej wodzie trzymajac ja na swej dloni a druga polewajac jej plecki. Serce najemniczce krwawilo, gdy Pusia piszczala wystraszona i na oslep starala sie gdzies uciec. Wertha westchnela i starannie wyplukala jej futerko przeczesujac je palcami. Po chwili malenstwo sie nieco uspokoilo i zaczelo bacznie obwachiwac reke, ktora ja trzymala.
W koncu w misce plywalo kilka utopionych pchel i woda juz wystygla, wiec czas bylo osuszyc stworzenie. Wtedy tez Wertha zauwazyla, ze nie ma reczniczka. Klnac pod nosem jak szewc wyjrzala z pokoju i krzyknela:
- Sluzba!! Recznik jakis prosze!!
Nie minely dwie minuty, gdy do pokoju wszedl Tom. Podal zaskoczonej kobiecie recznik i kubek z naparem z rumianka.
*Znowu on? Co sie tak uwzial...? Mam nadzieje, ze sobie zaraz polezie w cholere...*
- Rumianek? - zapytala wachajac zawartosc kubka.
- Przemyj tym jej oczka, powinno pomoc - odpowiedzial mocno zaklopotany. Rozejrzal sie bezradnie po pokoju, czujac iz znow tylko zawadza. Jego wzrok padl na dzban wina i... dwa kielichy? o_O Dyskretnie podszedl i powachal zawartosc jednego z nich. Zapach byl az nadto znajomy, tym sie Wertha tak wczesniej zalatwila...
Tym czasem najemniczka delikatnie osuszyla futerko Pusi, namoczyla szmatke mlekiem i usiadla z fretka na kolanach na lozku. Podstawila jej różek szmatki pod pyszczek i czekala. Pusia czujac mleko zaczela weszyc i dreptac na malych, oslabionych nozkach. W koncu natrafila na szmatke i zaczela ssac. Uradowana i cala rozpromieniona Wertha patrzyla, jak jej fretka je.
- Wertho, mozesz mi powiedziec co to jest? - zapytal Tom wskazujac na dzban.
- Zostaw, nie twoje. Teraz jestem zajeta... - mruknela w odpowiedzi.
Najemnik westchnal ciezko, wlozyl rece do kieszeni i poczal przechadzac sie po pokoju. Nie szlo to mu zbyt latwo, gdyz pokoj byl niezwylke maly. Raptem dwa kroki drogi dzielily jedna sciane od drugiej. W koncu nie majac co ze soba zrobic wzial rumianek i usiadl kolo Werthy.
- Daj mi ja, to przemyje jej oczka...
- Odbilo ci?! Zaraz krzywde jakas zrobisz memu kochanemu malenstwu! - krzyknela walac go po glowie wolna reka.
Przez caly czas najemniczka pilnowala kaplana gotowa sciac mu glowe jednym cieciem, gdyby cokolwiek zrobil jej fretce. Czula, iz to stworzenie bardzo potrzebuje opieki i ona miala zamiar mu ja zapewnic. Gdy opuscili pokoj Nadiela, a raczej gdy on wyprosil najemniczke, Wertha przypomniala sobie, ze dala Bill'owi kilka rzeczy do zrobienia.
- Wiesz, to moze ty poszukaj czegos dla Pusi, bo ja sie na tym nie znam? My poczekamy na ciebie u mnie w pokoju... - to mowiac szybko poszla do siebie.
Na stoliku juz lezala miska z woda, szklanka mleka, czysta sciereczka i garsc suszonych owocow. Na szczescie ktokolwiek tu byl, nie zabral jej resztki wina, co bardzo ja ucieszylo

W koncu w misce plywalo kilka utopionych pchel i woda juz wystygla, wiec czas bylo osuszyc stworzenie. Wtedy tez Wertha zauwazyla, ze nie ma reczniczka. Klnac pod nosem jak szewc wyjrzala z pokoju i krzyknela:
- Sluzba!! Recznik jakis prosze!!
Nie minely dwie minuty, gdy do pokoju wszedl Tom. Podal zaskoczonej kobiecie recznik i kubek z naparem z rumianka.
*Znowu on? Co sie tak uwzial...? Mam nadzieje, ze sobie zaraz polezie w cholere...*
- Rumianek? - zapytala wachajac zawartosc kubka.
- Przemyj tym jej oczka, powinno pomoc - odpowiedzial mocno zaklopotany. Rozejrzal sie bezradnie po pokoju, czujac iz znow tylko zawadza. Jego wzrok padl na dzban wina i... dwa kielichy? o_O Dyskretnie podszedl i powachal zawartosc jednego z nich. Zapach byl az nadto znajomy, tym sie Wertha tak wczesniej zalatwila...
Tym czasem najemniczka delikatnie osuszyla futerko Pusi, namoczyla szmatke mlekiem i usiadla z fretka na kolanach na lozku. Podstawila jej różek szmatki pod pyszczek i czekala. Pusia czujac mleko zaczela weszyc i dreptac na malych, oslabionych nozkach. W koncu natrafila na szmatke i zaczela ssac. Uradowana i cala rozpromieniona Wertha patrzyla, jak jej fretka je.
- Wertho, mozesz mi powiedziec co to jest? - zapytal Tom wskazujac na dzban.
- Zostaw, nie twoje. Teraz jestem zajeta... - mruknela w odpowiedzi.
Najemnik westchnal ciezko, wlozyl rece do kieszeni i poczal przechadzac sie po pokoju. Nie szlo to mu zbyt latwo, gdyz pokoj byl niezwylke maly. Raptem dwa kroki drogi dzielily jedna sciane od drugiej. W koncu nie majac co ze soba zrobic wzial rumianek i usiadl kolo Werthy.
- Daj mi ja, to przemyje jej oczka...
- Odbilo ci?! Zaraz krzywde jakas zrobisz memu kochanemu malenstwu! - krzyknela walac go po glowie wolna reka.

-
- Mat
- Posty: 532
- Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 16:41
- Lokalizacja: Chodzież
- Kontakt:
Thorgal
W glowie krasnoluda zaswitala pewna mysl: Przeciez mozna zjechac winda do skarbca... Ale po chwili zastanowienia wiedzial juz ze to nie bedzie takie proste... Prowadzcie mnie do slugi grafa! Nic tu po mnie Krasnolud poprawil kusze i ruszyl za urzednikami.
PS: Przepraszam za polskie litery chwilowe(tydzien) trudnosci
W glowie krasnoluda zaswitala pewna mysl: Przeciez mozna zjechac winda do skarbca... Ale po chwili zastanowienia wiedzial juz ze to nie bedzie takie proste... Prowadzcie mnie do slugi grafa! Nic tu po mnie Krasnolud poprawil kusze i ruszyl za urzednikami.
PS: Przepraszam za polskie litery chwilowe(tydzien) trudnosci
Fuck?

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Reinhard, Elzix, Dagon]
Gdy Dagon postanowił przepuścić najemnika, krawiec westchnął.
- Znowu jakiś mądrala, który wie lepiej ode mnie, co mam robić. Ech no trudno.
Tak, więc Bort oraz jego pomocnik Gothar, zabrali się za branie wymiarów obu mężczyzn. Na pierwszy ognień poszedł Elzix. Krawiec kazał mu stanąć na podwyższeniu. Następnie rozpoczął machanie różnymi kończynami najemnika. Wszystko w celu pobrania każdego wymiaru. Patrząc na to widowisko, oraz na cierpiętniczą minę Elzixa, Reinhard oraz Dagon mieli świetny ubaw. Tyle, że ubaw maga skończył się, gdy Bort odgonił Elzixa i powiedział, że nadeszła jego kolej. Reinhard przez cały czas radośnie, lecz cicho rechotał.
Po zakończeniu zabiegu na magu, krawiec zwrócił sie do obu mężczyzn.
- Będzie to was kosztować, trzy złote marki. Mniej więcej. Przyjdźcie tu jutro rano, po odbiór. A teraz wynocha.
[Wertha]
W momencie gdy najemniczka krzyknęła na Toma, mała fretka o przerażającym imieniu "Pusia", zapiszczała ze strachu i spróbowała się schować najemniczce do rękawa. Wertha natychmiast zaczęła uspokajać, biedne, roztrzęsione stworzonko. W tym też czasie z ust najemniczki począł wydobywać się cichy warkot.
- To wszystko twoja wina ... przestraszyłeś moją Pusię.
Gdy w końcu najemniczka sie odwróciła do Thomasa, w miejscu gdzie on siedział, pozostały już jedynie, ciche słowa ...
- To może, ja wrócę później ...
[Shea]
Stałaś przez chwilę i przypatrywałaś się widocznemu już z daleka miasteczku. Nagle, jednak twoją uwagę zwrócił, jakiś dziwny cieniutki odgłos. Gdybyś się nie zatrzymała na chwilę, nie zwróciłabyś na niego w ogóle uwagi. Zaciekawiona zaczęłaś się przysłuchiwać. Rzeczywiście po chwili do twoich uszu doleciał nikły dźwięk, coś jakby piszczenie. Ostrożnie udałaś się w stronę, z której według Ciebie mógł dolatywać ten dźwięk. Po przejściu paru metrów okazało się, że dobrze zlokalizowałaś jego źródło. Natężenie dźwięku znacznie wzrosło. Gdy zaczęłaś lepiej je słyszeć, przestało przypominać dziwne piszczenie, a zaczęło przypominać skomlenie. Dziwne. Ostrożnie i po cichu przekradałaś sie przez las. Dobrze, że szłaś od zawietrznej. Przynajmniej twój zapach nie powinien, ostrzec tego czegoś co tak hałasuje. Po dalszej chwili, dotarłaś do celu. Schowana za pokaźną paprocią, cichutko się podczołgałaś jak najbliżej mogłaś. Teraz już byłaś pewna, że to jakiś szczeniak płacze. Jednak w tych czasach, nie można mieć pewności, czy szczeniak nie ma przypadkiem dwóch metrów w kłębie, a obok nie śpi jego dużo większa mamusia. Ostrożnie i delikatnie rozchyliłaś gałązki paproci. Przez dłuższą chwilę przypatrywałaś się czy nie będzie Ci grozić żadne niebezpieczeństwo. Zadowolona, wstałaś i podeszłaś do miejsca, z którego dobiegały Cię, rozdzierające serce, dźwięki rozpaczliwego płaczu szczeniaczka. Wystarczyła chwila, żebyś sobie potrafiła wyobrazić co zaszło w tym miejscu. Wilczyca, szła razem ze swym szczeniakiem. Następnie w tym miejscu wpadła w sidła. Próbowała się uwolnić. Przez cały czas. Nie wiesz dokładnie, ile czasu trwało zanim się wykrwawiła, ale na pewno trwało to długo. Okropna śmierć. Teraz wkulony w jej futro, szczeniak wzywa Nadaremno swoja matkę. Po przyjrzeniu się mu bliżej, zauważyłaś, że szczeniak jest czarno-biały. Całe jego futro jest czarne. Ma tylko białe skarpetki na wszystkich łapach i biały krawat. W tej chwili z przerażenia piszczy i wtula się w ciało matki.
Gdy Dagon postanowił przepuścić najemnika, krawiec westchnął.
- Znowu jakiś mądrala, który wie lepiej ode mnie, co mam robić. Ech no trudno.
Tak, więc Bort oraz jego pomocnik Gothar, zabrali się za branie wymiarów obu mężczyzn. Na pierwszy ognień poszedł Elzix. Krawiec kazał mu stanąć na podwyższeniu. Następnie rozpoczął machanie różnymi kończynami najemnika. Wszystko w celu pobrania każdego wymiaru. Patrząc na to widowisko, oraz na cierpiętniczą minę Elzixa, Reinhard oraz Dagon mieli świetny ubaw. Tyle, że ubaw maga skończył się, gdy Bort odgonił Elzixa i powiedział, że nadeszła jego kolej. Reinhard przez cały czas radośnie, lecz cicho rechotał.
Po zakończeniu zabiegu na magu, krawiec zwrócił sie do obu mężczyzn.
- Będzie to was kosztować, trzy złote marki. Mniej więcej. Przyjdźcie tu jutro rano, po odbiór. A teraz wynocha.
[Wertha]
W momencie gdy najemniczka krzyknęła na Toma, mała fretka o przerażającym imieniu "Pusia", zapiszczała ze strachu i spróbowała się schować najemniczce do rękawa. Wertha natychmiast zaczęła uspokajać, biedne, roztrzęsione stworzonko. W tym też czasie z ust najemniczki począł wydobywać się cichy warkot.
- To wszystko twoja wina ... przestraszyłeś moją Pusię.
Gdy w końcu najemniczka sie odwróciła do Thomasa, w miejscu gdzie on siedział, pozostały już jedynie, ciche słowa ...
- To może, ja wrócę później ...
[Shea]
Stałaś przez chwilę i przypatrywałaś się widocznemu już z daleka miasteczku. Nagle, jednak twoją uwagę zwrócił, jakiś dziwny cieniutki odgłos. Gdybyś się nie zatrzymała na chwilę, nie zwróciłabyś na niego w ogóle uwagi. Zaciekawiona zaczęłaś się przysłuchiwać. Rzeczywiście po chwili do twoich uszu doleciał nikły dźwięk, coś jakby piszczenie. Ostrożnie udałaś się w stronę, z której według Ciebie mógł dolatywać ten dźwięk. Po przejściu paru metrów okazało się, że dobrze zlokalizowałaś jego źródło. Natężenie dźwięku znacznie wzrosło. Gdy zaczęłaś lepiej je słyszeć, przestało przypominać dziwne piszczenie, a zaczęło przypominać skomlenie. Dziwne. Ostrożnie i po cichu przekradałaś sie przez las. Dobrze, że szłaś od zawietrznej. Przynajmniej twój zapach nie powinien, ostrzec tego czegoś co tak hałasuje. Po dalszej chwili, dotarłaś do celu. Schowana za pokaźną paprocią, cichutko się podczołgałaś jak najbliżej mogłaś. Teraz już byłaś pewna, że to jakiś szczeniak płacze. Jednak w tych czasach, nie można mieć pewności, czy szczeniak nie ma przypadkiem dwóch metrów w kłębie, a obok nie śpi jego dużo większa mamusia. Ostrożnie i delikatnie rozchyliłaś gałązki paproci. Przez dłuższą chwilę przypatrywałaś się czy nie będzie Ci grozić żadne niebezpieczeństwo. Zadowolona, wstałaś i podeszłaś do miejsca, z którego dobiegały Cię, rozdzierające serce, dźwięki rozpaczliwego płaczu szczeniaczka. Wystarczyła chwila, żebyś sobie potrafiła wyobrazić co zaszło w tym miejscu. Wilczyca, szła razem ze swym szczeniakiem. Następnie w tym miejscu wpadła w sidła. Próbowała się uwolnić. Przez cały czas. Nie wiesz dokładnie, ile czasu trwało zanim się wykrwawiła, ale na pewno trwało to długo. Okropna śmierć. Teraz wkulony w jej futro, szczeniak wzywa Nadaremno swoja matkę. Po przyjrzeniu się mu bliżej, zauważyłaś, że szczeniak jest czarno-biały. Całe jego futro jest czarne. Ma tylko białe skarpetki na wszystkich łapach i biały krawat. W tej chwili z przerażenia piszczy i wtula się w ciało matki.

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Elzix
Wychodząc klepnął Dagona po barku.
- Trzy złote marki! Sam mam osiem:P - szczerze uśmiechnął sie do maga. - Nie będziesz mi musiał pożyczać, a i jeszcze mi trochę zostanie!
Szedł szcześliwym krokiem przez kręte uliczki miasteczka. Myślał co powie Wertha jak sie dowie, że stroje będą dopiero jutro. "Mam nadzieje, że sie za mocno nie zdenerwuje. Może jak ta wizyta przesunie się o jeden dzień to nic sie nie stanie?".
- Dagon, jesteś dobrym magiem? Umiesz szybko leczyć? Bo wiesz wolałbym wiedzieć... - nie patrzył na maga, szedł obok niego i patrzył przed siebie. Nagle stanął, aż włosy opadły mu na twarz. Zgrabnym ruchem dłoni odrzucił je, na swoje miejsce, do tyłu. Zwrocił się do maga przodem i położył mu rękę na barku. - Możesz na mnie liczyć. Mam nadzieje, że i vice versa. - uśmiechnał się ponownie i zaczął iść w strone bliskiej już karczmy.
Wychodząc klepnął Dagona po barku.
- Trzy złote marki! Sam mam osiem:P - szczerze uśmiechnął sie do maga. - Nie będziesz mi musiał pożyczać, a i jeszcze mi trochę zostanie!
Szedł szcześliwym krokiem przez kręte uliczki miasteczka. Myślał co powie Wertha jak sie dowie, że stroje będą dopiero jutro. "Mam nadzieje, że sie za mocno nie zdenerwuje. Może jak ta wizyta przesunie się o jeden dzień to nic sie nie stanie?".
- Dagon, jesteś dobrym magiem? Umiesz szybko leczyć? Bo wiesz wolałbym wiedzieć... - nie patrzył na maga, szedł obok niego i patrzył przed siebie. Nagle stanął, aż włosy opadły mu na twarz. Zgrabnym ruchem dłoni odrzucił je, na swoje miejsce, do tyłu. Zwrocił się do maga przodem i położył mu rękę na barku. - Możesz na mnie liczyć. Mam nadzieje, że i vice versa. - uśmiechnał się ponownie i zaczął iść w strone bliskiej już karczmy.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 6 lutego 2006, 22:04 przez Belath_Nunescu, łącznie zmieniany 1 raz.
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
