Falka
Tawerniana Wiewiórka
Dołączył: 23 Sie 2004
Posty: 620
Skąd: Londyn
Wysłany: Sro Gru 21, 2005 8:11 pm Temat postu:
Pozwolę sobie skomentować 'Spowiednika'.
Sam koncept jest niezły, ale wykonanie...
Interpunkcja nie kuleje, bo to za dużo powiedziane. W tej kwestii porażka.
Język też taki sobie, źle się to czyta.
Poza tym spowiednik to nie jest osoba, która się spowiada, a ksiądz słuchający spowiedzi lub ksiądz spowiadający stale daną osobę (patrz: sjp.pwn.pl).
_________________
kIEpski musi odejść! ¦ Forum Dobrej Książki
Powrót do góry
Eglarest
Pomywacz
Dołączył: 19 Lis 2005
Posty: 67
Skąd: Poznan
Wysłany: Sro Gru 21, 2005 10:01 pm Temat postu:
no oto chodzi przecie ...
_________________
Jesteś kretynem i uznaj to za komplement...
Powrót do góry
Falka
Tawerniana Wiewiórka
Dołączył: 23 Sie 2004
Posty: 620
Skąd: Londyn
Wysłany: Czw Gru 22, 2005 12:31 am Temat postu:
Hmm.... Nie wiem JAK ja to zrobiłam, ale ten mój wcześniejszy post powinien być w innym wątku... Pamiętam, że czytałam tamten wątek, wcisnęłam odpiwiedz, a później... hmm... później to już nie pamiętam co ybło :/ Zdolna jestem, nie ma co
Wybaczcie zamieszanie ^_^"
Eglarest napisał:
no oto chodzi przecie ...
Erm... O co dokładnie?
_________________
kIEpski musi odejść! ¦ Forum Dobrej Książki
Powrót do góry
Eglarest
Pomywacz
Dołączył: 19 Lis 2005
Posty: 67
Skąd: Poznan
Wysłany: Czw Gru 22, 2005 12:49 am Temat postu:
Kto jest spowiednikiem. Czy Szatan ksiedza, czy ksiadz Szatana? Na ksiedza wskazuje logika, a na Szatana nazwa, ksiadz usprawiedliwia siebie i Boga, Szatan kieruje spowiedz tak by odwrócic kota ogonem zadajac czesto pytania.
_________________
Jesteś kretynem i uznaj to za komplement...
Powrót do góry
Falka
Tawerniana Wiewiórka
Dołączył: 23 Sie 2004
Posty: 620
Skąd: Londyn
Wysłany: Czw Gru 22, 2005 12:59 am Temat postu:
No dobra, teraz sens tekstu do mnie dotarł.
Kajać się i przepraszać za czepialstwo jednak nie będę, bo IMO sens powinien być jasny od samego początku, bez dodatkowych tłumaczeń.
_________________
kIEpski musi odejść! ¦ Forum Dobrej Książki
Nasze opowiadania
- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
-
- Pomywacz
- Posty: 36
- Rejestracja: poniedziałek, 31 października 2005, 14:30
- Lokalizacja: Szydłowiec
- Kontakt:
- Przybądź śmierci ukochana! - dziewczyna krzyknęła, odblask kosy dobiegł jej oczu w oddali, zbliżał się ku niej i przemówił - na wezwanie twe przychodzę. czemu chcesz korzystać z mej usługi - zakapturzona postać zadała pytanie dziewczynie, która jest tak piękna, że kosa nie ma serca zamachnąć się... śmierć mówiła dalej - nie teraz, nie przyszedł jeszcze czas, wrócę dopiero, kiedy narratorowi czwarte zęby powypadają... tajemnicza postać zniknęła we mgle, machając ręką na pożegnanie, dziewczyna dostrzegła na palcu obrączkę, hmmm, czyli śmierć już zajęta, pomyślała... Po odejści śmierci, chmury zniknęły, słońce zaświeciło mocniej, wiatr przestał wiać, a wokół, w jednej chwili, zakwitły kolorowe niczym tęcza kwiaty, narrator zerwał jednego, podarował dziewczynie, prosząc ją, aby nigdy już nie wzywała czarnego rolnika, aby nie ufała przysłowiu, że przeciwności się przyciągają, aby jej życie było niczym te bezchmórne niebo ponad jej głową, niczym te słońce śmiejące się promieniami, niczym murawa, na której zielony został zdominowany przez tęczowe kwiaty...
jest to prequel wiersza z Otwórzcie szuflady... W ten sposób narrator, paladyn, chciał odwieść śliczną Martuś od mrocznych myśli... z powodzeniem :)
jest to prequel wiersza z Otwórzcie szuflady... W ten sposób narrator, paladyn, chciał odwieść śliczną Martuś od mrocznych myśli... z powodzeniem :)
...
-
- Trocheiczny Tawerniak
- Posty: 668
- Rejestracja: środa, 27 października 2004, 18:54
- Numer GG: 3654146
- Lokalizacja: Inonia.
-
- Pomywacz
- Posty: 36
- Rejestracja: poniedziałek, 31 października 2005, 14:30
- Lokalizacja: Szydłowiec
- Kontakt:
Czarny Kaptur written by erbello, 31.12.2005
autor wyraża zgodę na publikację w zinie Tawerna RPG.
-----------------------------------------------------
- Ach... wać pan Czarnemózg. - Na widok łysego, brodatego mężczyzny barman wydobył zza lady Zdechłego Szczura starając się nie zbliżać nosa, tylko Czarny mógł wytrzymywać zapach trunku, a tym bardziej go sporzyć - ech, jak zwykle to samo?
- Nie przyszłem tu pić, potrzebuję twego goblina, jak mu tam, Weirshman? - na twarzy barmana zawitała ulga, był rad, że nie musi otwierać butelki.
- Dowódca Armii Porządkowej melduje gotowość do operacji - Goblin rzucił gdzieś w kąt mokrą ścierkę, zasalutował, wyszczerzył zęby do barmana.
- Załatw sobie zastępstwo, lustrzane, długo go nie zobaczysz - sakwa brzdęknęła głośno lądując w dłoni barmana, który rzucił złowrogim spojrzeniem na podwładnego, jednocześnie obdarzając zainteresowaniem podarunek - 700 Wiatraków, pensja dla dziewięciu nieogolonych trolli, pasi?
- Jak najbardziej. Weirshman, zabieraj pień stąd.
***
Na zewnątrz mróz miażdzył policzki, na drodze kilka młodych humanoidów masakrowało się nawzajem drewnianymi mieczami kryjąc się za śnieżnymi fortecami i stawiając pułapki na nieostrożnych...
- Aghhhrr... - Czarnemózg dostał w krocze grabiami, które miały być przeznaczone na rozbicie głowy krasnoluda - polańskie zabawy wam we łbach! Weirshman, zęby odmrozisz...
- Ty, a gdzie tym razem nas prowadzisz? Na wiwerny już nie sezon...
- Nie przypominaj mi... musiałem cię ratować, wbiegłeś do jaskini z chęcią zrobienia zupy z ogona... twoje szczęście zdążyłem uniknąć poczęstowania się goblińskim puddingiem.
- Trzymałem ją za pazur! Już miałem sztylet utopić!
- Heh... jasne... kaczorzysz fakty. Zmieńmy temat, bo zaraz się dowiem o wyrżnięciu Conseil jednym spojrzeniem goblina, hahaha, najpierw mósiałbyś się tam dostać... Zabieram cię do Twierdzy Umn, mam tam kilka spraw, a mnie samego nie wpuszczą. Byłeś w Fallonie jako giermek Goolkora, masz więc dożywotnią wejściówkę.
- Ale to za oceanem jest...
- A jak TU dotarłeś?
- Skonstruowałem goblot... pół lunara leciałem... a poza tym wylądowałem z impetem słonia bo zapomniałem hamulców wmontować. W piwnicy pałacu gdzieś leżą, jeśli ode mnie ten badyl nie pożyczył.
- Potrzebuję tylko planów. Zwiękrzenie skali i odrobina many zaradzi na czas i wygodę.
- Znam je na pamięć!
***
- Kto? - odezwał się nieprzyjemny głos zza drzwi Szlejopełzu, miejsca omijanego nocą przez mieszkańców, miejsca, gdzie możnabyło stacić pieniądze, albo dziewictwo, jeśli było się płci żeńskiej, miejsca, gdzie dzieci miały zakaz zbliżania się nawet w najjaśniejszy dzień, miejsca, gdzie złodzieje i banici mieli kryjówkę... mimo to władze nie spieszyły się, aby coś zdziałać w tej sprawie...
- Czarnemózg. Chcę się widzieć z Disrerotem.
Chwila milczenia... Czarny miał czas przypomnieć sobie paskudną mordę Disrerota, z której czytało się jego zawód jak z ulotki na drzewie. Był krętaczem ściganym w trzech miastach, głównie przez prywatne osoby, ale nie jeden dworzanin też miał chęć wymienić się krwią. Podrabiał też dokumenty i organizował przemyty...
- Nie jest zainteresowany urlopem w lochach.
- Nie sprzedaję biletów kiedy sam jestem na urlopie. Czysto prywatna sprawa, potrójna stawka, w Rycerskich Wiatrakach.
Czarny, na codzień, zajmował się rozwiązywaniem problemów nie do rozwiązania, Disrerot miał więc uzasadnione obawy o swoją rzyć. Drzwi się jednak otworzyły, Czarnemózg był dobrze wypłacalny i najważniejsze, nie z rozkazu króla.
- Weirshman, milcz. - Goblin posłusznie kiwnął głową.
***
Więc mówisz, że zajmujesz się przemytem ścierw? - Zapytał Disrerot wymownie patrząc na goblina, a ten lekkim ruchem zgiął palce niczym szpony, Czarnemózg odkaszlnął - Noooo, na niewolnictwie można ostatnio nieźle wyjść... może zechciałbyś przyłączyć się do nas? Ile zarabiasz tam u swego króla? 2168 Wiatraków i 4 Kije, nie licząc podatków... - Czarny żałował że jest osobą prywatną, że musi nią być... - nie pytaj się skąd wiem... zapytaj się lepiej ile u mnie możesz dostać.
- Do rzeczy...
- Tu masz dokumenty, pudło i tak mi się nie przyda, będzie gratis, pieczęcie Tezehperku i Telboru... Sakwę proszę... Interesy z tobą to przyjemność.
- Disrerot
- Co?
- Za tydzień zaczynam dbać o kieszeń, ukryj się gdzieś... najlepiej wyjedź z miasta... jestem skuteczny.
- Nie wątpię. Bywaj.
***
- Przemmyt ścierwa? za kogo on się ma?
- Wyjaśnię ci wszystko w pałacu, już niedaleko. Wchodź do pudła.
***
- NIE SPAĆ BO WAM W RZYĆ MIECZ WSADZĄ!
Wyrwani z drzemki stażnicy podskoczyli niczym Petitsh na skoczni w Conseil
- Zechciej wybaczyć panie!
- 2168 Wiatraków... i 4 Kije! Czemu mnie to nie dziwi.
- ?... A co, jeśli można spytać, wnosicie?
- Węża, którego włożę w łoże któremuś z was, a on będzie już dalej wiedział, co i gdzie włożyć, hehe.
Z wnętrza pudła dobył się rechot uciszony agresywnym potrząśnięciem w kierunku północno-południowym.
- Przepraszamy najmocniej, wać Czarnemózgi panie! Zechciej wybaczyć... i nie robić okrucieństw na uniżonych sługach...
- Dobrze... Ostatnia szansa.
***
Czarnemózgi nie udał się do sali tronowej, chciał uniknąć kłaniania się królowi... pechem pracodawca przechadzał się korytarzem z małżonką śliczną jak perła, zmierzał zapewne na królewskie ogrody, w ręku trzymał tomik poezji z zaznaczoną palcem stronicą.
- Witaj szanowny królu - Czarny zmusił się na ukłon - I ty, piękna królowo - pocałunek w rękę absolutnie nie był zmuszony, jak również uśmiech, odwzajemniony.
- Ej, nie pozwalaj sobie za bardzo... Co tam więzisz w pudle?
- Koguta kucharzowi... ekhm... głuchego koguta.
- eee... Kukuryku!
- Jesteś pewien że to kogut? Taki kurzy jakiś... Nieważne, nie zatrzymuję cię.
***
Komnata Czarnego nie była oświetlona, celowo...
- Sprawa wygląda następująco... przewiozę cię przez granicę do Tezehperku... Pod postacią tajnej królewskiej przesyłki... Nikt nie może się dowiedzieć, że jedziemy w inne miejsce. Z tamtejszą Gildią i barmanem z Kufla Goblina wszystko już ustalone... dochowają pozorów. Pokażemy się tylko w Tezehperku i skręcamy na Conseil.
- Zobaczę praw...
- Za szafę!
Do pomieszczenia wszedł dworny kucharz...
- Ubij mi na jutro jakiegoś rynca, nie mam co dodawać do sosu...
- Nie przeszkadzaj... aaa... jutro zrobisz koguta... król chciał... no! do kuchni kaman!.
Kucharz po wyjściu zastanawiał się jak można przeszkodzić w zwyczajnym siedzeniu na fotelu, domyślił się, że Czarny ma jakieś powody, lecz wolał się już nie wtrącać, dla własnego dobra.
Weirshman wyjrzał w stylu Disrerota zza kryjówki, odczekał chwilę, wyszedł. Czarny poczęstował go kawałkiem papieru i piórem. Miał czas aby przemyśleć zawiłą sprawę...
***
Klan Cholernie Gorącej Krwi, swego czasu liczący trzech demonów, jednego czarnoksiężnika i kapelę metalową, pofatygował się przez ocean... Jako wysłannik cesarstwa Gorgloth? Możliwe, czasy u nich były ciężkie, Magfeathakenaini byli coraz bliżej ich granicy, Gorgloth szukał więc sojuszników... na siłę, znając Urisa... I Jeszcze ten dramat Tiny, mąż osierocił małe wtedy dzieci, Vicky i Pierra, szukała pocieszenia... Czarny też przeżył szok tracąc kolegę, umarł na jego oczach... Nie pozwoliło to śledzić dalszych wydarzeń na Wschodnim Kontynencie... dopiero teraz, po siedemnastu latach, zaczął się interesować na nowo tą sprawą, dzięki zleceniu od jednego z członków owego Klanu, Goorroka... widać bardzo się nie lubią z Goolkorem, co dziwnym nie jest, zajął jego stołek... To Goolkor był celem wizyty 17 lat temu na Telborze, szybko przekształcili go w demona, ponoć ten proces nie do końca się powiódł, ale najwydajniej spełnił swoje zadanie, Magfeathakenaini zaczęli się cofać... głośno było wtedy o czterech płomieniach... Gorgloth przejrzało późniejsze plany Klanu, nie pozwoliło się kontrolować przez Urisa. Inny z demonów, zwany Cadavrem z powodu lubości nekromancji wyczuł niepowtarzalną okazję... Poległo wielu z Magfeathakenainów... postanowił się przyłączyć do pokonanych i przedstawić swój plan, przyjęty zresztą przez tamtejszych władców... W Gorgloth natomiast trzech pozostałych demonów z Klanu (czarownik dawno gryzł ziemię po jednej z bitew) dostało rozkaz od cesarza kontrolowania obszarów granicznych, wiedział czym to się skończy, ale wyboru nie miał, wróg z żywimi wspomagany umarłymi był groźnym przeciwnikiem... ale nie to jest istotne... biografia Urisa, Cadavara, Goorroka jest znana, lecz nie Goolkora przykrytego płaszczem tajemnicy... Dlatego trzeba się udać po więcej informacji do Umn Fallon, które mogło być pod kontrolą Goorroka, gdyby target zlecenia nie byłby za dobry w walce...
***
- Jutro o świcie wyruszamy...
-----------------------------------------------------
To be continued...
autor wyraża zgodę na publikację w zinie Tawerna RPG.
-----------------------------------------------------
- Ach... wać pan Czarnemózg. - Na widok łysego, brodatego mężczyzny barman wydobył zza lady Zdechłego Szczura starając się nie zbliżać nosa, tylko Czarny mógł wytrzymywać zapach trunku, a tym bardziej go sporzyć - ech, jak zwykle to samo?
- Nie przyszłem tu pić, potrzebuję twego goblina, jak mu tam, Weirshman? - na twarzy barmana zawitała ulga, był rad, że nie musi otwierać butelki.
- Dowódca Armii Porządkowej melduje gotowość do operacji - Goblin rzucił gdzieś w kąt mokrą ścierkę, zasalutował, wyszczerzył zęby do barmana.
- Załatw sobie zastępstwo, lustrzane, długo go nie zobaczysz - sakwa brzdęknęła głośno lądując w dłoni barmana, który rzucił złowrogim spojrzeniem na podwładnego, jednocześnie obdarzając zainteresowaniem podarunek - 700 Wiatraków, pensja dla dziewięciu nieogolonych trolli, pasi?
- Jak najbardziej. Weirshman, zabieraj pień stąd.
***
Na zewnątrz mróz miażdzył policzki, na drodze kilka młodych humanoidów masakrowało się nawzajem drewnianymi mieczami kryjąc się za śnieżnymi fortecami i stawiając pułapki na nieostrożnych...
- Aghhhrr... - Czarnemózg dostał w krocze grabiami, które miały być przeznaczone na rozbicie głowy krasnoluda - polańskie zabawy wam we łbach! Weirshman, zęby odmrozisz...
- Ty, a gdzie tym razem nas prowadzisz? Na wiwerny już nie sezon...
- Nie przypominaj mi... musiałem cię ratować, wbiegłeś do jaskini z chęcią zrobienia zupy z ogona... twoje szczęście zdążyłem uniknąć poczęstowania się goblińskim puddingiem.
- Trzymałem ją za pazur! Już miałem sztylet utopić!
- Heh... jasne... kaczorzysz fakty. Zmieńmy temat, bo zaraz się dowiem o wyrżnięciu Conseil jednym spojrzeniem goblina, hahaha, najpierw mósiałbyś się tam dostać... Zabieram cię do Twierdzy Umn, mam tam kilka spraw, a mnie samego nie wpuszczą. Byłeś w Fallonie jako giermek Goolkora, masz więc dożywotnią wejściówkę.
- Ale to za oceanem jest...
- A jak TU dotarłeś?
- Skonstruowałem goblot... pół lunara leciałem... a poza tym wylądowałem z impetem słonia bo zapomniałem hamulców wmontować. W piwnicy pałacu gdzieś leżą, jeśli ode mnie ten badyl nie pożyczył.
- Potrzebuję tylko planów. Zwiękrzenie skali i odrobina many zaradzi na czas i wygodę.
- Znam je na pamięć!
***
- Kto? - odezwał się nieprzyjemny głos zza drzwi Szlejopełzu, miejsca omijanego nocą przez mieszkańców, miejsca, gdzie możnabyło stacić pieniądze, albo dziewictwo, jeśli było się płci żeńskiej, miejsca, gdzie dzieci miały zakaz zbliżania się nawet w najjaśniejszy dzień, miejsca, gdzie złodzieje i banici mieli kryjówkę... mimo to władze nie spieszyły się, aby coś zdziałać w tej sprawie...
- Czarnemózg. Chcę się widzieć z Disrerotem.
Chwila milczenia... Czarny miał czas przypomnieć sobie paskudną mordę Disrerota, z której czytało się jego zawód jak z ulotki na drzewie. Był krętaczem ściganym w trzech miastach, głównie przez prywatne osoby, ale nie jeden dworzanin też miał chęć wymienić się krwią. Podrabiał też dokumenty i organizował przemyty...
- Nie jest zainteresowany urlopem w lochach.
- Nie sprzedaję biletów kiedy sam jestem na urlopie. Czysto prywatna sprawa, potrójna stawka, w Rycerskich Wiatrakach.
Czarny, na codzień, zajmował się rozwiązywaniem problemów nie do rozwiązania, Disrerot miał więc uzasadnione obawy o swoją rzyć. Drzwi się jednak otworzyły, Czarnemózg był dobrze wypłacalny i najważniejsze, nie z rozkazu króla.
- Weirshman, milcz. - Goblin posłusznie kiwnął głową.
***
Więc mówisz, że zajmujesz się przemytem ścierw? - Zapytał Disrerot wymownie patrząc na goblina, a ten lekkim ruchem zgiął palce niczym szpony, Czarnemózg odkaszlnął - Noooo, na niewolnictwie można ostatnio nieźle wyjść... może zechciałbyś przyłączyć się do nas? Ile zarabiasz tam u swego króla? 2168 Wiatraków i 4 Kije, nie licząc podatków... - Czarny żałował że jest osobą prywatną, że musi nią być... - nie pytaj się skąd wiem... zapytaj się lepiej ile u mnie możesz dostać.
- Do rzeczy...
- Tu masz dokumenty, pudło i tak mi się nie przyda, będzie gratis, pieczęcie Tezehperku i Telboru... Sakwę proszę... Interesy z tobą to przyjemność.
- Disrerot
- Co?
- Za tydzień zaczynam dbać o kieszeń, ukryj się gdzieś... najlepiej wyjedź z miasta... jestem skuteczny.
- Nie wątpię. Bywaj.
***
- Przemmyt ścierwa? za kogo on się ma?
- Wyjaśnię ci wszystko w pałacu, już niedaleko. Wchodź do pudła.
***
- NIE SPAĆ BO WAM W RZYĆ MIECZ WSADZĄ!
Wyrwani z drzemki stażnicy podskoczyli niczym Petitsh na skoczni w Conseil
- Zechciej wybaczyć panie!
- 2168 Wiatraków... i 4 Kije! Czemu mnie to nie dziwi.
- ?... A co, jeśli można spytać, wnosicie?
- Węża, którego włożę w łoże któremuś z was, a on będzie już dalej wiedział, co i gdzie włożyć, hehe.
Z wnętrza pudła dobył się rechot uciszony agresywnym potrząśnięciem w kierunku północno-południowym.
- Przepraszamy najmocniej, wać Czarnemózgi panie! Zechciej wybaczyć... i nie robić okrucieństw na uniżonych sługach...
- Dobrze... Ostatnia szansa.
***
Czarnemózgi nie udał się do sali tronowej, chciał uniknąć kłaniania się królowi... pechem pracodawca przechadzał się korytarzem z małżonką śliczną jak perła, zmierzał zapewne na królewskie ogrody, w ręku trzymał tomik poezji z zaznaczoną palcem stronicą.
- Witaj szanowny królu - Czarny zmusił się na ukłon - I ty, piękna królowo - pocałunek w rękę absolutnie nie był zmuszony, jak również uśmiech, odwzajemniony.
- Ej, nie pozwalaj sobie za bardzo... Co tam więzisz w pudle?
- Koguta kucharzowi... ekhm... głuchego koguta.
- eee... Kukuryku!
- Jesteś pewien że to kogut? Taki kurzy jakiś... Nieważne, nie zatrzymuję cię.
***
Komnata Czarnego nie była oświetlona, celowo...
- Sprawa wygląda następująco... przewiozę cię przez granicę do Tezehperku... Pod postacią tajnej królewskiej przesyłki... Nikt nie może się dowiedzieć, że jedziemy w inne miejsce. Z tamtejszą Gildią i barmanem z Kufla Goblina wszystko już ustalone... dochowają pozorów. Pokażemy się tylko w Tezehperku i skręcamy na Conseil.
- Zobaczę praw...
- Za szafę!
Do pomieszczenia wszedł dworny kucharz...
- Ubij mi na jutro jakiegoś rynca, nie mam co dodawać do sosu...
- Nie przeszkadzaj... aaa... jutro zrobisz koguta... król chciał... no! do kuchni kaman!.
Kucharz po wyjściu zastanawiał się jak można przeszkodzić w zwyczajnym siedzeniu na fotelu, domyślił się, że Czarny ma jakieś powody, lecz wolał się już nie wtrącać, dla własnego dobra.
Weirshman wyjrzał w stylu Disrerota zza kryjówki, odczekał chwilę, wyszedł. Czarny poczęstował go kawałkiem papieru i piórem. Miał czas aby przemyśleć zawiłą sprawę...
***
Klan Cholernie Gorącej Krwi, swego czasu liczący trzech demonów, jednego czarnoksiężnika i kapelę metalową, pofatygował się przez ocean... Jako wysłannik cesarstwa Gorgloth? Możliwe, czasy u nich były ciężkie, Magfeathakenaini byli coraz bliżej ich granicy, Gorgloth szukał więc sojuszników... na siłę, znając Urisa... I Jeszcze ten dramat Tiny, mąż osierocił małe wtedy dzieci, Vicky i Pierra, szukała pocieszenia... Czarny też przeżył szok tracąc kolegę, umarł na jego oczach... Nie pozwoliło to śledzić dalszych wydarzeń na Wschodnim Kontynencie... dopiero teraz, po siedemnastu latach, zaczął się interesować na nowo tą sprawą, dzięki zleceniu od jednego z członków owego Klanu, Goorroka... widać bardzo się nie lubią z Goolkorem, co dziwnym nie jest, zajął jego stołek... To Goolkor był celem wizyty 17 lat temu na Telborze, szybko przekształcili go w demona, ponoć ten proces nie do końca się powiódł, ale najwydajniej spełnił swoje zadanie, Magfeathakenaini zaczęli się cofać... głośno było wtedy o czterech płomieniach... Gorgloth przejrzało późniejsze plany Klanu, nie pozwoliło się kontrolować przez Urisa. Inny z demonów, zwany Cadavrem z powodu lubości nekromancji wyczuł niepowtarzalną okazję... Poległo wielu z Magfeathakenainów... postanowił się przyłączyć do pokonanych i przedstawić swój plan, przyjęty zresztą przez tamtejszych władców... W Gorgloth natomiast trzech pozostałych demonów z Klanu (czarownik dawno gryzł ziemię po jednej z bitew) dostało rozkaz od cesarza kontrolowania obszarów granicznych, wiedział czym to się skończy, ale wyboru nie miał, wróg z żywimi wspomagany umarłymi był groźnym przeciwnikiem... ale nie to jest istotne... biografia Urisa, Cadavara, Goorroka jest znana, lecz nie Goolkora przykrytego płaszczem tajemnicy... Dlatego trzeba się udać po więcej informacji do Umn Fallon, które mogło być pod kontrolą Goorroka, gdyby target zlecenia nie byłby za dobry w walce...
***
- Jutro o świcie wyruszamy...
-----------------------------------------------------
To be continued...
...
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
"Jak to było z Hydrą"
To było oczywiste, że Jej nie pokona. Nawet heros, nawet półbóg nie miał prawa pokonać Bestii. Nie rozumiał, dlaczego akurat on miał sobie z nią poradzić.
Ciemna jaskinia. Upiorne cienie zmieniały skały w setki twarzy. A każda z nich szeptała: idź do przodu.
Ale on z każdym krokiem czuł się bardziej niepewnie. Rękojeść miecza śliska od potu błyszczała się jak Jej ślepia w mętnym świetle pochodni. Kiedy jeszcze dwoje zaciekawionych oczu bacznie obserwowało każdy jego ruch.
Nie była zaskoczona. To kiedyś musiało nadejść. Teraz ze stoickim spokojem śledziła jego wątłą sylwetkę. Czemu akurat tak? Z ręki tak marnej istoty. Dziwne są ścieżki wyznaczone przez Bogów.
Zbliżał się powoli. Kiedy stanął przed jej obliczem był mniejszy od samego siebie. Ogromne łapy uzbrojone w szpony żółte jak ogień mogły w każdej chwili zrobić porządek z intruzem. W ogromnych łuskach miliony zniekształconych odbić patrzyły się na niego niepewnie. Powietrze było przesiąknięte zapachem amoniaku.
(A więc to już).
Z niepokojem spojrzał na swój miecz. Pomyślał, że lepiej było go zostawić u wrót pieczary.
(To Ty...)
(Wiesz, po co przyszedłem).
(Wiem. Czyń, co każą).
Ogromny łeb schylił się do poziomu przybysza. Widział teraz dokładnie pożółkłe białka Jej oczu przeszyte czarną blizną źrenicy. Patrzyła na niego niemal błagalnie, jakby to od niego zależało. A on nawet nie wie jak.
(Marionetka. Gdybyś chociaż to Ty był tym, który wydał wyrok. Mów, co masz powiedzieć).
- Plugawa Bestio o żmijowym języku. Przyszedłem spełnić wolę bogów.
Oczy przymrużyły się w oczekiwaniu. Gorący oddech stał się nie do zniesienia. Miecz pożółkły od odparowanego potu zaczął parzyć w ręce. Mimo to ściskał go coraz mocniej dopóki nie poczuł, że metal staje się jego niezgrabnym szponem.
- Oto i ja, Bestia Plugawa, kim jesteś śmiałku by niepokoić mnie w czasie spoczynku?
- Jestem Tym, o którym będzie się mówiło, iż zamordował Bestię, co wynurzywszy się z otchłani piekielnych niepokoiła ludzki rodzaj.
(Ciągle nie rozumiem, czemu on, czy nie mogło to być potężniejsze stworzenie?)
Zbliżyła swoją głowę do jego twarzy. Przyjrzała się uważnie kawałkowi metalu, który dzierżył w dłoni. Nieporadny pazur błyszczał złowieszczo.
(Tym narzędziem...).
Ogromna łapa uniosła się i powoli zbliżyła się do klatki piersiowej przybysza. Dawno stępione ostrze delikatnie przejechało po linii jego żeber. Zatrzymało się na mostku. Czuła tłuczenie serca.
(Kiedyś trzeba było zapłacić za swoją nieśmiertelność).
Westchnęła głęboko niemalże go przewracając, po czym wstała powoli wypełniając swoim cielskiem całą pieczarę. Była ogromna. Przedwieczna. Rozprostowawszy kości powoli położyła się z powrotem na słomę pod sobą. Głowę ułożyła na ciemnej kamiennej posadzce nadstawiając kark pod wolę swego kata.
(Na pewno wiesz, co robić?)
Skinął niepewnie.
(Więc skończ to).
Podszedł bliżej. Nie mógł uwierzyć. Bestia spokojnie zamknęła oczy czekając na wypełnienie się woli Bogów. Teraz wszystko należy do niego.
(Zrób to wreszcie... Och, dlaczego skazujesz mnie na takie cierpienia? Chcę tylko spokoju. Zakończ moje czekanie.)
Niepewnie uniósł miecz. Ostatnie chwile wahania zakończyły się z chwilą, kiedy ostrze zazgrzytało o kamienne podłoże. Lepki strumień krwi obmył jego nogi.
Bestia opadła głucho na ziemię pod nią.
Cisza szumiała w jego głowie upojonej zapachem posoki. Jeszcze bez przekonania wpatrywał się w ścierwo nie do końca pewny, czego dokonał.
Ciało poderwało się nerwowo.
- Głupcze!
Wnętrze jaskini przeszył potężny wrzask. Nieludzki okrzyk bólu. Bezgłowa szyja Bestii uniosła się porwana nowym życiem. Spłodziła kolejne dwie głowy.
- Marny! Myślałam, że wiesz! Ten ból...
Ryki spotęgowane ścianami pieczary zadudniły w jego głowie.
- Jak mogłeś, jak śmiesz! Z jakiej racji! Ty, syn Bogów! Klnę Ciebie i ich wolę! Jak boli...
Wystraszony zaczął na oślep wymachiwać klingą. Martwe łby Bestii głucho uderzały o podłoże. Lecz ich miejsce zajmowały kolejne zrodzone w szaleńczym wrzasku.
Przepełniona cierpieniem Bestia wytrąciła ociekający posoką miecz z rąk śmiałka. Odbił się dźwięcznie o ściany jaskini.
- Żałosne stworzenie... Mogłabym Cię zmiażdżyć nieostrożnym ruchem jednej ze swych łap. A jednak...
Westchnęła przytłoczona beznadzieją.
- ...Choć cały świat będzie w Tobie widział mego zabójcę, wiedz, że nie jesteś w stanie mnie zniszczyć. Niech ta myśl ściga Cię na najodleglejszych szczytach Twych zwycięstw, człowieku. Nie znasz bowiem rozwiązania, a gdy ja Ci je wyjawię nie będę Twą ofiarą, lecz samobójcą. Pamiętaj o tym "zwycięzco".
Zaparła się łapami o słomę, kiedy zmęczone łby opadły na kamienie. Jeszcze oszołomiony ledwo usłyszał szept Bestii, Jej ostatni oddech.
(Pochodnia...)
To było oczywiste, że Jej nie pokona. Nawet heros, nawet półbóg nie miał prawa pokonać Bestii. Nie rozumiał, dlaczego akurat on miał sobie z nią poradzić.
Ciemna jaskinia. Upiorne cienie zmieniały skały w setki twarzy. A każda z nich szeptała: idź do przodu.
Ale on z każdym krokiem czuł się bardziej niepewnie. Rękojeść miecza śliska od potu błyszczała się jak Jej ślepia w mętnym świetle pochodni. Kiedy jeszcze dwoje zaciekawionych oczu bacznie obserwowało każdy jego ruch.
Nie była zaskoczona. To kiedyś musiało nadejść. Teraz ze stoickim spokojem śledziła jego wątłą sylwetkę. Czemu akurat tak? Z ręki tak marnej istoty. Dziwne są ścieżki wyznaczone przez Bogów.
Zbliżał się powoli. Kiedy stanął przed jej obliczem był mniejszy od samego siebie. Ogromne łapy uzbrojone w szpony żółte jak ogień mogły w każdej chwili zrobić porządek z intruzem. W ogromnych łuskach miliony zniekształconych odbić patrzyły się na niego niepewnie. Powietrze było przesiąknięte zapachem amoniaku.
(A więc to już).
Z niepokojem spojrzał na swój miecz. Pomyślał, że lepiej było go zostawić u wrót pieczary.
(To Ty...)
(Wiesz, po co przyszedłem).
(Wiem. Czyń, co każą).
Ogromny łeb schylił się do poziomu przybysza. Widział teraz dokładnie pożółkłe białka Jej oczu przeszyte czarną blizną źrenicy. Patrzyła na niego niemal błagalnie, jakby to od niego zależało. A on nawet nie wie jak.
(Marionetka. Gdybyś chociaż to Ty był tym, który wydał wyrok. Mów, co masz powiedzieć).
- Plugawa Bestio o żmijowym języku. Przyszedłem spełnić wolę bogów.
Oczy przymrużyły się w oczekiwaniu. Gorący oddech stał się nie do zniesienia. Miecz pożółkły od odparowanego potu zaczął parzyć w ręce. Mimo to ściskał go coraz mocniej dopóki nie poczuł, że metal staje się jego niezgrabnym szponem.
- Oto i ja, Bestia Plugawa, kim jesteś śmiałku by niepokoić mnie w czasie spoczynku?
- Jestem Tym, o którym będzie się mówiło, iż zamordował Bestię, co wynurzywszy się z otchłani piekielnych niepokoiła ludzki rodzaj.
(Ciągle nie rozumiem, czemu on, czy nie mogło to być potężniejsze stworzenie?)
Zbliżyła swoją głowę do jego twarzy. Przyjrzała się uważnie kawałkowi metalu, który dzierżył w dłoni. Nieporadny pazur błyszczał złowieszczo.
(Tym narzędziem...).
Ogromna łapa uniosła się i powoli zbliżyła się do klatki piersiowej przybysza. Dawno stępione ostrze delikatnie przejechało po linii jego żeber. Zatrzymało się na mostku. Czuła tłuczenie serca.
(Kiedyś trzeba było zapłacić za swoją nieśmiertelność).
Westchnęła głęboko niemalże go przewracając, po czym wstała powoli wypełniając swoim cielskiem całą pieczarę. Była ogromna. Przedwieczna. Rozprostowawszy kości powoli położyła się z powrotem na słomę pod sobą. Głowę ułożyła na ciemnej kamiennej posadzce nadstawiając kark pod wolę swego kata.
(Na pewno wiesz, co robić?)
Skinął niepewnie.
(Więc skończ to).
Podszedł bliżej. Nie mógł uwierzyć. Bestia spokojnie zamknęła oczy czekając na wypełnienie się woli Bogów. Teraz wszystko należy do niego.
(Zrób to wreszcie... Och, dlaczego skazujesz mnie na takie cierpienia? Chcę tylko spokoju. Zakończ moje czekanie.)
Niepewnie uniósł miecz. Ostatnie chwile wahania zakończyły się z chwilą, kiedy ostrze zazgrzytało o kamienne podłoże. Lepki strumień krwi obmył jego nogi.
Bestia opadła głucho na ziemię pod nią.
Cisza szumiała w jego głowie upojonej zapachem posoki. Jeszcze bez przekonania wpatrywał się w ścierwo nie do końca pewny, czego dokonał.
Ciało poderwało się nerwowo.
- Głupcze!
Wnętrze jaskini przeszył potężny wrzask. Nieludzki okrzyk bólu. Bezgłowa szyja Bestii uniosła się porwana nowym życiem. Spłodziła kolejne dwie głowy.
- Marny! Myślałam, że wiesz! Ten ból...
Ryki spotęgowane ścianami pieczary zadudniły w jego głowie.
- Jak mogłeś, jak śmiesz! Z jakiej racji! Ty, syn Bogów! Klnę Ciebie i ich wolę! Jak boli...
Wystraszony zaczął na oślep wymachiwać klingą. Martwe łby Bestii głucho uderzały o podłoże. Lecz ich miejsce zajmowały kolejne zrodzone w szaleńczym wrzasku.
Przepełniona cierpieniem Bestia wytrąciła ociekający posoką miecz z rąk śmiałka. Odbił się dźwięcznie o ściany jaskini.
- Żałosne stworzenie... Mogłabym Cię zmiażdżyć nieostrożnym ruchem jednej ze swych łap. A jednak...
Westchnęła przytłoczona beznadzieją.
- ...Choć cały świat będzie w Tobie widział mego zabójcę, wiedz, że nie jesteś w stanie mnie zniszczyć. Niech ta myśl ściga Cię na najodleglejszych szczytach Twych zwycięstw, człowieku. Nie znasz bowiem rozwiązania, a gdy ja Ci je wyjawię nie będę Twą ofiarą, lecz samobójcą. Pamiętaj o tym "zwycięzco".
Zaparła się łapami o słomę, kiedy zmęczone łby opadły na kamienie. Jeszcze oszołomiony ledwo usłyszał szept Bestii, Jej ostatni oddech.
(Pochodnia...)
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 1
- Rejestracja: sobota, 4 lutego 2006, 18:09
- Lokalizacja: Z Nienacka
- Kontakt:
Czerwono!
I.
Leżała na łóżku, oparta o poduszki, wpatrując się w sufit wzrokiem kompletnie pozbawionym wyrazu. Płytki oddech po dopiero co skończonym szlochaniu, jedna ręka zaciśnięta na pościeli, druga przyciskająca kurczowo do nosa przesączoną już i tak krwią chusteczkę.
...Wpatrując się w sufit. Pusta, bez wyrazu, emocji...
- Pierdolona muszelka!
- Kto to?
...Mrok miękko i powoli otulający pokój. Ciepło, gorąco, niezdrowa harmonia rozpalonej od płaczu twarzy i zesztywniałych nagle ze strachu rąk.
Jej spojrzenie ześlizgnęło się z białego sufitu, ześlizgnęło się wprost w objęcia ciemnego kształtu na ścianie.
Zimny pot na skórze, paraliż,
Jeśli się poruszę, umrę.
- Kto to...?
Dziko dudniące serce, tętno nasycające stężałe powietrze drganiem...
- Ja.
...Niewidzialna ręka zaciskająca się na wnętrznościach, tamująca oddech,
Uduszę się, zabraknie tlenu w hemoglobinie, moja krew będzie bez skutku krążyć po ciele, nie dotleni mózgu, i...
- Ja...?
...Nagle wyostrzone do bólu kształty, krańcowo kontrastowa czerwień zakwitła na miejscu całej reszty kolorów.
Zamykam oczy, zniknie.
Nieznośny, ogłuszający szum w głowie...
- Tak, ty.
II.
Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach. Trzęsła się od płaczu,
Nie mogę, nie wytrzymam, stracę wszystko (jesteś wszystkim)...
- Wszyscy cię zostawią.
...Gorąco, zapach kurzu,
Oddycham, ale nie czuję tlenu, tlenu, chcę moje magiczne O2,
- Pierdolenie!
Nieznośny ból w klatce piersiowej. Głęboko pod nią pulsujące ciężko serce,
Mięsień sercowy pompujący trzy litry czystej krwi (bez tlenu, chcę tlenu) z każdą minutą do każdej komórki ciała.
- Tylko ja tu będę zawsze.
Obezwładniająco paraliżujący strach, skostniałe palce wczepione we włosy, niewidzialne ostrze przeszywające na wylot, zaciśnięte powieki, szum, szum,
„Wyłącz tego winamp’a smarkulo”...
- Zostaw mnie, idź precz, idź...
Niech to sobie pójdzie.
...Nieznośna cisza przerwana nagle wibrowaniem telefonu.
III.
Wpatrzona w ekran monitora i okienko gg, pod palcami znajome lepiej od własnego środka przyciski klawiatury, wyschnięte wargi,
Nie lubię błyszczyków, sklejają usta, grzeczne dziewczynki siedzą cicho,
Ja: jaki kolor ma niebo?
Ja: szybko
Ja: jaki kolor widzisz za oknem
Przyjaciel: niebieski
Ja: u mnie jest czerwony...
Przyjaciel: ee szary
Ja: nie
Ja: nie znowu
Ja: zaczyna się...
Przyjaciel: uspokój się
Ja: nie chcę
Przyjaciel: ciii
Przyjaciel: siedź spokojnie
Przyjaciel: kocham cię ciii
Przyjaciel: oddychaj głęboko...
Przyjaciel: i nie wiem...
Przyjaciel: jesteś?
Ja: ej
Ja: poszło ^^
Leżała na łóżku, oparta o poduszki, wpatrując się w sufit wzrokiem kompletnie pozbawionym wyrazu. Płytki oddech po dopiero co skończonym szlochaniu, jedna ręka zaciśnięta na pościeli, druga przyciskająca kurczowo do nosa przesączoną już i tak krwią chusteczkę.
...Wpatrując się w sufit. Pusta, bez wyrazu, emocji...
- Pierdolona muszelka!
- Kto to?
...Mrok miękko i powoli otulający pokój. Ciepło, gorąco, niezdrowa harmonia rozpalonej od płaczu twarzy i zesztywniałych nagle ze strachu rąk.
Jej spojrzenie ześlizgnęło się z białego sufitu, ześlizgnęło się wprost w objęcia ciemnego kształtu na ścianie.
Zimny pot na skórze, paraliż,
Jeśli się poruszę, umrę.
- Kto to...?
Dziko dudniące serce, tętno nasycające stężałe powietrze drganiem...
- Ja.
...Niewidzialna ręka zaciskająca się na wnętrznościach, tamująca oddech,
Uduszę się, zabraknie tlenu w hemoglobinie, moja krew będzie bez skutku krążyć po ciele, nie dotleni mózgu, i...
- Ja...?
...Nagle wyostrzone do bólu kształty, krańcowo kontrastowa czerwień zakwitła na miejscu całej reszty kolorów.
Zamykam oczy, zniknie.
Nieznośny, ogłuszający szum w głowie...
- Tak, ty.
II.
Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach. Trzęsła się od płaczu,
Nie mogę, nie wytrzymam, stracę wszystko (jesteś wszystkim)...
- Wszyscy cię zostawią.
...Gorąco, zapach kurzu,
Oddycham, ale nie czuję tlenu, tlenu, chcę moje magiczne O2,
- Pierdolenie!
Nieznośny ból w klatce piersiowej. Głęboko pod nią pulsujące ciężko serce,
Mięsień sercowy pompujący trzy litry czystej krwi (bez tlenu, chcę tlenu) z każdą minutą do każdej komórki ciała.
- Tylko ja tu będę zawsze.
Obezwładniająco paraliżujący strach, skostniałe palce wczepione we włosy, niewidzialne ostrze przeszywające na wylot, zaciśnięte powieki, szum, szum,
„Wyłącz tego winamp’a smarkulo”...
- Zostaw mnie, idź precz, idź...
Niech to sobie pójdzie.
...Nieznośna cisza przerwana nagle wibrowaniem telefonu.
III.
Wpatrzona w ekran monitora i okienko gg, pod palcami znajome lepiej od własnego środka przyciski klawiatury, wyschnięte wargi,
Nie lubię błyszczyków, sklejają usta, grzeczne dziewczynki siedzą cicho,
Ja: jaki kolor ma niebo?
Ja: szybko
Ja: jaki kolor widzisz za oknem
Przyjaciel: niebieski
Ja: u mnie jest czerwony...
Przyjaciel: ee szary
Ja: nie
Ja: nie znowu
Ja: zaczyna się...
Przyjaciel: uspokój się
Ja: nie chcę
Przyjaciel: ciii
Przyjaciel: siedź spokojnie
Przyjaciel: kocham cię ciii
Przyjaciel: oddychaj głęboko...
Przyjaciel: i nie wiem...
Przyjaciel: jesteś?
Ja: ej
Ja: poszło ^^
Tęczę ołówkiem, nie zabronisz.
-
- Pomywacz
- Posty: 28
- Rejestracja: piątek, 13 stycznia 2006, 16:43
- Lokalizacja: Zapomniane Krainy
Umieszcanie gdziekolwiek jak najbardziej dozwolone - byleby z podpisem autorki.
"Niesprawiedliwe"
-----------
Stały naprzeciw siebie. Nastroszone ostrzami, huczące stalą, mruczące setkami oddechów. Dwa wielkie cielska zajmowały całą dolinę. Mierzyły się nawzajem tysiącami oczu. Przyozdobione dziesiątkami płócien. Dwa potwory. Jeden kolorowy, drugi szary jak spalona ziemia. Badały się wzajemnie. Szukały słabości u przeciwnika i u siebie. Zaryczały donośnie, każdy wedle swej tradycji, dodając sobie odwagi przed nadchodzącym starciem i wyzywając do boju przeciwnika. Potężna, kolorowa łapa wystrzeliła do przodu. Szare cielsko ugięło się, lecz nie rozerwało. Już po chwili oba ciała zwarły się w śmiertelnych zapasach. Popłynęła pierwsza krew. Dolina dudniła, jakby kowal odwieczny zbudził się w jej korzeniach i podjął pracę zapomnianą. Każdy fragment ciała obu potworów gryzł, szarpał i krwawił.
Jeżeli jacyś bogowie obserwowali te zmagania z góry, widzieli to zapewne jako obraz setki ogników. Piękną kakofonię barw i natężenia światła. W środku jednak światełka gasły, jakby wiatr jakowyś starał się je wszystkie zdmuchnąć.
- Szyk! Utrzymać szyk! – darł się usiłując przekrzyczeć wrzawę
Wojownicy padali zanim dotarły do nich jego słowa. Zaprzestał w końcu prób dowodzenia i włączył się w wir walki. Zabierze z sobą wielu, nim w końcu padnie. Wiedział, że przeżyć może jedynie dzięki niezwykłemu kaprysowi losu. Był jednak wojownikiem. Nie bał się śmierci. Nie chciał dożyć starości w której bezzębny i słaby zdany byłby na łaskę innych. Taka przyszłość napawała go odrazą. Złożyć głowę na ziemi, obok towarzyszy. Z mieczem w ręku i zastygłym okrzykiem bojowym w gardle. Pośród szańca ciał wrogów. Tak. Ponury uśmiech wykrzywił jego twarz skrytą pod hełmem.
Ciepło.
Miejsce gdzie stał zmieniło się w dymiącą dziurę. Spalone szczątki ciał i metalu opadły deszczem na ziemię.
Cios zerwał mu z głowy hełm. Z rozwianymi włosami, zlepionymi krwią i brudem wyglądał jak demon. Bojowy rumak miażdżył kopytami ciżbę przed nim. On niczym żniwiarz szerokimi cięciami pogłębiał wolną przestrzeń po swej lewej i prawej stronie. Od młodości szkolony w swym rzemiośle – zabijaniu. Od świtu, po czarny welon nocy, całą młodość poświęcił się doskonaleniu swych umiejętności. Nie zliczyłby fechmistrzów u których pobierał nauki i których zostawiał za sobą, kiedy niczego nowego nie potrafili go już nauczyć. Nie zliczyłby siniaków i blizn, jakie przy tym pozyskał. I oto nadszedł ten dzień. Dzika radość i adrenalina wywołały prawie ekstatyczne uniesienie. Krzyczał, choć sam nie wiedział co. W oczach płonął mu ogień. Ręce nie znały znużenia, umysł nie dopuszczał do świadomości bólu promieniującego z kilku ran. Wypatrywał kogoś godnego jego umiejętności. Do tej pory ginęli wszyscy, którzy stanęli mu na drodze. W końcu go zobaczył. Organizm wtłoczył w żyły nową dawkę adrenaliny. Postać bogato odziana. Nieruchomo siedząca na wierzchowcu. Zbroja i miecz były czyste, nie nosiły plam krwi. Krzyknął, rzucając wyzwanie przeciwnikowi, choć dzielił go od niego jeszcze jeden szereg wrogich istot. Postać uniosła dłoń, jakby przyjmując wyzwanie. Podniecenie rozpierało go niczym wulkan.
Zakrztusił się.
Z dłoni wypadł miecz.
Ręce odmówiły posłuszeństwa.
Z ust buchnęła krew i zalała pancerz.
Kiedy spadał z konia ze zdumieniem wpatrywał się jeszcze w dymiącą dziurę wybitą w piersi.
Zabójczyni wirowała w swym tańcu. Oba sztylety oblepione matową czerwienią, co chwila znikały w czyimś gardle, wyszukiwały szczelin w pancerzach. Nieuchwytna jak dym. Zdało by się, że tłum wrogów ją zdusi, lecz ona sobie jedynie wiadomą sztuką odnajdywała niewidoczne ścieżki pośród tej ciżby. Delikatne ciało dziewczyny w kilku miejscach naruszone raczej przypadkowymi ciosami, doskonale wygimnastykowane, prężyło się i wyginało w morderczym tańcu. Niekończące się ćwiczenia uczyniły jej ruchy prawie magicznymi.
Cisza.
Bezruch.
Te dwa fakty dotarły do niej jednocześnie. Z tym że to ona przestała się poruszać. Nawet jej oczy zastygły w bezruchu, niepomne na rozkazy umysłu. Siły nieznane trzymały ją w swym uścisku. Zdumieni przeciwnicy, zawahali się jedynie na moment. Nim jej nieruchome ciało zostało przebite, w jej głowie niczym sztandar powiewała jedna myśl. Niesprawiedliwe.
----------
Mroczna Ariadna
"Niesprawiedliwe"
-----------
Stały naprzeciw siebie. Nastroszone ostrzami, huczące stalą, mruczące setkami oddechów. Dwa wielkie cielska zajmowały całą dolinę. Mierzyły się nawzajem tysiącami oczu. Przyozdobione dziesiątkami płócien. Dwa potwory. Jeden kolorowy, drugi szary jak spalona ziemia. Badały się wzajemnie. Szukały słabości u przeciwnika i u siebie. Zaryczały donośnie, każdy wedle swej tradycji, dodając sobie odwagi przed nadchodzącym starciem i wyzywając do boju przeciwnika. Potężna, kolorowa łapa wystrzeliła do przodu. Szare cielsko ugięło się, lecz nie rozerwało. Już po chwili oba ciała zwarły się w śmiertelnych zapasach. Popłynęła pierwsza krew. Dolina dudniła, jakby kowal odwieczny zbudził się w jej korzeniach i podjął pracę zapomnianą. Każdy fragment ciała obu potworów gryzł, szarpał i krwawił.
Jeżeli jacyś bogowie obserwowali te zmagania z góry, widzieli to zapewne jako obraz setki ogników. Piękną kakofonię barw i natężenia światła. W środku jednak światełka gasły, jakby wiatr jakowyś starał się je wszystkie zdmuchnąć.
- Szyk! Utrzymać szyk! – darł się usiłując przekrzyczeć wrzawę
Wojownicy padali zanim dotarły do nich jego słowa. Zaprzestał w końcu prób dowodzenia i włączył się w wir walki. Zabierze z sobą wielu, nim w końcu padnie. Wiedział, że przeżyć może jedynie dzięki niezwykłemu kaprysowi losu. Był jednak wojownikiem. Nie bał się śmierci. Nie chciał dożyć starości w której bezzębny i słaby zdany byłby na łaskę innych. Taka przyszłość napawała go odrazą. Złożyć głowę na ziemi, obok towarzyszy. Z mieczem w ręku i zastygłym okrzykiem bojowym w gardle. Pośród szańca ciał wrogów. Tak. Ponury uśmiech wykrzywił jego twarz skrytą pod hełmem.
Ciepło.
Miejsce gdzie stał zmieniło się w dymiącą dziurę. Spalone szczątki ciał i metalu opadły deszczem na ziemię.
Cios zerwał mu z głowy hełm. Z rozwianymi włosami, zlepionymi krwią i brudem wyglądał jak demon. Bojowy rumak miażdżył kopytami ciżbę przed nim. On niczym żniwiarz szerokimi cięciami pogłębiał wolną przestrzeń po swej lewej i prawej stronie. Od młodości szkolony w swym rzemiośle – zabijaniu. Od świtu, po czarny welon nocy, całą młodość poświęcił się doskonaleniu swych umiejętności. Nie zliczyłby fechmistrzów u których pobierał nauki i których zostawiał za sobą, kiedy niczego nowego nie potrafili go już nauczyć. Nie zliczyłby siniaków i blizn, jakie przy tym pozyskał. I oto nadszedł ten dzień. Dzika radość i adrenalina wywołały prawie ekstatyczne uniesienie. Krzyczał, choć sam nie wiedział co. W oczach płonął mu ogień. Ręce nie znały znużenia, umysł nie dopuszczał do świadomości bólu promieniującego z kilku ran. Wypatrywał kogoś godnego jego umiejętności. Do tej pory ginęli wszyscy, którzy stanęli mu na drodze. W końcu go zobaczył. Organizm wtłoczył w żyły nową dawkę adrenaliny. Postać bogato odziana. Nieruchomo siedząca na wierzchowcu. Zbroja i miecz były czyste, nie nosiły plam krwi. Krzyknął, rzucając wyzwanie przeciwnikowi, choć dzielił go od niego jeszcze jeden szereg wrogich istot. Postać uniosła dłoń, jakby przyjmując wyzwanie. Podniecenie rozpierało go niczym wulkan.
Zakrztusił się.
Z dłoni wypadł miecz.
Ręce odmówiły posłuszeństwa.
Z ust buchnęła krew i zalała pancerz.
Kiedy spadał z konia ze zdumieniem wpatrywał się jeszcze w dymiącą dziurę wybitą w piersi.
Zabójczyni wirowała w swym tańcu. Oba sztylety oblepione matową czerwienią, co chwila znikały w czyimś gardle, wyszukiwały szczelin w pancerzach. Nieuchwytna jak dym. Zdało by się, że tłum wrogów ją zdusi, lecz ona sobie jedynie wiadomą sztuką odnajdywała niewidoczne ścieżki pośród tej ciżby. Delikatne ciało dziewczyny w kilku miejscach naruszone raczej przypadkowymi ciosami, doskonale wygimnastykowane, prężyło się i wyginało w morderczym tańcu. Niekończące się ćwiczenia uczyniły jej ruchy prawie magicznymi.
Cisza.
Bezruch.
Te dwa fakty dotarły do niej jednocześnie. Z tym że to ona przestała się poruszać. Nawet jej oczy zastygły w bezruchu, niepomne na rozkazy umysłu. Siły nieznane trzymały ją w swym uścisku. Zdumieni przeciwnicy, zawahali się jedynie na moment. Nim jej nieruchome ciało zostało przebite, w jej głowie niczym sztandar powiewała jedna myśl. Niesprawiedliwe.
----------
Mroczna Ariadna
- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
Re: Nasze opowiadania
Hmm... Ostatni post wydzieliłem jako temat na forum Rekrutacji do PL. Ten zamykam, bo przestał być potrzebny. Może kiedys jak będę cierpiał na nadmiar czasu to go podzielę odpowiednio i poprzenowszę do odpowiedniego działu.
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...