[Warhammer] Miasteczko Romagen

Wertha
*Aaaaa....! Elzix... I tak nie zapamietam o_O*
Spojrzala na Elzix'a spokojnym, opanowanym wzrokiem. Oparla rece na biodrach i sie zamyslila na chwile. Pochylila nieco glowe i kilka warkoczykow spadlo jej na oczy zakrywajac troche twarz. Odgarnela je szybkim ruchem odrzucajac glowe do tylu i na bok. Przygryzla lekko dolna warge i po paru chwilach rzekla:
- Musimy jeszcze maga znalezc. Ech, szlag by to... Reinhard, nie sluchaj... Szlag by to, kur***wa, chyba sie predzej zaje***bie niz bede wspolpracowac z jakims zafajdanym zboczencem w kiecce... Wrrrr...
Wertha jeszcze przez chwile gderala pod nosem i gdy skonczyla, powiedziala Reinhard'owi, ze moze juz sluchac. Nieco to zdziwilo Elzix'a. A jeszcze bardziej poslusznosc chlopca wobec tej kobiety. Lepiej niz tresowany pies...
- Do hrabiny to jak najszybciej, nie chce tracic calego dnia. A co do zboczencow w kieckach, to tam jakis siedzi. El... moge ci mowic El, prawda? Idz z nim zagadaj, powiedz mu ze jest robota dla Hrabiny za 6 sztuk zlota dziennie... Ja ide sie przebrac, a ty chopcze <do Reinhard'a> idz zesz na milosc Bogow sie wykap! Bo cie przywiaze za kostki do konia i bede wlokla za soba w galopie.... :/
Reinhard pospiesznie sie oddalil wprost do Bill'a proszac go o miske goracej wody. Gdy juz pobiegl do pokoju matki sie umyc, Wertha zagadala karczmarza.
- Masz jeszcze ten moj specjalny stroj? Kiedys dalam ci go na przechowanie, chyba mi sie dzis przyda... Bede chyba pracowac dla Hrabiny... - zakonczyla przyciszajac glos, az zapadla niemal grobowa cisza.
*Aaaaa....! Elzix... I tak nie zapamietam o_O*
Spojrzala na Elzix'a spokojnym, opanowanym wzrokiem. Oparla rece na biodrach i sie zamyslila na chwile. Pochylila nieco glowe i kilka warkoczykow spadlo jej na oczy zakrywajac troche twarz. Odgarnela je szybkim ruchem odrzucajac glowe do tylu i na bok. Przygryzla lekko dolna warge i po paru chwilach rzekla:
- Musimy jeszcze maga znalezc. Ech, szlag by to... Reinhard, nie sluchaj... Szlag by to, kur***wa, chyba sie predzej zaje***bie niz bede wspolpracowac z jakims zafajdanym zboczencem w kiecce... Wrrrr...
Wertha jeszcze przez chwile gderala pod nosem i gdy skonczyla, powiedziala Reinhard'owi, ze moze juz sluchac. Nieco to zdziwilo Elzix'a. A jeszcze bardziej poslusznosc chlopca wobec tej kobiety. Lepiej niz tresowany pies...
- Do hrabiny to jak najszybciej, nie chce tracic calego dnia. A co do zboczencow w kieckach, to tam jakis siedzi. El... moge ci mowic El, prawda? Idz z nim zagadaj, powiedz mu ze jest robota dla Hrabiny za 6 sztuk zlota dziennie... Ja ide sie przebrac, a ty chopcze <do Reinhard'a> idz zesz na milosc Bogow sie wykap! Bo cie przywiaze za kostki do konia i bede wlokla za soba w galopie.... :/
Reinhard pospiesznie sie oddalil wprost do Bill'a proszac go o miske goracej wody. Gdy juz pobiegl do pokoju matki sie umyc, Wertha zagadala karczmarza.
- Masz jeszcze ten moj specjalny stroj? Kiedys dalam ci go na przechowanie, chyba mi sie dzis przyda... Bede chyba pracowac dla Hrabiny... - zakonczyla przyciszajac glos, az zapadla niemal grobowa cisza.

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Zdziwił sie sam, że wstał posłusznie i poszedł w strone "chopa w kiecce". obejrzał sie na Werth. Ona ruchem ręki kazała mu isć dalej. "Taa...znowu ja" - rzucił pod nosem i poszedł do maga. Szybkim krokiem, mijał pół-pijanych i pijanych bardów, bo oni tworzyli tu wiekszosć, a najemnicy i mag...mniejszość. Nie lubił przeciskać sie przez tłum. Nie lubił jak ktoś sie o niego ociera. Szczególnie pijany. Podszedł do maga, i poklepał go po barku.
- Eee...Jesteś magiem? - wolał sie upewnić. - Jeśli tak, to zabieraj sie i idziemy do roboty. A gdzie moje maniery! Elzix jestem! - wyciagnał rękę do maga. - Chcesz pracować za 6 sztuk złota dziennie? Jak tak to czekam przy drzwich, nie śpiesz się, ale nie ociagaj sie za bardzo, nasza współtowarzyszka ma bardzo porywczy charakter, i nie zasłaniaj sie tym, żeś mag, ona juz kilku ubiła. - patrzył na jego szatę. "Cholera! wszyscy maja jakieś wystawne ciuchy, tylko ja wygladam jak ostatnie ciele!"
- Eee...Jesteś magiem? - wolał sie upewnić. - Jeśli tak, to zabieraj sie i idziemy do roboty. A gdzie moje maniery! Elzix jestem! - wyciagnał rękę do maga. - Chcesz pracować za 6 sztuk złota dziennie? Jak tak to czekam przy drzwich, nie śpiesz się, ale nie ociagaj sie za bardzo, nasza współtowarzyszka ma bardzo porywczy charakter, i nie zasłaniaj sie tym, żeś mag, ona juz kilku ubiła. - patrzył na jego szatę. "Cholera! wszyscy maja jakieś wystawne ciuchy, tylko ja wygladam jak ostatnie ciele!"
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."

-
- Tawerniany Trickster
- Posty: 898
- Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 10:35
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Albert: (a nie Artur
)
- Ćśśśs... suma jaką mamy wpłacić, powinna zapewnić nam dostanie się na zaplecze - nie sądzę, żeby taką masę kruszcu chcieli ważyć tutaj, przy wszystkich. Postaraj się zwracać uwagę na jak najwięcej rzeczy: na ile mocne są ściany, drzwi, okna, gdzie może być skarbiec, jak zabezpieczony. I wszystko inne co wyda ci się ważne - to ty jesteś tutaj specem od takich rzeczy. Ja pozerkam trochę na strażników i resztę.
Albert odwraca się i momentalnie przybiera swój zwykły, naburmuszony i raczej tępy wyraz twarzy
- Szanowny panie! - woła najbliższego urzędnika. - Mój pan, Jaśnie Wielmożny Graf de Kostrowitzky chciałby zdapeno... zdopano... złożyć tutaj swoje kosztowności na czas pobytu w mieście. Ten kufer, ten tutaj. Prowadźcie mnie do wagowni, ino zlitujcie się i szybko to uczyńcie, bo zaiste moc tu kruszcu i aż ręce mi mdleją od ciężaru...

- Ćśśśs... suma jaką mamy wpłacić, powinna zapewnić nam dostanie się na zaplecze - nie sądzę, żeby taką masę kruszcu chcieli ważyć tutaj, przy wszystkich. Postaraj się zwracać uwagę na jak najwięcej rzeczy: na ile mocne są ściany, drzwi, okna, gdzie może być skarbiec, jak zabezpieczony. I wszystko inne co wyda ci się ważne - to ty jesteś tutaj specem od takich rzeczy. Ja pozerkam trochę na strażników i resztę.
Albert odwraca się i momentalnie przybiera swój zwykły, naburmuszony i raczej tępy wyraz twarzy
- Szanowny panie! - woła najbliższego urzędnika. - Mój pan, Jaśnie Wielmożny Graf de Kostrowitzky chciałby zdapeno... zdopano... złożyć tutaj swoje kosztowności na czas pobytu w mieście. Ten kufer, ten tutaj. Prowadźcie mnie do wagowni, ino zlitujcie się i szybko to uczyńcie, bo zaiste moc tu kruszcu i aż ręce mi mdleją od ciężaru...

-
- Mat
- Posty: 532
- Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 16:41
- Lokalizacja: Chodzież
- Kontakt:


-
- Majtek
- Posty: 100
- Rejestracja: niedziela, 22 stycznia 2006, 13:06
- Lokalizacja: Zewsząd...
- Kontakt:
Poza sesją: Przepraszam, że mnie nie było, miałem kilka spraw do załatwienia.... Postaram się to nadrobić.
Dagon
- Nie mam nic przeciwko wspólnemu posiłkowi, w końcu towarzystwo mi się przyda. – Powiedział Dagon, po przełknięciu chlebowo - rybnej zawartości jego ust, lekko się uśmiechając. Poczym zrobił miejsce na stole odsuwając wazę na bok. Przez to całe zamieszanie nie zauważył końca rozmowy pomiędzy Werthą, a zapewne (z tego co udało mu się przypadkiem usłyszeć) pijanym mężczyzną. Rzekł do nieznajomego, po uprzednim dokładnym zbadaniu go wzrokiem – Wyglądasz na kapłana. Kim jesteś? – Ale odpowiedzi na to pytanie już się nie doczekał. Podszedł bowiem do niego jakiś mężczyzna wyglądający na korsarza, który dawno nie widział morza. Poklepał go po ramieniu i powiedział coś o pracy i o tym, że przysyła go Werth. Bez zastanawiania się powoli wstał, spakował swoje rzeczy, pożegnał się z nieznajomym zostawiając mu trochę pieniędzy, by zapłacił za zupy, którymi się obaj delektowali. Podchodząc z powrotem do typa, który go zaczepił powiedział spokojnym głosem – Już mogę iść. – Chwycił swoją drewnianą laskę i podążył za nieznajomym.
Dagon
- Nie mam nic przeciwko wspólnemu posiłkowi, w końcu towarzystwo mi się przyda. – Powiedział Dagon, po przełknięciu chlebowo - rybnej zawartości jego ust, lekko się uśmiechając. Poczym zrobił miejsce na stole odsuwając wazę na bok. Przez to całe zamieszanie nie zauważył końca rozmowy pomiędzy Werthą, a zapewne (z tego co udało mu się przypadkiem usłyszeć) pijanym mężczyzną. Rzekł do nieznajomego, po uprzednim dokładnym zbadaniu go wzrokiem – Wyglądasz na kapłana. Kim jesteś? – Ale odpowiedzi na to pytanie już się nie doczekał. Podszedł bowiem do niego jakiś mężczyzna wyglądający na korsarza, który dawno nie widział morza. Poklepał go po ramieniu i powiedział coś o pracy i o tym, że przysyła go Werth. Bez zastanawiania się powoli wstał, spakował swoje rzeczy, pożegnał się z nieznajomym zostawiając mu trochę pieniędzy, by zapłacił za zupy, którymi się obaj delektowali. Podchodząc z powrotem do typa, który go zaczepił powiedział spokojnym głosem – Już mogę iść. – Chwycił swoją drewnianą laskę i podążył za nieznajomym.
Bella Horrida! Bella!
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"

Reinhard
W czasie gdy Reinhard zmywal z siebie smrod i resztki ze stajni, najemniczka odebrala jakas niezwykle cenna skrzyneczke od karczmarza. Byla ona raczej sredniej wielkosci, zrobiona z ciemnego drewna, rzezbiona w motyw polowania na jakiegos kota. Kto mial dobry wzrok, juz z daleka dostrzegl bogactwo szczegolow i wiernosc, z jaka artysta oddal poscig trzech konnych za zwierzeciem. Zarowno mezczyzni na swych ogierach jak i caly las, przez ktory sie przedzierali, wygladaly jak zywe. Nawet sam kot zdawal sie miec za chwile wyskoczyc z rzezby i wciec przez sale w karczmie. Wertha pogladzila dlonia po wieczku skrzynki i usmiechnela sie lekko rozmarzona. Wziela swa wlasnosc pod pache i szybko oddalila sie do swojego pokoju. Po chwili dalo sie slyszec jak z ogromnym impetem i hukiem wywalila Reinhard'a. Zatrzasnela za nim drzwi z taka sila, iz niemal wypadly z zawiasow. Po paru slowach chlopaka otworzyla je i zaraz znowu zamknela... Nie minely dwie minuty, gdy w sali pojawil sie Reinhard trzymajacy swa koszule w dloni i mocujac sie z paskiem u spodni. Kilka kobiet napewno zszokowal widok mlodego, szesnastoletniego, polnagiego mezczyzny. Tym bardziej, iz byl on niesamowicie dobrze zbudowany. Wspaniale rozwiniete miesnie ramion i szerokie bary mogly charakteryzowac przyszlego wojownika. Gdy Reinhard zapial wreszcie pas i nieco wygladzil spodnie w kolorze ciemnego brazu, szybko zalozyl tez koszule. Miala ona o kilka tonow jasniejszy odcien od spodni i lezala na nim doskonale. Jakby robiona na miare.
Chlopak rozejrzal sie po zebranych i poprawiajac jeszcze rekawy podszedl do Elzix'a i maga. Przygladzil wlosy, wprostowal ramiona i oznajmil:
- Wertha powinna zaraz byc gotowa. Panu sie jeszcze nie przedstawilem - zwrocil sie do maga. - Jestem Reinhard.
Wyciagnal dlon w strone mezczyzny.
Wertha
Najemniczka po odebraniu skrzyneczki od Bill'a szybko poszla sie przygotowac. Zupelnie zapomniala, ze aktualnie w jej pokoju myje sie Reinhard... I jakie bylo jej zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi ujrzala swego syna w neglizu! Chyba po raz pierwszy w zyciu Wertha spiekla raka.
Zdenerwowana wbila mordercze spojrzenie w oczy syna i syknela "Precz!" dodajac tez kilka grozb pozbawienia go meskosci, gdyby w ciagu kilku sekund nie opuscil pokoju. Reinhard byl nie mniej zaskoczony naglym wtargnieciem kobiety. Lecz nie zdziwilo go to, ze gdy nie drgnal, najemniczka zlapala go za kark i wywalila na zewnatrz, kompletnie nagiego i mokrego. *Szczescie, ze nie chwycila od razu za miecz...* - pomyslal przerazony. Podszedl do zatrzasnietych drzwi i zapukal cicho proszac matke, zeby dala mu jego ubrania. Wszak nie mogl tak stac na korytarzu i sciecic nagimi posladkami! Wertha cos warknela, otworzyla drzwi i swignela w niego ubraniami, ktorych jeszcze nie widzial. Nie zadajac zbednych pytan Reinhrd poczal sie ubierac. Zadziwiajace bylo to, jak szybko udalo mu sie zaplatac w nogawki...
Wertha usiadla na chwile i poczekala, az rumience na twarzy przestana ja piec. Coz, musiala szczerze przyznac, iz Reinhard wyrosl na kawal porzadnego chlopa... W kazdym calu... Najemniczka potrzasnela glowa, jakby ten ruch mogl wyrzucic te dziwne mysli. Spojrzala na lozko, obok niej lezala otwarta juz skrzyneczka. Przed chwila wyjela stad ubrania dla syna. Teraz byla kolej, by i ona sie przebrala. Wyciagnela reke i ostroznie wyjela czarne spodnie. Delikatny dotyk cielecej skorki oraz skromne hafty wykonane czarna, jedwabna nicia sprawily, ze dreszcz przeszedl jej po plecach. Pogladzila material i powachala go. Pachnial nieco drewnem skrzyneczki i jakimis dalekowschodnimi przyprawami, ktore trzymala razem z ubraniami w malym woreczku. Zapach byl bardzo przyjemny, nieco draznil nos i przyjemnie drapal w podniebienie.
Wertha zrzucila z siebie podrozne ubrania i korzystajac z miski cieplej wody rowniez sie obmyla. Zmoczyla tez lekko wlosy, aby splukac z warkoczykow kurz i brud traktu. Gdy sie osuszyla, wyjela wszystko ze skrzyneczki na lozko i poczela na siebie ubierac. Po pokoju rozniosl sie przyjemny zapach drzewa sandalowego, imbiru, kory, hibiskusa i dzikiej rozy. Nie byl bardzo mocy, aczkolwiek stanowil mila odmiane... Kobieta poprawila jeszcze wlosy, zlapala dwa tuziny warkoczykow do tylu i spiela je na karku srebrna klamra.
Po jakims dobrym kwadransie Elzix wypatrzyl wracajaca Werthe. Najemniczka miala na sobie czerne spodnie o lekko rozszerzonych i haftowanych nogawkach, jasna kremowa koszule o duzych, wygodnych rekawach i czarna kamizelke z wyhaftowanym srebrem herbem rodowym. Na nogach nosila ciemne buty, ktore zapewne nie byly tak wygodne jak wczesniejsze, ale o niebo lepiej sie prezentowaly. I co najwazniejsze, byly czyste... Kobieta w jednej rece trzymala skorzana kurtke, w drugiej swoj miecz w nowej, pieknie zdobionej pochwie. Na szyi najemniczki kolysal sie potezny srebrny lancuch z pieknie wykonanym herbem rodowym. Przedstawial on rysia szczerzacego kly. Nieco rozchylona koszula ukazywala nie tylko wisior, lecz rowniez troche kobiecych wdziekow. Bill na ten widok cicho zagwizdal i usmiechnal sie od ucha do ucha. Wertha podeszla do Reinhard'a, poprawila jego koszule odciagajac ja nieco do tylu na ramiona i podala synowi swoj miecz. Szybkim i plynnym ruchem zarzucila na plecy kurtke, w ktorej klape wbita byla brosza ze znakiem "Szarych Sokolow oraz ranga najemniczki. "Porucznik". Wertha wziela miecz i przewiesila przez plecy. Poprawila pasek, by nie zagniotl jej koszuli i kurtki.
- Gotowi? Jesli tak, to chodzmy od razu. Znam mniej wiecej droge, ale zawsze moge poprosil Bill'a, by jeden z jego pomocnikow nas zaprowadzil... I tak chyba bedzie najlepiej.
Spojrzala na maga i nie podajac mu reki rzekla:
- Jestem Wertha.
Nastepnie odwrocila sie do Elzix'a.
- Moge cie prosic na strone?
W czasie gdy Reinhard zmywal z siebie smrod i resztki ze stajni, najemniczka odebrala jakas niezwykle cenna skrzyneczke od karczmarza. Byla ona raczej sredniej wielkosci, zrobiona z ciemnego drewna, rzezbiona w motyw polowania na jakiegos kota. Kto mial dobry wzrok, juz z daleka dostrzegl bogactwo szczegolow i wiernosc, z jaka artysta oddal poscig trzech konnych za zwierzeciem. Zarowno mezczyzni na swych ogierach jak i caly las, przez ktory sie przedzierali, wygladaly jak zywe. Nawet sam kot zdawal sie miec za chwile wyskoczyc z rzezby i wciec przez sale w karczmie. Wertha pogladzila dlonia po wieczku skrzynki i usmiechnela sie lekko rozmarzona. Wziela swa wlasnosc pod pache i szybko oddalila sie do swojego pokoju. Po chwili dalo sie slyszec jak z ogromnym impetem i hukiem wywalila Reinhard'a. Zatrzasnela za nim drzwi z taka sila, iz niemal wypadly z zawiasow. Po paru slowach chlopaka otworzyla je i zaraz znowu zamknela... Nie minely dwie minuty, gdy w sali pojawil sie Reinhard trzymajacy swa koszule w dloni i mocujac sie z paskiem u spodni. Kilka kobiet napewno zszokowal widok mlodego, szesnastoletniego, polnagiego mezczyzny. Tym bardziej, iz byl on niesamowicie dobrze zbudowany. Wspaniale rozwiniete miesnie ramion i szerokie bary mogly charakteryzowac przyszlego wojownika. Gdy Reinhard zapial wreszcie pas i nieco wygladzil spodnie w kolorze ciemnego brazu, szybko zalozyl tez koszule. Miala ona o kilka tonow jasniejszy odcien od spodni i lezala na nim doskonale. Jakby robiona na miare.
Chlopak rozejrzal sie po zebranych i poprawiajac jeszcze rekawy podszedl do Elzix'a i maga. Przygladzil wlosy, wprostowal ramiona i oznajmil:
- Wertha powinna zaraz byc gotowa. Panu sie jeszcze nie przedstawilem - zwrocil sie do maga. - Jestem Reinhard.
Wyciagnal dlon w strone mezczyzny.
Wertha
Najemniczka po odebraniu skrzyneczki od Bill'a szybko poszla sie przygotowac. Zupelnie zapomniala, ze aktualnie w jej pokoju myje sie Reinhard... I jakie bylo jej zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi ujrzala swego syna w neglizu! Chyba po raz pierwszy w zyciu Wertha spiekla raka.
Zdenerwowana wbila mordercze spojrzenie w oczy syna i syknela "Precz!" dodajac tez kilka grozb pozbawienia go meskosci, gdyby w ciagu kilku sekund nie opuscil pokoju. Reinhard byl nie mniej zaskoczony naglym wtargnieciem kobiety. Lecz nie zdziwilo go to, ze gdy nie drgnal, najemniczka zlapala go za kark i wywalila na zewnatrz, kompletnie nagiego i mokrego. *Szczescie, ze nie chwycila od razu za miecz...* - pomyslal przerazony. Podszedl do zatrzasnietych drzwi i zapukal cicho proszac matke, zeby dala mu jego ubrania. Wszak nie mogl tak stac na korytarzu i sciecic nagimi posladkami! Wertha cos warknela, otworzyla drzwi i swignela w niego ubraniami, ktorych jeszcze nie widzial. Nie zadajac zbednych pytan Reinhrd poczal sie ubierac. Zadziwiajace bylo to, jak szybko udalo mu sie zaplatac w nogawki...
Wertha usiadla na chwile i poczekala, az rumience na twarzy przestana ja piec. Coz, musiala szczerze przyznac, iz Reinhard wyrosl na kawal porzadnego chlopa... W kazdym calu... Najemniczka potrzasnela glowa, jakby ten ruch mogl wyrzucic te dziwne mysli. Spojrzala na lozko, obok niej lezala otwarta juz skrzyneczka. Przed chwila wyjela stad ubrania dla syna. Teraz byla kolej, by i ona sie przebrala. Wyciagnela reke i ostroznie wyjela czarne spodnie. Delikatny dotyk cielecej skorki oraz skromne hafty wykonane czarna, jedwabna nicia sprawily, ze dreszcz przeszedl jej po plecach. Pogladzila material i powachala go. Pachnial nieco drewnem skrzyneczki i jakimis dalekowschodnimi przyprawami, ktore trzymala razem z ubraniami w malym woreczku. Zapach byl bardzo przyjemny, nieco draznil nos i przyjemnie drapal w podniebienie.
Wertha zrzucila z siebie podrozne ubrania i korzystajac z miski cieplej wody rowniez sie obmyla. Zmoczyla tez lekko wlosy, aby splukac z warkoczykow kurz i brud traktu. Gdy sie osuszyla, wyjela wszystko ze skrzyneczki na lozko i poczela na siebie ubierac. Po pokoju rozniosl sie przyjemny zapach drzewa sandalowego, imbiru, kory, hibiskusa i dzikiej rozy. Nie byl bardzo mocy, aczkolwiek stanowil mila odmiane... Kobieta poprawila jeszcze wlosy, zlapala dwa tuziny warkoczykow do tylu i spiela je na karku srebrna klamra.
Po jakims dobrym kwadransie Elzix wypatrzyl wracajaca Werthe. Najemniczka miala na sobie czerne spodnie o lekko rozszerzonych i haftowanych nogawkach, jasna kremowa koszule o duzych, wygodnych rekawach i czarna kamizelke z wyhaftowanym srebrem herbem rodowym. Na nogach nosila ciemne buty, ktore zapewne nie byly tak wygodne jak wczesniejsze, ale o niebo lepiej sie prezentowaly. I co najwazniejsze, byly czyste... Kobieta w jednej rece trzymala skorzana kurtke, w drugiej swoj miecz w nowej, pieknie zdobionej pochwie. Na szyi najemniczki kolysal sie potezny srebrny lancuch z pieknie wykonanym herbem rodowym. Przedstawial on rysia szczerzacego kly. Nieco rozchylona koszula ukazywala nie tylko wisior, lecz rowniez troche kobiecych wdziekow. Bill na ten widok cicho zagwizdal i usmiechnal sie od ucha do ucha. Wertha podeszla do Reinhard'a, poprawila jego koszule odciagajac ja nieco do tylu na ramiona i podala synowi swoj miecz. Szybkim i plynnym ruchem zarzucila na plecy kurtke, w ktorej klape wbita byla brosza ze znakiem "Szarych Sokolow oraz ranga najemniczki. "Porucznik". Wertha wziela miecz i przewiesila przez plecy. Poprawila pasek, by nie zagniotl jej koszuli i kurtki.
- Gotowi? Jesli tak, to chodzmy od razu. Znam mniej wiecej droge, ale zawsze moge poprosil Bill'a, by jeden z jego pomocnikow nas zaprowadzil... I tak chyba bedzie najlepiej.
Spojrzala na maga i nie podajac mu reki rzekla:
- Jestem Wertha.
Nastepnie odwrocila sie do Elzix'a.
- Moge cie prosic na strone?

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Elzix
-Oczywiście... - powiedział jakby w próżnię. Był lekko zszkowany odzieniem swojej znajomej. Przyzwyczaił się do prostego ubioru. A tu tak zmiana! Stał chwile otępiały i zapiął swój płaszcz. "Lepiej żeby nie było widać tego co mam pod spodem i w jakim to jest stanie, a ten płaszcz chyba calkiem całkiem?" - pomyślał i odetchnał. Wiedział, że między magiem, Werth będzie wyglądał jak ostatni bałwan. Ale cóż nie na wyglądaniu polega te praca. "Ale o czym ja myśle! Nie mam chyba większych zmartwień".
-Oczywiście... - powiedział jakby w próżnię. Był lekko zszkowany odzieniem swojej znajomej. Przyzwyczaił się do prostego ubioru. A tu tak zmiana! Stał chwile otępiały i zapiął swój płaszcz. "Lepiej żeby nie było widać tego co mam pod spodem i w jakim to jest stanie, a ten płaszcz chyba calkiem całkiem?" - pomyślał i odetchnał. Wiedział, że między magiem, Werth będzie wyglądał jak ostatni bałwan. Ale cóż nie na wyglądaniu polega te praca. "Ale o czym ja myśle! Nie mam chyba większych zmartwień".
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."

-
- Majtek
- Posty: 100
- Rejestracja: niedziela, 22 stycznia 2006, 13:06
- Lokalizacja: Zewsząd...
- Kontakt:
Dagon:
Idąc za przedziwnym osobnikiem, Dagon był raczej podekscytowany niż zdziwiony zaistniałą sytuacją. Szli tak wzdłuż korytarza prowadzącego do pokoi mieszkalnych karczmy. W międzyczasie dołączył się też do nich Bill, który spojrzawszy na Dagona lekko mrugnął okiem. Mag zrozumiał, że jego stary przyjaciel jest zadowolony z dotychczasowych jego postępów w knajpie chociaż sam sobie zadawał pytanie "Co ja takiego zrobiłem? Zjadłem zupę, fakt była przednia ale gdyby nie ten korsarz przegapiłbym swoją szansę..."- Idąc tak dalej zauważył siłującego się ze swoim strojem półnagiego młodzieńca. Rozśmieszył go ten widok. Pomyślał „ Czy wszyscy muszą chodzić w wieloczęściowych strojach? Nie mogliby ubierać się tak jak magowie? Przecież to o niebo mniej roboty...” Jednak podchodząc coraz bliżej, jego przewodnik dał znak, by się zatrzymać. Skończywszy się ubierać chłopak podszedł, przedstawił się i wyciągnął rękę w stronę maga. Dagon lubił takie osoby. Przyjacielskie, zdecydowane i umiejące się zachować. Uścisnąwszy rękę Reinhardowi odpowiedział – Miło mi. Jestem Dagon, mag z Altdorfu.- Jednocześnie znowu popadł w zamyślenie „Chociaż znam jak na razie tak niewielu ludzi z tych okolic, są oni całkiem inni niż w miastach, które do tej pory odwiedziłem” Korzystając z okazji odwrócił się w stronę korsarza i spytał – A ciebie jak zwą?
W tej samej chwili w drzwiach ukazała się Wertha. Jednak była jakaś inna. Jakby wypiękniała, chociaż i tak była kobietą, której nie dało się nic zarzucić. Na twarzy starego Billa nawet przez chwilę ukazał się mały rumieniec...
Wertha szybko rzuciła swoje imię nie witając się specjalnie, poczym zaprosiła jeszcze nieznajomego korsarza na stronę. Teraz Dagon poczuł, że towarzystwo magów nie bardzo jej pasuje...
Idąc za przedziwnym osobnikiem, Dagon był raczej podekscytowany niż zdziwiony zaistniałą sytuacją. Szli tak wzdłuż korytarza prowadzącego do pokoi mieszkalnych karczmy. W międzyczasie dołączył się też do nich Bill, który spojrzawszy na Dagona lekko mrugnął okiem. Mag zrozumiał, że jego stary przyjaciel jest zadowolony z dotychczasowych jego postępów w knajpie chociaż sam sobie zadawał pytanie "Co ja takiego zrobiłem? Zjadłem zupę, fakt była przednia ale gdyby nie ten korsarz przegapiłbym swoją szansę..."- Idąc tak dalej zauważył siłującego się ze swoim strojem półnagiego młodzieńca. Rozśmieszył go ten widok. Pomyślał „ Czy wszyscy muszą chodzić w wieloczęściowych strojach? Nie mogliby ubierać się tak jak magowie? Przecież to o niebo mniej roboty...” Jednak podchodząc coraz bliżej, jego przewodnik dał znak, by się zatrzymać. Skończywszy się ubierać chłopak podszedł, przedstawił się i wyciągnął rękę w stronę maga. Dagon lubił takie osoby. Przyjacielskie, zdecydowane i umiejące się zachować. Uścisnąwszy rękę Reinhardowi odpowiedział – Miło mi. Jestem Dagon, mag z Altdorfu.- Jednocześnie znowu popadł w zamyślenie „Chociaż znam jak na razie tak niewielu ludzi z tych okolic, są oni całkiem inni niż w miastach, które do tej pory odwiedziłem” Korzystając z okazji odwrócił się w stronę korsarza i spytał – A ciebie jak zwą?
W tej samej chwili w drzwiach ukazała się Wertha. Jednak była jakaś inna. Jakby wypiękniała, chociaż i tak była kobietą, której nie dało się nic zarzucić. Na twarzy starego Billa nawet przez chwilę ukazał się mały rumieniec...
Wertha szybko rzuciła swoje imię nie witając się specjalnie, poczym zaprosiła jeszcze nieznajomego korsarza na stronę. Teraz Dagon poczuł, że towarzystwo magów nie bardzo jej pasuje...
Bella Horrida! Bella!
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Arthur Artois]
Zacząłeś przechadzać się po ulicach miasteczka. Z początku lekko oszałamiał Cię wszędobylski hałas i tłum, ale po pewnym czasie, zmęczony mózg, przestał reagować na otoczenie. Skoro i tak nie chcesz nic z tym zrobić i się pałętasz po mieście to co on się będzie wysilał. Tak więc przyzwyczaiłeś się do tłumu i zacząłeś nawet poruszać się tak, żeby ciągle na kogoś nie wpadać. Zacząłeś zauważać, że na ulicach jest stosunkowo dużo strażników miejskich. Nie rzuca to się tak bardzo w oczy, ze względu na dużą liczbę przybyłych do miasteczka gości. Jednak teraz gdy zacząłeś się wczuwać w rytm miasta, odkryłeś, ze ich jest przerażająca liczba. Jakby wszyscy mieszkańcy miasta pracowali albo bezpośrednio szlachcie, albo zostało kupcami czy karczmarzami, albo wstąpiło do straży miejskiej. Zacząłeś się zastanawiać, jakimi armiami musi dysponować tutejsza szlachta, skoro nie ma nic przeciwko takiemu wzrostu siły militarnej Romagen. Jednak ponieważ nie zamierzałeś się mieszać do tutejszej polityki, problem ten szybko ulotnił się z twojej głowy. Po pewnym czasie, łażenia po mieście, zawędrowałeś z powrotem na rynek. Właściwie miasto nie było zbyt duże i nie ma gdzie po nim łazić. Świeżo nabyta zdolność do w miarę znośnego poruszania się po zatłoczonych ulicach miasta, pozwoliła Ci ujrzeć targ w zupełnie innym świetle. Wcześniej przypominał Ci ogarnięty pożarem burdel, w którym nie wiadomo skąd wzięli się ludzie wciskający Ci jakiś chłam. Tym razem jednak pierwsza myśl jaka pojawiła się na widok targu niosła skojarzenie z siedzibą pełną wściekłych psów , wśród których ktoś porozrzucał klejnoty. Jeśli jest sie wystarczająco ostrożnym i nie pokaże się im własnego strachu, można tam wejść i parę klejnotów zebrać. Jednak jeśli jest się nieprzygotowanym albo zbyt pochłaniają Cię porozrzucane klejnoty, psy rzucą Ci się do gardła. Jeśli będziesz mieć szczęście przeżyć to spotkanie i wyjdziesz ściskając w ręku jeden z klejnotów, to po powrocie w chwale do domu, spostrzeżesz, że trzymasz w garści pomalowany otoczak. Stałeś przez chwilę w miejscu, porażony tymi głębokimi refleksjami i wnioskami jakie Ci przyszły do głowy. Kolejne refleksje byłe zgoła odmiennej natury. Bardzie fizycznej niż umysłowej. Pierwsza w nikłej części wynikała z wcześniejszych rozważań o targu. Mianowicie w burdelu to też już dawno nie byłeś. Ale biorąc pod uwagę ceny pokoi w tym mieście, to byłoby Cię stać najwyżej na bezzębną staruszkę. Przez chwilę twoja wyobraźnia przedstawiła Ci niezbyt przyjemne widoki jej i Ciebie. Na szczęście lekkie mdłości jakie się u Ciebie po chwili objawiły, odegnały te obrazy tam gdzie ich miejsce, czyli w mroki podświadomości, tworząc nowe zasoby ewentualnych twoich przyszłych koszmarów. Druga refleksja była już mniej szkodliwa dla twojego zdrowia psychicznego. Mianowicie poczułeś niesamowite, silne i wymagające natychmiastowej reakcji parcie na pęcherz. Z lekkim przerażeniem w oczach rozejrzałeś się po okolicy w poszukiwaniu, małego, dającego szczęście budyneczku, z serduszkiem na drzwiach. Jednak twoje wytrzeszczone oczy niczego takiego nie zauważyły. Nie wiedziałeś jak zareagują przechodnie na ulżenie sobie na środku ulicy więc zrobiłeś jedyna rozsądną rzecz jaką mogłeś. Popędziłeś do najbliższej knajpy. Czynność którą wykonałeś, po wskazaniu przez zapytanego gospodarza odpowiedniego pomieszczenia, jest tak pospolita, że nie będę jej opisywał ...
CDN ...
[Thorgal i Albert]
Cała sala była oświetlona kandelabrami i pochodniami. Pomimo braku okien, wszystko było w niej widać jak na dłoni. Na zawołanie Alberta natychmiast podszedł jeden z pracowników banku. Uśmiechnął się uprzejmie, uśmiechem wygłodniałego rekina i cicho się zapytał, czy w skrzyneczce jest dużo waluty. Po otrzymaniu mało uprzejmej odpowiedzi, że tak, okraszonej w dodatku paroma co bardziej soczystymi zwrotami, zebranymi w zakątkach całego świata, pracownik się zmył a jego miejsce zajął, mający nadwagę i czytający wcześniej książkę osobnik.
- Och przepraszam bardzo panów, za tego gamonia. Jestem Borios d'Vicaroy. Zajmuję się wpłatami. Za chwilę podjedzie tu ten pacan z wózkiem i będzie mógł pan ulżyć swoim rękom.
Jak na zawołanie zjawił się „pacan” z poręcznym wózkiem. Albert z ulgą postawił na nim skrzyneczkę. Następnie odgonił ręką „pacana” i sam wziął się za sterowanie wózkiem. Borios nic nie powiedział na ten temat tylko, zgromił wzrokiem pracownika za przeszkadzanie klientom i ręką wskazał, że powinniście udać się za nim na zaplecze. Okazało się, że prowadzi was do jednych z drzwi po lewej stronie. Przedostatnich od wejścia i drugich patrząc od przeciwległej wejściu ściany. Z bliska widać, że drzwi są zrobione z grubego drewna. Jednak z tego co zauważyliście, zamykane są na pojedynczy, pospolity zamek. Weszliście do małego, ciemnego pomieszczenia. Po prawej stronie znajduje się duża waga. Przy ścianie na wprost znajduje się solidny stół z dokładną wagą szalkową, mnóstwem porozrzucanych odważników, skomplikowanym liczydłem, paroma szufelkami, dziwnymi prętami i szpachlami. Do tego, na stole znajduje się duże szkło powiększające, szczypczyki, nóż, coś przypominającego małe imadło i talerz z nadjedzoną kanapką. Za stołem siedzi chudy osobnik i coś przeżuwa, prawdopodobnie tą kanapkę. Wydaje się wam, że albo kanapka jest twarda albo osobnik nie ma już zbyt dużo zębów. Wszytko jest oświetlone przez duży żyrandol oraz stojący na stole świecznik. Podjechaliście wózkiem do stołu. Borios z trudem (i widocznym zadowoleniem) przeniósł skrzynkę na stół.
- Ten tutaj Arni, za chwilkę zajmie się przeliczeniem ilości zdeponowanych przez was pieniędzy. Jest znany z dokładności i bezbłędnego wykrywania fałszywek. Ręczę, że w tym czasie nie zginą wam ani jeden miedziak. Ani jeden okruszek z monety, nie ma prawa odpaść z waszych pieniędzy. Może w międzyczasie, zamiast siedzieć tu i patrzeć na to jak Arni pracuje, mają panowie ochotę na coś do jedzenia lub picia? Na piętrze mamy bardzo wygodne pomieszczenia. Idealne gdy będą panowie czekać na zakończenie przeliczania. ...
[Nadiel]
Hmm, sprawa zrobiła się coraz to ciekawsza. Nagle i mag zaczął im być potrzebny. To chyba przyszła twoja okazja, na rozpoczęcie wypełnianie misji. Na czymkolwiek by ona polegała. Cały czas jedząc w spokoju zupę rybną, zastanawiałeś się jak się dołączyć do tej dziwnej gromady. Zdecydowanie za dużo wśród nich twarzy, które pamiętasz ze snu. Jednak ten mag jest trochę dziwny. Widać po nich było, że jeszcze się nie zbierają a on już wstał i zostawił tą niedojedzoną zupę. Może mu nie smakowała? Dziwne, bo jest bardzo dobra. Chyba ten najemnik, który odkupił ode mnie zioła rzeczywiście przekazał je Billowi. Czujesz tu smak i zapach między innymi oregano. W spokoju kontynuowałeś likwidację zupy w talerzu, gdy nagle pojawiła się twoja szansa na zahaczenie o najemników. Do gospody wszedł najemnik, który odkupił od Ciebie zioła. Ponieważ siedziałeś prawie, że w samym wejściu od razu Cię zauważył. Skinął Ci uprzejmie głową. Gdy przechodził koło Ciebie, gestem go zaprosiłeś na zwolnione przed chwilą przez maga miejsce.
- Siadaj ze mną. Nie zdążyłem Ci podziękować za pomoc na targu. I widzę, że rzeczywiście tak jak mówiłeś sprezentowałeś zioła właścicielowi tej karczmy. - zacząłeś rozmowę.
Najemnik się widocznie odprężył i nawet uśmiechnął.
- A już się bałem, że jesteś tu, żeby mnie oskarżyć o to, że Cię oszukałem na targu. Robię się ostatnio strasznie nerwowy. Powinienem iść na urlop. Skoro jednak nie masz do mnie żadnych pretensji, z przyjemnością będę Ci dotrzymywał towarzystwa. Dobra ta zupa?
[Wertha]
Schodząc do karczmy, kątem oka zauważyłaś, jakąś znajomą gębę siedzącą tuż obok waszych miejsc. Ta na wpół znajoma gęba siedziała, na miejscu zajmowanym wcześniej przez maga i gadała razem z facetem wyglądającym na coś pomiędzy łowcą a kapłanem. Zauważyłaś także, że je zupę rybną. *Coś ona dzisiaj strasznie popularna jakoś. Może w końcu dowieźli świeże ryby?* - myślisz.
[Mangalee]
Śpiesznie oddalając się od zbrojnych, zaczęłaś zaczynać zacierać za sobą ślady. Na tym paskudnym świecie, nikomu nie można ufać. Kto wie, może specjalnie Cię puścili, żeby móc teraz rozpocząć polowanie? Na szczęście nie zauważyłaś, żeby mieli jakieś psy czy coś. A samych ludzi można zmylić. Co prawda nie słyszałaś odgłosów rozpoczynającej się pogoni, ale to właśnie różni ludzi dożywających później starości od tych zbyt ufnych. Małe zabezpieczenie się nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Przezorny zawsze ubezpieczony. Lepiej dmuchać na zimne. I cholera, ale więcej ludowych przysłów nie pamiętałaś. Jednak te parę wystarczyło, żeby się wzmocnić psychicznie, podbudować sobie ego i przekonać do jak najstaranniejszego ukrywania swoich śladów. Powodowało to co prawda, że poruszałaś się wolniej niż powinnaś, jednak nikt Ci przecież nie kazał iść cały czas po linii prostej na kierunku, w którym zaczęłaś się wycofywać od zbrojnych. Zaczęłaś więc kluczyć. Po pewnym czasie, gdy wciąż jedynymi odgłosami jakie docierały do twoich uszu był odgłosy żyjącego lasu, uznałaś, że albo genialnie zatarłaś ślady albo nie wyruszył za tobą żaden pościg. W zasadzie nieważne skoro efekt ten sam. Tak więc przestałaś się martwić o prześladowców i już dużo spokojniejszym krokiem udałaś się w stronę miasteczka. Po drodze, zaczęłaś odczuwać zarówno duży spokój jak i pewne zaciekawienie tym co przekazał Ci Nadiel. Ten spacer może nie był najmądrzejszą rzeczą jaką ostatnio zrobiłaś ale nie był też najgłupszą. Już od dawna lepiej się czułaś w lesie niż w mieście. Ten szelest wiatru w koronach drzew. Ciche odgłosy konarów. Ostrożne kroki jakiegoś roślinożercy. Jeszcze cichsze jakiegoś polującego na nie drapieżnika. To bardzo uspokajało. Po wydawało by się krótkim czasie wyszłaś z lasu i twoim oczom ukazało się Romagen. Było już sporo po południu.
[Rabe]
Sługa skłonił Ci się ociupinę.
-Tak, szanowny graf pytał się o Ciebie panie. Czeka na parterze w salonie.
Poza sesją:
Rabe i Wertha: Przepraszam, że tak krótko odpowiedziałem, ale skończyła mnie się wena twórcza. Obiecuję poprawę
Elhix: A gdzie masz być? Jesteś tam gdzie ostatnio byłeś, czyli obok powozu przed domem hrabiny w Romagen. Graf Apollinaire po skończeniu rozmowy z magiem poprosił Cię na słówko na bok.
Zacząłeś przechadzać się po ulicach miasteczka. Z początku lekko oszałamiał Cię wszędobylski hałas i tłum, ale po pewnym czasie, zmęczony mózg, przestał reagować na otoczenie. Skoro i tak nie chcesz nic z tym zrobić i się pałętasz po mieście to co on się będzie wysilał. Tak więc przyzwyczaiłeś się do tłumu i zacząłeś nawet poruszać się tak, żeby ciągle na kogoś nie wpadać. Zacząłeś zauważać, że na ulicach jest stosunkowo dużo strażników miejskich. Nie rzuca to się tak bardzo w oczy, ze względu na dużą liczbę przybyłych do miasteczka gości. Jednak teraz gdy zacząłeś się wczuwać w rytm miasta, odkryłeś, ze ich jest przerażająca liczba. Jakby wszyscy mieszkańcy miasta pracowali albo bezpośrednio szlachcie, albo zostało kupcami czy karczmarzami, albo wstąpiło do straży miejskiej. Zacząłeś się zastanawiać, jakimi armiami musi dysponować tutejsza szlachta, skoro nie ma nic przeciwko takiemu wzrostu siły militarnej Romagen. Jednak ponieważ nie zamierzałeś się mieszać do tutejszej polityki, problem ten szybko ulotnił się z twojej głowy. Po pewnym czasie, łażenia po mieście, zawędrowałeś z powrotem na rynek. Właściwie miasto nie było zbyt duże i nie ma gdzie po nim łazić. Świeżo nabyta zdolność do w miarę znośnego poruszania się po zatłoczonych ulicach miasta, pozwoliła Ci ujrzeć targ w zupełnie innym świetle. Wcześniej przypominał Ci ogarnięty pożarem burdel, w którym nie wiadomo skąd wzięli się ludzie wciskający Ci jakiś chłam. Tym razem jednak pierwsza myśl jaka pojawiła się na widok targu niosła skojarzenie z siedzibą pełną wściekłych psów , wśród których ktoś porozrzucał klejnoty. Jeśli jest sie wystarczająco ostrożnym i nie pokaże się im własnego strachu, można tam wejść i parę klejnotów zebrać. Jednak jeśli jest się nieprzygotowanym albo zbyt pochłaniają Cię porozrzucane klejnoty, psy rzucą Ci się do gardła. Jeśli będziesz mieć szczęście przeżyć to spotkanie i wyjdziesz ściskając w ręku jeden z klejnotów, to po powrocie w chwale do domu, spostrzeżesz, że trzymasz w garści pomalowany otoczak. Stałeś przez chwilę w miejscu, porażony tymi głębokimi refleksjami i wnioskami jakie Ci przyszły do głowy. Kolejne refleksje byłe zgoła odmiennej natury. Bardzie fizycznej niż umysłowej. Pierwsza w nikłej części wynikała z wcześniejszych rozważań o targu. Mianowicie w burdelu to też już dawno nie byłeś. Ale biorąc pod uwagę ceny pokoi w tym mieście, to byłoby Cię stać najwyżej na bezzębną staruszkę. Przez chwilę twoja wyobraźnia przedstawiła Ci niezbyt przyjemne widoki jej i Ciebie. Na szczęście lekkie mdłości jakie się u Ciebie po chwili objawiły, odegnały te obrazy tam gdzie ich miejsce, czyli w mroki podświadomości, tworząc nowe zasoby ewentualnych twoich przyszłych koszmarów. Druga refleksja była już mniej szkodliwa dla twojego zdrowia psychicznego. Mianowicie poczułeś niesamowite, silne i wymagające natychmiastowej reakcji parcie na pęcherz. Z lekkim przerażeniem w oczach rozejrzałeś się po okolicy w poszukiwaniu, małego, dającego szczęście budyneczku, z serduszkiem na drzwiach. Jednak twoje wytrzeszczone oczy niczego takiego nie zauważyły. Nie wiedziałeś jak zareagują przechodnie na ulżenie sobie na środku ulicy więc zrobiłeś jedyna rozsądną rzecz jaką mogłeś. Popędziłeś do najbliższej knajpy. Czynność którą wykonałeś, po wskazaniu przez zapytanego gospodarza odpowiedniego pomieszczenia, jest tak pospolita, że nie będę jej opisywał ...
CDN ...
[Thorgal i Albert]
Cała sala była oświetlona kandelabrami i pochodniami. Pomimo braku okien, wszystko było w niej widać jak na dłoni. Na zawołanie Alberta natychmiast podszedł jeden z pracowników banku. Uśmiechnął się uprzejmie, uśmiechem wygłodniałego rekina i cicho się zapytał, czy w skrzyneczce jest dużo waluty. Po otrzymaniu mało uprzejmej odpowiedzi, że tak, okraszonej w dodatku paroma co bardziej soczystymi zwrotami, zebranymi w zakątkach całego świata, pracownik się zmył a jego miejsce zajął, mający nadwagę i czytający wcześniej książkę osobnik.
- Och przepraszam bardzo panów, za tego gamonia. Jestem Borios d'Vicaroy. Zajmuję się wpłatami. Za chwilę podjedzie tu ten pacan z wózkiem i będzie mógł pan ulżyć swoim rękom.
Jak na zawołanie zjawił się „pacan” z poręcznym wózkiem. Albert z ulgą postawił na nim skrzyneczkę. Następnie odgonił ręką „pacana” i sam wziął się za sterowanie wózkiem. Borios nic nie powiedział na ten temat tylko, zgromił wzrokiem pracownika za przeszkadzanie klientom i ręką wskazał, że powinniście udać się za nim na zaplecze. Okazało się, że prowadzi was do jednych z drzwi po lewej stronie. Przedostatnich od wejścia i drugich patrząc od przeciwległej wejściu ściany. Z bliska widać, że drzwi są zrobione z grubego drewna. Jednak z tego co zauważyliście, zamykane są na pojedynczy, pospolity zamek. Weszliście do małego, ciemnego pomieszczenia. Po prawej stronie znajduje się duża waga. Przy ścianie na wprost znajduje się solidny stół z dokładną wagą szalkową, mnóstwem porozrzucanych odważników, skomplikowanym liczydłem, paroma szufelkami, dziwnymi prętami i szpachlami. Do tego, na stole znajduje się duże szkło powiększające, szczypczyki, nóż, coś przypominającego małe imadło i talerz z nadjedzoną kanapką. Za stołem siedzi chudy osobnik i coś przeżuwa, prawdopodobnie tą kanapkę. Wydaje się wam, że albo kanapka jest twarda albo osobnik nie ma już zbyt dużo zębów. Wszytko jest oświetlone przez duży żyrandol oraz stojący na stole świecznik. Podjechaliście wózkiem do stołu. Borios z trudem (i widocznym zadowoleniem) przeniósł skrzynkę na stół.
- Ten tutaj Arni, za chwilkę zajmie się przeliczeniem ilości zdeponowanych przez was pieniędzy. Jest znany z dokładności i bezbłędnego wykrywania fałszywek. Ręczę, że w tym czasie nie zginą wam ani jeden miedziak. Ani jeden okruszek z monety, nie ma prawa odpaść z waszych pieniędzy. Może w międzyczasie, zamiast siedzieć tu i patrzeć na to jak Arni pracuje, mają panowie ochotę na coś do jedzenia lub picia? Na piętrze mamy bardzo wygodne pomieszczenia. Idealne gdy będą panowie czekać na zakończenie przeliczania. ...
[Nadiel]
Hmm, sprawa zrobiła się coraz to ciekawsza. Nagle i mag zaczął im być potrzebny. To chyba przyszła twoja okazja, na rozpoczęcie wypełnianie misji. Na czymkolwiek by ona polegała. Cały czas jedząc w spokoju zupę rybną, zastanawiałeś się jak się dołączyć do tej dziwnej gromady. Zdecydowanie za dużo wśród nich twarzy, które pamiętasz ze snu. Jednak ten mag jest trochę dziwny. Widać po nich było, że jeszcze się nie zbierają a on już wstał i zostawił tą niedojedzoną zupę. Może mu nie smakowała? Dziwne, bo jest bardzo dobra. Chyba ten najemnik, który odkupił ode mnie zioła rzeczywiście przekazał je Billowi. Czujesz tu smak i zapach między innymi oregano. W spokoju kontynuowałeś likwidację zupy w talerzu, gdy nagle pojawiła się twoja szansa na zahaczenie o najemników. Do gospody wszedł najemnik, który odkupił od Ciebie zioła. Ponieważ siedziałeś prawie, że w samym wejściu od razu Cię zauważył. Skinął Ci uprzejmie głową. Gdy przechodził koło Ciebie, gestem go zaprosiłeś na zwolnione przed chwilą przez maga miejsce.
- Siadaj ze mną. Nie zdążyłem Ci podziękować za pomoc na targu. I widzę, że rzeczywiście tak jak mówiłeś sprezentowałeś zioła właścicielowi tej karczmy. - zacząłeś rozmowę.
Najemnik się widocznie odprężył i nawet uśmiechnął.
- A już się bałem, że jesteś tu, żeby mnie oskarżyć o to, że Cię oszukałem na targu. Robię się ostatnio strasznie nerwowy. Powinienem iść na urlop. Skoro jednak nie masz do mnie żadnych pretensji, z przyjemnością będę Ci dotrzymywał towarzystwa. Dobra ta zupa?
[Wertha]
Schodząc do karczmy, kątem oka zauważyłaś, jakąś znajomą gębę siedzącą tuż obok waszych miejsc. Ta na wpół znajoma gęba siedziała, na miejscu zajmowanym wcześniej przez maga i gadała razem z facetem wyglądającym na coś pomiędzy łowcą a kapłanem. Zauważyłaś także, że je zupę rybną. *Coś ona dzisiaj strasznie popularna jakoś. Może w końcu dowieźli świeże ryby?* - myślisz.
[Mangalee]
Śpiesznie oddalając się od zbrojnych, zaczęłaś zaczynać zacierać za sobą ślady. Na tym paskudnym świecie, nikomu nie można ufać. Kto wie, może specjalnie Cię puścili, żeby móc teraz rozpocząć polowanie? Na szczęście nie zauważyłaś, żeby mieli jakieś psy czy coś. A samych ludzi można zmylić. Co prawda nie słyszałaś odgłosów rozpoczynającej się pogoni, ale to właśnie różni ludzi dożywających później starości od tych zbyt ufnych. Małe zabezpieczenie się nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Przezorny zawsze ubezpieczony. Lepiej dmuchać na zimne. I cholera, ale więcej ludowych przysłów nie pamiętałaś. Jednak te parę wystarczyło, żeby się wzmocnić psychicznie, podbudować sobie ego i przekonać do jak najstaranniejszego ukrywania swoich śladów. Powodowało to co prawda, że poruszałaś się wolniej niż powinnaś, jednak nikt Ci przecież nie kazał iść cały czas po linii prostej na kierunku, w którym zaczęłaś się wycofywać od zbrojnych. Zaczęłaś więc kluczyć. Po pewnym czasie, gdy wciąż jedynymi odgłosami jakie docierały do twoich uszu był odgłosy żyjącego lasu, uznałaś, że albo genialnie zatarłaś ślady albo nie wyruszył za tobą żaden pościg. W zasadzie nieważne skoro efekt ten sam. Tak więc przestałaś się martwić o prześladowców i już dużo spokojniejszym krokiem udałaś się w stronę miasteczka. Po drodze, zaczęłaś odczuwać zarówno duży spokój jak i pewne zaciekawienie tym co przekazał Ci Nadiel. Ten spacer może nie był najmądrzejszą rzeczą jaką ostatnio zrobiłaś ale nie był też najgłupszą. Już od dawna lepiej się czułaś w lesie niż w mieście. Ten szelest wiatru w koronach drzew. Ciche odgłosy konarów. Ostrożne kroki jakiegoś roślinożercy. Jeszcze cichsze jakiegoś polującego na nie drapieżnika. To bardzo uspokajało. Po wydawało by się krótkim czasie wyszłaś z lasu i twoim oczom ukazało się Romagen. Było już sporo po południu.
[Rabe]
Sługa skłonił Ci się ociupinę.
-Tak, szanowny graf pytał się o Ciebie panie. Czeka na parterze w salonie.
Poza sesją:
Rabe i Wertha: Przepraszam, że tak krótko odpowiedziałem, ale skończyła mnie się wena twórcza. Obiecuję poprawę

Elhix: A gdzie masz być? Jesteś tam gdzie ostatnio byłeś, czyli obok powozu przed domem hrabiny w Romagen. Graf Apollinaire po skończeniu rozmowy z magiem poprosił Cię na słówko na bok.

-
- Kok
- Posty: 1115
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Hrubieszów

Wertha
Najemniczka troche poszperala w myslach i pamieci. Tak, poznala juz tego mezczyzne. Konkurencja :/. Spojrzala na niego badawczym wzrokiem. Postrzal sie od ostatniego spotkania. *Kiedy to bylo? Z cztery.. nie.. piec lat temu..* Gdy podszedl do niej Elzix mial tak glupia i otepiala mine, ze chwile poczekala, az chlopak ochlonie. Jego reakcja na jej wyglad troche ja rozdraznila, dolna powieka kilka razy zadrgala. Wertha przywolala na twarz wymuszony usmiech, ktory wyszedl raczej jak skrzywienie u psa ze wscieklizna, ktory na dodatek dostal szczekoscicku na nodze swej ofiary...
- Mam dla ciebie zaliczke, 6 zlotych monet. Wole oddac ci je od razu, zeby pozniej nie bylo zadnych niedomowien. Ani podejrzen o przywlaszczenie. Poza tym... chyba ci sie bardziej przydadza :>
To mowiac wykonala zgrabny gest. Lewa reka odgarnela kurtke odsloniajac swoj bok i pas, obrucila biodro do tylu i prawa dlonia siegnela do sakiewki. Wyjela szesc zlotych monet i podala Elzix'owi. Chlopak przez caly czas sledzil jej ruchy i na moment zatrzymal swoj wzrok na ciezkim srebrnym wisiorze z herbem rodowym. Stamtad jakos oczy same mu splynely nieco nizej, wprost na rozchylona koszule Werthy. Moze zazwyczaj tego nie bylo widac, ale byla ona kobieta z krwi i kosci...
Lekko zmieszany tym "odkryciem" podniosl wzrok na twarz najemniczki i zobaczyl wzrok, ktorym moznaby usmiercic cala armie. Nerwowo przelknal sline. Postanowil sie nie odzywac i tak zrobilo mu sie sucho w ustach oraz gardle. Zapewne nie wydobylby teraz z siebie glosu...
- Twoje pieniadze - na wpol syknela na wpol warknela wyciagajac ponownie dlon a taka szybkoscia i agresja, ze mimowolnie Elzix zrobil unik uciekajac kilka krokow do tylu.
Najemniczka troche poszperala w myslach i pamieci. Tak, poznala juz tego mezczyzne. Konkurencja :/. Spojrzala na niego badawczym wzrokiem. Postrzal sie od ostatniego spotkania. *Kiedy to bylo? Z cztery.. nie.. piec lat temu..* Gdy podszedl do niej Elzix mial tak glupia i otepiala mine, ze chwile poczekala, az chlopak ochlonie. Jego reakcja na jej wyglad troche ja rozdraznila, dolna powieka kilka razy zadrgala. Wertha przywolala na twarz wymuszony usmiech, ktory wyszedl raczej jak skrzywienie u psa ze wscieklizna, ktory na dodatek dostal szczekoscicku na nodze swej ofiary...
- Mam dla ciebie zaliczke, 6 zlotych monet. Wole oddac ci je od razu, zeby pozniej nie bylo zadnych niedomowien. Ani podejrzen o przywlaszczenie. Poza tym... chyba ci sie bardziej przydadza :>
To mowiac wykonala zgrabny gest. Lewa reka odgarnela kurtke odsloniajac swoj bok i pas, obrucila biodro do tylu i prawa dlonia siegnela do sakiewki. Wyjela szesc zlotych monet i podala Elzix'owi. Chlopak przez caly czas sledzil jej ruchy i na moment zatrzymal swoj wzrok na ciezkim srebrnym wisiorze z herbem rodowym. Stamtad jakos oczy same mu splynely nieco nizej, wprost na rozchylona koszule Werthy. Moze zazwyczaj tego nie bylo widac, ale byla ona kobieta z krwi i kosci...
Lekko zmieszany tym "odkryciem" podniosl wzrok na twarz najemniczki i zobaczyl wzrok, ktorym moznaby usmiercic cala armie. Nerwowo przelknal sline. Postanowil sie nie odzywac i tak zrobilo mu sie sucho w ustach oraz gardle. Zapewne nie wydobylby teraz z siebie glosu...
- Twoje pieniadze - na wpol syknela na wpol warknela wyciagajac ponownie dlon a taka szybkoscia i agresja, ze mimowolnie Elzix zrobil unik uciekajac kilka krokow do tylu.

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Elzix
Spojrzał przed siebie, czuł się dość głupio. Wiedział przecież jaka jest Werth. Na otwartej dłoni leżało 6 złotych monet, spojrzał na nie mimowolnie. "8 złotych monet, 4 srebrniki i 15 miedziaków, to wszytkie pieniedze jakie mam...", pomyślał i zacisnął mocno dłoń. Zgrabnym ruchem ręki poluzował sakiewkę, wrzucił tam te 6 złotych monet i ściśle zawiazał. Nadal było mu głupio. Nie chciało mu sie nawet siebie tłumaczyć, w swoich oczach oczywiście. Stał, w tym wyświechtanym płaszczu, gdyby nie zarys rękojeści miecz u lewego boku, nikt nie ujrzałby w nim najemnika. "Kilka lat pracy w tym fachu, i coraz gorzej wyglądam". Idzie w stronę Billa. Gdy jest już blisko pyta:
- Bill, mam prośbę. Mógłbyś wskazać mi drogę do najbliższego sklepu czy targowiska, z jakąś odzieżą? Widzisz w jakim jestem stanie...A jak mamy iść do hrabiny to chciałbym wyglądać lepiej niż teraz. Jeśli można to żeby ten handlarz do ktorego wskażesz mi drogę, nie był za drogi, bo na bycie rozrzutnym mnie nie stać... - powiedział to jakby zrezygnowanym tonem.
Spojrzał przed siebie, czuł się dość głupio. Wiedział przecież jaka jest Werth. Na otwartej dłoni leżało 6 złotych monet, spojrzał na nie mimowolnie. "8 złotych monet, 4 srebrniki i 15 miedziaków, to wszytkie pieniedze jakie mam...", pomyślał i zacisnął mocno dłoń. Zgrabnym ruchem ręki poluzował sakiewkę, wrzucił tam te 6 złotych monet i ściśle zawiazał. Nadal było mu głupio. Nie chciało mu sie nawet siebie tłumaczyć, w swoich oczach oczywiście. Stał, w tym wyświechtanym płaszczu, gdyby nie zarys rękojeści miecz u lewego boku, nikt nie ujrzałby w nim najemnika. "Kilka lat pracy w tym fachu, i coraz gorzej wyglądam". Idzie w stronę Billa. Gdy jest już blisko pyta:
- Bill, mam prośbę. Mógłbyś wskazać mi drogę do najbliższego sklepu czy targowiska, z jakąś odzieżą? Widzisz w jakim jestem stanie...A jak mamy iść do hrabiny to chciałbym wyglądać lepiej niż teraz. Jeśli można to żeby ten handlarz do ktorego wskażesz mi drogę, nie był za drogi, bo na bycie rozrzutnym mnie nie stać... - powiedział to jakby zrezygnowanym tonem.
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Elzix]
Bill zamyślił się na chwilkę, podrapał po głowie i Ci odpowiedział.
- Jeśli chcesz taniego sklepu, to będzie mały problem. Jeśli nie zauważyłeś jest święto i wszystkie ceny są zabójczo wyniesione w górę. Jeśli masz jakieś obycie ze sprzedawcami i raczej nie boisz się, że Ci wcisną kit, to możesz poszukać czegoś na targu. Jeśli się dobrze potargujesz to możesz za w miarę przyzwoitą cenę uzyskać tam bardzo dobrej jakości ubranie. Jeśli nie chcesz ryzykować to chyba mogę Ci polecić jednego krawca. Nie jest tani ale ma jedną poważną zaletę, jest starym zrzędą i uparciuchem. Ma w nosie całe to święto i ceny utrzymuje przez cały rok na tym samym poziomie. Więc jak na stan dzisiejszy, przejście się do niego może być rozsądnym posunięciem. Jednak uważaj jak będziesz z nim rozmawiać. Może się okazać, że jak go zdenerwujesz to kichnie na twoje pieniądze i wywali Cię na zbity pysk na ulicę. Jednak ubrania od niego są w bardzo dobrym stanie. Radziłbym Ci zaryzykować. Tylko nie zapomnij przyjść tu potem i mi opowiedzieć jak było.
Słuchając karczmarza, zerknąłeś przypadkiem na syna Werthy, Reihard'a. Ponownie wydał Ci się lekko znajomy. Może to być wrażenie wywołane jego podobieństwem do matki jednak czujesz, że jest tu coś jeszcze. Zwracasz ponownie wzrok na Billa. I nagle czujesz jak zaskakują Ci jakieś klepki w głowie. Jeśli by tak odjąć Billowi jakieś piętnaście, dwadzieścia lat, okazałoby się, że jest strasznie podobny do syna Werthy! Spojrzałeś się jeszcze raz, żeby się upewnić. Ten sam nos. Oczy Reinhsrd ma po matce. Jednak budowa ciała, to jak stoi z założonymi rękoma. Wzrok jakim omiata salę. Cholera jest naprawdę podobny do Billa.
[Rabe]
Skierowałeś swe kroki do salonu na parterze. Gdy zapukałeś i wszedłeś okazało się, że graf siedzi w olbrzymim fotelu i popija jedno z win hrabiny. Salon jest dosyć duży, z jednym olbrzymim oknem, wychodzącym na ulicę. W tej chwili okno jest zasłonięte wymyślnymi biało-czerwonymi firanami. Na podłodze salonu położony jest gruby, mięsisty, kasztanowy dywan. Wszystkie znajdujące się w salonie meble wykonane z dobrego gatunkowo dębu. Całe są zdobione rzeźbieniami. Niektóre rzeźbienia są skromne, niektóre wymyślne. Wszystkie jednak są wykonane w sposób świadczący o smaku hrabiny. Patrząc od wejścia do salonu, po lewej stronie znajduje się ogromna zajmująca całą ścianę biblioteczka. Przy ścianie przeciwległej drzwiom znajduje się szafeczka ze szklankami, kieliszkami oraz barkiem. Dwa fotele (w jednym z nich siedzi Apollinaire) znajdują się na środku pokoju, przy biblioteczce. Obok nich jest mały rzeźbiony stolik, na którym znajduje sie teraz zapalony świecznik i otwarta butelka wina. Całą ścianę po prawej stronie zajmuje okno.
Bill zamyślił się na chwilkę, podrapał po głowie i Ci odpowiedział.
- Jeśli chcesz taniego sklepu, to będzie mały problem. Jeśli nie zauważyłeś jest święto i wszystkie ceny są zabójczo wyniesione w górę. Jeśli masz jakieś obycie ze sprzedawcami i raczej nie boisz się, że Ci wcisną kit, to możesz poszukać czegoś na targu. Jeśli się dobrze potargujesz to możesz za w miarę przyzwoitą cenę uzyskać tam bardzo dobrej jakości ubranie. Jeśli nie chcesz ryzykować to chyba mogę Ci polecić jednego krawca. Nie jest tani ale ma jedną poważną zaletę, jest starym zrzędą i uparciuchem. Ma w nosie całe to święto i ceny utrzymuje przez cały rok na tym samym poziomie. Więc jak na stan dzisiejszy, przejście się do niego może być rozsądnym posunięciem. Jednak uważaj jak będziesz z nim rozmawiać. Może się okazać, że jak go zdenerwujesz to kichnie na twoje pieniądze i wywali Cię na zbity pysk na ulicę. Jednak ubrania od niego są w bardzo dobrym stanie. Radziłbym Ci zaryzykować. Tylko nie zapomnij przyjść tu potem i mi opowiedzieć jak było.
Słuchając karczmarza, zerknąłeś przypadkiem na syna Werthy, Reihard'a. Ponownie wydał Ci się lekko znajomy. Może to być wrażenie wywołane jego podobieństwem do matki jednak czujesz, że jest tu coś jeszcze. Zwracasz ponownie wzrok na Billa. I nagle czujesz jak zaskakują Ci jakieś klepki w głowie. Jeśli by tak odjąć Billowi jakieś piętnaście, dwadzieścia lat, okazałoby się, że jest strasznie podobny do syna Werthy! Spojrzałeś się jeszcze raz, żeby się upewnić. Ten sam nos. Oczy Reinhsrd ma po matce. Jednak budowa ciała, to jak stoi z założonymi rękoma. Wzrok jakim omiata salę. Cholera jest naprawdę podobny do Billa.
[Rabe]
Skierowałeś swe kroki do salonu na parterze. Gdy zapukałeś i wszedłeś okazało się, że graf siedzi w olbrzymim fotelu i popija jedno z win hrabiny. Salon jest dosyć duży, z jednym olbrzymim oknem, wychodzącym na ulicę. W tej chwili okno jest zasłonięte wymyślnymi biało-czerwonymi firanami. Na podłodze salonu położony jest gruby, mięsisty, kasztanowy dywan. Wszystkie znajdujące się w salonie meble wykonane z dobrego gatunkowo dębu. Całe są zdobione rzeźbieniami. Niektóre rzeźbienia są skromne, niektóre wymyślne. Wszystkie jednak są wykonane w sposób świadczący o smaku hrabiny. Patrząc od wejścia do salonu, po lewej stronie znajduje się ogromna zajmująca całą ścianę biblioteczka. Przy ścianie przeciwległej drzwiom znajduje się szafeczka ze szklankami, kieliszkami oraz barkiem. Dwa fotele (w jednym z nich siedzi Apollinaire) znajdują się na środku pokoju, przy biblioteczce. Obok nich jest mały rzeźbiony stolik, na którym znajduje sie teraz zapalony świecznik i otwarta butelka wina. Całą ścianę po prawej stronie zajmuje okno.

Wertha
Po skonczonej rozmowie, lekko podjudzona, podeszla do syna. Stanela przy stoliku, gdzie razem z kaplanem siedzial ten znajomy typek. Spojrzala nan jeszcze raz i az ja uderzylo. Zachwiala sie na nogach i prawie krzyknela:
- Thomas?!
Zamrugala kilka razy, jakby nie wierzac wlasnym oczom. Zmierzyla go wzrokiem od pasa w gore (wszak siedzial i reszte zaslanial stol
) i przez jej twarz przebiegl wyraz zaklopotania. Patrzac mu caly czas w oczy przysunela sobie krzeslo i usiadla obok niego.
- Och, nie spodziewalam sie tu ciebie ujrzec. Dawno, nawet bardzo dawno sie nie widzielismy... Co tam u ciebie slychac? <odkaszlnela i nerwowym ruchem pogladzila koszule>
Tom tez byl nieco zdziwiony, lecz usmiechnal sie szeroko na widok swej dawnej kochanki. Polozyl dlon na jej kolanie i cos zaczal mowic gladzac ja delikatnie po nodze w gore uda, ale ona jakby byla myslami w innym miejscu. Przygladala mu sie nerwowo i nad czyms usilnie rozmyslala. W pewnej chwili wstala gwaltownie zrzucajac tym samym jego reke i szybko rzekla:
- Wydaje mi sie... ze musze ci cos powiedziec... Ale wolalabym na osobnosci... Moze... pojdziemy do mojego pokoju?
Wypowiedzenie slow przychodzilo jej z duzym trudem. Rzucila ukradkiem spojrzenie w strone Bill'a. Ojjj dzialo sie zle, bardzo zle.
Po skonczonej rozmowie, lekko podjudzona, podeszla do syna. Stanela przy stoliku, gdzie razem z kaplanem siedzial ten znajomy typek. Spojrzala nan jeszcze raz i az ja uderzylo. Zachwiala sie na nogach i prawie krzyknela:
- Thomas?!
Zamrugala kilka razy, jakby nie wierzac wlasnym oczom. Zmierzyla go wzrokiem od pasa w gore (wszak siedzial i reszte zaslanial stol

- Och, nie spodziewalam sie tu ciebie ujrzec. Dawno, nawet bardzo dawno sie nie widzielismy... Co tam u ciebie slychac? <odkaszlnela i nerwowym ruchem pogladzila koszule>
Tom tez byl nieco zdziwiony, lecz usmiechnal sie szeroko na widok swej dawnej kochanki. Polozyl dlon na jej kolanie i cos zaczal mowic gladzac ja delikatnie po nodze w gore uda, ale ona jakby byla myslami w innym miejscu. Przygladala mu sie nerwowo i nad czyms usilnie rozmyslala. W pewnej chwili wstala gwaltownie zrzucajac tym samym jego reke i szybko rzekla:
- Wydaje mi sie... ze musze ci cos powiedziec... Ale wolalabym na osobnosci... Moze... pojdziemy do mojego pokoju?
Wypowiedzenie slow przychodzilo jej z duzym trudem. Rzucila ukradkiem spojrzenie w strone Bill'a. Ojjj dzialo sie zle, bardzo zle.

-
- Marynarz
- Posty: 343
- Rejestracja: wtorek, 10 stycznia 2006, 17:54
- Numer GG: 6299855
- Lokalizacja: Kraków
Rabe
- Myśle grafie, że najwyższy czas na rozmowę. Wiem, że chodzi o akcję przeciwko jednemu z rodów. Nie znam jednak szczegółów. Jeśli mam byc pomocny potrzebuję więcej wiadomości. Znam miasto, pozwoliłem sobie na zaangażowanie kilkoro ludzi, ale nie moge dalej działać po omacku. Teraz twój ruch pomyślał. Zobaczymy na ile jesteś szczery.
- Myśle grafie, że najwyższy czas na rozmowę. Wiem, że chodzi o akcję przeciwko jednemu z rodów. Nie znam jednak szczegółów. Jeśli mam byc pomocny potrzebuję więcej wiadomości. Znam miasto, pozwoliłem sobie na zaangażowanie kilkoro ludzi, ale nie moge dalej działać po omacku. Teraz twój ruch pomyślał. Zobaczymy na ile jesteś szczery.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Wertha i inni w knajpie]
Na twarzy najemnika pojawiło się zdziwienie. Rzucił pytające spojrzenie Billowi, ale ten tylko wzruszył ramionami. Skoro tak najemnik wstał i ruszył za nagle zdenerwowaną Werthą do pokoju. Dziwne, pierwszy raz widział, żeby najemniczka była tak zdenerwowana. Gdy znaleźli się już w pokoju Werthy ta starannie zamknęła drzwi i z dziwnym wyrazem twarzy zwróciła się do niego. ...
Na twarzy najemnika pojawiło się zdziwienie. Rzucił pytające spojrzenie Billowi, ale ten tylko wzruszył ramionami. Skoro tak najemnik wstał i ruszył za nagle zdenerwowaną Werthą do pokoju. Dziwne, pierwszy raz widział, żeby najemniczka była tak zdenerwowana. Gdy znaleźli się już w pokoju Werthy ta starannie zamknęła drzwi i z dziwnym wyrazem twarzy zwróciła się do niego. ...
