Dział głębszych przemyśleń
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Dział głębszych przemyśleń
zachęcam do pisania w tym temacie, wszystkich którzy potrafia oderwać sie od rzeczywistości i czasem zagłębic się w pytania czysto filozoficzne czy tez egzystencjonalne. Może ktoś ma przemyslenia którymi chcialby się podzielić lub lepiej mu się formułuje myśli piszac właśnie. albo poprostu chce coś napisać (coś plynacego z serca czy głębi ducha)
Niech te złote myśli srebrem zakrapiane będą dla nas odskocznią od prozy codzienności jakże czasem monotonnej.
Niech te złote myśli srebrem zakrapiane będą dla nas odskocznią od prozy codzienności jakże czasem monotonnej.
-
- Kok
- Posty: 928
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 19:37
- Numer GG: 1692393
- Lokalizacja: Świnoujście - Koszalin -Szczecin
- Kontakt:
Pamiętnik Szalonego Alkoholika
Dzień 1
Budzę się rano w dziwnym pomieszczeniu. Pełnym pustego emocjonalnie żółto-czarnego wystroju,który przytłacza duszę miotającą się po całym ciele. Duszę, która wie jedynie tysiąc genialnych pomysłów na idealną śmierć. Powolną, bolesną, lecz wyrafinowaną z nutką pomysłowości i szeroko pojętego dekadentyzmu. Pierwszym mym ruchem, zaraz po poczuciu coraz potężniejszych i nader natrętnie rytmicznie powtarzających się uderzeń serca, jest wielka wędrówka ręki po całym otoczeniu wszystkich wielkich równin, gór i dolin tworzonych przez wszystkie poduszki, kołdrę i prześcieradło. Co za bezsensowna egzystencja myślę sobie, po czym jednym zdecydowanym ruchem chwytam komórkę by zobaczyć, co mam na dziś zaplanowane. Następną mą operacją jest próba wyczucia, w której butelce po ostatniej nocy coś zostało, a gdy ja znajduję wylewam cała zawartość na twarz, próbując trafić w usta spragnione boskiej cieczy.
Kim jestem? A po co komu taka wiedza! Obywatel zwykły państwa o kaczym herbie, co zamiast odwagi do działania woli się upajać własną marną egzystencją. Oczywiście takie działanie do niczego nie prowadzi, no może oprócz nasilającego się głodu myśli - potrzeby samospełnienia czy chociażby normalnego życia utraty.
Podobno ewolucja nie działa nigdy wstecz. Nigdy nie pozbawia dany typ istot cech już nabytych, tak jest na przykład u węży, które to zamiast całkowicie zostać pozbawione swych kończyn na rzecz prawdziwie sprawnego i idealnie przystowanego ciała do środowiska, w którym żyją, dostały szansę na ewentualne ponowne przystosowanie się do korzystania z nich, gdyż kończyny jedynie są na tyle mocno osłabione u tego gatunku, że stanowią tylko małe „wyrostki”, który to nie spełnia praktycznie żadnej funkcji, ale nadal pozostaje jako część ciała.
A więc jak można wytłumaczyć to nasze zjawisko narodu orłów, które to swymi potężnymi uderzeniami skrzydeł potrafiło pokonywać hordy niewiernych? Gdzie są te dzioby nasze, które kąsały wszelakich wrogów jedynej słusznej wiary, która dawała nam siłę, potęgę i poważanie na całym ówcześnie znanym świecie? Co się stało z tymi pazurami, co wydrapywały oczy tym, co zapomnieli o ojczyźnie i zdradzali tylekroć, lecz mimo tego nigdy nie udało im się zwyciężyć? Czemu nasze serca wielkie, bogate w tyle pozytywnych cech takich jak miłość, dobroć, gościnność, pomoc bliźnim, odwaga i poświęcenie, stały się tak drobne i małe niczym serca kurcząt, które to w strachu przed cieniem własnym ukrywają się gdzie tylko się da, a jedynymi ich myślami odbiegającymi od owego strachu dążą do nienawiści, zawiści i pożądaniu tego, co ma osoba znajdująca się w naszym otoczeniu, nasz bliźni, często nawet i krewny…
Wspominam wczorajszy wieczór, kiedy to szef z kilkoma kumplami z roboty przyleźli do mnie znienacka i zabrali mnie na miasto. Wylądowaliśmy w ładnym lokalu, trochę za różowym, a i oświetlenie też nie najciekawsze tam było, nazbyt jaskrawe, ale za to ładnie komponowało się z Koryntu nastolatkami, piętnasto - szesnastoletnimi, kręcącymi się tu i ówdzie, a to obsługując coraz to nowszych klientów, a to tańcząc na odpowiedniej platformie w nader wymyślnych strojach.
Spoglądając na nie myślę sobie o najstarszym zawodzie świata, czym on jest i jak bardzo moralnie sprzeczny według myśli mych rodaków, którzy to jednak coraz częściej podziwiają jego piękno… Eh, kolejny paradoks tego świata w którym dane nam było się wychować…
Wstaje od stołu, przepraszam zgromadzonych. Idę do kibla i jeszcze w drodze słyszę wielki okrzyk z ich stolika dolatujący do mych uszu, która od razu kojarzy mi się z tą starą piosenką,. Jak ona szła? Chyba jakoś tak:
„Później wyśnimy sen kolorowy sen malowany
Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany…
My pełni wiary, choć łeb nam ciąży, ciąży jak ołów,
Ze żadna siła nas nie pogrąży…
ORŁÓW, SOKOŁÓW!!!!!!!!”
Opieram się delikatnie o ścianę coraz szybciej próbując przegnać myśl o bezmyślności całej tej sytuacji i fatum które nas ogarnia, które nie pozwala nam normalnie żyć.
Podnoszę się niezgrabnie, ubieram w to, co leży na podłodze po niechlujnym rzuceniu tuż przed położeniem się do snu i idę naprzód, w stronę lustra, by poprawić potarganą przez poduszkę fryzurę i krawat, krzywo leżący na koszuli pod marynarką. Po chwili wychodzę bez słowa do pracy…
Ciężki jest los urzędnika państwowego…
Dzień 1
Budzę się rano w dziwnym pomieszczeniu. Pełnym pustego emocjonalnie żółto-czarnego wystroju,który przytłacza duszę miotającą się po całym ciele. Duszę, która wie jedynie tysiąc genialnych pomysłów na idealną śmierć. Powolną, bolesną, lecz wyrafinowaną z nutką pomysłowości i szeroko pojętego dekadentyzmu. Pierwszym mym ruchem, zaraz po poczuciu coraz potężniejszych i nader natrętnie rytmicznie powtarzających się uderzeń serca, jest wielka wędrówka ręki po całym otoczeniu wszystkich wielkich równin, gór i dolin tworzonych przez wszystkie poduszki, kołdrę i prześcieradło. Co za bezsensowna egzystencja myślę sobie, po czym jednym zdecydowanym ruchem chwytam komórkę by zobaczyć, co mam na dziś zaplanowane. Następną mą operacją jest próba wyczucia, w której butelce po ostatniej nocy coś zostało, a gdy ja znajduję wylewam cała zawartość na twarz, próbując trafić w usta spragnione boskiej cieczy.
Kim jestem? A po co komu taka wiedza! Obywatel zwykły państwa o kaczym herbie, co zamiast odwagi do działania woli się upajać własną marną egzystencją. Oczywiście takie działanie do niczego nie prowadzi, no może oprócz nasilającego się głodu myśli - potrzeby samospełnienia czy chociażby normalnego życia utraty.
Podobno ewolucja nie działa nigdy wstecz. Nigdy nie pozbawia dany typ istot cech już nabytych, tak jest na przykład u węży, które to zamiast całkowicie zostać pozbawione swych kończyn na rzecz prawdziwie sprawnego i idealnie przystowanego ciała do środowiska, w którym żyją, dostały szansę na ewentualne ponowne przystosowanie się do korzystania z nich, gdyż kończyny jedynie są na tyle mocno osłabione u tego gatunku, że stanowią tylko małe „wyrostki”, który to nie spełnia praktycznie żadnej funkcji, ale nadal pozostaje jako część ciała.
A więc jak można wytłumaczyć to nasze zjawisko narodu orłów, które to swymi potężnymi uderzeniami skrzydeł potrafiło pokonywać hordy niewiernych? Gdzie są te dzioby nasze, które kąsały wszelakich wrogów jedynej słusznej wiary, która dawała nam siłę, potęgę i poważanie na całym ówcześnie znanym świecie? Co się stało z tymi pazurami, co wydrapywały oczy tym, co zapomnieli o ojczyźnie i zdradzali tylekroć, lecz mimo tego nigdy nie udało im się zwyciężyć? Czemu nasze serca wielkie, bogate w tyle pozytywnych cech takich jak miłość, dobroć, gościnność, pomoc bliźnim, odwaga i poświęcenie, stały się tak drobne i małe niczym serca kurcząt, które to w strachu przed cieniem własnym ukrywają się gdzie tylko się da, a jedynymi ich myślami odbiegającymi od owego strachu dążą do nienawiści, zawiści i pożądaniu tego, co ma osoba znajdująca się w naszym otoczeniu, nasz bliźni, często nawet i krewny…
Wspominam wczorajszy wieczór, kiedy to szef z kilkoma kumplami z roboty przyleźli do mnie znienacka i zabrali mnie na miasto. Wylądowaliśmy w ładnym lokalu, trochę za różowym, a i oświetlenie też nie najciekawsze tam było, nazbyt jaskrawe, ale za to ładnie komponowało się z Koryntu nastolatkami, piętnasto - szesnastoletnimi, kręcącymi się tu i ówdzie, a to obsługując coraz to nowszych klientów, a to tańcząc na odpowiedniej platformie w nader wymyślnych strojach.
Spoglądając na nie myślę sobie o najstarszym zawodzie świata, czym on jest i jak bardzo moralnie sprzeczny według myśli mych rodaków, którzy to jednak coraz częściej podziwiają jego piękno… Eh, kolejny paradoks tego świata w którym dane nam było się wychować…
Wstaje od stołu, przepraszam zgromadzonych. Idę do kibla i jeszcze w drodze słyszę wielki okrzyk z ich stolika dolatujący do mych uszu, która od razu kojarzy mi się z tą starą piosenką,. Jak ona szła? Chyba jakoś tak:
„Później wyśnimy sen kolorowy sen malowany
Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany…
My pełni wiary, choć łeb nam ciąży, ciąży jak ołów,
Ze żadna siła nas nie pogrąży…
ORŁÓW, SOKOŁÓW!!!!!!!!”
Opieram się delikatnie o ścianę coraz szybciej próbując przegnać myśl o bezmyślności całej tej sytuacji i fatum które nas ogarnia, które nie pozwala nam normalnie żyć.
Podnoszę się niezgrabnie, ubieram w to, co leży na podłodze po niechlujnym rzuceniu tuż przed położeniem się do snu i idę naprzód, w stronę lustra, by poprawić potarganą przez poduszkę fryzurę i krawat, krzywo leżący na koszuli pod marynarką. Po chwili wychodzę bez słowa do pracy…
Ciężki jest los urzędnika państwowego…
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
musze powiedzieć ze przeczytałem no i jestem Mile ba bardzo mile zaskoczony i cos zrozumialem Artosie cos hyba ważnego mhmm wiesz powiem szczeze ciesze sie ze przeczytalem i niewiem czy powineinem czekac na dalsze zapiski wkoncu to ...mhmm sam wiesz najlepiej..
bez zazotow -ścielo mnie z nóg i nimal na kolana powaliło ... cos mi to przypomniało...
bez zazotow -ścielo mnie z nóg i nimal na kolana powaliło ... cos mi to przypomniało...
-
- Kok
- Posty: 928
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 19:37
- Numer GG: 1692393
- Lokalizacja: Świnoujście - Koszalin -Szczecin
- Kontakt:
Milutko
Ale spokojnie, ja już wcześniej pisałem, że zbieżność osób i sytuacji do życia codziennego jest przypadkowa Przede wszystkim w końcu chciałem oddać me osobiste przemyślenia, pomysły i obserwacje, których nagromadziło się przez te wszystkie lata dość sporo, a że dla większości po jednym odcinku by to nie było zrozumiałe, no to będę musiał rozwijać swą myśl, jeszcze przez przynajmniej parę razy ;D Może ktoś pojmie oprócz nas
Ale spokojnie, ja już wcześniej pisałem, że zbieżność osób i sytuacji do życia codziennego jest przypadkowa Przede wszystkim w końcu chciałem oddać me osobiste przemyślenia, pomysły i obserwacje, których nagromadziło się przez te wszystkie lata dość sporo, a że dla większości po jednym odcinku by to nie było zrozumiałe, no to będę musiał rozwijać swą myśl, jeszcze przez przynajmniej parę razy ;D Może ktoś pojmie oprócz nas
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Z pamiętnika schizofrenika.
Bo wszystkim się wydaje, że uśmiech załatwia sprawę, a przecież śmiejemy się przez łzy. Zasłaniamy się za pozorną radością by nie odsłonić swego nagiego i upokarzającego wnętrza.
Jestem jak ten papier, który poeta zgniótł w kłąb i cisnął nim w kąt. Bo proza życia znów okazała się niewłaściwa... i myśli spisane w liryce rozmywają się pośród wersów zapaćkanych wspomnieniem...
Bo wszystkim się wydaje, że uśmiech goi rany, a przecież to on właśnie rani najbardziej w wspomnieniach...
Bo wszystkim się wydaje, że uśmiech załatwia sprawę, a przecież śmiejemy się przez łzy. Zasłaniamy się za pozorną radością by nie odsłonić swego nagiego i upokarzającego wnętrza.
Jestem jak ten papier, który poeta zgniótł w kłąb i cisnął nim w kąt. Bo proza życia znów okazała się niewłaściwa... i myśli spisane w liryce rozmywają się pośród wersów zapaćkanych wspomnieniem...
Bo wszystkim się wydaje, że uśmiech goi rany, a przecież to on właśnie rani najbardziej w wspomnieniach...
-
- Tawerniak
- Posty: 386
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 14:56
- Numer GG: 5450570
- Lokalizacja: Bielsko-Biała/Kraków
- Kontakt:
Świetny temat! Obu panom gratuleję. Taki sposob wyrażanie myśli jest przede wszystkim naturalny, i (przynajmniej dla mnie) najbardziej wartosciowy. Czeski pisarz - Bohumil Hrabal - jedne z najlepszych swoich ksiazek pisal w pierwszej osobie. Ich fabulę tylko pozornie mozna nazwac fikcyjna: swiat i losy bohaterow były mieszanka prawdziwych wydarzen oraz jego wlasnych przemyslen i fantazji.
mam tez cos takiego, w prawdzie sprzed 2 lat.. ale niech bedzie
Podobno rozkreca sie dopiero przy 3 liscie...
Listy 2004
List 1.
Najgorszym wysiłkiem jest ten poranny, kiedy muszę otworzyć oczy, które, wydaje się, tak zapuchły przez noc, że nic nie można ich otworzyć na czas dłuższy niż jedną chwilę. A i ta chwila wystarczy żeby pieczenie przebiło się przez jeszcze na wpół majaczące widzenia senne, te które najciekawsze są właśnie wtedy, gdy częściowo stają się świadomym śnieniem. Tak właśnie zmęczony o poranku... przerzucam tony kołdry. Jak zwykle po plecach przebiega dreszcz wywołany zimnem, tym nieznośnym trzeźwym chłodem. Siadam na łóżku, przez mgłę widzę poduszę i wiem, że to jest jedna z tych nielicznych chwil kiedy doznaję złudzenia, że nie chcę, nie pragnę niczego innego, żadnej miłości, nawet zbawienia, chcę tylko z powrotem utonąć w tym puchu. Kładę się ponownie, ale już tylko na krótką chwilkę. Odrywam się od łóżka i śpiąc jeszcze przepływam, raczej przedzieram się przez niewidzialne ściany do łazienki – tam odkręcam ciepłą wodę, wiem, zimna jest w takich wypadkach lepsza, ale tego bym już nie zniósł. Przemywam oczy. Wstałem. Widzę, że Jestem. Jak wiele zdrowia kosztuje mnie bezproblemowa codzienność dostatniego życia w wolnym kraju. A to dopiero początek.
List 2.
Kolejne uderzenie. Zwykle pierwsze bywa najsilniejsze, jednak każde kolejne jest na swój sposób wyjątkowe. Pierwsze ogarnia całe ciało, poczynając od warg. Następne zaś, niby obojętnie, przepływają po języku rozpoczynając działanie dopiero na początku przełyku. Znów skurcz wykrzywia groteskowo wargi przemieniając człowieka w taplającego się w etylu wieprza. Może pisane mi było zostać takim prosiakiem... Jednak myślę, że to wszystko zależy ode mnie, a nie od sztywnych ram ograniczających możliwość wyboru. Mniejsza o to, i tak „stało się”. Obraz człowieka jaśniejącego prawdą, przesłoniła wizja spasionego, chichoczącego warchlaka, który siedzi na drewnianej, brudnej podłodze i śmieje się szaleńczo, bekając co chwilę. Po rudych, porośniętych pojedynczymi kędziorami, fałdach tłuszczu spływają stróżki piwa, któremu nie dane było dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Spływają powoli, łączą się i rozdzielają, aż w końcu docierają na posadzkę. Tam mieszają się z rozlanym winem i kilkoma rozdeptanymi, gnijącymi owocami. Nie chce patrzeć na tego prosiaka, ale nie mogę go teraz porzucić. Dziś. Ale jutro świat ujrzy człowieka godnego ponad wszystko. Doskonale zakamuflowanego prosiaka. Prosiaka marzyciela. Jestem nawet pewny że gdyby nas wszystkich jakaś nieokreślona siła wyższa oświeciła i nauczyła postrzegać, to ulicą chodziłyby niemal same świnki. Świnki dyrektorzy w garniturach, śliniący się dostojnie. Świnki-Dresy. Stojące w bramie, kuszące świnki w krótkich spódniczkach; a nawet świnki w okularach, profesorowie literatury. Kolejny łyk - światła latarni zaczynają się oddalać. Szkoda, że przez nie, nie mogę zobaczyć gwiazd. Tak! Nawet posmarkany warchlak lubi czasem unieść głowę. Wtedy krople potu zmieszane z wyschłą, wczorajszą musztardą spływają mu z ryja, wtedy nawet przestaje się śmiać i bekać (jeśli to się nie udaję to przynajmniej beka dużo ciszej i rzadziej). W tym momencie na chwilę wygląda poważnie i schludnie. Co uważniejsi dostrzegą wtedy małą łzę. Ale i tak znowu unosi butelkę, otwiera szeroko mordę i wlewa do niej prawie połowę jej objętości. Przestaje myśleć. Kładzie się do snu. Ostatni łyk wycieka wtedy ze mnie mocząc królewską poduszkę, na której przyszło mi spać. Prosię odpływa. Jutro znów będę wierzył, że patrząc w lustro, czy wyglądając przez okno widzę ludzkie twarze. Może warto w to uwierzyć. A może warto uwierzyć w prosiaka. Zejść do jego piwnicy, odszukać go, a potem zrobić ognisko, zaprosić przyjaciół i, po prostu, zjeść szynkę.
List 3.
Dziwny jest kraj moich widziadeł. Błąkam się w ciemności, w świetle płomienia, na granicy, i nie mogę znaleźć tego czego szukam. Może powinienem odnaleźć własną „Prasę Hydrauliczną” położyć się na taśmie i wcisnąć guzik, umrzeć w brudnej piwnicy myśląc o wielkich filozofach i walce szczurów w kanałach, a może powinienem trwać w niepewności. Myślę, może kiedyś mi się uda zwiedzić tą druga połowę księżyca, która jest wiecznie zakryta dla ludzkiej świadomości i może będę mógł zbierać grzyby wraz z nimfami lasu. I czasem wydaje się, że nawet nie in vino... tylko w obliczu końca ... ale to już tabu. Teraz czas myć zęby i iść spać. Świat jest nie większy niż ma pięść w której trzymam pędzel i w nocy maluję portret Brazylijskiej Damy, która ma wiele twarzy... Leżę na wznak w nieznanym mi domu. Myślę o Horyzoncie, o Murarzu, którego mijały co roku ptaki i o tym, że wszystko co piękne jest przemija, o tym, że muszę być dalekim od dobra i równie dalekim od złości. O tym, że więcej bym zdziałał mając więcej ciał i, o tym, że powinienem żyć z Jezusem , po prostu , bez wielkich słów. Choć One wszystkie nie są moje... a jednak do mnie należą dokładnie tak jak do Hantii.
To już nie jest Poetycka Studnia, to rura odpływowa egzystencjalnego WC na krańcu świata, przez którą przeciskają się fekalia naszego dominium. Spływa nią również papier... I ci co mają dobry wzrok zauważą litery: wiadomości o nagłym ataku zimy w Rio i epidemii w Santa Fe. Jest tam coś jeszcze – mała, brudna karteczka z imieniem, która nie dotarła po sznurku do latawca. Takich kartek jest tam więcej.
P.S
A przed oczami mam francuską flagę i dekalog.
Podrażniona świadomość przeraża.
List 4.
Jak zawsze jestem na leśnej polanie. Słyszę czyjeś kroki. Potem widzę niebo, które otwiera się przede mną, a ja zagłębiam się w nim po kres świadomości. A kiedy szczęście osiąga niepojęte ekstremum opuszczam sferę cudu i powracam.
Właśnie wtedy odczuwam największą winę. Mimo to cały czas wierzę we własne wybawienie. Wierzę, że zobaczę światło, które mnie uniesie ponad słabość i odmieni mnie na zawsze.
Jeśli kiedyś naprawdę zbłądzisz w otchłani lasu, nie bój się muzyki drzew i nocnego światła księżyca. Może odnajdziesz ten pejzaż największy, najpiękniejszy, który kryje w sobie to, co Nowe. Obraz życia, stwórczej mocy, której ludzie używają tylko tutaj... na nocnej polanie. U Źródła.
List 5.
Może innym razem do tego dojdzie. Może temu światu nie jest przypisane nasze szczęście. Nasze drogi przecinają się gdzieś dalej poza horyzontem. Możliwe, że ujrzymy obraz naszego spełnienie na granicy, kiedy będzie już za późno. Kiedy będziemy stać na brzegu skończoności, wreszcie zrozumiemy istotę naszego płomienia. Przypłyną statki, by zabrać nas na Zachód. Może wtedy odkryjemy, że zabieramy ze sobą do nieśmiertelnych krain jedynie, jedynie marzenie.
Marzenie, które usycha w blasku Nowego początku, który miał być wybawieniem.
Dlaczego o wieczności może zadecydować nasza niepewność, nasza nieśmiałość. Teraz wsiadamy na dwa różna statki i płyniemy nie do raju, płyniemy w różnych kierunkach. Miejsce wiecznego szczęścia stanie się nieskończoną torturą, bo przy tym całym ziemskim człowieczeństwie jakie w nas zostanie, czy może istnieć raj bez miłości.
List 6.
To cios w samą istotę doznawania. Dziś spotkałem to, co nierealne, to, w co dawno przestałem wierzyć. Spełnienie. Namacalną szansę wyśmiewanego przeze mnie szczęścia. Nie zastanawiałem się czy to kara czy nagroda, bariera wydała się niewielka, możliwa do przekroczenia. Uwierzyłem, i co z tego mi przyszło? Znienawidzony i uwielbiony stan, który jest pełen lęku i radości.
Ten jest jeszcze bardziej zaskakujący, ponieważ uwierzyłem w to, że już nie potrawie, że już nigdy w pełni i ostatecznie. Uwierzyłem, że już nigdy nie przestanie mnie obchodzić wszystko inne. Wierzyłem, a może pozostawałem w nadziei, która tłumiła strach. Dzięki niej trwałem w pół-szczęściu. Znów zbyt jasne światło rozrywa ciemne mury ciała. Znów przeklęty, znów na granicy. Nieuchronnie skłaniam się w kierunku ostatecznej decyzji, która wpłynie nie tylko na moje życie ale, jestem tego pewien, również na życie wielu innych. Ostatecznej Decyzji.
Dziś piszę znowu bezładnie, dotykają prawdy w zatopionej w mej czaszce. Jak cierń pięknego krzewu ranią mnie myśli. Kłamstwa, słabości. Chwile miłe i chwile cierpienia. To nie jest użalanie się, tonięcie w przyjemnym rozterkach, to wyczekiwanie orzeczenie sądu, który ma władze nad moim szczęściem i moim cierpieniem. Owy werdykt może pogłębić mnie w najniższej rozpaczy, ciemnej celi samotnych tortur, bądź otworzyć same bramy nieba. Nieba, w którym już chwilowo gościłem, tak więc miej na uwadze, że dotykasz samej duszy, jej najbardziej bezbronnej części.
List 7.
Nie wierzę...
Nie wierzę, to wszystko takie nierealne. Nie pozwolę temu tak uciec i jeżeli będę żył jeżeli nie zabije mnie sama wyobraźnia, to zdobędę się na ten wysiłek... Jeżeli zachowam zmysły tej nocy, jutro nie dopuszczę do tego. Czy naprawdę ta noc musi być moją ostatnią? Dlaczego czuję, że jestem na granicy, dlaczego wiem, że to koniec? Moje Ramy zostały już dawno wygięte do ostateczności. Słyszę jak powoli pękają. Już nie czuję trwogi. Nie pamiętam trzeźwości umysłu, ciężaru pełnego wrażliwości postrzegania.
Dziś koniec.
List 8.
Staram się siedzieć nieruchomo. Mimo to drżę. Ból ogarnia całą twarz. Bezskutecznie próbuję wdychać powietrze. Staczam się z krzesła na ziemię. Ciągle staram się nie ruszać. Słyszę głuche, rytmiczne uderzenia. Kontury świata tracą ostrość. A jednak... nawet teraz, na dnie odczuwania... pamiętam.
mam tez cos takiego, w prawdzie sprzed 2 lat.. ale niech bedzie
Podobno rozkreca sie dopiero przy 3 liscie...
Listy 2004
List 1.
Najgorszym wysiłkiem jest ten poranny, kiedy muszę otworzyć oczy, które, wydaje się, tak zapuchły przez noc, że nic nie można ich otworzyć na czas dłuższy niż jedną chwilę. A i ta chwila wystarczy żeby pieczenie przebiło się przez jeszcze na wpół majaczące widzenia senne, te które najciekawsze są właśnie wtedy, gdy częściowo stają się świadomym śnieniem. Tak właśnie zmęczony o poranku... przerzucam tony kołdry. Jak zwykle po plecach przebiega dreszcz wywołany zimnem, tym nieznośnym trzeźwym chłodem. Siadam na łóżku, przez mgłę widzę poduszę i wiem, że to jest jedna z tych nielicznych chwil kiedy doznaję złudzenia, że nie chcę, nie pragnę niczego innego, żadnej miłości, nawet zbawienia, chcę tylko z powrotem utonąć w tym puchu. Kładę się ponownie, ale już tylko na krótką chwilkę. Odrywam się od łóżka i śpiąc jeszcze przepływam, raczej przedzieram się przez niewidzialne ściany do łazienki – tam odkręcam ciepłą wodę, wiem, zimna jest w takich wypadkach lepsza, ale tego bym już nie zniósł. Przemywam oczy. Wstałem. Widzę, że Jestem. Jak wiele zdrowia kosztuje mnie bezproblemowa codzienność dostatniego życia w wolnym kraju. A to dopiero początek.
List 2.
Kolejne uderzenie. Zwykle pierwsze bywa najsilniejsze, jednak każde kolejne jest na swój sposób wyjątkowe. Pierwsze ogarnia całe ciało, poczynając od warg. Następne zaś, niby obojętnie, przepływają po języku rozpoczynając działanie dopiero na początku przełyku. Znów skurcz wykrzywia groteskowo wargi przemieniając człowieka w taplającego się w etylu wieprza. Może pisane mi było zostać takim prosiakiem... Jednak myślę, że to wszystko zależy ode mnie, a nie od sztywnych ram ograniczających możliwość wyboru. Mniejsza o to, i tak „stało się”. Obraz człowieka jaśniejącego prawdą, przesłoniła wizja spasionego, chichoczącego warchlaka, który siedzi na drewnianej, brudnej podłodze i śmieje się szaleńczo, bekając co chwilę. Po rudych, porośniętych pojedynczymi kędziorami, fałdach tłuszczu spływają stróżki piwa, któremu nie dane było dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Spływają powoli, łączą się i rozdzielają, aż w końcu docierają na posadzkę. Tam mieszają się z rozlanym winem i kilkoma rozdeptanymi, gnijącymi owocami. Nie chce patrzeć na tego prosiaka, ale nie mogę go teraz porzucić. Dziś. Ale jutro świat ujrzy człowieka godnego ponad wszystko. Doskonale zakamuflowanego prosiaka. Prosiaka marzyciela. Jestem nawet pewny że gdyby nas wszystkich jakaś nieokreślona siła wyższa oświeciła i nauczyła postrzegać, to ulicą chodziłyby niemal same świnki. Świnki dyrektorzy w garniturach, śliniący się dostojnie. Świnki-Dresy. Stojące w bramie, kuszące świnki w krótkich spódniczkach; a nawet świnki w okularach, profesorowie literatury. Kolejny łyk - światła latarni zaczynają się oddalać. Szkoda, że przez nie, nie mogę zobaczyć gwiazd. Tak! Nawet posmarkany warchlak lubi czasem unieść głowę. Wtedy krople potu zmieszane z wyschłą, wczorajszą musztardą spływają mu z ryja, wtedy nawet przestaje się śmiać i bekać (jeśli to się nie udaję to przynajmniej beka dużo ciszej i rzadziej). W tym momencie na chwilę wygląda poważnie i schludnie. Co uważniejsi dostrzegą wtedy małą łzę. Ale i tak znowu unosi butelkę, otwiera szeroko mordę i wlewa do niej prawie połowę jej objętości. Przestaje myśleć. Kładzie się do snu. Ostatni łyk wycieka wtedy ze mnie mocząc królewską poduszkę, na której przyszło mi spać. Prosię odpływa. Jutro znów będę wierzył, że patrząc w lustro, czy wyglądając przez okno widzę ludzkie twarze. Może warto w to uwierzyć. A może warto uwierzyć w prosiaka. Zejść do jego piwnicy, odszukać go, a potem zrobić ognisko, zaprosić przyjaciół i, po prostu, zjeść szynkę.
List 3.
Dziwny jest kraj moich widziadeł. Błąkam się w ciemności, w świetle płomienia, na granicy, i nie mogę znaleźć tego czego szukam. Może powinienem odnaleźć własną „Prasę Hydrauliczną” położyć się na taśmie i wcisnąć guzik, umrzeć w brudnej piwnicy myśląc o wielkich filozofach i walce szczurów w kanałach, a może powinienem trwać w niepewności. Myślę, może kiedyś mi się uda zwiedzić tą druga połowę księżyca, która jest wiecznie zakryta dla ludzkiej świadomości i może będę mógł zbierać grzyby wraz z nimfami lasu. I czasem wydaje się, że nawet nie in vino... tylko w obliczu końca ... ale to już tabu. Teraz czas myć zęby i iść spać. Świat jest nie większy niż ma pięść w której trzymam pędzel i w nocy maluję portret Brazylijskiej Damy, która ma wiele twarzy... Leżę na wznak w nieznanym mi domu. Myślę o Horyzoncie, o Murarzu, którego mijały co roku ptaki i o tym, że wszystko co piękne jest przemija, o tym, że muszę być dalekim od dobra i równie dalekim od złości. O tym, że więcej bym zdziałał mając więcej ciał i, o tym, że powinienem żyć z Jezusem , po prostu , bez wielkich słów. Choć One wszystkie nie są moje... a jednak do mnie należą dokładnie tak jak do Hantii.
To już nie jest Poetycka Studnia, to rura odpływowa egzystencjalnego WC na krańcu świata, przez którą przeciskają się fekalia naszego dominium. Spływa nią również papier... I ci co mają dobry wzrok zauważą litery: wiadomości o nagłym ataku zimy w Rio i epidemii w Santa Fe. Jest tam coś jeszcze – mała, brudna karteczka z imieniem, która nie dotarła po sznurku do latawca. Takich kartek jest tam więcej.
P.S
A przed oczami mam francuską flagę i dekalog.
Podrażniona świadomość przeraża.
List 4.
Jak zawsze jestem na leśnej polanie. Słyszę czyjeś kroki. Potem widzę niebo, które otwiera się przede mną, a ja zagłębiam się w nim po kres świadomości. A kiedy szczęście osiąga niepojęte ekstremum opuszczam sferę cudu i powracam.
Właśnie wtedy odczuwam największą winę. Mimo to cały czas wierzę we własne wybawienie. Wierzę, że zobaczę światło, które mnie uniesie ponad słabość i odmieni mnie na zawsze.
Jeśli kiedyś naprawdę zbłądzisz w otchłani lasu, nie bój się muzyki drzew i nocnego światła księżyca. Może odnajdziesz ten pejzaż największy, najpiękniejszy, który kryje w sobie to, co Nowe. Obraz życia, stwórczej mocy, której ludzie używają tylko tutaj... na nocnej polanie. U Źródła.
List 5.
Może innym razem do tego dojdzie. Może temu światu nie jest przypisane nasze szczęście. Nasze drogi przecinają się gdzieś dalej poza horyzontem. Możliwe, że ujrzymy obraz naszego spełnienie na granicy, kiedy będzie już za późno. Kiedy będziemy stać na brzegu skończoności, wreszcie zrozumiemy istotę naszego płomienia. Przypłyną statki, by zabrać nas na Zachód. Może wtedy odkryjemy, że zabieramy ze sobą do nieśmiertelnych krain jedynie, jedynie marzenie.
Marzenie, które usycha w blasku Nowego początku, który miał być wybawieniem.
Dlaczego o wieczności może zadecydować nasza niepewność, nasza nieśmiałość. Teraz wsiadamy na dwa różna statki i płyniemy nie do raju, płyniemy w różnych kierunkach. Miejsce wiecznego szczęścia stanie się nieskończoną torturą, bo przy tym całym ziemskim człowieczeństwie jakie w nas zostanie, czy może istnieć raj bez miłości.
List 6.
To cios w samą istotę doznawania. Dziś spotkałem to, co nierealne, to, w co dawno przestałem wierzyć. Spełnienie. Namacalną szansę wyśmiewanego przeze mnie szczęścia. Nie zastanawiałem się czy to kara czy nagroda, bariera wydała się niewielka, możliwa do przekroczenia. Uwierzyłem, i co z tego mi przyszło? Znienawidzony i uwielbiony stan, który jest pełen lęku i radości.
Ten jest jeszcze bardziej zaskakujący, ponieważ uwierzyłem w to, że już nie potrawie, że już nigdy w pełni i ostatecznie. Uwierzyłem, że już nigdy nie przestanie mnie obchodzić wszystko inne. Wierzyłem, a może pozostawałem w nadziei, która tłumiła strach. Dzięki niej trwałem w pół-szczęściu. Znów zbyt jasne światło rozrywa ciemne mury ciała. Znów przeklęty, znów na granicy. Nieuchronnie skłaniam się w kierunku ostatecznej decyzji, która wpłynie nie tylko na moje życie ale, jestem tego pewien, również na życie wielu innych. Ostatecznej Decyzji.
Dziś piszę znowu bezładnie, dotykają prawdy w zatopionej w mej czaszce. Jak cierń pięknego krzewu ranią mnie myśli. Kłamstwa, słabości. Chwile miłe i chwile cierpienia. To nie jest użalanie się, tonięcie w przyjemnym rozterkach, to wyczekiwanie orzeczenie sądu, który ma władze nad moim szczęściem i moim cierpieniem. Owy werdykt może pogłębić mnie w najniższej rozpaczy, ciemnej celi samotnych tortur, bądź otworzyć same bramy nieba. Nieba, w którym już chwilowo gościłem, tak więc miej na uwadze, że dotykasz samej duszy, jej najbardziej bezbronnej części.
List 7.
Nie wierzę...
Nie wierzę, to wszystko takie nierealne. Nie pozwolę temu tak uciec i jeżeli będę żył jeżeli nie zabije mnie sama wyobraźnia, to zdobędę się na ten wysiłek... Jeżeli zachowam zmysły tej nocy, jutro nie dopuszczę do tego. Czy naprawdę ta noc musi być moją ostatnią? Dlaczego czuję, że jestem na granicy, dlaczego wiem, że to koniec? Moje Ramy zostały już dawno wygięte do ostateczności. Słyszę jak powoli pękają. Już nie czuję trwogi. Nie pamiętam trzeźwości umysłu, ciężaru pełnego wrażliwości postrzegania.
Dziś koniec.
List 8.
Staram się siedzieć nieruchomo. Mimo to drżę. Ból ogarnia całą twarz. Bezskutecznie próbuję wdychać powietrze. Staczam się z krzesła na ziemię. Ciągle staram się nie ruszać. Słyszę głuche, rytmiczne uderzenia. Kontury świata tracą ostrość. A jednak... nawet teraz, na dnie odczuwania... pamiętam.
"jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, starczy, bym się lekko nachylił, a cieką ze mnie same piękne myśli, (...) tak więc właściwie nawet nie wiem, które myśli są moje i ze mnie, a które wyczytałem" B. Hrabal
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
w liscie pierwszym podobały mi sie te niewidzialne ściany szkoda ze list ten tak naprawde oniczym konkretnym nie mowi oprocz otym co kazdy chyba ma rankiem..
co do listu drugiego odrazu czyta sie go lepiej niz pierwszy
cyt"Może pisane mi było zostać takim prosiakiem... " jest bardzo dosłowne jest takie wymowne odrazu sprawia ze całosć tekstu zyskuje większą wartość i zaczyna się go odbierać pod neico innym kontem jakgdyby otwiera druga płaszczyznę z tym prosiakiem i ztymi sinkami dam sobie głowe uciąć że gdzieś juz to czytałem... pozatym pamietaj " świnki są lepsze od ludzi" jak mawiał Leon Zawodowiec. wieć moze lepiej by to one chodziły w tych garniturach po ulicach... cyt:"światła latarni zaczynają się oddalać. Szkoda, że przez nie, nie mogę zobaczyć gwiazd" bardzod obra i glęboka przerywnia nei dosc ze ładnie wpleciona to ejszce odsyłajaca do tak ważnych elementow...
No włąśnei doczytalem puente poprostu genialne w kontekscie świnek
teraz list trzeci
No jak babcię kocham cyt"Dziwny jest kraj moich widziadeł" z skad jest ten cytat Wilczyco ratuj ? chyba ze ty mi powiesz
mhmm czytam tu o prasie hydrauliczne ktora ma być prasą marzeń ciekawe zaiste.
cyt:"To już nie jest Poetycka Studnia, to rura odpływowa egzystencjalnego WC na krańcu świata" ten cytat mnie poprostu rozbroił podsumowujesz nim większość i chyab swoja walkę. mi nasuwa sie po przeczytaniu tego cytat z Macierzyńskiego cyt: "i jeszcze ukradł mi dwie frazy
tylko dlatego że się wcześniej urodził
i to żaden powód
"
z listem czwartym zgadzam sie w 100% anwet dodał bym coś jeszcze i pewnie ty też.
List piaty jest piekny odwołanie do neiśmiertelnosci elfów Tolkeina i ich strasznym wyborze ich neismeirtelnosci ktora ejst ich przekleństwem i wyboze raju eb zmiłosci tez wiele tekstow poswieciłem temu zagadnieniu
list szósty czyta się równei dobrze co list piaty hyba te dwa listy są narazie najlepsze w liscie 6 poruszasz neizwykle wazne zagadnienai niejako kontynuujac mysl z listu 5 najbardziej trafia domnie koncowka cyt"..bądź otworzyć same bramy nieba. Nieba, w którym już chwilowo gościłem, tak więc miej na uwadze, że dotykasz samej duszy, jej najbardziej bezbronnej części.
"
List 7 zdaje sie byc zapowiedzia konca w liscie 8 bardzoc iekawe pytania stawiane w liscie 7 nei odnajduja odpowiedzi w liscie 8 ale neidokonca bo dlamnie odpowiedzia staje sie toz e wszystko elzy w naszej pamieci i w wspomneiniach.
Miło mi sie czytalo licze na dalsze publikacje:)
co do listu drugiego odrazu czyta sie go lepiej niz pierwszy
cyt"Może pisane mi było zostać takim prosiakiem... " jest bardzo dosłowne jest takie wymowne odrazu sprawia ze całosć tekstu zyskuje większą wartość i zaczyna się go odbierać pod neico innym kontem jakgdyby otwiera druga płaszczyznę z tym prosiakiem i ztymi sinkami dam sobie głowe uciąć że gdzieś juz to czytałem... pozatym pamietaj " świnki są lepsze od ludzi" jak mawiał Leon Zawodowiec. wieć moze lepiej by to one chodziły w tych garniturach po ulicach... cyt:"światła latarni zaczynają się oddalać. Szkoda, że przez nie, nie mogę zobaczyć gwiazd" bardzod obra i glęboka przerywnia nei dosc ze ładnie wpleciona to ejszce odsyłajaca do tak ważnych elementow...
No włąśnei doczytalem puente poprostu genialne w kontekscie świnek
teraz list trzeci
No jak babcię kocham cyt"Dziwny jest kraj moich widziadeł" z skad jest ten cytat Wilczyco ratuj ? chyba ze ty mi powiesz
mhmm czytam tu o prasie hydrauliczne ktora ma być prasą marzeń ciekawe zaiste.
cyt:"To już nie jest Poetycka Studnia, to rura odpływowa egzystencjalnego WC na krańcu świata" ten cytat mnie poprostu rozbroił podsumowujesz nim większość i chyab swoja walkę. mi nasuwa sie po przeczytaniu tego cytat z Macierzyńskiego cyt: "i jeszcze ukradł mi dwie frazy
tylko dlatego że się wcześniej urodził
i to żaden powód
"
z listem czwartym zgadzam sie w 100% anwet dodał bym coś jeszcze i pewnie ty też.
List piaty jest piekny odwołanie do neiśmiertelnosci elfów Tolkeina i ich strasznym wyborze ich neismeirtelnosci ktora ejst ich przekleństwem i wyboze raju eb zmiłosci tez wiele tekstow poswieciłem temu zagadnieniu
list szósty czyta się równei dobrze co list piaty hyba te dwa listy są narazie najlepsze w liscie 6 poruszasz neizwykle wazne zagadnienai niejako kontynuujac mysl z listu 5 najbardziej trafia domnie koncowka cyt"..bądź otworzyć same bramy nieba. Nieba, w którym już chwilowo gościłem, tak więc miej na uwadze, że dotykasz samej duszy, jej najbardziej bezbronnej części.
"
List 7 zdaje sie byc zapowiedzia konca w liscie 8 bardzoc iekawe pytania stawiane w liscie 7 nei odnajduja odpowiedzi w liscie 8 ale neidokonca bo dlamnie odpowiedzia staje sie toz e wszystko elzy w naszej pamieci i w wspomneiniach.
Miło mi sie czytalo licze na dalsze publikacje:)
-
- Marynarz
- Posty: 164
- Rejestracja: poniedziałek, 19 grudnia 2005, 18:24
- Lokalizacja: Pacanowo
-
- Majtek
- Posty: 86
- Rejestracja: sobota, 21 stycznia 2006, 21:02
- Lokalizacja: Ashenvale, ew. California Petrykozy :)
- Kontakt:
* * *
Nadchodzi dla każdego czas, gdy wszystko się zmienia. Dawne ulubione zajęcia nie sprawiają już takiej przyjemności, poznajemy nowych ludzi, zdobywamy nowych przyjaciół, często ze starymi się kłócimy. Odnajdujemy w sobie nowe cechy, stajemy przed problemami codzienności oraz problemami niecodziennymi. Nie jest już tak łatwo. Wszystko się komplikuje i te komplikacje są jak łańcuch, bo tak naprawdę jest jeden problem, pojawia się następny i kolejne ogniwa się rozrywają wprowadzając zamęt w nasze życie, lecz czasami również wprowadzając doń porządek. Wszystko się zmienia…
Świat pędzi bardzo szybko, dla niektórych nawet za bardzo; nowe technologie, nowe poglądy, nowe pomysły na państwa idealne. Co z tego, skoro zaczyna brakować czasu? To nie jest takie łatwe.
Coraz więcej nauki, pracy, problemów. Krytyczny punkt istnieje w życiu każdego człowieka, nawet tego „bezproblemowego”. Nie ma ludzi idealnych. Nie ma ludzi bez problemów…
Podobno istnieje remedium na każdy problem. Ale czy na pewno?
* * *
Są to takie moje przemyślenia sprzed paru miesięcy w formie luźnej refleksji i raczej tak ogólnie się zastanowiłem nad wszystkim...
Nadchodzi dla każdego czas, gdy wszystko się zmienia. Dawne ulubione zajęcia nie sprawiają już takiej przyjemności, poznajemy nowych ludzi, zdobywamy nowych przyjaciół, często ze starymi się kłócimy. Odnajdujemy w sobie nowe cechy, stajemy przed problemami codzienności oraz problemami niecodziennymi. Nie jest już tak łatwo. Wszystko się komplikuje i te komplikacje są jak łańcuch, bo tak naprawdę jest jeden problem, pojawia się następny i kolejne ogniwa się rozrywają wprowadzając zamęt w nasze życie, lecz czasami również wprowadzając doń porządek. Wszystko się zmienia…
Świat pędzi bardzo szybko, dla niektórych nawet za bardzo; nowe technologie, nowe poglądy, nowe pomysły na państwa idealne. Co z tego, skoro zaczyna brakować czasu? To nie jest takie łatwe.
Coraz więcej nauki, pracy, problemów. Krytyczny punkt istnieje w życiu każdego człowieka, nawet tego „bezproblemowego”. Nie ma ludzi idealnych. Nie ma ludzi bez problemów…
Podobno istnieje remedium na każdy problem. Ale czy na pewno?
* * *
Są to takie moje przemyślenia sprzed paru miesięcy w formie luźnej refleksji i raczej tak ogólnie się zastanowiłem nad wszystkim...
per aspera ad astra... *Seneca*
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Z pamietnika Schizofrenika
...a przecież mycie naczyń nie jest niczym przyjemnym. Patrzec jak kran wypluwa charcząco przerdzewiałą ciecz i ścierać resztki jedzenia z poibijanych tależy. A przecież nie na moje rece ta praca ... czy nienależy mi sie chwila spokoju bez wołania z kuchni? Chwila zrozumeinia zadumy i ciszy. Dłoń, która chwyta szorstka szmatę i moczy sie w ródej wodzie ma później pochwycić pióro i pisać coś od siebie?... Kiedy znów słyszę brzdęk ukladanej zastawy do zlewu. Gdybys chodź raz zrozumiał że papier nie przyjmuje rozkojażeń to ja pokochał bym mycie naczyń
...a przecież mycie naczyń nie jest niczym przyjemnym. Patrzec jak kran wypluwa charcząco przerdzewiałą ciecz i ścierać resztki jedzenia z poibijanych tależy. A przecież nie na moje rece ta praca ... czy nienależy mi sie chwila spokoju bez wołania z kuchni? Chwila zrozumeinia zadumy i ciszy. Dłoń, która chwyta szorstka szmatę i moczy sie w ródej wodzie ma później pochwycić pióro i pisać coś od siebie?... Kiedy znów słyszę brzdęk ukladanej zastawy do zlewu. Gdybys chodź raz zrozumiał że papier nie przyjmuje rozkojażeń to ja pokochał bym mycie naczyń
-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
A' propos przemyśleń. Czasami tworzy się w moim umyśle taki znak zapytania. Nie wiem co to pytanie nawet znaczy, nie wiem jaką ma treść wiem tylko, że jest to pytanie. Taki przebłysk i...koniec. Bardzo mnie to kiedyś irytowało. Starałem się zadać sobie to pytanie. Dlaczego?nie...Po co?nie... Wiedziałem tylko, że jest to pytanie. Potem doszedłem, że jest to moment oderwania . I nadal nie wiem jaką treść ma to pytanie. Coraz rzadziej zdarza mi się to "pytanie". Patrze po rzeczach w pokoju i czuje jakby nie były moje. Ale czuje sie bardzo bezpiecznie. Jakbym wrócił do łona matki. Taki spokój. Chociaż chwila ta gdy ten znak zapytania wbija mi sie do głowy trwa przez sekundę, moze mniej, czuje sie tak jakby trwała wieki. Może trudno to zrozumieć, ale juz mówiłem, że mam problemy z wyrzucaniem tego co czuje, na zewnatrz
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
"Odry"
Zimą Odra jest z rtęci. Pulsuje w cementowej próbówce pod grubą kołdrą ptasich brzuchów, pod prześcieradłem z kry.
Znam dwie Odry.
Obie wylewają się przez rysy swymi smolistymi cielskami. Leniwie kleją się do nabrzeża z wielkiej płyty, jak rak do płuc palacza.
Skul się we mnie.
Moja Odra była wiecznie rozerwana. Bielik orał swoją brzytwą jej łono po to, by mewy mogły chciwie rzucić się w jej pochwę. A parę metrów dalej ciepłe plamy krwi znaczyły miejsce, w którym stado kaczek wygrało z głodem kosztem samego siebie.
Moja Odra jest nienaruszona. Nikt jej nie bruszy więc łabędzie mogłyby spokojnie przymarzać do jej brzucha. Ale ona nie lubi łabędzi. Jest ciepła, ale nie jestem na tyle głupia by zdjąć buty i przejść się po niej.
Najpierw kochałam moją Odrę nienawidząc szczerze tej swojej. Odliczałam minuty i kiedy wreszcie znikała pod mostem czułam się wolna. I chodziłam karmić łabędzie, które były na tyle nieroztropne, by dać się zauroczyć lodem.
Potem nie chciałam patrzeć na jej łono, na którym rozgorzała mewia orgia, ale odwracałam też wzrok od jej zwierciadlanych pleców wystających z cementowostalowego gorsetu.
To było straszne.
Teraz jedyne co mam to ta czarna dziura, w której smoła jak noc, łabędź jak księżyc a chleb mu rzucany zamiast gwiazd.
Brakuje mi łabędzi.
Na mojej Odrze odpoczywają stada kaczek, czasem czapla zostawi parę piór wyrwanych lodowym imadłem.
Jest niezawisła jak sąd ostateczny i ostateczna jak jego niezawisłe sądy.
Ale jest moja i zaprasza mnie do zdjęcia butów.
W imię rozwoju skreślamy strofy poprzedności.
Pierwsze tygodnie kończyłam po cichu. Delikatnym wieczorem wymykając się z łóżka. Ogromne poczucie winy. Zostawiałam psiociepłą pierś i szłam wtulić się w pustynne żebra grzejnika. A on otulał mnie jak klatka; prętami wykutymi w wódce i winie.
Chwilę później nie mogłam już patrzeć psu w oczy. Przychodziłam do siebie w odwiedziny, przenocować, odpocząć od swojego miejsca w cudzym łóżku. Kurczowo trzymałam się jasnej granicy znaczonej przez krę i stada ptactwa, świadoma, że powoli przesuwa się ona ku źródłu.
Niedługo musiałam czekać. Nie pamiętam jak wygląda morze, inne od tego, które wylewa na deptaku. Dorzecza ulic pulsują żwawiej od Odry, która ze stoickim spokojem dzieli mój świat na lewobrzeże i to, co jest poza nim.
Jakże inna to Odra od tej, która chowała łabędzia. I mnie.
Zimą Odra jest z rtęci. Pulsuje w cementowej próbówce pod grubą kołdrą ptasich brzuchów, pod prześcieradłem z kry.
Znam dwie Odry.
Obie wylewają się przez rysy swymi smolistymi cielskami. Leniwie kleją się do nabrzeża z wielkiej płyty, jak rak do płuc palacza.
Skul się we mnie.
Moja Odra była wiecznie rozerwana. Bielik orał swoją brzytwą jej łono po to, by mewy mogły chciwie rzucić się w jej pochwę. A parę metrów dalej ciepłe plamy krwi znaczyły miejsce, w którym stado kaczek wygrało z głodem kosztem samego siebie.
Moja Odra jest nienaruszona. Nikt jej nie bruszy więc łabędzie mogłyby spokojnie przymarzać do jej brzucha. Ale ona nie lubi łabędzi. Jest ciepła, ale nie jestem na tyle głupia by zdjąć buty i przejść się po niej.
Najpierw kochałam moją Odrę nienawidząc szczerze tej swojej. Odliczałam minuty i kiedy wreszcie znikała pod mostem czułam się wolna. I chodziłam karmić łabędzie, które były na tyle nieroztropne, by dać się zauroczyć lodem.
Potem nie chciałam patrzeć na jej łono, na którym rozgorzała mewia orgia, ale odwracałam też wzrok od jej zwierciadlanych pleców wystających z cementowostalowego gorsetu.
To było straszne.
Teraz jedyne co mam to ta czarna dziura, w której smoła jak noc, łabędź jak księżyc a chleb mu rzucany zamiast gwiazd.
Brakuje mi łabędzi.
Na mojej Odrze odpoczywają stada kaczek, czasem czapla zostawi parę piór wyrwanych lodowym imadłem.
Jest niezawisła jak sąd ostateczny i ostateczna jak jego niezawisłe sądy.
Ale jest moja i zaprasza mnie do zdjęcia butów.
W imię rozwoju skreślamy strofy poprzedności.
Pierwsze tygodnie kończyłam po cichu. Delikatnym wieczorem wymykając się z łóżka. Ogromne poczucie winy. Zostawiałam psiociepłą pierś i szłam wtulić się w pustynne żebra grzejnika. A on otulał mnie jak klatka; prętami wykutymi w wódce i winie.
Chwilę później nie mogłam już patrzeć psu w oczy. Przychodziłam do siebie w odwiedziny, przenocować, odpocząć od swojego miejsca w cudzym łóżku. Kurczowo trzymałam się jasnej granicy znaczonej przez krę i stada ptactwa, świadoma, że powoli przesuwa się ona ku źródłu.
Niedługo musiałam czekać. Nie pamiętam jak wygląda morze, inne od tego, które wylewa na deptaku. Dorzecza ulic pulsują żwawiej od Odry, która ze stoickim spokojem dzieli mój świat na lewobrzeże i to, co jest poza nim.
Jakże inna to Odra od tej, która chowała łabędzia. I mnie.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 4
- Rejestracja: wtorek, 19 lutego 2008, 14:29
- Numer GG: 0
Re: Dział głębszych przemyśleń
Chciałbym przedstawić króciutkie opowiadanie. Jeśli komuś nie pasowało by że je tutaj zamieszczam, to usprawiedliwię się tym, że ta historyjka przywołała głębsze przemyślenia.
"Rozmowa przy stole"
Idąc ulicą John zauważa tłusty szyld oberży, no którym umieszczono dziwaczny rysunek. Przedstawiał on znak zapytania nad uściskiem dwóch dłoni. To przyciągnęło jego uwagę. Po przemyśleniu co może oznaczać taki rysunek postanowił że lepiej się dowie jak wejdzie do środka. Zbliżył się powoli do wielkich tawernianych drzwi. Wyciągnął rękę i lekko nacisnął klamkę. Gdy wielkie zawiasy ustąpiły uchylając ciepłe wnętrze oberży. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa. Po chwili John znalazł dla siebie stolik. Co prawda siedziały przy nim trzy osoby, ale odpowiadało mu jakiekolwiek towarzystwo. Nie czekając podszedł do upatrzonego stolika i zajął miejsce przy kominku, który ogrzewał całą karczmę. Zauważywszy Johna jedna z osób siedzących przy stole wstała i przedstawiła się.
Nieznajomy-Witaj, nazywam się James, a to moi przyjaciele, Kevin i Ron.-
Każdy z tej trójki miał inne wrażenie na temat Johna. Było widać że Kevinowi nie za bardzo podoba się to, że nowy, ciekawski przybysz usiadł przy właśnie tym stoliku. Każdemu z kolei John podawał rękę. James, jakby zaintrygował się nim i zadał pytanie:
James:-Co ciebie interesuje druhu?-
John:-Czytałem parę książek o filozofii, ale to tylko takie bzdurne papiery.-
Ron:-Przeciwnie, mów dalej, ponieważ tak się składa że mnie to też interesuje.-
Kevin:-Według mnie nie ma czasu na zagłębianie się w myślach, ponieważ jest tyle rzeczy do zrobienia, bez sensu jest marnować czas na takie głupoty.-
John:-Właśnie te "głupoty" mnie interesują. Wiesz że właśnie wydałeś swoją filozoficzną opinię o tym, co robić i na co nie ma czasu.-
James:-Dlatego proponuję, abyśmy wszyscy porozmawiali na ten temat.-
Kevin, oburzony westchnął ciężko i zaczął słuchać uważnie, jak wypowiada się Ron.
Ron:-Mnie najbardziej interesują ludzie. Myśląc logicznie, to jesteśmy tylko zbędnym szkodnikiem.-
John:-Nie prawda. Według mnie każdy z nas jest istotą miłowaną przez Boga, a on stworzył nas po to, żeby jak wszyscy wyginiemy i stanie się taka "Apokalipsa" zwierzęta mogły żyć spokojnie, do póki Bóg nie stworzy nowych istot, które będą jak to ty mówisz "szkodnikami".-
Ron:-Nie rozumiem...-
James:-On po prostu uważa że apokalipsa odbędzie się tylko na nas, a cały świat i zwierzęta przetrwają.-
Kevin:-Według mnie to słońce urośnie do zadziwiającej wielkości i zniszczy cały świat. A co ty o tym sądzisz James?-
James:-Nie zastanawiałem się nad tym. Ale gdybym pomyślał to chcę każdy dzień jak najlepiej wykorzystać, bo nigdy nie wiemy kiedy nastąpi koniec świata.-
Autor:
Levisto
"Rozmowa przy stole"
Idąc ulicą John zauważa tłusty szyld oberży, no którym umieszczono dziwaczny rysunek. Przedstawiał on znak zapytania nad uściskiem dwóch dłoni. To przyciągnęło jego uwagę. Po przemyśleniu co może oznaczać taki rysunek postanowił że lepiej się dowie jak wejdzie do środka. Zbliżył się powoli do wielkich tawernianych drzwi. Wyciągnął rękę i lekko nacisnął klamkę. Gdy wielkie zawiasy ustąpiły uchylając ciepłe wnętrze oberży. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa. Po chwili John znalazł dla siebie stolik. Co prawda siedziały przy nim trzy osoby, ale odpowiadało mu jakiekolwiek towarzystwo. Nie czekając podszedł do upatrzonego stolika i zajął miejsce przy kominku, który ogrzewał całą karczmę. Zauważywszy Johna jedna z osób siedzących przy stole wstała i przedstawiła się.
Nieznajomy-Witaj, nazywam się James, a to moi przyjaciele, Kevin i Ron.-
Każdy z tej trójki miał inne wrażenie na temat Johna. Było widać że Kevinowi nie za bardzo podoba się to, że nowy, ciekawski przybysz usiadł przy właśnie tym stoliku. Każdemu z kolei John podawał rękę. James, jakby zaintrygował się nim i zadał pytanie:
James:-Co ciebie interesuje druhu?-
John:-Czytałem parę książek o filozofii, ale to tylko takie bzdurne papiery.-
Ron:-Przeciwnie, mów dalej, ponieważ tak się składa że mnie to też interesuje.-
Kevin:-Według mnie nie ma czasu na zagłębianie się w myślach, ponieważ jest tyle rzeczy do zrobienia, bez sensu jest marnować czas na takie głupoty.-
John:-Właśnie te "głupoty" mnie interesują. Wiesz że właśnie wydałeś swoją filozoficzną opinię o tym, co robić i na co nie ma czasu.-
James:-Dlatego proponuję, abyśmy wszyscy porozmawiali na ten temat.-
Kevin, oburzony westchnął ciężko i zaczął słuchać uważnie, jak wypowiada się Ron.
Ron:-Mnie najbardziej interesują ludzie. Myśląc logicznie, to jesteśmy tylko zbędnym szkodnikiem.-
John:-Nie prawda. Według mnie każdy z nas jest istotą miłowaną przez Boga, a on stworzył nas po to, żeby jak wszyscy wyginiemy i stanie się taka "Apokalipsa" zwierzęta mogły żyć spokojnie, do póki Bóg nie stworzy nowych istot, które będą jak to ty mówisz "szkodnikami".-
Ron:-Nie rozumiem...-
James:-On po prostu uważa że apokalipsa odbędzie się tylko na nas, a cały świat i zwierzęta przetrwają.-
Kevin:-Według mnie to słońce urośnie do zadziwiającej wielkości i zniszczy cały świat. A co ty o tym sądzisz James?-
James:-Nie zastanawiałem się nad tym. Ale gdybym pomyślał to chcę każdy dzień jak najlepiej wykorzystać, bo nigdy nie wiemy kiedy nastąpi koniec świata.-
Autor:
Levisto
Co się stało już się nie odstanie