Kolejne dwie osoby dołączyły do naszej wesołej gromadki.
Artos
Imię: Jergan Klortes
Wygląd: Niewysoki mężczyzna, 165 wzrostu, o drobnej, budowie. Strasznie chudy, wiele osób nawet momentami stwierdziło gdy widzieli go w parku malującego, iż to sama śmierć zaczęła podziwiać krajobraz, co było dla nich dość krępujące. Po mimo wielkiej niedowagi, ma ładną, zgrabną twarz, która ma dość delikatne rysy i pomimo tego, iż trudno go zaliczyć do osób wyjątkowo urodziwych, ma w sobie do coś co zaciekawia inne osoby. Ma krótko obstrzyżone czarne włosy i małego kucyka z tyłu głowy. Błękitne oczy ma zmęczone już życiem, bez iskierki nadziei, która jednak się tli na dnie jego dobrego, uprzejmego serca. Ma małą bliznę ,ale dobrze widoczną na szyi, tak jak gdyby ktoś mu chciał kiedyś poderżnąć gardło, z tylko jemu znanej przyczyny. Całe jego plecy ma wytatuowane za to w dość dziwny motyw, a mianowicie w liście okalające całą ich powierzchnię. Na liściach tych widnieje napis: "Gdy Bogowie są w swym niebie - porządek świata jest zachowany".
Ekwipunek:
- 30 sztuk złotych marek. Za tyle sprzedałeś swój ostatni obraz.
- dokumenty i akt własności ziemi
- szmaty
- ubranie mieszczanina
- fartuch
- farby
- płótna
- pędzle
- stojak do malowania (czy jak to tam się nazywa)
- węgle do szkicowania
- pusta księga
- kilkanaście stron papieru
- pióro wraz z atramentem
- sztylet
- plecak
- peleryna z kapturem
- porządne buty
- koc
Charakter: Neutralny
Cechy charakteru: spokojny, opanowany, marzyciel, często bujający w obłokach. Próbuje nie mieszać się w kłopoty, lecz nie jest pacyfistą i gdy trzeba walczyć to staje do boju, mimo iż za tym rozwiązaniem nie przepada. Trochę nierozgarnięty. Często wybiera najmniej odpowiedni moment by spełniać się jako artysta (np. w trakcie bijatyki w karczmie)
Historia:
Jergan Klortes jest 25 letnim artystą malarzem, który urodził się w szlacheckiej rodzinie niedaleko Nuln. Cała rodzina miała dość znaczne włości, które niestety zostały stracone po jednej z wielu nieudanych transakcji handlowych zawartych przez jego ojca, Melehima Klortesa, który pomimo dobrych pomysłów nie miał smykałki do interesów, przez co Jergan w wieku dwudziestu lat praktycznie pomimo swych zdolności jakie nabył w szkole, nie posiadał grosza nawet przy duszy, przez co przestał posługiwać się swym doczesnym rodowym nazwiskiem Klortes i przyjął swój przydomek malarski jako główne imię, którym od tej pory się posługiwał. Co prawda nie pozbył się swych nawyków szlacheckich, ani dokumentów świadczących o jego pochodzeniu i majątku rodzinnego w postaci ziemi rodzinnej, lecz skrupulatnie ukrywa przed całym światem coraz bardziej swą przeszłość. Dodatkowo warto wspomnieć, iż w wieku dwunastu lat wstąpił do prywatnej szkoły w Nuln, gdzie to zdobył gruntowną wiedzę na temat astronomii i architektury, lecz nie poświęcił się mimo namowom rodziny do znalezienia pracy i ciągnięcia rodzinnej firmy dziadka (z którym zresztą często przebywał w wakacje, kiedy to razem pływali na jachcie, gdzie też nauczył się pływać), która to była swego czasu dość znana w Nuln ze swych pięknych projektów architektonicznych i stworzenia jednych z najwykwintniejszych budynków miasta.
Pomimo jednak wszystkich argumentów jakie zostały mu przedstawione, on jednak nie zmienił zdania i rozpoczął karierę artystyczną, a dokładniej malarską. Jego obrazy i szkice są zachwycające, gdyż dzięki wiedzy architektonicznej w pełni potrafi oddawać kształty obiektów, lecz z powodu ceny jakie za nie chciał i rozrzutnej osobowości nigdy nie wybił się zbyt wysoko. Trudno zresztą by było inaczej skoro lubił się również kręcić w miejscach ogólnie uznawanych za nieprzyzwoite, a momentami nawet za niemoralne! Podobno nawet podrabiał kiedyś jakieś dzieła sztuki, które niestety zostały rozpoznane po podmiance przez właściciela z powodu tego, że były zbyt dobre. Teraz podróżuje po całym imperium w poszukiwaniu chleba i sławy, a może tylko osoby która go pokocha za to kim jest, a nie tylko za to co posiada…
Villemo
Imię: Liv
Była późna jesień. Unosząca się w powietrzu mgła nie zdołała przesłonić widocznej na niebie krwistoczerwonej łuny ognia. W taki wieczór ulice Stavgardu przemierzała Liv - niespełna siedemnastoletnia dziewczyna, o oczach patrzących teraz obojętnie, przepełnionych wyrazem samotności i głodu. Szła skulona, chroniąc się przed mrozem, sine z zimna dłonie wsunęła pod ubranie, przypominające raczej pozszywane worki. Schodzone buty obwiązała skrawkami skóry, a na piękne, orzechowobrązowe włosy naciągnęła wełniany szal, który służył jej też za przykrycie, gdy już zdołała znaleźć jakieś miejsce do spania. Wyminęła zwłoki leżące na wąskiej ulicy. Jeszcze jedna ofiara moru, pomyślała. Dwa, trzy tygodnie temu ta zaraza - nie wiedziała już, która z kolei w tym stuleciu - zabrała jej całą rodzinę, a ją zmusiła do wyruszenia i poszukiwania jedzenia. Ojciec Liv był kowalem w wielkim dworze położonym na południe od Stavgardu. Kiedy on, matka i rodzeństwo pomarli, wygnano ją z maleńkiej chaty, w której mieszkali. Jakiż bowiem pożytek mogła przynieść dziewczyna w kuźni? Właściwie Liv opuściła dwór z ulgą. Miała swoją głęboko skrywaną w sercu tajemnicę, z której nigdy nikomu się nie zwierzała. Na południowym zachodzie widoczne były góry, które nazywała "Krainą Cieni" lub "Krainą Mroku". Przez całe dzieciństwo góry przerażały ją swym ogromem, a zarazem rzucały na nią jakiś osobliwy urok. Znajdowały się tak daleko, że z trudem można je było dostrzec, lecz kiedy promienie wieczornego słońca kładły się na wierzchołki, nabierały nagle dziwnej ostrości i wyrazistości, pobudzając żywą wyobraźnię dziewczyny. Mogła wpatrywać się w nie długo, zalękniona i jednocześnie zafascynowana. Wtedy też zdarzało się, że widywała jakieś bezimienne sylwetki, które zamieszkiwały ową daleką krainę. Wyłaniały się z dolin między szczytami, unosiły powoli w powietrzu, kołowały, jakby szukając jej domu, zbliżały się coraz bardziej, aż napotykała wzrokiem ich złe ślepia. W takich chwilach Liv zwykle gdzieś się chowała. Właściwie nie były bezimienne. Ludzie z dworu zawsze o dalekich górach mówili szeptem i chyba to ich słowa wywoływały jej lęk i pobudzały wyobraźnię. - Nie chodź tam nigdy - przestrzegali zazwyczaj. - Tam są tylko czary i zło. Nekromanci to nie są prawdziwi ludzie, spłodzeni zostali z zimna i ciemności. Biada temu, kto zbliży się do ich siedzib! Nekromanci... Tak, ich imiona były znane, ale tylko Liv widywała ich sylwetki... Nigdy nie była pewna, jak ma je nazwać. Nie trolle, o nie, to nie były trolle ani upiory. Diabły - to też niedobre określenie. Jakieś niesamowite stwory, może duchy przepaści? Pewnego razu słyszała, jak gospodarz nazwał konia demonem. To było dla niej nowe słowo, ale uznała, że do nich by pasowało. Jej fantazje wokół "Krainy Cieni" były tak silne, że potrafiła śnić o nich podczas niespokojnych nocy. Było więc całkiem naturalne, że gdy opuszczała dwór, odwróciła się do gór plecami. Wiedziona jakimś pierwotnym instynktem, skierowała się do Stavgardu w nadziei, że znajdzie tam pomoc i nie będzie tak boleśnie odczuwała swej samotności. Szybko jednak przekonała się, że kiedy ludziom w wędrówkach po kraju towarzyszy zaraza, nikt nie chce przyjąć obcych do domu. A gdzież bardziej mogła panoszyć się choroba, jeśli nie wśród wąskich, brudnych ulic, w domach stojących tak blisko siebie? Musiała ukradkiem przemknąć się przez bramę i to zajęło jej cały dzień. W końcu się udało. Dołączyła do rodzin powracających do domów, ukryła się po drugiej stronie wozu i prześlizgnęła obok strażnika, ale kiedy była już w mieście, i tak nie znajdowała znikąd pomocy. Czasem tylko ktoś rzucił jej przez okno parę kawałków suchego chleba. Akurat tyle, by utrzymać ją na granicy życia. Od strony rynku i katedry często dochodziły pijackie wrzaski i hałas. W swej naiwności skierowała się tam kiedyś, szukając towarzystwa innych nocnych wędrowców. Prędko jednak spostrzegła, że nie jest to miejsce dla młodej, ładnej dziewczyny. Spotkanie z motłochem było wstrząsem, którego nie zdołała całkiem wymazać z pamięci. Po całym dniu wędrówki bolały ją nogi. Długa, daleka droga do Stavgardu mocno nadwerężyła jej siły, a kiedy jeszcze nie znalazła schronienia w mieście, ogarnęło ją uczucie bezradności. Z bramy, ku której skierowała się w nadziei, że znajdzie tam miejsce, by przespać choć parę godzin, dobiegły ją piski szczurów. Zawróciła, nawet się nie zatrzymując. Podświadomie ruszyła w stronę blasku ognia, widniejącego nad wzgórzem poza miastem. Ogień oznacza ciepło. Nawet jeśli pali się zwłoki. Wielkie ognisko płonęło już trzy dni i trzy noce. A obok - plac egzekucji... Szybko wymamrotała modlitwę: - Shallyo, uchowaj mnie przed wszystkimi zbłąkanymi duchami, które krążą wokół. Daj mi odwagę i siłę Twej wiary, abym odważyła się pójść tam choć na chwilę! Tak bardzo potrzebuję ciepła tego ogniska! Zalękniona, ze wzrokiem utkwionym w kuszące płomienie ciężko powlokła się ku zachodniej bramie.
***
Liv błąkała się dalej, wdzięczna księżycowi za delikatne światło, które rzucał na ulicę. Dzięki niemu widziała, gdzie idzie, unikała wystających wykuszy i innych dziwnych dobudówek. Szła jakby we śnie, mechanicznie posuwając się krok za krokiem. Gdyby nie była taka otępiała, poczułaby zimno, głód i zmęczenie, uświadomiłaby sobie całą beznadziejność sytuacji.
***
Zatrzymała się przy bramie. Zaczekała jeszcze chwilę do czasu, gdy mieli ją zamknąć. Nie chciała zostać w mieście. Wiedziała, że nie znajdzie tu pomocy. Strażnik zapytał, dokąd się wybiera o tej porze. Naprawdę jednak mniej interesowali go wychodzący, bardziej ci, którzy przybywali do miasta. Wyjaśniła, że wyrzucono ją ze względu na oznaki choroby, a on przyjął to wytłumaczenie. Wskazał ręką, że mogą iść. Nawet nie pomyślał, że przecież roznoszą w ten sposób zarazę. Dla niego najważniejsze było, że nie pozostaną w tym mieście. Ciepło ogniska wabiło z oddali. Liv przyspieszyła, by zdążyć, nim ogień zgaśnie. Najpierw jednak musiała przejść przez las oddzielający miasto od placu egzekucji. Już kiedyś zabrnęła w to okropne miejsce, na wzgórze szubienic. Było to wkrótce po jej przybyciu do Stavgardu. Szybko jednak wtedy uciekła, przerażona smrodem i wszystkim, co ujrzała. Tym razem potrzeba ciepła była zbyt silna, by ją powstrzymać. Wyciągnąć do ognia przemarznięte dłonie, odwrócić się do niego plecami i poczuć, jak całe ciało przenika rozkoszne ciepło - o tym marzyła, kiedy zziębnięta i głodna snuła się bez celu. Las... Zatrzymała się na skraju. Podobnie jak wszyscy ludzie z wiosek położonych na otwartej przestrzeni, Liv zawsze bała się lasu. Kryło się w nim wiele niezwykłych tajemnic...
***
Ten mroczny cień wokół. Oczy Liv przyzwyczaiły się do ciemności, ale znów ogarnął ją strach. Wydawało się jej, że drzewa skrywają tajemnicze sylwetki o płonących oczach. Teraz odkryła, że czerń nigdy nie jest tylko czernią. Widziała całą skalę odcieni czarnego, aż do szarości. Liv poczuła suchość w ustach, spróbowała przełknąć ślinę. Nie mogła opanować lęku, a przecież musiała iść dalej. Usiłowała skupić uwagę na blasku ognia, prześwitującym między drzewami. To trochę pomagało. Nie śmiała jednak odwrócić się; cały czas odnosiła wrażenie, że bezkształtne sylwetki depczą jej po piętach... Były już chyba w samym środku lasu, gdy Liv poczuła, jak krew nagle z niej odpływa. Nie mogła złapać oddechu. Znowu usłyszała jakiś szept. Serce waliło jej jak oszalałe. Ludzki głos nocą, w samym sercu mrocznego lasu... Ta mogło oznaczać tylko jedno –upiór.... Liv wprost do szaleństwa bała się upiorów, Słyszała o nich mnóstwo przeróżnych historii i zawsze obawiała się zetknięcia z nimi. Mówiono, że są śmiertelnie niebezpieczne, że to upiory-duchy dzieci urodzonych w tajemnicy dawno temu i porzuconych. Nawiedzają każdego, kto znajdzie się dość blisko ich sekretnego grobu. Często opowiadano, co stało się z ludźmi, którzy zanadto zbliżyli się do takiego miejsca. Utrzymywano też, że owe upiory potrafią przybierać różne postacie: czarnych psów, trupów dzieci bez gardła, kruków i gadów - wszystkie równie złośliwe. Liv stała jak sparaliżowana. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Uciec stąd? A ogromny upiór będzie deptać jej po piętach? Nie, to jeszcze gorzej. Przypomniała sobie, co mówiono o wyrodzeńcach i ich rozpaczliwym pragnieniu, aby zostały ochrzczone. Dlatego przywoływały matkę. Co trzeba zrobić, by wyrodzeniec zaznał spokoju? Odprawić modły? Przecież ona nie jest księdzem. Albo... zaraz! Było przecież... zaklęcie. Żeby je sobie tylko przypomnieć! To było coś jak "ja ciebie chrzczę...". Najlepiej zrobić wszystko naraz. Liv wzięła głęboki oddech i zaczęła odmawiać wszystkie modlitwy jakie tylko znała. Niektóre pamiętała jeszcze z dzieciństwa, innych wyuczyła się u księdza. Powoli i niepewnie, gotowa w każdej chwili do ucieczki, zbliżała się do upiora. Powinien być gdzieś tutaj. zatrzymała się i schyliła, szukając po omacku między drzewami. Serce waliło jej ze strachu, sztywne z zimna palce drżały. Dotknąć wyrodzeńca? Jakie to będzie uczucie? Czy w ogóle cokolwiek poczuje? Może tylko wyschnięte kości? Albo może to będzie coś ohydnego, oślizgłego? A może coś złapie ją żelaznym chwytem za rękę? Marzyła tylko, by móc uciec. Nagle drgnęła. - Jesteś tutaj sama? – usłyszała za sobą kobiecy głos. Szybko odwróciła się przerażona. Ujrzała za sobą wysoką, piękną elfkę. Miała lśniące, długie, jasne włosy i intensywnie niebieskie oczy. – Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy. Nazywam się Silvana Ransom. Jesteś tu sama? – powtórzyła pytanie nieznajoma. Wciąż przestraszona Liv pokiwała głową. - Jeśli chcesz, zaopiekuję się tobą...
***
Dziewczyna szybko otworzyła drzwi wytrychem. - Droga wolna - szepnęła. - Dobra robota mała - odparł niziołek, niski nawet jak na przedstawiciela swej rasy. - Idź do gildii, szefowa mówiła, że chce się z tobą spotkać.
***
Stuk...Stuk...
- Silvana? - Liv weszła do pokoju. Zwykle wspaniała komnata teraz wyglądała strasznie. Poprzewracane półki, zawartość szaf wyciągnięta na podłogę, wszędzie ślady krwi. U stóp łóżka leżało ciało Silvany. Liv podbiegła do martwej szefowej, przyjaciółki, powierniczki...Na jej dłoni zauważyła dziwny ślad, jakby wypalony...liść...
***
- Czy widział pan gdzieś ten znak?
########################################
Jak do tej pory grają:
- BLACKSouL jako Gustav
- Zapał jako Thorgal
- Craw jako Arthur Artois
- Gavrill jako Haakon
- Seto jako Elhix
- Mangelee jako Shea
- Mr.Z jako Morgoth
- Krzys_ek jako Nadiel
- Artos jako Jergan Klortes
- Villemo jako Liv
(przypomina to listę obsady w filmie

)
Do tej pory nie dostałem nawet szkicu postaci od:
- Ra-V
- Ouzaru
Proszę o pośpieszenie się, bo reszta graczy czeka z utęsknieniem. Ja zresztą też.
