[Vincent]
- Wilki są utrapieniem dla kilku wiosek leżących na ziemiach mojego ojca, hrabiego Wendell Thundersworda (myślicie sobie, ile razy jeszcze wypowie te nazwisko ). Mój ojciec, ojciec odważnego rycerza Willberta Thundersworda (czyli jego) wysłał mnie na polowanie wraz z moim orszakiem. Pojechało także parę innych patroli, ale beze mnie są zgubieni! Pokonaliśmy w tych puszczach stado takich bestii, a ja nadal żyję! Ojciec będzie ze mnie dumny - mówi podekscytowany szlachcic.
Poza sesją: nadal jest upalny dzień Zak. Mniej więcej południe / po południu.
Poza sesją: co do Randala, uznałem, że jest wraz z resztą drużyny bo obchód wokół karczmy podczas gdy inni BG są z dala od wioski wydał mi się bezsensowny. Zagubiłeś się w postach.
Cały czas tuląc Marinę w objęciach zwraca się do widocznie zmartwionego drow'a.
- Nie osądzaj się Zak. Zrobiłeś słuszną rzecz. To nie twoja wina, że ten wilk zginął - dodaje na tyle cicho, żeby go rycerzyk nie usłyszał - To wina tego pacana polującego dla rozrywki na wszystkie zwierzęta jakie mu się nawiną.
Gustaw zaczyna uspokajająco głaskać Marinę po głowie. Po chwili jak ona się juz troszkę uspokoi, zwraca się do drużyny.
- Nie pomógł by który i wziął przynajmniej ode mnie worka podróżnego? Troszkę przeszkadza jak trzymam ukochaną w objęciach. - tu posyła Marinie ciepły uśmiech.
- Ojciec napewno będzie z Ciebie dumny sir Willbercie. Czy jeśli moge zapytać, to jest możliwość, żeby cała nasza drużyna dostała zakwaterowanie, gdy zgłosimy uczestnika do turnieju?
Z lekka irytacja Vincent odzywa sie do Gustawa
- A co za problem postawic go na ziemi? Przeciez moze sie nieco wybrudzic - podchodzi do niego - no daj go juz. Pomoge Ci. Bierze worek od Gustawa i zarzuca go sobie na plecy.
- Proponuje nie stac tutaj jak kolki, a isc do zamku - odwraca glowe do ksiecia - wasza ksiazeca mosc chce nam towarzyszyc, czy moze postanowil wracac do swojej kompani?
[Gustaw]
- Ależ oczywiście szlachetny panie! Nie pochodziłbym z rodziny Thunderswordów, gdybym nie ugościł towarzysza broni, z którym łączy mnie braterstwo krwi! Ja, Willbert Thundersword ugoszczę was tak jak należy.
[Ogólnie do drużyny]
Podróż spędzacie w miarę miło. Gustaw tuli do siebie Marinę, Zaknafein idzie z boku obwiniając się o stan psychiczny półelfki, Vincent pali fajkę i rozmyśla o turnieju sprawdzając swój łuk, a Randal nerwowo patrzy na szlachcica i jego kamratów. Puszcza staje się coraz rzadsza, dostrzegacie zarysy wielkiego zamku Moonrock...
Widać, że w zamku jest wspaniały festiwal. Przechodzicie przez bramę strzeżoną przez dobrze uzbrojonych strażników o dobrych manierach (to nie to samo co milicja z tego zadupia). Zamek składa się z głównego placu, na którym jest rynek obfitujący w sklepy i główny ośrodek festiwalu. Możecie tu degustować piwa, brać udziału w różnych grach hazardowych, itp. Oprócz zamku i placu są osobne stajnie, cztery wieże strażnicze i odgrodzony park, w którym znajdują się stoły. Żywią się tu wszyscy, poczynając od plebsu na wysokiej szlachcie kończąc. Klasy społeczne oddziela hierarchia stołów i duża różnorodność potraw (i ich cen). Willbert oddaje konia stajennemu, każe orszakowi się rozproszyć, a do was mówi: "Szlachetni towarzysze, czy nie będziecie mieli nic przeciwko, by zasiąść ze mną i innymi łucznikami przy stole i zjedzeniu porządnej strawy po naszych przygodach? Poznacie także mojego ojca i resztę arystokracji."
Poza sesją: nie mogę się doczekać waszych odpowiedzi na tego posta .
- Widać po Gustawie, że przepych zamku i zorganizowanego na nim festiwalu zrobiło na najemniku wrażenie. Na Gustawie zawsze dobre wrażenie sprawiały pieniądze. A tu było je widać. Jednak miły zachwyt najemnika przyćmiewała troska o Marinę. Podczas podróży troszkę pomyślał i doszedł do wniosku, że chyba zaczyna rozgryzać powód zachowania ukochanej. Po prostu jak policzył to przez prawie miesiąc była w dobrym humorze. Jak wszystkim wiadomo nastał pewnie najwyższy czas zatruć życie wszystkim dookoła. Chyba znowu będzie musiał się męczyć przez kilka dni (oby kilka).
- Z miłą chęcią dołączyłbym do współnego posiłku razem z wami Panie. Ale jestem pełen troski o moją współtowarzyszkę życia. Jeśli ona się zgodzi brać udział w tym wspaniałym posiłku to z miłą chęcią dołączymy.
Z ogromnym niepokojem jeśli nie nawet lękiem Gustaw szybko patrzy na reakcję Mariny. Będąc świadom, że jeśli jego przewidywania sa słuszne to, on nie ma bladego pojęcia jak bardka może teraz zareagować. Więc w duchu najemnik od razu przygotowywał się na okropną burę z jej strony. Jednak Gustaw został twardo i dobrze wychowany przez rodziców i do kobiet odnosił się zawsze (no prawie zawsze) z ogromnym szacunkiem. Nie przeszkadzało mu to ciągle powtarzać sobie w głowie słów jego dziadka (strasznego prawdę mówiąc skurczybyka) "Nie ufam niczemu co krwawi przez trzy dni i nie zdycha"
Poza sesją:
Od razu przepraszam wszystkie kobiety za ostatnie zdanie. Po prostu nie mogłem się powstrzymać przed napisaniem tego paskudnego cytatu. Ja tak naprawdę nie myślę, mam tylko jakieś takie dziwne poczucie humoru. Jeszcze raz przepraszam całą płeć piękną.
Vincent od razu poczul zmiane otoczenia. Nawet wioska nie przytlaczala tak zwalami masy ludzkiej. Wprawdzie wytrzymywal w tloku, jednak zbytnio zanim nie przepadal. To przez przyzwyczajenie do otwartych przestrzeni, gdzie czasami przez kilka dni nie spotykalo sie nikogo. Tu zas ludzie byli doslownie wszedzie. I co gorsza, smierdzieli. Smierdzieli drazniac jego czuly wech. [Jakos trzeba bedzie to zniesc] Rozejrzal sie troche po rynku. W sumie za duzo go tutaj nie interesowalo, no moze poza piwem. Jednak nie ma nic lepszego niz trunek, szczegolnie dobrego gatunku, albo choc taki co mocno kopie. Oczywiscie, caly ten cyrk zwiazany z festynem byl tylko i wylacznie marnotrastwem, ale nie zaszkodzi w nim uczestniczyc. No i jest nagroda.
Uslyszawszy propozycje Willberta nieco sie zdziwil. Vincent nie przywykl do spozywania posilkow w gronie szlachty, szczegolnie tej najwyzszej.
- Tak ksiaze, z checia przyjmiemy Twa propozycje - powiedzial, po czym zaczal sie zastanawiac jak dlugo wytrzyma on w towarzystwie szlachty, lub tez ona w jego. Tyle ze nie wypadalo odmawiac.
- Mam tylko jedna prosbe. Czy moglbys kazac komus postarac sie o kwatery dla nas? Droga byla nieco meczaca i musimy sie rozpakowac. Trzeba nam tez zmienic ubrania i nieco odpoczac.
Mina dziewczyny i jej wsciekle spojrzenie na Gustawa mowily jasno, iz nie ma zamiaru siedziec przy jednym stole z mordercami psiaczkow! Najemnik juz zdazyl lekko zblednac ze strachu przed zblizajaca sie awantura... gdy Marina usmiechnela sie rozbrajajaco do szlachcica i klaniajac sie przed nim w pas rzekla:
- Bedzie to dla mnie... dla nas... <tu spojrzala na Gustawa> wielkim zaszczytem, moc ci towarzyszyc, Panie Thundersword, przy posilku. Pozwolisz, bym cos zagrala na lutni? Moze tez kilka spokojnych piesni rad bys byl uslyszec?
Jakby od niechcenia wyjela swoj ukochany instrument, dar urodzinowy od rodzicow - lutnie - i delikatnie tracila opuszkami palcow w struny, wydobywajac z nich kilka cichych, przyjemnych dla ucha nut. Potem, gdy nikt nie bedzie patrzyl, dolozy wszelkich staran, by kopnac Gustawa w kostke lub nadepnac go na stope...
Tego właśnie się obawiał. Mordercze spojrzenie Mariny zapowiadało solidną awanturę. *Dzięki bogom, że Marina nie lubi widoku krwi. Przed tymi jej nożami to nie wiem czy bym daleko uciekł.* Nagle zachowanie bardki wprawiło Gustawa w olbrzymie zdziwienie. Zamiast jak zwykle przywalić mu po głowie lutnią ona zaczęła wykazywać spore zinteresowanie biesiadą. Takie zmiany nastroju oznaczały trzy rzeczy:
Po pierwsze: Domysły Gustawa co do powodu złego nastroju Mariny się sprawdziły.
Po drugie: Awantura go nie ominie, będzie na niego czekała jeszcze większa. Po prostu zaatakuje go gdy będą sami.
Po trzecie: To będą bardzo ciężkie dni dla biednego Gustawa.
Ponieważ najemnik miał wysoko rozwinięty instynkt samozachowawczy, natychmiast doszedł do następujących wniosków. To, że te czasem sprzecznych to już nieważne. Jego problem, nie instynktu.
Po pierwsze: Trzeba będzie dbać o wygodę i dobre samopoczucie Mariny.
Po drugie: W celu uniknięcia awantury, należy się tak nawalić żeby żadna siła ludzka go nie obudziła.
Po trzecie: Stan niebytu należy utrzymywać przez stosunkowo długi okres czasu (jakieś trzy-cztery dni) bo jeżeli odwlekana awantura dopadnie go na kacu, będzie to oznaczało powolną i bolesną agonię.
Rozrywany takimi sprzecznościami najemnik zrobił to co każdy inny by zrobił na jego miejscu. Doszczętnie zgłupiał. Taka faza otumanienia, jest naturalną reakcją obronną. Organizm wyczuł natychmiast, że mózg stracił kontrolę nad ciałem Gustawa i jak zwykle bezbłędnie ją przejął. Ciało się wyprostowało, na twarzy pojawił się miły, niezobowiązujący uśmiech a ośrodki bólowe zostały zaprogramowane na ignorowanie wszelakich przejawów przemocy ze strony ukochanej (jest to traktowane jako naturalny bodziec, na który nie ma sie i tak wpływu, więc po co się nim przejmować).
Patrzy ze zdziwieniem na randala
- Chyba tylko Vincent móbłby brać w nim udział
Zakowi humor się trochę poprawił po incydencie z wilkiem, ale nadal trzyma się zboku, Mało mówiąc,a więcej słuchając dźwięków lutni Mariny. Po chwili postanowił zapytać:
- Pozwolicie, że was opuszcze? Chciałbym obejrzeć co mają tu na sprzedaż. Pamiętam ten klimat panujący na targowisku w Menzoberranzan... To było coś... Ale było- mineło. Mam tylko cichą nadzieję, że na tym targowisku nikt nie wbija noża w plecy, gdy ty sprawdzasz jakość nowej kuszy...
[Vincent]
- Szlachetny panie Vincencie - rycerz znów zaczyna swój słowotok. - Postaram się jak najszybciej o zakwaterowanie dla was, ale pozwólcie, że najpierw coś razem zjemy. Tak szczerze między nami mówiąc, nie lubię zbytnio jeść między tymi fircykami w białych koszulach (taaaa a ciekawe kim on jest?). Wolę porządnie zjeść z moimi towarzyszami broni! Chodźcie za mną.
[Zaknafein]
Na rynku są rozmaite sklepy. Generalnie są dwa namioty, w których podróżnicy mogą dostać wszystko. Jednym z nich zajmuje się człowiek Viggard, u którego podróżni wojownicy zamawiają mistrzowsko wyglądającą (i pewno tak samo skuteczną) broń i pancerze. Broń ma bardzo niską cenę. Drugi namiot to istny raj dla łucznika. Prowadzi go elf Draenor. Dysponuje wieloma różnymi typami łuków i strzał, ale po reakcjach kupujących widać, że ceny są wygórowane. Na festynie występuje także obfitość kramów z rzeczami innego typu – z biżuterią, jedzeniem czy ubraniami (w tym roku królują płaszcze z grubego lnu). Nie będę jednak opisywać tych drobiazgów dokładniej – wystarczy wiedzieć, że są.
[Drużyna]
Rycerz zaprowadził was do ogrodu. Przeszliście między stołąmi zajętymi przez niższe klasy społeczne. Willbert podszedł razem z wami do suto zastawionego stołu, przy którym siedzi piękna dziewczyna (po jej uszach widać, że ma domieszkę krwi elfa), siwy mężczyzna, młodzieniec (rysy jego twarzy zdradzają jakąś szlachetność), dość stary księżycowy elf (Zak się lekko zaniepokoił gdy go ujrzał) i wesoła, ludzka kobieta w wieku koło 25 lat. Wszyscy przy stole dobrze się bawią, ale ich pogawędkę przerywa Willbert.
- Szlachetni łucznicy! Prezentuje wam moich walecznych kompanów! Oto bardka Marina, wojownik Zak i Gustaw, niziołek Randal i łowczy Vincent - Will pokazuje na każdego po kolei. - Przysiądźcie się. Zjedzmy coś po polowaniu.
Willbert zaczepił przechodzącego sługę i kazał przygotować dla was pokoje. - Już się zająłem zakwaterowaniem. Teraz coś zjedzmy.
Poza sesją: Randal chciał karczmę spalić (na tym zadupiu).
Jak ustawione są krzesła przy stole? chce usiąść jak najdalej od Księżycowego Elfa, o ile to możliwe.
Szepcze do reszty drużyny:
-Chcę uniknąć kłopotów...
Zak odpina kuszę i przypina ją do pasa. Poprawia płaszcz i otrzepuje go.
Do szlachcica:
- Tu jest... Pięknie Rivvil! Zaprawdę pięknie, to aż ściska moje czarne serce...
Przygląda się uważnie księżycowemu Elfowi, próbuje ustalić jak jest uzbrojony.
Vincent czeka, az Willbert zajmnie swoje miejsce przy stole, po czym sam jakies sobie wybiera
Tropiciel postanowil usiasc obok Gustawa, by wspomoc go w jego cierpieniach zwiazanych z Marina. Widac, ze cos jest nie tak i chce jak najbardziej uprzykzyc mu zycie. Cos mu mowi, bez picia dzisiejszej nocy sie nie obedzie. W sumie to nawet dobrze, bo dawno sie juz nie upil w sztok. Jedynym problemem beda pieniadze, gdyz nie wie on na ile piw mu starczy. W koncu w takim miejscu trunek musi byc strasznie drogi, choc pewnie tez nie bedzie mial tyle wody co te siki w tamtej dziurze.
Gdy juz wszyscy siedza, Vincent pokazuje Gustawowi zeby sie do niego zblizyl i na ucho zdradza mu swoj plan, majac nadzieje ze najemnik na to przystanie. Uslyszawszy odpowiedz kiwa lekko glowa i sie prostuje.
Teraz czeka juz tylko na posilek i pelen kufel...
[Zak]
Zajmujesz miejsce z dala od księżycowego elfa. Księżycowy nie jest uzbrojony, ale atakuje Ciebie złośliwymi spojrzeniami.
[Drużyna]
Willbert przedstawia wam po kolei łuczników:
1. Piękna dziewczyna o domieszce krwi elfa - Silvana.
2. Siwy mężczyzna - Edgar.
3. Młodzieniec - Asper.
4. Księżycowy elf - Daenor (ten sam, który prowadzi namiot).
5. Ludzka kobieta - Jezzabell.
Łucznicy rozmawiają o jutrzejszym turnieju przechwalając się nawzajem. Daenor nadal prowokuje Zaka spojrzeniami. Po chwili pyta się spokojnym głosem:
- Co taki drow jak Ty robi na powierzchni?