Nasze opowiadania
- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
-
- Marynarz
- Posty: 271
- Rejestracja: piątek, 16 września 2005, 21:33
- Lokalizacja: Toruń
Nie wiem czy za bardzo mam prawo do komentowania ponieważ nie jestem tutaj zarejestrowany, no ale...
Jak dla mnie to twój tekst Dark jest jednym z najlepszych jakie czytałem w tym dziale (i w tym momencie nie ściemniam) Sam lubię tak czasami pomyśleć, podochodzić od jednego wniosku do drugiego Powtarzam jeszcze raz, jeden z lepszych tutaj
Jak dla mnie to twój tekst Dark jest jednym z najlepszych jakie czytałem w tym dziale (i w tym momencie nie ściemniam) Sam lubię tak czasami pomyśleć, podochodzić od jednego wniosku do drugiego Powtarzam jeszcze raz, jeden z lepszych tutaj
-
- Marynarz
- Posty: 271
- Rejestracja: piątek, 16 września 2005, 21:33
- Lokalizacja: Toruń
Dziękuję Kaldor za tą pochwałę Jeszcze nigdy w życiu nikt nie określił mojego tekstu tak pozytywnie , żeby tak wszystkie moje utwory były tak odbierane, aż się łza w oku kręci . Niewiarygodne. Czytając ten krótki wstępniak sam sobie się dziwię Dobra muszę ochłonąć, bo jeszcze wpadnę w samozachwyt
Dark_Voyager
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 2
- Rejestracja: wtorek, 1 listopada 2005, 13:47
- Lokalizacja: Nigdzie
PIĘKNY DZIEŃ
Autor: Crying Guardian
(opowiadanie oparte na serii „Resident Evil”)
Jim Norland już od trzech godzin siedział w szafie. Kiwając się w nagłym ataku choroby sierocej mamrotał coś pod nosem. Smród jego potu połączonego z fekaliami i wszechobecnym odorem śmierci już dawno przestał drażnić jego zmysł powonienia, a mokre spodnie przykleiły się do nóg. Ukrył się tutaj jak tylko usłyszał krzyki towarzyszące strzelaninie. Zbliżały się w stronę jego domu. Od tej pory czekał, odchodząc od zmysłów w ciasnym pomieszczeniu. Gazety i telewizja już od wczoraj trąbiły o „pochodzie trupów”, widział co spotyka zdrowych, silnych ludzi z powodu najmniejszej rany i tego się właśnie bał. Psy sąsiadów już od dwóch godzin nie szczekały i teraz rozpaczliwie wyły...
Nagle ciszę zmąconą tylko jego przyśpieszonym oddechem brutalnie przerwał odgłos wyłamywania drzwi prowadzących do budynku. Jim wtulił się najmocniej jak potrafił w ścianę i starał uspokoić organizm. Niestety, zwieracze znów nie wytrzymały i pomieszczenie ponownie wypełnił gryzący zapach moczu. Norland przyłożył dłonie do ust i drżał, czując, że zbliża się nieuniknione.
Wyraźnie słyszał ciężkie kroki na klatce schodowej i powłóczenie nogami po korytarzu. Drzwi prowadzące do jego mieszkania cicho zaskrzypiały i Jima ogarnęła panika. Robił sobie wyrzuty, przeklinając w myślach swoją głupotę. Jak mógł nie zamknąć drzwi? Lecz nagle w zakamarkach jego umysłu zrodziła się słabo tląca iskierka pewności: „Przecież sprawdzałem trzy razy. Na pewno były zamknięte...” Teraz nic nie wydawało mu się pewne. Z zamyślenia wyrwał go krótki jęk istoty, która wkroczyła do jego mieszkania. Odór zgnilizny pomieszany z krwią doprowadziły Jima niemal do omdlenia. Norland chciał wniknąć w ścianę, mokrą już od potu, zniknąć i znaleźć się w zupełnie innym miejscu, najlepiej ciepłym i bezpiecznym. Cokolwiek było w mieszkaniu Jima zbliżało się, jakby czuło jego obecność, co nie byłoby trudne nawet dla głuchego ślepca, który z trudem kojarzyłby fakty. Smród wydobywający się z szafy był tropem niemożliwym do przegapienia. Gdy kroki urwały się przy drzwiach szafy, a Jim usłyszał szelest koszuli towarzyszący unoszeniu ramienia, Norland zaczął cicho zmawiać modlitwę do każdego znanego mu Boga.
Nagle cienkie, zrobione ze sklejki, drzwi odskoczyły i mężczyzna zaczął krzyczeć. Krzyczał dalej, gdy zrywał się z łóżka zlany potem. Panicznie rozejrzał się po swoim, zalanym słońcem, pokoju. Budzik automatycznie uruchomił radio, gdzie akurat leciała prognoza pogody. Kobiecy głos zapowiadał w Racoon City upały, czyste niebo i niskie stężenia pyłków. Jim jednym ruchem wyłączył radio i trąc oczy powiedział sam do siebie: „Zapowiada się piękny dzień”.
Przebrał się szybko i wiążąc krawat podszedł do okna. To, co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Przez wąską uliczkę przemknęła kolumna czarnych pół-ciężarówek, a psy sąsiadów zaczęły szczekać...
KONIEC
(opowiadanie oparte na serii „Resident Evil”)
Jim Norland już od trzech godzin siedział w szafie. Kiwając się w nagłym ataku choroby sierocej mamrotał coś pod nosem. Smród jego potu połączonego z fekaliami i wszechobecnym odorem śmierci już dawno przestał drażnić jego zmysł powonienia, a mokre spodnie przykleiły się do nóg. Ukrył się tutaj jak tylko usłyszał krzyki towarzyszące strzelaninie. Zbliżały się w stronę jego domu. Od tej pory czekał, odchodząc od zmysłów w ciasnym pomieszczeniu. Gazety i telewizja już od wczoraj trąbiły o „pochodzie trupów”, widział co spotyka zdrowych, silnych ludzi z powodu najmniejszej rany i tego się właśnie bał. Psy sąsiadów już od dwóch godzin nie szczekały i teraz rozpaczliwie wyły...
Nagle ciszę zmąconą tylko jego przyśpieszonym oddechem brutalnie przerwał odgłos wyłamywania drzwi prowadzących do budynku. Jim wtulił się najmocniej jak potrafił w ścianę i starał uspokoić organizm. Niestety, zwieracze znów nie wytrzymały i pomieszczenie ponownie wypełnił gryzący zapach moczu. Norland przyłożył dłonie do ust i drżał, czując, że zbliża się nieuniknione.
Wyraźnie słyszał ciężkie kroki na klatce schodowej i powłóczenie nogami po korytarzu. Drzwi prowadzące do jego mieszkania cicho zaskrzypiały i Jima ogarnęła panika. Robił sobie wyrzuty, przeklinając w myślach swoją głupotę. Jak mógł nie zamknąć drzwi? Lecz nagle w zakamarkach jego umysłu zrodziła się słabo tląca iskierka pewności: „Przecież sprawdzałem trzy razy. Na pewno były zamknięte...” Teraz nic nie wydawało mu się pewne. Z zamyślenia wyrwał go krótki jęk istoty, która wkroczyła do jego mieszkania. Odór zgnilizny pomieszany z krwią doprowadziły Jima niemal do omdlenia. Norland chciał wniknąć w ścianę, mokrą już od potu, zniknąć i znaleźć się w zupełnie innym miejscu, najlepiej ciepłym i bezpiecznym. Cokolwiek było w mieszkaniu Jima zbliżało się, jakby czuło jego obecność, co nie byłoby trudne nawet dla głuchego ślepca, który z trudem kojarzyłby fakty. Smród wydobywający się z szafy był tropem niemożliwym do przegapienia. Gdy kroki urwały się przy drzwiach szafy, a Jim usłyszał szelest koszuli towarzyszący unoszeniu ramienia, Norland zaczął cicho zmawiać modlitwę do każdego znanego mu Boga.
Nagle cienkie, zrobione ze sklejki, drzwi odskoczyły i mężczyzna zaczął krzyczeć. Krzyczał dalej, gdy zrywał się z łóżka zlany potem. Panicznie rozejrzał się po swoim, zalanym słońcem, pokoju. Budzik automatycznie uruchomił radio, gdzie akurat leciała prognoza pogody. Kobiecy głos zapowiadał w Racoon City upały, czyste niebo i niskie stężenia pyłków. Jim jednym ruchem wyłączył radio i trąc oczy powiedział sam do siebie: „Zapowiada się piękny dzień”.
Przebrał się szybko i wiążąc krawat podszedł do okna. To, co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Przez wąską uliczkę przemknęła kolumna czarnych pół-ciężarówek, a psy sąsiadów zaczęły szczekać...
KONIEC
Dla ciebie WSZYSTKO PANIE MÓJ! Dla ciebie krew, udręka, łzy!
Dla ciebie rzeźnia pogan...By właściwego bogaCIĆ
Dla ciebie nawrócimy świat! Dla ciebie jest ten krwawy bal!
Za wszystko, co dla ciebie...W niebie odbiore BOSKI SZMAL!!!
Dla ciebie rzeźnia pogan...By właściwego bogaCIĆ
Dla ciebie nawrócimy świat! Dla ciebie jest ten krwawy bal!
Za wszystko, co dla ciebie...W niebie odbiore BOSKI SZMAL!!!
-
- Tawerniak
- Posty: 386
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 14:56
- Numer GG: 5450570
- Lokalizacja: Bielsko-Biała/Kraków
- Kontakt:
Ciągle śledzę ten topic, choć ostatnio (z różnych powodów) nie mogłem wyrobić się z czytaniem nowych tekstów. W najbliższy weekend powinienem trochę nadrobić forumowe zaległość i opatrzyć komentarzem (ew. „zagarnąć” do kącika) wasze teksty..
"jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, starczy, bym się lekko nachylił, a cieką ze mnie same piękne myśli, (...) tak więc właściwie nawet nie wiem, które myśli są moje i ze mnie, a które wyczytałem" B. Hrabal
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 10
- Rejestracja: niedziela, 23 października 2005, 13:47
- Lokalizacja: Przemyśl
- Kontakt:
-
- Tawerniak
- Posty: 386
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 14:56
- Numer GG: 5450570
- Lokalizacja: Bielsko-Biała/Kraków
- Kontakt:
-
- Tawerniak
- Posty: 386
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 14:56
- Numer GG: 5450570
- Lokalizacja: Bielsko-Biała/Kraków
- Kontakt:
Wybaczcie bezpośredniość i niezbyt wyszukany język, ale jest 23:45 składałem Polane, przeczytałem też wasze teksty.. i jestem okrutnie zmęczony..
PIERWSZA UWAGA OGOLNA:
Piszecie „moje opowiadanie wprawdzie nie jest w klimacie fantasy itp...”. Polana to nie tylko fantasy, wszelkie dobre teksty posiadające choćby niewielki pierwiastek fantastyczny są mile widziane, a zdarzają się też utwory bez takowego. Swoją drogą 99% fantasy jakie dostaję to opowiadanie o grupach wojowników wypełniających zleconą misje, dość.
Kaldor Miasto zamieszkane przez cienie
W tekście panuje piekielny chaos, często zdarzają Ci się dość niefortunne zwroty, czy też powtórzenia. Nie można pisać zadań typu: „Ich konie również nie były normalne”, bo brzmi co to najmniej śmiesznie. Zdarzają się też perełki świadczące być może o jakimś potencjale (przypadło mi do gustu zdanie „Czekał cały dzień, z głodu burczało mu w brzuchu i chciało mu się spać, aż przed wieczorem, gdy już zmierzch kładł się na polach z pobliskiego lasku wyjechali oni.”, albo próba stylizacji językowej). Mimo to, nie jest najlepiej (także pod względem treści) sporo pracy...
Neo15p
Nie wiem na ile to zasługa owej inspiracji, a na ile twój własny wkład, ale jest nieźle. Ciekawy, niestandardowy sposób narracji, który zaskakująco dobrze przedstawia doznania bohatera. Napisane bez zbędnego patosu. Jest naprawdę ok., całkiem sprawnie ująłeś pomysł w taką formę.
(możesz poprawić co uważasz za stosowne i podesłać mi tekst na maila, z pseudonimem i mailem)
Chomik
Wybacz, kiedy czytam, że ktoś siedzi w karczmie i dostaje zadanie przechodzi mi ochota na dalszą lekturę. To najgorszy szablon w jaki można wejść. Nic odkrywczego, nic oryginalnego.. To tak jak chłopcy grają w erpega i mistrz rozpoczyna każdą przygodę tak samo. Po pewnym czasie jest to nużące. Duża część tekstu to po prostu ciachanie, i machanie mieczem, .., z pewnością nie o to chodzi w pisaniu. (czytałeś dużo Salvatore?)
Język za to w porządku. Nie potykałem się o słowa, a to oznacza, że jeżeli wpadnie Ci do głowy jakiś ciekawy pomysł na fabułę to przynajmniej nie powinieneś mieć dużych problemów z przelaniem go na papier.
Dark_Voyager
Powiem krótko: bardzo mi się podoba... Panujesz nad językiem, tekst w samym zamiarze ambitny. ..i czuje się jakieś ciepło, które od niego bije
(czekam na więcej, choć sam wstęp można uznać za miniaturkę literacką i odrębną całość. Dalej to samo co w nawiasie u Neo15p)
Crying Guardian
Mhhh.. gdy przeczytałem nawias dotyczący serii, miałem obawy, ale tekst jest niezły. Fabułka bardzo prosta: skrywanie się przed zombiakami, motyw snu. Za to minus. Mimo to nienajgorzej napisane. Poprawne stylistycznie. Przyjemnie się czytało.
(dalej to, co w nawiasie u neo15p)
PIERWSZA UWAGA OGOLNA:
Piszecie „moje opowiadanie wprawdzie nie jest w klimacie fantasy itp...”. Polana to nie tylko fantasy, wszelkie dobre teksty posiadające choćby niewielki pierwiastek fantastyczny są mile widziane, a zdarzają się też utwory bez takowego. Swoją drogą 99% fantasy jakie dostaję to opowiadanie o grupach wojowników wypełniających zleconą misje, dość.
Kaldor Miasto zamieszkane przez cienie
W tekście panuje piekielny chaos, często zdarzają Ci się dość niefortunne zwroty, czy też powtórzenia. Nie można pisać zadań typu: „Ich konie również nie były normalne”, bo brzmi co to najmniej śmiesznie. Zdarzają się też perełki świadczące być może o jakimś potencjale (przypadło mi do gustu zdanie „Czekał cały dzień, z głodu burczało mu w brzuchu i chciało mu się spać, aż przed wieczorem, gdy już zmierzch kładł się na polach z pobliskiego lasku wyjechali oni.”, albo próba stylizacji językowej). Mimo to, nie jest najlepiej (także pod względem treści) sporo pracy...
Neo15p
Nie wiem na ile to zasługa owej inspiracji, a na ile twój własny wkład, ale jest nieźle. Ciekawy, niestandardowy sposób narracji, który zaskakująco dobrze przedstawia doznania bohatera. Napisane bez zbędnego patosu. Jest naprawdę ok., całkiem sprawnie ująłeś pomysł w taką formę.
(możesz poprawić co uważasz za stosowne i podesłać mi tekst na maila, z pseudonimem i mailem)
Chomik
Wybacz, kiedy czytam, że ktoś siedzi w karczmie i dostaje zadanie przechodzi mi ochota na dalszą lekturę. To najgorszy szablon w jaki można wejść. Nic odkrywczego, nic oryginalnego.. To tak jak chłopcy grają w erpega i mistrz rozpoczyna każdą przygodę tak samo. Po pewnym czasie jest to nużące. Duża część tekstu to po prostu ciachanie, i machanie mieczem, .., z pewnością nie o to chodzi w pisaniu. (czytałeś dużo Salvatore?)
Język za to w porządku. Nie potykałem się o słowa, a to oznacza, że jeżeli wpadnie Ci do głowy jakiś ciekawy pomysł na fabułę to przynajmniej nie powinieneś mieć dużych problemów z przelaniem go na papier.
Dark_Voyager
Powiem krótko: bardzo mi się podoba... Panujesz nad językiem, tekst w samym zamiarze ambitny. ..i czuje się jakieś ciepło, które od niego bije
(czekam na więcej, choć sam wstęp można uznać za miniaturkę literacką i odrębną całość. Dalej to samo co w nawiasie u Neo15p)
Crying Guardian
Mhhh.. gdy przeczytałem nawias dotyczący serii, miałem obawy, ale tekst jest niezły. Fabułka bardzo prosta: skrywanie się przed zombiakami, motyw snu. Za to minus. Mimo to nienajgorzej napisane. Poprawne stylistycznie. Przyjemnie się czytało.
(dalej to, co w nawiasie u neo15p)
"jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, starczy, bym się lekko nachylił, a cieką ze mnie same piękne myśli, (...) tak więc właściwie nawet nie wiem, które myśli są moje i ze mnie, a które wyczytałem" B. Hrabal
-
- Marynarz
- Posty: 271
- Rejestracja: piątek, 16 września 2005, 21:33
- Lokalizacja: Toruń
-
- Pomywacz
- Posty: 22
- Rejestracja: niedziela, 11 września 2005, 12:44
- Lokalizacja: Z mojej klatki
No dobra, doublepost, ale...
(a to taka dygresja na temat braku karczmy, pomysł chodził mi po głowie od stu lat chyba i coś z nim zrobiłem)
Było ciemno, za oknem grzmiało. Padał deszcz. W kominku wesoło trzaskały płomienie. Nerm, obecny gubernator tej kolonii, rzucił okiem na stertę papierów. Trochę go to podłamywało. Może rzeczywiście odrobinkę przegiął susząc sakiewki innych sąsiednich osad? No i ten problem... Zaginięcia... W zasadzie to określenie nie pasowało. Zaginięcia z reguły oznaczają jakiś ślad. Tutaj - nic. W nocy po prostu ktoś znika i nie ma żadnych śladów...
***
Dun wytoczył się ze statku po trapie na deszcz. Za nim wyszli, lekko wstawieni, jego kompani - Azzge i Bunamoryn. Poza tym pewna młoda czarodziejka, Nedylene. Słyszeli o kłopotach, a magini miała tu sprawę natury ekonomicznej - po prostu przywoziła towary do miasta, aby otworzyć sklep magiczny, ale pomyślała że te trzy patałachy mogą się jej przydać. Tu się pomyliła. Pod pokładem wypili sobie za jej pieniądze - i na drugą nogę, też za te pieniądze. Ruszyli w stronę ratusza, aby dowiedzieć się gdzie mogliby zostać na noc.
Jednak zanim zdążyli zejść z pomostu, nagle Dun stracił równowagę i wpadł do wody. Azzge rzucił się, by pomóc kompanowi... Jednak Dun odrobinę wytrzeźwiał w wodzie i zorientował się gdzie płynąć. Za to Azzge... Miał problem. O ile Dun przegrał kolczugę na statku, Azzge miał ją na sobie. Zaczął ściągać ją w panice aby móc popłynąć. Gdy ją zrzucił, przypomniał sobie... że nie umie pływać! W końcu znalazł się na dnie. Rozejrzał się i trzasnął w coś głową. Zbadał to i okazało się, że jest to słup pomostu. Zaczął się wdrapywać... Już brakło mu tchu gdy nagle ktoś wyciągnął go z wody za kołnierz. To Dun leżał na pomoście i pomógł mu się nań wdrapać. Sam omal nie wpadł po raz drugi, ale na szczęście Bunamoryn pociągnął go za nogi.
***
Nerm przeglądał papiery. Zawał w kopalni, korniki w drewnie, kradzieże żywności... Same problemy. Pocieszał się, że miasteczko ma przynajmniej pieniądze na wszystko. Rozległ się grzmot. Coś huknęło na dole. Usłyszał odgłos drewna upadającego na podłogę i głosy.
- Cholera, masz niezłą krzepę, stary.
Doszedł głos kobiety
- Nic dziwnego, zwłaszcza jak walnął w drzwi i stracił równowagę. Chociaż trochę mnie to dziwi, jak on do cholery wyrwał tą futrynę?
Nerm był przestraszony i zdziwiony. Włamanie? Nie, raczej nie. Wyraźnie było widać, że jest w biurze. Co w takim razie? Wzdrygnął się. Jedna straszna myśl nie dawała mu spokoju. Petenci!
Wstał i ruszył do drzwi. Podszedł, otworzył je i zarobił pięścią w nos. Spojrzał na agresora. Był to Bunamoryn. Wysoki, barczysty mężczyzna z brązowymi włosami z niespecjalnie inteligentnym - i pijanym - wyrazem twarzy w pełnej zbroi i wielkim mieczem na plecach.
- Przepraszszszam paaaanów... Który z was jest bru... burmsz... no, szefem?
Zza byka wysunęła się dość drobna kobieta o rudych włosach do ramion. Strój nie kwalifikował się jako nadto ciepły, ale też nie jako plażowy. Nagle Bunamoryn zaczął wyć z bólu. Nerm zdziwił się.
- Co to za straszne zaklęcie?
- Żadne. Po prostu wbiłam mu obcas dokładnie w szpary między płytkami chroniącymi stopę.
Uśmiechnęła się.
- Przejdźmy do rzeczy, jestem Nedylene Pharn, adeptka Meleghosta. Chciałabym otworzyć sklep magiczny w waszym mieście, mam pieniądze na zakup kamienicy przy rynku w której mogłabym go prowadzić.
- Meleghost? Jeden jego uczeń już taki tu ma.
- Kto? - zapytała zdziwiona
- Atharn - odparł.
- Ha! Ath! Nie potrafił nawet wyczarować kuli ognia, a przez strzały ognia nosi perukę. No, no... Kto by pomyślał!
- Hmm... no cóż, jest jedna kamienica przy rynku... Może za tysiąc złotych...
Nedylene wyciągnęła sakiewkę i wysypała bardzo dużo monet...
- Tysiąca złotych nie mam, ale jak dorzucić te srebrne to będzie.
Nerm otworzył usta i zamknął.
- No już, nie mam całego dnia! - parsknęła Nedylene.
- Ale jak tam tyle się zmieściło? - zapytał
Nedylene pokazała napis 'Producent: Meleghost, Idys, ulica Thaeryna III nr 8'.
Formalności załatwili dość szybko, a magini wprowadziła się do kamienicy. Z pomocą Duna i jego kumpli zorganizowała sklep.
***
Wkrótce był on gotowy. Otworzyli go po raz pierwszy. Towar schodził dość szybko. Koszty zakupu budynku zwróciły się w ciągu kilku godzin.
Nagle wśród klientów zapanowało poruszenie i niespokojnie rozeszli się ukazując w drzwiach brodatego mężczyznę w szacie.
- Kto ośmiela się przeszkadzać uczniowi Meleghosta, Atharnowi, Strażnikowi Wiedzy, swym marnym sklepem? - huknął.
Nedylene wykonała kilka gestów. Nagle Atharn ją poznał, ale było za późno. Poczuł uderzenie czaru. Mieszczanie zamarli.
Nagle zaczął stepować oraz podrzucać laskę i kapelusz. Nedylene, Dun, Azzge i Bunamoryn zaczęli się śmiać. Atharn zaczerwienił się. Nienawidził Nedylene. Była wredna, złośliwa, cwana i zdolna. Podczas gdy on... Próbował przyzwać kiedyś demona przy pomocy księgi mistrza. Nie był imponujący, ale gdyby nie Nedylene, rozszarpałby Atharna na strzępy. Meleghost dowiedział się o wszystkim... za to go wywalił.
W końcu Nedylene przerwała czar. Atharn uciekł na czworaka... zemści się! Nie popuści tej małej żmii...
***
Nedylene poszła na rynek chcąc kupić kilka rzeczy których mogłaby użyć do produkcji prostych, niemalże codziennie używanych mało magicznych rzeczy. Ot, takie pierścienie które ożywiały miotły czy zwoje które potrafił odczytać każdy kto był piśmienny i wykonać tak coś prostego; choćby takie proste czary jak przywołujący iskrę ognia (nadal popularniejsze od zapałek) czy jakieś inne. Nagle poczuła niewielki ładunek magiczny. Jeden ruch, szybki kontrczar i odbiła magiczny pocisk. Zrykoszetował od straganu i trafił agresora... Atharna. Krwawił z ręki. Nedylene skoczyła do niego, oddarła kawałek rękawa i zabandażowała ranę.
- Ech, ty głupku.. nigdy nic nie rozumiałeś... - burknęła
- Dorwę cię kiedyś, ty diablico - syknął.
Zerwał się i uciekł do swojego sklepiku. Od kiedy Nedylene otworzyła swój, ludzie woleli chodzić tam niż znosić egocentryzm i nieuprzejmość Atharna... dlatego towary już zaczęły się kurzyć. Musiał to przyznać... ludzie nie lubili od niego kupować, ale przynajmniej zarabiał - nawet sporo. Miał kłopoty. Pieniądze już mu się kończyły. Szczerze jej nienawidził.
Nagle usłyszał coś w uliczce przy drzwiach. Wyjrzał i ujrzał wielkiego smoka schylającego łeb i przyglądającego się mu.
Wrzasnął.
Wskoczył po schodach, uciekł na piętro... Smok zionął ogniem. Spalił parter. Serce waliło Atharnowi jak młotem. Wyjrzał przez okno. Smok patrzył na parter, uśmiechnął się (jeśli można to tak nazwać), odwrócił się i odleciał. Mag zebrał swoje rzeczy do kufra i wyskoczył na tyłu budynku. Uliczkami kluczył do portu. Wykupił podróż na jakimś statku do dalekich kolonii na północy. Już nigdy tu nie wróci...
***
Za rogiem Nedylene, Dun, Azzge i Bunamoryn tarzali się ze śmiechu po ziemi.
- Nieźle... dobrze że nie zauważył jak wychodziłaś za tą iluzję smoka żeby spalić mu parter - parsknął Dun i dalej się śmiał.
- Taaa... Pokazaliśmy draniowi - odparła Nedylene.
- Oj, dziewczyno, umiesz się odegrać - powiedział Azzge przez uśmiech.
Wrócili do sklepu śmiejąc się. W końcu ktoś musi obsłużyć klientów...
***
Minął rok. Kolonia była już trzecim największym miastem królestwa. Sklep Nedylene przyniósł jej sporo pieniędzy. Bardzo dużo, jeśli chodzi o ścisłość. Tak czy siak, żyło się jej dobrze. Zaś Dun ściągnął tu żony swoje i kumpli. W końcu interes łowczyń smoków nie był dla nich tak dobry jak sprzedaż magicznych towarów... A poza tym było dużo więcej do śmiechu gdy jakiś klient nie chciał płacić... Ot, jak dwie silne kobiety takiego łapały, prały na kwaśne jabłko i odbierały towar. Oraz wieszały za nogę na szyldzie.
***
Daleko na północ, dalej niż elfie lasy, dalej niż ziemie Orków, dalej niż stolica królestwa, Idys, dalej niż Północne Marchie - w kolonii pewien mag handlował marnym towarem magicznym. Nie w tej chwili. Zdecydowanie nie. W tej chwili uciekał przed niezadowolonym klientem-trollem.
***
- Nedylene, jak myślisz, co dzieje się z Atharnem? - zapytał Dun
- Pewnie ściga go jakiś niezadowolony troll który coś od niego kupił - zażartowała Nedylene.
(a to taka dygresja na temat braku karczmy, pomysł chodził mi po głowie od stu lat chyba i coś z nim zrobiłem)
Było ciemno, za oknem grzmiało. Padał deszcz. W kominku wesoło trzaskały płomienie. Nerm, obecny gubernator tej kolonii, rzucił okiem na stertę papierów. Trochę go to podłamywało. Może rzeczywiście odrobinkę przegiął susząc sakiewki innych sąsiednich osad? No i ten problem... Zaginięcia... W zasadzie to określenie nie pasowało. Zaginięcia z reguły oznaczają jakiś ślad. Tutaj - nic. W nocy po prostu ktoś znika i nie ma żadnych śladów...
***
Dun wytoczył się ze statku po trapie na deszcz. Za nim wyszli, lekko wstawieni, jego kompani - Azzge i Bunamoryn. Poza tym pewna młoda czarodziejka, Nedylene. Słyszeli o kłopotach, a magini miała tu sprawę natury ekonomicznej - po prostu przywoziła towary do miasta, aby otworzyć sklep magiczny, ale pomyślała że te trzy patałachy mogą się jej przydać. Tu się pomyliła. Pod pokładem wypili sobie za jej pieniądze - i na drugą nogę, też za te pieniądze. Ruszyli w stronę ratusza, aby dowiedzieć się gdzie mogliby zostać na noc.
Jednak zanim zdążyli zejść z pomostu, nagle Dun stracił równowagę i wpadł do wody. Azzge rzucił się, by pomóc kompanowi... Jednak Dun odrobinę wytrzeźwiał w wodzie i zorientował się gdzie płynąć. Za to Azzge... Miał problem. O ile Dun przegrał kolczugę na statku, Azzge miał ją na sobie. Zaczął ściągać ją w panice aby móc popłynąć. Gdy ją zrzucił, przypomniał sobie... że nie umie pływać! W końcu znalazł się na dnie. Rozejrzał się i trzasnął w coś głową. Zbadał to i okazało się, że jest to słup pomostu. Zaczął się wdrapywać... Już brakło mu tchu gdy nagle ktoś wyciągnął go z wody za kołnierz. To Dun leżał na pomoście i pomógł mu się nań wdrapać. Sam omal nie wpadł po raz drugi, ale na szczęście Bunamoryn pociągnął go za nogi.
***
Nerm przeglądał papiery. Zawał w kopalni, korniki w drewnie, kradzieże żywności... Same problemy. Pocieszał się, że miasteczko ma przynajmniej pieniądze na wszystko. Rozległ się grzmot. Coś huknęło na dole. Usłyszał odgłos drewna upadającego na podłogę i głosy.
- Cholera, masz niezłą krzepę, stary.
Doszedł głos kobiety
- Nic dziwnego, zwłaszcza jak walnął w drzwi i stracił równowagę. Chociaż trochę mnie to dziwi, jak on do cholery wyrwał tą futrynę?
Nerm był przestraszony i zdziwiony. Włamanie? Nie, raczej nie. Wyraźnie było widać, że jest w biurze. Co w takim razie? Wzdrygnął się. Jedna straszna myśl nie dawała mu spokoju. Petenci!
Wstał i ruszył do drzwi. Podszedł, otworzył je i zarobił pięścią w nos. Spojrzał na agresora. Był to Bunamoryn. Wysoki, barczysty mężczyzna z brązowymi włosami z niespecjalnie inteligentnym - i pijanym - wyrazem twarzy w pełnej zbroi i wielkim mieczem na plecach.
- Przepraszszszam paaaanów... Który z was jest bru... burmsz... no, szefem?
Zza byka wysunęła się dość drobna kobieta o rudych włosach do ramion. Strój nie kwalifikował się jako nadto ciepły, ale też nie jako plażowy. Nagle Bunamoryn zaczął wyć z bólu. Nerm zdziwił się.
- Co to za straszne zaklęcie?
- Żadne. Po prostu wbiłam mu obcas dokładnie w szpary między płytkami chroniącymi stopę.
Uśmiechnęła się.
- Przejdźmy do rzeczy, jestem Nedylene Pharn, adeptka Meleghosta. Chciałabym otworzyć sklep magiczny w waszym mieście, mam pieniądze na zakup kamienicy przy rynku w której mogłabym go prowadzić.
- Meleghost? Jeden jego uczeń już taki tu ma.
- Kto? - zapytała zdziwiona
- Atharn - odparł.
- Ha! Ath! Nie potrafił nawet wyczarować kuli ognia, a przez strzały ognia nosi perukę. No, no... Kto by pomyślał!
- Hmm... no cóż, jest jedna kamienica przy rynku... Może za tysiąc złotych...
Nedylene wyciągnęła sakiewkę i wysypała bardzo dużo monet...
- Tysiąca złotych nie mam, ale jak dorzucić te srebrne to będzie.
Nerm otworzył usta i zamknął.
- No już, nie mam całego dnia! - parsknęła Nedylene.
- Ale jak tam tyle się zmieściło? - zapytał
Nedylene pokazała napis 'Producent: Meleghost, Idys, ulica Thaeryna III nr 8'.
Formalności załatwili dość szybko, a magini wprowadziła się do kamienicy. Z pomocą Duna i jego kumpli zorganizowała sklep.
***
Wkrótce był on gotowy. Otworzyli go po raz pierwszy. Towar schodził dość szybko. Koszty zakupu budynku zwróciły się w ciągu kilku godzin.
Nagle wśród klientów zapanowało poruszenie i niespokojnie rozeszli się ukazując w drzwiach brodatego mężczyznę w szacie.
- Kto ośmiela się przeszkadzać uczniowi Meleghosta, Atharnowi, Strażnikowi Wiedzy, swym marnym sklepem? - huknął.
Nedylene wykonała kilka gestów. Nagle Atharn ją poznał, ale było za późno. Poczuł uderzenie czaru. Mieszczanie zamarli.
Nagle zaczął stepować oraz podrzucać laskę i kapelusz. Nedylene, Dun, Azzge i Bunamoryn zaczęli się śmiać. Atharn zaczerwienił się. Nienawidził Nedylene. Była wredna, złośliwa, cwana i zdolna. Podczas gdy on... Próbował przyzwać kiedyś demona przy pomocy księgi mistrza. Nie był imponujący, ale gdyby nie Nedylene, rozszarpałby Atharna na strzępy. Meleghost dowiedział się o wszystkim... za to go wywalił.
W końcu Nedylene przerwała czar. Atharn uciekł na czworaka... zemści się! Nie popuści tej małej żmii...
***
Nedylene poszła na rynek chcąc kupić kilka rzeczy których mogłaby użyć do produkcji prostych, niemalże codziennie używanych mało magicznych rzeczy. Ot, takie pierścienie które ożywiały miotły czy zwoje które potrafił odczytać każdy kto był piśmienny i wykonać tak coś prostego; choćby takie proste czary jak przywołujący iskrę ognia (nadal popularniejsze od zapałek) czy jakieś inne. Nagle poczuła niewielki ładunek magiczny. Jeden ruch, szybki kontrczar i odbiła magiczny pocisk. Zrykoszetował od straganu i trafił agresora... Atharna. Krwawił z ręki. Nedylene skoczyła do niego, oddarła kawałek rękawa i zabandażowała ranę.
- Ech, ty głupku.. nigdy nic nie rozumiałeś... - burknęła
- Dorwę cię kiedyś, ty diablico - syknął.
Zerwał się i uciekł do swojego sklepiku. Od kiedy Nedylene otworzyła swój, ludzie woleli chodzić tam niż znosić egocentryzm i nieuprzejmość Atharna... dlatego towary już zaczęły się kurzyć. Musiał to przyznać... ludzie nie lubili od niego kupować, ale przynajmniej zarabiał - nawet sporo. Miał kłopoty. Pieniądze już mu się kończyły. Szczerze jej nienawidził.
Nagle usłyszał coś w uliczce przy drzwiach. Wyjrzał i ujrzał wielkiego smoka schylającego łeb i przyglądającego się mu.
Wrzasnął.
Wskoczył po schodach, uciekł na piętro... Smok zionął ogniem. Spalił parter. Serce waliło Atharnowi jak młotem. Wyjrzał przez okno. Smok patrzył na parter, uśmiechnął się (jeśli można to tak nazwać), odwrócił się i odleciał. Mag zebrał swoje rzeczy do kufra i wyskoczył na tyłu budynku. Uliczkami kluczył do portu. Wykupił podróż na jakimś statku do dalekich kolonii na północy. Już nigdy tu nie wróci...
***
Za rogiem Nedylene, Dun, Azzge i Bunamoryn tarzali się ze śmiechu po ziemi.
- Nieźle... dobrze że nie zauważył jak wychodziłaś za tą iluzję smoka żeby spalić mu parter - parsknął Dun i dalej się śmiał.
- Taaa... Pokazaliśmy draniowi - odparła Nedylene.
- Oj, dziewczyno, umiesz się odegrać - powiedział Azzge przez uśmiech.
Wrócili do sklepu śmiejąc się. W końcu ktoś musi obsłużyć klientów...
***
Minął rok. Kolonia była już trzecim największym miastem królestwa. Sklep Nedylene przyniósł jej sporo pieniędzy. Bardzo dużo, jeśli chodzi o ścisłość. Tak czy siak, żyło się jej dobrze. Zaś Dun ściągnął tu żony swoje i kumpli. W końcu interes łowczyń smoków nie był dla nich tak dobry jak sprzedaż magicznych towarów... A poza tym było dużo więcej do śmiechu gdy jakiś klient nie chciał płacić... Ot, jak dwie silne kobiety takiego łapały, prały na kwaśne jabłko i odbierały towar. Oraz wieszały za nogę na szyldzie.
***
Daleko na północ, dalej niż elfie lasy, dalej niż ziemie Orków, dalej niż stolica królestwa, Idys, dalej niż Północne Marchie - w kolonii pewien mag handlował marnym towarem magicznym. Nie w tej chwili. Zdecydowanie nie. W tej chwili uciekał przed niezadowolonym klientem-trollem.
***
- Nedylene, jak myślisz, co dzieje się z Atharnem? - zapytał Dun
- Pewnie ściga go jakiś niezadowolony troll który coś od niego kupił - zażartowała Nedylene.
-
- Pomywacz
- Posty: 60
- Rejestracja: niedziela, 18 września 2005, 19:46
- Lokalizacja: Otchłań
- Kontakt:
Sorki za błędy u góry ale moja klawiatura jest trochę pogruchotana
Tekst Dark_Voyagera, jest beznadziejny, bez obrazy Dark_V ale to nie tylko moja opinia, zdania nie trzymają się kupy, a jakby przypatrzeć dobrze to jedno nie trzyma się drugiego. Moim zdaniem to nie są twoje rozważania ani głębokie przemyślenia, po prostu pisałeś, co ci pasowało i w miarę rymowało, a i tak motyw twojej pustki wydaje mi się znany z czegoś.
Tekst Dark_Voyagera, jest beznadziejny, bez obrazy Dark_V ale to nie tylko moja opinia, zdania nie trzymają się kupy, a jakby przypatrzeć dobrze to jedno nie trzyma się drugiego. Moim zdaniem to nie są twoje rozważania ani głębokie przemyślenia, po prostu pisałeś, co ci pasowało i w miarę rymowało, a i tak motyw twojej pustki wydaje mi się znany z czegoś.
I nadszedł, a razem z nim ciemności.
A potem zrozumieli że już nic nie będzie takie same.
A potem zrozumieli że już nic nie będzie takie same.
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 2
- Rejestracja: wtorek, 1 listopada 2005, 13:47
- Lokalizacja: Nigdzie
"Wojna Nigdy Się Nie Zmienia"
Wojna nigdy się nie zmienia
Autor:Crying Guardian
Mężczyzna w skórzanej zbroi biegł przez ruiny dawniej zwane Miastem Aniołów. W jednej ręce niósł pistolet maszynowy H&K MP5, a drugą podtrzymywał rannego towarzysza. Biegł, mimo tego, że strzały umilkły już pół godziny temu. Maska tlenowa zasłaniała dolną część okrągłej twarzy. Szare oczy wyrażały szaleństwo a krótko obcięte brązowe włosy były brudne i posklejane krwią.
-Cholerni Raidersi, kto mógł to przewidzieć? –maska zniekształcała głos, wprowadzając w niego metaliczne nuty. –Tylu ludzi poszło w diabły. Ale nie martw się, Red, wyciągnę nas stąd! Wrócimy do bazy i wszystko będzie dobrze... –nagle upadł, uderzając głową o ziemię. –Kurwa! Nic ci nie jest, stary? –odwrócił się i zobaczył ziejącą czernią dziurę zamiast twarzy swojego towarzysza. Mężczyzna wpatrywał się w nie z niedowierzaniem. –To ja cię targam aż tutaj, a ty se tak po prostu zdychasz? –odrzucił zwłoki na bok i szybko je przeszukał. –Paczka fajek i dwa magazynki do Kałasza, dzięki –poklepał swojego byłego przyjaciela po hełmie i już szykował się do dalszej drogi, gdy do ziemi przydusiła go seria z Browinga.
-Kurwa mać! –zaklął i zaczął czołgać się do pobliskiego budynku. Pociski wzbijały wokół niego tumany kurzu i piachu, złowieszczo warcząc niczym rój wściekłych os.
Gdy już znalazł się we względnie bezpiecznym miejscu wychylił głowę przez okno. Naliczył trzech Raidersów nim trzask zamków ich broni zmusił go do ponownego ukrycia. Sam dysponował tylko starym, poobijanym MP5 i dwoma granatami. Standardowy przydział rekruta Szponu Śmierci. Hicks rozejrzał się po zdewastowanym pomieszczeniu i zobaczył jedyną możliwą drogę ucieczki –schody wiodące na wyższe piętro.
-Mam nadzieję, że nie kończą się w połowie –mruknął do siebie i ruszył pochylony w ich stronę. W momencie, gdy dotarł do celu przewiesił sobie broń przez ramię i zerwał się do biegu. Docierał do pół-piętra, jeszcze dwa schodki i będzie bezpieczny...
Wtedy coś metalowego odbiło się od podłogi, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się krył. Skoczył, w powietrzu pokonując resztę dystansu i padł na podłogę. Budynkiem wstrząsnął wybuch. Konstrukcja jęczała, gdy jedna ze ścian zmieniła się w stertę gruzu.
Krztusząc się pyłem, Hicks przewrócił się na plecy. Wiedział, że Raidersi zaraz wejdą do środka, choćby z czystej ciekawości.
-Wstawaj, gnojku –powiedział do siebie i zerwał się na nogi.
Po pordzewiałej drabince wszedł na sypiący się dach i rozejrzał po okolicy. W dole trzech napastników właśnie wbiegało do budynku, pozostawiając czwartego ,wcześniej ukrytego, na warcie. Trzymał karabin myśliwski. C. G. wziął rozbieg i przeskoczył na dach drugiej, niższej budowli. Niestety ten nie wytrzymał tego nagłego ataku i mężczyzna ciężko upadł piętro niżej.
-Kurwa raz jeszcze –wyrwało mu się, gdy starał się pozbierać. Wiedział, że łoskot towarzyszący jego upadkowi ściągnie tu wartownika. Przesunął MP5 z pleców do biodra i położył się na stercie kamieni, starając się nawet nie oddychać.
Po minucie usłyszał ostrożne kroki bandyty. Przez przymrużone powieki widział, że człowiek niósł wymierzony przed siebie karabin. Broń świetną na większy dystans, ale zupełnie nie sprawdzającą się w pomieszczeniach. Raider zobaczył Hicksa i ruszył w jego kierunku, chcąc upewnić się, czy upadek był śmiertelny, czy może jest jedynie ranny i potrzebuje pomocnej dłoni, która ukróci jego cierpienia.
Stanął nad nim tak, że C. G. czuł smród dawno niemytego ciała. Zbierało mu się na wymioty, ale skrajnym wysiłkiem woli się powstrzymał. Poczuł dotyk zimnej lufy na swoim czole. Raider nie osiągając żadnych zadowalających rezultatów kopnął mężczyznę z całej siły w nogę. Gdy nie doczekał się żadnej reakcji opuścił karabin. Wtedy MP5 Hicksa podskoczyło w górę, wypluwając z siebie połowę magazynka.. Napastnik był martwy nim upadł na podłogę. Krwawy szlak dziur w jego ciele wiódł aż do roztrzaskanej czaszki.
-Spoczywaj w kawałkach, frajerze –C. G. wyszczerzył się do ocalałej części twarzy. –Ciekawe, co też mi przyniosłeś... –zajął się przeszukiwaniem zwłok Raidera. Karabin, dziesięć sztuk amunicji 7.62 mm i strzykawka z Psycho. –Głupi ćpun –narkotyk rozgniótł butem.
Po krzykach wywnioskował, że znaleźli jego drogę ucieczki. Podskoczył i wdrapał się na dach. Wziął przedostatni z granatów i rzucił na sąsiedni budynek. Właśnie w tym celu nie zatrzaskiwał klapy prowadzącej do środka. Czarna kula odbiła się parę razy i wpadła prosto na schody. Tym razem wybuch spowodował zapadnięcie się połowy dachu. To wyjście zostało zablokowane. Wymierzył karabin w drugie, na parterze.
-Kurwa mać! –ktoś jednak przeżył... –Stan ,przytargaj tu swoje tłuste dupsko i weź apteczkę! –a więc czwarty miał jakieś imię. –Szybko!! Słyszysz mnie?! –z chmury pyłu wyłoniła się sylwetka jedynego żywego bandyty.
-Ej! –Hicks krzyknął do niego i, gdy tamten popatrzył w górę, nacisnął spust. Kula przeszyła mu gardło. Charczał, starając się zatamować krwawienie z tętnicy. Padł na ziemię, topiąc się we własnej krwi.
C.G. uzupełnił magazynek i ostrożnie zszedł na dół. Nie miał zamiary potłuc się jeszcze bardziej lub, co gorsza, skręcić sobie karku. Przed dalszą drogą postanowił pogrzebać trochę w sprzęcie zabitych Raiderów. Nadzieje na zdobycie Browinga spełzły na niczym. Musiał zostać pogrzebany razem z dwójką napastników. Tymczasem na wschodzie rozległy się odgłosy strzelaniny.
-Wiec tam jesteście –uśmiechnął się z mieszaniną radości i ulgi. –Już pędzę na pomoc –poprawił MP5, wzmocnił chwyt na karabinie i pochylony pobiegł na spotkanie resztek swojego oddziału.
Autor:Crying Guardian
Mężczyzna w skórzanej zbroi biegł przez ruiny dawniej zwane Miastem Aniołów. W jednej ręce niósł pistolet maszynowy H&K MP5, a drugą podtrzymywał rannego towarzysza. Biegł, mimo tego, że strzały umilkły już pół godziny temu. Maska tlenowa zasłaniała dolną część okrągłej twarzy. Szare oczy wyrażały szaleństwo a krótko obcięte brązowe włosy były brudne i posklejane krwią.
-Cholerni Raidersi, kto mógł to przewidzieć? –maska zniekształcała głos, wprowadzając w niego metaliczne nuty. –Tylu ludzi poszło w diabły. Ale nie martw się, Red, wyciągnę nas stąd! Wrócimy do bazy i wszystko będzie dobrze... –nagle upadł, uderzając głową o ziemię. –Kurwa! Nic ci nie jest, stary? –odwrócił się i zobaczył ziejącą czernią dziurę zamiast twarzy swojego towarzysza. Mężczyzna wpatrywał się w nie z niedowierzaniem. –To ja cię targam aż tutaj, a ty se tak po prostu zdychasz? –odrzucił zwłoki na bok i szybko je przeszukał. –Paczka fajek i dwa magazynki do Kałasza, dzięki –poklepał swojego byłego przyjaciela po hełmie i już szykował się do dalszej drogi, gdy do ziemi przydusiła go seria z Browinga.
-Kurwa mać! –zaklął i zaczął czołgać się do pobliskiego budynku. Pociski wzbijały wokół niego tumany kurzu i piachu, złowieszczo warcząc niczym rój wściekłych os.
Gdy już znalazł się we względnie bezpiecznym miejscu wychylił głowę przez okno. Naliczył trzech Raidersów nim trzask zamków ich broni zmusił go do ponownego ukrycia. Sam dysponował tylko starym, poobijanym MP5 i dwoma granatami. Standardowy przydział rekruta Szponu Śmierci. Hicks rozejrzał się po zdewastowanym pomieszczeniu i zobaczył jedyną możliwą drogę ucieczki –schody wiodące na wyższe piętro.
-Mam nadzieję, że nie kończą się w połowie –mruknął do siebie i ruszył pochylony w ich stronę. W momencie, gdy dotarł do celu przewiesił sobie broń przez ramię i zerwał się do biegu. Docierał do pół-piętra, jeszcze dwa schodki i będzie bezpieczny...
Wtedy coś metalowego odbiło się od podłogi, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą się krył. Skoczył, w powietrzu pokonując resztę dystansu i padł na podłogę. Budynkiem wstrząsnął wybuch. Konstrukcja jęczała, gdy jedna ze ścian zmieniła się w stertę gruzu.
Krztusząc się pyłem, Hicks przewrócił się na plecy. Wiedział, że Raidersi zaraz wejdą do środka, choćby z czystej ciekawości.
-Wstawaj, gnojku –powiedział do siebie i zerwał się na nogi.
Po pordzewiałej drabince wszedł na sypiący się dach i rozejrzał po okolicy. W dole trzech napastników właśnie wbiegało do budynku, pozostawiając czwartego ,wcześniej ukrytego, na warcie. Trzymał karabin myśliwski. C. G. wziął rozbieg i przeskoczył na dach drugiej, niższej budowli. Niestety ten nie wytrzymał tego nagłego ataku i mężczyzna ciężko upadł piętro niżej.
-Kurwa raz jeszcze –wyrwało mu się, gdy starał się pozbierać. Wiedział, że łoskot towarzyszący jego upadkowi ściągnie tu wartownika. Przesunął MP5 z pleców do biodra i położył się na stercie kamieni, starając się nawet nie oddychać.
Po minucie usłyszał ostrożne kroki bandyty. Przez przymrużone powieki widział, że człowiek niósł wymierzony przed siebie karabin. Broń świetną na większy dystans, ale zupełnie nie sprawdzającą się w pomieszczeniach. Raider zobaczył Hicksa i ruszył w jego kierunku, chcąc upewnić się, czy upadek był śmiertelny, czy może jest jedynie ranny i potrzebuje pomocnej dłoni, która ukróci jego cierpienia.
Stanął nad nim tak, że C. G. czuł smród dawno niemytego ciała. Zbierało mu się na wymioty, ale skrajnym wysiłkiem woli się powstrzymał. Poczuł dotyk zimnej lufy na swoim czole. Raider nie osiągając żadnych zadowalających rezultatów kopnął mężczyznę z całej siły w nogę. Gdy nie doczekał się żadnej reakcji opuścił karabin. Wtedy MP5 Hicksa podskoczyło w górę, wypluwając z siebie połowę magazynka.. Napastnik był martwy nim upadł na podłogę. Krwawy szlak dziur w jego ciele wiódł aż do roztrzaskanej czaszki.
-Spoczywaj w kawałkach, frajerze –C. G. wyszczerzył się do ocalałej części twarzy. –Ciekawe, co też mi przyniosłeś... –zajął się przeszukiwaniem zwłok Raidera. Karabin, dziesięć sztuk amunicji 7.62 mm i strzykawka z Psycho. –Głupi ćpun –narkotyk rozgniótł butem.
Po krzykach wywnioskował, że znaleźli jego drogę ucieczki. Podskoczył i wdrapał się na dach. Wziął przedostatni z granatów i rzucił na sąsiedni budynek. Właśnie w tym celu nie zatrzaskiwał klapy prowadzącej do środka. Czarna kula odbiła się parę razy i wpadła prosto na schody. Tym razem wybuch spowodował zapadnięcie się połowy dachu. To wyjście zostało zablokowane. Wymierzył karabin w drugie, na parterze.
-Kurwa mać! –ktoś jednak przeżył... –Stan ,przytargaj tu swoje tłuste dupsko i weź apteczkę! –a więc czwarty miał jakieś imię. –Szybko!! Słyszysz mnie?! –z chmury pyłu wyłoniła się sylwetka jedynego żywego bandyty.
-Ej! –Hicks krzyknął do niego i, gdy tamten popatrzył w górę, nacisnął spust. Kula przeszyła mu gardło. Charczał, starając się zatamować krwawienie z tętnicy. Padł na ziemię, topiąc się we własnej krwi.
C.G. uzupełnił magazynek i ostrożnie zszedł na dół. Nie miał zamiary potłuc się jeszcze bardziej lub, co gorsza, skręcić sobie karku. Przed dalszą drogą postanowił pogrzebać trochę w sprzęcie zabitych Raiderów. Nadzieje na zdobycie Browinga spełzły na niczym. Musiał zostać pogrzebany razem z dwójką napastników. Tymczasem na wschodzie rozległy się odgłosy strzelaniny.
-Wiec tam jesteście –uśmiechnął się z mieszaniną radości i ulgi. –Już pędzę na pomoc –poprawił MP5, wzmocnił chwyt na karabinie i pochylony pobiegł na spotkanie resztek swojego oddziału.
Dla ciebie WSZYSTKO PANIE MÓJ! Dla ciebie krew, udręka, łzy!
Dla ciebie rzeźnia pogan...By właściwego bogaCIĆ
Dla ciebie nawrócimy świat! Dla ciebie jest ten krwawy bal!
Za wszystko, co dla ciebie...W niebie odbiore BOSKI SZMAL!!!
Dla ciebie rzeźnia pogan...By właściwego bogaCIĆ
Dla ciebie nawrócimy świat! Dla ciebie jest ten krwawy bal!
Za wszystko, co dla ciebie...W niebie odbiore BOSKI SZMAL!!!
-
- Bosman
- Posty: 2204
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:11
- Numer GG: 4159090
- Lokalizacja: Las Szamanów
- Kontakt:
Afirmacja
Grefin napełnił powoli i starannie swoją szklaną fajkę specjalnym ziołem Hospitiusów i włożył końcówkę do ust. Rozpalił zapałką substancję i mocno pociągnął. Dym szybko wdarł mu się do płuc, z których następnie przeszedł do krwi i do mózgu. Młody mężczyzna niezwykle długo trzymał opary w sobie, ale wreszcie z kaszlem wypuścił z siebie "truciznę" jak niektórzy to nazywali. Niezwykle długo kontynuował tą czynność aż poczuł, że jego umysł odlatuje do góry. Jego ciało powoli przestawało istnieć - stawał się czystym duchem. Odłożył fajkę na bok i rozejrzał się po zadymionym pomieszczeniu, w którym siedział. Siedział na starej drewnianej ławce, na około niego było mnóstwo rozrzuconych otwartych puszek, puste butelki i kilka łusek naboi. Brak okna i zimno wskazywał, że jest to jakaś piwnica lub schron. Grefin miał na sobie zniszczony, niebieski mundur północnej armii Afirmacji i zużyte sportowe buty Paris. Po prawej stronie do jego pasa była przyczepiona kabura z rewolwerem. Jedynym źródłem światła w tym ciemnym pomieszczeniu był kaganek z Kryształem. O drewnianą ławkę była oparta strzelba półautomatyczna z pełnym magazynkiem. Drzwi po prawej stronie Grefina były drewniane i okute, młody żołnierz zamknął je od środka zasuwą. Teraz kompletnie naćpany śmiał się sam z siebie, a w jego umyśle kołatały się przerażające wspomnienia z niedawnych wydarzeń. Tydzień wcześniej uczestniczył w przegranej ofensywie na miasto Gabriell. Kwadryci użyli nowej przerażającej broni - iluzjonistów. Straszne zmary pojawiły się dosłownie znikąd. Każdy żołnierz Afirmacji miał je 2 metry przed sobą. Za nim ktokolwiek się zoorientował armia zaczęła strzelać, po kilku sekundach okazało się, że sami siebie zdziesiątkowali. Artyleria wroga dopełniła klęski. Grefin cudem uniknął tam śmierci, dzięki czemu dostał wolność na dwa tygodnie. Odwiedził w tym czasie najbliższą siedzibę Gildii Hospitiusów. Zakupił u nich dużo środków na magiczne zdolności, jedzenie i picie i zaszył się w podziemiach. Od tamtego dnia nie wychodził na światło dzienne, ale dziś już musiał - skończyły się jego zapasy. Po tych rozmyślaniach przyszła fala Jazdy. Czas się zatrzymał, a jego umysł przeniósł go do Nadświata.
Grefin otworzył oczy - znajdował się w wiosce zrobionej z cukierków. Wszystko było rozświetlone i dominowały tu różowy i błękitny. Żołnierz Afirmacji już od dawna nie widział słodyczy, więc urwał sobie kawałek jednego z domów i zaczął jeść. Chwilę później wyszła do niego jakaś stara wiedźma. Chciała na niego rzucić jakieś zaklęcie, ale on był szybszy i wyciągnął błyskawicznie Rewolwer z kabury wiszącej niedbało przy prawej stronie biodra i wpakował jej pocisk kalibru 9mm prosto między oczy. Kawałki jej mózgu opryskały ścianę chatki i chwilę później jej ciało osunęło się na ziemię. Grefin wydarł czysty kawałek słodyczy do kieszeni i postanowił przeszukać wiedźmę. Po śmierci jej ciało zamieniło się w ciało małej dziewczynki. Żołnierz nie przejął się tym i zdjął z trupa ostrożnie niebieską sukienkę. Zawiązał ją sobie na wysokości brzucha, bardzo chciał ją mieć na sprzedaż w prawdziwym świecie. Kilka razy skakał po dłoniach dziewczynki, aby mieć pewność, że ma połamane palce. Obawiał się legend, które mówiły, że magiczne trupy czasem wstają i używają swojej magii dalej - bez dobrych dłoni jednak martwiaki nie umiały robić odpowiednich inkantacji. Grefin wszedł do środka budynku, z którego wyszła wiedźma. Wszystko w środku było wykonane ze słodyczy, oprócz przedmiotu leżącego na różowym stole. Był to granatowy klucz z wyrytym znakiem "E", którego pień był przedłużony w dół, a odnogi zawinięte trochę w górę. Żołnierz zabrał klucz do kieszeni, objął cały stół i zamknął oczy, a gdy je otworzył był z powrotem w zwykłym świecie ze wszystkim co zabrał z Nadświata.
Schował fajkę do jednej z kieszeni i przewiesił sobie przez ramię swoją strzelbę półautomatyczną. Następnie otworzył drzwi i powoli wyniósł stół na mroczny korytarz. Po drodze spotkał Dreblina - małego szczuroczłowieka, którego znał już od bardzo dawna. W zamian za nogę od stołu ratun zgodził się pomóc przenieść znalezisko na powierzchnie. Po kilku minutach dotarli do dużych schodów i wyszli na ulicę. Słońce wtedy znajdowało się w zenicie i oświetlało wszechobecny brud. Niewielki był ruch na tej ulicy, ale większość ludzi, którzy ich mijało patrzyło się chciwie na ich zdobycz. Dotarli jednak bez przystanków do siedziby Gildii Hospitiusów. Tam Dreblin odłamał sobie nogę stołu i schował ją do wielkiej kieszeni po wewnętrznej stronie swojego szarego płaszcza. W pomieszczeniu "sprzedających" stały odbiorca Grefina - stary Herver Tyn Urghalis Hospitius spróbował kawałek stołu i swoją lupą przyjrzał się dokładnie sukience. Za obie rzeczy żołnierz dostał 30 monet. Po interesie Herver zaprosił przybyszów, żeby spędzili z nim kilka minut jego przerwy. Dostali po sucharze i szklance wody. Szczuroczłowieka trochę onieśmielił pozytywny stosunek sprzedawcy do jego osoby. Stary człowiek natomiast spytał się zamyślonego Grefina:
- To wyniszcza prawda?
- Może trochę, ale życie tutaj też wyniszcza. Los chciał, że żyję w tych trudnych czasach. Opowiedz mi jeszcze raz jak było za nim była wojna. - sprzedawca opowiedział o codzienności w świecie za nim wybuchła Wielka Wojna, niektóre elementy jak np. dziwne napoje czy posiłki, które teraz były dostępne tylko dla bogatych sprawiały, że Dreblin kiwał głową bez wiary. Najbardziej mu się podobała historia o bananach - były dla niego tak samo nierzeczywiste jak większość legend o Świecie Sprzed Wojny. Przerwa Hervera się skończyła i został zmuszony pożegnać swoich wizytatorów. Bardzo lubił opowiadać o przeszłości, właściwie tylko nią żył. Milcząc dwójka bohaterów wyszła z pomieszczenia "sprzedających", do której zaraz po nich weszła jakaś szczupła dziewczyna o nadzwyczajnej urodzie. "Pewnie elfka" - pomyślał żołnierz i odszedł ze swoim ratunckim towarzyszem do pomieszczenia "kupujących". Spotkała ich tu kolejka przy każdym ze sprzedawców. Stanęli przy najmniejszej i zaczęli się przyglądać towarom na półkach. Większość był to sprzęt wojskowy, szczuroczłowiek był zdziwiony, że sukienka już jest wystawiona na sprzedaż. Grefin kupił sobie nóż myśliwski za 2 monety i nowe buty za 10 monet. Stare oddał szczuroczłowiekowi, który bardzo się ucieszył z tego daru. Potem wyszli na ulicę i pożegnali się. Dreblin wrócił do podziemii.
Przy pomieszczeniu numer 24, w którym przez tydzień siedział Grefin szczuroczłowiek spotkał ludzką kobietę. Miała na sobie wytworną sukienkę, na co odrazu zwrócił uwagę Dreblin. Wyglądała na arystokratkę, cerę miała trochę bladą, włosy jasne i długie sięgające z tyłu do pasa. Początkowo szczuroczłowiek chciał na nią napaść jednak ona była szybsza. Zarzuciła na niego jakąś magiczną sieć, która przykleiła go do ściany. Sztylet Dreblina upadł na ziemię. Oczy arystokratki rozświetliły się żółtym światłem, które niby rzeką spłynąło jej w tył twarzy i z wściekłością spytała się Dreblina gdzie jest człowiek z tego pomieszczenia. Ściśniętemu szczuroczłowiekowi pękło jedno z żeber - krew pociekła mu z pyska i wydusił z siebie jedyne słowo, które mu przyszło na myśl:
- Spierdalaj. - użył całej siły mentalnej i sieć zniknęła z niego. Padł na kolana i błyskawicznym ruchem podniósł swój sztylet i pchnął ostrze w nogę kobiety. Krzyknął przy tym tak, że z pomieszczeń wyszło kilku szczuroludzi. Kobieta uniknęła ciosu i kopnęła Dreblina w twarz. Rzuciła następnie kulę ognia w kilku ratunów i zniknęła. Trzech szczuroludzi wyparowało zostawiając siarkowy smród. Dreblin splunął krwią. Postanowił jak najszybciej skontaktować się z Grefinem, którego polubił jak żadnego człowieka jeszcze. Rzucił swoje nowe buty jednemu ze swoich krewnych i podreptał na powierzchnię. Zupełnie nie wiedział gdzie szukać żołnierze. Przechodząc obok Gildii Hospitiusów wpadł na elfkę, którą spotkał wcześniej. Przewrócili się oboje na błoto.
- Jak chodzisz głupcze?! - wydarła się elfka w błękitnej sukni, z której teraz spływało błoto. Była wyraźnie wściekła, ale to nie zmniejszało jej urody - która jednak na szczuroczłowieka w ogóle nie działała.
- Odpieprz się! - wypalił i poszedł dalej. Elfka podążyła za nim krzycząc:
- Zatrzymaj się ty mały sukinsynu jak do ciebie mówię! - on jednak dreptał jak najszybciej do przodu, gdy przechodził przez skrzyżowanie zobaczył kontem oka Grefina biegnącego w jego stronę. Żołnierz wpadł prosto na elfkę, która drugi raz upadła w błoto. Nad nimi przeleciała kula ognia, która uderzyła w jedną z kamienic niszcząc ścianę. Ta sama kobieta, która wcześnie była w podziemiach teraz szła spokojnym marszem ulicą. Wszyscy uciekali od niej w popłochu. Następna kula ognia poleciała prosto w parę leżącą w rynsztoku. Jednak Grefin chwycił elfkę i oboje przeturlali się w bok. Wybuch odrzuł ich dalej, ale dzięki wilgotnemu błotu nic im się nie stało. Z oddali było już słychać odgłos zbliżającego się oddziału wojskowego - tupot wielu żołnierzy. Arystokratka zniknęła tak samo jak wcześniej z podziemii. Czas stanął, ale nie pojawił się Nadświat co zdziwiło Grefina - jeszcze bardziej zdziwiło go to, że czas niestanął nie tylko dla niego.
Grefin, Dreblin i elfka spojrzeli się na siebie i w jednym momencie powiedzieli:
- Co do diabła? - zza oddziału żołnierzy wyszedł ogr w kolczudze z niebieskim płaszczem. Grefin już wziął do ręki strzelbę i wycelował ją w zielonego wielkoluda i szybko spytał się:
- A ty kim jesteś? - ogr stanął i dość ładną, dokładną mową odpowiedział:
- Jestem Fux al-Malik, największy mag Zjednoczenie al-Malików. Jesteście wybrani, tak jak ja i jeszcze dwójka, aby zakończyć wojnę i zniszczyć 4 siostry chaosu. - elfka potrząsnęła głową i ze zderwowaniem rzekła:
- Pojebało cię? Ogry nie są przystosowane do magii to raz, a dwa jakie znowu 4 siostry chaosu? - ogr spojrzał na nią ze zdziwieniem
- No ja jestem magiem. Umiem używać czaru Tempus Fugit.
- Gówno tam, jeżeli tak to powiedz skąd znasz ten czar. - elfka nadal nie wierzyła
- W Nadświecie spotkałem elfa, który powiedział, że jak pokonam razem z 5 innymi istotami 4 siostry chaosu to oszuka dla mnie naturę i da mi moce magiczne.
- Taaa, to wyjaśnia wszystko, a wiesz może jak się nazywał ten elf?
- Ehril Elfstorm.
- No tak, to mój brat. Dawno temu oszukał rzeczywistość za co spotkała go kara i nie może opuszczać Nadświata aż do swojej śmierci. To dużo wyjaśnia, a wiesz kim są 4 siostry chaosu?
- Podobno to jakieś wielkie czarodziejki, zapewne jedna z nich to była ta, która rzuciła w was kulę ognia. - w tym momencie Grefin parsknął śmiechem i powiedział szczerząc zęby:
- To chyba zostały już 3 siostry chaosu, bo jedną zastrzeliłem w Nadświecie. Ta, która tu była mówiła coś o zemście. One chyba nie wydają się zbyt groźne. - wszyscy spojrzeli się na Grefina. Chwilę później czas wrócił do swojego zwykłego trybu i nowo powstała czwórka postanowiła uciec z miasta. Następnego dnia w wiosce Helrin przeczytali w Gazecie Wojennej, że masowy atak artylerii na Gabriell sprawił, że pole siłowe padło i twierdza została zrównana z ziemią. Żołnierze Afirmacji przez noc opanowali zgliszcza. Gazeta podała, że jedna z przywódczyń Kwadrytów została znaleziona z przestrzeloną głową w specjalnej niezniszczalnej komnacie. Istnieją podejrzenia, że zamordowano ją w mitycznym Nadświecie. Pocisk, który rozbił jej czaszkę - jak napisano w gazecie - niewątpliwie pochodzi z pistoletu, który jest używany przez oficerów Afirmacji. Mało wesoła gromadka nie wiedziała co robić dalej.
Na szczęście jeżeli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze, więc udali się do siedziby Gildii Hospitiusów w Helrin. Był to mały kantor w centrum wioski - dużo mniejszy niż ten w mieście. Budynek zbudowany prawie całkowicie z gliny, miał opływowy kształt niczym jędrna pierś młodej dziewczyny - właściwie większość domostw była tu tak zbudowana. Główny architekt widać bardzo lubił dziewczyny. Nawet istniała o tym legenda. Brzmiała ona mniej więcej tak: przed wiekiem hrabia Helrin postanowił zbudować dla swoich poddanych osadę, która by się wyróżniała od wszystkich innych. Mawiało się w tamtym czasie, że hrabia aż nadto lubi kobiety różnych ras i wieki - były nawet posądzenia o kazirodztwo i pedofilię. Nic jednak mu nie udowodniono, chaty które zbudował okazały się niezwykle trwałe - praktycznie niezniszczalne. Wracając jednak do osoby hrabiego - był ostatnią odnotowaną ofiarą spalenia na stosie. Miejscowi pod wpływem miejscowego kapłana wpadli w szał, gdy usłyszeli, że ich przywódca nie tylko ma wiele żon i dzieci, ale i bałamuci swoje dzieci, wnuki i prawnuki. Rozwścieczeni wieśniacy przyłapali dworzan na gorącym uczynku i większość zasztyletowano. Hrabiego Helrina schwytano i na placu osady, którą zaprojektował spalono go. Dowodem na to, że cała historia jest prawdą jest metalowy słup przy którym spłonął zboczeniec. Istnieje jednak i druga wersja - mówi się, że kapłan był agentem sił rebelii, która w tamtym czasie próbowała podkopać siły Królestwa Burhland. W tej alternatywnej historii hrabia Helrin miał wiele żon (co było legalne w tamtym państwie) i wcale nie gwałcił dzieci - zaślepieni wieśniacy i tak wyrżnęli wszystkich w pień. Dreblin opowiedział tą historię swoim towarzyszom z wyraźnym uśmiechem. Cieszyło go to, że pogrążył ich w zadumie. Pierwsza odezwała się elfka:
- Czy coś wynika z tej historii, czy poprostu marnujesz nasz czas? - szczuroczłowiek odpowiedział natychmiast:
- Właściwie to... eee... ok, marnuje wasz czas, ale podobało wam się prawda? - wyszczerzył zęby rad z tego, że był w centrum uwagi przez pare minut. Elfka powiedziała tylko do siebie jedno słowo: "Kurwa...", Grefin natomiast powiedział, że podobała mu się ta historia, ale pośpieszył towarzyszy, żeby weszli wreszcie do miejscowego Hospitiusa. Kantor w środku był tak samo mały jak nazewnątrz (choć ogr spodziewał się wielkiego, magicznego sklepu). Był tu tylko jeden człowiek, wcale się nie zdziwili, gdy okazało się, że zarządcą tego lokum był Herver Tyn Urghalis Hospitius. Miał na sobie nawet identyczne ubranie jak wcześniej.
- Witajcie w mych skromnych progach podróżnicy. Możecie tu kupować i sprzedawać. - Grefin i Dreblin spojrzeli na siebie:
- Ale chyba nas pamiętasz, co? - stary kupiec spojrzał na nic i roześmiał się:
- Tak, przepraszam, wielu klientów dziennie się przewija przez mój sklep, rzadko z nimi rozmawiam. To zadziwiające, że dzień po mojej zmianie spotkałem was znowu.
- A my już myśleliśmy, że jesteś jakimś magicznym klonem, czy coś w tym stylu.
- Nie, a to dobre. Poprostu wysłano mnie tu, po śmierci zarządcy tego sklepu. Życzycie sobie czegoś?
- Informacji.
- Odnośnie kogo? - w tym momencie otworzyły się drzwi i weszła blada kobieta, ta sama, która poprzednio rzucała w nich kulami ognia na ulicy. Tego dnia jednak miała na sobie żółty płaszcz i krótkie włosy siegąjące jej do szyi. Wyraźnie była tak samo jak zdziwiona jak czwórka. Grefin sięgnął po pistolet jednak broń zacięła się, kobieta korzystając z okazji machnęła ręką jednak nie pojawiła się kula ognia. Herver krzyknął:
- Spokojnie! Tu jest bariera antymagiczna i antywojenna. Nic ofensywnego tu nie zadziała.
- Świetnie, to chyba mamy pat. A może nie. - Grefin podszedł do kobiety powoli, arystokratka chciała go uderzyć w twarz, ale jej ręka tylko drgnęła. Żołnierz przytulił się do niej, a ona nie mogła go nawet odepchnąć. Szepnął jej coś do ucha. Kobieta zaczerwieniła się. Grefin głośniej powiedział do towarzyszy, żeby poczekali. Tak też zrobili i gdy tylko dwójka przekroczyła próg sklepu czas zatrzymał się. Nastała ciemność i zamrugali i poczuli jak mruga cała rzeczywistość.
Grefin otworzył oczy - nadal obejmował bladą, wysoką kobietę, która tym razem i jego obejmowała. Żołnierz wyszeptał jej do ucha to samo co powiedział w sklepie:
- Kocham cię. - arystokratkę ujęły do tego stopnia te słowa, że aż poleciały jej łzy z uczu. Przez całe swoje życie gustowała raczej w kobietach. Niestety dla niej to była jedynie gra żołnierza. Strzelił jej w brzuch ze swojego pistoletu, następny pocisk trafił jej prosto między oczy i osunęła się martwa na czerwony dywan. Po śmierci jej ciało zamieniło się tak samo jak zwłoki jej siostry. Leżała pod nim młoda dziewczynka w czerwonej sukience. Tak samo jak wcześniej i z tego zdarł ubranie i przewiązał sobie na brzuchu. Na małym stoliku w pomieszczeniu leżał klucz bardzo podobny do tego poprzedniego - jednak na tym był wygrawerowany znak "Ł" i ten miał kolor różowy. Grefin schował go do tej samej kieszeni, w której był poprzedni i postanowił coś jescze zabrać. Przyjrzał się szafą - ładne, machoniowe drewno. Objął jedną z nich i zamknął oczy.
Grefin wrócił do zwykłego świata. Stał przed sklepem i obejmował jeszcze kurczowo wielką machoniową szafę. Puścił ją dopiero, gdy podeszli do niego jego towarzysze i kupiec. W wielkiej komodzie były cztery dziurki na klucze - po jednej do każdego z drzwi. Wylosował sobie wrota i otworzył granatowym kluczem pierwsze po prawej. Zobaczyli wnętrze jakiegoś pomieszczenia, w którym siedziało kilku żołnierzy Afirmacji i przeszukiwało różne skrzynie. Otworzył drugie drzwi różowym kluczem i zobaczył pomieszczenie, w którym przed chwilą był. Leżała tam jeszcze naga dziewczynka z przedziurawioną głową. Grefin nie czekając na reakcję innych wszedł tam. Zaraz za nim przeskoczył mały szczuroczłowiek, a następnie ogr i elfka. Nie pojawiła się droga powrotna, szafa zamknęła się - klucze w jakiś sposób znalazły się znowu w kieszenie Grefina. Kupiec zatargał szafę na zapleczę sklepu. Czwórka przeszukała całe pomieszczenie - jedyną rzeczą godną uwagi zdawała się mapa. Pokazywała ona, że zamek, w którym się znajdowali był najdalszym miastem Kwadrytów. Między nim, a twierdzą, która niedawno padła pod naporem artylerii Afirmacji był jeszcze jeden. "Najpotężniejszy bastion jaki świat widział" - jak głosił podpis na mapie. Grefin roześmiał się:
- No to chyba jesteśmy na tyłach wrogach. Jak jacyś komandosi! - szczuroczłowiek roześmiał się razem z żołnierzem, natomiast ogr postanowił sprawdzić co kryje się za drzwiami. Był tam ciemny korytarz oświetlony kilkoma żarówkami. Jego uwagę zwróciły szare przedmioty przeczepione co parę metrów do ścian korytarza. Łączył je wszystkie miedziany drut. Wyglądały trochę jak plastelina. Ogr, żeby lepiej się przyjrzeć popchnął drzwi jeszcze bardziej. Usłyszał jakiś dziwny mechaniczny dźwięk jakby "tik" i chwilę później wyparował w ognistym inferno, które zalało cały korytarz, gdyby nie refleks elfki to reszta bohaterów też napewno by zginęła. Żółte pole siłowe obroniło ich jednak od wybuchu i lecących odłamków cegieł, które niechybnie by były ich zagładą. W miejscu, w którym było najwięcej szczątek będących pozostałością ich niedawnego towarzysze pojawiły się zwłoki dziewczynki. Ta miała na sobie kawałki zielonej sukienki (która jednak teraz płonęła), jej oderwana rączka ciągle ściskała żółty klucz z wyrytym znakiem "prawie pentagramu przechodzącego w węża". Choć wszystko wokół płonęło Grefin rzucił się i przez sukienkę chwycił nowy klucz i wrzucił go sobie do kieszeni. Czerwony, luksusowy ubiór zajął niestety się ogniem i żołnierz musiał porzucić go. Szczuroczłowiek w tym czasie chwycił lampę ze stołu i zbił nią witraż na ścianie. Po tym akcie braku szacunku dla sztuki otworzyła się przed nimi droga ucieczki. Mogli wyskoczyć do wielkiej fosy rozciągającej się pod murami zamku. Dreblin odrazu zapowiedział, że nie skacze, bo skręci sobie kark, jednak, gdy przypaliły mu się trochę spodnie i przy okazji tyłek to pierwszy wyskoczył. Chwilę za nimi wyskoczyła elfka i ostatni skoczył żołnierz.
Kilka chwil później Grefin i panna Elfstorm wyszli na brzeg jeziora połączonego z fosą. Rozejrzeli się wokół i spostrzegli zwłoki biednego Dreblina bezwładnie unoszone przez wodę. Elfka westchnęła, Grefinowi zrobiło się przykro. Naprawdę polubił tego ratuna. Po tej małej chwili żałoby, swoistej "minucie ciszy" żołnierz uzmysłowił sobie, że zamoczył swoją broń. Strzelba naszczęście była zabezpieczona, ale jego pistolet nie. Nie mieli czasu na suszenie broni, ale nie pozbył się jej. Ruszyli wgłąb lasu i dość szybko dotarli do drogi prowadzącej do centralnego bastionu. Z oddali słyszeli już odgłosy wojny - ostrzał artyleryjki i odległe strzały. Idąc tak środkiem kamiennej drogi nie spotkali nikogo, aż dotarli do skrzyżowania. Siedział na nim jakiś nagi, około czterdziestoletni koleś. W dłoniach trzymał dwa wielkie rewolwery. Grefin trzymając mężczyznę na muszce zbliżył się razem ze swoją towarzyszką do niego:
- Kim jesteś?
- Daj jakieś ubranie. - naturysta z przymusu miał dość mocno ochrypły głos, a gdy kaszlnął z jego ust wyciekło trochę krwi na jego trochę owsłosiony brzuch. Elfka zaproponowała mu swoją mokrą sukienkę z torby. Mężczyzna zgodził się i założył ją na siebie. Wyglądał bardzo głupio w szarej sukni.
- Jestem lotnikiem Afirmacji, jakaś przeklęta magiczna broń sprawiła, że zniknęło moje ubranie. Mój szok był tak wielki, że dosłownie cudem uniknąłem śmierci wlatując samolotem między drzewa. Ostro było. O tak. A co wy tu robicie? Jesteśmy dość daleko od domu.
- My użyliśmy przypadkowo jakiegoś magicznego artefaktu, który teleportował nas do ostatniej twierdzy Kwadrytów. Zabiliśmy tam dwie przywódczynie. Niestety jeden z naszych towarzyszy zginął tam w walce.
- Ech, to widzę, że wygraliśmy już tą wojnę. A co powiecie na to, żeby iść do Bastionu i dopaść ostatnią sukę? Na totalnego bezczela, no chodźcie. To będzie dopiero jazda. Ha! - wszyscy się tak podjarali, że ze śmiechem ruszyli w stronę Bastionu. Lotnik po drodze oddał swój rewolwer Grefinowi. Po godzinie doszli do posterunku Kwadrytów - dwóch żołnierzy w zielonych mundurach stało przy drewnianej budce. Krzyknęli coś do trójki w dziwnym, jakby przyśpieszonym języku. Grefin posłał im dwie porcje ołowiu, które trafiły bezbłędnie w ich czaszki i powiedział:
- Uczono mnie, żeby nie tracić amunicji bo ona kosztuje. - wzięli karabiny żołnierzy i poszli dalej. Stanęli dopiero przed tylnymi wrotami Bastionu. Elfka zadbała o to, żeby pociski obrońców nie trafiały ich (zresztą i tak było tylko tam dwóch żołnierzy, ponieważ główny szturm na zamek odbywał się z drugiej strony). Grefin wycelował ze swojej strzelby i oddał dwa strzały. Jeden odpadł, ale drugi uparciuch strzelał dalej. Kolejny pocisk nie chybił. Żelazne wrota jednak były zamknięte. Żołnierz postanowił użyć sztuczki. Chwycił za ramiona swoich towarzyszy. Czas zatrzymał się, znaleźli się w Nadświecie.
Otworzyli oczy - przed nimi nie było zamku tylko olbrzymi muchomor. Lotnik powiedział, że kiedyś też palił, ale nie sądził, że takie coś może być bez ćpania. Żołnierz wykroił w muchomorze duże drzwi i wspólnie oderwali je. Weszli do środka. Znaleźli się w Muchomorziemi - tu wszędzie były te piękne czerwonobiałe grzyby. Idąc po nich jak po dywanie doszli wreszcie do żółtego sześcianu z drewnianymi drzwiami. Wpadli do środka, a tam spotkali dziwną istotę - muchomora z rękoma i nogami. Miał okropny, zły uśmiech na "twarzy" mieszczącej się w pniu grzyba. Splunął na nich grzybami. Lotnik zestrzelił większość tych pocisków w powietrzu, ale jeden uderzył Grefina w ramię. Biała substancja rozlała mu się po mundurze i skórze tworząc wiele poparzeń. Żołnierz krzyknął "Kurwa!!" w akcie protestu i wystrzelił z obu karabinów na raz. Upadł pod naporem odrzutu, ale jednak kilka pocisków doleciało w potwora. Ten jednak zasłonił się tarczą stworzoną z kapelusza muchomora. Magiczne strzały elfki również odbiły się od tej obrony. Dopiero lotnik, który podbiegł do potwora i włożył mu pięść w oko zdołał go zranić. Białe oko wypłynęło, ale mężczyzna w szarej sukience nie cofnął ręki. Sięgnął dalej i wyciągnął przez oczodół mózg Grzybołaka. Niestety kwas kryjący się we wnętrzu potwora spalił mu całą prawą dłoń. Grzybołak padł martwy na dywan z grzybów i jego ciało przybrało postać małej, może ośmioletniej dziewczynki w żółtej sukience. Grefin podszedł do niej i zabrał jej z rączki zielony klucz z symbolem przypominającym znak "Odwrócona omega z zakręconymi końcówkami i przecinającą ją linią wyglądającą na literę A".
Wrócili do zwykłego świata - przebywali w żółtej komnacie, który miał zielony dywan na podłodze. Meble były identycznie do tych, które widzieli wcześniej. Była tu też szafa bliżniacza do tej, którą zostawili u kupca. Grefin podszedł do niej i włożył cztery klucze. Przekręcił je po kolei. Cała rzeczywistość rozświetliła się przyjemnym błękitem. Nastał koniec zła na świecie, które od tamtej pory było zwane Harmonią. Zło zniknęło wraz z otwarciem Komody Bogów.
Grefin napełnił powoli i starannie swoją szklaną fajkę specjalnym ziołem Hospitiusów i włożył końcówkę do ust. Rozpalił zapałką substancję i mocno pociągnął. Dym szybko wdarł mu się do płuc, z których następnie przeszedł do krwi i do mózgu. Młody mężczyzna niezwykle długo trzymał opary w sobie, ale wreszcie z kaszlem wypuścił z siebie "truciznę" jak niektórzy to nazywali. Niezwykle długo kontynuował tą czynność aż poczuł, że jego umysł odlatuje do góry. Jego ciało powoli przestawało istnieć - stawał się czystym duchem. Odłożył fajkę na bok i rozejrzał się po zadymionym pomieszczeniu, w którym siedział. Siedział na starej drewnianej ławce, na około niego było mnóstwo rozrzuconych otwartych puszek, puste butelki i kilka łusek naboi. Brak okna i zimno wskazywał, że jest to jakaś piwnica lub schron. Grefin miał na sobie zniszczony, niebieski mundur północnej armii Afirmacji i zużyte sportowe buty Paris. Po prawej stronie do jego pasa była przyczepiona kabura z rewolwerem. Jedynym źródłem światła w tym ciemnym pomieszczeniu był kaganek z Kryształem. O drewnianą ławkę była oparta strzelba półautomatyczna z pełnym magazynkiem. Drzwi po prawej stronie Grefina były drewniane i okute, młody żołnierz zamknął je od środka zasuwą. Teraz kompletnie naćpany śmiał się sam z siebie, a w jego umyśle kołatały się przerażające wspomnienia z niedawnych wydarzeń. Tydzień wcześniej uczestniczył w przegranej ofensywie na miasto Gabriell. Kwadryci użyli nowej przerażającej broni - iluzjonistów. Straszne zmary pojawiły się dosłownie znikąd. Każdy żołnierz Afirmacji miał je 2 metry przed sobą. Za nim ktokolwiek się zoorientował armia zaczęła strzelać, po kilku sekundach okazało się, że sami siebie zdziesiątkowali. Artyleria wroga dopełniła klęski. Grefin cudem uniknął tam śmierci, dzięki czemu dostał wolność na dwa tygodnie. Odwiedził w tym czasie najbliższą siedzibę Gildii Hospitiusów. Zakupił u nich dużo środków na magiczne zdolności, jedzenie i picie i zaszył się w podziemiach. Od tamtego dnia nie wychodził na światło dzienne, ale dziś już musiał - skończyły się jego zapasy. Po tych rozmyślaniach przyszła fala Jazdy. Czas się zatrzymał, a jego umysł przeniósł go do Nadświata.
Grefin otworzył oczy - znajdował się w wiosce zrobionej z cukierków. Wszystko było rozświetlone i dominowały tu różowy i błękitny. Żołnierz Afirmacji już od dawna nie widział słodyczy, więc urwał sobie kawałek jednego z domów i zaczął jeść. Chwilę później wyszła do niego jakaś stara wiedźma. Chciała na niego rzucić jakieś zaklęcie, ale on był szybszy i wyciągnął błyskawicznie Rewolwer z kabury wiszącej niedbało przy prawej stronie biodra i wpakował jej pocisk kalibru 9mm prosto między oczy. Kawałki jej mózgu opryskały ścianę chatki i chwilę później jej ciało osunęło się na ziemię. Grefin wydarł czysty kawałek słodyczy do kieszeni i postanowił przeszukać wiedźmę. Po śmierci jej ciało zamieniło się w ciało małej dziewczynki. Żołnierz nie przejął się tym i zdjął z trupa ostrożnie niebieską sukienkę. Zawiązał ją sobie na wysokości brzucha, bardzo chciał ją mieć na sprzedaż w prawdziwym świecie. Kilka razy skakał po dłoniach dziewczynki, aby mieć pewność, że ma połamane palce. Obawiał się legend, które mówiły, że magiczne trupy czasem wstają i używają swojej magii dalej - bez dobrych dłoni jednak martwiaki nie umiały robić odpowiednich inkantacji. Grefin wszedł do środka budynku, z którego wyszła wiedźma. Wszystko w środku było wykonane ze słodyczy, oprócz przedmiotu leżącego na różowym stole. Był to granatowy klucz z wyrytym znakiem "E", którego pień był przedłużony w dół, a odnogi zawinięte trochę w górę. Żołnierz zabrał klucz do kieszeni, objął cały stół i zamknął oczy, a gdy je otworzył był z powrotem w zwykłym świecie ze wszystkim co zabrał z Nadświata.
Schował fajkę do jednej z kieszeni i przewiesił sobie przez ramię swoją strzelbę półautomatyczną. Następnie otworzył drzwi i powoli wyniósł stół na mroczny korytarz. Po drodze spotkał Dreblina - małego szczuroczłowieka, którego znał już od bardzo dawna. W zamian za nogę od stołu ratun zgodził się pomóc przenieść znalezisko na powierzchnie. Po kilku minutach dotarli do dużych schodów i wyszli na ulicę. Słońce wtedy znajdowało się w zenicie i oświetlało wszechobecny brud. Niewielki był ruch na tej ulicy, ale większość ludzi, którzy ich mijało patrzyło się chciwie na ich zdobycz. Dotarli jednak bez przystanków do siedziby Gildii Hospitiusów. Tam Dreblin odłamał sobie nogę stołu i schował ją do wielkiej kieszeni po wewnętrznej stronie swojego szarego płaszcza. W pomieszczeniu "sprzedających" stały odbiorca Grefina - stary Herver Tyn Urghalis Hospitius spróbował kawałek stołu i swoją lupą przyjrzał się dokładnie sukience. Za obie rzeczy żołnierz dostał 30 monet. Po interesie Herver zaprosił przybyszów, żeby spędzili z nim kilka minut jego przerwy. Dostali po sucharze i szklance wody. Szczuroczłowieka trochę onieśmielił pozytywny stosunek sprzedawcy do jego osoby. Stary człowiek natomiast spytał się zamyślonego Grefina:
- To wyniszcza prawda?
- Może trochę, ale życie tutaj też wyniszcza. Los chciał, że żyję w tych trudnych czasach. Opowiedz mi jeszcze raz jak było za nim była wojna. - sprzedawca opowiedział o codzienności w świecie za nim wybuchła Wielka Wojna, niektóre elementy jak np. dziwne napoje czy posiłki, które teraz były dostępne tylko dla bogatych sprawiały, że Dreblin kiwał głową bez wiary. Najbardziej mu się podobała historia o bananach - były dla niego tak samo nierzeczywiste jak większość legend o Świecie Sprzed Wojny. Przerwa Hervera się skończyła i został zmuszony pożegnać swoich wizytatorów. Bardzo lubił opowiadać o przeszłości, właściwie tylko nią żył. Milcząc dwójka bohaterów wyszła z pomieszczenia "sprzedających", do której zaraz po nich weszła jakaś szczupła dziewczyna o nadzwyczajnej urodzie. "Pewnie elfka" - pomyślał żołnierz i odszedł ze swoim ratunckim towarzyszem do pomieszczenia "kupujących". Spotkała ich tu kolejka przy każdym ze sprzedawców. Stanęli przy najmniejszej i zaczęli się przyglądać towarom na półkach. Większość był to sprzęt wojskowy, szczuroczłowiek był zdziwiony, że sukienka już jest wystawiona na sprzedaż. Grefin kupił sobie nóż myśliwski za 2 monety i nowe buty za 10 monet. Stare oddał szczuroczłowiekowi, który bardzo się ucieszył z tego daru. Potem wyszli na ulicę i pożegnali się. Dreblin wrócił do podziemii.
Przy pomieszczeniu numer 24, w którym przez tydzień siedział Grefin szczuroczłowiek spotkał ludzką kobietę. Miała na sobie wytworną sukienkę, na co odrazu zwrócił uwagę Dreblin. Wyglądała na arystokratkę, cerę miała trochę bladą, włosy jasne i długie sięgające z tyłu do pasa. Początkowo szczuroczłowiek chciał na nią napaść jednak ona była szybsza. Zarzuciła na niego jakąś magiczną sieć, która przykleiła go do ściany. Sztylet Dreblina upadł na ziemię. Oczy arystokratki rozświetliły się żółtym światłem, które niby rzeką spłynąło jej w tył twarzy i z wściekłością spytała się Dreblina gdzie jest człowiek z tego pomieszczenia. Ściśniętemu szczuroczłowiekowi pękło jedno z żeber - krew pociekła mu z pyska i wydusił z siebie jedyne słowo, które mu przyszło na myśl:
- Spierdalaj. - użył całej siły mentalnej i sieć zniknęła z niego. Padł na kolana i błyskawicznym ruchem podniósł swój sztylet i pchnął ostrze w nogę kobiety. Krzyknął przy tym tak, że z pomieszczeń wyszło kilku szczuroludzi. Kobieta uniknęła ciosu i kopnęła Dreblina w twarz. Rzuciła następnie kulę ognia w kilku ratunów i zniknęła. Trzech szczuroludzi wyparowało zostawiając siarkowy smród. Dreblin splunął krwią. Postanowił jak najszybciej skontaktować się z Grefinem, którego polubił jak żadnego człowieka jeszcze. Rzucił swoje nowe buty jednemu ze swoich krewnych i podreptał na powierzchnię. Zupełnie nie wiedział gdzie szukać żołnierze. Przechodząc obok Gildii Hospitiusów wpadł na elfkę, którą spotkał wcześniej. Przewrócili się oboje na błoto.
- Jak chodzisz głupcze?! - wydarła się elfka w błękitnej sukni, z której teraz spływało błoto. Była wyraźnie wściekła, ale to nie zmniejszało jej urody - która jednak na szczuroczłowieka w ogóle nie działała.
- Odpieprz się! - wypalił i poszedł dalej. Elfka podążyła za nim krzycząc:
- Zatrzymaj się ty mały sukinsynu jak do ciebie mówię! - on jednak dreptał jak najszybciej do przodu, gdy przechodził przez skrzyżowanie zobaczył kontem oka Grefina biegnącego w jego stronę. Żołnierz wpadł prosto na elfkę, która drugi raz upadła w błoto. Nad nimi przeleciała kula ognia, która uderzyła w jedną z kamienic niszcząc ścianę. Ta sama kobieta, która wcześnie była w podziemiach teraz szła spokojnym marszem ulicą. Wszyscy uciekali od niej w popłochu. Następna kula ognia poleciała prosto w parę leżącą w rynsztoku. Jednak Grefin chwycił elfkę i oboje przeturlali się w bok. Wybuch odrzuł ich dalej, ale dzięki wilgotnemu błotu nic im się nie stało. Z oddali było już słychać odgłos zbliżającego się oddziału wojskowego - tupot wielu żołnierzy. Arystokratka zniknęła tak samo jak wcześniej z podziemii. Czas stanął, ale nie pojawił się Nadświat co zdziwiło Grefina - jeszcze bardziej zdziwiło go to, że czas niestanął nie tylko dla niego.
Grefin, Dreblin i elfka spojrzeli się na siebie i w jednym momencie powiedzieli:
- Co do diabła? - zza oddziału żołnierzy wyszedł ogr w kolczudze z niebieskim płaszczem. Grefin już wziął do ręki strzelbę i wycelował ją w zielonego wielkoluda i szybko spytał się:
- A ty kim jesteś? - ogr stanął i dość ładną, dokładną mową odpowiedział:
- Jestem Fux al-Malik, największy mag Zjednoczenie al-Malików. Jesteście wybrani, tak jak ja i jeszcze dwójka, aby zakończyć wojnę i zniszczyć 4 siostry chaosu. - elfka potrząsnęła głową i ze zderwowaniem rzekła:
- Pojebało cię? Ogry nie są przystosowane do magii to raz, a dwa jakie znowu 4 siostry chaosu? - ogr spojrzał na nią ze zdziwieniem
- No ja jestem magiem. Umiem używać czaru Tempus Fugit.
- Gówno tam, jeżeli tak to powiedz skąd znasz ten czar. - elfka nadal nie wierzyła
- W Nadświecie spotkałem elfa, który powiedział, że jak pokonam razem z 5 innymi istotami 4 siostry chaosu to oszuka dla mnie naturę i da mi moce magiczne.
- Taaa, to wyjaśnia wszystko, a wiesz może jak się nazywał ten elf?
- Ehril Elfstorm.
- No tak, to mój brat. Dawno temu oszukał rzeczywistość za co spotkała go kara i nie może opuszczać Nadświata aż do swojej śmierci. To dużo wyjaśnia, a wiesz kim są 4 siostry chaosu?
- Podobno to jakieś wielkie czarodziejki, zapewne jedna z nich to była ta, która rzuciła w was kulę ognia. - w tym momencie Grefin parsknął śmiechem i powiedział szczerząc zęby:
- To chyba zostały już 3 siostry chaosu, bo jedną zastrzeliłem w Nadświecie. Ta, która tu była mówiła coś o zemście. One chyba nie wydają się zbyt groźne. - wszyscy spojrzeli się na Grefina. Chwilę później czas wrócił do swojego zwykłego trybu i nowo powstała czwórka postanowiła uciec z miasta. Następnego dnia w wiosce Helrin przeczytali w Gazecie Wojennej, że masowy atak artylerii na Gabriell sprawił, że pole siłowe padło i twierdza została zrównana z ziemią. Żołnierze Afirmacji przez noc opanowali zgliszcza. Gazeta podała, że jedna z przywódczyń Kwadrytów została znaleziona z przestrzeloną głową w specjalnej niezniszczalnej komnacie. Istnieją podejrzenia, że zamordowano ją w mitycznym Nadświecie. Pocisk, który rozbił jej czaszkę - jak napisano w gazecie - niewątpliwie pochodzi z pistoletu, który jest używany przez oficerów Afirmacji. Mało wesoła gromadka nie wiedziała co robić dalej.
Na szczęście jeżeli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze, więc udali się do siedziby Gildii Hospitiusów w Helrin. Był to mały kantor w centrum wioski - dużo mniejszy niż ten w mieście. Budynek zbudowany prawie całkowicie z gliny, miał opływowy kształt niczym jędrna pierś młodej dziewczyny - właściwie większość domostw była tu tak zbudowana. Główny architekt widać bardzo lubił dziewczyny. Nawet istniała o tym legenda. Brzmiała ona mniej więcej tak: przed wiekiem hrabia Helrin postanowił zbudować dla swoich poddanych osadę, która by się wyróżniała od wszystkich innych. Mawiało się w tamtym czasie, że hrabia aż nadto lubi kobiety różnych ras i wieki - były nawet posądzenia o kazirodztwo i pedofilię. Nic jednak mu nie udowodniono, chaty które zbudował okazały się niezwykle trwałe - praktycznie niezniszczalne. Wracając jednak do osoby hrabiego - był ostatnią odnotowaną ofiarą spalenia na stosie. Miejscowi pod wpływem miejscowego kapłana wpadli w szał, gdy usłyszeli, że ich przywódca nie tylko ma wiele żon i dzieci, ale i bałamuci swoje dzieci, wnuki i prawnuki. Rozwścieczeni wieśniacy przyłapali dworzan na gorącym uczynku i większość zasztyletowano. Hrabiego Helrina schwytano i na placu osady, którą zaprojektował spalono go. Dowodem na to, że cała historia jest prawdą jest metalowy słup przy którym spłonął zboczeniec. Istnieje jednak i druga wersja - mówi się, że kapłan był agentem sił rebelii, która w tamtym czasie próbowała podkopać siły Królestwa Burhland. W tej alternatywnej historii hrabia Helrin miał wiele żon (co było legalne w tamtym państwie) i wcale nie gwałcił dzieci - zaślepieni wieśniacy i tak wyrżnęli wszystkich w pień. Dreblin opowiedział tą historię swoim towarzyszom z wyraźnym uśmiechem. Cieszyło go to, że pogrążył ich w zadumie. Pierwsza odezwała się elfka:
- Czy coś wynika z tej historii, czy poprostu marnujesz nasz czas? - szczuroczłowiek odpowiedział natychmiast:
- Właściwie to... eee... ok, marnuje wasz czas, ale podobało wam się prawda? - wyszczerzył zęby rad z tego, że był w centrum uwagi przez pare minut. Elfka powiedziała tylko do siebie jedno słowo: "Kurwa...", Grefin natomiast powiedział, że podobała mu się ta historia, ale pośpieszył towarzyszy, żeby weszli wreszcie do miejscowego Hospitiusa. Kantor w środku był tak samo mały jak nazewnątrz (choć ogr spodziewał się wielkiego, magicznego sklepu). Był tu tylko jeden człowiek, wcale się nie zdziwili, gdy okazało się, że zarządcą tego lokum był Herver Tyn Urghalis Hospitius. Miał na sobie nawet identyczne ubranie jak wcześniej.
- Witajcie w mych skromnych progach podróżnicy. Możecie tu kupować i sprzedawać. - Grefin i Dreblin spojrzeli na siebie:
- Ale chyba nas pamiętasz, co? - stary kupiec spojrzał na nic i roześmiał się:
- Tak, przepraszam, wielu klientów dziennie się przewija przez mój sklep, rzadko z nimi rozmawiam. To zadziwiające, że dzień po mojej zmianie spotkałem was znowu.
- A my już myśleliśmy, że jesteś jakimś magicznym klonem, czy coś w tym stylu.
- Nie, a to dobre. Poprostu wysłano mnie tu, po śmierci zarządcy tego sklepu. Życzycie sobie czegoś?
- Informacji.
- Odnośnie kogo? - w tym momencie otworzyły się drzwi i weszła blada kobieta, ta sama, która poprzednio rzucała w nich kulami ognia na ulicy. Tego dnia jednak miała na sobie żółty płaszcz i krótkie włosy siegąjące jej do szyi. Wyraźnie była tak samo jak zdziwiona jak czwórka. Grefin sięgnął po pistolet jednak broń zacięła się, kobieta korzystając z okazji machnęła ręką jednak nie pojawiła się kula ognia. Herver krzyknął:
- Spokojnie! Tu jest bariera antymagiczna i antywojenna. Nic ofensywnego tu nie zadziała.
- Świetnie, to chyba mamy pat. A może nie. - Grefin podszedł do kobiety powoli, arystokratka chciała go uderzyć w twarz, ale jej ręka tylko drgnęła. Żołnierz przytulił się do niej, a ona nie mogła go nawet odepchnąć. Szepnął jej coś do ucha. Kobieta zaczerwieniła się. Grefin głośniej powiedział do towarzyszy, żeby poczekali. Tak też zrobili i gdy tylko dwójka przekroczyła próg sklepu czas zatrzymał się. Nastała ciemność i zamrugali i poczuli jak mruga cała rzeczywistość.
Grefin otworzył oczy - nadal obejmował bladą, wysoką kobietę, która tym razem i jego obejmowała. Żołnierz wyszeptał jej do ucha to samo co powiedział w sklepie:
- Kocham cię. - arystokratkę ujęły do tego stopnia te słowa, że aż poleciały jej łzy z uczu. Przez całe swoje życie gustowała raczej w kobietach. Niestety dla niej to była jedynie gra żołnierza. Strzelił jej w brzuch ze swojego pistoletu, następny pocisk trafił jej prosto między oczy i osunęła się martwa na czerwony dywan. Po śmierci jej ciało zamieniło się tak samo jak zwłoki jej siostry. Leżała pod nim młoda dziewczynka w czerwonej sukience. Tak samo jak wcześniej i z tego zdarł ubranie i przewiązał sobie na brzuchu. Na małym stoliku w pomieszczeniu leżał klucz bardzo podobny do tego poprzedniego - jednak na tym był wygrawerowany znak "Ł" i ten miał kolor różowy. Grefin schował go do tej samej kieszeni, w której był poprzedni i postanowił coś jescze zabrać. Przyjrzał się szafą - ładne, machoniowe drewno. Objął jedną z nich i zamknął oczy.
Grefin wrócił do zwykłego świata. Stał przed sklepem i obejmował jeszcze kurczowo wielką machoniową szafę. Puścił ją dopiero, gdy podeszli do niego jego towarzysze i kupiec. W wielkiej komodzie były cztery dziurki na klucze - po jednej do każdego z drzwi. Wylosował sobie wrota i otworzył granatowym kluczem pierwsze po prawej. Zobaczyli wnętrze jakiegoś pomieszczenia, w którym siedziało kilku żołnierzy Afirmacji i przeszukiwało różne skrzynie. Otworzył drugie drzwi różowym kluczem i zobaczył pomieszczenie, w którym przed chwilą był. Leżała tam jeszcze naga dziewczynka z przedziurawioną głową. Grefin nie czekając na reakcję innych wszedł tam. Zaraz za nim przeskoczył mały szczuroczłowiek, a następnie ogr i elfka. Nie pojawiła się droga powrotna, szafa zamknęła się - klucze w jakiś sposób znalazły się znowu w kieszenie Grefina. Kupiec zatargał szafę na zapleczę sklepu. Czwórka przeszukała całe pomieszczenie - jedyną rzeczą godną uwagi zdawała się mapa. Pokazywała ona, że zamek, w którym się znajdowali był najdalszym miastem Kwadrytów. Między nim, a twierdzą, która niedawno padła pod naporem artylerii Afirmacji był jeszcze jeden. "Najpotężniejszy bastion jaki świat widział" - jak głosił podpis na mapie. Grefin roześmiał się:
- No to chyba jesteśmy na tyłach wrogach. Jak jacyś komandosi! - szczuroczłowiek roześmiał się razem z żołnierzem, natomiast ogr postanowił sprawdzić co kryje się za drzwiami. Był tam ciemny korytarz oświetlony kilkoma żarówkami. Jego uwagę zwróciły szare przedmioty przeczepione co parę metrów do ścian korytarza. Łączył je wszystkie miedziany drut. Wyglądały trochę jak plastelina. Ogr, żeby lepiej się przyjrzeć popchnął drzwi jeszcze bardziej. Usłyszał jakiś dziwny mechaniczny dźwięk jakby "tik" i chwilę później wyparował w ognistym inferno, które zalało cały korytarz, gdyby nie refleks elfki to reszta bohaterów też napewno by zginęła. Żółte pole siłowe obroniło ich jednak od wybuchu i lecących odłamków cegieł, które niechybnie by były ich zagładą. W miejscu, w którym było najwięcej szczątek będących pozostałością ich niedawnego towarzysze pojawiły się zwłoki dziewczynki. Ta miała na sobie kawałki zielonej sukienki (która jednak teraz płonęła), jej oderwana rączka ciągle ściskała żółty klucz z wyrytym znakiem "prawie pentagramu przechodzącego w węża". Choć wszystko wokół płonęło Grefin rzucił się i przez sukienkę chwycił nowy klucz i wrzucił go sobie do kieszeni. Czerwony, luksusowy ubiór zajął niestety się ogniem i żołnierz musiał porzucić go. Szczuroczłowiek w tym czasie chwycił lampę ze stołu i zbił nią witraż na ścianie. Po tym akcie braku szacunku dla sztuki otworzyła się przed nimi droga ucieczki. Mogli wyskoczyć do wielkiej fosy rozciągającej się pod murami zamku. Dreblin odrazu zapowiedział, że nie skacze, bo skręci sobie kark, jednak, gdy przypaliły mu się trochę spodnie i przy okazji tyłek to pierwszy wyskoczył. Chwilę za nimi wyskoczyła elfka i ostatni skoczył żołnierz.
Kilka chwil później Grefin i panna Elfstorm wyszli na brzeg jeziora połączonego z fosą. Rozejrzeli się wokół i spostrzegli zwłoki biednego Dreblina bezwładnie unoszone przez wodę. Elfka westchnęła, Grefinowi zrobiło się przykro. Naprawdę polubił tego ratuna. Po tej małej chwili żałoby, swoistej "minucie ciszy" żołnierz uzmysłowił sobie, że zamoczył swoją broń. Strzelba naszczęście była zabezpieczona, ale jego pistolet nie. Nie mieli czasu na suszenie broni, ale nie pozbył się jej. Ruszyli wgłąb lasu i dość szybko dotarli do drogi prowadzącej do centralnego bastionu. Z oddali słyszeli już odgłosy wojny - ostrzał artyleryjki i odległe strzały. Idąc tak środkiem kamiennej drogi nie spotkali nikogo, aż dotarli do skrzyżowania. Siedział na nim jakiś nagi, około czterdziestoletni koleś. W dłoniach trzymał dwa wielkie rewolwery. Grefin trzymając mężczyznę na muszce zbliżył się razem ze swoją towarzyszką do niego:
- Kim jesteś?
- Daj jakieś ubranie. - naturysta z przymusu miał dość mocno ochrypły głos, a gdy kaszlnął z jego ust wyciekło trochę krwi na jego trochę owsłosiony brzuch. Elfka zaproponowała mu swoją mokrą sukienkę z torby. Mężczyzna zgodził się i założył ją na siebie. Wyglądał bardzo głupio w szarej sukni.
- Jestem lotnikiem Afirmacji, jakaś przeklęta magiczna broń sprawiła, że zniknęło moje ubranie. Mój szok był tak wielki, że dosłownie cudem uniknąłem śmierci wlatując samolotem między drzewa. Ostro było. O tak. A co wy tu robicie? Jesteśmy dość daleko od domu.
- My użyliśmy przypadkowo jakiegoś magicznego artefaktu, który teleportował nas do ostatniej twierdzy Kwadrytów. Zabiliśmy tam dwie przywódczynie. Niestety jeden z naszych towarzyszy zginął tam w walce.
- Ech, to widzę, że wygraliśmy już tą wojnę. A co powiecie na to, żeby iść do Bastionu i dopaść ostatnią sukę? Na totalnego bezczela, no chodźcie. To będzie dopiero jazda. Ha! - wszyscy się tak podjarali, że ze śmiechem ruszyli w stronę Bastionu. Lotnik po drodze oddał swój rewolwer Grefinowi. Po godzinie doszli do posterunku Kwadrytów - dwóch żołnierzy w zielonych mundurach stało przy drewnianej budce. Krzyknęli coś do trójki w dziwnym, jakby przyśpieszonym języku. Grefin posłał im dwie porcje ołowiu, które trafiły bezbłędnie w ich czaszki i powiedział:
- Uczono mnie, żeby nie tracić amunicji bo ona kosztuje. - wzięli karabiny żołnierzy i poszli dalej. Stanęli dopiero przed tylnymi wrotami Bastionu. Elfka zadbała o to, żeby pociski obrońców nie trafiały ich (zresztą i tak było tylko tam dwóch żołnierzy, ponieważ główny szturm na zamek odbywał się z drugiej strony). Grefin wycelował ze swojej strzelby i oddał dwa strzały. Jeden odpadł, ale drugi uparciuch strzelał dalej. Kolejny pocisk nie chybił. Żelazne wrota jednak były zamknięte. Żołnierz postanowił użyć sztuczki. Chwycił za ramiona swoich towarzyszy. Czas zatrzymał się, znaleźli się w Nadświecie.
Otworzyli oczy - przed nimi nie było zamku tylko olbrzymi muchomor. Lotnik powiedział, że kiedyś też palił, ale nie sądził, że takie coś może być bez ćpania. Żołnierz wykroił w muchomorze duże drzwi i wspólnie oderwali je. Weszli do środka. Znaleźli się w Muchomorziemi - tu wszędzie były te piękne czerwonobiałe grzyby. Idąc po nich jak po dywanie doszli wreszcie do żółtego sześcianu z drewnianymi drzwiami. Wpadli do środka, a tam spotkali dziwną istotę - muchomora z rękoma i nogami. Miał okropny, zły uśmiech na "twarzy" mieszczącej się w pniu grzyba. Splunął na nich grzybami. Lotnik zestrzelił większość tych pocisków w powietrzu, ale jeden uderzył Grefina w ramię. Biała substancja rozlała mu się po mundurze i skórze tworząc wiele poparzeń. Żołnierz krzyknął "Kurwa!!" w akcie protestu i wystrzelił z obu karabinów na raz. Upadł pod naporem odrzutu, ale jednak kilka pocisków doleciało w potwora. Ten jednak zasłonił się tarczą stworzoną z kapelusza muchomora. Magiczne strzały elfki również odbiły się od tej obrony. Dopiero lotnik, który podbiegł do potwora i włożył mu pięść w oko zdołał go zranić. Białe oko wypłynęło, ale mężczyzna w szarej sukience nie cofnął ręki. Sięgnął dalej i wyciągnął przez oczodół mózg Grzybołaka. Niestety kwas kryjący się we wnętrzu potwora spalił mu całą prawą dłoń. Grzybołak padł martwy na dywan z grzybów i jego ciało przybrało postać małej, może ośmioletniej dziewczynki w żółtej sukience. Grefin podszedł do niej i zabrał jej z rączki zielony klucz z symbolem przypominającym znak "Odwrócona omega z zakręconymi końcówkami i przecinającą ją linią wyglądającą na literę A".
Wrócili do zwykłego świata - przebywali w żółtej komnacie, który miał zielony dywan na podłodze. Meble były identycznie do tych, które widzieli wcześniej. Była tu też szafa bliżniacza do tej, którą zostawili u kupca. Grefin podszedł do niej i włożył cztery klucze. Przekręcił je po kolei. Cała rzeczywistość rozświetliła się przyjemnym błękitem. Nastał koniec zła na świecie, które od tamtej pory było zwane Harmonią. Zło zniknęło wraz z otwarciem Komody Bogów.
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Jednoaktówka -spowiedź
W zacienionej wnęce małego kościółka w konfesjonale siedzi ksiądz i spowiednik.
SPOWIEDNIK: Niech będzie pochwalony
KSIĄDZ: teraz i zawsze
PAUZA
KSIĄDZ: co cię trapi synu
SPOWIEDNIK: Pokłóciłem się
KSIĄDZ: to rzecz ludzka błądzić, zdań wymiana nie musi być grzechem, czy kłótnia ta do grzechu prowadziła?
SPOWIEDNIK: Pokłóciłem się z nim
KSIĄDZ: z kim...?
PAUZA
KSIĄDZ: ach rozumiem, pokłóciłeś się z bogiem?
SPOWIEDNIK: Bogiem Ha! niezbyt śmiało powiedziane?
KSIĄDZ: Nie rozumiem ?
SPOWIEDNIK: a jaki z niego bóg ?
KSIĄDZ: Miłosierny
SPOWIEDNIK: Ha tak samo miłosierny jak ksiądz spostrzegawczy, gdyby ksiądz był spostrzegawczy szybko zauważył by ze służy wcieleniu zła
KSIĄDZ: Bluźnisz !
SPOWIEDNIK: ja bluźnię?, a czy to w moje imię zabijano tysiące ?czy w moje imię palono setki ?czy w moje imię trzymano ludzi w ciemnocie
KSIĄDZ: ani w twoje ani w imię Boga
SPOWIEDNIK: On nawet niema imienia ! dlaczego? zastanawiał się kiedyś ksiądz?
KSIĄDZ: ależ biblia...
SPOWIEDNIK: Biblia, biblia to zwykłą księga spisana by omamić tak naiwnych jak wy
KSIĄDZ: Podważasz słowo boże
SPOWIEDNIK: o nie, nie podważam słów jego bo słowo stało się ciałem i mieszkało między nami i widzimy głód zarazę wojnę cierpienie
KSIĄDZ: i to jest ta twoja kłótnia z nim bezwstydniku? oskarżasz go za naturę ludzką oto ze dał nam wolną wolę
SPOWIEDNIK: Wolna wola to złudzenie a Nasza kłótnia zaczęła się dawniej właśnie przez nią
KSIĄDZ: Złudzenie?
SPOWIEDNIK: gdyby człowiek miał wolną wolę to nie musiał by grzeszyć bo grzech by nie istniał
KSIADZ: Grzech jest zły
SPOWIEDNIK: grzechem jest miłość do tej samej płci czy to wolna wola ? jeśli nakazuje się jak należy kochać to jak można mówić o wolności woli ?
KSIĄDZ: to nienaturalne to grzech !
SPOWIEDNIK: a kto wam powiedział ze nie naturalne? Starożytni na których się wzorujecie twierdzili co innego i nie tylko w tej materii, ale i materii symboliki czy chodź by zwykła polemika ze zdaniem Boskim
KSIĄDZ: Polemika nie jest grzechem
SPOWIEDNIK: to dlaczego pozbawił mnie należnego mi miejsca? zepchnął najniżej jak się da i zniszczył mój wizerunek?
KSIĄDZ: i za cóż Bóg maił by cię tak karać
SPOWIEDNIK: za nieposłuszeństwo za polemikę właśnie
KSIĄDZ: złamałeś przykazania ?
SPOWIEDNIK: Skąd, ze znowu ! chciałem dać jedynie coś co zarezerwował sobie tylko dla siebie
KSIĄDZ: by coś dać trzeba to mieć
SPOWIEDNIK: ja miałem i dałem
KSIĄDZ: a komu?
SPOWIEDNIK: wam
KSIĄDZ: nam?
SPOWIEDNIK: Ludzkości
KSIĄDZ: ach rozumiem hehe więc cóż to takiego, pokój?, filantropia ?czy może Asceza?
SPOWIEDNIK: Wolna wola
KSIĄDZ: ach wiec dałeś wolna wolę ludzkości hehe niby jak?
SPOWIEDNIK: wskazałem gdzie ją szukać zachęciłem do jej poznania
KSIĄDZ: I bóg cię ukarał za wskazanie drogi ?
SPOWIEDNIK: Bóg którego kochałem odtrącił mnie na bok gdy człowiek poznał naturę swego boga musiał zwalić całe zło na kogoś a ja nadawałem się do tego idealnie
KSIĄDZ: na ciebie? Nie możesz być odpowiedzialny przecież za te wojny zarazy i plagi ? sam sugerowałeś że to dzieło boga
SPOWIEDNIK: No i właśnie nie jestem, ale mu było wygodniej przyjąć pozycję Miłosiernego Boga który wszystkie swoje wybryki zrzucił na mnie.
KSIĄDZ: To co mówisz graniczy z szaleństwem
SPOWIEDNIK: nie to po prostu moja Pokuta, musze pokutować po wsze czasy z szarganym wizerunkiem błądzić po świecie dopóki ktoś nie da mi rozgrzeszenia
KSIĄDZ: Twierdzisz że pokutujesz za Polemikę z Bogiem której przyczyną było złamanie przez ciebie zakazu i wskazania Ludziom drogi do wolnej woli ? czy nie uważasz to za szaleństwo i bluźnierstwo ?
SPOWIEDNIK: nie, a jedynie za niesprawiedliwość
KSIĄDZ: jeśli tak to po cóż tu przyszedłeś?
SPOWIEDNIK: po rozgrzeszenie
KSIĄDZ: a z czego mam cię rozgrzeszyć?
SPOWIEDNIK: z tego że nie posłuchałem boga
KSIĄDZ: Niestety z szaleństwa nie rozgrzeszę,
SPOWIEDNIK: stracę więc kolejną z szans i ja i wy
KSIĄDZ: Nigdy nie tracisz ostatniej szansy jest wiele dróg którymi można podążać, ludzie tacy jak ty są zagubieni często rozgoryczeni okrucieństwem świata, ale cóż możemy poradzić może kościół będzie potrafił ci pomóc i wskazać słuszna drogę
SPOWIEDNIK: Ach głupcze ! nic nie zrozumiałeś!
KSIĄDZ: a co tu rozumieć?
SPOWIEDNIK: że wierzysz ślepo w Boga zła a gdy zapuka do ciebie dobro i miłosierdzie nie udzielisz mu nawet rozgrzeszenia
KSIĄDZ: Miłosierdziu i dobru?
SPOWIEDNIK: Sobie !
Spowiednik wstał i wyszedł wolnym krokiem z kościoła, w chwili wychodzenia wyparowała woda święcona ze ściernic a drzwi kościoła zapłonęły. Ksiądz wyszedł z konfesjonału i ukląkł przed drzwiami
KSIĄDZ: na miłość boską ! in nomine patre et filo et spiritus sankte....
Spowiednik obrócił się jeszcze spojrzał w głąb kościoła uśmiechnął się do księdza poczym ruszył dalej- Sklepienie kościoła pokryło się płomieniami
KSIADZ: miłosierny boże ! Diabeł wcielony !
W zacienionej wnęce małego kościółka w konfesjonale siedzi ksiądz i spowiednik.
SPOWIEDNIK: Niech będzie pochwalony
KSIĄDZ: teraz i zawsze
PAUZA
KSIĄDZ: co cię trapi synu
SPOWIEDNIK: Pokłóciłem się
KSIĄDZ: to rzecz ludzka błądzić, zdań wymiana nie musi być grzechem, czy kłótnia ta do grzechu prowadziła?
SPOWIEDNIK: Pokłóciłem się z nim
KSIĄDZ: z kim...?
PAUZA
KSIĄDZ: ach rozumiem, pokłóciłeś się z bogiem?
SPOWIEDNIK: Bogiem Ha! niezbyt śmiało powiedziane?
KSIĄDZ: Nie rozumiem ?
SPOWIEDNIK: a jaki z niego bóg ?
KSIĄDZ: Miłosierny
SPOWIEDNIK: Ha tak samo miłosierny jak ksiądz spostrzegawczy, gdyby ksiądz był spostrzegawczy szybko zauważył by ze służy wcieleniu zła
KSIĄDZ: Bluźnisz !
SPOWIEDNIK: ja bluźnię?, a czy to w moje imię zabijano tysiące ?czy w moje imię palono setki ?czy w moje imię trzymano ludzi w ciemnocie
KSIĄDZ: ani w twoje ani w imię Boga
SPOWIEDNIK: On nawet niema imienia ! dlaczego? zastanawiał się kiedyś ksiądz?
KSIĄDZ: ależ biblia...
SPOWIEDNIK: Biblia, biblia to zwykłą księga spisana by omamić tak naiwnych jak wy
KSIĄDZ: Podważasz słowo boże
SPOWIEDNIK: o nie, nie podważam słów jego bo słowo stało się ciałem i mieszkało między nami i widzimy głód zarazę wojnę cierpienie
KSIĄDZ: i to jest ta twoja kłótnia z nim bezwstydniku? oskarżasz go za naturę ludzką oto ze dał nam wolną wolę
SPOWIEDNIK: Wolna wola to złudzenie a Nasza kłótnia zaczęła się dawniej właśnie przez nią
KSIĄDZ: Złudzenie?
SPOWIEDNIK: gdyby człowiek miał wolną wolę to nie musiał by grzeszyć bo grzech by nie istniał
KSIADZ: Grzech jest zły
SPOWIEDNIK: grzechem jest miłość do tej samej płci czy to wolna wola ? jeśli nakazuje się jak należy kochać to jak można mówić o wolności woli ?
KSIĄDZ: to nienaturalne to grzech !
SPOWIEDNIK: a kto wam powiedział ze nie naturalne? Starożytni na których się wzorujecie twierdzili co innego i nie tylko w tej materii, ale i materii symboliki czy chodź by zwykła polemika ze zdaniem Boskim
KSIĄDZ: Polemika nie jest grzechem
SPOWIEDNIK: to dlaczego pozbawił mnie należnego mi miejsca? zepchnął najniżej jak się da i zniszczył mój wizerunek?
KSIĄDZ: i za cóż Bóg maił by cię tak karać
SPOWIEDNIK: za nieposłuszeństwo za polemikę właśnie
KSIĄDZ: złamałeś przykazania ?
SPOWIEDNIK: Skąd, ze znowu ! chciałem dać jedynie coś co zarezerwował sobie tylko dla siebie
KSIĄDZ: by coś dać trzeba to mieć
SPOWIEDNIK: ja miałem i dałem
KSIĄDZ: a komu?
SPOWIEDNIK: wam
KSIĄDZ: nam?
SPOWIEDNIK: Ludzkości
KSIĄDZ: ach rozumiem hehe więc cóż to takiego, pokój?, filantropia ?czy może Asceza?
SPOWIEDNIK: Wolna wola
KSIĄDZ: ach wiec dałeś wolna wolę ludzkości hehe niby jak?
SPOWIEDNIK: wskazałem gdzie ją szukać zachęciłem do jej poznania
KSIĄDZ: I bóg cię ukarał za wskazanie drogi ?
SPOWIEDNIK: Bóg którego kochałem odtrącił mnie na bok gdy człowiek poznał naturę swego boga musiał zwalić całe zło na kogoś a ja nadawałem się do tego idealnie
KSIĄDZ: na ciebie? Nie możesz być odpowiedzialny przecież za te wojny zarazy i plagi ? sam sugerowałeś że to dzieło boga
SPOWIEDNIK: No i właśnie nie jestem, ale mu było wygodniej przyjąć pozycję Miłosiernego Boga który wszystkie swoje wybryki zrzucił na mnie.
KSIĄDZ: To co mówisz graniczy z szaleństwem
SPOWIEDNIK: nie to po prostu moja Pokuta, musze pokutować po wsze czasy z szarganym wizerunkiem błądzić po świecie dopóki ktoś nie da mi rozgrzeszenia
KSIĄDZ: Twierdzisz że pokutujesz za Polemikę z Bogiem której przyczyną było złamanie przez ciebie zakazu i wskazania Ludziom drogi do wolnej woli ? czy nie uważasz to za szaleństwo i bluźnierstwo ?
SPOWIEDNIK: nie, a jedynie za niesprawiedliwość
KSIĄDZ: jeśli tak to po cóż tu przyszedłeś?
SPOWIEDNIK: po rozgrzeszenie
KSIĄDZ: a z czego mam cię rozgrzeszyć?
SPOWIEDNIK: z tego że nie posłuchałem boga
KSIĄDZ: Niestety z szaleństwa nie rozgrzeszę,
SPOWIEDNIK: stracę więc kolejną z szans i ja i wy
KSIĄDZ: Nigdy nie tracisz ostatniej szansy jest wiele dróg którymi można podążać, ludzie tacy jak ty są zagubieni często rozgoryczeni okrucieństwem świata, ale cóż możemy poradzić może kościół będzie potrafił ci pomóc i wskazać słuszna drogę
SPOWIEDNIK: Ach głupcze ! nic nie zrozumiałeś!
KSIĄDZ: a co tu rozumieć?
SPOWIEDNIK: że wierzysz ślepo w Boga zła a gdy zapuka do ciebie dobro i miłosierdzie nie udzielisz mu nawet rozgrzeszenia
KSIĄDZ: Miłosierdziu i dobru?
SPOWIEDNIK: Sobie !
Spowiednik wstał i wyszedł wolnym krokiem z kościoła, w chwili wychodzenia wyparowała woda święcona ze ściernic a drzwi kościoła zapłonęły. Ksiądz wyszedł z konfesjonału i ukląkł przed drzwiami
KSIĄDZ: na miłość boską ! in nomine patre et filo et spiritus sankte....
Spowiednik obrócił się jeszcze spojrzał w głąb kościoła uśmiechnął się do księdza poczym ruszył dalej- Sklepienie kościoła pokryło się płomieniami
KSIADZ: miłosierny boże ! Diabeł wcielony !