A ogień... ogień oczyszcza.
Zimno mi.
Ognisko się pali. Skry lecą do nieba, a świerki się kołyszą. Szumi las, miliardem gałęzi i tysiącami miliardów liści.
Już mi cieplej. Okruch lodu stopniał. Rozlał się w kałużę...
Która zamieniła się w krew.
Trzydziestego października przed obchodami wielkiego październikowego święta, Dijkstra nie świętował. Siedział w swoim gabinecie ze spuszczoną głową i studiował pisma które przybyły do jego biura przed niespełna godziną. Jego wzrok z trudem odczytywał litery, ledwo widoczne w słabym świetle świecznika, na dodatek był bardzo senny - nie spał od ponad dwudziestu godzin, a choć nie była to pierwsza taka sytuacja, to powaga tej obecnej sprawiła że stała się znacznie bardziej męcząca. Dijkstra sięgnął po list zwinięty w rulonik leżący na obrzeżu biurka. Z westchnięciem rozwinął go i zaczął czytać:
Witam szanownego kolegę po fachu.
Piszę w problematycznej bardzo sprawie. Wybaczy waszmość że zaczynam list takimi słowy, jednakowoż czas nagli. Nawet bardzo, do tego stopnia iż zwlekanie z wyłożeniem problemu w pierwszym akapicie mogłoby przesądzić o losach wielu niewinnych ludzi.
Dlatego pozwolę sobie bez zbędnych formalności przejść do sedna sprawy
Jako mag nadworny Foltesta, pana Temerii i Caingorn, muszę uprosić waszmościa by przestał wtykać swój nos w nie swoje sprawy. Król Foltest we własnej osobie czuł się bardzo odsłonięty i ugodzony pańskim dziwnym, co najmniej zachowaniem. Muszę też ostrzec że wysłał po pana swych ludzi którzy mogą okazać się niezbyt skorzy do wysłuchiwania wyjaśnień wielmoży.
Dlatego proszę by jak najszybciej się pan usunął i przestał ingerować w sprawy królestwa takoż renegata Joaquima De Fernce oraz niejakiej czarodziejki imieniem Alista Condrebardi. Te sprawy należą wyłącznie do naszego zadania i uprasza się by nie...
Dijkstra cisnął list do kominka.
W ciemności za oknem darł się kot.
- Świetnie się zaczyna - szpieg podrapał się po nieogolonej gębie - Zaiste, sami tego chcieli.
P r z e z K r u c z e W r o t a
"Droga oczyszczenia wiedzie przez ogień, ale nie najtrudniej jest się przez żar przedrzeć, a raczej zamaskować blizny po oparzeniach"
- Jaskier, Pół Wieku Poezji
Aine' aheet's Oxenfurt oine' faid d 'darc blaid' ai'st blaid n' d a blaad
- Eithne Pani Brokilonu, poematy o Przyszłości i Przeszłości
And the streets of oxenfurt were full of dark blood, good blood, to much of blood.
Trwał Belleteyn, najdłuższa noc i zabawa w roku. W Oxenfurcie paliły się wszystkie światła, na ulicach balowali żacy ustrojeni w czapki z dzwonkami, duże czerwone i bulwiaste nosy bądź pasiaste długie koszule. Zabawa! Taniec! Wirowały w powietrzu andrenalina, radość i podniecenie, pot lał się strumieniami na brukowane uliczki. Nad tłumem królował ogromny podest na którym podskakiwał i wirował na piętach zamkowy klaun, śmieszny jak wszyscy diabli. Ludzie klaskali, skakali, błagali o więcej. Więcej, więcej zabawy!
Od zachodniej bramy do Oxenfurtu wjechało trzydziestu konnych odzianych w czerń. Uzbrojeni byli i groźni z wyglądu, jednak pijany tłum widocznie tego nie zauważył i balował dalej. Konni zbliżyli się do tłumu wypychającego całą uliczkę i zatrzymali wierzchowce, porozumiewając się cicho.
- Mieliśmy rozkaz, Gwido. Zabić wszystkich.
- Tu są dzieci, kapitanie. Kobiety. Niewinni!
- Nasze zadanie jest proste - warknął pierwszy - Mamy zakończyć te cholerne konflikty i zrobimy to tu i teraz, czy wyrażam się, kurwa, jasno?
Tłum szalał i wiwatował, gdy klaun odegrał świetnie zabawne tango, zapląsał dziwacznie, zapraszając tłum do tańca. I ludzie zaczęli tańczyć. Gdzieś na skraju zabawy śmiała się trójka dzieci otaczająca matkę, którą po chwili porwał półpijany żak i rozpoczął z nią dziki taniec. Dzieci śmiejąc się wymachiwały watą curkową, i piły niewiadomo gdzie znalezione piwo.
- Teraz - mruknął kapitan czarnych rycerzy - Teraz, kurwa.
Cała konnica, sześćdziesięciu chłopa, dobyło mieczy kopii i toporów.
- No panowie - mruknął Gwido - Czas przetestować waszą odwagę, kurwa.
I dał koniowi ostrogi.
Konnica wystrzeliła do przodu, nabierając pędu z każdym wydłużonym krokiem. Żacy nadal widać nie zorientowali się co się dzieje i zabawa trwała nadal. Dopiero gdy konnica była już oddalona o zaledwie dwadzieścia metrów, paru bardziej trzeźwych mieszczan zorientowało się że krzyk wydobywający się z ust nieznajomych nie jest powitaniem... a krzykiem bojowym.
Ale było już za późno.
Diablo za późno.
Konnica wpadła w ludzi tratując ich kopytami, miażdżąc i rozrywając wszelką możliwą bronią na sztuki. Gwido wparował koniem między trójkę dzieci. Zamachnął się mieczem, trysnęła młoda, niewinna krew. Dziecko upadło na bruk, wata cukrowa upadła już w czerwoną kałużę. Gwido odchylił się w siodle i ciął dziewczynkę - tą taką jasnowłosą, w spódniczce w kwiatki - trafiając w głowę. Czaszka trysnęła, krew zachlapała czaprak i siwka Czarnego setnika. Zawrócił konia. Ostatni młody chłopiec, trzymał w ręku niedużą naprężoną procę. Kamyk pomknął z szybkością strzały i wyrżnął Gwida prosto w czoło. Setnik zacharczał, popędził konia, stratował chłopca przybijając go podkowami do bruku.
Masakra trwała. Konni siali prawdziwy popłoch wśród żaków. Mordowali ich z nadludzką wręcz precyzją, ciała padały jedne na drugie. Klaun usiłując uciekać dostał oszczepem między łopatki. Czarny wywłóczył go jak motyla na szpilce, zwalił na stos ciał, stale rosnący. Matka dzieci z wrzaskiem upadła pod kopytami potężnego karosza kapitana.
- Litooości! - zawyła machając rękoma. Czarny wyszczerzył żółte zęby, zamachnął się i odciął jej ręce. Przy łokciach.
Znów się zakotłowało: żacy zaczęli stawiać opór. Jeden z konnych leżał na ziemi wierzgając dziko nogami. Ktoś dusił go przyciskając do czerwonego bruku, drąc się w agonii, gdyż inny czarny właśnie rąbał go dość tępym kordelasem po barkach. Konni nalali się po raz drugi, ale tym razem skuteczniej. Trzydzieści koni które zostało z tyłu, teraz najechało na resztki żaków i zgniotło ich doszczętnie.
Nieopodal rozrąbanych ciał dzieci, siedział na siwku Gwido. Patrzył się na swój miecz, upstrzony kroplami krwi. Dziecinnej krwi, niewinnej krwi. blaid n' d a blaad. Cesarz... "zło konieczne"... "wszawa inteligencja południowych królestw"... "spisek"... Powoli obrócił miecz ostrzem ku sobie i przyłożył do własnej piersi ostrym czubkiem. Czuł chłód metalu.
- Aleine...
Ktoś chwycił go za włosy, szarpnął do przodu. Miecz wszedł gładko między żebra, wyzionął czerwonym czubkiem z jego pleców. Zza konającego setnika wyjechał kapitan.
- Nie przeszedłeś próby, Gwidonie - mruknął oblizując ostrze sztyletu - Wybacz...
***
Krypa sunęła wolno po rzece, a raczej wlokła się przez to, co kiedyś rzeką było.
Szyper przechadzał się w tą i z powrotem i od czasu skarcał co bardziej awanturniczych turystów. Olbrzymia tratwa płynęła do Oxenfurtu a na pokładzie znajdowali się teraz najwybitniejsi żacy oraz garstka kupców i handlarzy. Większość z uczonych siedziała cicho na zwojach lin i ogryzła solone miętusy, jako że szyper miał ich akurat pod dostatkiem. Od wody śmierdziało tęgo. Białe uniformy żaków zwilgotniały, mgła owiała pokład krypy i zmroziła serca w piersiach. Trzciny kołysały się hipnotyzująco, powiało od oczyszczalni ścieków. Jeden z uczonych rozdarł się, rozpływając się o jakiś cudach techniki które powstały dzięki akademii właśnie. Zobaczywszy jednak że nikt go nie słucha, umilkł.
Znów zapadła cisza, przerywana pluskiem wioseł. Szyper dalej spacerował w tą i z powrotem.
- Widzę... widzę dym - powiedziała nagle niewysoka dziewczynka w żółtej sukience, siedząca pod burtą. - Mamusiu! dym!
Jej matka natychmiast podeszła do burty, wychyliła się, wytężyła wzrok.
- Szyper!
- Co ja jestem? magik? Nie wiem skąd ten dym! może kto ciała pali bo trumien zabrakło?
- Głupiście - mruknął żołnierz, niechybnie Temerczyk, siedzący pod grotmasztem i z zamyśleniem strugający kawałek drewna - To dym wojny. Zły czarny. Nie czujecie tego smrodu?
- Delta - pociągnął nosem szyper.
- Ciała.
Dziewczynka chwyciła matkę za ramię.
- Nie przejmuj się. - kobieta wytarła córce nos, przytuliła ją mocno - Będzie dobrze.
W tym momencie coś plusnęło w wodę obok burty. Ludzie zerwali się z krzykiem, podbiegając niebezpiecznie blisko relingu. Dziewczynka zaczęła krzyczeć.
Na wodzie unosiło się ciało mężczyzny, wypukłe, okrwawione i nagie. Najwyraźniej zostało zrzucone ze szczytu oczyszczalni ścieków, z której wydobywał się teraz czarny dym i smród.
- Mamo?
- Arilka?
- Tu pachnie czymś jeszcze!
- Co ty pleciesz?
- Jak tatuś umarł pod Chociebużem... spalili go, pamiętasz?
- Pamiętam. To była chwalebna śmierć, córuniu
- Teraz pachnie tak samo.
- Co?
Ogień buchnął zza burty, momentalnie osmalił deski. Zajął się zwinięty żagiel. Żacy zaczęli wrzeszczeć, szyper kląć. Temerczyk zerwał się i wyjrzał za reling.
Woda naokoło krypy zajęła się ogniem. Najprawdziwszym ogniem! Płonący żagiel rozwinął się, palące kawałki tkaniny sypnęły się na turystów. Ogień zaczynał trawić pokład. Jeden z żaków, wyjątkowo głupi, wyskoczył za burtę, prosto w płomienie. Usłyszeli makabryczny krzyk a potem płonąca ręka uchwyciła się pokładu. Żar bijący od niej, swąd spalonego ciała, podziałały na podróżników bardzo mocno. Wszyscy rzucili się na dziób, gdzie pożar nie miał szans dotrzeć. Jedynie Temerczyk chwycił topór który uprzednio leżał między zwojami lin.
Żołnierz podszedł do ręki ucapionej relingu, nie zważając na płomienie które zaczynały lizać mu buty. Przestąpił z nogi na nogę
- Mamooooooooo!!
Topór opadł, ręka ucięta w połowie zawisła, naprężyła się, żak wytrzymał, tylko dwa palce chroniły go przed zatonięciem w oceanie ognia. Temerczyk zamachnął się i uderzył jeszcze raz, w palce. Trysnęły na boki jak duże, sine robaki. Ręka znikła.
- Nie opuszczać pokładu! Nie opuszczać...
- Mamooooo!!!
- Wszystko będzie dobrze, kochanie... wszystko będzie dobrze...
Na szlaku przeznaczenia trwaj - a jest nim walka
twój miecz nie pozna smaku rdzy - zalśni od krwi
i jeszcze jedno prawo twe... to niespodzianka - ktokolwiek się sprzeciwi jej
Przeznaczony mu miecz
- Jaskier, Ballady o Wiedźminie
***********
A zatem zapraszam!
Tym razem zamierzam dociągnąć sesję do końca, choćby z dwójką graczy. Mam już zapewnionych co najmniej trzech stałych i znanych graczy, więc nie jest to sesja laikowa, zresztą myślę ze po wstępie to widać:
Słuchajcie, będzie to najkrwawsza, najbrutalniejsza i najbardziej kontrowersyjna sesja na forum. Będzie tu krew i erotyka, przemoc i strach. Ciężkie klimaty walki w oblężonym Oxenfurcie - miasteczku nauki, oraz sieci intryg plecionych przez szpiegów Fotlestowych. Zapraszam gorąco!
Jednak przede wszystkim nastawić się musicie na ciężki klimat. Zapomnijcie o taryfach ulgowych oraz różowych NPCach. To brutalny świat. W jeszcze brutalniejszym wykonaniu.
wzór karty postaci:
imię:
nazwisko, bądź pseudonim:
wiek:
wzrost:
wygląd zewnętrzny:
charakter:
czego się boi:
czego nienawidzi a co uwielbia:
cechy wyróżniające:
historia:
ekwipunek:
uwagi:
przyjmę 3-4-5 graczy, w zależności od ilości zgłoszeń i jakości kart. Rekrutacja trwać będzie gdzieś do końca maja, choć niewykluczone że zakończy się szybciej. W karcie proszę wpisać wszystko co czego zapomniałem dodać, bo na pewno tak jest. Postacie zupełnie dowolne, czas: dwa lata po bitwie pod sodden, ale proszę nie zwracać uwagi za bardzo na chronologię. Nie trzeba znać uniwersum wiedźmina by grać - chętnego wprowadzę i dopomogę. Karty na PW, nie na maila.
Zapraszam do gry.
Wevewolf