Sangathan, Pasov i Ardel
Żegluga statkiem o wdzięcznej nazwie "Niebieska Zuzanna", trwała 8 dni. Zwycięzcy nie mieli wiele zajęć do wyboru, gdyż jedynymi rozrywkami okazała się wzajemna rozmowa, czy obserwowanie morza lub zajmujących się statkiem żeglarzy. Nie mniej jednak podróż minęła zadziwiająco szybko i pasażerowie dotarli do portu w mieście "Aratblue" - ich pośredniego celu, na południowym krańcu Eratii.
Pomimo iż specjalnością, jak zapewne każdego leżącego nad morzem miasta, były dania rybne to jednak po tygodniu jedzenia głównie ich, bohaterowie przekąsili coś innego - świeże owoce, oraz duszone warzywa z chlebem i masłem. Krótki rekonesans pokazał, że mieszkańcami Eratii - jakby nie patrzeć ich nowej ojczyzny - są głównie ludzie, ale spotkali także przedstawicieli innych ras. Minęli na ulicach cztero-osobową grupę elfów, trzech pachnących piwem krasnoludów, oraz niewysokiego jaszczuroluda. Natomiast na placu miejskim, dostrzegli w tłumie kolejnych kilku elfów, dwóch niziołków siedzęcych na ławie i palących sobie fajki, parę khajiitów - mężczyznę i kobietę trzymających się za ręce, oraz jakiegoś wysokiego na dwa i pół metra, potężnie zbudowanego osobnika o szarej skórze, który rozmawiał z odzianą w togę kobietą - prawdopodobnie kapłanką.
Mieszkańcy miasta wyglądali na żyjących spokojnie, nie martwiąc się o dzień jutrzejszy. Wszyscy wyglądali na zadowolonych, a przynajmniej nie cierpiących na jakieś niedogodności. Straż miejska również dobrze się prezentowała w zadbanych, niebiesko-białych szatach i pancerzach ozdobionych herbem z gryfem na tle liczącej cztery (białe i niebieskie) pola szachownicy.
Dzięki otrzymanej od Lorda Markchama mapie "kontynentu" zorientowali się, gdzie mają się udać i bez trudu zorganizowali sobie transport. Jechali 4 dni na północ, mijając głównie pola, lasy i łąki, aż dotarli do miasta zwanego "Ziragreen". Po dotarciu tam w dniu 17 maja, zauważyli, że w głębi kraju już trudniej o nie-ludzi, co mogło oznaczać iż napotkani w Aratblue, byli jedynie przyjezdnymi, ale z drugiej strony teraz nie mieli specjalnie szansy na zwiedzanie miasta. Musieli zorganizować sobie przesiadkę, gdyż inaczej czekałby ich... może nawet miesiąc marszu. Tym razem nie było jednak tak łatwo o transport.
W końcu, w jednej z karczm gospodarz poinformował ich:
- Do Harmondale? Toż Atos właśnie wyrusza. Pospieszcie się, tam do stajni, to go jeszcze złapiecie - starszy mężczyzna wskazał im ręką odpowiedni kierunek.
Sangathan, Ardel i Pasov ucieszyli się, że mają szansę na podwózkę. Oprócz tego mieli jednak nadzieję, że ten Atos zgodzi się poczekać na nich jeszcze kilka minut, aby zdążyli zjeść coś ciepłego, gdyż podczas drogi tutaj nie mieli takiej okazji.
Gdy weszli do stajni zagadali do mężczyzny siedzącego na niewielkim wozie, zaprzężonego w niespecjalnie wyglądającego konia. Szczupły człowiek w średnim wieku i z dużymi wąsami, miał już lejce w rękach jakby chciał właśnie wyjeżdżać, ale nie ruszył i dał się pochłonąć rozmowie.
- Państwu to po drodze? Do elfów, do Lasu Turleańskiego? - spytał, przyglądając się Sangathanowi i Pasov.
- Nie, my do Harmondale. Będziemy tam nowymi lordami - oznajmił z dumą Ardel.
Atos zastanowił się krótką chwilę, po czym z uśmiechem oznajmił:
- Tak tak, oczywiście zabiorę Państwa. Za pół godziny? - powiedział odkładając lejce na bok.
- Brzmi dobrze, dziękujemy - odpowiedziała cicho Pasov. Byli zadowoleni, gdy się okazało, że ich przewoźnika wcale nie trzeba było przekonywać, aby zaczekał dłużej.
Potem wszyscy udali się do karczmy - nowi Lordowie Harmondale zjedli trochę gorącej zupy, oraz kaszę z gulaszem. Atos natomiast załatwiał coś na zapleczu z karczmarzem i czasem tylko przechadzali się po sali niosąc jakieś niewielkie skrzynki.
Zaraz po posiłku ruszyli w drogę. Pola uprawne, stopniowo ustępowały miejsca lasom i łąkom, aż w końcu całkowicie zostały przez nie zastąpione. Koń Atosa może nie był najokazalszy, ale nie szczędził sił ciągnąc wóz i już po 8 dniach drogi, zdaniem ich woźnicy docierali na miejsce.
Było to 25 maja, przed południem. Atos mówił właśnie o drzewie, które mijali - naprawdę ogromnym dębie.
- Widać z niego całą okolicę, nawet Harmondale. O ile ktoś jest na tyle młody, że da radę wspiąć się tak wysoko... Albo jest elfem - powiedział.
Wtedy to Ardel zauważył, że jedna chmura przybrała kształt ust Marty, gdy się uśmiechała... Coś mu to przypomniało, coś ważnego. I przypomniał sobie co!
- Zaraz zaatakują nas gobliny - powiedział głośno alchemik.
Jego towarzysze, Pasov i Sangathan spojrzeli najpierw na niego, a potem rozejrzeli się dookoła - nigdzie nie było widać goblinów.
Atos jednak potraktował ostrzeżenie bardzo poważnie i pogonił konia do pełnej jego szybkości, a zaraz potem rozpędzony wóz o mało nie stratował trzech goblinów, które wyszły z lasu na drogę. Pasov dostrzegła wówczas między drzewami czwartego goblina i kogoś jeszcze, kto na pewno goblinem nie był... ale w takim razie kim był? A może jej się tylko zdawało, że ktoś tam był?
Potem wóz nieco zwolnił, a po niespełna pół godzinie dojechali do celu podróży - Harmondale. Niewielkiej wioski położonej na niezbyt zalesionym terenie.
- To jesteśmy na miejscu - oznajmił Atos zatrzymując wóz w stajni.
Ha'arim Elvengrace
Pewnego dnia (a dokładniej 25 maja), niedługo po tym jak Ha'arim się obudził, jego uczeń - "Ruge" kazał mu iść z czterema goblinami do lasu. Półelf ucieszył się, że będzie mógł rozprostować nogi i przespacerować się po ukochanym lesie, nie wiedział jednak ani dokąd, ani po co idą. Jego uczennica - "Mirgara" poinformowała go wtedy, że będzie nosił rzeczy, z nowej dostawy.
Przez pierwsze kilkanaście minut drogi miał zasłonięte oczy i był prowadzony, ale potem dano mu więcej swobody - nie chcieli zdradzać położenia swojego obozu nawet trzymanemu tam więźniowi. Zaczaili się niedaleko drogi - Ha'arim rozpoznał wielki dąb i od razu zorientował się gdzie jest.
Nie był zbytnio pilnowany - po co skoro i tak nie miał dokąd uciec, a próba mogła okazać się tragiczna w skutkach.
Siedzieli i czekali na transport, a Ha'arim przypomniał sobie, coś co usłyszał jakieś dwa miesiące temu - do Harmondale miał przyjechać transport od którego gobliny pobierały haracz. Pomyślał, że przy tej okazji może uda mu się pokazać Atosowi i poinformować go tym, że jeszcze żyje.
Po paru godzinach siedzenia i czekania, zobaczyli i usłyszeli jadący wóz. Trójka goblinów ruszyła w kierunku drogi, a czwarty oddalił się od niej ciągnąc za sobą półelfa.
Wtedy jednak, zamiast zatrzymać się wóz przyspieszył i o mało nie rozjechał goblinów, które wyskoczyły na drogę. Ha'arim dostrzegł wówczas, że na wozie było kilka osób więcej niż przewidywano - oprócz Atosa, była tam dwójka mężczyzn i kobieta.
"Lord Markcham" - zaświtało mu w głowie. Widać stary skąpiec urządził kolejny turniej, aby zwalić swój problem na czyjeś barki.
Zastanowił się, czy może coś zrobić i ku jego miłemu zaskoczeniu, goblin, który go pilnował ruszył szybko w kierunku drogi, aby sprawdzić co stało się z jego kolegami.
Nie tracąc czasu na myślenie ruszył biegiem w stronę wsi - nie biegł wzdłuż drogi, ale nieco dookoła, aby czasem go nie złapali. Głupie gobliny, nawet go nie związały. Jeśli na wozie istotnie, byli nowi Lordowie i uda mu się z nimi dogadać, to jest spora szansa, że poradzą sobie z problemem goblinów. Oby tylko szybko dotarł do wsi w jednym kawałku.
Witamy Bielika na sesji - sorka, że musiałeś czekać... prawie rok
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
BTW kto tam jest czyim uczniem? Ta kwestia w odpisie wydaje mi się dziwna i myląca... Uczniowie związali nauczyciela? X_x