[Marvel RPG] Amazing X-Men

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Grim
Nie miał pojęcia, na ile jego trzymanie kciuków mogło w czymkolwiek pomóc... Ale chyba przynajmniej nie zaszkodziło, bo po dłuższej chwili na powierzchni wody pojawił się olbrzym wraz z trójką pływaków na plecach. Jessica zdecydowanie przyczyniła się do pojawienia się ich na pokładzie X-Jeta, na którym zaczęło się w związku z powyższym robić nieco tłoczno - choć kosztowało ją to wyraźnie olbrzymią ilość wysiłku. McCoy odstawił ją na polowe łóżko z tyłu samolotu i polecił Grimowi pilnować jej.
- Chodź - podał rękę Belli - tam będziesz miała spokojniej, przyda ci się to. - dodał, idąc na tył, gdzie na łóżku leżała już Jess. Zdjął swoją X-kurtkę i nakrył nią nieprzytomną Shadow, żeby nie zmarzła, po czym usiadł przy niej i przez cały lot wiernie pilnował, aby nic się jej nie stało.
Na miejscu nie czekał na pojawienie się Paige, tylko wziął dziewczynę na ręce - nie była jakoś wybitnie ciężka, więc po prostu ostrożnie, podtrzymując jej głowę zaniósł ją do ambulatorium, żeby nie musiała dłużej czekać bez potrzeby, gdzie zostawił ją pod opieką wykwalifikowanego personelu medycznego, po czym zahaczył o gabinet Magneto, wysłuchując uważnie dyrektora - ukłonem podziękował za pochwały, dopiero teraz orientując się, że wszedł tam z nagim torsem, bo jego kurtka została wraz z Jess w ambulatorium - i stwierdził że z pewnością rozważy propozycję złożoną mu przez dyrektora, a następnie - zaglądając do pokoju po jakąś koszulkę - pobiegł do Bishopa, żeby sprawdzić czy może się na coś przydać przy układaniu raportu z misji.
Nie miał pojęcia, na ile jego trzymanie kciuków mogło w czymkolwiek pomóc... Ale chyba przynajmniej nie zaszkodziło, bo po dłuższej chwili na powierzchni wody pojawił się olbrzym wraz z trójką pływaków na plecach. Jessica zdecydowanie przyczyniła się do pojawienia się ich na pokładzie X-Jeta, na którym zaczęło się w związku z powyższym robić nieco tłoczno - choć kosztowało ją to wyraźnie olbrzymią ilość wysiłku. McCoy odstawił ją na polowe łóżko z tyłu samolotu i polecił Grimowi pilnować jej.
- Chodź - podał rękę Belli - tam będziesz miała spokojniej, przyda ci się to. - dodał, idąc na tył, gdzie na łóżku leżała już Jess. Zdjął swoją X-kurtkę i nakrył nią nieprzytomną Shadow, żeby nie zmarzła, po czym usiadł przy niej i przez cały lot wiernie pilnował, aby nic się jej nie stało.
Na miejscu nie czekał na pojawienie się Paige, tylko wziął dziewczynę na ręce - nie była jakoś wybitnie ciężka, więc po prostu ostrożnie, podtrzymując jej głowę zaniósł ją do ambulatorium, żeby nie musiała dłużej czekać bez potrzeby, gdzie zostawił ją pod opieką wykwalifikowanego personelu medycznego, po czym zahaczył o gabinet Magneto, wysłuchując uważnie dyrektora - ukłonem podziękował za pochwały, dopiero teraz orientując się, że wszedł tam z nagim torsem, bo jego kurtka została wraz z Jess w ambulatorium - i stwierdził że z pewnością rozważy propozycję złożoną mu przez dyrektora, a następnie - zaglądając do pokoju po jakąś koszulkę - pobiegł do Bishopa, żeby sprawdzić czy może się na coś przydać przy układaniu raportu z misji.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Mat
- Posty: 559
- Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
- Numer GG: 19487109
- Lokalizacja: Łódź
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Ghettoblasta
Akcja ratunkowa przebiegała w miarę gładko, choć Jason występował w niej w roli obserwatora, gdyż na niewiele przydałyby się teraz jego umiejętności. On był od rozwalania murów, czyszczenia przedpola i innych ofensywnych rzeczy – zawsze wychodził z założenia, żeby nie pchać się tam, gdzie nic nie wskórasz, więc się nie pchał. W duchu przeklinał tylko lekkomyślność tej dziewczyny… Bella chyba miała na imię. To mogło się dla niej źle skończyć.
Ze spokojem obserwował, co działo się na dole. Przez dłuższą chwilę nie było widać ani tej Indianki, ani chłopca-ryby, więc Ghetto zaczął się już trochę niepokoić. Na szczęście niedługo później fale rozstąpiły się i wyjrzał w ich kierunku zakuty łeb Juggernauta. Wielkolud miał na plecach całą i zdrową (tak się przynajmniej Jasonowi wydawało) trójkę mutantów. Zaczynał współczuć Shadow, że cała czwórka będzie się gramolić na górę po jej plecach. Na pewno nie będzie to dla niej miłe doświadczenie.
Gdy zostali wciągnięci na pokład odrzutowca, Jessica powróciła do swej normalnej postaci, a jej włosy przyjęły jej naturalną barwę. Williams musiał przyznać, że teraz wyglądała jeszcze bardziej apetycznie i tak jakby… niewinnie. Już miał się zgłosić na ochotnika, żeby jej pilnować, ale Magneto wyznaczył do tego zadania Changa. No cóż, nie teraz to następnym razem. Po wykładzie, jaki sprezentował Erik Belli, czarnoskóry mutant podszedł do dziewczyny i przykucnął przy niej.
- Teraz aż ciśnie mi się na usta powiedzenie: a nie mówiłem? – uśmiechnął się szeroko. – Ale że jestem gentlemanem, to tego nie powiem. Cała jesteś? Wszystko gra?
Gdy porozmawiali chwilę, Jason rozsiadł się w fotelu i pogrążył w rozmyślaniu. Musiał przyznać, że to, co działo się na dole nieco go zmęczyło. Chłopak nie męczył się zbytnio, ale podczas dzisiejszego wypadu do Szkocji sporo czasu pozbywał się energii kosmicznej, więc logicznym było, że jakoś się to odbije na jego kondycji, nim bateryjki się znów naładują. Przez resztę drogi rozmawiał o czymś z siedzącym naprzeciwko Sammy’m, od czasu do czasu rzucając okiem na Juggernauta i mając nadzieję, że ten już nie będzie rozsiewał śmiercionośnych gazów. Bał się, że kolejnego uderzenia z jelit wielkoluda na pewno by już nie wytrzymał. Zastanawiał się też, jak zadziała na Caina jedzenie w Instytucie. Choć Joy robiła naprawdę świetne żarcie…
* * *
Gdy w końcu wylądowali, Szef wydał polecenia i odszedł z Juggernautem – nawet dobrze, może jak puści Magneto kilka bąków, to tamten się wyluzuje. Na uwagę Bishopa o panienkach, Jason odparł.
- Te panienki uratowały ci życie, Luc… Nie ma to jak być uratowanym przez bandę rozdziewiczonych w boju mutantów, nie? – uśmiechnął się rozbrajająco.
Bishop zaprowadził ich do jakiegoś pokoju i wysłuchał, co mieli do powiedzenia na temat wydarzeń w Szkocji. Jason wraz z pozostałymi kompanami w telegraficznym skrócie przedstawił mniej więcej jak to wyglądało, gdy Lucasa nie było z nimi najpierw wśród żywych a potem w ogóle, nie omieszkał też wspomnieć o nieprofesjonalnym zachowaniu Ryana, który narażał życie ich nauczyciela. Słowa uznania skierował też w stronę Jessici, która dobrze kierowała drużyną pod nieobecność Bishopa.
Chwilę później pojawiła się Husk i zabrała ze sobą Ghetto. Jak to zwykle chłopak miał w zwyczaju, idąc za nią przyglądał się jej jędrnym pośladkom ukrytym pod błękitnymi jeansami. A musiał przyznać, że Paige miała się czym pochwalić, zupełnie jak Shadow. Oboje przenieśli Jessicę do ambulatorium, gdzie czekał już na nich Elixir, zapewne powiadomiony wcześniej przez Erika.
- No to ja tu posiedzę przy niej trochę. – rzucił Jason. – Jak się obudzi, albo cokolwiek będzie się działo, to dam ci znać, Josh.
Po pięciu minutach, z braku innego zajęcia, Jason zaczął opowiadać krzątającemu się po ambulatorium Elixirowi o przebiegu ich pierwszej misji. Nie mógł długo wysiedzieć w ciszy, a milczenie nie było jego mocną stroną.
Niedługo potem spojrzał na zegarek. Mecz się właśnie zaczynał, ale postanowił sobie darować, gdyż miał właśnie niesamowitą okazję pogapić się na biust Jessici bez żadnych konsekwencji tego zachowania. I to mu się podobało. Westchnął sobie wesoło, wsparł podbródek na dłoni i zawiesił wzrok na dużych piersiach koleżanki z drużyny. „Mógłbym być lekarzem”, pomyślał i uśmiechnął się do swoich myśli. Nie mógł się doczekać, aż Josh będzie rozbierał Jess by ją zbadać i miał nadzieję, że taka chwila niebawem nastąpi.
- Nie powinniśmy jej czasem przebrać w jakieś szpitalne ciuszki, czy coś? - rzucił z nadzieją w głosie w kierunku blondyna w fartuchu. Elixir jedynie pokręcił głową i puknął się palcem wskazującym w czoło. - No co? Ja tylko chcę, żeby jej było wygodnie. - uśmiechnął się szeroko.
Akcja ratunkowa przebiegała w miarę gładko, choć Jason występował w niej w roli obserwatora, gdyż na niewiele przydałyby się teraz jego umiejętności. On był od rozwalania murów, czyszczenia przedpola i innych ofensywnych rzeczy – zawsze wychodził z założenia, żeby nie pchać się tam, gdzie nic nie wskórasz, więc się nie pchał. W duchu przeklinał tylko lekkomyślność tej dziewczyny… Bella chyba miała na imię. To mogło się dla niej źle skończyć.
Ze spokojem obserwował, co działo się na dole. Przez dłuższą chwilę nie było widać ani tej Indianki, ani chłopca-ryby, więc Ghetto zaczął się już trochę niepokoić. Na szczęście niedługo później fale rozstąpiły się i wyjrzał w ich kierunku zakuty łeb Juggernauta. Wielkolud miał na plecach całą i zdrową (tak się przynajmniej Jasonowi wydawało) trójkę mutantów. Zaczynał współczuć Shadow, że cała czwórka będzie się gramolić na górę po jej plecach. Na pewno nie będzie to dla niej miłe doświadczenie.
Gdy zostali wciągnięci na pokład odrzutowca, Jessica powróciła do swej normalnej postaci, a jej włosy przyjęły jej naturalną barwę. Williams musiał przyznać, że teraz wyglądała jeszcze bardziej apetycznie i tak jakby… niewinnie. Już miał się zgłosić na ochotnika, żeby jej pilnować, ale Magneto wyznaczył do tego zadania Changa. No cóż, nie teraz to następnym razem. Po wykładzie, jaki sprezentował Erik Belli, czarnoskóry mutant podszedł do dziewczyny i przykucnął przy niej.
- Teraz aż ciśnie mi się na usta powiedzenie: a nie mówiłem? – uśmiechnął się szeroko. – Ale że jestem gentlemanem, to tego nie powiem. Cała jesteś? Wszystko gra?
Gdy porozmawiali chwilę, Jason rozsiadł się w fotelu i pogrążył w rozmyślaniu. Musiał przyznać, że to, co działo się na dole nieco go zmęczyło. Chłopak nie męczył się zbytnio, ale podczas dzisiejszego wypadu do Szkocji sporo czasu pozbywał się energii kosmicznej, więc logicznym było, że jakoś się to odbije na jego kondycji, nim bateryjki się znów naładują. Przez resztę drogi rozmawiał o czymś z siedzącym naprzeciwko Sammy’m, od czasu do czasu rzucając okiem na Juggernauta i mając nadzieję, że ten już nie będzie rozsiewał śmiercionośnych gazów. Bał się, że kolejnego uderzenia z jelit wielkoluda na pewno by już nie wytrzymał. Zastanawiał się też, jak zadziała na Caina jedzenie w Instytucie. Choć Joy robiła naprawdę świetne żarcie…
* * *
Gdy w końcu wylądowali, Szef wydał polecenia i odszedł z Juggernautem – nawet dobrze, może jak puści Magneto kilka bąków, to tamten się wyluzuje. Na uwagę Bishopa o panienkach, Jason odparł.
- Te panienki uratowały ci życie, Luc… Nie ma to jak być uratowanym przez bandę rozdziewiczonych w boju mutantów, nie? – uśmiechnął się rozbrajająco.
Bishop zaprowadził ich do jakiegoś pokoju i wysłuchał, co mieli do powiedzenia na temat wydarzeń w Szkocji. Jason wraz z pozostałymi kompanami w telegraficznym skrócie przedstawił mniej więcej jak to wyglądało, gdy Lucasa nie było z nimi najpierw wśród żywych a potem w ogóle, nie omieszkał też wspomnieć o nieprofesjonalnym zachowaniu Ryana, który narażał życie ich nauczyciela. Słowa uznania skierował też w stronę Jessici, która dobrze kierowała drużyną pod nieobecność Bishopa.
Chwilę później pojawiła się Husk i zabrała ze sobą Ghetto. Jak to zwykle chłopak miał w zwyczaju, idąc za nią przyglądał się jej jędrnym pośladkom ukrytym pod błękitnymi jeansami. A musiał przyznać, że Paige miała się czym pochwalić, zupełnie jak Shadow. Oboje przenieśli Jessicę do ambulatorium, gdzie czekał już na nich Elixir, zapewne powiadomiony wcześniej przez Erika.
- No to ja tu posiedzę przy niej trochę. – rzucił Jason. – Jak się obudzi, albo cokolwiek będzie się działo, to dam ci znać, Josh.
Po pięciu minutach, z braku innego zajęcia, Jason zaczął opowiadać krzątającemu się po ambulatorium Elixirowi o przebiegu ich pierwszej misji. Nie mógł długo wysiedzieć w ciszy, a milczenie nie było jego mocną stroną.
Niedługo potem spojrzał na zegarek. Mecz się właśnie zaczynał, ale postanowił sobie darować, gdyż miał właśnie niesamowitą okazję pogapić się na biust Jessici bez żadnych konsekwencji tego zachowania. I to mu się podobało. Westchnął sobie wesoło, wsparł podbródek na dłoni i zawiesił wzrok na dużych piersiach koleżanki z drużyny. „Mógłbym być lekarzem”, pomyślał i uśmiechnął się do swoich myśli. Nie mógł się doczekać, aż Josh będzie rozbierał Jess by ją zbadać i miał nadzieję, że taka chwila niebawem nastąpi.
- Nie powinniśmy jej czasem przebrać w jakieś szpitalne ciuszki, czy coś? - rzucił z nadzieją w głosie w kierunku blondyna w fartuchu. Elixir jedynie pokręcił głową i puknął się palcem wskazującym w czoło. - No co? Ja tylko chcę, żeby jej było wygodnie. - uśmiechnął się szeroko.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."

-
- Pomywacz
- Posty: 49
- Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
- Numer GG: 3357251
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Siedziała i oddychała ciężko, tego się nie spodziewała. To było... Niesamowite! Ten człowiek, jeśli ktoś taki nadal zasługuje na to miano, był niezwykły.
Słuchała starszego mężczyzny z niejakim zirytowaniem.
- Jestem Bella Violetta Adams i przepraszam, ale nie zwykłam słuchać połajanek od osób, które nie maja w zwyczaju się przedstawiać. To po pierwsze. Po drugie zrobiłam dokładnie to, czego wymagałby ode mnie mój ojciec. Po trzecie nikt nie miał oporów przed wysłaniem do wody dziewczyny, którą odnaleziono równocześnie ze mną i dziecka, wiec jedynym powodem, dla którego słyszę teraz wyrzuty jest to, ze jestem niewidoma, a nie mój brak wyszkolenia, bo nie sadze, by tamta dwójka je miała - zadarła dumnie głowę - Wszyscy mnie, mimo pięknych słów, które wypowiadali, zawsze traktowali jako kalekę Cale moje życie to udowadnianie, ze sobie radze. Obcy widza we mnie małą biedną ślepą, skrzywdzoną przez życie dziewczynkę. "Ojej, jaka ładna, a ślepa, biedne dziecko, jak ono sobie w życiu poradzi? Znajdźcie jej kogoś. Byle się nią opiekował, nie musi być nic szczególnego" -parodiowała glosy znajomych swoich rodziców, które słyszała zdecydowanie zbyt często - Matka zbiór nieszczęść: "Dziecinko moja, nie dość, ze jesteś niewidoma, to jeszcze, moja biedulko, jesteś mutantka. Jak ty sobie w życiu dasz rade? Musimy cie ukrywać, musimy cie chronić". Słyszałam to przez cale życie. Jedyna osoba, która widziała we mnie kogoś normalnego to mój ojciec, który dokładnie tego by ode mnie w tej sytuacji wymagał. Przykro mi pana rozczarować, ale nie wykażę skruchy z tego powodu. Jedyna osoba, którą narażałam, byłam ja sama - zakończyła tyradę. Nie podniosła głosu nawet o ton, ale kipiąca w jej glosie złość nie pozostawiała wątpliwości, co do humoru, w jakim się znajdowała
Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, po czym przechylił się nieznacznie w stronę Belli i odparł również spokojnym głosem.
- Czyli mam rozumieć, że cokolwiek się nie zdarzy, ty zawsze będziesz się rzucać na pierwszy ogień? To nie jest udowadnianie swojej odwagi czy przydatności, a jedynie głupota. Taki sam problem miałem z Jessicą, ale z nieco innych powodów. - uśmiechnął się lekko. - Nie uważamy cię za kalekę, ale jeśli już dwie osoby są wciągnięte w akcję ratunkową, trzecia jest zbędna. Musisz się jeszcze wiele nauczyć, a ja ci z chęcią dam do tego okazję, ale o tym porozmawiamy już na miejscu. Teraz usiądź i odpocznij, dziecko, bo mamy przed sobą długą drogę. Póki co, możesz się do mnie zwracać "Magneto".
Westchnęła ciężko, nabierając ze świstem powietrza w płuca i... odpuściła. Syty głodnego nie zrozumie. Tak już jest ten świat skonstruowany i trzeba się z tym pogodzić.
Przepraszam – rzuciła tylko, nie precyzując czego te przeprosiny konkretnie dotyczą.
- Dziękuje – odparła ze znużeniem i dala się zaprowadzić, gdzie chciał chłopak. Tyle w temacie „Nie traktujemy cie jak kalekę”.
- Jasonie, Jasonie, twoje dobre wychowanie jest godne najwyższego podziwu, bije pełne szacunku pokłony przed tymi, którym przypadła niewdzięczna rola wychowania cie. - Laską uchwyciła swoją bluzkę i ubrała się. - Nawet sobie nie potrafisz wyobrazić jak bardzo... Jak bardzo tam było pięknie... - uśmiechnęła się z rozmarzeniem do swoich wspomnień – Nawet nie potrafię tego nazwać, ale to, w dole, w gorze, dookoła... Było kwintesencją czystego piękna. - jej myśli powędrowały do bezlitośnie zamazujących się obrazów widoku, który rozpościerał się pod nią, dookoła niej, wtedy gdy spoglądała oczami Jessiki. - To mi wynagrodziło wszelkie złe, dziwne i chore rzeczy, które wydarzyły się ostatnio.
Nie odzywała się więcej, chciała wryć sobie widok odbijającego słoneczne promienie oceanu w pamięć, zanim zaginie jak wszystko inne.
Potem lawina kolejnych wydarzeń znów ja przytłoczyła. Chodziła za innymi, opierając rękę o ścianę i skrupulatnie licząc kroki, zakręty, ilość mijanych drzwi i liczbę schodów. Była pewna, ze i tak się zgubi, gdy tylko zostanie sama, ale od czegoś trzeba było zacząć. Zawsze można chodzić na węch. Do kuchni na pewno trafi. Żołądek już długi czas domagał się swoich praw, ale postanowiła przynajmniej chwilowo go ignorować. Musiała się pozbyć tego obrzydliwego zapachu, którym przesiąkłą, zanim weżre się w skórę tak głęboko, ze zniknie wraz z nią.
Stala pod prysznicem dopóki jej przeczulony nos przestał wykrywać najmniejsze choć ślady ostatnich przeżyć. Nigdy nie przejmowała się upływem czasu, nie umiała go tez precyzyjnie wyznaczać bez zegarka, ale chyba była tam dosyć długo. Z pewnym niepokojem myślała, ze będzie musiała wrócić do swoich brudnych ciuchów i wszystkie te zabiegi stracą sens, ale okazało się, ze czeka na nią już świeży komplet ubrań. Ubrała czysta i chłodną sukienkę z prawdziwą przyjemnością
Dopiero potem wybrała się coś zjeść i jeśli miałaby być szczera sama ze sobą to nawet nie wiedziała co jadła. Smakowało jak boskie nektar i ambrozja, a na inne zmysły niż otumaniony smak i węch nie miała co liczyć. Trudno, może być i nektar z ambrozja. Co za różnica? Ważne, ze żołądek zaprzestał mozolnego procesu przyrastania do kręgosłupa. Niestety, jeszcze nie dana jej była chwila wytchnienia na próbę zrozumienia i zastanowienia się nad wszystkim, co ja spotkało. Mężczyzna, Hank McCoy znów je gdzieś zabrał.
Wysłuchała przemowy Magneto nie odzywając się. Nawet nie wiedziała o co można byłoby zapytać. Na taka ewentualność nikt jej nigdy nie przygotował. Nieco rozkojarzonym kiwnięciem głowy przyjęła gościnę, bo... czemu nie?
Postanowiła odwiedzić jeszcze Jessicę. Nie wiedziała gdzie dokładnie znajduje się teraz dziewczyna, więc szukała jej metodą tradycyjną. Krążyła po budynku, starając się wywęszyć dziewczynę, która miała o wiele mniej szczęścia od niej i nie dane jej było wziąć prysznic.
Już spod drzwi usłyszała głos Jasona, który z kimś rozmawiał
Cześć – przywitała się, wchodząc – Jest nasza śpiąca królewna? - pewnie podeszła do łózka, badając drogę przed sobą swoją białą laską.
- Jasonie, balsamie mych uszu i muzyko mej duszy, zamilknij z łaski swojej, potrzebuje się skupić – oświadczyła, siadając na łóżku, obok Jess i kładąc jej cale dłonie na czole
- Na pytanie co robie, odpowiem – pisze doktorat z psychoanalizy i szukam królików doświadczalnych – dodała jeszcze, zanim poświęciła swój czas i energie na wnikniecie do umysłu śpiącej
Bella rozglądała się lekko rozczarowana. Sądziła, ze sny bohaterki będą bardziej... No cóż, bohaterskie. A tu? Sielski widoczek. Piękny i urzekający, ale chyba tylko dla kogoś, kto spędza życie w wiecznej ciemności. Jessica siedziała pod drzewem, z drugiej strony
- Nie nudzisz się? - zagadnęła ze śmiechem i usiadła obok, pod wierzba. Z pewna ciekawością oglądała swoje własne, lawendowe obecnie włosy – A więc o tym śnią bohaterowie? O spokoju, tak?
- Właściwie taka sielanka to dla mnie nowość, ale bardzo mi się podoba - odpowiedziała Jessica, biorąc jedno piwo i podając dziewczynie. - Dlaczego masz fioletowe włosy? Zresztą... nieważne. W snach zwykle wszystko jest pokręcone. Raz Remy miał zielone oczy, więc już nic mnie nie zdziwi.
- Tak się nazywa ten kolor? - spytała, oglądając kosmyk włosów pod słonce - Zapamiętam. Sadze, ze to mój naturalny. Ale tu mam nawet oczy, wiec racja, w snach jest wszystko - złapała puszkę - Kim jest Remy?
- Hmmm... - dziewczyna zamyśliła się, a może raczej rozmarzyła. Przymknęła oczy, uśmiechnęła się do samej siebie i nagle całe miejsce stało się jakby bardziej ciepłe, milsze i przytulniejsze. - To mój najlepszy przyjaciel - odpowiedziała po chwili. - Często się z nim widuję, zwłaszcza po kilku piwach - to mówiąc uniosła puszkę do ust i puściła Belli oczko
Bella zaśmiała się i upiła łyk piwa – Jest pewna ironia losu w tym, ze po raz pierwszy w życiu pije i to we śnie. Przez sen? Ciekawe co będzie następne? - rozejrzała się dookoła – Coraz tu przyjemniej. Szkoda, ze niedługo się zbieram. Wyśnij sobie jakieś towarzystwo, o ile Jason go nie przegoni swoim bezustannym paplaniem. Masz szczęście, ze to tutaj nie dociera. Wyobraź sobie, ze cały czas go słyszysz. A on raczej nie jest typem, który się ogranicza. Ale, zmieniając temat, ten wasz instytut to dziwne miejsce, ale chyba mi się podoba. Będę się obijać od ścian w korytarzach, nie trafiać w drzwi i gubić się na prostej drodze, ale mimo to zapowiada się ciekawie. Jakie to uczucie zmieniać swoje ciało w dym? - zapytała z ciekawością
Mutantka słuchała jakby tylko jednym uchem, ale na wzmiankę o Jasonie skrzywiła się nieco. Było widać po jej minie, że chłopak działał Jessice na nerwy i także się cieszyła, że go nie słyszy.
- Zamiana w dym jest uczuciem wolności. Nic cię nie krępuje, możesz być w kilku miejscach jednocześnie i lecieć w różnych kierunkach. Do tego nic nie jest dla ciebie przeszkodą, ani wysokość, ani zamknięte drzwi.
Ale zawsze zostaje wiatr. Nie odważyłabym się. No, ale to ty w tym gronie jesteś wielka bohaterka, której mogę buty czyścić. Odpoczywaj na tej swojej rozkosznej pocztowce. Ja wracam do swojej krainy cieni, zanim się uzależnię od tego, co widzę. Uwierz mi, nie chciałabyś bym przychodziła codziennie, bezczelnie podglądać o czym śnisz. Do zobaczenia w świecie, który zwą tym prawdziwym. Wstała i pomachała Jess na pożegnanie, nim zniknęła.
Z jękiem powróciła do rzeczywistości. To zawsze było trudne, gdy za długo pozwalała mamić się obrazami. Nagle przejścia nie były może bolesne fizycznie, ale psychicznie na pewno.
- Materiał zebrany. Wniosek? Im ktoś ma ciekawszą osobowość, tym nudniejsze sny wydaje się mieć. Mogę tu teraz posiedzieć za ciebie – zaoferowała się jeszcze
Słuchała starszego mężczyzny z niejakim zirytowaniem.
- Jestem Bella Violetta Adams i przepraszam, ale nie zwykłam słuchać połajanek od osób, które nie maja w zwyczaju się przedstawiać. To po pierwsze. Po drugie zrobiłam dokładnie to, czego wymagałby ode mnie mój ojciec. Po trzecie nikt nie miał oporów przed wysłaniem do wody dziewczyny, którą odnaleziono równocześnie ze mną i dziecka, wiec jedynym powodem, dla którego słyszę teraz wyrzuty jest to, ze jestem niewidoma, a nie mój brak wyszkolenia, bo nie sadze, by tamta dwójka je miała - zadarła dumnie głowę - Wszyscy mnie, mimo pięknych słów, które wypowiadali, zawsze traktowali jako kalekę Cale moje życie to udowadnianie, ze sobie radze. Obcy widza we mnie małą biedną ślepą, skrzywdzoną przez życie dziewczynkę. "Ojej, jaka ładna, a ślepa, biedne dziecko, jak ono sobie w życiu poradzi? Znajdźcie jej kogoś. Byle się nią opiekował, nie musi być nic szczególnego" -parodiowała glosy znajomych swoich rodziców, które słyszała zdecydowanie zbyt często - Matka zbiór nieszczęść: "Dziecinko moja, nie dość, ze jesteś niewidoma, to jeszcze, moja biedulko, jesteś mutantka. Jak ty sobie w życiu dasz rade? Musimy cie ukrywać, musimy cie chronić". Słyszałam to przez cale życie. Jedyna osoba, która widziała we mnie kogoś normalnego to mój ojciec, który dokładnie tego by ode mnie w tej sytuacji wymagał. Przykro mi pana rozczarować, ale nie wykażę skruchy z tego powodu. Jedyna osoba, którą narażałam, byłam ja sama - zakończyła tyradę. Nie podniosła głosu nawet o ton, ale kipiąca w jej glosie złość nie pozostawiała wątpliwości, co do humoru, w jakim się znajdowała
Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, po czym przechylił się nieznacznie w stronę Belli i odparł również spokojnym głosem.
- Czyli mam rozumieć, że cokolwiek się nie zdarzy, ty zawsze będziesz się rzucać na pierwszy ogień? To nie jest udowadnianie swojej odwagi czy przydatności, a jedynie głupota. Taki sam problem miałem z Jessicą, ale z nieco innych powodów. - uśmiechnął się lekko. - Nie uważamy cię za kalekę, ale jeśli już dwie osoby są wciągnięte w akcję ratunkową, trzecia jest zbędna. Musisz się jeszcze wiele nauczyć, a ja ci z chęcią dam do tego okazję, ale o tym porozmawiamy już na miejscu. Teraz usiądź i odpocznij, dziecko, bo mamy przed sobą długą drogę. Póki co, możesz się do mnie zwracać "Magneto".
Westchnęła ciężko, nabierając ze świstem powietrza w płuca i... odpuściła. Syty głodnego nie zrozumie. Tak już jest ten świat skonstruowany i trzeba się z tym pogodzić.
Przepraszam – rzuciła tylko, nie precyzując czego te przeprosiny konkretnie dotyczą.
- Dziękuje – odparła ze znużeniem i dala się zaprowadzić, gdzie chciał chłopak. Tyle w temacie „Nie traktujemy cie jak kalekę”.
- Jasonie, Jasonie, twoje dobre wychowanie jest godne najwyższego podziwu, bije pełne szacunku pokłony przed tymi, którym przypadła niewdzięczna rola wychowania cie. - Laską uchwyciła swoją bluzkę i ubrała się. - Nawet sobie nie potrafisz wyobrazić jak bardzo... Jak bardzo tam było pięknie... - uśmiechnęła się z rozmarzeniem do swoich wspomnień – Nawet nie potrafię tego nazwać, ale to, w dole, w gorze, dookoła... Było kwintesencją czystego piękna. - jej myśli powędrowały do bezlitośnie zamazujących się obrazów widoku, który rozpościerał się pod nią, dookoła niej, wtedy gdy spoglądała oczami Jessiki. - To mi wynagrodziło wszelkie złe, dziwne i chore rzeczy, które wydarzyły się ostatnio.
Nie odzywała się więcej, chciała wryć sobie widok odbijającego słoneczne promienie oceanu w pamięć, zanim zaginie jak wszystko inne.
Potem lawina kolejnych wydarzeń znów ja przytłoczyła. Chodziła za innymi, opierając rękę o ścianę i skrupulatnie licząc kroki, zakręty, ilość mijanych drzwi i liczbę schodów. Była pewna, ze i tak się zgubi, gdy tylko zostanie sama, ale od czegoś trzeba było zacząć. Zawsze można chodzić na węch. Do kuchni na pewno trafi. Żołądek już długi czas domagał się swoich praw, ale postanowiła przynajmniej chwilowo go ignorować. Musiała się pozbyć tego obrzydliwego zapachu, którym przesiąkłą, zanim weżre się w skórę tak głęboko, ze zniknie wraz z nią.
Stala pod prysznicem dopóki jej przeczulony nos przestał wykrywać najmniejsze choć ślady ostatnich przeżyć. Nigdy nie przejmowała się upływem czasu, nie umiała go tez precyzyjnie wyznaczać bez zegarka, ale chyba była tam dosyć długo. Z pewnym niepokojem myślała, ze będzie musiała wrócić do swoich brudnych ciuchów i wszystkie te zabiegi stracą sens, ale okazało się, ze czeka na nią już świeży komplet ubrań. Ubrała czysta i chłodną sukienkę z prawdziwą przyjemnością
Dopiero potem wybrała się coś zjeść i jeśli miałaby być szczera sama ze sobą to nawet nie wiedziała co jadła. Smakowało jak boskie nektar i ambrozja, a na inne zmysły niż otumaniony smak i węch nie miała co liczyć. Trudno, może być i nektar z ambrozja. Co za różnica? Ważne, ze żołądek zaprzestał mozolnego procesu przyrastania do kręgosłupa. Niestety, jeszcze nie dana jej była chwila wytchnienia na próbę zrozumienia i zastanowienia się nad wszystkim, co ja spotkało. Mężczyzna, Hank McCoy znów je gdzieś zabrał.
Wysłuchała przemowy Magneto nie odzywając się. Nawet nie wiedziała o co można byłoby zapytać. Na taka ewentualność nikt jej nigdy nie przygotował. Nieco rozkojarzonym kiwnięciem głowy przyjęła gościnę, bo... czemu nie?
Postanowiła odwiedzić jeszcze Jessicę. Nie wiedziała gdzie dokładnie znajduje się teraz dziewczyna, więc szukała jej metodą tradycyjną. Krążyła po budynku, starając się wywęszyć dziewczynę, która miała o wiele mniej szczęścia od niej i nie dane jej było wziąć prysznic.
Już spod drzwi usłyszała głos Jasona, który z kimś rozmawiał
Cześć – przywitała się, wchodząc – Jest nasza śpiąca królewna? - pewnie podeszła do łózka, badając drogę przed sobą swoją białą laską.
- Jasonie, balsamie mych uszu i muzyko mej duszy, zamilknij z łaski swojej, potrzebuje się skupić – oświadczyła, siadając na łóżku, obok Jess i kładąc jej cale dłonie na czole
- Na pytanie co robie, odpowiem – pisze doktorat z psychoanalizy i szukam królików doświadczalnych – dodała jeszcze, zanim poświęciła swój czas i energie na wnikniecie do umysłu śpiącej
Bella rozglądała się lekko rozczarowana. Sądziła, ze sny bohaterki będą bardziej... No cóż, bohaterskie. A tu? Sielski widoczek. Piękny i urzekający, ale chyba tylko dla kogoś, kto spędza życie w wiecznej ciemności. Jessica siedziała pod drzewem, z drugiej strony
- Nie nudzisz się? - zagadnęła ze śmiechem i usiadła obok, pod wierzba. Z pewna ciekawością oglądała swoje własne, lawendowe obecnie włosy – A więc o tym śnią bohaterowie? O spokoju, tak?
- Właściwie taka sielanka to dla mnie nowość, ale bardzo mi się podoba - odpowiedziała Jessica, biorąc jedno piwo i podając dziewczynie. - Dlaczego masz fioletowe włosy? Zresztą... nieważne. W snach zwykle wszystko jest pokręcone. Raz Remy miał zielone oczy, więc już nic mnie nie zdziwi.
- Tak się nazywa ten kolor? - spytała, oglądając kosmyk włosów pod słonce - Zapamiętam. Sadze, ze to mój naturalny. Ale tu mam nawet oczy, wiec racja, w snach jest wszystko - złapała puszkę - Kim jest Remy?
- Hmmm... - dziewczyna zamyśliła się, a może raczej rozmarzyła. Przymknęła oczy, uśmiechnęła się do samej siebie i nagle całe miejsce stało się jakby bardziej ciepłe, milsze i przytulniejsze. - To mój najlepszy przyjaciel - odpowiedziała po chwili. - Często się z nim widuję, zwłaszcza po kilku piwach - to mówiąc uniosła puszkę do ust i puściła Belli oczko
Bella zaśmiała się i upiła łyk piwa – Jest pewna ironia losu w tym, ze po raz pierwszy w życiu pije i to we śnie. Przez sen? Ciekawe co będzie następne? - rozejrzała się dookoła – Coraz tu przyjemniej. Szkoda, ze niedługo się zbieram. Wyśnij sobie jakieś towarzystwo, o ile Jason go nie przegoni swoim bezustannym paplaniem. Masz szczęście, ze to tutaj nie dociera. Wyobraź sobie, ze cały czas go słyszysz. A on raczej nie jest typem, który się ogranicza. Ale, zmieniając temat, ten wasz instytut to dziwne miejsce, ale chyba mi się podoba. Będę się obijać od ścian w korytarzach, nie trafiać w drzwi i gubić się na prostej drodze, ale mimo to zapowiada się ciekawie. Jakie to uczucie zmieniać swoje ciało w dym? - zapytała z ciekawością
Mutantka słuchała jakby tylko jednym uchem, ale na wzmiankę o Jasonie skrzywiła się nieco. Było widać po jej minie, że chłopak działał Jessice na nerwy i także się cieszyła, że go nie słyszy.
- Zamiana w dym jest uczuciem wolności. Nic cię nie krępuje, możesz być w kilku miejscach jednocześnie i lecieć w różnych kierunkach. Do tego nic nie jest dla ciebie przeszkodą, ani wysokość, ani zamknięte drzwi.
Ale zawsze zostaje wiatr. Nie odważyłabym się. No, ale to ty w tym gronie jesteś wielka bohaterka, której mogę buty czyścić. Odpoczywaj na tej swojej rozkosznej pocztowce. Ja wracam do swojej krainy cieni, zanim się uzależnię od tego, co widzę. Uwierz mi, nie chciałabyś bym przychodziła codziennie, bezczelnie podglądać o czym śnisz. Do zobaczenia w świecie, który zwą tym prawdziwym. Wstała i pomachała Jess na pożegnanie, nim zniknęła.
Z jękiem powróciła do rzeczywistości. To zawsze było trudne, gdy za długo pozwalała mamić się obrazami. Nagle przejścia nie były może bolesne fizycznie, ale psychicznie na pewno.
- Materiał zebrany. Wniosek? Im ktoś ma ciekawszą osobowość, tym nudniejsze sny wydaje się mieć. Mogę tu teraz posiedzieć za ciebie – zaoferowała się jeszcze

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Ike i Jason
Ike była mocno tym wszystkim oszołomiona. To chyba oni mieli ratować tego wielkiego gościa, a nie on ich… Zaraz po wynurzeniu musiała natychmiast pozbyć się rekinich skrzeli. Szczękając zębami na pokładzie X-Jeta zdjęła z siebie mokrą kurtkę Jess i rozłożyła ją tak by się suszyła. Wycisnęła wodę z włosów i odruchowo potrząsnęła głową. Potem cicho przepraszała tych, którzy zostali ochlapani. Ubranie dość szybko na niej wyschło, niestety było dość sztywnawe od soli. Jak dolecą w jakieś normalne miejsce Ike będzie musiała się umyć i przebrać… I najeść!!! Ruszyła się raz by zobaczyć co z Jess. Instynkt oraz wyczulony węch pozwoliły jej się upewnić, że przyjaciółce nic nie będzie. Resztę drogi zwyczajnie przespała…
Obudziła się gdy dotarli na miejsce. Po prostu nagle zrobiło się zbyt cicho. Wywlokła się za innymi ziewając przy tym. Zabrała ze sobą swoje buty i kurtkę Jess. Szła na boso. Najwyraźniej w ogóle jej to nie przeszkadzało.
Z radością przywitała możliwość zmycia z siebie tego smrodu i założenia czystych ubrań. Potem się najadła, choć będzie musiała pewne rzeczy nieco później skorygować… Nie zdążyła ochłonąć, a już zaprowadzono ją i Bellę przed oblicze dyrektora.
- Nazywam się Erik Lensherr, znany też jako Magneto i jestem dyrektorem tej szkoły. Dziękuję za pomoc przy ratowaniu Juggernauta, jeśli chcecie, możecie tutaj zostać na jakiś czas i nabrać sił.
- Czym zajmuje się ta szkoła? – spytała Ike.
- Wieloma rzeczami – odparł Magneto uśmiechając się delikatnie. – Przede wszystkim szkoli młodych mutantów, by robili to, czego obie byłyście świadkami. Mamy tu pełne zaplecze merytoryczne, zarówno od strony teorii jak i praktyki. Do tego własną kuchnię, klinikę medyczną, basen, siłownię i wszystko to, co potrzebne jest ludziom z waszymi zdolnościami, by wspiąć się na wyżyny własnych umiejętności. Moi studenci nie narzekają na nudę, a najlepsi stają się członkami elitarnej drużyny znanej jako X-Men. Już teraz widzę, że obie macie wszelkie predyspozycje, by się takimi stać. Wystarczy trochę naszej pracy i sporo waszego wysiłku, a będziecie należeć do najlepszych, jakich ta szkoła wypromowała.
- Tak jak Jessica? – wtrąciła Indianka.
- Tak, Shadowdeath jest dowódcą młodych X-Men i widzę, że nie pomyliłem się w wyborze lidera – uśmiechnął się Erik. – Z chęcią powitam dwie młode, utalentowane uczennice w moich progach. Jeśli tylko chcą się czegoś nauczyć odnośnie kontroli i udoskonalenia swoich mocy. W każdym razie bądźcie moimi gośćmi przez kilka dni i zobaczcie, jak to się u nas odbywa.
Dziewczynę szczególnie zainteresowała wzmianka na temat panowania nad mocami. Był tylko jeszcze jeden szkopuł. Chodziło o studia. Na szczęście okazało się, że jest kilka sposobów wybrnięcia z sytuacji. Ike stwierdziła, że się zastanowi jeszcze co do wyboru opcji choć skłaniała się do możliwości studiowania przez Internet. Z zawiadomieniem babci o potencjalnej zmianie adresu i trybu nauczania też nie było problemu. Indianka stwierdziła, że na pewno skorzysta z możliwości odwiedzenia babci. Transport był tylko kwestią ustalenia kilku formalności związanych z terminem. Po rozmowie była wolna… Zapragnęła odwiedzić Jess i zobaczyć co u niej. Ruszyła zgodnie ze wskazaniami węchu. Zapachu Jess nie mogła z niczym pomylić. Zbyt dobrze go znała.
Ghettoblasta siedział w sali sam do czasu aż wkroczyła tam Ike. Indianka wyglądała na zmęczoną. Poza tym najwyraźniej nie nawykła do używania suszarki i przyzwyczajeń nie zamierzała zmieniać, bo włosy wciąż miała po prysznicu mokre. Na ramiona miała narzuconą kurtkę Jessici - już doprowadzoną do porządku po nurkowaniu w morzu.
- Shekon - odezwała się cicho.
- A to jakiś nowy pokemon? – zapytał Jason unosząc prawą brew w górę. – Jakby co, to ja Jason jestem, a nie Shekon. No ale jak cię to kręci, to możesz na mnie mówić jak chcesz – wyszczerzył zęby w bardzo szerokim uśmiechu.
- Pokemon? - zdziwiła się z kolei Indianka. - Co to jest pokemon? - wyraźnie nie była w kontekście. Chyba Jason zbił ją z tropu.
- To taka bajka dla dzieci, a pokemony to zwierzątka, które się trzyma w kulkach. No ale nieważne – zakończył temat pokemonów Jason. – Rozumiem, że sprowadza cię tu twoja koleżanka, Jess? No to spieszę ci wyjaśnić, że małe tete-a-tete będziecie musiały odłożyć na później. Dziewucha leży jak deska… chociaż taka płaska to nie jest – uśmiech nie znikał z ust czarnoskórego mutanta.
Ike wyraźnie nie nadążała za Jasonem. Wróciła więc na pewniejszy grunt wracając jeszcze z tematem rozmowy
- 'Shekon' znaczy 'witaj' w języku Mohawk... Dopiero dwa, no może trzy lata mieszkam w Nowym Yorku - powiedziała. - Jestem Ikenonhne Okwaho - przedstawiła się. - Ale mieszkańcy miasta zawsze mówią na mnie Ike - powiedziała. Spojrzała w stronę Jess. Wyglądało na to, że póki co wszystko jest w porządku…
- Spoko, wszystko jedno – wzruszył ramionami chłopak. – Jakbyś kiedyś chciała, to mogę ci pokazać parę fajnych miejscówek w Nowym Jorku. Wiesz, jestem wziętym DJ-em hip-hopowym i mam wejścia do większości klubów za friko, więc możemy się kiedyś umówić, albo razem wybrać. Myślę, że dobrze by ci to zrobiło. Poszerzyłabyś horyzonty – Williams poruszył seksownie brwiami. – Jakbyś jeszcze zabrała z sobą Jess, to byłoby bombowo. Tobie by na pewno nie odmówiła.
- Czekaj, czekaj - zaśmiała się Ike. - Nie mówię po angielsku od urodzenia - bąknęła. - Mówisz słowami, których nie ma w słownikach - dodała.
- Powiedz po prostu, że się zgadzasz i będzie fajnie. Nie pożałujesz – uśmiechnął się zabójczo. – Pójdziemy potańczyć, napić się czegoś, posłuchać dobrej muzyki – zaczął wymieniać na palcach, mając nadzieję, że to akurat zrozumie. – A tak swoją drogą… Co porabiasz w Nowym Jorku? Studentka? Czy szukasz lepszego życia niż to w rezerwacie?
- Odpowiem dopiero wtedy jak się dowiem o co chodzi - powiedziała odpowiadając mu uśmiechem. - Przyjechałam tu studiować. Rezerwat musi się rozwijać. Babcia twierdzi, że najlepszy sposób na to to właśnie zdobycie wiedzy, mądrości i doświadczenia - powiedziała.
- Ewentualnie posiadanie kilku wagonów pieniędzy i znajomości – podsumował Jason. – Ja też jestem studentem. Moją pasją jest muzyka, więc chyba nie muszę tłumaczyć co studiuję. A właaaaśnie! – rzucił nagle.
– Mam takie pytanie. Niedyskretne nawet. W pokoju Jess widziałem jej zdjęcia z jakimś starym, zarośniętym dziadem, który pokłócił się chyba z fryzjerem i szpanuje ciemnymi okularkami. Nie wiesz kto to może jest?
- Pieniędzy nie da się zarobić jeśli nie wie się jak - powiedziała spokojnie. - Znajomości wymagają sprytu i mądrości - wzruszyła ramionami z absolutną pewnością w głosie.
- Taki w okularach, mówisz? - spytała nieco smutno dziewczyna. - Jeśli mówimy o tym samym człowieku to miał na imię Remy - powiedziała.
- Miał? A co, zmienił imię? – zapytał Jason. – To jej brat, czy ktoś?
- Bliski przyjaciel. Jakiś czas temu stracił życie - powiedziała smutno. Patrzyła na Jess - Nie pozwolę jej znów zmienić koloru włosów - burknęła nagle.
- Ooo, czyli jest wolna. To zmienia postać rzeczy – Jason przejechał dłonią po twarzy. – Dawno temu zginął? Wygląda na to, że chyba był kimś więcej dla Jess niż tylko przyjacielem? Ilekroć się o niego pytam, to mnie wywala z pokoju na zbity pysk. Myślisz, że go kochała? – spojrzał na leżącą Shadow i zagrał idealnie smutną minę.
- Nie na tyle dawno by zaleczyły się rany - mruknęła. Nie powiedziała nic więcej. Nagle tylko skrzywiła nos - Po powrocie byłeś może w łazience? - spytała.
- Nie, a co? Jeśli czujesz smród, to pogadaj z Juggernautem, znaczy tym kolesiem z wiadrem na głowie – on nas bombardował trującymi gazami przez całą drogę tutaj. Może przesiąkłem jego oparami – Jason poruszył nosem wciągając powietrze i stwierdził. – Nie, to jednak ja. Myślałem, że kobiety lubią spoconych mężczyzn – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Duch niedźwiedzia radzi byś odwiedził łazienkę... - mruknęła krytycznie. - Pachniesz ziemią, kompostem i starymi skarpetkami - dodała.
Jason spojrzał wymownie na leżącą obok Jessicę.
- Mówiłem ci, żebyś prała swoje skarpetki, kobieto! – powąchał powietrze i kontynuował. – Duch Ghettoblasta mówi, że pachniesz sikami i starymi ludźmi, Jess. Nie przyznaję się do ciebie, trollu. I żeby tak jeszcze na powitanie własnej koleżanki? Wstydziłabyś się. A może to coś więcej? Houston, mamy problem! – zawołał przez salę wyszczerzając zęby.
Zaalarmowany Joshua przybiegł szybko, pytając co się dzieje.
- Jessica chyba wypuściła owada – powiedział Jason.
- Jakiego owada? – Elixir spojrzał dziwnie na czarnoskórego chłopaka.
- No bąka… rozumiesz? – Ghetto uśmiechnął się rozbrajająco.
Elixir tylko pokręcił głową, mamrocząc coś pod nosem i oddalił się.
- To na czym stanęliśmy? – Jason spojrzał na Ike. – Mówisz, że w sobotę jedziesz ze mną do „Oxyde’a” potańczyć?
Ike zrobiła tylko dziwną minę słysząc niezrozumiałą dla niej tyradę Jasona.
- Nie wiem co to jest Oxy-de - powiedziała. - Jedyny taniec jaki znam może cię nie zainteresować - dodała. - Zawsze tak dużo mówisz? - spytała.
- Nigdy nie mówiłem mniej, kochanie. Jesteś w Nowym Jorku żeby się uczyć, to oprócz tego, że przy mnie nauczysz się „poezji ulicznej” to jeszcze pokażę ci jak się tańczy – uśmiechnął się zawadiacko. – A potem ty mi pokażesz swój taniec. W moim pokoju… co ty na to? – zaproponował.
- Mogę ci pokazać tu i teraz o ile obiecasz, że natychmiast po pokazie pójdziesz do łazienki - mruknęła wciąż kręcąc nosem.
- Nie mogę, ktoś musi być przy Jess, gdy się obudzi. Trzymać ją za rękę, gładzić po policzku, wysłuchiwać mamrotania przez sen... wciągać jej bąki nosem, podstawiać basenik - wyrzucił z nieskrywanym dramatyzmem w głosie. - Do łazienki pójdę później, na razie mój pęcherz nie daje mi znać, że chce być opróżniony.
- Z Jess mogę ja posiedzieć, jak tak bardzo zależy ci na tym by ktoś był przy tym jak śpi - mruknęła.
- Ale ty nie jesteś facetem, a to ja zamierzam zbierać plusy - wyszczerzył się. - Więc jak chcesz, możemy posiedzieć oboje. Przynajmniej nie będziemy się nudzić.
Ike się nagle uśmiechnęła
- Ona będzie spać jeszcze długo, a wzięcie prysznica to 15 minut. Póki co nawet bez pożyczania węchu niedźwiedzia czuję cię z odległości, a Jess jest bliżej niż ja.
- No to dobrze, może jak będzie mnie czuć, to się szybciej obudzi - uśmiech nie schodził z twarzy Jasona. - A poza tym nie chce mi się iść pod prysznic, lubię swojskie klimaty.
- Ty sobie nigdy nie znajdziesz żony, ani dziewczyny - mruknęła Ike kręcąc głową.
- Zdziwiłabyś się, ile już znalazłem - szczerzył się nadal. - A żony nie szukam... za młody i za piękny jestem na to. Jak Tiger Woods, muszę jeszcze zaliczyć wieeele dziurek. No ale ty i tak chyba nie wiesz o czym mówię - machnął ręką i usiadł obok Jess.
- Ile masz lat? - spytała nagle podsuwając sobie krzesło i siadając na nim. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. Kurtka Jess była na nią o wiele za duża.
- Dwadzieścia. A ty?
- Dwadzieścia jeden - powiedziała. - Jak długo tu mieszkasz? Widziałam tu już tak wielu dziwnych ludzi - mruknęła. - Pochodzą z różnych miejsc - dodała
- Właściwie to mieszkam tu już dwadzieścia lat - odparł. - A w Instytucie jestem niecałe pół roku. A dlaczego pytasz? Wiesz, jest tu masa ludzi, każdy ma swój charakter i zdolności. Jeśli zostaniesz, to na pewno znajdziesz wielu przyjaciół i nauczysz się kontrolować swoje moce. Ja na przykład potrafię strzelać z rąk plazmą... Zanim trafiłem do Instytutu rozwaliłem garaż ojca i jedną ze ścian mojej uczelni nie kontrolując energii, która we mnie siedzi. A ty jaką masz moc? Z tego co widziałem nieźle pływasz i latasz - uśmiechnął się szeroko.
- Duchy zwierząt udzielają mi swoich zdolności. Niedźwiedź ma doskonały węch, rekin ma skrzela, więc może pływać w wodzie, orzeł ma wspaniałe skrzydła, które pozwalają mu latać na bardzo duże odległości, żmija atakuje błyskawicznie, a kobra ma jad zdolny zabić słonia - powiedziała.
- Wow, fajna moc. Moja niestety do najoryginalniejszych nie należy. No ale grunt, że się przydaje i że Magneto wybrał mnie do pierwszego zespołu - powiedział chłopak. - Myślę, że jak mu pokażesz co potrafisz, to szybko zasilisz nasze szeregi. Przydałby się nam ktoś taki jak ty.
- Czym wy się właściwie zajmujecie? No i wszyscy nosicie takie same ubrania – mruknęła Indianka poruszając ramionami, na które narzuconą miała kurtkę Jess. - Mieszkacie w jednym, wielkim domu, niczym rodzina - mruknęła.
- No wiesz, latamy tam, gdzie coś się dzieje i nas potrzebują. Nie będę pod to podpinał jakiejś głębszej filozofii, tylko powiem, że to my jesteśmy ci dobrzy. Słyszałaś o Supermanie? - zapytał, ale nie sądził, by czytała kiedyś komiksy z eSem. - No to my jesteśmy takie komando szybkiego reagowania jak się coś złego dzieje na świecie.
- Jess kiedyś o nim wspominała - mruknęła odgrzebując jakieś wydarzenie z pamięci. Nagle się skrzywiła. - Dzisiejszy dzień był... Bardzo męczący... Wiesz może gdzie tu trzymają coś do jedzenia? - spytała.
- Jasne, zaprowadzę cię do kuchni, a potem skoczę pod prysznic - powiedział. - Jess i tak nam nigdzie nie ucieknie, więc spotkamy się tutaj za jakiś czas. Co ty na to?
- Mhm. Można tam sobie samemu zrobić jedzenie? W bufecie na uczelni nie pozwalają nam zaglądać za ladę - poskarżyła się.
- W kuchni zwykle siedzi miła starsza pani, Joy ma na imię. Jeśli poprosisz, to zrobi ci coś ciepłego na szybko, więc się nie krępuj. Chyba że mam to załatwić z nią za ciebie?
- W tym kłopot, że to ma właśnie nie być na ciepło - bąknęła skonsternowana Ike.
- No to nie będzie - wzruszył ramionami Jason. - Lodówka jest u nas duża, zawsze znajdziesz coś dla siebie. Od brzoskwinek, po arbuzy i inne mięska - pokazał jej język.
- Lubisz sushi? - spytała wstając ze swojego krzesła. Wyraźnie się ożywiła. Obiad chociaż pożywny nie był tym czego potrzebowała...
- Może być, chociaż bardziej wolę chowmein. Jadłaś? - zapytał. - To takie spaghetti w sosie z kawałkami wołowiny. Robione przez Chińczyków. Znam świetną knajpkę chińską na mieście. Może chcesz się przejechać ze mną? Nie pożałujesz - uśmiechnął się szeroko.
- Nie najlepiej reaguję na jedzenie, które jest mocno przyprawione. Słyszałam, że chińskie dania mają dużo przypraw - westchnęła. - Coś za coś - bąknęła. - Jess od dawna śmieje się ze mnie, że mam "dziwne nawyki żywieniowe" - powiedziała.
- Od dawna? - spytał. - To długo się znacie?
- Kilka lat - powiedziała. Uśmiechnęła się przy tym szeroko. - Zabłądziłam wtedy w Nowym Yorku i nie mogłam znaleźć drogi - powiedziała.
- Opowiesz mi o tym? - zagaił. - Nie mów, że Jess była TAK miła i wskazała ci drogę. Przecież ta baba, to chodząca cholera i epidemia.
- Mylisz się - zaśmiała się. - Trafiłam wtedy do parku. Umiałam się posługiwać mapą i w ogóle, ale miasto różni się od dziczy i okolic rezerwatu. Tu wszystko jest takie... Równe. Poza tym bardzo słabo orientowałam się wtedy w czytaniu angielskich nazw... Zabłądziłam do parku. Jacyś chłopcy zaczepiali Jess, gdy starałam się zrozumieć co jest na tej mapie. Paskudnie śmierdzieli jakimś alkoholem. Nie wiem co mnie wtedy tknęło, ale... ehm... Podeszłam i pomogłam jej. Teraz wiem, że sama by sobie poradziła, ale pięciu chłopaków na jedną dziewczynę? To mi się nie wydawało sprawiedliwe. Potem ona nie raz mi pomogła - powiedziała Ike.
- To musiało być naprawdę bardzo dawno temu, nie poznaję mojej koleżanki! Ona i pomoc komukolwiek? Zapomnij! Jakbym się wywalił i złamał nogę, to by mi jeszcze po niej poskakała i powiedziała, że fajna trampolina - Jason pokręcił głową. - To co, idziemy coś zeżreć? Zgłodniałem trochę od tego gadania...
- Mylisz się. Ona nie jest taka. Ale to już ty sam musisz się o tym przekonać - powiedziała Ike. Uśmiechnęła się do swoich myśli przypominając sobie jak kiedyś jej babcia powiedziała jej coś podobnego. - Pokaż mi proszę gdzie tu trzymają takie rzeczy jak mięso, ryba i owoce... Z innymi rzeczami będę sobie musiała inaczej radzić - mruknęła.
- No dobra, skoro tak mówisz - Jason wzruszył ramionami, po czym poderwał się z siedzenia. - Zaprowadzę cię do lodówki, to takie centrum dowodzenia kuchnią. Znajdziesz tam wszystko - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Spojrzał na Jess. - A ty się stąd nigdzie nie ruszaj - pogroził dziewczynie palcem.
Gdy znaleźli się na korytarzu Ike po dłuższej chwili spytała
- Jaki jest ten Erik Lenzer. Jest dyrektorem i wszyscy go słuchają... Zawsze jest taki poważny? - spytała.
- Aye - odparł chłopak. - Ale wierz mi, Erik to jeszcze nic, byś Scotta poznała. Koleś się nosi tak, jakby kija od szczotki połknął, a potem wysrał. No i jeszcze Emma jest mało przyjemna. Zimna suka jakich mało, nikt jej tu nie lubi. No może poza Scottem, w sumie to pasują nawet do siebie - uśmiechnął się rozbawiony tym porównaniem.
- A ten co przypomina kota? Henry McCoy chyba... - spytała patrząc na Jasona. Indianka poznawała teren. Źle jest lądować w jakimś miejscu i zupełnie nic o nim nie wiedzieć...
- Beast jest super, tak samo jak Lucas, znaczy się Bishop... ten koleś z wielką giwerą - wyjaśnił na szybko. - Zawsze można z nimi pogadać, coś doradzą i są fajnymi kumplami. A nauczycielami już na stówę! Bishop uczy mnie pilotowania odrzutowca, większego niż ten, którym tu przyleciałaś. Jest jeszcze Joshua, Elixir. Jego poznałaś w ambulatorium, to ten doktorek. Też jest bardzo sympatyczny i pomocny, więc jakby ci coś kiedyś dolegało lub miałabyś mieć wykład z Cyckiem, to leć do niego, a na pewno cię zwolni - rzucił, śmiejąc się pod nosem.
- Cycek? - bąknęła zdziwiona. - Wszyscy macie jakieś przezwiska? - spytała.
- Cycek to Scott, taki... skrót od Cyclops. Bardziej do niego pasuje - odparł, wyszczerzając zęby w pokaźnym uśmiechu. - Wszyscy mają go tutaj za ciotę, zwłaszcza Jessica. Ma z nim zajęcia z taktyki i strategii, współczuję jej.
- Pisała mi kiedyś coś na ten temat - mruknęła. - Ale dlaczego Cyclops? Ma jedno oko? - spytała. - Jak rozumiem każdy nawiązuje przydomkiem do jakiejś swojej cechy? - spytała,
- Właściwie to facet strzela takimi promieniami jak ja, tyle że z oczu i musi nosić specjalne okulary, które te promienie jakoś blokują... Inaczej by rozwalił cały Instytut - wyjaśnił najlepiej i najprościej jak potrafił. - Każdy wybiera imię kodowe, które go jakoś określa. Ewentualnie jego moc, czy jakąś cechę charakterystyczną. Erik to Magneto, gdyż jego moce opierają się na kontroli pola magnetycznego. Innymi słowy przyciąga wszystko, co metalowe, tak jak ja ładne dziewczyny - puścił Ike oczko.
- Czyli jest Beast, Cyclops, Shadowdeath, Magneto, Elixir, Bishop, ty jesteś Ghe-tt... - Ike połamała sobie język i zrobiła bezradną minę.
- Ghettoblasta - pomógł jej. - Emma to White Queen, jest jeszcze Northstar, Psylocke i kilka innych osób.
- Będę ci mówić Jason - powiedziała z pełnym przekonaniem. Powtórzyła sobie cicho pod nosem pozostałe imiona kodowe. - I każdy sobie wybiera sam? - spytała.
- Tak mi się wydaje. Choć czasami chyba takie "imiona" powstają same z siebie... - zamyślił się na chwilę. - Jak chcesz, możesz mówić do mnie "misiu", nie pogniewam się - dodał, niby przypadkowo obejmując ją ramieniem w pasie.
- Nie przypominasz niedźwiedzia pod żadnym względem. I z łaski swojej się wykąp - mruknęła. Szybkość z jaką Ghettoblasta wylądował na posadzce, na plecach była zdumiewająca. Ike z kolei się szczerzyła.
- To było pierwsze, czego nauczyła mnie Jess - powiedziała. - A przy okazji wiesz już jak szybko atakuje żmija sykliwa - dodała wesoło.
- Misie są sympatyczne, ja też jestem sympatyczny - prychnął, udając obrażonego. - Na przykład taki Yogi. No nie mów mi, że nie lubisz Yogi'ego! - zebrał się z podłogi, po czym podrapał po głowie. - Jess ma u mnie przechlapane...
- A kto to jest Yogi? - spytała. - Też jakiś uczeń albo nauczyciel w Instytucie? - spytała szczerze.
Jason nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
- Nie, miś Yogi to taka postać z bajki dla dzieci. Niedźwiedź, który poluje na kosze piknikowe turystów - wyjaśnił na szybko.
Ike miała bezradną minę. Ale w końcu i ona się uśmiechnęła.
- Nie znam waszych bajek. Znam opowieści i legendy Indian. Tam też są niedźwiedzie, ale nie takie - powiedziała wesoło.
Dotarli w końcu do kuchni. Jason zjadł coś na szybko i zgodnie ze swoją deklaracją poszedł pod prysznic. Ike w tym czasie najadła się „dziękując duchom za ich pomoc”. Spotkali się w drodze powrotnej do sali, w której leżała Jess. Ike często miała trudności ze zrozumieniem o czym właściwie mówi Jason.
Nagłe pojawienie się Belli i jej niezrozumiałe zachowanie sprawiły, że Ike siedziała przez chwilę z otwartymi ustami. Gdy Bella w końcu wróciła do rzeczywistości Indianka zdała sobie sprawę z tego, że pozostała niezauważona.
- No to posiedzimy we trójkę – rzuciła ze śmiechem. – Może pomożesz mi zrozumieć czego on ode mnie chce – powiedziała wesoło do Belli.
- A co do twojego wniosku, to wychodzi na to, że ja mam wyjątkowo nudną osobowość – dodała ze śmiechem.
Ike była mocno tym wszystkim oszołomiona. To chyba oni mieli ratować tego wielkiego gościa, a nie on ich… Zaraz po wynurzeniu musiała natychmiast pozbyć się rekinich skrzeli. Szczękając zębami na pokładzie X-Jeta zdjęła z siebie mokrą kurtkę Jess i rozłożyła ją tak by się suszyła. Wycisnęła wodę z włosów i odruchowo potrząsnęła głową. Potem cicho przepraszała tych, którzy zostali ochlapani. Ubranie dość szybko na niej wyschło, niestety było dość sztywnawe od soli. Jak dolecą w jakieś normalne miejsce Ike będzie musiała się umyć i przebrać… I najeść!!! Ruszyła się raz by zobaczyć co z Jess. Instynkt oraz wyczulony węch pozwoliły jej się upewnić, że przyjaciółce nic nie będzie. Resztę drogi zwyczajnie przespała…
Obudziła się gdy dotarli na miejsce. Po prostu nagle zrobiło się zbyt cicho. Wywlokła się za innymi ziewając przy tym. Zabrała ze sobą swoje buty i kurtkę Jess. Szła na boso. Najwyraźniej w ogóle jej to nie przeszkadzało.
Z radością przywitała możliwość zmycia z siebie tego smrodu i założenia czystych ubrań. Potem się najadła, choć będzie musiała pewne rzeczy nieco później skorygować… Nie zdążyła ochłonąć, a już zaprowadzono ją i Bellę przed oblicze dyrektora.
- Nazywam się Erik Lensherr, znany też jako Magneto i jestem dyrektorem tej szkoły. Dziękuję za pomoc przy ratowaniu Juggernauta, jeśli chcecie, możecie tutaj zostać na jakiś czas i nabrać sił.
- Czym zajmuje się ta szkoła? – spytała Ike.
- Wieloma rzeczami – odparł Magneto uśmiechając się delikatnie. – Przede wszystkim szkoli młodych mutantów, by robili to, czego obie byłyście świadkami. Mamy tu pełne zaplecze merytoryczne, zarówno od strony teorii jak i praktyki. Do tego własną kuchnię, klinikę medyczną, basen, siłownię i wszystko to, co potrzebne jest ludziom z waszymi zdolnościami, by wspiąć się na wyżyny własnych umiejętności. Moi studenci nie narzekają na nudę, a najlepsi stają się członkami elitarnej drużyny znanej jako X-Men. Już teraz widzę, że obie macie wszelkie predyspozycje, by się takimi stać. Wystarczy trochę naszej pracy i sporo waszego wysiłku, a będziecie należeć do najlepszych, jakich ta szkoła wypromowała.
- Tak jak Jessica? – wtrąciła Indianka.
- Tak, Shadowdeath jest dowódcą młodych X-Men i widzę, że nie pomyliłem się w wyborze lidera – uśmiechnął się Erik. – Z chęcią powitam dwie młode, utalentowane uczennice w moich progach. Jeśli tylko chcą się czegoś nauczyć odnośnie kontroli i udoskonalenia swoich mocy. W każdym razie bądźcie moimi gośćmi przez kilka dni i zobaczcie, jak to się u nas odbywa.
Dziewczynę szczególnie zainteresowała wzmianka na temat panowania nad mocami. Był tylko jeszcze jeden szkopuł. Chodziło o studia. Na szczęście okazało się, że jest kilka sposobów wybrnięcia z sytuacji. Ike stwierdziła, że się zastanowi jeszcze co do wyboru opcji choć skłaniała się do możliwości studiowania przez Internet. Z zawiadomieniem babci o potencjalnej zmianie adresu i trybu nauczania też nie było problemu. Indianka stwierdziła, że na pewno skorzysta z możliwości odwiedzenia babci. Transport był tylko kwestią ustalenia kilku formalności związanych z terminem. Po rozmowie była wolna… Zapragnęła odwiedzić Jess i zobaczyć co u niej. Ruszyła zgodnie ze wskazaniami węchu. Zapachu Jess nie mogła z niczym pomylić. Zbyt dobrze go znała.
Ghettoblasta siedział w sali sam do czasu aż wkroczyła tam Ike. Indianka wyglądała na zmęczoną. Poza tym najwyraźniej nie nawykła do używania suszarki i przyzwyczajeń nie zamierzała zmieniać, bo włosy wciąż miała po prysznicu mokre. Na ramiona miała narzuconą kurtkę Jessici - już doprowadzoną do porządku po nurkowaniu w morzu.
- Shekon - odezwała się cicho.
- A to jakiś nowy pokemon? – zapytał Jason unosząc prawą brew w górę. – Jakby co, to ja Jason jestem, a nie Shekon. No ale jak cię to kręci, to możesz na mnie mówić jak chcesz – wyszczerzył zęby w bardzo szerokim uśmiechu.
- Pokemon? - zdziwiła się z kolei Indianka. - Co to jest pokemon? - wyraźnie nie była w kontekście. Chyba Jason zbił ją z tropu.
- To taka bajka dla dzieci, a pokemony to zwierzątka, które się trzyma w kulkach. No ale nieważne – zakończył temat pokemonów Jason. – Rozumiem, że sprowadza cię tu twoja koleżanka, Jess? No to spieszę ci wyjaśnić, że małe tete-a-tete będziecie musiały odłożyć na później. Dziewucha leży jak deska… chociaż taka płaska to nie jest – uśmiech nie znikał z ust czarnoskórego mutanta.
Ike wyraźnie nie nadążała za Jasonem. Wróciła więc na pewniejszy grunt wracając jeszcze z tematem rozmowy
- 'Shekon' znaczy 'witaj' w języku Mohawk... Dopiero dwa, no może trzy lata mieszkam w Nowym Yorku - powiedziała. - Jestem Ikenonhne Okwaho - przedstawiła się. - Ale mieszkańcy miasta zawsze mówią na mnie Ike - powiedziała. Spojrzała w stronę Jess. Wyglądało na to, że póki co wszystko jest w porządku…
- Spoko, wszystko jedno – wzruszył ramionami chłopak. – Jakbyś kiedyś chciała, to mogę ci pokazać parę fajnych miejscówek w Nowym Jorku. Wiesz, jestem wziętym DJ-em hip-hopowym i mam wejścia do większości klubów za friko, więc możemy się kiedyś umówić, albo razem wybrać. Myślę, że dobrze by ci to zrobiło. Poszerzyłabyś horyzonty – Williams poruszył seksownie brwiami. – Jakbyś jeszcze zabrała z sobą Jess, to byłoby bombowo. Tobie by na pewno nie odmówiła.
- Czekaj, czekaj - zaśmiała się Ike. - Nie mówię po angielsku od urodzenia - bąknęła. - Mówisz słowami, których nie ma w słownikach - dodała.
- Powiedz po prostu, że się zgadzasz i będzie fajnie. Nie pożałujesz – uśmiechnął się zabójczo. – Pójdziemy potańczyć, napić się czegoś, posłuchać dobrej muzyki – zaczął wymieniać na palcach, mając nadzieję, że to akurat zrozumie. – A tak swoją drogą… Co porabiasz w Nowym Jorku? Studentka? Czy szukasz lepszego życia niż to w rezerwacie?
- Odpowiem dopiero wtedy jak się dowiem o co chodzi - powiedziała odpowiadając mu uśmiechem. - Przyjechałam tu studiować. Rezerwat musi się rozwijać. Babcia twierdzi, że najlepszy sposób na to to właśnie zdobycie wiedzy, mądrości i doświadczenia - powiedziała.
- Ewentualnie posiadanie kilku wagonów pieniędzy i znajomości – podsumował Jason. – Ja też jestem studentem. Moją pasją jest muzyka, więc chyba nie muszę tłumaczyć co studiuję. A właaaaśnie! – rzucił nagle.
– Mam takie pytanie. Niedyskretne nawet. W pokoju Jess widziałem jej zdjęcia z jakimś starym, zarośniętym dziadem, który pokłócił się chyba z fryzjerem i szpanuje ciemnymi okularkami. Nie wiesz kto to może jest?
- Pieniędzy nie da się zarobić jeśli nie wie się jak - powiedziała spokojnie. - Znajomości wymagają sprytu i mądrości - wzruszyła ramionami z absolutną pewnością w głosie.
- Taki w okularach, mówisz? - spytała nieco smutno dziewczyna. - Jeśli mówimy o tym samym człowieku to miał na imię Remy - powiedziała.
- Miał? A co, zmienił imię? – zapytał Jason. – To jej brat, czy ktoś?
- Bliski przyjaciel. Jakiś czas temu stracił życie - powiedziała smutno. Patrzyła na Jess - Nie pozwolę jej znów zmienić koloru włosów - burknęła nagle.
- Ooo, czyli jest wolna. To zmienia postać rzeczy – Jason przejechał dłonią po twarzy. – Dawno temu zginął? Wygląda na to, że chyba był kimś więcej dla Jess niż tylko przyjacielem? Ilekroć się o niego pytam, to mnie wywala z pokoju na zbity pysk. Myślisz, że go kochała? – spojrzał na leżącą Shadow i zagrał idealnie smutną minę.
- Nie na tyle dawno by zaleczyły się rany - mruknęła. Nie powiedziała nic więcej. Nagle tylko skrzywiła nos - Po powrocie byłeś może w łazience? - spytała.
- Nie, a co? Jeśli czujesz smród, to pogadaj z Juggernautem, znaczy tym kolesiem z wiadrem na głowie – on nas bombardował trującymi gazami przez całą drogę tutaj. Może przesiąkłem jego oparami – Jason poruszył nosem wciągając powietrze i stwierdził. – Nie, to jednak ja. Myślałem, że kobiety lubią spoconych mężczyzn – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Duch niedźwiedzia radzi byś odwiedził łazienkę... - mruknęła krytycznie. - Pachniesz ziemią, kompostem i starymi skarpetkami - dodała.
Jason spojrzał wymownie na leżącą obok Jessicę.
- Mówiłem ci, żebyś prała swoje skarpetki, kobieto! – powąchał powietrze i kontynuował. – Duch Ghettoblasta mówi, że pachniesz sikami i starymi ludźmi, Jess. Nie przyznaję się do ciebie, trollu. I żeby tak jeszcze na powitanie własnej koleżanki? Wstydziłabyś się. A może to coś więcej? Houston, mamy problem! – zawołał przez salę wyszczerzając zęby.
Zaalarmowany Joshua przybiegł szybko, pytając co się dzieje.
- Jessica chyba wypuściła owada – powiedział Jason.
- Jakiego owada? – Elixir spojrzał dziwnie na czarnoskórego chłopaka.
- No bąka… rozumiesz? – Ghetto uśmiechnął się rozbrajająco.
Elixir tylko pokręcił głową, mamrocząc coś pod nosem i oddalił się.
- To na czym stanęliśmy? – Jason spojrzał na Ike. – Mówisz, że w sobotę jedziesz ze mną do „Oxyde’a” potańczyć?
Ike zrobiła tylko dziwną minę słysząc niezrozumiałą dla niej tyradę Jasona.
- Nie wiem co to jest Oxy-de - powiedziała. - Jedyny taniec jaki znam może cię nie zainteresować - dodała. - Zawsze tak dużo mówisz? - spytała.
- Nigdy nie mówiłem mniej, kochanie. Jesteś w Nowym Jorku żeby się uczyć, to oprócz tego, że przy mnie nauczysz się „poezji ulicznej” to jeszcze pokażę ci jak się tańczy – uśmiechnął się zawadiacko. – A potem ty mi pokażesz swój taniec. W moim pokoju… co ty na to? – zaproponował.
- Mogę ci pokazać tu i teraz o ile obiecasz, że natychmiast po pokazie pójdziesz do łazienki - mruknęła wciąż kręcąc nosem.
- Nie mogę, ktoś musi być przy Jess, gdy się obudzi. Trzymać ją za rękę, gładzić po policzku, wysłuchiwać mamrotania przez sen... wciągać jej bąki nosem, podstawiać basenik - wyrzucił z nieskrywanym dramatyzmem w głosie. - Do łazienki pójdę później, na razie mój pęcherz nie daje mi znać, że chce być opróżniony.
- Z Jess mogę ja posiedzieć, jak tak bardzo zależy ci na tym by ktoś był przy tym jak śpi - mruknęła.
- Ale ty nie jesteś facetem, a to ja zamierzam zbierać plusy - wyszczerzył się. - Więc jak chcesz, możemy posiedzieć oboje. Przynajmniej nie będziemy się nudzić.
Ike się nagle uśmiechnęła
- Ona będzie spać jeszcze długo, a wzięcie prysznica to 15 minut. Póki co nawet bez pożyczania węchu niedźwiedzia czuję cię z odległości, a Jess jest bliżej niż ja.
- No to dobrze, może jak będzie mnie czuć, to się szybciej obudzi - uśmiech nie schodził z twarzy Jasona. - A poza tym nie chce mi się iść pod prysznic, lubię swojskie klimaty.
- Ty sobie nigdy nie znajdziesz żony, ani dziewczyny - mruknęła Ike kręcąc głową.
- Zdziwiłabyś się, ile już znalazłem - szczerzył się nadal. - A żony nie szukam... za młody i za piękny jestem na to. Jak Tiger Woods, muszę jeszcze zaliczyć wieeele dziurek. No ale ty i tak chyba nie wiesz o czym mówię - machnął ręką i usiadł obok Jess.
- Ile masz lat? - spytała nagle podsuwając sobie krzesło i siadając na nim. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. Kurtka Jess była na nią o wiele za duża.
- Dwadzieścia. A ty?
- Dwadzieścia jeden - powiedziała. - Jak długo tu mieszkasz? Widziałam tu już tak wielu dziwnych ludzi - mruknęła. - Pochodzą z różnych miejsc - dodała
- Właściwie to mieszkam tu już dwadzieścia lat - odparł. - A w Instytucie jestem niecałe pół roku. A dlaczego pytasz? Wiesz, jest tu masa ludzi, każdy ma swój charakter i zdolności. Jeśli zostaniesz, to na pewno znajdziesz wielu przyjaciół i nauczysz się kontrolować swoje moce. Ja na przykład potrafię strzelać z rąk plazmą... Zanim trafiłem do Instytutu rozwaliłem garaż ojca i jedną ze ścian mojej uczelni nie kontrolując energii, która we mnie siedzi. A ty jaką masz moc? Z tego co widziałem nieźle pływasz i latasz - uśmiechnął się szeroko.
- Duchy zwierząt udzielają mi swoich zdolności. Niedźwiedź ma doskonały węch, rekin ma skrzela, więc może pływać w wodzie, orzeł ma wspaniałe skrzydła, które pozwalają mu latać na bardzo duże odległości, żmija atakuje błyskawicznie, a kobra ma jad zdolny zabić słonia - powiedziała.
- Wow, fajna moc. Moja niestety do najoryginalniejszych nie należy. No ale grunt, że się przydaje i że Magneto wybrał mnie do pierwszego zespołu - powiedział chłopak. - Myślę, że jak mu pokażesz co potrafisz, to szybko zasilisz nasze szeregi. Przydałby się nam ktoś taki jak ty.
- Czym wy się właściwie zajmujecie? No i wszyscy nosicie takie same ubrania – mruknęła Indianka poruszając ramionami, na które narzuconą miała kurtkę Jess. - Mieszkacie w jednym, wielkim domu, niczym rodzina - mruknęła.
- No wiesz, latamy tam, gdzie coś się dzieje i nas potrzebują. Nie będę pod to podpinał jakiejś głębszej filozofii, tylko powiem, że to my jesteśmy ci dobrzy. Słyszałaś o Supermanie? - zapytał, ale nie sądził, by czytała kiedyś komiksy z eSem. - No to my jesteśmy takie komando szybkiego reagowania jak się coś złego dzieje na świecie.
- Jess kiedyś o nim wspominała - mruknęła odgrzebując jakieś wydarzenie z pamięci. Nagle się skrzywiła. - Dzisiejszy dzień był... Bardzo męczący... Wiesz może gdzie tu trzymają coś do jedzenia? - spytała.
- Jasne, zaprowadzę cię do kuchni, a potem skoczę pod prysznic - powiedział. - Jess i tak nam nigdzie nie ucieknie, więc spotkamy się tutaj za jakiś czas. Co ty na to?
- Mhm. Można tam sobie samemu zrobić jedzenie? W bufecie na uczelni nie pozwalają nam zaglądać za ladę - poskarżyła się.
- W kuchni zwykle siedzi miła starsza pani, Joy ma na imię. Jeśli poprosisz, to zrobi ci coś ciepłego na szybko, więc się nie krępuj. Chyba że mam to załatwić z nią za ciebie?
- W tym kłopot, że to ma właśnie nie być na ciepło - bąknęła skonsternowana Ike.
- No to nie będzie - wzruszył ramionami Jason. - Lodówka jest u nas duża, zawsze znajdziesz coś dla siebie. Od brzoskwinek, po arbuzy i inne mięska - pokazał jej język.
- Lubisz sushi? - spytała wstając ze swojego krzesła. Wyraźnie się ożywiła. Obiad chociaż pożywny nie był tym czego potrzebowała...
- Może być, chociaż bardziej wolę chowmein. Jadłaś? - zapytał. - To takie spaghetti w sosie z kawałkami wołowiny. Robione przez Chińczyków. Znam świetną knajpkę chińską na mieście. Może chcesz się przejechać ze mną? Nie pożałujesz - uśmiechnął się szeroko.
- Nie najlepiej reaguję na jedzenie, które jest mocno przyprawione. Słyszałam, że chińskie dania mają dużo przypraw - westchnęła. - Coś za coś - bąknęła. - Jess od dawna śmieje się ze mnie, że mam "dziwne nawyki żywieniowe" - powiedziała.
- Od dawna? - spytał. - To długo się znacie?
- Kilka lat - powiedziała. Uśmiechnęła się przy tym szeroko. - Zabłądziłam wtedy w Nowym Yorku i nie mogłam znaleźć drogi - powiedziała.
- Opowiesz mi o tym? - zagaił. - Nie mów, że Jess była TAK miła i wskazała ci drogę. Przecież ta baba, to chodząca cholera i epidemia.
- Mylisz się - zaśmiała się. - Trafiłam wtedy do parku. Umiałam się posługiwać mapą i w ogóle, ale miasto różni się od dziczy i okolic rezerwatu. Tu wszystko jest takie... Równe. Poza tym bardzo słabo orientowałam się wtedy w czytaniu angielskich nazw... Zabłądziłam do parku. Jacyś chłopcy zaczepiali Jess, gdy starałam się zrozumieć co jest na tej mapie. Paskudnie śmierdzieli jakimś alkoholem. Nie wiem co mnie wtedy tknęło, ale... ehm... Podeszłam i pomogłam jej. Teraz wiem, że sama by sobie poradziła, ale pięciu chłopaków na jedną dziewczynę? To mi się nie wydawało sprawiedliwe. Potem ona nie raz mi pomogła - powiedziała Ike.
- To musiało być naprawdę bardzo dawno temu, nie poznaję mojej koleżanki! Ona i pomoc komukolwiek? Zapomnij! Jakbym się wywalił i złamał nogę, to by mi jeszcze po niej poskakała i powiedziała, że fajna trampolina - Jason pokręcił głową. - To co, idziemy coś zeżreć? Zgłodniałem trochę od tego gadania...
- Mylisz się. Ona nie jest taka. Ale to już ty sam musisz się o tym przekonać - powiedziała Ike. Uśmiechnęła się do swoich myśli przypominając sobie jak kiedyś jej babcia powiedziała jej coś podobnego. - Pokaż mi proszę gdzie tu trzymają takie rzeczy jak mięso, ryba i owoce... Z innymi rzeczami będę sobie musiała inaczej radzić - mruknęła.
- No dobra, skoro tak mówisz - Jason wzruszył ramionami, po czym poderwał się z siedzenia. - Zaprowadzę cię do lodówki, to takie centrum dowodzenia kuchnią. Znajdziesz tam wszystko - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Spojrzał na Jess. - A ty się stąd nigdzie nie ruszaj - pogroził dziewczynie palcem.
Gdy znaleźli się na korytarzu Ike po dłuższej chwili spytała
- Jaki jest ten Erik Lenzer. Jest dyrektorem i wszyscy go słuchają... Zawsze jest taki poważny? - spytała.
- Aye - odparł chłopak. - Ale wierz mi, Erik to jeszcze nic, byś Scotta poznała. Koleś się nosi tak, jakby kija od szczotki połknął, a potem wysrał. No i jeszcze Emma jest mało przyjemna. Zimna suka jakich mało, nikt jej tu nie lubi. No może poza Scottem, w sumie to pasują nawet do siebie - uśmiechnął się rozbawiony tym porównaniem.
- A ten co przypomina kota? Henry McCoy chyba... - spytała patrząc na Jasona. Indianka poznawała teren. Źle jest lądować w jakimś miejscu i zupełnie nic o nim nie wiedzieć...
- Beast jest super, tak samo jak Lucas, znaczy się Bishop... ten koleś z wielką giwerą - wyjaśnił na szybko. - Zawsze można z nimi pogadać, coś doradzą i są fajnymi kumplami. A nauczycielami już na stówę! Bishop uczy mnie pilotowania odrzutowca, większego niż ten, którym tu przyleciałaś. Jest jeszcze Joshua, Elixir. Jego poznałaś w ambulatorium, to ten doktorek. Też jest bardzo sympatyczny i pomocny, więc jakby ci coś kiedyś dolegało lub miałabyś mieć wykład z Cyckiem, to leć do niego, a na pewno cię zwolni - rzucił, śmiejąc się pod nosem.
- Cycek? - bąknęła zdziwiona. - Wszyscy macie jakieś przezwiska? - spytała.
- Cycek to Scott, taki... skrót od Cyclops. Bardziej do niego pasuje - odparł, wyszczerzając zęby w pokaźnym uśmiechu. - Wszyscy mają go tutaj za ciotę, zwłaszcza Jessica. Ma z nim zajęcia z taktyki i strategii, współczuję jej.
- Pisała mi kiedyś coś na ten temat - mruknęła. - Ale dlaczego Cyclops? Ma jedno oko? - spytała. - Jak rozumiem każdy nawiązuje przydomkiem do jakiejś swojej cechy? - spytała,
- Właściwie to facet strzela takimi promieniami jak ja, tyle że z oczu i musi nosić specjalne okulary, które te promienie jakoś blokują... Inaczej by rozwalił cały Instytut - wyjaśnił najlepiej i najprościej jak potrafił. - Każdy wybiera imię kodowe, które go jakoś określa. Ewentualnie jego moc, czy jakąś cechę charakterystyczną. Erik to Magneto, gdyż jego moce opierają się na kontroli pola magnetycznego. Innymi słowy przyciąga wszystko, co metalowe, tak jak ja ładne dziewczyny - puścił Ike oczko.
- Czyli jest Beast, Cyclops, Shadowdeath, Magneto, Elixir, Bishop, ty jesteś Ghe-tt... - Ike połamała sobie język i zrobiła bezradną minę.
- Ghettoblasta - pomógł jej. - Emma to White Queen, jest jeszcze Northstar, Psylocke i kilka innych osób.
- Będę ci mówić Jason - powiedziała z pełnym przekonaniem. Powtórzyła sobie cicho pod nosem pozostałe imiona kodowe. - I każdy sobie wybiera sam? - spytała.
- Tak mi się wydaje. Choć czasami chyba takie "imiona" powstają same z siebie... - zamyślił się na chwilę. - Jak chcesz, możesz mówić do mnie "misiu", nie pogniewam się - dodał, niby przypadkowo obejmując ją ramieniem w pasie.
- Nie przypominasz niedźwiedzia pod żadnym względem. I z łaski swojej się wykąp - mruknęła. Szybkość z jaką Ghettoblasta wylądował na posadzce, na plecach była zdumiewająca. Ike z kolei się szczerzyła.
- To było pierwsze, czego nauczyła mnie Jess - powiedziała. - A przy okazji wiesz już jak szybko atakuje żmija sykliwa - dodała wesoło.
- Misie są sympatyczne, ja też jestem sympatyczny - prychnął, udając obrażonego. - Na przykład taki Yogi. No nie mów mi, że nie lubisz Yogi'ego! - zebrał się z podłogi, po czym podrapał po głowie. - Jess ma u mnie przechlapane...
- A kto to jest Yogi? - spytała. - Też jakiś uczeń albo nauczyciel w Instytucie? - spytała szczerze.
Jason nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
- Nie, miś Yogi to taka postać z bajki dla dzieci. Niedźwiedź, który poluje na kosze piknikowe turystów - wyjaśnił na szybko.
Ike miała bezradną minę. Ale w końcu i ona się uśmiechnęła.
- Nie znam waszych bajek. Znam opowieści i legendy Indian. Tam też są niedźwiedzie, ale nie takie - powiedziała wesoło.
Dotarli w końcu do kuchni. Jason zjadł coś na szybko i zgodnie ze swoją deklaracją poszedł pod prysznic. Ike w tym czasie najadła się „dziękując duchom za ich pomoc”. Spotkali się w drodze powrotnej do sali, w której leżała Jess. Ike często miała trudności ze zrozumieniem o czym właściwie mówi Jason.
Nagłe pojawienie się Belli i jej niezrozumiałe zachowanie sprawiły, że Ike siedziała przez chwilę z otwartymi ustami. Gdy Bella w końcu wróciła do rzeczywistości Indianka zdała sobie sprawę z tego, że pozostała niezauważona.
- No to posiedzimy we trójkę – rzuciła ze śmiechem. – Może pomożesz mi zrozumieć czego on ode mnie chce – powiedziała wesoło do Belli.
- A co do twojego wniosku, to wychodzi na to, że ja mam wyjątkowo nudną osobowość – dodała ze śmiechem.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Grim
Grim złożywszy Bishopowi raport z przebiegu misji - jak zwykle w jego przypadku, w krótkich słowach streszczając same fakty. Dodał tylko, że zarówno Shadow jako dowódczyni, jak i Ghettoblasta jako jej zastępca sprawili się dobrze, Ryan zaś wydawał się poważnie niesubordynowany. Gdy wyszedł od Bishopa, zerknął w mijany korytarz, właśnie w momencie gdy Jason obejmował Ike w pasie. Skrzywił się lekko, widząc jak przyjaciel ląduje na ziemi, i pozwolił im w spokoju wejść do kuchni, minąwszy ją zaś wybrał się pod prysznic. Miał szczęście, bo niedługo później Ghettoblasta pojawił się w tym samym miejscu.
- Czyżbyś też śmierdział? - spytał, wyglądając zza zasłonki na kumpla.
- Powiedzmy, że moja obecność dość znacząco przeszkadzała - mruknął niezadowolony. - Ale ten prysznic to chyba dobry pomysł.
Zrzucił z siebie ciuchy i wskoczył do kabiny obok, by po chwili wylać na siebie strumień ciepłej wody.
- Co robiłeś z Ikenonhne? - Grim musiał mówić głośno, jak na siebie, żeby dało się go słyszeć mimo dwóch pryszniców.
- Gadałem, zapoznawałem naszą nową koleżankę z moją zajebistą osobowością - zaśmiał się. - Fajna dziewczyna, tylko ni w ząb nie kapuje, co do niej mówię. I jak tu wytłumaczyć takiej, że się chce ją zabrać do klubu? - zapytał bezradnie.
- Zaprowadź ją tam i spytaj czy jej się podoba. Nie będzie łatwiej? - po krótkiej pauzie Grim dodał jeszcze - Ładna jest, nie?
- Jak każda kobieta, o gustach się nie dyskutuje, przyjacielu - odpowiedział dyplomatycznie Jason. - Chętnie bym zrobił tak, jak proponujesz, ale problem w tym, że trzeba ją jakoś najpierw namówić na wyjście. Nieprawdaż? A to może się okazać kłopotliwe...
Szelest zasłonki zasugerował że Chang wygląda z prysznica.
- Stary! Ty mnie nie podglądaj! - zawołał Ghetto.
- Możesz mówić spokojnie, nikt nas nie podsłuchuje - prychnął, rozbawiony odpowiedzią. - Zaproś ją na spacer do parku. Tam gdzie zwykle biegamy jest klub blisko drzew, może tyle zdołasz ją przeprowadzić? - pokręcił głową, po chwili dopiero uświadamiając sobie że Jason tego nie zauważy. - I uwierz że podglądanie akurat ciebie jest dobre tylko jako środek na przeczyszczenie.
- A od kiedy ty taki rozgadany jesteś? Nowe dziewczyny ci wpadły w oko i uczysz się na mnie? - zaśmiał się Jason. - I weź mnie nie ucz, jak podrywać panienki, bo gadasz z mistrzem! W podrywaniu mam drugi DAN, stary!
- Od kiedy nie mogę spojrzeć na ciebie tak żebyś zrozumiał co mam na myśli, czarnuchu - Grim wiedział, że kumpel przyzwyczaił się już do jego docinków i nie stresował się nadmiernie, rzucając takie zdania. - Ostrzegam, wychodzę. Tak żebyś nie miał wątpliwości czy ktoś przypadkiem cię nie podgląda!
- Już się umyłeś? A mydło to co, śmierdzielu? - zapytał Jason, szorując się. - A podglądaj se do woli, przynajmniej będziesz wiedział jak wygląda mistrz i jego grecka rzeźba - prychnął. - Jak już jesteśmy przy rzeźbie, to Jessica też ma niezłą - dorzucił, rozmarzając się.
- Byłem tu wcześniej - stwierdził po prostu, bo nie chciało mu się tłumaczyć, że jego też ktoś kiedyś nauczył co to jest mydło. A nawet do czego go używać. Ubrał się sprawnie, pozostawiając kwestię rzeźby Jessici bez komentarza. Po tych paru miesiącach Ghettoblasta musiał wiedzieć, co Grim sądzi na ten temat. - Nie chce ci się ze mną poćwiczyć? Przydałbyś się. Mam wybrać sobie broń.
- Jasne, chętnie. I tak nie mam nic lepszego do roboty... Hmm... Chociaż nie, mam. Zająłem sobie świetną miejscówkę w ambulatorium z widokiem na 80 D - zawołał, śmiejąc się. - Powiedz, co ty masz do Jessie?
Westchnął ciężko. - Ta kobieta to chaos. Tak nie powinno być - odpowiedział. - Osiemdziesiąt D zaczeka, Magneto niechętnie - dodał jeszcze w kwestii treningu.
- Widać, że żyjemy w innych światach i nie wiesz, co jest tak naprawdę ważne w życiu, człowieku. Ale między innymi za to cię lubię, Chang - rzucił Ghetto, wyglądając na chwilę zza zasłonki. - Z tym chaosem to się zgodzę, ale chyba wiem, w czym tkwi problem. - dodał tajemniczo, chowając się. - Poczekaj chwilę, zaraz wyłażę.
- Wiem, cycki. Zapamiętałem - pokręcił głową, ubierając się w luźną koszulę z błękitnego jedwabiu i czarne, jedwabne spodnie, tradycyjny strój treningowy. - Poczekam - dodał jeszcze, wkładając głowę pod suszarkę. Jego długie włosy, choć cienkie i łatwe w myciu, potrzebowały zawsze chwili na pozbycie się wilgoci.
Po jakichś trzech minutach Jason zakręcił wodę, wystawił rękę, złapał ręcznik, wciągnął go za zasłonkę i wyszedł owinięty nim. Ubranie się nie zajęło chłopakowi dużo czasu, suszyć też nie miał co, więc po kilku chwilach był gotowy na trening.
- Chaos czy nie, dziś się spisała - wrócił do tematu, działając już tym Changowi na nerwy.
Kiwnął głową, czując się z tym zdecydowanie lepiej niż ze słowną odpowiedzią. - Chodźmy. Ambulatorium i tak jest po drodze, zerkniesz sobie na dobry humor - stwierdził, wiążąc włosy w długą kitę.
- Jasne, a żebyś wiedział - uśmiechnął się szeroko. - Dziewczyny siedzą z Jess, może pogadamy z nimi chwilę, hm? - zaproponował. Kusiło go powiedzenie z trzema panienkami, ale z drugiej strony energie rozpierała i chętnie by skopał jakimś robotom dupska w Danger Roomie.
Chang spojrzał do środka, i drgnął lekko. Dwie nieznajome osoby na raz mniej więcej dwukrotnie przekraczały to co na ogół mógł znieść. - Za dużo tu ludzi jak dla mnie - stwierdził - ale jakby co, zacznę z Beastem i zaczekamy na ciebie w sali treningowej.
- Nie, no spoko, idę z tobą - rzucił. Zajrzał tylko na chwilę, uśmiechnął się, pomachał i wrócił na korytarz. - Nie bądź taki nieśmiały, Chang. A o co chodzi z tą bronią?
- Roślinki nasunęły Magneto myśl że przydałoby mi się coś do cięcia. Miecz, szabla, coś podobnego. Chciałbym walczyć z tobą i Beastem paroma różnymi rodzajami, żeby wybrać co mi pasuje najlepiej.
- W sumie to staruszek miał niezły pomysł, spoko, chętnie ci pomogę. - odparł, kierując się do sali.
Chang wybrał się jeszcze po Beasta, prosząc go o pomoc w treningu i obiecując że nie zje mu za dużo czasu.
Stanęli naprzeciwko siebie na macie w sali treningowej. Pod ścianą stały cztery różne szable, miecz jian, para noży motylkowych i dwa sztylety bi shou; oczywiście, wszystko treningowe, a więc tępe.
Grim po kolei podnosił kolejne bronie i atakował swoich treningowych adwersarzy, próbując jednocześnie unikać ich ciosów. Niespożyta energia Ghettoblasta i zwierzęca siła Beasta stanowiły poważne wyzwanie - zresztą właśnie dlatego właśnie ich prosił o pomoc. Co dziesięć minut zmieniał bronie i wracał do tańca, czasem trafiając, a czasem obrywając od nich, w końcu jednak, po siedemdziesięciu minutach odłożył sztylety i usiadł na piętach, patrząc na pozostałą dwójkę. Jason bardzo starał się nie dyszeć, ale widać było że wszystkie wydarzenia dnia dzisiejszego jednak były nawet dlań męczące. Nie dziwiło to Grima - w końcu on nie musiał wysadzać jakiegoś śmierdzącego kompostem mutanta przy pomocy strumieni plazmy, wiedział zresztą, że w dwie czy trzy minuty kolega wróci do normy. Beast za to wyglądał jakby właśnie się rozkręcał, pewnie dziś znów cały dzień siedział przy komputerze, nie dając ujścia swojej energii.
- No cóż, młody człowieku - zaczął Hank - jeśli mam sądzić po siniakach, które zdołałeś mi nabić, najlepiej będzie jeśli zostaniesz przy tej pierwszej szabli albo dwóch nożach.
Grim zerknął na broń. Dao albo bi shou... Sam czuł podobnie.
- Tak, też mi się tak wydaje. Chyba ze względu na łatwość transportu w czasie misji zdecyduję się na sztylety - wstał i ukłonił się pozostałym - dziękuję wam za wsparcie w decyzji - dodał, zbierając broń. - Jason, możesz już iść do ambulatorium. Może też spróbuję tam później zajrzeć...
- Tylko weź najpierw prysznic, bo zdaje się, że są tam panie - dodał Beast, wciągając powietrze nosem i zarabiając za to piorunujące spojrzenie Ghetto, który przecież ledwo co wyszedł spod prysznica. Ale spojrzenie na mokre plamy potu na treningowym ubraniu potwierdziło hasło McCoy'a.
Tymczasem Chang, schowawszy broń z powrotem do składzika, wybrał się na szybki prysznic i zawiadomić o swojej decyzji Bishopa.
Grim złożywszy Bishopowi raport z przebiegu misji - jak zwykle w jego przypadku, w krótkich słowach streszczając same fakty. Dodał tylko, że zarówno Shadow jako dowódczyni, jak i Ghettoblasta jako jej zastępca sprawili się dobrze, Ryan zaś wydawał się poważnie niesubordynowany. Gdy wyszedł od Bishopa, zerknął w mijany korytarz, właśnie w momencie gdy Jason obejmował Ike w pasie. Skrzywił się lekko, widząc jak przyjaciel ląduje na ziemi, i pozwolił im w spokoju wejść do kuchni, minąwszy ją zaś wybrał się pod prysznic. Miał szczęście, bo niedługo później Ghettoblasta pojawił się w tym samym miejscu.
- Czyżbyś też śmierdział? - spytał, wyglądając zza zasłonki na kumpla.
- Powiedzmy, że moja obecność dość znacząco przeszkadzała - mruknął niezadowolony. - Ale ten prysznic to chyba dobry pomysł.
Zrzucił z siebie ciuchy i wskoczył do kabiny obok, by po chwili wylać na siebie strumień ciepłej wody.
- Co robiłeś z Ikenonhne? - Grim musiał mówić głośno, jak na siebie, żeby dało się go słyszeć mimo dwóch pryszniców.
- Gadałem, zapoznawałem naszą nową koleżankę z moją zajebistą osobowością - zaśmiał się. - Fajna dziewczyna, tylko ni w ząb nie kapuje, co do niej mówię. I jak tu wytłumaczyć takiej, że się chce ją zabrać do klubu? - zapytał bezradnie.
- Zaprowadź ją tam i spytaj czy jej się podoba. Nie będzie łatwiej? - po krótkiej pauzie Grim dodał jeszcze - Ładna jest, nie?
- Jak każda kobieta, o gustach się nie dyskutuje, przyjacielu - odpowiedział dyplomatycznie Jason. - Chętnie bym zrobił tak, jak proponujesz, ale problem w tym, że trzeba ją jakoś najpierw namówić na wyjście. Nieprawdaż? A to może się okazać kłopotliwe...
Szelest zasłonki zasugerował że Chang wygląda z prysznica.
- Stary! Ty mnie nie podglądaj! - zawołał Ghetto.
- Możesz mówić spokojnie, nikt nas nie podsłuchuje - prychnął, rozbawiony odpowiedzią. - Zaproś ją na spacer do parku. Tam gdzie zwykle biegamy jest klub blisko drzew, może tyle zdołasz ją przeprowadzić? - pokręcił głową, po chwili dopiero uświadamiając sobie że Jason tego nie zauważy. - I uwierz że podglądanie akurat ciebie jest dobre tylko jako środek na przeczyszczenie.
- A od kiedy ty taki rozgadany jesteś? Nowe dziewczyny ci wpadły w oko i uczysz się na mnie? - zaśmiał się Jason. - I weź mnie nie ucz, jak podrywać panienki, bo gadasz z mistrzem! W podrywaniu mam drugi DAN, stary!
- Od kiedy nie mogę spojrzeć na ciebie tak żebyś zrozumiał co mam na myśli, czarnuchu - Grim wiedział, że kumpel przyzwyczaił się już do jego docinków i nie stresował się nadmiernie, rzucając takie zdania. - Ostrzegam, wychodzę. Tak żebyś nie miał wątpliwości czy ktoś przypadkiem cię nie podgląda!
- Już się umyłeś? A mydło to co, śmierdzielu? - zapytał Jason, szorując się. - A podglądaj se do woli, przynajmniej będziesz wiedział jak wygląda mistrz i jego grecka rzeźba - prychnął. - Jak już jesteśmy przy rzeźbie, to Jessica też ma niezłą - dorzucił, rozmarzając się.
- Byłem tu wcześniej - stwierdził po prostu, bo nie chciało mu się tłumaczyć, że jego też ktoś kiedyś nauczył co to jest mydło. A nawet do czego go używać. Ubrał się sprawnie, pozostawiając kwestię rzeźby Jessici bez komentarza. Po tych paru miesiącach Ghettoblasta musiał wiedzieć, co Grim sądzi na ten temat. - Nie chce ci się ze mną poćwiczyć? Przydałbyś się. Mam wybrać sobie broń.
- Jasne, chętnie. I tak nie mam nic lepszego do roboty... Hmm... Chociaż nie, mam. Zająłem sobie świetną miejscówkę w ambulatorium z widokiem na 80 D - zawołał, śmiejąc się. - Powiedz, co ty masz do Jessie?
Westchnął ciężko. - Ta kobieta to chaos. Tak nie powinno być - odpowiedział. - Osiemdziesiąt D zaczeka, Magneto niechętnie - dodał jeszcze w kwestii treningu.
- Widać, że żyjemy w innych światach i nie wiesz, co jest tak naprawdę ważne w życiu, człowieku. Ale między innymi za to cię lubię, Chang - rzucił Ghetto, wyglądając na chwilę zza zasłonki. - Z tym chaosem to się zgodzę, ale chyba wiem, w czym tkwi problem. - dodał tajemniczo, chowając się. - Poczekaj chwilę, zaraz wyłażę.
- Wiem, cycki. Zapamiętałem - pokręcił głową, ubierając się w luźną koszulę z błękitnego jedwabiu i czarne, jedwabne spodnie, tradycyjny strój treningowy. - Poczekam - dodał jeszcze, wkładając głowę pod suszarkę. Jego długie włosy, choć cienkie i łatwe w myciu, potrzebowały zawsze chwili na pozbycie się wilgoci.
Po jakichś trzech minutach Jason zakręcił wodę, wystawił rękę, złapał ręcznik, wciągnął go za zasłonkę i wyszedł owinięty nim. Ubranie się nie zajęło chłopakowi dużo czasu, suszyć też nie miał co, więc po kilku chwilach był gotowy na trening.
- Chaos czy nie, dziś się spisała - wrócił do tematu, działając już tym Changowi na nerwy.
Kiwnął głową, czując się z tym zdecydowanie lepiej niż ze słowną odpowiedzią. - Chodźmy. Ambulatorium i tak jest po drodze, zerkniesz sobie na dobry humor - stwierdził, wiążąc włosy w długą kitę.
- Jasne, a żebyś wiedział - uśmiechnął się szeroko. - Dziewczyny siedzą z Jess, może pogadamy z nimi chwilę, hm? - zaproponował. Kusiło go powiedzenie z trzema panienkami, ale z drugiej strony energie rozpierała i chętnie by skopał jakimś robotom dupska w Danger Roomie.
Chang spojrzał do środka, i drgnął lekko. Dwie nieznajome osoby na raz mniej więcej dwukrotnie przekraczały to co na ogół mógł znieść. - Za dużo tu ludzi jak dla mnie - stwierdził - ale jakby co, zacznę z Beastem i zaczekamy na ciebie w sali treningowej.
- Nie, no spoko, idę z tobą - rzucił. Zajrzał tylko na chwilę, uśmiechnął się, pomachał i wrócił na korytarz. - Nie bądź taki nieśmiały, Chang. A o co chodzi z tą bronią?
- Roślinki nasunęły Magneto myśl że przydałoby mi się coś do cięcia. Miecz, szabla, coś podobnego. Chciałbym walczyć z tobą i Beastem paroma różnymi rodzajami, żeby wybrać co mi pasuje najlepiej.
- W sumie to staruszek miał niezły pomysł, spoko, chętnie ci pomogę. - odparł, kierując się do sali.
Chang wybrał się jeszcze po Beasta, prosząc go o pomoc w treningu i obiecując że nie zje mu za dużo czasu.
Stanęli naprzeciwko siebie na macie w sali treningowej. Pod ścianą stały cztery różne szable, miecz jian, para noży motylkowych i dwa sztylety bi shou; oczywiście, wszystko treningowe, a więc tępe.
Grim po kolei podnosił kolejne bronie i atakował swoich treningowych adwersarzy, próbując jednocześnie unikać ich ciosów. Niespożyta energia Ghettoblasta i zwierzęca siła Beasta stanowiły poważne wyzwanie - zresztą właśnie dlatego właśnie ich prosił o pomoc. Co dziesięć minut zmieniał bronie i wracał do tańca, czasem trafiając, a czasem obrywając od nich, w końcu jednak, po siedemdziesięciu minutach odłożył sztylety i usiadł na piętach, patrząc na pozostałą dwójkę. Jason bardzo starał się nie dyszeć, ale widać było że wszystkie wydarzenia dnia dzisiejszego jednak były nawet dlań męczące. Nie dziwiło to Grima - w końcu on nie musiał wysadzać jakiegoś śmierdzącego kompostem mutanta przy pomocy strumieni plazmy, wiedział zresztą, że w dwie czy trzy minuty kolega wróci do normy. Beast za to wyglądał jakby właśnie się rozkręcał, pewnie dziś znów cały dzień siedział przy komputerze, nie dając ujścia swojej energii.
- No cóż, młody człowieku - zaczął Hank - jeśli mam sądzić po siniakach, które zdołałeś mi nabić, najlepiej będzie jeśli zostaniesz przy tej pierwszej szabli albo dwóch nożach.
Grim zerknął na broń. Dao albo bi shou... Sam czuł podobnie.
- Tak, też mi się tak wydaje. Chyba ze względu na łatwość transportu w czasie misji zdecyduję się na sztylety - wstał i ukłonił się pozostałym - dziękuję wam za wsparcie w decyzji - dodał, zbierając broń. - Jason, możesz już iść do ambulatorium. Może też spróbuję tam później zajrzeć...
- Tylko weź najpierw prysznic, bo zdaje się, że są tam panie - dodał Beast, wciągając powietrze nosem i zarabiając za to piorunujące spojrzenie Ghetto, który przecież ledwo co wyszedł spod prysznica. Ale spojrzenie na mokre plamy potu na treningowym ubraniu potwierdziło hasło McCoy'a.
Tymczasem Chang, schowawszy broń z powrotem do składzika, wybrał się na szybki prysznic i zawiadomić o swojej decyzji Bishopa.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Chapter II: Rules of Engagement
Po niemal trzech dniach odreagowywania przesadnego użycia własnych zdolności, Jessica w końcu odzyskała przytomność. Przez czas, gdy nabierała sił, odwiedzali ją na przemian Jason, Ike i Bella, doglądał też sam Elixir, cały czas monitorując jej stan. Akurat gdy Shadow otworzyła oczy, w sali siedział przy niej Ghettoblasta. Po sprawdzeniu przez Josha czy wszystko w porządku, Jess opuściła ambulatorium i została mentalnie powiadomiona przez Emmę, że Magneto wzywa ją na spotkanie. Zaciekawiona tym faktem dziewczyna szybko udała się do gabinetu Mistrza Magnetyzmu, nie żegnając się zbyt czule z Jasonem, który, wiedzieli to niemal wszyscy, nie od dziś działał blondynce na nerwy.
Przez ostatnie trzy dni działo się całkiem sporo – w Instytucie pojawił się Kurt Wagner, znany jako Nightcrawler, a także Warren Worthington III – Angel. Póki co, nie wiadomo było, co ich sprowadza, przeważnie rozmawiali też z Emmą i Erikiem za zamkniętymi drzwiami i wyglądało na to, że były to rozmowy dość delikatne i z pewnością ważne. Chodziły również słuchy, że brat Cyclops’a, Alex, po okresie półrocznej śpiączki w końcu się obudził i ma wrócić do Instytutu by wziąć ślub ze swoją ukochaną, Lorną Dane, córką Magneto. Ile było w tym prawdy, nie wiedzieliście i raczej mało was to interesowało, gdyż każdy skupiał się na swoich sprawach – zajęciach, podpadaniu nauczycielom i ogólnemu planowi obowiązującemu w Szkole.
Ike & Bella
Zachęcone przez Magneto możliwością rozwoju własnych umiejętności, zgodziłyście się pozostać w Instytucie. Erik dał wam trochę czasu by zadecydować, w jakich warunkach zamierzacie kontynuować dalsze studia i zapewnił, że jakiejkolwiek decyzji nie podejmiecie, postara się zająć wszystkim tak, by was usatysfakcjonować. Po skończonej audiencji u dyrektora, w jego biurze pojawiła się wysoka, smukła blondynka o dużym biuście ubrana na biało. Zlustrowała was chłodnym spojrzeniem, po czym zabrała ze sobą.
Zaprowadziła was do żeńskiej części dormitorium i pokazała wasze pokoje. Zauważyłyście obie, że kobieta (Emma Frost jak się przedstawiła) była raczej oszczędna w słowach, obcesowa i skrupulatna. Z jej głosu biła siła i dziwny chłód, który dawał wam pełen obraz tej dostojnej kobiety. Nie wyglądała wam na taką, której chciałybyście obie podpaść.
Pokoje prezentowały się schludnie i funkcjonalnie, a urządzone były na tę samą modłę – pod jedną ze ścian duże łóżko, obok spora szafa, pod oknem biurko, na nim laptop, a tuż za biurkiem niewielka biblioteczka. Zielone, ciepłe kolory ścian poprzetykane były różnymi mniejszymi i większymi obrazami/zdjęciami przedstawiającymi różne ciekawe krajobrazy. Wszystkie podpisane były „Jean Grey”.
- Dostęp do Internetu do godziny 21, potem wyłączamy go w całym dormitorium. Szczegółowy plan zajęć znajduje się w holu, więc radziłabym się z nim zapoznać. – powiedziała szorstko Emma, gdy zatrzymałyście się we trójkę w pokoju Belli. – Od jutra zaczynacie. Macie szczęście, Erik przydzielił was do grupy z młodymi X-Men. – uśmiechnęła się dziwnie. – Cisza nocna od 22 do 6 rano, w niedziele do 7. Radziłabym również przestrzegać zasad, ci którzy tego nie robią mają nieprzyjemność spotykać się ze mną co jakiś czas. Żegnam młode damy.
Usłyszałyście trzaśnięcie drzwiami i oddalający się dźwięk stukania obcasów o posadzkę.
Przez kolejne dwa dni poznawałyście Instytut, pozostałą część personelu i oczywiście uczestniczyłyście w zajęciach z nowymi kolegami.
Jessica
Zjawiłaś się u Erika krótko po siedemnastej. Siedział w swoim skórzanym fotelu, ubrany w błękitną koszulę i krótkim nożykiem obierał jabłko ze skórki. Widząc cię, wstał i uśmiechnął się serdecznie.
- Słyszałem od Josha, że już wszystko z tobą w porządku. Naprawdę wykazałaś się wielką odwagą, pomagając Cainowi. To mogło się źle skończyć… na szczęście się nie skończyło. Usiądź, proszę. – wskazał ci fotel naprzeciw biurka.
Wykonałaś polecenie. Znałaś Magneto nie od dzisiaj i wiedziałaś, że jego nastroje zmieniają się zależnie od sytuacji, jednak jego słowa pochwały miło połechtały twoje ego.
- Wiem, że nie powinienem od razu zlecać ci żadnego zadania, ale myślę, że to co mam do powiedzenia, nie będzie dla ciebie niczym wielkim. – powiedział zagryzając kawałek jabłka. – Chodzi mi o jednego z naszych uczniów. Adama.
- Adama? – zapytałaś, próbując przywołać w myślach jego wygląd.
- Tak, Adama Pirsona. Mieszka dwa pokoje od Jasona, niemal nie wychodzi na zewnątrz. Hank mówi, że niektórzy uczniowie wołają na niego „zjawa”. Chcę, żebyś przyszła z nim do mnie… Jeśli nie będzie otwierał, nie krępuj się i zrób to po swojemu. Niebawem przyjeżdża Rogue z naszym synem, więc będę trochę zajęty, dlatego chcę z nim porozmawiać już teraz. – uśmiechnął się ciepło.
Skinęłaś głową, odwróciłaś się i wyszłaś, kierując się do pokoju który zajmował „zjawa”.
Jason
Gdy rozdzieliłeś się z Jessicą, postanowiłeś wyjść do ogrodu, żeby się nieco przewietrzyć. Mimo że było już dość późne popołudnie, pogoda była wciąż fantastyczna. Świeciło słońce, wiał też przyjemny, ciepły wietrzyk. Minąłeś małą altankę i znalazłeś się przy fontannie. Na jej brzegu siedziała kobieta o niebieskiej skórze i białych włosach, ubrana jedynie w pomarańczowy fiszbinowy biustonosz podtrzymujący jej duże piersi. Nie przypominałeś sobie, by była w Instytucie wcześniej, no ale przecież wielu mutantów się kręci po całej posiadłości i nie sposób znać wszystkich. Gdy przechodziłeś obok niej, ciesząc oko jej wspaniałymi walorami fizycznymi, zagadnęła:
- Ummm… pardon, ty chyba jesteś jednym z młodych X-Men? – uśmiechnęła się czarująco odgarniając kosmyk włosów.
- Zgadza się. – odparłeś. – Nazywam się Jason. – podałeś dziewczynie dłoń.
- Ja jestem Josette. – przedstawiła się.
- Nie widziałem cię wcześniej w Instytucie.
- Przyleciałam kilka dni temu, mój dom w Genoshy został zniszczony i Erik zaprosił mnie i moich przyjaciół tutaj.
Kobieta działała na ciebie w dziwny sposób. Ton jej głosu, sposób w jaki się poruszała, sprawiał, że miałeś ochotę zaciągnąć ją w krzaki i wykorzystać. Zwłaszcza, że ona sama robiła ku temu podchody, nachylając się i eksponując swój wielki biust.
- Może usiądziesz przy mnie i dotrzymasz mi towarzystwa, przystojniaku? – jedno ramiączko od stanika zsunęło się na jej ramię…
Chang, Peter a także wchodzący do gry Alastair
Przez ostatnie niespełna trzy dni skupialiście się na własnych zajęciach – Chang trenował z Psylocke z wykorzystaniem nowych ostrzy, Peter natomiast miał zajęcia z Emmą i Bellą. White Queen wpadła na pomysł nowych lekcji i wymyśliła, że młodzi mutanci będą uczyć się kontroli umysłów na dalsze odległości, a także chciała, by Bella potrafiła widzieć oczami Peter’a, niezależnie od tego, czy przebywają w dwóch różnych końcach Instytutu. Zaleciła im ćwiczenie, by co godzinę próbowali się z sobą kontaktować. Dla Petera nie było to większym problemem, jednak telepatia Belli nie była na tyle silna i dziewczyna musiała jeszcze dużo się nauczyć.
Dreamer w końcu został wezwany przez Bishopa do living room’u, gdzie znajdowali się już Chang, a także chłopak, którego Peter kojarzył z zajęć sztuk walki.
- Mam dla was zadanie. – zaczął Lucas. – Erik zlecił mi, żebym pojechał po Rogue i małego Charles’a na lotnisko, ale jestem zajęty pomaganiem Forge’owi przy naprawianiu Blackbirda, więc pojedziecie wy. To jest Alastair MacMillan – przedstawił chłopaka. – i będzie wam towarzyszył. Bierzcie Range Rover’a, jakby coś się działo, to skontaktujcie się z Emmą.
Bishop was opuścił, a wy skierowaliście się do garażu, gdzie znajdował się czarny, wielki Range Rover. Chang usiadł w fotelu kierowcy, obok niego Peter, z tyłu Alastair. Ruszyliście…
Po niemal trzech dniach odreagowywania przesadnego użycia własnych zdolności, Jessica w końcu odzyskała przytomność. Przez czas, gdy nabierała sił, odwiedzali ją na przemian Jason, Ike i Bella, doglądał też sam Elixir, cały czas monitorując jej stan. Akurat gdy Shadow otworzyła oczy, w sali siedział przy niej Ghettoblasta. Po sprawdzeniu przez Josha czy wszystko w porządku, Jess opuściła ambulatorium i została mentalnie powiadomiona przez Emmę, że Magneto wzywa ją na spotkanie. Zaciekawiona tym faktem dziewczyna szybko udała się do gabinetu Mistrza Magnetyzmu, nie żegnając się zbyt czule z Jasonem, który, wiedzieli to niemal wszyscy, nie od dziś działał blondynce na nerwy.
Przez ostatnie trzy dni działo się całkiem sporo – w Instytucie pojawił się Kurt Wagner, znany jako Nightcrawler, a także Warren Worthington III – Angel. Póki co, nie wiadomo było, co ich sprowadza, przeważnie rozmawiali też z Emmą i Erikiem za zamkniętymi drzwiami i wyglądało na to, że były to rozmowy dość delikatne i z pewnością ważne. Chodziły również słuchy, że brat Cyclops’a, Alex, po okresie półrocznej śpiączki w końcu się obudził i ma wrócić do Instytutu by wziąć ślub ze swoją ukochaną, Lorną Dane, córką Magneto. Ile było w tym prawdy, nie wiedzieliście i raczej mało was to interesowało, gdyż każdy skupiał się na swoich sprawach – zajęciach, podpadaniu nauczycielom i ogólnemu planowi obowiązującemu w Szkole.
Ike & Bella
Zachęcone przez Magneto możliwością rozwoju własnych umiejętności, zgodziłyście się pozostać w Instytucie. Erik dał wam trochę czasu by zadecydować, w jakich warunkach zamierzacie kontynuować dalsze studia i zapewnił, że jakiejkolwiek decyzji nie podejmiecie, postara się zająć wszystkim tak, by was usatysfakcjonować. Po skończonej audiencji u dyrektora, w jego biurze pojawiła się wysoka, smukła blondynka o dużym biuście ubrana na biało. Zlustrowała was chłodnym spojrzeniem, po czym zabrała ze sobą.
Zaprowadziła was do żeńskiej części dormitorium i pokazała wasze pokoje. Zauważyłyście obie, że kobieta (Emma Frost jak się przedstawiła) była raczej oszczędna w słowach, obcesowa i skrupulatna. Z jej głosu biła siła i dziwny chłód, który dawał wam pełen obraz tej dostojnej kobiety. Nie wyglądała wam na taką, której chciałybyście obie podpaść.
Pokoje prezentowały się schludnie i funkcjonalnie, a urządzone były na tę samą modłę – pod jedną ze ścian duże łóżko, obok spora szafa, pod oknem biurko, na nim laptop, a tuż za biurkiem niewielka biblioteczka. Zielone, ciepłe kolory ścian poprzetykane były różnymi mniejszymi i większymi obrazami/zdjęciami przedstawiającymi różne ciekawe krajobrazy. Wszystkie podpisane były „Jean Grey”.
- Dostęp do Internetu do godziny 21, potem wyłączamy go w całym dormitorium. Szczegółowy plan zajęć znajduje się w holu, więc radziłabym się z nim zapoznać. – powiedziała szorstko Emma, gdy zatrzymałyście się we trójkę w pokoju Belli. – Od jutra zaczynacie. Macie szczęście, Erik przydzielił was do grupy z młodymi X-Men. – uśmiechnęła się dziwnie. – Cisza nocna od 22 do 6 rano, w niedziele do 7. Radziłabym również przestrzegać zasad, ci którzy tego nie robią mają nieprzyjemność spotykać się ze mną co jakiś czas. Żegnam młode damy.
Usłyszałyście trzaśnięcie drzwiami i oddalający się dźwięk stukania obcasów o posadzkę.
Przez kolejne dwa dni poznawałyście Instytut, pozostałą część personelu i oczywiście uczestniczyłyście w zajęciach z nowymi kolegami.
Jessica
Zjawiłaś się u Erika krótko po siedemnastej. Siedział w swoim skórzanym fotelu, ubrany w błękitną koszulę i krótkim nożykiem obierał jabłko ze skórki. Widząc cię, wstał i uśmiechnął się serdecznie.
- Słyszałem od Josha, że już wszystko z tobą w porządku. Naprawdę wykazałaś się wielką odwagą, pomagając Cainowi. To mogło się źle skończyć… na szczęście się nie skończyło. Usiądź, proszę. – wskazał ci fotel naprzeciw biurka.
Wykonałaś polecenie. Znałaś Magneto nie od dzisiaj i wiedziałaś, że jego nastroje zmieniają się zależnie od sytuacji, jednak jego słowa pochwały miło połechtały twoje ego.
- Wiem, że nie powinienem od razu zlecać ci żadnego zadania, ale myślę, że to co mam do powiedzenia, nie będzie dla ciebie niczym wielkim. – powiedział zagryzając kawałek jabłka. – Chodzi mi o jednego z naszych uczniów. Adama.
- Adama? – zapytałaś, próbując przywołać w myślach jego wygląd.
- Tak, Adama Pirsona. Mieszka dwa pokoje od Jasona, niemal nie wychodzi na zewnątrz. Hank mówi, że niektórzy uczniowie wołają na niego „zjawa”. Chcę, żebyś przyszła z nim do mnie… Jeśli nie będzie otwierał, nie krępuj się i zrób to po swojemu. Niebawem przyjeżdża Rogue z naszym synem, więc będę trochę zajęty, dlatego chcę z nim porozmawiać już teraz. – uśmiechnął się ciepło.
Skinęłaś głową, odwróciłaś się i wyszłaś, kierując się do pokoju który zajmował „zjawa”.
Jason
Gdy rozdzieliłeś się z Jessicą, postanowiłeś wyjść do ogrodu, żeby się nieco przewietrzyć. Mimo że było już dość późne popołudnie, pogoda była wciąż fantastyczna. Świeciło słońce, wiał też przyjemny, ciepły wietrzyk. Minąłeś małą altankę i znalazłeś się przy fontannie. Na jej brzegu siedziała kobieta o niebieskiej skórze i białych włosach, ubrana jedynie w pomarańczowy fiszbinowy biustonosz podtrzymujący jej duże piersi. Nie przypominałeś sobie, by była w Instytucie wcześniej, no ale przecież wielu mutantów się kręci po całej posiadłości i nie sposób znać wszystkich. Gdy przechodziłeś obok niej, ciesząc oko jej wspaniałymi walorami fizycznymi, zagadnęła:
- Ummm… pardon, ty chyba jesteś jednym z młodych X-Men? – uśmiechnęła się czarująco odgarniając kosmyk włosów.
- Zgadza się. – odparłeś. – Nazywam się Jason. – podałeś dziewczynie dłoń.
- Ja jestem Josette. – przedstawiła się.
- Nie widziałem cię wcześniej w Instytucie.
- Przyleciałam kilka dni temu, mój dom w Genoshy został zniszczony i Erik zaprosił mnie i moich przyjaciół tutaj.
Kobieta działała na ciebie w dziwny sposób. Ton jej głosu, sposób w jaki się poruszała, sprawiał, że miałeś ochotę zaciągnąć ją w krzaki i wykorzystać. Zwłaszcza, że ona sama robiła ku temu podchody, nachylając się i eksponując swój wielki biust.
- Może usiądziesz przy mnie i dotrzymasz mi towarzystwa, przystojniaku? – jedno ramiączko od stanika zsunęło się na jej ramię…

Przez ostatnie niespełna trzy dni skupialiście się na własnych zajęciach – Chang trenował z Psylocke z wykorzystaniem nowych ostrzy, Peter natomiast miał zajęcia z Emmą i Bellą. White Queen wpadła na pomysł nowych lekcji i wymyśliła, że młodzi mutanci będą uczyć się kontroli umysłów na dalsze odległości, a także chciała, by Bella potrafiła widzieć oczami Peter’a, niezależnie od tego, czy przebywają w dwóch różnych końcach Instytutu. Zaleciła im ćwiczenie, by co godzinę próbowali się z sobą kontaktować. Dla Petera nie było to większym problemem, jednak telepatia Belli nie była na tyle silna i dziewczyna musiała jeszcze dużo się nauczyć.
Dreamer w końcu został wezwany przez Bishopa do living room’u, gdzie znajdowali się już Chang, a także chłopak, którego Peter kojarzył z zajęć sztuk walki.
- Mam dla was zadanie. – zaczął Lucas. – Erik zlecił mi, żebym pojechał po Rogue i małego Charles’a na lotnisko, ale jestem zajęty pomaganiem Forge’owi przy naprawianiu Blackbirda, więc pojedziecie wy. To jest Alastair MacMillan – przedstawił chłopaka. – i będzie wam towarzyszył. Bierzcie Range Rover’a, jakby coś się działo, to skontaktujcie się z Emmą.
Bishop was opuścił, a wy skierowaliście się do garażu, gdzie znajdował się czarny, wielki Range Rover. Chang usiadł w fotelu kierowcy, obok niego Peter, z tyłu Alastair. Ruszyliście…
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.



-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Jessica & Ghettoblasta
Ocknęła się i pierwszą rzeczą, która do niej dotarła, był potworny ból głowy i światło świecące jej prosto w twarz. Nakryła zamknięte oczy dłonią, bojąc się je otworzyć i cicho jęknęła.
- Remy, zasłoń okno… Mam potwornego kaca…
- Obawiam się, Jess, że nie ma go tutaj. – usłyszała męski głos nad sobą.
- Uch…
Najwidoczniej stwierdzenie „kac” było dostatecznie wymowne, bo ktoś zgasił światło nad jej głową. Zmusiła się, żeby uchylić jedno oko. Ujrzała wnętrze ambulatorium i uśmiechnięte oblicze blond-włosego Elixira, na oko 25letniego mutanta o niezwykłych zdolnościach leczących.
- Śpiąca Królewno, stuknij obcasikami i wróć do rzeczywistości – mruknął siedzący obok łóżka Jason, czytając wiadomości sportowe w gazecie.
- A ten małpiszon co tutaj robi? – jęknęła, siadając. Trzymała się za głowę i wyglądała, jakby naprawdę spędziła cały poprzedni wieczór na piciu.
- Małpiszon? To podchodzi pod rasizm – rzucił Jason, marszcząc brwi.
- Twoje gadanie podchodzi pod sadyzm… Ciiiszej…
- Nie moja wina, że bawiłaś się w super bohaterkę na pokładzie odrzutowca. Masz za swoje. Teraz już wiesz, jak się zawsze czuję w niedzielny ranek po imprezie – uśmiechnął się szeroko.
- Nie moja wina, że się grzebali. Mówiłam, dziesięć minut, ale jak zawsze nikt mnie nie słuchał.
- Powiedz to Magneto. Ja jestem tu tylko po to, by przypilnować, czy żyjesz. Chociaż myślę, że Josh by sobie elegancko z tym poradził. No ale jak szef kazał… - zaczął marudzić.
- Długo spałam?
- Nooo… Prawie trzy dni… Aż ci zazdrościłem. Ja mogę przespać niewiele ponad godzinę na dobę. Ale wiesz, co jest najfajniejsze?
- Hmm?
- Że potem się nie czuję, jakby ktoś mnie wysrał z dupy – uśmiechnął się rozbrajająco. – A tak swoją drogą, kim jest Remy? To ten koleś z fotek? Twój chłopak? Kochanek? Drag Queen?
- Jaki tam Drag Queen, idioto! – oburzyła się dziewczyna, a stojący nieopodal Joshua zaśmiał się cicho, po czym odszedł, zajęty własnymi sprawami.
- No to może wyjaśnij? Bo można mieć dużo skojarzeń… W każdym razie koleś wygląda, jakby tańczył na rurce dla rozochoconych panienek w nocnym klubie. Tam go poznałaś? – zapytał, uśmiechając się rozbrajająco.
Jessica na szybko utworzyła kulkę z dymu i cisnęła nią w roześmianą gębę Ghetto, ale chłopak jedynie podniósł dłoń i pocisk rozbił się na niemal niewidzialnej osłonie z kosmicznej energii.
- Hmm… Nice. Coś nowego? Nie widziałam tego ostatnio? Czyżbym coś przespała?
- Nie sądzę, nikomu wcześniej tego nie pokazywałem. Myślę, że to kolejna z moich zdolności – odpowiedział. – A ty masz jakieś tajemnice?
- Może – odparła.
- No dawaj, Jess, nie wstydź się! Nikt nie lubi zawstydzonych mutantek – zaczął ją namawiać i dopingować. Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym wytworzyła na dłoni trochę dymu, który zaczął się przekształcać i utwardzać. Po dłuższej chwili, w czasie której Jessica była całkowicie skupiona, dym utwardził się i przybrał konkretny kształt – ciemnych okularów.
- Daj mi chwilę… - mruknęła.
Przejechała palcami po „szkłach”, robiąc je cieńsze i jakby bardziej plastyczne. Cały proces trwał trochę ponad dwie minuty, ale udało jej się zrobić coś, przez co można było patrzeć. Fakt faktem, „szkła” blokowały jakieś 80-90% światła i były cholernie ciemne.
- Masz – dała Ghetto ciemne okulary. – Spróbuj.
- Po co? – spytał. – Ja nie mam problemów ze wzrokiem.
- Powiesz mi, jak wyszły i czy coś przez nie widać – odpowiedziała. – Ogólnie mogę tworzyć z dymu różne małe przedmioty, bądź dopasowywać jego kształt do tego, co jest mi aktualnie potrzebne. Jak na przykład klucz do zamka, lina…
- Prezerwatywa? – rzucił zaciekawiony, przerywając jej.
- Ech… To naprawdę byłoby świetne zabezpieczenie. Mój dym w ogóle nie przepuszcza powietrza, nie mówiąc już o jakichś płynach – mruknęła w odpowiedzi.
- Załóżmy fabrykę! Zbijemy majątek na czarnych kondomach!
- Jaki facet będzie chciał to nosić? Przecież czarny wyszczupla – Jessica uśmiechnęła się krzywo.
- Ale jakie bezpieczne! Naprawdę zbijemy na tym wagony kasy! Wierz mi, mam nos do interesu – puknął się palcem w nos i uśmiechnął zadziornie.
- Nos do interesu? A wcale nie wygląda na taki długi…
- Wezmę to za komplement, Jess – odparł uśmiechnięty Ghettoblasta. – Okulary są dobre na kaca. Można w nich spać, patrząc się prosto w słońce. Na tym też byśmy niezłą kasę trzepali!
- Idź potrzepać coś innego i daj mi wreszcie spokój…
- To raczej ty potrzebujesz coś potrzepać, zachowujesz się, jakbyś miała chroniczny brak maczugi między nogami. Oj, coś nie sprawdza się ten twój chłopak – Jason pokręcił głową z politowaniem. – Ale jakbyś potrzebowała prawdziwego mężczyzny, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Służę panience wszelką możliwą pomocą – dorzucił wesoło, zawieszając wzrok na biuście Jess. – I im też.
- Jason, przeginasz… - mruknęła ostrzegawczo, mierząc go zimnym, wściekłym spojrzeniem.
- Nadal mi nie powiedziałaś, kim jest Remy – odparł jak zawsze na luzie, zupełnie się nie przejmując dziewczyną i jej ostrzeżeniem.
- Kurde, nie odpuścisz, nie? – burknęła, krzyżując przedramiona na piersiach.
- To pytanie retoryczne, prawda?
- Ech… Remy… - zaczęła niechętnie – był moim najlepszym przyjacielem. Ot, cała historia i tajemnica. Razem jeździliśmy w moje urodziny w różne fajne miejsca, jak Disneyland czy Tokyo.
- Był? Pokłóciliście się? Spoko, nie przejmuj się, każdemu się zdarza. Zawsze możesz mieć nowego przyjaciela – rzucił, uśmiechając się szeroko i wskazując kciukiem na siebie.
- My się nigdy nie kłóciliśmy – odpowiedziała szorstko. – Remy zginął dwa lata temu, więc daruj sobie. I przestań wałkować ten temat, bo cię uduszę.
- Dobra, nie wnikam…
- W końcu!
- Jakby ci się znowu wzięło na wspominki, to wiesz, gdzie mnie znaleźć – stwierdził wesoło, wstając ze swojego miejsca.
- Wzięło na wspominki? Przecież sam mnie wypytywałeś! – oburzyła się Jess.
- Cokolwiek – Jason wzruszył ramionami, po czym wyszedł. Jednak to co powiedziała Ike idealnie pokrywało się z tym, co teraz stwierdziła Shadow. Musiał to sobie wszystko jeszcze poukładać w głowie i wyciągnąć jakieś wnioski.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Jasonem, mutantka położyła się, czując, jak złość w niej wzbiera. Nadal potworny ból rozsadzał jej czaszkę, a w głowie kręciło się tak, iż miała ochotę zwymiotować. Nie cieszyła się długo spokojem, gdyż zaraz pojawił się przy niej Elixir.
- Jak się czujesz? – zapytał, chowając dłonie do kieszeni dużego, białego lekarskiego fartucha.
- Jakbym na kacu gigancie poszła na karuzelę – odpowiedziała, po czym uśmiechnęła się lekko. Joshua działał na nią kojąco, był spokojny, opanowany, ciepły i serdeczny. Polubiła go od pierwszego dnia, jak się pojawiła w Instytucie.
- Coś na to zaraz poradzimy, Jess – stwierdził i przyłożył dłoń do jej czoła. Momentalnie ból zaczął ustępować, tak samo jak zawroty głowy i nudności. – Na przyszłość nie powinnaś się tak przeciążać.
- Sytuacja tego wymagała – wyjaśniła spokojnie, rozkładając bezradnie ręce. – Jak długo tu jeszcze zostanę?
- A jak długo byś chciała? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Jeśli tylko poczujesz się na siłach, możesz wracać do swojego pokoju i tam wypoczywać. Domyślam się, że tutejsza szpitalna aura nie działa zbyt dobrze po poprawę samopoczucia – dodał, uśmiechając się życzliwie.
- Czy jeśli tu zostanę, będę zwolniona z zajęć ze Scottem? – zapytała niewinnie, na co Josh roześmiał się.
- Tak, jak najbardziej.
- Zatem chyba powinnam się tu trochę rozgościć. Dotrzymam ci towarzystwa na jakiś czas – odpowiedziała i puściła lekarzowi oczko.
- Jeśli wolisz, to po prostu powiadomię Scotta, że na jakiś czas musi dać ci wolne, żebyś doszła do siebie.
- Czyli nie chcesz, żebym tu została? – zapytała.
- Będzie ci się nudzić, Jess. A ja mam masę roboty… Jak chcesz, to wpadaj i odwiedzaj mnie raz na jakiś czas, hm? – zaproponował, uśmiechając się lekko. Shadow skinęła mu głową, odwzajemniając uśmiech.
Pożegnali się, po czym dziewczyna wyszła. Czuła się dziwnie, tak ciężko i sztywno. Długie leżenie w jednej pozycji sprawiło, iż wszystkie mięśnie się jej zastały. Żeby się trochę rozluźnić, przebiegła kilka kroków, po czym skoczył i gdy już miała wylądować na stopach, zmieniła się w dym. Poleciała od ściany do ściany, potem pod sam sufit i znów się pojawiła, biegnąc.
„Jessica!” – doszedł do niej mentalny głos Emmy. Od razu uśmiech zniknął z twarzy mutantki, zatrzymała się i skupiła.
”Tak?”
”Erik cię wzywa, masz się u niego natychmiast stawić.” – odpowiedziała krótko telepatka, po czym zerwała więź.
- To tyle w kwestii odpoczynku – Jessica mruknęła pod nosem do siebie i skierowała się w drugą stronę, czyli do gabinetu Magneto.
Zmieniła jeszcze tylko kolor włosów na matową czerń i była gotowa na spotkanie z szefem.
Pozostałe części posta pójdą razem z odpisem WW i Mekusia
Ocknęła się i pierwszą rzeczą, która do niej dotarła, był potworny ból głowy i światło świecące jej prosto w twarz. Nakryła zamknięte oczy dłonią, bojąc się je otworzyć i cicho jęknęła.
- Remy, zasłoń okno… Mam potwornego kaca…
- Obawiam się, Jess, że nie ma go tutaj. – usłyszała męski głos nad sobą.
- Uch…
Najwidoczniej stwierdzenie „kac” było dostatecznie wymowne, bo ktoś zgasił światło nad jej głową. Zmusiła się, żeby uchylić jedno oko. Ujrzała wnętrze ambulatorium i uśmiechnięte oblicze blond-włosego Elixira, na oko 25letniego mutanta o niezwykłych zdolnościach leczących.
- Śpiąca Królewno, stuknij obcasikami i wróć do rzeczywistości – mruknął siedzący obok łóżka Jason, czytając wiadomości sportowe w gazecie.
- A ten małpiszon co tutaj robi? – jęknęła, siadając. Trzymała się za głowę i wyglądała, jakby naprawdę spędziła cały poprzedni wieczór na piciu.
- Małpiszon? To podchodzi pod rasizm – rzucił Jason, marszcząc brwi.
- Twoje gadanie podchodzi pod sadyzm… Ciiiszej…
- Nie moja wina, że bawiłaś się w super bohaterkę na pokładzie odrzutowca. Masz za swoje. Teraz już wiesz, jak się zawsze czuję w niedzielny ranek po imprezie – uśmiechnął się szeroko.
- Nie moja wina, że się grzebali. Mówiłam, dziesięć minut, ale jak zawsze nikt mnie nie słuchał.
- Powiedz to Magneto. Ja jestem tu tylko po to, by przypilnować, czy żyjesz. Chociaż myślę, że Josh by sobie elegancko z tym poradził. No ale jak szef kazał… - zaczął marudzić.
- Długo spałam?
- Nooo… Prawie trzy dni… Aż ci zazdrościłem. Ja mogę przespać niewiele ponad godzinę na dobę. Ale wiesz, co jest najfajniejsze?
- Hmm?
- Że potem się nie czuję, jakby ktoś mnie wysrał z dupy – uśmiechnął się rozbrajająco. – A tak swoją drogą, kim jest Remy? To ten koleś z fotek? Twój chłopak? Kochanek? Drag Queen?
- Jaki tam Drag Queen, idioto! – oburzyła się dziewczyna, a stojący nieopodal Joshua zaśmiał się cicho, po czym odszedł, zajęty własnymi sprawami.
- No to może wyjaśnij? Bo można mieć dużo skojarzeń… W każdym razie koleś wygląda, jakby tańczył na rurce dla rozochoconych panienek w nocnym klubie. Tam go poznałaś? – zapytał, uśmiechając się rozbrajająco.
Jessica na szybko utworzyła kulkę z dymu i cisnęła nią w roześmianą gębę Ghetto, ale chłopak jedynie podniósł dłoń i pocisk rozbił się na niemal niewidzialnej osłonie z kosmicznej energii.
- Hmm… Nice. Coś nowego? Nie widziałam tego ostatnio? Czyżbym coś przespała?
- Nie sądzę, nikomu wcześniej tego nie pokazywałem. Myślę, że to kolejna z moich zdolności – odpowiedział. – A ty masz jakieś tajemnice?
- Może – odparła.
- No dawaj, Jess, nie wstydź się! Nikt nie lubi zawstydzonych mutantek – zaczął ją namawiać i dopingować. Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym wytworzyła na dłoni trochę dymu, który zaczął się przekształcać i utwardzać. Po dłuższej chwili, w czasie której Jessica była całkowicie skupiona, dym utwardził się i przybrał konkretny kształt – ciemnych okularów.
- Daj mi chwilę… - mruknęła.
Przejechała palcami po „szkłach”, robiąc je cieńsze i jakby bardziej plastyczne. Cały proces trwał trochę ponad dwie minuty, ale udało jej się zrobić coś, przez co można było patrzeć. Fakt faktem, „szkła” blokowały jakieś 80-90% światła i były cholernie ciemne.
- Masz – dała Ghetto ciemne okulary. – Spróbuj.
- Po co? – spytał. – Ja nie mam problemów ze wzrokiem.
- Powiesz mi, jak wyszły i czy coś przez nie widać – odpowiedziała. – Ogólnie mogę tworzyć z dymu różne małe przedmioty, bądź dopasowywać jego kształt do tego, co jest mi aktualnie potrzebne. Jak na przykład klucz do zamka, lina…
- Prezerwatywa? – rzucił zaciekawiony, przerywając jej.
- Ech… To naprawdę byłoby świetne zabezpieczenie. Mój dym w ogóle nie przepuszcza powietrza, nie mówiąc już o jakichś płynach – mruknęła w odpowiedzi.
- Załóżmy fabrykę! Zbijemy majątek na czarnych kondomach!
- Jaki facet będzie chciał to nosić? Przecież czarny wyszczupla – Jessica uśmiechnęła się krzywo.
- Ale jakie bezpieczne! Naprawdę zbijemy na tym wagony kasy! Wierz mi, mam nos do interesu – puknął się palcem w nos i uśmiechnął zadziornie.
- Nos do interesu? A wcale nie wygląda na taki długi…
- Wezmę to za komplement, Jess – odparł uśmiechnięty Ghettoblasta. – Okulary są dobre na kaca. Można w nich spać, patrząc się prosto w słońce. Na tym też byśmy niezłą kasę trzepali!
- Idź potrzepać coś innego i daj mi wreszcie spokój…
- To raczej ty potrzebujesz coś potrzepać, zachowujesz się, jakbyś miała chroniczny brak maczugi między nogami. Oj, coś nie sprawdza się ten twój chłopak – Jason pokręcił głową z politowaniem. – Ale jakbyś potrzebowała prawdziwego mężczyzny, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Służę panience wszelką możliwą pomocą – dorzucił wesoło, zawieszając wzrok na biuście Jess. – I im też.
- Jason, przeginasz… - mruknęła ostrzegawczo, mierząc go zimnym, wściekłym spojrzeniem.
- Nadal mi nie powiedziałaś, kim jest Remy – odparł jak zawsze na luzie, zupełnie się nie przejmując dziewczyną i jej ostrzeżeniem.
- Kurde, nie odpuścisz, nie? – burknęła, krzyżując przedramiona na piersiach.
- To pytanie retoryczne, prawda?
- Ech… Remy… - zaczęła niechętnie – był moim najlepszym przyjacielem. Ot, cała historia i tajemnica. Razem jeździliśmy w moje urodziny w różne fajne miejsca, jak Disneyland czy Tokyo.
- Był? Pokłóciliście się? Spoko, nie przejmuj się, każdemu się zdarza. Zawsze możesz mieć nowego przyjaciela – rzucił, uśmiechając się szeroko i wskazując kciukiem na siebie.
- My się nigdy nie kłóciliśmy – odpowiedziała szorstko. – Remy zginął dwa lata temu, więc daruj sobie. I przestań wałkować ten temat, bo cię uduszę.
- Dobra, nie wnikam…
- W końcu!
- Jakby ci się znowu wzięło na wspominki, to wiesz, gdzie mnie znaleźć – stwierdził wesoło, wstając ze swojego miejsca.
- Wzięło na wspominki? Przecież sam mnie wypytywałeś! – oburzyła się Jess.
- Cokolwiek – Jason wzruszył ramionami, po czym wyszedł. Jednak to co powiedziała Ike idealnie pokrywało się z tym, co teraz stwierdziła Shadow. Musiał to sobie wszystko jeszcze poukładać w głowie i wyciągnąć jakieś wnioski.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Jasonem, mutantka położyła się, czując, jak złość w niej wzbiera. Nadal potworny ból rozsadzał jej czaszkę, a w głowie kręciło się tak, iż miała ochotę zwymiotować. Nie cieszyła się długo spokojem, gdyż zaraz pojawił się przy niej Elixir.
- Jak się czujesz? – zapytał, chowając dłonie do kieszeni dużego, białego lekarskiego fartucha.
- Jakbym na kacu gigancie poszła na karuzelę – odpowiedziała, po czym uśmiechnęła się lekko. Joshua działał na nią kojąco, był spokojny, opanowany, ciepły i serdeczny. Polubiła go od pierwszego dnia, jak się pojawiła w Instytucie.
- Coś na to zaraz poradzimy, Jess – stwierdził i przyłożył dłoń do jej czoła. Momentalnie ból zaczął ustępować, tak samo jak zawroty głowy i nudności. – Na przyszłość nie powinnaś się tak przeciążać.
- Sytuacja tego wymagała – wyjaśniła spokojnie, rozkładając bezradnie ręce. – Jak długo tu jeszcze zostanę?
- A jak długo byś chciała? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Jeśli tylko poczujesz się na siłach, możesz wracać do swojego pokoju i tam wypoczywać. Domyślam się, że tutejsza szpitalna aura nie działa zbyt dobrze po poprawę samopoczucia – dodał, uśmiechając się życzliwie.
- Czy jeśli tu zostanę, będę zwolniona z zajęć ze Scottem? – zapytała niewinnie, na co Josh roześmiał się.
- Tak, jak najbardziej.
- Zatem chyba powinnam się tu trochę rozgościć. Dotrzymam ci towarzystwa na jakiś czas – odpowiedziała i puściła lekarzowi oczko.
- Jeśli wolisz, to po prostu powiadomię Scotta, że na jakiś czas musi dać ci wolne, żebyś doszła do siebie.
- Czyli nie chcesz, żebym tu została? – zapytała.
- Będzie ci się nudzić, Jess. A ja mam masę roboty… Jak chcesz, to wpadaj i odwiedzaj mnie raz na jakiś czas, hm? – zaproponował, uśmiechając się lekko. Shadow skinęła mu głową, odwzajemniając uśmiech.
Pożegnali się, po czym dziewczyna wyszła. Czuła się dziwnie, tak ciężko i sztywno. Długie leżenie w jednej pozycji sprawiło, iż wszystkie mięśnie się jej zastały. Żeby się trochę rozluźnić, przebiegła kilka kroków, po czym skoczył i gdy już miała wylądować na stopach, zmieniła się w dym. Poleciała od ściany do ściany, potem pod sam sufit i znów się pojawiła, biegnąc.

”Tak?”
”Erik cię wzywa, masz się u niego natychmiast stawić.” – odpowiedziała krótko telepatka, po czym zerwała więź.
- To tyle w kwestii odpoczynku – Jessica mruknęła pod nosem do siebie i skierowała się w drugą stronę, czyli do gabinetu Magneto.
Zmieniła jeszcze tylko kolor włosów na matową czerń i była gotowa na spotkanie z szefem.
Pozostałe części posta pójdą razem z odpisem WW i Mekusia



-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Wpierw Bella i Ike, później Ike i Jess 
Bella podskoczyła z przestrachu
- Och! Wybacz mi, nie wiedziałam, że także tu jesteś - uśmiechnęła się przepraszająco - Tak? A o czym śnisz? Ta teoria ma jedną podstawowa zaletę. Zawsze według niej wychodzę na osobę, która ma najciekawszą osobowość, bo ja sny mam rzadko i tylko dźwiękowe. W dodatku w 9 na 10 przypadków okazuje się, że to wcale nie sen, tylko obudziłam się przed dźwiękiem budzika, bo powiedzmy, że leciał samolot, szczekał pies albo coś w tym rodzaju.
Nie myli się wcale ten,
Kto me dni nazywa snem;
Zacytowała.
- Edgar Allan Poe, amerykański poeta - dodała tonem usprawiedliwienia. - Mój brat często mi go czytywał. Dziwnie się czuję. Do tej pory nawet nie wolno mi było wychodzić z domu... Chyba, że do ogrodu... Ta wycieczka do Szkocji... To była moja pierwsza w życiu eskapada. Chyba rodzice mieli rację, gdy nie pozwalali mi wychodzić - westchnęła ciężko. - Teraz nawet trudno mi podjąć bez nich decyzję, co do swego dalszego losu.
- Moment - zaśmiała się Ike. - Wpierw powiedz co znaczy słowo es-ka-pa-da - wydukała dziewczyna i zaśmiała się ponownie.
- Według mojej matki to wyprawa do lasu, gdzie zje cię wściekły nosorożec albo inny miś panda. Według mojego brata - wycieczka.
- Nosorożce są roślinożerne - uśmiechnęła się dziewczyna. - Pandy także, chociaż oba te gatunki mogą zrobić człowiekowi krzywdę - dodała. - Wracając do moich snów... Nie wszystkie pamiętam, ale czasem śni mi się, że lecę gdzieś bardzo wysoko, albo pędzę przez step. Innym razem śni mi się morska głębia. Czasem śnią mi się znacznie mniej przyjemne rzeczy - Ike się zacięła. Te sny pamiętała aż nadto dobrze. Wolała jednak o nich nie rozmawiać na głos. Pewnym sprawom lepiej pozwolić spoczywać w odmętach... - Może najwyższy czas byś wzięła sprawy w swoje ręce? - spytała Ike, niemal dosłownie powtarzając słowa swojej babci. Mimowolnie się uśmiechnęła ciesząc się, że nauki babci nie poszły w las.
- Step? Jak wygląda step? Albo nie, nie mów. Nie zrozumiem - wyczula zmianę w glosie dziewczyny i uśmiechnęła się pokrzepiająco - Całe szczęście żadne sny nie są w stanie nas tak naprawdę skrzywdzić. No... Chociaż... – zachichotała. - Jak zupełnie nie panowałam nad swoja mocą... Często byłam w snach mojego brata. To mogło mnie zabić... Gdy się budził. Już nie pamiętam czego one dotyczyły. Obrazy, które kradnę zdrowym zamazują się w mojej pamięci i znikają. Ale pamiętam, że strasznie się tego wstydził i był okropnie wściekły. Wtedy albo się bardzo szybko biegało po domu, albo się obrywało od oburzonego Edwarda. Ale w innym wypadku sny raczej nie szkodzą.
- Sny mogą zaszkodzić. Ale robią to naprawdę bardzo rzadko. Czasem zyskuje się dzięki nim mądrość. A czasem są po prostu sposobem na uwolnienie czegoś strasznego - powiedziała zamyślona Ike. - Wybacz, to nie czas i miejsce - powiedziała. - Skoro możesz odwiedzać sny, to czy potrafisz patrzeć oczami innych ludzi? – spytała ciekawie Indianka.
- Potrafię – przytaknęła Bella. - Ale to kradzież. Tak mi sie wydaje. Każdy z ludzi widzi troszkę inaczej. Ty, patrząc na cudze dziecko widzisz po prostu dziecko, zwyczajnego chłopca czy dziewczynkę, a jego matka widzi w nim swój największy, najpiękniejszy skarb. To samo dziecko oglądane oczami obcego i oczami zakochanej matki... Wygląda dla mnie inaczej. Rozumiesz? Chyba trochę zaplątałam - zmieszała się. - I jeszcze jedno. Gdy już zacznę patrzeć to nie mogę się powstrzymać. Rozglądam się, patrzę, chłonę widoki, o których i tak zapomnę, ale one są piękne. Cały ten świat jest taki piękny... Nie mogę się tym nasycić. To uzależnia. A powrót... Powrót boli. Im dłużej patrzę na świat czyimiś oczami, tym bardziej. Czuję się nie tak, jakbym nigdy nie miała oczu, a tak, jakby ktoś mi je przed chwilą wyłupił. Jest ta chwila, krótka, ale straszna, w której czuję się bezbronna. Zawsze potem jestem smutna. Nie daje mi to nic dobrego na dłuższy czas.
- Wiem, że ludzie, którzy nie widzą często zastępują wzrok innymi zmysłami. W naszej osadzie był chłopak, który nie widział od urodzenia. Gdy się na niego patrzyło i się tego nie wiedziało ciężko było zgadnąć. Miał tak dobry słuch i dotyk, że prawie nie ustępował innym w wielu zajęciach, a w niektórych był lepszy - powiedziała Indianka. - Ty pewnie też postrzegasz więcej przy pomocy innych zmysłów. Natura nie lubi pustki. Jak komuś coś odbiera, daje mu coś w zamian - powiedziała poważnie Ike.
- Zaręczam ci, że jakbym nie nosiła opaski, to byś też nie poznała się na moim kalectwie. Ale ja mam... złe oczy... - wymówiła to co prawda z obrzydzeniem, ale tak jakby mówiła wyuczona kwestie. - Co nie zmienia faktu, że moje największe marzenie, zrozumienie kolorów, jest poza moim zasięgiem. Widziałam je u innych, ale co z tego? Zapominam, nie rozumiem... Dlaczego pachniałaś rybą, tam w oceanie? Szłam twoim tropem, był... Inny - zmieniła temat, lekko przygaszonym tonem.
- Pamiętaj jedną rzecz. Człowiek nie rodzi się kaleką. Pomijam oczywiście najpoważniejsze przypadki... Najczęściej człowiek sam z siebie robi kalekę - dodała. Kolejne pytanie Belli ją zdumiało - Rybą? Był ze mną Sammy. On wygląda trochę jak połączenie człowieka i ryby - bąknęła. Nie skojarzyła tego ze swoimi zdolnościami. W końcu sama nie była w stanie postrzegać inaczej swojego zapachu, gdy pożyczała zwierzęce zdolności.
- Kaleka jak kaleka, nic strasznego. Mutant sam w sobie też nie, moim zdaniem, ale połączenie tego to już pewien kłopot. Zdarza mi się mieć problemy... Nie wiem kiedy ludzie tylko o czymś myślą, a kiedy o czymś mówią... W dodatku jest jeszcze ta druga mutacja. A z tego co wiem od rodziny o moich oczach to także i trzecia. I już trzeba uważać na wszystko... Sammy? Brzmi uroczo - uśmiechnęła się zupełnie szczerze - To pewnie był on w takim razie. Jak ci się podoba miasto?
- Czekaj, czekaj... Nie nadążam - bąknęła Ike. - Możesz to powiedzieć wolniej i mi nieco wyjaśnić? - bąknęła. - Jest wiele rzeczy, których nie rozumiem, a które dla Nowojorczyków wydają się być normalne. Zresztą z tego co się orientuje to nie tylko dla nich – powiedziała nieco skonsternowana Ike.
- Coś powiedziałam źle? - zaniepokoiła się Bella. - Mówię po prostu, że ktoś taki jak ja, wraz ze swoim brakiem wzroku musi uważać na wszystko, żeby nikogo nie skrzywdzić. Albo żeby nie zostać zatłuczonym w ciemnej ulicy... A co do tego... Pewnie się przyzwyczaisz, choć nie wiem, czy jest w tym coś dobrego.
- Nie, nie. Nic nie powiedziałaś źle. A w każdym razie ja o niczym takim nie wiem - powiedziała Indianka. - Mi chodzi o to, że nie rozumiem o co chodzi z tymi mutacjami. Wiem co to mutacja, ale... Dlaczego mówisz o sobie jakbyś była kimś niebezpiecznym dla siebie i otoczenia? - bąknęła.
Niewidoma mutantka zakłopotała się wyraźnie - Ja... Nie chciałam cie wystraszyć... Ja... Powinnam odpocząć - wstała i szybkim gestem poprawiła sukienkę. Strzęp materiału został jej w ręce, poczuła fale gorąca uderzającą jej na twarz - Tak, zdecydowanie powinnam... - wyszła pospiesznie, nerwowo postukując laska.
Ike się mocno zdziwiła. Powiedziała coś nie tak? Biali ludzie byli doprawdy zdumiewający... I nieprzewidywalni... Tknięta nagłym impulsem Ike ruszyła za Bellą. Zadziałała instynktownie.
- Poczekaj... - bąknęła chwytając Bellę delikatnie za ramię. - Nie miałam nic złego na myśli... - bąknęła wyraźnie zmieszana.
Czując dotyk dłoni na swoim ramieniu Bella zatrzymała się nagle. Zawsze chodziła wyprostowana, ale teraz miało się wrażenie, że zaraz pęknie jej ten kij, co go ma zamiast kręgosłupa. Wszystkie mięśnie napięły się boleśnie. Ike chyba naprawdę była zaniepokojona. Bella odetchnęła głęboko.
- Nie, nie, oczywiście, że nie... To ja... Nie chciałam cię wystraszyć. Tata zawsze mi mówił, że będą się mnie bać, jeśli się dowiedzą. I że to będzie złe, żeby tego unikać. Nie zrobiłam nikomu krzywdy, nikt żywy nie ucierpiał... - dodała cicho - Tata bardzo się o to starał. Zawsze. Nie chcę by ktoś się mnie bał - powiedziała łagodnie.
- Nie boję się przecież - Ike uśmiechnęła się delikatnie. Odetchnęła z ulgą. - O ile nie jesteś wielką zmutowaną rośliną, która porywa ludzi pod ziemię - zażartowała. - No bo czego niby mam się bać? Tyle samo powodów masz ty by się bać mnie - mruknęła.
- No nie wiem... – Bella się rozluźniła. - To ja mogę obedrzeć twoje sny z prywatności. Chodzić sobie po twoim umyśle jak badacz, gdy śpisz i robić notatki, a potem dzielić się wnioskami z ogółem, prawda? A ty... Pewnie możesz mnie tylko zjeść - serce nadal bilo jej nienaturalnie wręcz szybko i głośno, ale chyba kryzys został zażegnany. - A co do roślin. Chyba ich nienawidzę. Przynajmniej w tej chwili.
- No i widzisz... Jesteśmy w równie złej sytuacji - uśmiechnęła się Ike. - Zresztą po co miałabyś to robić? - zaśmiała się. - Komu by się chciało notować każdy cudzy sen. A ja nie mam w zwyczaju zjadać ludzi. Jeszcze - bąknęła i znów się zaśmiała. Ike odchrząknęła zmieszana.
- Wybacz, nie każdy lubi takie żarty - powiedziała. Przytknęła swoją dłoń do klatki piersiowej Belli nieco poniżej lewego obojczyka. - Chcesz melisy? - spytała. - Może mają tu takie zioła - dodała przypominając sobie, że chwilowo nie ma dostępu do swoich ziół.
- Nie, dziękuję. Po tych wszystkich przeżyciach i naparach uspokajających, na pewno bym zasnęła. A muszę jeszcze wymyślić dobre wyjaśnienie dla rodziców i brata. Dlaczego zniknęłam tak nagle z Europy i co tu robię. Wersja z gadającą rośliną-mordercą odpada. Wracajmy do Jessiki. Myślę, że zostawianie jej tylko z takim gadułą jak Jason jest moralnie naganne.
- Dlaczego odpada? Przecież sama mówisz, że jesteś mutantką... To nie powinno ich zdziwić - mruknęła. Nie sprzeczała się w sprawie melisy. Gdy wróciły do Jess nawet nie zauważyła, że Jason się zmył... Nie zauważyły też zajęte rozmową, gdy do nich zajrzał.
Dziewczyny gadały jeszcze długie godziny nim w końcu musiały już koniecznie iść spać… Przez kilka następnych dni wspólnie zwiedzały Instytut co jakiś czas zaglądając do Jess. Ike pozałatwiała swoje sprawy związane ze zmianą trybu studiowania oraz z przekazaniem babci informacji. Stara Indianka nie zgłaszała żadnych sprzeciwów. W końcu jej wnuczka była już osobą dorosłą…
Przeprowadzka była szybka. Ike nie miała wielu rzeczy, więc nikt się nie nadźwigał. Emma pokazała Ike i Belli ich nowe miejsce zamieszkania. White Queen nie zrobiła najlepszego wrażenia, ale też chyba wcale nie miała takiego zamiaru. Indianka dawno już stwierdziła, że każdy ma swoje własne powody do trzymania się na uboczu… W ten czy inny sposób. Emma pewnie nie była wyjątkiem…
Ike szła właśnie korytarzem. Miała całkiem sporo do przemyślenia... Wciąż poruszała się po Instytucie przy użyciu zwierzęcych zmysłów jako przewodnika. Za dużo było tu korytarzy by je wszystkie spamiętać po trzech zaledwie dniach. Nagle zawróciło ją w miejscu, gdy poczuła znajomych zapach. Wróciła się kawałek. Nie pomyliła się... Te plecy mogły należeć tylko do jednej osoby...
- Shekon Jess - rzuciła wesoło, zarzucając jej ręce na szyję. - Raz ci to już mówiłam, ale się powtórzę... Źle ci w czarnym - dodała krytycznie.
- Eee... - bąknęła mutantka. - Weź się tak nie zakradaj - skarciła koleżankę, uśmiechając się lekko. - Nie zależy mi na tym, żeby dobrze wyglądać, a wręcz przeciwnie.
Przez chwilę szły obok siebie, w końcu Jessica odezwała się znowu.
- I jak ci się tutaj podoba? Zostajesz z nami? A ta nowa dziewczyna?
- O ile nic mnie tu nie zje, to raczej zostanę - powiedziała Ike. - Emma Frost, White Queen, już nam pokazała nasze pokoje - powiedziała. Zamyśliła się na chwilę - Teraz mieszkamy w jednym dużym domu - puściła do Jess oko rozbawiona. - Udało mi się nawet w czasie przeprowadzki znaleźć to - pokazała swoje jaskrawopomarańczowe lenonki, które właśnie opuściła na oczy.
- Wow, jakoś mi do ciebie nigdy nie pasowały - stwierdziła Jessica, pokazując dziewczynie język. - I jak ci się podoba Emma? Straszna z niej suka, nie? Czasami jak ją widzę, to mam ochotę jej przywalić w ten krzywy ryj... - syknęła. Po tonie głosu Ike od razu się domyśliła, że Shadow nienawidzi White Queen.
- I to mówi osoba, która nosi się na czarno - zaśmiała się. - Emma jest... Nieprzystępna - mruknęła. - Ale załatwiła mi zmianę trybu studiów - wzruszyła ramionami. - Nie będę jej oceniać, póki nie da mi ku temu powodu - dodała. - Jak tam przebudzenie? Słyszałam, że Yogi spędził tam prawie cały czas... Ja i Bella musimy spać - mruknęła kręcąc nosem.
- Yogi? Znaczy Jason? - zgadywała. - Nawet mi o nim nie przypominaj, ten koleś ma już u mnie bardzo grubą kartotekę "podpadania". Jest całkiem... fajny i miły na swój sposób, ale częściej mnie drażni niż bawi. A ty co o nim myślisz?
- Jest dziwny. Zupełnie nie rozumiem o co mu chodzi. Bella też - mruknęła. - Mówi bardzo dziwnym językiem. Tych słów nie ma w słownikach - dodała. - Dokąd ty właściwie teraz idziesz? - bąknęła nagle zdezorientowana. Znów straciła orientację w tym budynku...
- Erik kazał mi iść po pewnego mutanta, który nigdy nie wyłazi z pokoju - odpowiedziała. - Zasugerował mi, że może w ogóle nie otworzyć i żebym wykorzystała moje moce, by wejść do niego. Może być wesoło - dodała z uśmiechem. - Kiedyś ci mówiłam, że żadne zamknięte drzwi nie są dla mnie przeszkodą, nie? Jak chcesz to chodź ze mną, zobaczysz Jess w akcji.
-To co on je? - bąknęła Ike. - Zresztą siedzenie w jednym miejscu przez całe dnie musi być straszliwie nudne - mruknęła. - Wolę już Szkocję i jej dziwną roślinność niż zamknięcie w pokoju na więcej jak 3 dni - podsumowała Indianka. - Chcesz wyłamać te drzwi? - spytała po chwili, patrząc na Jess.
- Wyłamać? Nie, to dobre dla Remy'ego, ja jestem bardziej subtelna, choć nie ukrywam, iż przeszło mi to przez myśl - zaśmiała się mutantka. - Mam zamiar wlecieć mu do pokoju, wystarczy mi mała szparka, ot choćby dziurka od klucza, żeby się gdzieś dostać. Dym wciśnie się wszędzie, Ike - dodała, puszczając koleżance oczko.
Ike nie mogła się nie uśmiechnąć
- Nie znam się na takich metodach - zaśmiała się. - Zresztą pewnie miałabym spotkanie z Emmą za wyrwanie drzwi z zawiasów - mruknęła.
- Ja się z nią spotykam regularnie, normalnie jak co drugi dzień nie ląduję u niej na dywaniku, to jestem chora - zaśmiała się Jessica. - Wylądować na dywaniku to znaczy iść na taką poważną rozmowę, gdy coś się zrobi źle - wyjaśniła od razu. - Ale to tylko w relacjach uczeń-nauczyciel, pracownik-szef.
Ike pokiwała głową z uśmiechem. Lubiła rozmawiać z Jess, bo nie musiała nigdy o nic pytać. Jessica uprzedzała wszystkie jej pytania krótkim i rzeczowym objaśnieniem nowego zwrotu, zanim Ike zdążyła się zmieszać. Gdy dotarły pod drzwi Ike odruchowo wciągnęła powietrze nosem. Ktoś rzeczywiście tam był. Indianka wciąż nie wierzyła, że ten chłopak, kimkolwiek jest, spędza tam sam całe dnie. Ciekawa była co zrobi Jess…

Bella podskoczyła z przestrachu
- Och! Wybacz mi, nie wiedziałam, że także tu jesteś - uśmiechnęła się przepraszająco - Tak? A o czym śnisz? Ta teoria ma jedną podstawowa zaletę. Zawsze według niej wychodzę na osobę, która ma najciekawszą osobowość, bo ja sny mam rzadko i tylko dźwiękowe. W dodatku w 9 na 10 przypadków okazuje się, że to wcale nie sen, tylko obudziłam się przed dźwiękiem budzika, bo powiedzmy, że leciał samolot, szczekał pies albo coś w tym rodzaju.
Nie myli się wcale ten,
Kto me dni nazywa snem;
Zacytowała.
- Edgar Allan Poe, amerykański poeta - dodała tonem usprawiedliwienia. - Mój brat często mi go czytywał. Dziwnie się czuję. Do tej pory nawet nie wolno mi było wychodzić z domu... Chyba, że do ogrodu... Ta wycieczka do Szkocji... To była moja pierwsza w życiu eskapada. Chyba rodzice mieli rację, gdy nie pozwalali mi wychodzić - westchnęła ciężko. - Teraz nawet trudno mi podjąć bez nich decyzję, co do swego dalszego losu.
- Moment - zaśmiała się Ike. - Wpierw powiedz co znaczy słowo es-ka-pa-da - wydukała dziewczyna i zaśmiała się ponownie.
- Według mojej matki to wyprawa do lasu, gdzie zje cię wściekły nosorożec albo inny miś panda. Według mojego brata - wycieczka.
- Nosorożce są roślinożerne - uśmiechnęła się dziewczyna. - Pandy także, chociaż oba te gatunki mogą zrobić człowiekowi krzywdę - dodała. - Wracając do moich snów... Nie wszystkie pamiętam, ale czasem śni mi się, że lecę gdzieś bardzo wysoko, albo pędzę przez step. Innym razem śni mi się morska głębia. Czasem śnią mi się znacznie mniej przyjemne rzeczy - Ike się zacięła. Te sny pamiętała aż nadto dobrze. Wolała jednak o nich nie rozmawiać na głos. Pewnym sprawom lepiej pozwolić spoczywać w odmętach... - Może najwyższy czas byś wzięła sprawy w swoje ręce? - spytała Ike, niemal dosłownie powtarzając słowa swojej babci. Mimowolnie się uśmiechnęła ciesząc się, że nauki babci nie poszły w las.
- Step? Jak wygląda step? Albo nie, nie mów. Nie zrozumiem - wyczula zmianę w glosie dziewczyny i uśmiechnęła się pokrzepiająco - Całe szczęście żadne sny nie są w stanie nas tak naprawdę skrzywdzić. No... Chociaż... – zachichotała. - Jak zupełnie nie panowałam nad swoja mocą... Często byłam w snach mojego brata. To mogło mnie zabić... Gdy się budził. Już nie pamiętam czego one dotyczyły. Obrazy, które kradnę zdrowym zamazują się w mojej pamięci i znikają. Ale pamiętam, że strasznie się tego wstydził i był okropnie wściekły. Wtedy albo się bardzo szybko biegało po domu, albo się obrywało od oburzonego Edwarda. Ale w innym wypadku sny raczej nie szkodzą.
- Sny mogą zaszkodzić. Ale robią to naprawdę bardzo rzadko. Czasem zyskuje się dzięki nim mądrość. A czasem są po prostu sposobem na uwolnienie czegoś strasznego - powiedziała zamyślona Ike. - Wybacz, to nie czas i miejsce - powiedziała. - Skoro możesz odwiedzać sny, to czy potrafisz patrzeć oczami innych ludzi? – spytała ciekawie Indianka.
- Potrafię – przytaknęła Bella. - Ale to kradzież. Tak mi sie wydaje. Każdy z ludzi widzi troszkę inaczej. Ty, patrząc na cudze dziecko widzisz po prostu dziecko, zwyczajnego chłopca czy dziewczynkę, a jego matka widzi w nim swój największy, najpiękniejszy skarb. To samo dziecko oglądane oczami obcego i oczami zakochanej matki... Wygląda dla mnie inaczej. Rozumiesz? Chyba trochę zaplątałam - zmieszała się. - I jeszcze jedno. Gdy już zacznę patrzeć to nie mogę się powstrzymać. Rozglądam się, patrzę, chłonę widoki, o których i tak zapomnę, ale one są piękne. Cały ten świat jest taki piękny... Nie mogę się tym nasycić. To uzależnia. A powrót... Powrót boli. Im dłużej patrzę na świat czyimiś oczami, tym bardziej. Czuję się nie tak, jakbym nigdy nie miała oczu, a tak, jakby ktoś mi je przed chwilą wyłupił. Jest ta chwila, krótka, ale straszna, w której czuję się bezbronna. Zawsze potem jestem smutna. Nie daje mi to nic dobrego na dłuższy czas.
- Wiem, że ludzie, którzy nie widzą często zastępują wzrok innymi zmysłami. W naszej osadzie był chłopak, który nie widział od urodzenia. Gdy się na niego patrzyło i się tego nie wiedziało ciężko było zgadnąć. Miał tak dobry słuch i dotyk, że prawie nie ustępował innym w wielu zajęciach, a w niektórych był lepszy - powiedziała Indianka. - Ty pewnie też postrzegasz więcej przy pomocy innych zmysłów. Natura nie lubi pustki. Jak komuś coś odbiera, daje mu coś w zamian - powiedziała poważnie Ike.
- Zaręczam ci, że jakbym nie nosiła opaski, to byś też nie poznała się na moim kalectwie. Ale ja mam... złe oczy... - wymówiła to co prawda z obrzydzeniem, ale tak jakby mówiła wyuczona kwestie. - Co nie zmienia faktu, że moje największe marzenie, zrozumienie kolorów, jest poza moim zasięgiem. Widziałam je u innych, ale co z tego? Zapominam, nie rozumiem... Dlaczego pachniałaś rybą, tam w oceanie? Szłam twoim tropem, był... Inny - zmieniła temat, lekko przygaszonym tonem.
- Pamiętaj jedną rzecz. Człowiek nie rodzi się kaleką. Pomijam oczywiście najpoważniejsze przypadki... Najczęściej człowiek sam z siebie robi kalekę - dodała. Kolejne pytanie Belli ją zdumiało - Rybą? Był ze mną Sammy. On wygląda trochę jak połączenie człowieka i ryby - bąknęła. Nie skojarzyła tego ze swoimi zdolnościami. W końcu sama nie była w stanie postrzegać inaczej swojego zapachu, gdy pożyczała zwierzęce zdolności.
- Kaleka jak kaleka, nic strasznego. Mutant sam w sobie też nie, moim zdaniem, ale połączenie tego to już pewien kłopot. Zdarza mi się mieć problemy... Nie wiem kiedy ludzie tylko o czymś myślą, a kiedy o czymś mówią... W dodatku jest jeszcze ta druga mutacja. A z tego co wiem od rodziny o moich oczach to także i trzecia. I już trzeba uważać na wszystko... Sammy? Brzmi uroczo - uśmiechnęła się zupełnie szczerze - To pewnie był on w takim razie. Jak ci się podoba miasto?
- Czekaj, czekaj... Nie nadążam - bąknęła Ike. - Możesz to powiedzieć wolniej i mi nieco wyjaśnić? - bąknęła. - Jest wiele rzeczy, których nie rozumiem, a które dla Nowojorczyków wydają się być normalne. Zresztą z tego co się orientuje to nie tylko dla nich – powiedziała nieco skonsternowana Ike.
- Coś powiedziałam źle? - zaniepokoiła się Bella. - Mówię po prostu, że ktoś taki jak ja, wraz ze swoim brakiem wzroku musi uważać na wszystko, żeby nikogo nie skrzywdzić. Albo żeby nie zostać zatłuczonym w ciemnej ulicy... A co do tego... Pewnie się przyzwyczaisz, choć nie wiem, czy jest w tym coś dobrego.
- Nie, nie. Nic nie powiedziałaś źle. A w każdym razie ja o niczym takim nie wiem - powiedziała Indianka. - Mi chodzi o to, że nie rozumiem o co chodzi z tymi mutacjami. Wiem co to mutacja, ale... Dlaczego mówisz o sobie jakbyś była kimś niebezpiecznym dla siebie i otoczenia? - bąknęła.
Niewidoma mutantka zakłopotała się wyraźnie - Ja... Nie chciałam cie wystraszyć... Ja... Powinnam odpocząć - wstała i szybkim gestem poprawiła sukienkę. Strzęp materiału został jej w ręce, poczuła fale gorąca uderzającą jej na twarz - Tak, zdecydowanie powinnam... - wyszła pospiesznie, nerwowo postukując laska.
Ike się mocno zdziwiła. Powiedziała coś nie tak? Biali ludzie byli doprawdy zdumiewający... I nieprzewidywalni... Tknięta nagłym impulsem Ike ruszyła za Bellą. Zadziałała instynktownie.
- Poczekaj... - bąknęła chwytając Bellę delikatnie za ramię. - Nie miałam nic złego na myśli... - bąknęła wyraźnie zmieszana.
Czując dotyk dłoni na swoim ramieniu Bella zatrzymała się nagle. Zawsze chodziła wyprostowana, ale teraz miało się wrażenie, że zaraz pęknie jej ten kij, co go ma zamiast kręgosłupa. Wszystkie mięśnie napięły się boleśnie. Ike chyba naprawdę była zaniepokojona. Bella odetchnęła głęboko.
- Nie, nie, oczywiście, że nie... To ja... Nie chciałam cię wystraszyć. Tata zawsze mi mówił, że będą się mnie bać, jeśli się dowiedzą. I że to będzie złe, żeby tego unikać. Nie zrobiłam nikomu krzywdy, nikt żywy nie ucierpiał... - dodała cicho - Tata bardzo się o to starał. Zawsze. Nie chcę by ktoś się mnie bał - powiedziała łagodnie.
- Nie boję się przecież - Ike uśmiechnęła się delikatnie. Odetchnęła z ulgą. - O ile nie jesteś wielką zmutowaną rośliną, która porywa ludzi pod ziemię - zażartowała. - No bo czego niby mam się bać? Tyle samo powodów masz ty by się bać mnie - mruknęła.
- No nie wiem... – Bella się rozluźniła. - To ja mogę obedrzeć twoje sny z prywatności. Chodzić sobie po twoim umyśle jak badacz, gdy śpisz i robić notatki, a potem dzielić się wnioskami z ogółem, prawda? A ty... Pewnie możesz mnie tylko zjeść - serce nadal bilo jej nienaturalnie wręcz szybko i głośno, ale chyba kryzys został zażegnany. - A co do roślin. Chyba ich nienawidzę. Przynajmniej w tej chwili.
- No i widzisz... Jesteśmy w równie złej sytuacji - uśmiechnęła się Ike. - Zresztą po co miałabyś to robić? - zaśmiała się. - Komu by się chciało notować każdy cudzy sen. A ja nie mam w zwyczaju zjadać ludzi. Jeszcze - bąknęła i znów się zaśmiała. Ike odchrząknęła zmieszana.
- Wybacz, nie każdy lubi takie żarty - powiedziała. Przytknęła swoją dłoń do klatki piersiowej Belli nieco poniżej lewego obojczyka. - Chcesz melisy? - spytała. - Może mają tu takie zioła - dodała przypominając sobie, że chwilowo nie ma dostępu do swoich ziół.
- Nie, dziękuję. Po tych wszystkich przeżyciach i naparach uspokajających, na pewno bym zasnęła. A muszę jeszcze wymyślić dobre wyjaśnienie dla rodziców i brata. Dlaczego zniknęłam tak nagle z Europy i co tu robię. Wersja z gadającą rośliną-mordercą odpada. Wracajmy do Jessiki. Myślę, że zostawianie jej tylko z takim gadułą jak Jason jest moralnie naganne.
- Dlaczego odpada? Przecież sama mówisz, że jesteś mutantką... To nie powinno ich zdziwić - mruknęła. Nie sprzeczała się w sprawie melisy. Gdy wróciły do Jess nawet nie zauważyła, że Jason się zmył... Nie zauważyły też zajęte rozmową, gdy do nich zajrzał.
Dziewczyny gadały jeszcze długie godziny nim w końcu musiały już koniecznie iść spać… Przez kilka następnych dni wspólnie zwiedzały Instytut co jakiś czas zaglądając do Jess. Ike pozałatwiała swoje sprawy związane ze zmianą trybu studiowania oraz z przekazaniem babci informacji. Stara Indianka nie zgłaszała żadnych sprzeciwów. W końcu jej wnuczka była już osobą dorosłą…
Przeprowadzka była szybka. Ike nie miała wielu rzeczy, więc nikt się nie nadźwigał. Emma pokazała Ike i Belli ich nowe miejsce zamieszkania. White Queen nie zrobiła najlepszego wrażenia, ale też chyba wcale nie miała takiego zamiaru. Indianka dawno już stwierdziła, że każdy ma swoje własne powody do trzymania się na uboczu… W ten czy inny sposób. Emma pewnie nie była wyjątkiem…
Ike szła właśnie korytarzem. Miała całkiem sporo do przemyślenia... Wciąż poruszała się po Instytucie przy użyciu zwierzęcych zmysłów jako przewodnika. Za dużo było tu korytarzy by je wszystkie spamiętać po trzech zaledwie dniach. Nagle zawróciło ją w miejscu, gdy poczuła znajomych zapach. Wróciła się kawałek. Nie pomyliła się... Te plecy mogły należeć tylko do jednej osoby...
- Shekon Jess - rzuciła wesoło, zarzucając jej ręce na szyję. - Raz ci to już mówiłam, ale się powtórzę... Źle ci w czarnym - dodała krytycznie.
- Eee... - bąknęła mutantka. - Weź się tak nie zakradaj - skarciła koleżankę, uśmiechając się lekko. - Nie zależy mi na tym, żeby dobrze wyglądać, a wręcz przeciwnie.
Przez chwilę szły obok siebie, w końcu Jessica odezwała się znowu.
- I jak ci się tutaj podoba? Zostajesz z nami? A ta nowa dziewczyna?
- O ile nic mnie tu nie zje, to raczej zostanę - powiedziała Ike. - Emma Frost, White Queen, już nam pokazała nasze pokoje - powiedziała. Zamyśliła się na chwilę - Teraz mieszkamy w jednym dużym domu - puściła do Jess oko rozbawiona. - Udało mi się nawet w czasie przeprowadzki znaleźć to - pokazała swoje jaskrawopomarańczowe lenonki, które właśnie opuściła na oczy.

- I to mówi osoba, która nosi się na czarno - zaśmiała się. - Emma jest... Nieprzystępna - mruknęła. - Ale załatwiła mi zmianę trybu studiów - wzruszyła ramionami. - Nie będę jej oceniać, póki nie da mi ku temu powodu - dodała. - Jak tam przebudzenie? Słyszałam, że Yogi spędził tam prawie cały czas... Ja i Bella musimy spać - mruknęła kręcąc nosem.
- Yogi? Znaczy Jason? - zgadywała. - Nawet mi o nim nie przypominaj, ten koleś ma już u mnie bardzo grubą kartotekę "podpadania". Jest całkiem... fajny i miły na swój sposób, ale częściej mnie drażni niż bawi. A ty co o nim myślisz?
- Jest dziwny. Zupełnie nie rozumiem o co mu chodzi. Bella też - mruknęła. - Mówi bardzo dziwnym językiem. Tych słów nie ma w słownikach - dodała. - Dokąd ty właściwie teraz idziesz? - bąknęła nagle zdezorientowana. Znów straciła orientację w tym budynku...
- Erik kazał mi iść po pewnego mutanta, który nigdy nie wyłazi z pokoju - odpowiedziała. - Zasugerował mi, że może w ogóle nie otworzyć i żebym wykorzystała moje moce, by wejść do niego. Może być wesoło - dodała z uśmiechem. - Kiedyś ci mówiłam, że żadne zamknięte drzwi nie są dla mnie przeszkodą, nie? Jak chcesz to chodź ze mną, zobaczysz Jess w akcji.
-To co on je? - bąknęła Ike. - Zresztą siedzenie w jednym miejscu przez całe dnie musi być straszliwie nudne - mruknęła. - Wolę już Szkocję i jej dziwną roślinność niż zamknięcie w pokoju na więcej jak 3 dni - podsumowała Indianka. - Chcesz wyłamać te drzwi? - spytała po chwili, patrząc na Jess.
- Wyłamać? Nie, to dobre dla Remy'ego, ja jestem bardziej subtelna, choć nie ukrywam, iż przeszło mi to przez myśl - zaśmiała się mutantka. - Mam zamiar wlecieć mu do pokoju, wystarczy mi mała szparka, ot choćby dziurka od klucza, żeby się gdzieś dostać. Dym wciśnie się wszędzie, Ike - dodała, puszczając koleżance oczko.
Ike nie mogła się nie uśmiechnąć
- Nie znam się na takich metodach - zaśmiała się. - Zresztą pewnie miałabym spotkanie z Emmą za wyrwanie drzwi z zawiasów - mruknęła.
- Ja się z nią spotykam regularnie, normalnie jak co drugi dzień nie ląduję u niej na dywaniku, to jestem chora - zaśmiała się Jessica. - Wylądować na dywaniku to znaczy iść na taką poważną rozmowę, gdy coś się zrobi źle - wyjaśniła od razu. - Ale to tylko w relacjach uczeń-nauczyciel, pracownik-szef.
Ike pokiwała głową z uśmiechem. Lubiła rozmawiać z Jess, bo nie musiała nigdy o nic pytać. Jessica uprzedzała wszystkie jej pytania krótkim i rzeczowym objaśnieniem nowego zwrotu, zanim Ike zdążyła się zmieszać. Gdy dotarły pod drzwi Ike odruchowo wciągnęła powietrze nosem. Ktoś rzeczywiście tam był. Indianka wciąż nie wierzyła, że ten chłopak, kimkolwiek jest, spędza tam sam całe dnie. Ciekawa była co zrobi Jess…

-
- Mat
- Posty: 559
- Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
- Numer GG: 19487109
- Lokalizacja: Łódź
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Jason
Rozmowy jakie przeprowadził ostatnimi dniami z dziewczynami po raz kolejny pokazały, że po prostu uwielbia się dobrze bawić kosztem nerwów innych. Nie inaczej było również z Jess, z którą „miło” pokonwersowali na różne tematy, gdy ta się już obudziła, a po wyjściu z ambulatorium rozdzielili się. Na odchodne Jason przystawił jeszcze dłoń do ucha w geście słuchawki telefonu i rzucił do odchodzącej Shadow „zadzwoń, kotku”. Puścił jej oczko i roześmiał się gromko idąc w swoją stronę. Słyszał jeszcze jakieś obelgi pod swoim adresem wypadające z ust rozgorączkowanej Jess, ale nie zwracał już na to uwagi.
Postanowił wyjść na świeże powietrze, by pomyśleć o kilku sprawach. Po pierwsze, spóźniał się z bitem dla MC Flea i z produkcją dla jakiejś cnotliwej piosenkarki R’nB. Wiedział, że terminy go gonią, ale ostatnio jakoś zajęty był czymś zupełnie innym. Bycie X-Man aż tak mu się podobało, że przypomniał sobie nawet szkołę średnią, gdzie odstawiał różne podobne numery z dziewczynami. Tyle, że tamte były nim zainteresowane, a nowe koleżanki… cóż, jakoś chyba nie bardzo. No ale nie przejmował się tym, z czasem uda mu się podbić ich pluszowe serduszka.
Z takimi myślami kroczył ogrodowymi alejkami, dochodząc w końcu do fontanny. Co najdziwniejsze, na jej brzegu siedziała ładna, hojnie obdarowana przez naturę kobieta o niebieskiej skórze. Ghetto zatrzymał się przy niej i zaczęli rozmawiać. Wcześniej jej tutaj nie spotkał, ale to nie było najważniejsze… Działała na niego tak, że z chęcią by ją wziął na ostro tu i teraz.
- Może usiądziesz przy mnie i dotrzymasz mi towarzystwa, przystojniaku? – jedno ramiączko od jej stanika zsunęło się na ramię dziewczyny.
Jasonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Usiadł obok niej, zupełnie nie przejmując się dyskrecją i gapił się jak zahipnotyzowany w jej piersi.
- Eee… długo tu będziesz, Josette? – zapytał. – W sensie w Instytucie.
- Dopóki nie odbudują mojego domu w Genoshy, a to może trochę potrwać.
- Dziwnie na mnie… działasz, wiesz? – wypalił. – Po prostu cały czas myślę o jednym… jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
- Rozumiem. – uśmiechnęła się dziewczyna. – Nazywają mnie Empath, zgadnij dlaczego? – puściła mu oczko.
- No tak, to tłumaczy wszystko. Ale chyba nie wykorzystujesz teraz swoich mocy na mnie?
- Nie, sam się nakręcasz na mnie, czuję to. – uśmiechnęła się szeroko.
- Fakt. – odparł Jason patrząc jej w oczy, co zdarzyło się pierwszy raz odkąd ją spotkał. – A masz coś przeciwko temu? Trudno nie nakręcać się na tak atrakcyjnej kobiecie jak ty.
- Nie mam nic przeciwko, nawet mi to schlebia. – chwyciła dłoń Jasona i położyła na swoim brzuchu.
- Wiesz, mam pokój w męskiej części dormitorium. Możemy mieć tam trochę prywatności. – zbliżył się do niej.
- A nie podoba ci się tutaj i teraz? – zapytała głaszcząc go po twarzy. Jego zmysły wariowały, czuł się jak dzik w okresie rui.
- Jasne, może być gdziekolwiek, byle z tobą… - nie wiedział, co się z nim dzieje, nigdy wcześniej żadna kobieta aż tak na niego nie działała. Może jednak uwodziła go z pomocą swoich mocy? Szczerze miał to gdzieś, liczyło się, że zapowiadał się wspaniały wieczór.
Rozmowy jakie przeprowadził ostatnimi dniami z dziewczynami po raz kolejny pokazały, że po prostu uwielbia się dobrze bawić kosztem nerwów innych. Nie inaczej było również z Jess, z którą „miło” pokonwersowali na różne tematy, gdy ta się już obudziła, a po wyjściu z ambulatorium rozdzielili się. Na odchodne Jason przystawił jeszcze dłoń do ucha w geście słuchawki telefonu i rzucił do odchodzącej Shadow „zadzwoń, kotku”. Puścił jej oczko i roześmiał się gromko idąc w swoją stronę. Słyszał jeszcze jakieś obelgi pod swoim adresem wypadające z ust rozgorączkowanej Jess, ale nie zwracał już na to uwagi.
Postanowił wyjść na świeże powietrze, by pomyśleć o kilku sprawach. Po pierwsze, spóźniał się z bitem dla MC Flea i z produkcją dla jakiejś cnotliwej piosenkarki R’nB. Wiedział, że terminy go gonią, ale ostatnio jakoś zajęty był czymś zupełnie innym. Bycie X-Man aż tak mu się podobało, że przypomniał sobie nawet szkołę średnią, gdzie odstawiał różne podobne numery z dziewczynami. Tyle, że tamte były nim zainteresowane, a nowe koleżanki… cóż, jakoś chyba nie bardzo. No ale nie przejmował się tym, z czasem uda mu się podbić ich pluszowe serduszka.
Z takimi myślami kroczył ogrodowymi alejkami, dochodząc w końcu do fontanny. Co najdziwniejsze, na jej brzegu siedziała ładna, hojnie obdarowana przez naturę kobieta o niebieskiej skórze. Ghetto zatrzymał się przy niej i zaczęli rozmawiać. Wcześniej jej tutaj nie spotkał, ale to nie było najważniejsze… Działała na niego tak, że z chęcią by ją wziął na ostro tu i teraz.
- Może usiądziesz przy mnie i dotrzymasz mi towarzystwa, przystojniaku? – jedno ramiączko od jej stanika zsunęło się na ramię dziewczyny.
Jasonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Usiadł obok niej, zupełnie nie przejmując się dyskrecją i gapił się jak zahipnotyzowany w jej piersi.
- Eee… długo tu będziesz, Josette? – zapytał. – W sensie w Instytucie.
- Dopóki nie odbudują mojego domu w Genoshy, a to może trochę potrwać.
- Dziwnie na mnie… działasz, wiesz? – wypalił. – Po prostu cały czas myślę o jednym… jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
- Rozumiem. – uśmiechnęła się dziewczyna. – Nazywają mnie Empath, zgadnij dlaczego? – puściła mu oczko.
- No tak, to tłumaczy wszystko. Ale chyba nie wykorzystujesz teraz swoich mocy na mnie?
- Nie, sam się nakręcasz na mnie, czuję to. – uśmiechnęła się szeroko.
- Fakt. – odparł Jason patrząc jej w oczy, co zdarzyło się pierwszy raz odkąd ją spotkał. – A masz coś przeciwko temu? Trudno nie nakręcać się na tak atrakcyjnej kobiecie jak ty.
- Nie mam nic przeciwko, nawet mi to schlebia. – chwyciła dłoń Jasona i położyła na swoim brzuchu.
- Wiesz, mam pokój w męskiej części dormitorium. Możemy mieć tam trochę prywatności. – zbliżył się do niej.
- A nie podoba ci się tutaj i teraz? – zapytała głaszcząc go po twarzy. Jego zmysły wariowały, czuł się jak dzik w okresie rui.
- Jasne, może być gdziekolwiek, byle z tobą… - nie wiedział, co się z nim dzieje, nigdy wcześniej żadna kobieta aż tak na niego nie działała. Może jednak uwodziła go z pomocą swoich mocy? Szczerze miał to gdzieś, liczyło się, że zapowiadał się wspaniały wieczór.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Grim
Przez tych parę dni większość wolnego czasu poświęcał na dodatkowe treningi z bronią - już kiedyś zdarzało mu się wprawdzie walczyć nożami, a nawet szablami, mieczem i inną, bardziej dziwną i skomplikowaną bronią, ale niewiele, zdecydowaną większość swojego czasu poświęcając ćwiczeniu walki rękami i nogami. Niekiedy 'spacerował' po Instytucie, biegając po ścianach, skacząc okien i generalnie wykonując różne akrobacje, żeby nie wypaść z wprawy; przy okazji rozglądał się uważnie, choć ten szczegół w jego zachowaniu miał szansę zauważyć tylko ktoś, kto go znał.
Najwyraźniej jednak nie wypatrzył tego, co go interesowało, do czasu kiedy Bishop rzucił mu kluczyki i wysłał na lotnisko wraz z Peterem i Alastairem. Tego ostatniego Chang kojarzył z widzenia, ale słabo, co oznaczało że albo przybył tu niedawno, albo rzadko pokazywał się w miejscach ogólnodostępnych.
Bez słowa ruszył do samochodu, otworzył go i zajął miejsce kierowcy. Przed ruszeniem szybkim rzutem oka sprawdził jeszcze, czy wszyscy na pewno zapięli pasy i ruszył, uświadamiając sobie że przez misję w Szkocji zapomniał na jaki pomysł wpadł w kwestii rozwiązania problemu zająca, wilka i lasu.
Włączył radio, w którym nadawali jakieś bzdurne wiadomości, mając przeczucie że i tak za wiele nie posłucha - Peter nie był może takim gadułą jak Jason, ale według standartów Grima i tak mówił całkiem sporo. Prowadził spokojnie i zawsze zgodnie z przepisami, przez większość drogi milcząc, chyba że ktoś próbowałby go zagadnąć...
...Choć prawdę mówiąc na ogół milczał nawet wtedy.
Przez tych parę dni większość wolnego czasu poświęcał na dodatkowe treningi z bronią - już kiedyś zdarzało mu się wprawdzie walczyć nożami, a nawet szablami, mieczem i inną, bardziej dziwną i skomplikowaną bronią, ale niewiele, zdecydowaną większość swojego czasu poświęcając ćwiczeniu walki rękami i nogami. Niekiedy 'spacerował' po Instytucie, biegając po ścianach, skacząc okien i generalnie wykonując różne akrobacje, żeby nie wypaść z wprawy; przy okazji rozglądał się uważnie, choć ten szczegół w jego zachowaniu miał szansę zauważyć tylko ktoś, kto go znał.
Najwyraźniej jednak nie wypatrzył tego, co go interesowało, do czasu kiedy Bishop rzucił mu kluczyki i wysłał na lotnisko wraz z Peterem i Alastairem. Tego ostatniego Chang kojarzył z widzenia, ale słabo, co oznaczało że albo przybył tu niedawno, albo rzadko pokazywał się w miejscach ogólnodostępnych.
Bez słowa ruszył do samochodu, otworzył go i zajął miejsce kierowcy. Przed ruszeniem szybkim rzutem oka sprawdził jeszcze, czy wszyscy na pewno zapięli pasy i ruszył, uświadamiając sobie że przez misję w Szkocji zapomniał na jaki pomysł wpadł w kwestii rozwiązania problemu zająca, wilka i lasu.
Włączył radio, w którym nadawali jakieś bzdurne wiadomości, mając przeczucie że i tak za wiele nie posłucha - Peter nie był może takim gadułą jak Jason, ale według standartów Grima i tak mówił całkiem sporo. Prowadził spokojnie i zawsze zgodnie z przepisami, przez większość drogi milcząc, chyba że ktoś próbowałby go zagadnąć...
...Choć prawdę mówiąc na ogół milczał nawet wtedy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Chang, Alastair
W ostatnich dniach wiele się dla Alastaira zmieniło, czego kulminacją była niedawna rozmowa z panem Lensherrem. Co prawda zmiany nie były odczuwalne w skali życiowej zmiany, ale póki co miał pomagać grupie trzeciej. Tak teraz Bishop skierował go do pomocy Changowi Lin i Peterowi, jak przedstawił nieco tylko młodszych uczniów instytutu. Alastair zamierzał wykazać się jak tylko to możliwe (w zakresie tak zwyczajnego zadania jak odebranie kogoś z lotniska) i może dowiedzieć czegoś o kierowcy i jego koledze.
Kilka minut po tym jak pojazd ruszył i zjechał na drogę, młodzieniec przeciwsłoneczne, lustrując dokładnie pełnym ciekawości, acz życzliwym spojrzeniem Petera Harbor i Changa siedzących z przodu, głównie za pomocą lusterka.
- Wedle pogłosek, wracacie właśnie z mojego ojczystego kraju. - stwierdził, przerywając krótkie milczenie z charakterystycznym akcentem potwierdzającym, poza nazwiskiem, jego narodowość. - Jak znajdujecie gościnną Szkocję, panowie? - zapytał z uśmiechem.
Grim zerknął najpierw na Petera, licząc na to że chłopak odpowie i on nie będzie musiał się już odzywać, ale wyglądało na to że telepata jest czymś zajęty. Może próbował się skontaktować z Bellą, a może po prostu spał, ciężko było powiedzieć, więc to na niego spadł obowiązek odpowiedzenia nowemu. Gościnność w końcu była jedną z cech które bardzo silnie wpojono mu w domu rodzinnym.
- To bardzo... Ciekawy kraj. Choć niewiele w nim widzieliśmy, tak naprawdę.
- Szkoda. Jest naprawdę piękna, choć większości wydaje się niezbyt spektakularna czy... egzotyczna. - skomentował, uśmiechając się do własnych wspomnień. - Pan Lucas przekazał mi wasze imiona... ty musisz być Changiem, prawda? A to jest zapewne Peter? Wybacz tyle pytań, niemal przechodzących w słowotok, przyjacielu, ale pan Lensherr dosłownie przed momentem zdecydował się przydzielić mnie wam do pomocy...
- Tak, ja jestem Chang. - odparł chłopak, uznając że dodawanie że jego przysypiający towarzysz jest Peterem nie jest już konieczne. - Rozumiem. - dodał jeszcze, odpowiadając na przeprosiny towarzysza. Po chwili zreflektował się, że wypadałoby podtrzymywać jakoś konwersację, więc spytał -Nie wiesz dlaczego wysłano nas aż trzech?
- No cóż, dziwne by było gdyby spodziewali się kłopotów. - chłopak roześmiał się. - Przyznam, że to doprawdy zagwozdka, może chodzić o wszystko od noszenia dużej liczby bagaży, co sugerowałby także wóz, aż do zwykłej... przezorności lub nadtroskliwości pana Lensherra.
Kierujący kiwnął głową.
- Albo praktykę działania w grupie.[/i] - dodał jeszcze swój pomysł.
- To prawda, może chodzi także tylko o zapoznanie... Choć na razie to ty zdajesz się dźwigać na barkach cały ciężar odpowiedzialności.
- Być może na miejscu Peter ożywi się bardziej - Grim wzruszył ramionami, rozglądając się na skrzyżowaniu.
Alastair uśmiechnął się jeszcze szerzej wobec odpowiedzi, która mimo wszystko w jego odczuciu była trafna i subtelnie dowcipna mimo uzewnętrznianej ponurości Grima. Wyglądało na to, że jego imię kodowe lub wręcz przezwisko pasowało... ale nie dawało pełnego obrazu jego młodszego rozmówcy.
- Długo już jesteś w instytucie? - zmienił temat nie chcąc mimo wszystko zejść na tor nieprzychylnego omawiania zachowań najwidoczniej nieobecnego umysłem Petera.
- Od początku. To jest, pół roku. - odpowiedział chińczyk, przyspieszając na szerokiej drodze, ale cały czas uważając, żeby nie przekroczyć prędkości.
- Zupełnie inne życie, prawda? Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do... zmian. - odparł, wyczuwając, że jego rozmówca pewnie prowadzi pojazd i póki co, mimo braku przejawów nadzwyczajnego entuzjazmu, nie okazuje znużenia rozmową. Schował okulary do futerału i rozejrzał się po otoczeniu. - Nagle, jednego dnia zmieniło się wszystko... widziane codziennie twarze, zajęcia, krajobraz, miasto, sposób życia...
- W zasadzie, to dla mnie zmieniło się niewiele. Uczyłem się i trenowałem, a teraz uczę się i trenuję. Choć w zasadzie jeśli można się spodziewać kolejnych akcji podobnych do tej w Szkocji, uznam że rzeczywiście stało się... Ciekawiej. - zamilkł na chwilę. - Ale rzeczywiście, tło się zmieniło. To znaczy, krajobraz, budynki, twarze. Ale to co najważniejsze pozostało bez zmian.
- Rozumiem. Rzeczywiście, nie wiem wiele o Twej kulturze, a kultura ma przecież największy wpływ i... nie przeszkadza ci w żaden sposób rozmowa podczas prowadzenia, prawda? - zapytał, nagle zdając sobie sprawę że w zasadzie ktoś może być po prostu zbyt kulturalny by przerwać rozmowę, która rozprasza.
- Kultura, tak, zapewne ma na to pewien wpływ. Może to też fakt, że jednak od zawsze mieszkałem w Stanach, to znaczy od kiedy pamiętam. Ty jednak przeniosłeś się tu z Europy. Nie, rozmowa podczas prowadzenia mi nie przeszkadza - dodał jeszcze - w zasadzie i tak niedaleko już do lotniska, ale póki co, możemy spokojnie rozmawiać.
- Tak, w Stanach żyje się całkiem inaczej. Nie mówię, że gorzej, ale mam wrażenie, że ludzie tutaj przywiązują mniejszą wagę do tego co robią i kim są. To też skłania do refleksji na temat tego, kim my jesteśmy.
- Ludzie przywiązują tu bowiem wagę głównie do kupowania. - Grim wzruszył ramionami. Nie był może socjologiem, ale pewne rzeczy wręcz rzucały się w oczy zupełnie same.
- Szalenie trafne spostrzeżenie. - skinął głową. - Zwłaszcza, że możemy mieć tylko ufność, że nie będzie to dotyczyć w przyszłości i nas.
Jazda mijała im nieco szybciej, gdy zajęli się niezobowiązującą rozmową na różne, nieco poważniejsze niż na początku tematy. Alastair od razu praktycznie zaczął cenić sobie zdystansowany punkt widzenia Grima, zwłaszcza zachęcając go do podzielenia się swymi myślami przez pytania. Chang natomiast mógł jedynie stwierdzić, że choć również Alastair był jak na jego przyzwyczajenia nadzwyczaj skory do rozmowy, nie naciskał i unikał nachalności. Tak mijała podróż, i rozmowy ograniczyli dopiero zbliżając się do lotniska, gdy przeszłą na kwestie praktyczne i dokładne ustalenie, z którego miejsca odebrać gości instytutu.
W ostatnich dniach wiele się dla Alastaira zmieniło, czego kulminacją była niedawna rozmowa z panem Lensherrem. Co prawda zmiany nie były odczuwalne w skali życiowej zmiany, ale póki co miał pomagać grupie trzeciej. Tak teraz Bishop skierował go do pomocy Changowi Lin i Peterowi, jak przedstawił nieco tylko młodszych uczniów instytutu. Alastair zamierzał wykazać się jak tylko to możliwe (w zakresie tak zwyczajnego zadania jak odebranie kogoś z lotniska) i może dowiedzieć czegoś o kierowcy i jego koledze.
Kilka minut po tym jak pojazd ruszył i zjechał na drogę, młodzieniec przeciwsłoneczne, lustrując dokładnie pełnym ciekawości, acz życzliwym spojrzeniem Petera Harbor i Changa siedzących z przodu, głównie za pomocą lusterka.
- Wedle pogłosek, wracacie właśnie z mojego ojczystego kraju. - stwierdził, przerywając krótkie milczenie z charakterystycznym akcentem potwierdzającym, poza nazwiskiem, jego narodowość. - Jak znajdujecie gościnną Szkocję, panowie? - zapytał z uśmiechem.
Grim zerknął najpierw na Petera, licząc na to że chłopak odpowie i on nie będzie musiał się już odzywać, ale wyglądało na to że telepata jest czymś zajęty. Może próbował się skontaktować z Bellą, a może po prostu spał, ciężko było powiedzieć, więc to na niego spadł obowiązek odpowiedzenia nowemu. Gościnność w końcu była jedną z cech które bardzo silnie wpojono mu w domu rodzinnym.
- To bardzo... Ciekawy kraj. Choć niewiele w nim widzieliśmy, tak naprawdę.
- Szkoda. Jest naprawdę piękna, choć większości wydaje się niezbyt spektakularna czy... egzotyczna. - skomentował, uśmiechając się do własnych wspomnień. - Pan Lucas przekazał mi wasze imiona... ty musisz być Changiem, prawda? A to jest zapewne Peter? Wybacz tyle pytań, niemal przechodzących w słowotok, przyjacielu, ale pan Lensherr dosłownie przed momentem zdecydował się przydzielić mnie wam do pomocy...
- Tak, ja jestem Chang. - odparł chłopak, uznając że dodawanie że jego przysypiający towarzysz jest Peterem nie jest już konieczne. - Rozumiem. - dodał jeszcze, odpowiadając na przeprosiny towarzysza. Po chwili zreflektował się, że wypadałoby podtrzymywać jakoś konwersację, więc spytał -Nie wiesz dlaczego wysłano nas aż trzech?
- No cóż, dziwne by było gdyby spodziewali się kłopotów. - chłopak roześmiał się. - Przyznam, że to doprawdy zagwozdka, może chodzić o wszystko od noszenia dużej liczby bagaży, co sugerowałby także wóz, aż do zwykłej... przezorności lub nadtroskliwości pana Lensherra.
Kierujący kiwnął głową.
- Albo praktykę działania w grupie.[/i] - dodał jeszcze swój pomysł.
- To prawda, może chodzi także tylko o zapoznanie... Choć na razie to ty zdajesz się dźwigać na barkach cały ciężar odpowiedzialności.
- Być może na miejscu Peter ożywi się bardziej - Grim wzruszył ramionami, rozglądając się na skrzyżowaniu.
Alastair uśmiechnął się jeszcze szerzej wobec odpowiedzi, która mimo wszystko w jego odczuciu była trafna i subtelnie dowcipna mimo uzewnętrznianej ponurości Grima. Wyglądało na to, że jego imię kodowe lub wręcz przezwisko pasowało... ale nie dawało pełnego obrazu jego młodszego rozmówcy.
- Długo już jesteś w instytucie? - zmienił temat nie chcąc mimo wszystko zejść na tor nieprzychylnego omawiania zachowań najwidoczniej nieobecnego umysłem Petera.
- Od początku. To jest, pół roku. - odpowiedział chińczyk, przyspieszając na szerokiej drodze, ale cały czas uważając, żeby nie przekroczyć prędkości.
- Zupełnie inne życie, prawda? Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do... zmian. - odparł, wyczuwając, że jego rozmówca pewnie prowadzi pojazd i póki co, mimo braku przejawów nadzwyczajnego entuzjazmu, nie okazuje znużenia rozmową. Schował okulary do futerału i rozejrzał się po otoczeniu. - Nagle, jednego dnia zmieniło się wszystko... widziane codziennie twarze, zajęcia, krajobraz, miasto, sposób życia...
- W zasadzie, to dla mnie zmieniło się niewiele. Uczyłem się i trenowałem, a teraz uczę się i trenuję. Choć w zasadzie jeśli można się spodziewać kolejnych akcji podobnych do tej w Szkocji, uznam że rzeczywiście stało się... Ciekawiej. - zamilkł na chwilę. - Ale rzeczywiście, tło się zmieniło. To znaczy, krajobraz, budynki, twarze. Ale to co najważniejsze pozostało bez zmian.
- Rozumiem. Rzeczywiście, nie wiem wiele o Twej kulturze, a kultura ma przecież największy wpływ i... nie przeszkadza ci w żaden sposób rozmowa podczas prowadzenia, prawda? - zapytał, nagle zdając sobie sprawę że w zasadzie ktoś może być po prostu zbyt kulturalny by przerwać rozmowę, która rozprasza.
- Kultura, tak, zapewne ma na to pewien wpływ. Może to też fakt, że jednak od zawsze mieszkałem w Stanach, to znaczy od kiedy pamiętam. Ty jednak przeniosłeś się tu z Europy. Nie, rozmowa podczas prowadzenia mi nie przeszkadza - dodał jeszcze - w zasadzie i tak niedaleko już do lotniska, ale póki co, możemy spokojnie rozmawiać.
- Tak, w Stanach żyje się całkiem inaczej. Nie mówię, że gorzej, ale mam wrażenie, że ludzie tutaj przywiązują mniejszą wagę do tego co robią i kim są. To też skłania do refleksji na temat tego, kim my jesteśmy.
- Ludzie przywiązują tu bowiem wagę głównie do kupowania. - Grim wzruszył ramionami. Nie był może socjologiem, ale pewne rzeczy wręcz rzucały się w oczy zupełnie same.
- Szalenie trafne spostrzeżenie. - skinął głową. - Zwłaszcza, że możemy mieć tylko ufność, że nie będzie to dotyczyć w przyszłości i nas.
Jazda mijała im nieco szybciej, gdy zajęli się niezobowiązującą rozmową na różne, nieco poważniejsze niż na początku tematy. Alastair od razu praktycznie zaczął cenić sobie zdystansowany punkt widzenia Grima, zwłaszcza zachęcając go do podzielenia się swymi myślami przez pytania. Chang natomiast mógł jedynie stwierdzić, że choć również Alastair był jak na jego przyzwyczajenia nadzwyczaj skory do rozmowy, nie naciskał i unikał nachalności. Tak mijała podróż, i rozmowy ograniczyli dopiero zbliżając się do lotniska, gdy przeszłą na kwestie praktyczne i dokładne ustalenie, z którego miejsca odebrać gości instytutu.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...

-
- Pomywacz
- Posty: 49
- Rejestracja: niedziela, 17 stycznia 2010, 11:31
- Numer GG: 3357251
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Bella
To były dziwne dni. Po raz piewszy w życiu miała do czynienia z ludźmi, którzy nie byli z nią spokrewieni albo, którym płacono za spokania i naukę razem z nią. Emma Frost zrobiła na niej piorunujące wrażenie. W jak najbardziej pozytywnym sensie. W końcu osoba, której zachowanie nie wprawiało jej w zakłopotanie mało tego, osoba, której zachowywała się w sposób do któego Bella była przyzwyczajona od dzieciństwa. Nie chciała jej zawieść. To by było wysoce niestosowne. Chociaż White Queen była wymagającą nauczycielką, a Bella bardzo kiepską telepatką, to dziewczyna bardzo lubiła te zajęcia. Głowa jej pękała, oczy cierpiały na bóle typu fantom, a to były dopiero pierwsze dni, to Bella nie zamierzała odpuszczać, a pracować cięzej niż tego od niej wymagano. Może Peter zgodziłby się z nią trochę dłużej porenować?Musiała go zapytać. ALe najpierw musiała jednak spelnić obowiązek wobec rodziny. Należało im się kilka słów wyjaśnienia, choć po prawdzie nadal nie wiedziała jakich. Poza tym przydałoby się jej parę urządzeń z domu, choćby komputer dostosowany do jej kalectwa. Rozmowa z bratem była najmniej problemowa. Nie musiała uważać na słowa, jak w przypadku matki, czy na... wszystko, jak w przypadku ojca. Rozmowa była długa, burzliwa i boleśnie wręcz emocjonalna. Ale Ed stanął na wysokości zadania i obiecał delikanie przygotować rodziców na zestaw nowych sensacji, również ze zmianą trybów studiów. Postanowiła bowiem studiować przez Internet. Dostarczył też część bagaży i nagle wszystko zrobiło się dużo bardziej swojskie.
Z niejakim wstydem zauważyła, że nie potrafi bez problemów dojść swobodnie do swojego pokoju. Myliła drzwi, zmuszona była wydrapać na drzwiach swoje iniciały specjalnm alfabetem. nie chciała przez przypadek wejść komuś do pokoju jakby nigdy nic. To byłoby niegrzeczne. Mimo niedogoności i ciągłym braku pełnego przystosowania to podobało jej się tu. Z każdą chwilą coraz bardziej.
To były dziwne dni. Po raz piewszy w życiu miała do czynienia z ludźmi, którzy nie byli z nią spokrewieni albo, którym płacono za spokania i naukę razem z nią. Emma Frost zrobiła na niej piorunujące wrażenie. W jak najbardziej pozytywnym sensie. W końcu osoba, której zachowanie nie wprawiało jej w zakłopotanie mało tego, osoba, której zachowywała się w sposób do któego Bella była przyzwyczajona od dzieciństwa. Nie chciała jej zawieść. To by było wysoce niestosowne. Chociaż White Queen była wymagającą nauczycielką, a Bella bardzo kiepską telepatką, to dziewczyna bardzo lubiła te zajęcia. Głowa jej pękała, oczy cierpiały na bóle typu fantom, a to były dopiero pierwsze dni, to Bella nie zamierzała odpuszczać, a pracować cięzej niż tego od niej wymagano. Może Peter zgodziłby się z nią trochę dłużej porenować?Musiała go zapytać. ALe najpierw musiała jednak spelnić obowiązek wobec rodziny. Należało im się kilka słów wyjaśnienia, choć po prawdzie nadal nie wiedziała jakich. Poza tym przydałoby się jej parę urządzeń z domu, choćby komputer dostosowany do jej kalectwa. Rozmowa z bratem była najmniej problemowa. Nie musiała uważać na słowa, jak w przypadku matki, czy na... wszystko, jak w przypadku ojca. Rozmowa była długa, burzliwa i boleśnie wręcz emocjonalna. Ale Ed stanął na wysokości zadania i obiecał delikanie przygotować rodziców na zestaw nowych sensacji, również ze zmianą trybów studiów. Postanowiła bowiem studiować przez Internet. Dostarczył też część bagaży i nagle wszystko zrobiło się dużo bardziej swojskie.
Z niejakim wstydem zauważyła, że nie potrafi bez problemów dojść swobodnie do swojego pokoju. Myliła drzwi, zmuszona była wydrapać na drzwiach swoje iniciały specjalnm alfabetem. nie chciała przez przypadek wejść komuś do pokoju jakby nigdy nic. To byłoby niegrzeczne. Mimo niedogoności i ciągłym braku pełnego przystosowania to podobało jej się tu. Z każdą chwilą coraz bardziej.

-
- Bosman
- Posty: 1784
- Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Adam, Jessica i Ike
Ike i Jessica stanęły pod drzwiami do pokoju Adama. Nie zwlekając dłużej, ubrana w czarny kostium z "X" na piersi mutantka zapukała i odczekała kilka sekund. Nic się nie wydarzyło, a że Magneto zasugerował jej, iż chłopak nie otworzy, zmieniła się w dym i przeniknęła do jego pokoju. Ike oparła się o ścianę koło drzwi i czekała cierpliwie. Jessica zmaterializowała się tuż pod drzwiami i rozejrzała na boki.
Natychmiast zauważyła, że pokój Adama jest urządzony bardzo nietypowo. Przez moment miała wrażenie, że znalazła się wewnątrz ogromnego akwarium, w którym ktoś urządził wystawę szklanych rzeczy. Ściany i podłoga miały dorobioną z kolorowego szkła wewnętrzną ściankę, a nawet sufit był zaopatrzony w dodatkową, nieomal czarną taflę szkła. Oprócz tego meble zrobione były ze szkła, a na licznych gablotach ustawione były oryginalne szklane naczynia. Stała tam też tajemnicza perkusja. Wszystko to prezentowało się znakomicie w odbijającym się od nieomal wszystkiego wielobarwnym świetle, które zaglądało do pokoju przez kolorowy witraż. Widocznie Adam połączył swoją pasję z posiadaną mocą.
Glassmaker siedział akurat przy laptopie i miał w uszach podłączone do niego słuchawki. Gdy tylko spostrzegł, że ma gościa wstał jak oparzony - wydawał się być zaskoczony nagłym pojawieniem się piersiastej dziewczyny. Może nie usłyszał pukania?
Oprócz miny Adama, także jego strój, który stanowiły niebieski T-shirt i lekkie jasnoniebieskie bawełniane spodnie w białe pluszowe misie - zapewne od piżamy, jasno świadczyły o tym, że nie spodziewał się żadnych gości.
Chłopak nie miał pojęcia co tu się dzieje. Widział jak kłęby dymu przemieniły się w dziewczynę, a Ona rozgląda się po jego pokoju. Spojrzał na leżącą metr od drzwi butelkę, którą wyciągną dzisiaj z pojemnika do recyklingu - "Uwolniłem dżina!!!" - pomyślał. Zasadniczo nie wierzył w takie rzeczy, ale widział ostatnio tyle niewiarygodnych spraw, że jego własne myśli spłatały mu figla. "Ładna dziewczyna z tego mojego dżina i ma... zaraz, Ona ma przecież znak X-men'ów!" - przemknęło mu przez myśli.
- Puk puk, nie przeszkadzam? - zapytała Jessie. - Magneto cię wzywa, więc zbieraj te zgrabne pośladki i idziemy do gabinetu Erika. - rzuciła bez ogródek.
Gdy zauważył że dżin do niego mówi, wyciągnął z uszu słuchawki i teraz już, z wręcz zszokowanym wyrazem twarzy wpatrywał się w dziewczynę - skoro nie była dżinem tylko koleżanką ze szkoły, to co tu robi??
- Przepraszam. Co mówiłaś? - spytał nieśmiało i bardzo cicho.
- Eee... Sorka za wtargnięcie, ładnie tu masz - powiedziała z podziwem w głosie, była wręcz oczarowana wystrojem jego pokoju. - Zrobiłbyś mi coś podobnego? Sufit jest po prostu rewelacyjny! A właśnie, Magneto cię wzywa do siebie, więc ubierz się w coś stosownego i idziemy. Jestem Jessica jakby co.
Adam stał spoglądając na rozmówczynię z lekko otwartymi ustami. Wszystko to działo się nieco za szybko jak dla niego. Spojrzał na sufit i odetchnął z ulgą - przemknęło mu przez myśli, że zapomniał przyciemnić sufit.
- Dzięki. Mogę takie coś zrobić, pewnie, nie ma problemu. Ja mam takie zdolności, moce, moja mutacja, no wiesz. - wymamrotał cicho i jakby z lekkim trudem.
- Magneto... Erik? - wspomniał, aby się upewnić. - A ja. Ja jestem Adam. Jessico. - dodał cicho. Nie ruszył się z miejsca, aby się ubrać.
- Miło mi ciebie poznać, a teraz zbieraj się szybko, bo szef nie lubi czekać. Jak cię tam zaraz do niego nie zaprowadzę, to mi się oberwie - rzuciła. Po chwili jednak chyba coś do niej dotarło. - Acha, mam wyjść, tak? - zapytała, zerkając na jego spodnie w pluszowe misie.
Zarumieniony na twarzy Adam pokiwał lekko głową, na znak potwierdzenia.
- Dobra, to czekam na ciebie za drzwiami, tylko nie grzeb się. - westchnęła.
- A jak, tu weszłaś? - Spytał Adam.
- Przez dziurkę od klucza - odpowiedziała Jessica, kładąc dłonie na biodra. Zmieniła się w czarny, gęsty dym i wyleciała z pokoju dokładnie tą samą drogą, którą tu przybyła. Zza drzwi doszło go tylko głośne zapewnienie, że już się może ubierać.
- Rany, jakbym faceta w majtkach nie widziała - burknęła jeszcze Jessie.
Ike nie wytrzymała i parsknęła tłumiąc śmiech. Cała Jess. Przeczucie oraz wnioski z zasłyszanych fragmentów rozmowy podpowiadały jej, że Shadow musiała nieźle speszyć chłopaka.
Po około 2 minutach Adam, ubrany w niebieski dres, wyszedł z pokoju.
- Cześć. - powiedział cicho widząc kolejną koleżankę. Po czym zamknął swój pokój na klucz.
- No, super, może być, lepsze od piżamy - stwierdziła Jessie. - To jest Ike, Ike to jest Adam, poznacie się później, bo teraz lecimy. No, szybko, Erik mnie zje żywcem... - poganiała chłopaka.
Ike z uśmiechem wzruszyła bezradnie ramionami. Jess nie dała jej dojść do słowa.
Adam nie bardzo wiedział skąd ten pośpiech, ale zaczął się tym poważnie stresować. I jak wcześniej się rumienił, tak teraz pobladł na twarzy. Czyżby chodziło o ten referat? Owszem powiedział, że woli go skserować i dać każdemu kopię niż stanąć przed wszystkimi i przeczytać, ale nie była to decyzja ostateczna a tylko jego zdanie na ten temat.
- Co się dzieje? - spytał w końcu, po około minucie szybkiego marszu, gdy byli już dalej niż w połowie drogi.
- Nie wiem, ale jak szef kazał cię przyprowadzić, to wolę cię dostarczyć do niego jak najszybciej. Poza tym co to za fun marnować resztę dnia na stanie pod twoimi drzwiami? - rzuciła, uśmiechając się złośliwie. - Nie stresuj się, Erik jest dziś w dobrym humorze.
Na to zapewnienie Adam odetchnął z ulgą, ale nadal nie czuł się zbyt pewnie.
Gdy zatrzymali się przed drzwiami do gabinetu dyrektora, nieśmiało i cicho spytał:
- Wchodzicie ze mną?
- Eee... Myślę, że nie, ale jak coś, to możemy poczekać. Chcesz?
Adam przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Rozmawiał z dziewczynami i chyba nawet dobrze mu szło - nie zrobił z siebie idioty ani nic. Uznał, że warto wykorzystać szansę, że ktoś się nim zainteresował i chce z nim porozmawiać.
- Tak, jasne. - powiedział cicho i uśmiechnął się lekko.
- Dobra, to skocz na dywanik do szefa, a potem się pochwalisz, co tam od ciebie chciał. - rzuciła Jessie wesoło. - Poczekamy.
Adam pokiwał nerwowo głową, odetchnął, zapukał i wszedł do gabinetu dyrektora.
Ike i Jessica stanęły pod drzwiami do pokoju Adama. Nie zwlekając dłużej, ubrana w czarny kostium z "X" na piersi mutantka zapukała i odczekała kilka sekund. Nic się nie wydarzyło, a że Magneto zasugerował jej, iż chłopak nie otworzy, zmieniła się w dym i przeniknęła do jego pokoju. Ike oparła się o ścianę koło drzwi i czekała cierpliwie. Jessica zmaterializowała się tuż pod drzwiami i rozejrzała na boki.
Natychmiast zauważyła, że pokój Adama jest urządzony bardzo nietypowo. Przez moment miała wrażenie, że znalazła się wewnątrz ogromnego akwarium, w którym ktoś urządził wystawę szklanych rzeczy. Ściany i podłoga miały dorobioną z kolorowego szkła wewnętrzną ściankę, a nawet sufit był zaopatrzony w dodatkową, nieomal czarną taflę szkła. Oprócz tego meble zrobione były ze szkła, a na licznych gablotach ustawione były oryginalne szklane naczynia. Stała tam też tajemnicza perkusja. Wszystko to prezentowało się znakomicie w odbijającym się od nieomal wszystkiego wielobarwnym świetle, które zaglądało do pokoju przez kolorowy witraż. Widocznie Adam połączył swoją pasję z posiadaną mocą.
Glassmaker siedział akurat przy laptopie i miał w uszach podłączone do niego słuchawki. Gdy tylko spostrzegł, że ma gościa wstał jak oparzony - wydawał się być zaskoczony nagłym pojawieniem się piersiastej dziewczyny. Może nie usłyszał pukania?
Oprócz miny Adama, także jego strój, który stanowiły niebieski T-shirt i lekkie jasnoniebieskie bawełniane spodnie w białe pluszowe misie - zapewne od piżamy, jasno świadczyły o tym, że nie spodziewał się żadnych gości.
Chłopak nie miał pojęcia co tu się dzieje. Widział jak kłęby dymu przemieniły się w dziewczynę, a Ona rozgląda się po jego pokoju. Spojrzał na leżącą metr od drzwi butelkę, którą wyciągną dzisiaj z pojemnika do recyklingu - "Uwolniłem dżina!!!" - pomyślał. Zasadniczo nie wierzył w takie rzeczy, ale widział ostatnio tyle niewiarygodnych spraw, że jego własne myśli spłatały mu figla. "Ładna dziewczyna z tego mojego dżina i ma... zaraz, Ona ma przecież znak X-men'ów!" - przemknęło mu przez myśli.
- Puk puk, nie przeszkadzam? - zapytała Jessie. - Magneto cię wzywa, więc zbieraj te zgrabne pośladki i idziemy do gabinetu Erika. - rzuciła bez ogródek.
Gdy zauważył że dżin do niego mówi, wyciągnął z uszu słuchawki i teraz już, z wręcz zszokowanym wyrazem twarzy wpatrywał się w dziewczynę - skoro nie była dżinem tylko koleżanką ze szkoły, to co tu robi??
- Przepraszam. Co mówiłaś? - spytał nieśmiało i bardzo cicho.
- Eee... Sorka za wtargnięcie, ładnie tu masz - powiedziała z podziwem w głosie, była wręcz oczarowana wystrojem jego pokoju. - Zrobiłbyś mi coś podobnego? Sufit jest po prostu rewelacyjny! A właśnie, Magneto cię wzywa do siebie, więc ubierz się w coś stosownego i idziemy. Jestem Jessica jakby co.
Adam stał spoglądając na rozmówczynię z lekko otwartymi ustami. Wszystko to działo się nieco za szybko jak dla niego. Spojrzał na sufit i odetchnął z ulgą - przemknęło mu przez myśli, że zapomniał przyciemnić sufit.
- Dzięki. Mogę takie coś zrobić, pewnie, nie ma problemu. Ja mam takie zdolności, moce, moja mutacja, no wiesz. - wymamrotał cicho i jakby z lekkim trudem.
- Magneto... Erik? - wspomniał, aby się upewnić. - A ja. Ja jestem Adam. Jessico. - dodał cicho. Nie ruszył się z miejsca, aby się ubrać.
- Miło mi ciebie poznać, a teraz zbieraj się szybko, bo szef nie lubi czekać. Jak cię tam zaraz do niego nie zaprowadzę, to mi się oberwie - rzuciła. Po chwili jednak chyba coś do niej dotarło. - Acha, mam wyjść, tak? - zapytała, zerkając na jego spodnie w pluszowe misie.
Zarumieniony na twarzy Adam pokiwał lekko głową, na znak potwierdzenia.
- Dobra, to czekam na ciebie za drzwiami, tylko nie grzeb się. - westchnęła.
- A jak, tu weszłaś? - Spytał Adam.
- Przez dziurkę od klucza - odpowiedziała Jessica, kładąc dłonie na biodra. Zmieniła się w czarny, gęsty dym i wyleciała z pokoju dokładnie tą samą drogą, którą tu przybyła. Zza drzwi doszło go tylko głośne zapewnienie, że już się może ubierać.
- Rany, jakbym faceta w majtkach nie widziała - burknęła jeszcze Jessie.
Ike nie wytrzymała i parsknęła tłumiąc śmiech. Cała Jess. Przeczucie oraz wnioski z zasłyszanych fragmentów rozmowy podpowiadały jej, że Shadow musiała nieźle speszyć chłopaka.
Po około 2 minutach Adam, ubrany w niebieski dres, wyszedł z pokoju.
- Cześć. - powiedział cicho widząc kolejną koleżankę. Po czym zamknął swój pokój na klucz.
- No, super, może być, lepsze od piżamy - stwierdziła Jessie. - To jest Ike, Ike to jest Adam, poznacie się później, bo teraz lecimy. No, szybko, Erik mnie zje żywcem... - poganiała chłopaka.
Ike z uśmiechem wzruszyła bezradnie ramionami. Jess nie dała jej dojść do słowa.
Adam nie bardzo wiedział skąd ten pośpiech, ale zaczął się tym poważnie stresować. I jak wcześniej się rumienił, tak teraz pobladł na twarzy. Czyżby chodziło o ten referat? Owszem powiedział, że woli go skserować i dać każdemu kopię niż stanąć przed wszystkimi i przeczytać, ale nie była to decyzja ostateczna a tylko jego zdanie na ten temat.
- Co się dzieje? - spytał w końcu, po około minucie szybkiego marszu, gdy byli już dalej niż w połowie drogi.
- Nie wiem, ale jak szef kazał cię przyprowadzić, to wolę cię dostarczyć do niego jak najszybciej. Poza tym co to za fun marnować resztę dnia na stanie pod twoimi drzwiami? - rzuciła, uśmiechając się złośliwie. - Nie stresuj się, Erik jest dziś w dobrym humorze.
Na to zapewnienie Adam odetchnął z ulgą, ale nadal nie czuł się zbyt pewnie.
Gdy zatrzymali się przed drzwiami do gabinetu dyrektora, nieśmiało i cicho spytał:
- Wchodzicie ze mną?
- Eee... Myślę, że nie, ale jak coś, to możemy poczekać. Chcesz?
Adam przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Rozmawiał z dziewczynami i chyba nawet dobrze mu szło - nie zrobił z siebie idioty ani nic. Uznał, że warto wykorzystać szansę, że ktoś się nim zainteresował i chce z nim porozmawiać.
- Tak, jasne. - powiedział cicho i uśmiechnął się lekko.
- Dobra, to skocz na dywanik do szefa, a potem się pochwalisz, co tam od ciebie chciał. - rzuciła Jessie wesoło. - Poczekamy.
Adam pokiwał nerwowo głową, odetchnął, zapukał i wszedł do gabinetu dyrektora.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera
Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera

Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy

-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Jason
Gdy przytuliłeś i pocałowałeś Josette, stało się coś, czego nie mogłeś się spodziewać. Nagle poczułeś na swoich plecach potężny cios, który posłał cię pod rosły dąb, znajdujący się kilka metrów dalej. Gdy odwróciłeś głowę, zobaczyłeś oślizgłego, składającego się chyba z błota humanoida, który wzrostem przypominał Juggernauta.
- CO ROBIŁEŚ Z MOJĄ ŻONĄ, X-MAN!!!! – warknął szorstkim głosem, zmierzając w twoją stronę.
Podniosłeś się i wystrzeliłeś kilka blastów, które jednak nie zrobiły na stworze większego wrażenia przelatując przez niego jak woda po ostrzu noża. Nim zdążyłeś pomyśleć nad innym rozwiązaniem, chwycił cię w swoje oślizgłe łapska i zaczął dusić.
- Dlaczego mi to robisz, Josette? Dlaczego ciągle flirtujesz z innymi mężczyznami? Kocham cię przecież! – mruknął w kierunku kobiety.
- Nie, Rober, nie krzywdź go, on jest niewinny! – krzyknęła niebieskoskóra.
- Nie obchodzi mnie to! – zacisnął mocniej dłonie na Twojej szyi. Dusiłeś się. – Co, chłoptasiu? Problemy z oddychaniem?
Nagle coś z niesamowitą szybkością odcięło jego błotniste ramię. Upadłeś na ziemię kaszląc i łapiąc oddech. Odwróciwszy głowę zobaczyłeś, jak Northstar walczy z Roberem. Przez chwilę jego ataki nie przynosiły żadnych rozwiązań, gdyż błotnisty mutant wchłaniał wszystkie ciosy, jednak w końcu Jean-Paul wykorzystał swoją superszybkość i uderzył w Robera… przecinając go na pół!
Prober runął, a Northstar migiem znalazł się przy tobie:
- Nic ci nie jest? – zapytał. – Chodź, zabiorę cię do ambulatorium.
- Chyba go nie zabiłeś? – zapytałeś.
- X-Men nie zabijają. – uśmiechnął się lekko. – Trochę czasu mu zajmie, nim się poskłada do kupy, a do tego momentu zdążę tu przysłać jakąś ekipę, żeby go posprzątała i zamknęła w bezpiecznym miejscu.
Adam
Zmierzałeś do biura dyrektora z dziwnym przeczuciem; coś w środku mówiło ci, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Będąc niemal przy drzwiach do gabinetu Magneto, minąłeś mocno zdenerwowanego Ryana, chłopaka, którego znałeś z widzenia (przeważnie z wykładów). Gdy mijał Jessicę, z całą złością uderzył ją barkiem w ramię. Najwidoczniej jednak dziewczyna nie przejęła się tym za bardzo, gdyż jedynie skrzywiła się i rzuciła jakieś ciche przekleństwo pod adresem mutanta. Zapukałeś i kiedy Magneto zawołał, wszedłeś do środka.
Erik siedział w swoim fotelu, ubrany w jasną koszulę i zagryzał jabłko. Gestem dłoni nakazał ci usiąść, a ty wykonałeś polecenie. Magnus spojrzał ci w oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać, po czym przeszedł do sedna.
- Dochodzą mnie słuchy, że zachowujesz się nieprofesjonalnie wobec reszty klasy. Wiem, uczęszczasz na zajęcia, zbierasz same dobre oceny, jednak nie uczestniczysz w życiu grupy. Ta szkoła szkoli ludzi, którzy w przyszłości mają z sobą współpracować w ekstremalnych przypadkach. Ryan Hall właśnie się przekonał, że nie tolerujemy indywidualizmu i odmawiania pomocy. Dzisiaj został wyrzucony z Instytutu. – Erik schował leżące na biurku papiery do szuflady. – Tobie chcę dać jeszcze jedną szansę. Dołączysz do młodej drużyny X-Men i mam nadzieję, że wykorzystasz okazję, by przedstawić się w lepszym świetle. Jeśli nie zmienisz swojego podejścia do grupy, będziemy musieli się pożegnać. Bishop będzie mi zdawał cotygodniowe relacje z twoich działań. Jakieś pytania? Jeśli nie, możesz wyjść, Lucas się z tobą skontaktuje jeszcze dzisiaj w celu omówienia szczegółów.
Chang, Peter, Alastair
Po odebraniu kobiety i jej syna z lotniska, musieliście zająć się OGROMNYM wręcz bagażem. Walizki i torby piętrzyły się na dwóch wózkach, czekając, aż się nimi zajmiecie.
- Dużo tego – stwierdził przerażony Peter.
- Och, nie marudź. Ostatnim razem Bishop sam mnie odbierał i świetnie sobie poradził, choć miałam znacznie więcej bagaży – stwierdziła Rogue.
Z niemałym trudem upchnęliście wszystko do samochodu, a i tak jedną walizkę trzeba było postawić na siedzeniu, gdyż bagażnik nie pomieściłby już nic więcej. Widać Bishop doskonale wiedział, co robił, oddając wam to zaszczytne zadanie.
Na szczęście z dowiezieniem Rogue i małego Charlesa na miejsce nie mieliście żadnego problemu. Dzieciak całą drogę pochłonięty był grą na przenośnej konsoli PSP, a Rogue rozmawiała z wami na różne tematy i okazała się bardzo sympatyczną osobą. Gdy odstawiliście panią Lensherr z dzieckiem do gabinetu Erika i zamierzaliście się rozdzielić, dorwali was na korytarzu Juggernaut i Sammy. Obaj mięli z sobą sprzęt do grania w baseball.
- Dobrze, że was widzimy, chłopaki. – zaczął Cain. – Brakuje nam akurat trzech do rozegrania małego meczyku na tyłach Instytutu. Wchodzicie w to?
- Zgódźcie się, będzie fajnie. – uśmiechnął się Squid-boy uderzając dłonią w wielką rękawicę.
Ike, Bella i Jess
Dochodziła 18, gdy wszystkie trzy zasiadłyście w salonie. Rozmawiałyście o czymś, Jess pokazywała też Indiance jak się gra na konsoli Playstation 3. Ogólnie wieczór mijał wam w miłej atmosferze. Do czasu.
Nagle usłyszałyście huk i w drzwiach stanęło kilkoro ludzi w dziwnych kostiumach, a także dwóch mężczyzn w garniturach. Shadow skojarzyła osoby w kombinezonach – to była grupa Alpha Flight z Kanady. Bella czuła wyraźny zapach kociego futra, a to, przynajmniej jak dla niej, nie zwiastowało niczego dobrego. Chwilę później dowiedzieliście się, po co tutaj przybyli.
- Z rozkazu Ministerstwa Obrony Kanady oraz gubernatora stanu Nowy Jork wszystkie dzieci w Szkole mają być przekazane pod opiekę Alpha Flight lub zostaną wzięte siłą. – powiedział mężczyzna w biało-czerwonym kombinezonie, którego Jess zdążyła poznać na wykładach jako Guardian’a. Cała ekipa wydawała się pewna siebie i wiedziałyście, że raczej nie odpuszczą…
Gdy przytuliłeś i pocałowałeś Josette, stało się coś, czego nie mogłeś się spodziewać. Nagle poczułeś na swoich plecach potężny cios, który posłał cię pod rosły dąb, znajdujący się kilka metrów dalej. Gdy odwróciłeś głowę, zobaczyłeś oślizgłego, składającego się chyba z błota humanoida, który wzrostem przypominał Juggernauta.
- CO ROBIŁEŚ Z MOJĄ ŻONĄ, X-MAN!!!! – warknął szorstkim głosem, zmierzając w twoją stronę.
Podniosłeś się i wystrzeliłeś kilka blastów, które jednak nie zrobiły na stworze większego wrażenia przelatując przez niego jak woda po ostrzu noża. Nim zdążyłeś pomyśleć nad innym rozwiązaniem, chwycił cię w swoje oślizgłe łapska i zaczął dusić.
- Dlaczego mi to robisz, Josette? Dlaczego ciągle flirtujesz z innymi mężczyznami? Kocham cię przecież! – mruknął w kierunku kobiety.
- Nie, Rober, nie krzywdź go, on jest niewinny! – krzyknęła niebieskoskóra.
- Nie obchodzi mnie to! – zacisnął mocniej dłonie na Twojej szyi. Dusiłeś się. – Co, chłoptasiu? Problemy z oddychaniem?
Nagle coś z niesamowitą szybkością odcięło jego błotniste ramię. Upadłeś na ziemię kaszląc i łapiąc oddech. Odwróciwszy głowę zobaczyłeś, jak Northstar walczy z Roberem. Przez chwilę jego ataki nie przynosiły żadnych rozwiązań, gdyż błotnisty mutant wchłaniał wszystkie ciosy, jednak w końcu Jean-Paul wykorzystał swoją superszybkość i uderzył w Robera… przecinając go na pół!

- Nic ci nie jest? – zapytał. – Chodź, zabiorę cię do ambulatorium.
- Chyba go nie zabiłeś? – zapytałeś.
- X-Men nie zabijają. – uśmiechnął się lekko. – Trochę czasu mu zajmie, nim się poskłada do kupy, a do tego momentu zdążę tu przysłać jakąś ekipę, żeby go posprzątała i zamknęła w bezpiecznym miejscu.
Adam
Zmierzałeś do biura dyrektora z dziwnym przeczuciem; coś w środku mówiło ci, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Będąc niemal przy drzwiach do gabinetu Magneto, minąłeś mocno zdenerwowanego Ryana, chłopaka, którego znałeś z widzenia (przeważnie z wykładów). Gdy mijał Jessicę, z całą złością uderzył ją barkiem w ramię. Najwidoczniej jednak dziewczyna nie przejęła się tym za bardzo, gdyż jedynie skrzywiła się i rzuciła jakieś ciche przekleństwo pod adresem mutanta. Zapukałeś i kiedy Magneto zawołał, wszedłeś do środka.
Erik siedział w swoim fotelu, ubrany w jasną koszulę i zagryzał jabłko. Gestem dłoni nakazał ci usiąść, a ty wykonałeś polecenie. Magnus spojrzał ci w oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać, po czym przeszedł do sedna.
- Dochodzą mnie słuchy, że zachowujesz się nieprofesjonalnie wobec reszty klasy. Wiem, uczęszczasz na zajęcia, zbierasz same dobre oceny, jednak nie uczestniczysz w życiu grupy. Ta szkoła szkoli ludzi, którzy w przyszłości mają z sobą współpracować w ekstremalnych przypadkach. Ryan Hall właśnie się przekonał, że nie tolerujemy indywidualizmu i odmawiania pomocy. Dzisiaj został wyrzucony z Instytutu. – Erik schował leżące na biurku papiery do szuflady. – Tobie chcę dać jeszcze jedną szansę. Dołączysz do młodej drużyny X-Men i mam nadzieję, że wykorzystasz okazję, by przedstawić się w lepszym świetle. Jeśli nie zmienisz swojego podejścia do grupy, będziemy musieli się pożegnać. Bishop będzie mi zdawał cotygodniowe relacje z twoich działań. Jakieś pytania? Jeśli nie, możesz wyjść, Lucas się z tobą skontaktuje jeszcze dzisiaj w celu omówienia szczegółów.
Chang, Peter, Alastair
Po odebraniu kobiety i jej syna z lotniska, musieliście zająć się OGROMNYM wręcz bagażem. Walizki i torby piętrzyły się na dwóch wózkach, czekając, aż się nimi zajmiecie.
- Dużo tego – stwierdził przerażony Peter.
- Och, nie marudź. Ostatnim razem Bishop sam mnie odbierał i świetnie sobie poradził, choć miałam znacznie więcej bagaży – stwierdziła Rogue.
Z niemałym trudem upchnęliście wszystko do samochodu, a i tak jedną walizkę trzeba było postawić na siedzeniu, gdyż bagażnik nie pomieściłby już nic więcej. Widać Bishop doskonale wiedział, co robił, oddając wam to zaszczytne zadanie.
Na szczęście z dowiezieniem Rogue i małego Charlesa na miejsce nie mieliście żadnego problemu. Dzieciak całą drogę pochłonięty był grą na przenośnej konsoli PSP, a Rogue rozmawiała z wami na różne tematy i okazała się bardzo sympatyczną osobą. Gdy odstawiliście panią Lensherr z dzieckiem do gabinetu Erika i zamierzaliście się rozdzielić, dorwali was na korytarzu Juggernaut i Sammy. Obaj mięli z sobą sprzęt do grania w baseball.
- Dobrze, że was widzimy, chłopaki. – zaczął Cain. – Brakuje nam akurat trzech do rozegrania małego meczyku na tyłach Instytutu. Wchodzicie w to?
- Zgódźcie się, będzie fajnie. – uśmiechnął się Squid-boy uderzając dłonią w wielką rękawicę.
Ike, Bella i Jess
Dochodziła 18, gdy wszystkie trzy zasiadłyście w salonie. Rozmawiałyście o czymś, Jess pokazywała też Indiance jak się gra na konsoli Playstation 3. Ogólnie wieczór mijał wam w miłej atmosferze. Do czasu.
Nagle usłyszałyście huk i w drzwiach stanęło kilkoro ludzi w dziwnych kostiumach, a także dwóch mężczyzn w garniturach. Shadow skojarzyła osoby w kombinezonach – to była grupa Alpha Flight z Kanady. Bella czuła wyraźny zapach kociego futra, a to, przynajmniej jak dla niej, nie zwiastowało niczego dobrego. Chwilę później dowiedzieliście się, po co tutaj przybyli.

Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.



-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Shadowdeath & Others (Adam, Ike, Bella...)
Chłopak, po którego wysłał ją Magneto, okazał się być całkiem miły i sympatyczny, może jedynie nieco za bardzo... zawstydzony? Już chyba mimo wszystko wolała towarzystwo rozgadanego i pewnego siebie Jasona, ale ten małomówny nowy kolega też miał pewne zalety. Nazywały się one "ciszą" i "spokojem". Odprowadziły z Ike Adama pod drzwi dyrektora i Jessie wpadła na Ryana. Choć może to raczej on na nią wpadł i to dosłownie. Przywalił jej z bara w ramię, jednak nie przejęła się tym zbytnio, tylko posłała mu kilka soczystych epitetów. Indianka z dziwną miną obejrzała się za tym chłopakiem. Zignorowała go w sumie, choć poczuła delikatne ukłucie złośliwości i chęć odegrania się. Wzdrygnęła się odrzucając od siebie te myśli. Lepiej nie ryzykować z uwalnianiem takich emocji...
- Znam tylko część tych słów - mruknęła skwaszona Ike, gdy usłyszała wiązankę Jess. - I zapewniam, nie chcę znać pozostałych - dodała szybko.
Nie czekały zbyt długo, po kilku minutach Adam wyszedł z gabinetu i chyba był w lekkim szoku - wyglądał jakby dowiedział się właśnie o czyjejś śmierci.
- No i jak było? - zapytała chłopaka Jessica. - Bo Ryan chyba nie był zbyt zadowolony z rozmowy z Magneto - uśmiechnęła się złośliwie.
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, a składając w międzyczasie usta do wypowiedzenia pierwszego słowa wyglądał niczym ryba próbująca łapać tlen.
- Nie wiem - odpowiedział po chwili. Widząc miny zdziwionych dziewczyn zaczął się natychmiast tłumaczyć.
- To znaczy, ja. Niby dostałem awans. Do X-men. Ale nie do końca, bo jak zawalę. Chcą mnie wyrzucić - wydukał z siebie i spojrzał na, już nieco mniej zdziwione niż wcześniej, koleżanki.
- Ja nie zrobiłem nic złego - wytłumaczył się. Nie miał pojęcia, że coś było nie tak.
- Dobra, nie przejmuj się, chłopie - zaczęła Jessie, obejmując go lekko ramieniem i "pukając" pięścią w bark. - Wszystko będzie dobrze, trzymaj się blisko nas, to nic nie zawalisz.
- Ale Erik powiedział. Że ja zachowuję się nieprofesjonalnie - powiedział cicho z mieszaniną zdziwienia, smutku i może odrobiną zdenerwowania. - Ja nic takiego. No grzeczny jestem - wyjaśniał, aby zaznaczyć, że nie jest osobą, która powinna była wylądować na dywaniku. - Ja nie rozumiem - pożalił się na koniec. Nie wiedział czemu,
ale czuł że może się zwierzyć z tego co teraz chodzi mu po głowie.
- Ej, spokojnie. Z tego co wiem, mało wychodziłeś z pokoju i jakoś się nie udzielałeś w życiu Instytutu, a X-Meni to drużyna. Powinniśmy się trzymać razem, jak jacyś bliscy krewni, rozumiesz? - zapytała. - Będziesz miał okazję się "wykazać" i posiedzieć trochę z nami w salonie. Potem powiem Magneto, że się ładnie starasz i będzie git. Co
ty na to? - zaproponowała.
- Żyjemy tu w jednym dużym domu. Zupełnie jak Haudenosaunee - uśmiechnęła się Ike. - To znaczy, że jesteśmy jak rodzina, albo klan. Działamy razem dla wspólnego dobra. Samotnicy mają to do siebie, że nie dają nic w zamian - powiedziała z namysłem Indianka. Przełożyła to Adamowi tak jak ona to rozumiała. Tak jak żyła właściwie
od dawna. Może dlatego tak bardzo jej się tu podobało. Jessica skinęła koleżance głową, iż ma rację i o to jej właśnie chodziło. Adam miał nieco zmieszaną minę. Nadal nie do końca rozumiał o co chodziło, ale uznał, że dalsze pytania na ten temat mogą zdenerwować jego rozmówczynie. Może niedługo zrozumie.
- Fajnie. Dzięki - powiedział cicho i lekko pokiwał głową na znak potwierdzenia. Ike się uśmiechnęła szeroko. Bawił ją ten chłopak z nieznanej jej jeszcze przyczyny.
- No to super, mamy kolejnego Iksa-samca w zespole! - zaśmiała się Jessie i klepnęła go w ramię. Sama nie wiedziała, czemu ma taki dobry humor, chyba obecność Ike tak na nią działała. - Mam taki pomysł. Chciałam zaprosić dziewczyny do salonu na jakiś mały turniej w Tekkena 4, więc może pograłbyś razem z nami? Trzeba się lepiej poznać, nim wyruszymy gdzieś razem na jakąś misję. Poza tym będę cię musiała wpuścić do mojej sypialni niebawem - dodała i uśmiechnęła się szeroko. Z początku chłopak zastanawiał się nad odpowiedzią, ale to co Jessica
powiedziała potem, przerwało jego procesy myślowe - nie zrozumiał o co chodziło. Zmarszczył na moment brwi i przez chwilę miał pełen zmieszania wyraz twarzy. Potem przypomniał sobie co proponowała i odpowiedział:
- Jasne, super - rzekł z uśmiechem. Spotkanie z dziewczynami w salonie wydało mu się wizją naprawdę miłego popołudnia. - Tekken 4? - spytał, nie do końca wiedząc z czym będzie miał do czynienia.
- No, Ike, widzę, że nie tylko ciebie będę musiała oświecić - westchnęła X-Menka. - Tekken 4 to świetna gra, taka nawalanka. Chodzi o to, by skopać tyłki innym graczom. Trzeba tylko jeszcze skoczyć po Bellę. A tak swoją drogą, Adamie, jestem kimś w rodzaju dowódcy X-Menów, kiedy nie ma nikogo starszego stażem, na przykład jednego z nauczycieli. Tak więc w czasie misji będziesz musiał się słuchać moich rozkazów i stosować do nich. A poza misjami, jakbyś miał jakieś problemy, to też zapraszam do mnie. Postaram się we wszystkim pomóc, gdybyś natrafił na jakieś trudności - dodała życzliwym tonem. - Moje imię kodowe to Shadowdeath, ale i tak wszyscy wołają na mnie po prostu Shadow.
Ike jakoś nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jedyne skojarzenie jakie właśnie przyszło jej do głowy, to treningi z Jessicą w parku. Wolała poczekać z pytaniami na konkretne problemy jakie napotka w tej grze... Może to jakiś sport? Adam nie miał pewności co do swojej skuteczności w nowej grze. Takie rzeczy przychodziły z czasem i musiał się przygotować na ostre lanie - oczywiście w tej grze.
- Spoko - powiedział cicho. Nie miał nic przeciwko temu, aby ktoś inny wydawał mu polecenia. On sam zapewne nie wiedziałby, co robić.
- A gdzie mogę cię znaleźć? - spytał odnosząc się do tego, że otrzymał od niej zaproszenie w razie kłopotów. - Mam pokój na samym końcu korytarza w dormitorium dziewczyn - odpowiedziała. - Zawsze możesz poprosić Jasona, żeby cię zaprowadził. Jakoś nawet w środku nocy i po pijaku trafia do mnie bez problemu, ostatnio nawet wlazł mi przez okno - skrzywiła się. Widać było, iż nie jest zadowolona z częstego goszczenia kolegi u siebie. - Tylko nie radzę ci go naśladować - pogroziła chłopakowi palcem.
Glassmaker zdziwił się słysząc, jak nachalnym można być. Nie pochwalał takiego zachowania - wszak każdy powinien mieć nieco prywatności. Gdy Shadow przestrzegła go, natychmiast pokiwał przecząco głową.
- Ja nic z tych rzeczy - odpowiedział szybko.
Usatysfakcjonowana tą odpowiedzią uśmiechnęła się szeroko.
Poszli po Bellę, po czym usiedli w czwórkę w salonie. Jessie podłączyła konsolę i próbowała wyjaśnić Ike, na czym polega granie na konsoli i jaka jest zależność między wciskaniem guziczków, a ruchami postaci w telewizorze. Nie miała nic przeciwko, by Bella korzystała z jej wzroku i oglądała całą rozgrywkę. Czuła jakąś zmianę w sobie. Była zadowolona, co chwilę się uśmiechała i w końcu miała z kim pogadać. Cieszyła się z obecności nowych koleżanek i chciała, by czuły się tu jak najlepiej. Chyba wzięła sobie do serca wykład Cyclopsa o byciu dobrym dowódcą, bo postanowiła wcielić w życie jego uwagi.
Ike jak zawsze uczyła się dość szybko, chociaż zrozumienie pewnych zależności było dla niej niezwykle skomplikowane. Umiejętności czasami przychodziły szybciej niż zrozumienie mechanizmów. Tak było i tym razem. Bo przecież jak to nieduże urządzenie, które trzymała teraz w rękach, mogło skłaniać te zabawnie niekiedy wyglądające istoty na ekranie do wykonywania ruchów? Sielankę popołudnia przerwało im wtargnięcie jakiejś bandy mutantów i
kolesi w garniturach. Jessie poderwała się z miejsca, wysłuchała ich, po czym położyła dłonie na biodrach i zmierzyła wszystkich chłodnym wzrokiem.
- Guardian, tak? - zwróciła się do kolesia w biało-czerwonym kostiumie. - Słuchaj, jeśli dyrektor wyrazi zgodę, to możecie sobie zabrać nawet Emmę Frost, swoją drogą z chęcią bym wam ją oddała. Jednak jeśli Erik się nie zgodzi i was wyprosi, będziecie musieli opuścić teren Instytutu i to w podskokach. I radzę potraktować to poważnie, bo będziemy musieli wam skopać tyłki, gdybyście nie chcieli stąd wyjść po dobroci - stwierdziła, uśmiechając się pewnie. - Zrozumiano? A teraz proszę za mną, gabinet dyrektora znajduje się niedaleko - skinęła na nich i o ile za nią poszli, zaczęła prowadzić wprost do Magneto.
"Halo? Emma? Peter? Ktokolwiek?" - zaczęła wysyłać myśli, jak kiedyś White Queen uczyła na zajęciach. - "Chyba szykują się kłopoty, proponuję się spotkać koło gabinetu Erika i to jak najszybciej."
Chłopak, po którego wysłał ją Magneto, okazał się być całkiem miły i sympatyczny, może jedynie nieco za bardzo... zawstydzony? Już chyba mimo wszystko wolała towarzystwo rozgadanego i pewnego siebie Jasona, ale ten małomówny nowy kolega też miał pewne zalety. Nazywały się one "ciszą" i "spokojem". Odprowadziły z Ike Adama pod drzwi dyrektora i Jessie wpadła na Ryana. Choć może to raczej on na nią wpadł i to dosłownie. Przywalił jej z bara w ramię, jednak nie przejęła się tym zbytnio, tylko posłała mu kilka soczystych epitetów. Indianka z dziwną miną obejrzała się za tym chłopakiem. Zignorowała go w sumie, choć poczuła delikatne ukłucie złośliwości i chęć odegrania się. Wzdrygnęła się odrzucając od siebie te myśli. Lepiej nie ryzykować z uwalnianiem takich emocji...
- Znam tylko część tych słów - mruknęła skwaszona Ike, gdy usłyszała wiązankę Jess. - I zapewniam, nie chcę znać pozostałych - dodała szybko.
Nie czekały zbyt długo, po kilku minutach Adam wyszedł z gabinetu i chyba był w lekkim szoku - wyglądał jakby dowiedział się właśnie o czyjejś śmierci.
- No i jak było? - zapytała chłopaka Jessica. - Bo Ryan chyba nie był zbyt zadowolony z rozmowy z Magneto - uśmiechnęła się złośliwie.
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, a składając w międzyczasie usta do wypowiedzenia pierwszego słowa wyglądał niczym ryba próbująca łapać tlen.
- Nie wiem - odpowiedział po chwili. Widząc miny zdziwionych dziewczyn zaczął się natychmiast tłumaczyć.
- To znaczy, ja. Niby dostałem awans. Do X-men. Ale nie do końca, bo jak zawalę. Chcą mnie wyrzucić - wydukał z siebie i spojrzał na, już nieco mniej zdziwione niż wcześniej, koleżanki.
- Ja nie zrobiłem nic złego - wytłumaczył się. Nie miał pojęcia, że coś było nie tak.
- Dobra, nie przejmuj się, chłopie - zaczęła Jessie, obejmując go lekko ramieniem i "pukając" pięścią w bark. - Wszystko będzie dobrze, trzymaj się blisko nas, to nic nie zawalisz.
- Ale Erik powiedział. Że ja zachowuję się nieprofesjonalnie - powiedział cicho z mieszaniną zdziwienia, smutku i może odrobiną zdenerwowania. - Ja nic takiego. No grzeczny jestem - wyjaśniał, aby zaznaczyć, że nie jest osobą, która powinna była wylądować na dywaniku. - Ja nie rozumiem - pożalił się na koniec. Nie wiedział czemu,
ale czuł że może się zwierzyć z tego co teraz chodzi mu po głowie.
- Ej, spokojnie. Z tego co wiem, mało wychodziłeś z pokoju i jakoś się nie udzielałeś w życiu Instytutu, a X-Meni to drużyna. Powinniśmy się trzymać razem, jak jacyś bliscy krewni, rozumiesz? - zapytała. - Będziesz miał okazję się "wykazać" i posiedzieć trochę z nami w salonie. Potem powiem Magneto, że się ładnie starasz i będzie git. Co
ty na to? - zaproponowała.
- Żyjemy tu w jednym dużym domu. Zupełnie jak Haudenosaunee - uśmiechnęła się Ike. - To znaczy, że jesteśmy jak rodzina, albo klan. Działamy razem dla wspólnego dobra. Samotnicy mają to do siebie, że nie dają nic w zamian - powiedziała z namysłem Indianka. Przełożyła to Adamowi tak jak ona to rozumiała. Tak jak żyła właściwie
od dawna. Może dlatego tak bardzo jej się tu podobało. Jessica skinęła koleżance głową, iż ma rację i o to jej właśnie chodziło. Adam miał nieco zmieszaną minę. Nadal nie do końca rozumiał o co chodziło, ale uznał, że dalsze pytania na ten temat mogą zdenerwować jego rozmówczynie. Może niedługo zrozumie.
- Fajnie. Dzięki - powiedział cicho i lekko pokiwał głową na znak potwierdzenia. Ike się uśmiechnęła szeroko. Bawił ją ten chłopak z nieznanej jej jeszcze przyczyny.
- No to super, mamy kolejnego Iksa-samca w zespole! - zaśmiała się Jessie i klepnęła go w ramię. Sama nie wiedziała, czemu ma taki dobry humor, chyba obecność Ike tak na nią działała. - Mam taki pomysł. Chciałam zaprosić dziewczyny do salonu na jakiś mały turniej w Tekkena 4, więc może pograłbyś razem z nami? Trzeba się lepiej poznać, nim wyruszymy gdzieś razem na jakąś misję. Poza tym będę cię musiała wpuścić do mojej sypialni niebawem - dodała i uśmiechnęła się szeroko. Z początku chłopak zastanawiał się nad odpowiedzią, ale to co Jessica
powiedziała potem, przerwało jego procesy myślowe - nie zrozumiał o co chodziło. Zmarszczył na moment brwi i przez chwilę miał pełen zmieszania wyraz twarzy. Potem przypomniał sobie co proponowała i odpowiedział:
- Jasne, super - rzekł z uśmiechem. Spotkanie z dziewczynami w salonie wydało mu się wizją naprawdę miłego popołudnia. - Tekken 4? - spytał, nie do końca wiedząc z czym będzie miał do czynienia.
- No, Ike, widzę, że nie tylko ciebie będę musiała oświecić - westchnęła X-Menka. - Tekken 4 to świetna gra, taka nawalanka. Chodzi o to, by skopać tyłki innym graczom. Trzeba tylko jeszcze skoczyć po Bellę. A tak swoją drogą, Adamie, jestem kimś w rodzaju dowódcy X-Menów, kiedy nie ma nikogo starszego stażem, na przykład jednego z nauczycieli. Tak więc w czasie misji będziesz musiał się słuchać moich rozkazów i stosować do nich. A poza misjami, jakbyś miał jakieś problemy, to też zapraszam do mnie. Postaram się we wszystkim pomóc, gdybyś natrafił na jakieś trudności - dodała życzliwym tonem. - Moje imię kodowe to Shadowdeath, ale i tak wszyscy wołają na mnie po prostu Shadow.
Ike jakoś nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jedyne skojarzenie jakie właśnie przyszło jej do głowy, to treningi z Jessicą w parku. Wolała poczekać z pytaniami na konkretne problemy jakie napotka w tej grze... Może to jakiś sport? Adam nie miał pewności co do swojej skuteczności w nowej grze. Takie rzeczy przychodziły z czasem i musiał się przygotować na ostre lanie - oczywiście w tej grze.
- Spoko - powiedział cicho. Nie miał nic przeciwko temu, aby ktoś inny wydawał mu polecenia. On sam zapewne nie wiedziałby, co robić.
- A gdzie mogę cię znaleźć? - spytał odnosząc się do tego, że otrzymał od niej zaproszenie w razie kłopotów. - Mam pokój na samym końcu korytarza w dormitorium dziewczyn - odpowiedziała. - Zawsze możesz poprosić Jasona, żeby cię zaprowadził. Jakoś nawet w środku nocy i po pijaku trafia do mnie bez problemu, ostatnio nawet wlazł mi przez okno - skrzywiła się. Widać było, iż nie jest zadowolona z częstego goszczenia kolegi u siebie. - Tylko nie radzę ci go naśladować - pogroziła chłopakowi palcem.
Glassmaker zdziwił się słysząc, jak nachalnym można być. Nie pochwalał takiego zachowania - wszak każdy powinien mieć nieco prywatności. Gdy Shadow przestrzegła go, natychmiast pokiwał przecząco głową.
- Ja nic z tych rzeczy - odpowiedział szybko.
Usatysfakcjonowana tą odpowiedzią uśmiechnęła się szeroko.
Poszli po Bellę, po czym usiedli w czwórkę w salonie. Jessie podłączyła konsolę i próbowała wyjaśnić Ike, na czym polega granie na konsoli i jaka jest zależność między wciskaniem guziczków, a ruchami postaci w telewizorze. Nie miała nic przeciwko, by Bella korzystała z jej wzroku i oglądała całą rozgrywkę. Czuła jakąś zmianę w sobie. Była zadowolona, co chwilę się uśmiechała i w końcu miała z kim pogadać. Cieszyła się z obecności nowych koleżanek i chciała, by czuły się tu jak najlepiej. Chyba wzięła sobie do serca wykład Cyclopsa o byciu dobrym dowódcą, bo postanowiła wcielić w życie jego uwagi.
Ike jak zawsze uczyła się dość szybko, chociaż zrozumienie pewnych zależności było dla niej niezwykle skomplikowane. Umiejętności czasami przychodziły szybciej niż zrozumienie mechanizmów. Tak było i tym razem. Bo przecież jak to nieduże urządzenie, które trzymała teraz w rękach, mogło skłaniać te zabawnie niekiedy wyglądające istoty na ekranie do wykonywania ruchów? Sielankę popołudnia przerwało im wtargnięcie jakiejś bandy mutantów i
kolesi w garniturach. Jessie poderwała się z miejsca, wysłuchała ich, po czym położyła dłonie na biodrach i zmierzyła wszystkich chłodnym wzrokiem.
- Guardian, tak? - zwróciła się do kolesia w biało-czerwonym kostiumie. - Słuchaj, jeśli dyrektor wyrazi zgodę, to możecie sobie zabrać nawet Emmę Frost, swoją drogą z chęcią bym wam ją oddała. Jednak jeśli Erik się nie zgodzi i was wyprosi, będziecie musieli opuścić teren Instytutu i to w podskokach. I radzę potraktować to poważnie, bo będziemy musieli wam skopać tyłki, gdybyście nie chcieli stąd wyjść po dobroci - stwierdziła, uśmiechając się pewnie. - Zrozumiano? A teraz proszę za mną, gabinet dyrektora znajduje się niedaleko - skinęła na nich i o ile za nią poszli, zaczęła prowadzić wprost do Magneto.
"Halo? Emma? Peter? Ktokolwiek?" - zaczęła wysyłać myśli, jak kiedyś White Queen uczyła na zajęciach. - "Chyba szykują się kłopoty, proponuję się spotkać koło gabinetu Erika i to jak najszybciej."


-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Adam, Bella, Ike i Jess (kolejność alfabetyczna
)
- Ten Tekken to przypomina nasze treningi w parku? - spytała Ike, gdy już nie była w stanie dłużej powstrzymać ciekawości. - To może powinniśmy iść raczej na podwórko, albo salę jakąś? - mruknęła. Salon nie wydawał się odpowiednim miejscem do takich rzeczy.
Adam spojrzał na nią zdziwiony. - To my będziemy, grać w jakąś... taką inną wersję? - spytał lekko zaniepokojony.
- Nie... - zaczęła Jess. - To jest gra... w telewizorze. Do tego nie trzeba nigdzie wychodzić, tylko potrzebny jest sprzęt i ta duża plazma, która stoi pod ścianą. Zresztą, zobaczysz.
- To Jason ma z tym coś wspólnego? - rzuciła nagle, szczerze zdziwiona Indianka.
- Nie, aktualnie nie. Ale nie radzę ci z nim grać, bo ciężko go pokonać. Ach! Tobie o plazmę chodzi?! - Jessica walnęła się otwartą dłonią w czoło. - Plazma, tak określamy duże i płaskie telewizory - wyjaśniła. Podeszli pod pokój Belli i Jessie zapukała.
Adam odetchnął z ulgą. Przez moment miał wizję bycia bitym przez dziewczyny, których on nie ośmieliłby się uderzyć.
Spod drzwi pokoju Belli dało się usłyszeć melodyjny głos. Dziewczyna ani chybi śpiewała w pokoju i robiła to wyjątkowo dobrze.
Comme un peintre qui voit sous ses doigts
Naître les couleurs...
Słowa urwały się, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła po kilku chwilach, w pospiechu zawiązując jeszcze opaskę na oczach. Pociągnęła nosem - Słucham? Jess, Ike, kto jest z wami?
Adam zdziwił się lekko, ale szybko doszedł do wniosku, że w tym budynku takie rzeczy często się zdarzają.
- Jest z nami nowy kolega, Adam. Będzie w drużynie X-Men i pomyślałam, że powinniśmy się wszyscy lepiej poznać, co ty na to? Idziemy do salonu, przejdziesz się z nami? - zaproponowała Jessie. - Skoro mam wami dowodzić, to chciałabym najpierw zamienić kilka słów...
- Masz ładny głos - rzuciła z kolei Ike. Miała nieco inny system wartości i na inne rzeczy zwracała uwagę.
- Nie jestem pewna czy potem trafię do pokoju, a nie chce potem... Świecić oczami przed osobą, której wpakuję się do pokoju - uśmiechnęła się szeroko. - Ale lepsze to niż siedzieć samej. Dziękuję, Ike - skłoniła się lekko przed Indianką. - Lata nauki jednak nie poszły na marne... - Zniknęła na chwilę za drzwiami, pojawiła się już z laską w dłoni, dziarsko wywinęła nią młynka. - Ja prowadzę – zastrzegła.
Adam pokiwał głową na znak potwierdzenia słów Ike. Swoją drogą chłopak nie spodziewał się, że Bella jest niewidoma - jeszcze przed chwilą myślał, że jest zupełnie przeciwnie - że ma jakiś super-wzrok i widziała ich przez drzwi.
- Witaj, Bella. Jestem Adam - wymamrotał nieco speszony. Nie bardzo wiedział jak się zachować, aby przypadkiem nie urazić dziewczyny.
- Gratuluję. Ja tu się jeszcze gubię... Umiem trafić TYLKO do własnej sypialni, łazienki i do kuchni - mruknęła Indianka komentując ostatnią wypowiedź Belli.
- Spokojnie, mogę was potem odprowadzić. Mam pokój na końcu tego korytarza, więc zawsze możecie się kierować na mój zapach... Tak czy inaczej jak będzie trzeba, Bell, to możesz sobie zerkać moimi oczami, chyba to potrafisz, nie? - zapytała Jessica.
Adam uznał, że instrukcje kierowania się na zapach Jessiki skierowane były do pozostałych dziewcząt, które dysponowały zapewne mocami związanymi z wyczulonym węchem. Ale zrozumiał też o co chodzi Belli z patrzeniem czyimiś oczami. Z pewnością nie był tak głupi, za jakiego niektórzy go uważali.
Ike się wyszczerzyła - Jess, a myślałaś, że jak ja odnajduje te miejsca? Właściwe piętro po twoim zapachu, swój pokój po moim, łazienkę po mydle - zaśmiała się.
- A kuchnie po zapachu jedzenia, co? - dopowiedziała ze śmiechem Bella na co Ike uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Idziemy? Patrzeć cudzymi oczami? Ostatnio nie mogę, a wręcz muszę. Patrzenie jest łatwe, skupić się trudniej. Nie wiem jak wy wytrzymujecie, gdy wokół tyle tego wszystkiego - zrzędziła Bella, wciąż z miłym uśmiechem na twarzy. - Kwiaty, słońce, woda, ludzie, światło na szkle, prawie dostałam szoku, jak Peter gapił się przez zamknięte okno. Jak można od tego światła nie oślepnąć? Ale to było piękne... - zastanowiła się. - Chyba. Tak wtedy myślałam - mówiła, kierując się już w stronę salonu.
- Jeśli chcesz, to możemy kiedyś poćwiczyć - Jessica zwróciła się do Belli. - Będziemy chodzić razem po Instytucie, a ty będziesz patrzeć moimi oczami. Na treningach też proponuję coś takiego wypróbować, jesteśmy w końcu drużyną i trzeba się jakoś zgrać. Co o tym myślicie? No i mam jeszcze jeden pomysł. Żeby kupić jakieś kwiaty w doniczkach i poustawiać w korytarzu, by wam oznakować ważne miejsca.
- Albo świeczki zapachowe - odezwał się w końcu Adam. Pomyślał, że kwiaty nie kwitną przez cały rok.
- Na kwiaty niektórzy mogą być uczuleni... - mruknęła Indianka. - Co do świeczek to trzeba wybrać takie, które nie sprawią, że będziemy tych miejsc unikać. Na uczelni była jedna dziewczyna, która paliła je wszędzie - jęknęła osłaniając odruchowo nos. - Wybierała takie o bardzo mocnym zapachu - dodała. Na to wspomnienie mało jej łzy z oczu nie poleciały. Niedźwiedzi węch miał też swoje wady...
- A masz ciekawsze widoki na życie niż Peter? - zainteresowała się niewidoma mutantka. - Bo już z nim to trenuję, w ramach moich zajęć z Emmą Frost – wyjaśniła. - Ja swoje własne drzwi już oznakowałam swoimi inicjałami, to pomaga. Ale świeczki to dobry pomysł, chyba że ktoś postanowi pobawić się ogniem... Bo może być gorąco. Ale ja nie widzę przeszkód ku temu - roześmiała się.
- Nie trzeba ich zapalać, żeby pachniały. Wystarczy tylko wyjąć z opakowania - zauważyła Shadow. - Znam kilka delikatnych zapachów, jak las sosnowy, morska bryza, kwiaty polne czy owoce leśne. Wanilia i cynamon odpada, bo sama bym wtedy unikała takiego korytarza - zaśmiała się. - Z tym patrzeniem to była tylko taka luźna propozycja, chciałam się po prostu na coś przydać nowej koleżance - dodała wesoło, z uśmiechem na ustach. - Swoją drogą, potem Adam MUSI ci pokazać swój pokój, zakochasz się!
- W Adamie czy pokoju? - zainteresowała się szczerze Bell.
- O ile rozumiem i pamiętam to w pokoju - powiedziała Ike poważnie i z przekonaniem.
- Eee... w pokoju - potwierdziła Jessie. - Choć Adam to miły chłopak i na pewno też by ci się spodobał - dodała, zerkając na wyżej wymienionego i uśmiechając się do niego szeroko. - Nie, Ike?
Adam zrobił się nieco czerwony na twarzy - sam nie wiedział, w którym momencie mu to przyszło. Uśmiechnął się lekko, może odrobinkę nerwowo. A po słowach Jessiki, już całkiem spiekł raka.
- W pokoju? To może być problem dla właściciela. Jestem pasożytem, prawda? Kradnę wam oczy, kradnę wam odczucia, nawet nie wiecie kiedy. Co będzie jak zacznę pasożytować w pokoju? Adam chyba nie chciałby dodatkowego elementu dekoracyjnego w swojej sypialni, co, Adamie?
- Daj spokój, Bella! - prychnęła Shadow. - To nie jest pasożytowanie, tylko współpraca. Po to tu jesteśmy, żeby działać jak drużyna. Przecież gdybym utykała, to któraś z was pomogłaby mi chodzić, czyż nie? Czy to by mnie czyniło pasożytem? Myślę, że masz do tego złe podejście i Ike na pewno podziela moje zdanie. A wracając do pokoju, to myślę, że żaden chłopak w Instytucie by nie pogardził taką ładną dziewczyną, jak ty, w swojej sypialni - zakończyła wywód, z trudem powstrzymując śmiech. Mina Adama była bezcenna, a kolor policzków mocniejszy niż cegła.
- Pasożytnictwo to forma antagonistycznego współżycia dwóch organizmów, w której jeden czerpie korzyści ze współżycia, a drugi ponosi szkody - powiedziała poważnie Ike. - Przynosisz komuś szkodę? Sama mi mówiłaś, że nie - powiedziała Indianka. - Zresztą w rewanżu możesz mu zaśpiewać - dodała z uśmiechem.
Adam nie wiedział co powiedzieć. Oczywiście cieszył się z odbywanej rozmowy, ale na to raczej nie był przygotowany.
- Ja nie wiem - wymamrotał zawstydzony. - A jak to wygląda? - spytał, ale właściwie nie wiedział kogo - czy Bellę, czy Jessikę, której oczy podobno były już pożyczane. Wzrok skupiał na własnych adidasach.
- Co do przynoszenia szkody... Spytajcie mojego brata - roześmiała się. - Już nie zliczę ile randek mu zepsułam przez to. Nie denerwuj się, Jessico, żartuje. "Pasożyt" to pieszczotliwe określenie z dzieciństwa, jakim raczył mnie umiłowany braciszek. Jak co wygląda? - zaciekawiła się. - Patrzenie przez innych? Nie wiem, nigdy tego nie widziałam z zewnątrz. Ale chyba mam wtedy głupią pełną zachwytu minę. Poza tym to boli tylko mnie, bądź spokojny. Ale juz mój pobyt w twoim pokoju byłby bardziej inwazyjny. Łóżko moje!
Na wzmiankę o bracie, Adam zastanawiał się przez moment, czy wolałby mieć zepsutą randkę, czy nie mieć jej wcale. Potem jednak nie wiedział co myśleć... Czyżby zasugerowała, że potem musiałby spać na podłodze? Swoją drogą, patrząc w tej chwili na Adama, można było przyjąć, że to on jest tu czerwonoskóry - a nie Ike.
- Skoro nigdy nie widziałaś jak wygląda patrzenie przez innych... To znaczy, że nigdy ten ktoś nie patrzył na ciebie. gdy używałaś jego wzroku. Nie widziałaś siebie nigdy - mruknęła Ike, przyglądając się Belli w zamyśleniu. Bardzo ją to zaintrygowało.
- Zerknij przez moje oczy, a ja będę patrzeć na ciebie, co ty na to? - zaproponowała Jess i zatrzymała się na chwilę.
Bella zastanowiła się chwilę - W zasadzie to... Eddy zawsze mówił, że jest dużo ciekawszych i piękniejszych widoków niż ja, wołał mi pokazywać nasz ogród i okolice. A mnie jakoś to nigdy nie interesowało, wiecie? Widziałam się... W snach... No ale nie twarz, to racja.
- Nie miał racji - powiedziała Ike z uśmiechem. - Ani ja ani Jess nie mamy nic przeciwko temu byś używała naszych oczu, gdy będziesz tego chciała lub potrzebowała - powiedziała z przekonaniem.
- Mów nam, jeśli mamy się spojrzeć w lewo, czy prawo, przecież to żaden problem dla nas tak naprawdę - dodała Jessica. - Może po kolacji wezmę was na spacer po Instytucie i pokażę wszystko, hm? - zaproponowała mutantka.
- No dobrze... Mogę spojrzeć, ale pamiętajcie, że mam inne rozumienie tego wszystkiego... Oczywiście, że miał, z mojego punktu miał. No bo... człowiek to człowiek, prawda? Głowa, dwie nogi, dwie ręce, korpus. Jest wiele piękniejszych rzeczy, natura na przykład... Rośliny w rozkwicie w promieniach wiosennego słońca, świat po deszczu, burza... No ludzie są... Zwyczajni. Ale chętnie na was zerknę. Jeszcze jedno. Będę was widzieć tak, jak widzi was Jessika. To co widzimy, po części uzależnione jest od tego, co czujemy do oglądanych obiektów, a po części od naszego humoru - zatrzymała się, oparła o swoja laskę i skupiła. Wniknęła w umysł Jess, a jej ciało machinalnie wykonało pozbawiony sensu gest - ruszyła głową.
Perspektywa wycieczki z przewodnikiem po całym Instytucie bardzo się Ike spodobała. Od dawna czuła tu gdzieś słaby zapach koni, ale wrażenia i wiele innych zajęć nie pozwalały jej tego dokładniej sprawdzić. - W międzyczasie opowiem wam pewną historię. O tym jak biali pokazali Indianom jak działa aparat fotograficzny. Zrobili zdjęcie grupie Indian i im je pokazali. Każdy ze sfotografowanych poznał na zdjęciu swoich braci i swoje siostry. Ale każdy z nich widział też na zdjęciu jedną osobę, której nie znał, nigdy nie widział na oczy. Powiedzmy, że ty Bella jesteś w nieco podobnej sytuacji za każdym razem, gdy patrzyłaś do tej pory cudzymi oczami - powiedziała Ike.
- No to zaczniemy od ciebie - stwierdziła Shadow i spojrzała na Bellę. W jej oczach była naprawdę bardzo ładną i sympatyczną dziewczyną, którą jakimś dziwnym trafem polubiła od samego początku. Przypomniało jej się, jak poleciała szukać mutantce laski, choć pewnie któremuś z kolegów by tego nie zaproponowała. Może brakowało Jessice koleżanek? - Teraz Ike... - przeniosła spojrzenie na Indiankę, która uśmiechnęła się wesoło, i znów zalała ją fala samych pozytywnych myśli. Dziewczyna była jej jedyną przyjaciółką, wspierała, kiedy Remy zginął i na chwilę ogarnął Jessie smutek, że ostatnimi czasy nie spotykały się tak jak dawniej. Na szczęście teraz mieszkały pod jednym dachem i chyba właśnie to sprawiało, iż Shadow była w doskonałym humorze. Indianka wydawała się jej być atrakcyjną i nieco egzotyczną. - No i na koniec Adam - to mówiąc zerknęła na chłopaka i z trudem stłumiła śmiech. Od razu pomyślała o ceglanym murze i o tym, iż mógłby się nieźle maskować na jego tle. Poznała go dzisiaj i już zdążyła polubić, był bardzo wstydliwy, ale za to spokojny i miły. Chciała jeszcze dziś iść do Magneto i pochwalić chłopaka za dobre pomysły i to, że sobie bardzo wziął do serca udzielanie się w życiu Instytutu. - Coś jeszcze, Bell?
C.D.N.

- Ten Tekken to przypomina nasze treningi w parku? - spytała Ike, gdy już nie była w stanie dłużej powstrzymać ciekawości. - To może powinniśmy iść raczej na podwórko, albo salę jakąś? - mruknęła. Salon nie wydawał się odpowiednim miejscem do takich rzeczy.
Adam spojrzał na nią zdziwiony. - To my będziemy, grać w jakąś... taką inną wersję? - spytał lekko zaniepokojony.
- Nie... - zaczęła Jess. - To jest gra... w telewizorze. Do tego nie trzeba nigdzie wychodzić, tylko potrzebny jest sprzęt i ta duża plazma, która stoi pod ścianą. Zresztą, zobaczysz.
- To Jason ma z tym coś wspólnego? - rzuciła nagle, szczerze zdziwiona Indianka.
- Nie, aktualnie nie. Ale nie radzę ci z nim grać, bo ciężko go pokonać. Ach! Tobie o plazmę chodzi?! - Jessica walnęła się otwartą dłonią w czoło. - Plazma, tak określamy duże i płaskie telewizory - wyjaśniła. Podeszli pod pokój Belli i Jessie zapukała.
Adam odetchnął z ulgą. Przez moment miał wizję bycia bitym przez dziewczyny, których on nie ośmieliłby się uderzyć.
Spod drzwi pokoju Belli dało się usłyszeć melodyjny głos. Dziewczyna ani chybi śpiewała w pokoju i robiła to wyjątkowo dobrze.
Comme un peintre qui voit sous ses doigts
Naître les couleurs...
Słowa urwały się, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła po kilku chwilach, w pospiechu zawiązując jeszcze opaskę na oczach. Pociągnęła nosem - Słucham? Jess, Ike, kto jest z wami?
Adam zdziwił się lekko, ale szybko doszedł do wniosku, że w tym budynku takie rzeczy często się zdarzają.
- Jest z nami nowy kolega, Adam. Będzie w drużynie X-Men i pomyślałam, że powinniśmy się wszyscy lepiej poznać, co ty na to? Idziemy do salonu, przejdziesz się z nami? - zaproponowała Jessie. - Skoro mam wami dowodzić, to chciałabym najpierw zamienić kilka słów...
- Masz ładny głos - rzuciła z kolei Ike. Miała nieco inny system wartości i na inne rzeczy zwracała uwagę.
- Nie jestem pewna czy potem trafię do pokoju, a nie chce potem... Świecić oczami przed osobą, której wpakuję się do pokoju - uśmiechnęła się szeroko. - Ale lepsze to niż siedzieć samej. Dziękuję, Ike - skłoniła się lekko przed Indianką. - Lata nauki jednak nie poszły na marne... - Zniknęła na chwilę za drzwiami, pojawiła się już z laską w dłoni, dziarsko wywinęła nią młynka. - Ja prowadzę – zastrzegła.
Adam pokiwał głową na znak potwierdzenia słów Ike. Swoją drogą chłopak nie spodziewał się, że Bella jest niewidoma - jeszcze przed chwilą myślał, że jest zupełnie przeciwnie - że ma jakiś super-wzrok i widziała ich przez drzwi.
- Witaj, Bella. Jestem Adam - wymamrotał nieco speszony. Nie bardzo wiedział jak się zachować, aby przypadkiem nie urazić dziewczyny.
- Gratuluję. Ja tu się jeszcze gubię... Umiem trafić TYLKO do własnej sypialni, łazienki i do kuchni - mruknęła Indianka komentując ostatnią wypowiedź Belli.
- Spokojnie, mogę was potem odprowadzić. Mam pokój na końcu tego korytarza, więc zawsze możecie się kierować na mój zapach... Tak czy inaczej jak będzie trzeba, Bell, to możesz sobie zerkać moimi oczami, chyba to potrafisz, nie? - zapytała Jessica.
Adam uznał, że instrukcje kierowania się na zapach Jessiki skierowane były do pozostałych dziewcząt, które dysponowały zapewne mocami związanymi z wyczulonym węchem. Ale zrozumiał też o co chodzi Belli z patrzeniem czyimiś oczami. Z pewnością nie był tak głupi, za jakiego niektórzy go uważali.
Ike się wyszczerzyła - Jess, a myślałaś, że jak ja odnajduje te miejsca? Właściwe piętro po twoim zapachu, swój pokój po moim, łazienkę po mydle - zaśmiała się.
- A kuchnie po zapachu jedzenia, co? - dopowiedziała ze śmiechem Bella na co Ike uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Idziemy? Patrzeć cudzymi oczami? Ostatnio nie mogę, a wręcz muszę. Patrzenie jest łatwe, skupić się trudniej. Nie wiem jak wy wytrzymujecie, gdy wokół tyle tego wszystkiego - zrzędziła Bella, wciąż z miłym uśmiechem na twarzy. - Kwiaty, słońce, woda, ludzie, światło na szkle, prawie dostałam szoku, jak Peter gapił się przez zamknięte okno. Jak można od tego światła nie oślepnąć? Ale to było piękne... - zastanowiła się. - Chyba. Tak wtedy myślałam - mówiła, kierując się już w stronę salonu.
- Jeśli chcesz, to możemy kiedyś poćwiczyć - Jessica zwróciła się do Belli. - Będziemy chodzić razem po Instytucie, a ty będziesz patrzeć moimi oczami. Na treningach też proponuję coś takiego wypróbować, jesteśmy w końcu drużyną i trzeba się jakoś zgrać. Co o tym myślicie? No i mam jeszcze jeden pomysł. Żeby kupić jakieś kwiaty w doniczkach i poustawiać w korytarzu, by wam oznakować ważne miejsca.
- Albo świeczki zapachowe - odezwał się w końcu Adam. Pomyślał, że kwiaty nie kwitną przez cały rok.
- Na kwiaty niektórzy mogą być uczuleni... - mruknęła Indianka. - Co do świeczek to trzeba wybrać takie, które nie sprawią, że będziemy tych miejsc unikać. Na uczelni była jedna dziewczyna, która paliła je wszędzie - jęknęła osłaniając odruchowo nos. - Wybierała takie o bardzo mocnym zapachu - dodała. Na to wspomnienie mało jej łzy z oczu nie poleciały. Niedźwiedzi węch miał też swoje wady...
- A masz ciekawsze widoki na życie niż Peter? - zainteresowała się niewidoma mutantka. - Bo już z nim to trenuję, w ramach moich zajęć z Emmą Frost – wyjaśniła. - Ja swoje własne drzwi już oznakowałam swoimi inicjałami, to pomaga. Ale świeczki to dobry pomysł, chyba że ktoś postanowi pobawić się ogniem... Bo może być gorąco. Ale ja nie widzę przeszkód ku temu - roześmiała się.
- Nie trzeba ich zapalać, żeby pachniały. Wystarczy tylko wyjąć z opakowania - zauważyła Shadow. - Znam kilka delikatnych zapachów, jak las sosnowy, morska bryza, kwiaty polne czy owoce leśne. Wanilia i cynamon odpada, bo sama bym wtedy unikała takiego korytarza - zaśmiała się. - Z tym patrzeniem to była tylko taka luźna propozycja, chciałam się po prostu na coś przydać nowej koleżance - dodała wesoło, z uśmiechem na ustach. - Swoją drogą, potem Adam MUSI ci pokazać swój pokój, zakochasz się!
- W Adamie czy pokoju? - zainteresowała się szczerze Bell.
- O ile rozumiem i pamiętam to w pokoju - powiedziała Ike poważnie i z przekonaniem.
- Eee... w pokoju - potwierdziła Jessie. - Choć Adam to miły chłopak i na pewno też by ci się spodobał - dodała, zerkając na wyżej wymienionego i uśmiechając się do niego szeroko. - Nie, Ike?
Adam zrobił się nieco czerwony na twarzy - sam nie wiedział, w którym momencie mu to przyszło. Uśmiechnął się lekko, może odrobinkę nerwowo. A po słowach Jessiki, już całkiem spiekł raka.
- W pokoju? To może być problem dla właściciela. Jestem pasożytem, prawda? Kradnę wam oczy, kradnę wam odczucia, nawet nie wiecie kiedy. Co będzie jak zacznę pasożytować w pokoju? Adam chyba nie chciałby dodatkowego elementu dekoracyjnego w swojej sypialni, co, Adamie?
- Daj spokój, Bella! - prychnęła Shadow. - To nie jest pasożytowanie, tylko współpraca. Po to tu jesteśmy, żeby działać jak drużyna. Przecież gdybym utykała, to któraś z was pomogłaby mi chodzić, czyż nie? Czy to by mnie czyniło pasożytem? Myślę, że masz do tego złe podejście i Ike na pewno podziela moje zdanie. A wracając do pokoju, to myślę, że żaden chłopak w Instytucie by nie pogardził taką ładną dziewczyną, jak ty, w swojej sypialni - zakończyła wywód, z trudem powstrzymując śmiech. Mina Adama była bezcenna, a kolor policzków mocniejszy niż cegła.
- Pasożytnictwo to forma antagonistycznego współżycia dwóch organizmów, w której jeden czerpie korzyści ze współżycia, a drugi ponosi szkody - powiedziała poważnie Ike. - Przynosisz komuś szkodę? Sama mi mówiłaś, że nie - powiedziała Indianka. - Zresztą w rewanżu możesz mu zaśpiewać - dodała z uśmiechem.
Adam nie wiedział co powiedzieć. Oczywiście cieszył się z odbywanej rozmowy, ale na to raczej nie był przygotowany.
- Ja nie wiem - wymamrotał zawstydzony. - A jak to wygląda? - spytał, ale właściwie nie wiedział kogo - czy Bellę, czy Jessikę, której oczy podobno były już pożyczane. Wzrok skupiał na własnych adidasach.
- Co do przynoszenia szkody... Spytajcie mojego brata - roześmiała się. - Już nie zliczę ile randek mu zepsułam przez to. Nie denerwuj się, Jessico, żartuje. "Pasożyt" to pieszczotliwe określenie z dzieciństwa, jakim raczył mnie umiłowany braciszek. Jak co wygląda? - zaciekawiła się. - Patrzenie przez innych? Nie wiem, nigdy tego nie widziałam z zewnątrz. Ale chyba mam wtedy głupią pełną zachwytu minę. Poza tym to boli tylko mnie, bądź spokojny. Ale juz mój pobyt w twoim pokoju byłby bardziej inwazyjny. Łóżko moje!
Na wzmiankę o bracie, Adam zastanawiał się przez moment, czy wolałby mieć zepsutą randkę, czy nie mieć jej wcale. Potem jednak nie wiedział co myśleć... Czyżby zasugerowała, że potem musiałby spać na podłodze? Swoją drogą, patrząc w tej chwili na Adama, można było przyjąć, że to on jest tu czerwonoskóry - a nie Ike.
- Skoro nigdy nie widziałaś jak wygląda patrzenie przez innych... To znaczy, że nigdy ten ktoś nie patrzył na ciebie. gdy używałaś jego wzroku. Nie widziałaś siebie nigdy - mruknęła Ike, przyglądając się Belli w zamyśleniu. Bardzo ją to zaintrygowało.
- Zerknij przez moje oczy, a ja będę patrzeć na ciebie, co ty na to? - zaproponowała Jess i zatrzymała się na chwilę.
Bella zastanowiła się chwilę - W zasadzie to... Eddy zawsze mówił, że jest dużo ciekawszych i piękniejszych widoków niż ja, wołał mi pokazywać nasz ogród i okolice. A mnie jakoś to nigdy nie interesowało, wiecie? Widziałam się... W snach... No ale nie twarz, to racja.
- Nie miał racji - powiedziała Ike z uśmiechem. - Ani ja ani Jess nie mamy nic przeciwko temu byś używała naszych oczu, gdy będziesz tego chciała lub potrzebowała - powiedziała z przekonaniem.
- Mów nam, jeśli mamy się spojrzeć w lewo, czy prawo, przecież to żaden problem dla nas tak naprawdę - dodała Jessica. - Może po kolacji wezmę was na spacer po Instytucie i pokażę wszystko, hm? - zaproponowała mutantka.
- No dobrze... Mogę spojrzeć, ale pamiętajcie, że mam inne rozumienie tego wszystkiego... Oczywiście, że miał, z mojego punktu miał. No bo... człowiek to człowiek, prawda? Głowa, dwie nogi, dwie ręce, korpus. Jest wiele piękniejszych rzeczy, natura na przykład... Rośliny w rozkwicie w promieniach wiosennego słońca, świat po deszczu, burza... No ludzie są... Zwyczajni. Ale chętnie na was zerknę. Jeszcze jedno. Będę was widzieć tak, jak widzi was Jessika. To co widzimy, po części uzależnione jest od tego, co czujemy do oglądanych obiektów, a po części od naszego humoru - zatrzymała się, oparła o swoja laskę i skupiła. Wniknęła w umysł Jess, a jej ciało machinalnie wykonało pozbawiony sensu gest - ruszyła głową.
Perspektywa wycieczki z przewodnikiem po całym Instytucie bardzo się Ike spodobała. Od dawna czuła tu gdzieś słaby zapach koni, ale wrażenia i wiele innych zajęć nie pozwalały jej tego dokładniej sprawdzić. - W międzyczasie opowiem wam pewną historię. O tym jak biali pokazali Indianom jak działa aparat fotograficzny. Zrobili zdjęcie grupie Indian i im je pokazali. Każdy ze sfotografowanych poznał na zdjęciu swoich braci i swoje siostry. Ale każdy z nich widział też na zdjęciu jedną osobę, której nie znał, nigdy nie widział na oczy. Powiedzmy, że ty Bella jesteś w nieco podobnej sytuacji za każdym razem, gdy patrzyłaś do tej pory cudzymi oczami - powiedziała Ike.
- No to zaczniemy od ciebie - stwierdziła Shadow i spojrzała na Bellę. W jej oczach była naprawdę bardzo ładną i sympatyczną dziewczyną, którą jakimś dziwnym trafem polubiła od samego początku. Przypomniało jej się, jak poleciała szukać mutantce laski, choć pewnie któremuś z kolegów by tego nie zaproponowała. Może brakowało Jessice koleżanek? - Teraz Ike... - przeniosła spojrzenie na Indiankę, która uśmiechnęła się wesoło, i znów zalała ją fala samych pozytywnych myśli. Dziewczyna była jej jedyną przyjaciółką, wspierała, kiedy Remy zginął i na chwilę ogarnął Jessie smutek, że ostatnimi czasy nie spotykały się tak jak dawniej. Na szczęście teraz mieszkały pod jednym dachem i chyba właśnie to sprawiało, iż Shadow była w doskonałym humorze. Indianka wydawała się jej być atrakcyjną i nieco egzotyczną. - No i na koniec Adam - to mówiąc zerknęła na chłopaka i z trudem stłumiła śmiech. Od razu pomyślała o ceglanym murze i o tym, iż mógłby się nieźle maskować na jego tle. Poznała go dzisiaj i już zdążyła polubić, był bardzo wstydliwy, ale za to spokojny i miły. Chciała jeszcze dziś iść do Magneto i pochwalić chłopaka za dobre pomysły i to, że sobie bardzo wziął do serca udzielanie się w życiu Instytutu. - Coś jeszcze, Bell?
C.D.N.

-
- Mat
- Posty: 559
- Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
- Numer GG: 19487109
- Lokalizacja: Łódź
Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men
Jason
Intymne zbliżenie i plan spędzenia z Josette kilku niezapomnianych chwil prysły niczym bańka mydlana, gdy pojawiło się to oślizgłe ‘coś’, zakłócając im przyjemne spotkanie. Jason poczuł jedynie ostry ból w plecach i po chwili leżał już pod okolicznym drzewem, podnosząc się ciężko z ziemi. Jego oponent chyba nie zamierzał przestać, bo mocno zdenerwowany zmierzał w kierunku Ghettoblasta, który poczęstował go kilkoma wiązkami plazmy. Niestety, nic to nie dało – promienie przeszły przez niego nie robiąc mu najmniejszej krzywdy. To był kawał chłopa, w dodatku Jason nie wiedział zupełnie jak walczyć z kimś, kto wchłania twoje ciosy. Pomyślał, że teraz przydałby mu się Peter, żeby ‘wyłączyć’ tego śmierdziela…
Ghetto wyprowadził jeszcze dwa szybkie kopnięcia, nim znalazł się w stalowym uścisku humanoida. Josette krzyczała coś, jednak czarnoskóry chłopak nie zwracał na to najmniejszej uwagi, próbując się oswobodzić. Szło mu jednak kiepsko – Rober, jak nie niego mówiła kobieta, miał więcej siły niż się mogło wydawać. Jason wiedział, że może się to za chwilę źle skończyć. Strzelał blastami na lewo i prawo, jednak nie przynosiło to żadnych efektów.
Nagle poczuł szarpnięcie i uwolniony opadł na ziemię, łapiąc ciężko powietrze i odrzucając od siebie resztki błota, które na nim zostały. Unosząc głowę zobaczył Northstara, który po prostu uciął Roberowi jedną z rąk, dzięki swojej super-szybkości. Chłopak zbierając się z ziemi przyglądał się jedynie walce Jean-Paula ze ‘Slimer’em’ jak go nazwał w myślach, a po chwili potyczka dobiegła końca – X-Man po prostu przeciął mutanta na pół ku zdziwieniu Josette i samego Jasona.
Kilka sekund później, Jean-Paul był już przy Jasonie.
- Nic ci nie jest? – zapytał. – Chodź, zabiorę cię do ambulatorium.
- Chyba go nie zabiłeś? – zapytał Ghetto.
- X-Men nie zabijają. – uśmiechnął się lekko Northstar. – Trochę czasu mu zajmie, nim się poskłada do kupy, a do tego momentu zdążę tu przysłać jakąś ekipę, żeby go posprzątała i zamknęła w bezpiecznym miejscu.
- Zupełnie nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić. – powiedział Jason wstając na równe nogi. – Cholera, dałem się zaskoczyć…
- Spokojnie, będziesz ciężko pracował na treningach, rozwijał swoje moce, to niebawem z takimi jak on nie będziesz miał większych problemów. – Northstar uśmiechnął się szeroko. – Jak się czujesz?
- W porządku, nic mi nie jest. – odparł chłopak i skinął Josette na pożegnanie głową.
- No dobra, w razie gdyby coś się działo, zgłoś się do Josha, chyba Rober zdążył cię nieźle przydusić?
- Nie na tyle, żebym nie mógł normalnie chodzić i myśleć. – Ghetto uśmiechnął się szeroko.
- Najlepiej idź teraz do siebie, nie chcę cię po raz kolejny ratować, jak przyjdzie co do czego.
- A kto powiedział, że będziesz mnie musiał znowu ratować? – obruszył się Jason.
- Ostatnio zauważyłem, że znajomości z kobietami wpędzają cię w same dziwne sytuacje.
- Z kobietami? Tak jak byś coś o tym wiedział. – wypalił Jason i po chwili pożałował swoich słów. Niemal wszyscy w szkole wiedzieli, jakiej orientacji seksualnej jest Jean-Paul, dlatego Jasonowi zrobiło się głupio. – Sorry, nie chciałem, żebyś…
- Przestań, myślisz, że ruszają mnie takie gadki? – rzucił spokojnie. Gdy doszli do schodów prowadzących na górę, Jean-Paul kontynuował. – Jakbyś coś potrzebował, znajdziesz mnie w gabinecie Emmy, muszę z nią porozmawiać o zajściu w ogrodzie. Gdybyś źle się czuł, odwiedź Elixira.
- Dzięki za pomoc.
- Od tego tu jesteśmy. – rzucił Northstar i oddalił się.
Jason jedynie skinął mu głową, po czym ruszył przez korytarz w kierunku jadalni – żołądek zaczynał dawać niemiło znać, że potrzebuje, by go zapchać jakimś żarciem. Miał nadzieję, że może w kuchni zastanie Jess, albo którąś z nowych dziewczyn.
Gdy pojawił się w jadalni, akurat kolację robiła sobie Nadine. Uśmiechnęła się do niego szeroko, on odwzajemnił uśmiech. Lubił tę dziewczynę, zresztą, kto by nie polubił tak atrakcyjnej babki, zwłaszcza, że jako jedyna chyba z Instytutu traktowała go poważnie i mógł z nią normalnie pogadać. Zajrzał do lodówki, gdy piersiasta blondynka odezwała się.
- Słyszałam, że byliście w Szkocji na misji treningowej.
- To raczej nie była misja treningowa, Nad. - powiedział Jason wyciągając z lodówki mleko, ser i jajka.
- Opowiesz? Czy to ściśle tajne? - zapytała, uśmiechając się ponętnie.
- Polecieliśmy odebrać jakiegoś mutanta, a trafiliśmy na Juggernauta i jego chłopaka... No i teraz Jugg łazi jak zjawa po Instytucie.
- No fakt... widziałam go niedawno. Cały czas chodzi z Sammy'm... wiesz... tym chłopcem-rybą.
- Wiem, Erik go przywiózł z Kanady. Nie miałem okazji jeszcze z nim pogadać.
- Ja miałam. - odparła. - Bardzo sympatyczny chłopiec, chociaż gdy się go widzi z Juggernaut'em, to wyglądają jak 'Flip i Flap'.
- Że jak kto? - zapytał Jason.
- Ehhhh... no nieważne. - Nadine machnęła ręką.
- Gdzie masz Dylana?
- A czy to mój chłopak, żebym go pilnowała?
- Ty mi to powiedz. - Jason uśmiechnął się rozbrajająco.
- Nie wiem, pewnie gra z Reggie'm w kosza, albo pojechał gdzieś. - blondynka wzruszyła ramionami zgrabnie omijając temat.
- Po szkole chodzą słuchy, że jesteście razem. Nie krępuj się, Nad., mi możesz powiedzieć.
- Nawet jeśli już, to jesteś chyba ostatnią osobą, której bym powiedziała jako pierwszej. - pokazała mu język uśmiechając się szeroko.
- No nie bądź taka, łamiesz moje duże, pluszowe serduszko. - Ghetto rozłożył ręce.
- Jeszcze żebyś je miał, panie Ghetto. - minęła go z wieżą kanapek na talerzu i uśmiechnęła się.
- Mylisz się, my czarnoskórzy jesteśmy bardzo kochliwi. - Jason odwrócił się w jej kierunku i rzucił jej kolejny ze swoich rozbrajających uśmiechów.
- W to akurat jestem skłonna uwierzyć. - odparła. - Sorry, Jason, ale muszę trochę pograć na pianinie, wiesz... za tydzień mam konkurs.
- Spoko, leć. - rzucił. - Nie wiesz czasem, gdzie podziewa się Jess, Ike albo Bella? Albo wszystkie trzy?
Nadine zastanowiła się chwilę.
- Z tego co widziałam, to wszystkie siedziały w salonie i o czymś tam plotkowały. Był z nimi ten nieśmiały chłopak, co z nami chodzi na zajęcia.
- Jaki nieśmiały?
- No ten, który wygląda jak laluś.
- Aaaa, Adam?
- No, chyba ten. Dobra, ja spadam. Do zobaczenia jutro na wykładach. - machnęła mu dłonią, po czym zniknęła za drzwiami jadalni.
Jason przyszykował sobie kolację - wielkiego, potrójnego hamburgera, po czym skierował się w kierunku salonu. Miał zamiar powkurzać trochę Jess i pozostałe dziewczyny, w końcu godzina była jeszcze młoda.
Intymne zbliżenie i plan spędzenia z Josette kilku niezapomnianych chwil prysły niczym bańka mydlana, gdy pojawiło się to oślizgłe ‘coś’, zakłócając im przyjemne spotkanie. Jason poczuł jedynie ostry ból w plecach i po chwili leżał już pod okolicznym drzewem, podnosząc się ciężko z ziemi. Jego oponent chyba nie zamierzał przestać, bo mocno zdenerwowany zmierzał w kierunku Ghettoblasta, który poczęstował go kilkoma wiązkami plazmy. Niestety, nic to nie dało – promienie przeszły przez niego nie robiąc mu najmniejszej krzywdy. To był kawał chłopa, w dodatku Jason nie wiedział zupełnie jak walczyć z kimś, kto wchłania twoje ciosy. Pomyślał, że teraz przydałby mu się Peter, żeby ‘wyłączyć’ tego śmierdziela…
Ghetto wyprowadził jeszcze dwa szybkie kopnięcia, nim znalazł się w stalowym uścisku humanoida. Josette krzyczała coś, jednak czarnoskóry chłopak nie zwracał na to najmniejszej uwagi, próbując się oswobodzić. Szło mu jednak kiepsko – Rober, jak nie niego mówiła kobieta, miał więcej siły niż się mogło wydawać. Jason wiedział, że może się to za chwilę źle skończyć. Strzelał blastami na lewo i prawo, jednak nie przynosiło to żadnych efektów.
Nagle poczuł szarpnięcie i uwolniony opadł na ziemię, łapiąc ciężko powietrze i odrzucając od siebie resztki błota, które na nim zostały. Unosząc głowę zobaczył Northstara, który po prostu uciął Roberowi jedną z rąk, dzięki swojej super-szybkości. Chłopak zbierając się z ziemi przyglądał się jedynie walce Jean-Paula ze ‘Slimer’em’ jak go nazwał w myślach, a po chwili potyczka dobiegła końca – X-Man po prostu przeciął mutanta na pół ku zdziwieniu Josette i samego Jasona.
Kilka sekund później, Jean-Paul był już przy Jasonie.
- Nic ci nie jest? – zapytał. – Chodź, zabiorę cię do ambulatorium.
- Chyba go nie zabiłeś? – zapytał Ghetto.
- X-Men nie zabijają. – uśmiechnął się lekko Northstar. – Trochę czasu mu zajmie, nim się poskłada do kupy, a do tego momentu zdążę tu przysłać jakąś ekipę, żeby go posprzątała i zamknęła w bezpiecznym miejscu.
- Zupełnie nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić. – powiedział Jason wstając na równe nogi. – Cholera, dałem się zaskoczyć…
- Spokojnie, będziesz ciężko pracował na treningach, rozwijał swoje moce, to niebawem z takimi jak on nie będziesz miał większych problemów. – Northstar uśmiechnął się szeroko. – Jak się czujesz?
- W porządku, nic mi nie jest. – odparł chłopak i skinął Josette na pożegnanie głową.
- No dobra, w razie gdyby coś się działo, zgłoś się do Josha, chyba Rober zdążył cię nieźle przydusić?
- Nie na tyle, żebym nie mógł normalnie chodzić i myśleć. – Ghetto uśmiechnął się szeroko.
- Najlepiej idź teraz do siebie, nie chcę cię po raz kolejny ratować, jak przyjdzie co do czego.
- A kto powiedział, że będziesz mnie musiał znowu ratować? – obruszył się Jason.
- Ostatnio zauważyłem, że znajomości z kobietami wpędzają cię w same dziwne sytuacje.
- Z kobietami? Tak jak byś coś o tym wiedział. – wypalił Jason i po chwili pożałował swoich słów. Niemal wszyscy w szkole wiedzieli, jakiej orientacji seksualnej jest Jean-Paul, dlatego Jasonowi zrobiło się głupio. – Sorry, nie chciałem, żebyś…
- Przestań, myślisz, że ruszają mnie takie gadki? – rzucił spokojnie. Gdy doszli do schodów prowadzących na górę, Jean-Paul kontynuował. – Jakbyś coś potrzebował, znajdziesz mnie w gabinecie Emmy, muszę z nią porozmawiać o zajściu w ogrodzie. Gdybyś źle się czuł, odwiedź Elixira.
- Dzięki za pomoc.
- Od tego tu jesteśmy. – rzucił Northstar i oddalił się.
Jason jedynie skinął mu głową, po czym ruszył przez korytarz w kierunku jadalni – żołądek zaczynał dawać niemiło znać, że potrzebuje, by go zapchać jakimś żarciem. Miał nadzieję, że może w kuchni zastanie Jess, albo którąś z nowych dziewczyn.
Gdy pojawił się w jadalni, akurat kolację robiła sobie Nadine. Uśmiechnęła się do niego szeroko, on odwzajemnił uśmiech. Lubił tę dziewczynę, zresztą, kto by nie polubił tak atrakcyjnej babki, zwłaszcza, że jako jedyna chyba z Instytutu traktowała go poważnie i mógł z nią normalnie pogadać. Zajrzał do lodówki, gdy piersiasta blondynka odezwała się.
- Słyszałam, że byliście w Szkocji na misji treningowej.
- To raczej nie była misja treningowa, Nad. - powiedział Jason wyciągając z lodówki mleko, ser i jajka.
- Opowiesz? Czy to ściśle tajne? - zapytała, uśmiechając się ponętnie.
- Polecieliśmy odebrać jakiegoś mutanta, a trafiliśmy na Juggernauta i jego chłopaka... No i teraz Jugg łazi jak zjawa po Instytucie.
- No fakt... widziałam go niedawno. Cały czas chodzi z Sammy'm... wiesz... tym chłopcem-rybą.
- Wiem, Erik go przywiózł z Kanady. Nie miałem okazji jeszcze z nim pogadać.
- Ja miałam. - odparła. - Bardzo sympatyczny chłopiec, chociaż gdy się go widzi z Juggernaut'em, to wyglądają jak 'Flip i Flap'.
- Że jak kto? - zapytał Jason.
- Ehhhh... no nieważne. - Nadine machnęła ręką.
- Gdzie masz Dylana?
- A czy to mój chłopak, żebym go pilnowała?
- Ty mi to powiedz. - Jason uśmiechnął się rozbrajająco.
- Nie wiem, pewnie gra z Reggie'm w kosza, albo pojechał gdzieś. - blondynka wzruszyła ramionami zgrabnie omijając temat.
- Po szkole chodzą słuchy, że jesteście razem. Nie krępuj się, Nad., mi możesz powiedzieć.
- Nawet jeśli już, to jesteś chyba ostatnią osobą, której bym powiedziała jako pierwszej. - pokazała mu język uśmiechając się szeroko.
- No nie bądź taka, łamiesz moje duże, pluszowe serduszko. - Ghetto rozłożył ręce.
- Jeszcze żebyś je miał, panie Ghetto. - minęła go z wieżą kanapek na talerzu i uśmiechnęła się.
- Mylisz się, my czarnoskórzy jesteśmy bardzo kochliwi. - Jason odwrócił się w jej kierunku i rzucił jej kolejny ze swoich rozbrajających uśmiechów.
- W to akurat jestem skłonna uwierzyć. - odparła. - Sorry, Jason, ale muszę trochę pograć na pianinie, wiesz... za tydzień mam konkurs.
- Spoko, leć. - rzucił. - Nie wiesz czasem, gdzie podziewa się Jess, Ike albo Bella? Albo wszystkie trzy?
Nadine zastanowiła się chwilę.
- Z tego co widziałam, to wszystkie siedziały w salonie i o czymś tam plotkowały. Był z nimi ten nieśmiały chłopak, co z nami chodzi na zajęcia.
- Jaki nieśmiały?
- No ten, który wygląda jak laluś.
- Aaaa, Adam?
- No, chyba ten. Dobra, ja spadam. Do zobaczenia jutro na wykładach. - machnęła mu dłonią, po czym zniknęła za drzwiami jadalni.
Jason przyszykował sobie kolację - wielkiego, potrójnego hamburgera, po czym skierował się w kierunku salonu. Miał zamiar powkurzać trochę Jess i pozostałe dziewczyny, w końcu godzina była jeszcze młoda.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
