![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Prawdziwa siła człowieka.
Stoi ściana. Długa ściana. Ma może pięć metrów. Może mniej, jest cholernie zdewastowana przy końcach. Osmolona, porozrywana. Ściana, kiedyś była częścią budynku. Teraz jest częścią czasu. Należy do niego. Czasu? A czym jest czas? Jaka jest data? Nie wiem. Czas wyznacza teraz to co przetrwało. Ściana?
Ściana, kiedyś była częścią budynku. Kiedyś była ścianą kuchni. Na swoim miejscu stoją szafki. Antyki, ręcznie zdobione, dopracowane w każdym calu. Duma właściciela. Razem, stanowią wzór, uzupełniają się, razem z innymi przedmiotami, ścianą, to całość. Świat kuchni. Szafki, nieco nadpalone, niektóre uchylone. W środku bałagan, potłuczone talerze, widelce przemieszane z nożami, to co kiedyś było przyprawą, zasypało jedną z szuflad. Inne byłe przyprawy wymieszały się z innymi byłymi przyprawami. Teraz, błyszczą się odcieniami zieleni. Poprzewracane szkło w kredensie. Fragmenty, otępiałe przez – czas? leżą obok. Na jednym ślad krwi. Przedmiot zwrócił się przeciwko właścicielowi. Nieświadomie. Duma właściciela, która dawno wyszła z użytku. Bezużyteczna. Cenna. Paradoks. Marmurowy zlew w centrum ściany. Nadzieja na tle innego sprzętu. Nie stracił koloru, brak na nim rys, uszczerbków. Wydaje się być pełen majestatu. Bez znaczenia dla tych którzy przeżyli. W zlewie odchody. Zwierzętom za nic był kamień, majestat zlewu. Profanacja systemu wartości człowieka. Zlew nie protestuje. Nie może. Skazany jest na milczenie. Na milczenie skazane są wszystkie przedmioty, pozostawione same sobie. Nieład i chaos. Porozrzucane, nie zadbane, wystawione na próbę czasu. Wystawione na próbę charakteru, przez uciekających w panice. Związane, potworną, najbardziej wymowną, zmową milczenia, przypatrują się temu co pozostało po harmonii i szczęściu, po trwałych fundamentach życia człowieka.
To co kiedyś było kuchnią zajmuje połowę ściany. Tam gdzie kończą się meble, zaznaczony jest fragment prostopadłego muru. Tu była kolejna ściana, granica tego co zwali domem. Na prawo, od niej, część pozostająca na zewnątrz. Kiedyś. Na niej, reklama. Kwintesencja popkultury. Piękna, młoda kobieta. Blond włosy, szczupła, z obfitym dekoltem. Sukienka w kolorze firmowym reklamowanego. Obok niej chłopiec. Syn. Wzór młodzieńca, delikatna twarzyczka, blondynek o średniej długości kręconych włosach, z czarnymi jak noc brwiami, z niewinnym spojrzeniem wielkich niebieskich oczu, widać wzmocnione szkłami kontaktowymi. Sweetaśny, lovely, fajniutki, kochany – w sam raz dla tych, którzy lubią poudawać, że to się im podoba. Dla idiotów, którzy lubią poudawać. W modnych spodniach, koszula w kratę, w kolorze sukienki matki. Śmieje się głośno, ale śmiech jest tu obcy. Wygląda na to, że to jest jedna osoba, która ma ochotę się pośmiać. Dla otoczenia, ma durny wyraz twarzy, sztuczny, kretyński, który wszystkim się podoba, ale w rzeczywistości nikt nie chce na niego dłużej patrzeć. Lepiej troszkę poudawać. Nawet matka chłopca woli podziwiać butelkę coli trzymaną w prawej ręce. Jest już otwarta. Pragnienie zawartości butelki w oczach matki, w ogóle nie zawstydza chłopca. On skacze do tej ręki, niby się cieszy, ale najchętniej wyrwałby cenny napój. Chciwość, pod przykrywką radości, rodziny, szczęśliwej. Obok tej groteski hasło reklamowe: Cola Zero: zero wojen! Cola cieszy, 9 mg koki cieszy. Cieszą woda (czystość – splugawiona), cukier (biała śmierć), dwutlenek węgla (ulotna radocha), a dodatkowo: karmel E150d (ulepszacz, zakrywacz rzeczywistości, tapeta), kwas ortofosforowy (E338, raczek w płynie), aromaty (przykrywacz smrodu), kofeina (byś nie padł po wypiciu). „Dobrze wam było pić Coca-Cole, Po Coca-Coli błogo, różowo”. Świat jak Coca – Cola. Świat kręci się wokół Coli. I innych popkulturowych dziwadeł. Okłamywać się że to co świńskie - dobre, że to co śmierdzi – pachnie. Mydlenie oczu, udawanie że coś co jest, nie istnieje. Udawanie idioty. To prawdziwa siła człowieka.
Cola zachodzi się na to, ryczy ze śmiechu. „Stworzyliście mnie, korzystacie ze mnie, za mną kopniecie w kalendarz”. Cola jest mistrzem w swoim fachu. Działa w kamuflażu. Tylko człowiek mógł wychować takie narzędzie. Cichy zabójca, nikt nie zna jej prawdziwych zamiarów. Powszechnie lubiana, szanowana. Więcej dzieci pozna cole niż Jezusa. A że powiedzą: „krowa jest fioletowa”, to nic. Ważne że cola jest czarna, słodka. Cola na śniadanie, cola na obiad, cola na podwieczorek, cola na kolacje. Cola na imprezę, cola do kina, cola do gry, cola na spacer, cola w ogrodzie, cola w aucie, cola gdy biegniesz. Cola, cola, cola. Idiota, idiota, idiota. Cola zachodzi się z Ciebie.
Biała ściana ma w lekkim poważaniu colę. Pozostawiona sama sobie, wystawiona na pastwę czasu który wyznacza, umiera powoli. Reklama też umiera. Przypałętał się jakiś kundel. Kości wystają, sucho w pysku, oczy bez blasku. Podszedł do reklamy i resztkami moczu sprofanował świętą cole. Ma ją w lekkim poważaniu. A potem zdechł, z wycieńczenia. Powinien był się oddalić, szukać jedzenia, wody. Ale on jest głupi. Ogłupiał przez człowieka. Zabiła go wierność. Wierzył, że tu w tej ruinie odnajdzie swojego przyjaciela na dwóch nogach. Zdycha rozczarowany, zdradzony, ale wciąż głupi. Dookoła piasek, żwir, popiół, gołe skały, szarość, brąz, czerń i wszystko to co pozostało po człowieku. Ściana. Cywilizacja zawiera się w tej ścianie. Zdechły pies też. Wystarczył jeden przycisk. Wystarczyło kilka chwil, by to co budowane było przez tysiąclecia, zniszczono. Wartość ludzkiego życia – wartość przycisku. Wartość ludzkiego życia – wartość honoru i dumy kilku jednostek. Wartość ludzkiego życia – wartość złota, ropy. Wartość ludzkiego życia – wartość władzy. Człowiek wskoczył nie na tą wagę. Gdzieś w oddali, na tej pustyni unosi się jeszcze grzybek. Ni to rydz, ni to maślak. To grzybek najbardziej trujący. Nie ma już idioty który go zbagatelizuje.
Mrówki wpadły na to jak budować kolonię i jak najwydajniej pracować. Mrówkojady jak skutecznie mrówki wyjadać z mrowisk. Pawie jak zwrócić na siebie uwagę. Słonie jak odstraszyć lwy, lwy jak najlepiej zapolować na antylopę. Ale tylko człowiek wymyślił tak doskonały pomysł na autodestrukcję. Pobiliśmy matkę naturę. Homo sapiens może być z siebie dumny. Nie, właściwie mógł być gdy wciskał przycisk. Teraz wyznacza go biała ściana z dodatkami. Świadek cywilizacji, świadek istnienia człowieka. Marna ściana… tyle po nas zostanie. Cud, że i tak wytrzymała - dookoła pustynia. Radio na baterie wydaje z siebie coraz cichsze dźwięki. Cichsze, ale wciąż mocne śpiewanie Kazika. „Czterej jeźdźcy apokalipsy” dobiegają już końca. Nikt nie wierzył, że to takie rzeczywiste, takie prawdziwe, takie bliskie. Matka co najwyżej mogła skarcić syna za słuchanie jazgotu.
„Lecz nie trać nadziei,
Nadziei nie trać,
Nadziei nie trać,
Tracić nie wolno,
Czwarty niesie ci,
On potężniejszy jest,
od tamtych trzech,
On niesie ci miłość i wiarę,
I miłość i wiarę,
nadzieję dla ciebie ma,
Niesie ci słońce i gwiazdy,
On potęż…”
Radio też zdechło. Nie ma kto nadziei utrzymać. Taki jest postnuklearny świat człowieka, rzeczywistość do której zmierzamy.
-A Ty co! Znowu marnujesz czas na pierdoły! Zamiast bawić się w te durne gry, jakieś trupy, ściany, co z tego masz za pożytek? Żaden! – matka odzywa się do syna. Syn pośpiesznie wyłącza Fallouta 3..
-Do książek sięgnij, osiągnąłbyś coś w życiu, zdolny jesteś, bez wykształcenia nie zarobisz na dom, pieniędzy nie będziesz miał. A nie chciałbyś kiedyś być Einsteinem? Ile on odkrył, ale czasu na komputer nie marnował.
Einstein, przewraca się grobie, gdy pomyśli ile odkrył. Pluje sobie w twarz, przeklina, ale czasu już nie cofnie. Najinteligentniejszy spieprzył sprawę. To jak ma jej nie spieprzyć reszta?
Prawdziwa siła człowieka. Wmówić sobie, że potrzebuje tego co jest mu zbędne, że potrafi niszczyć milion razy lepiej, niż tworzyć. Taka nasza ułomna natura.