[WFRP 2.0] Ostatni Tabor
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis & Vinnred
Zwiadowca został zaatakowany jako pierwszy. Prawdopodobnie zwierzęta stwierdziły, że elf bedzie najsłabszym z waszej dwójki. Taranis tylko dzięki swemu refleksowi uniknął ostrych kłów pierwszego z wilków. Robiąc unik, zagłębił ostrze swego miecza w karku szarego wielkoluda. Strumień juchy bryzgnął wprost na twarz elfa.
Dwa kolejne wilki rzuciły się w kierunku Vinnreda – zrobiły to w momencie, gdy czarodziej skończył inkantować zaklęcie i z jego dłoni wysypały się cztery, naładowane czarną energią ostrza. Przecięły powietrze i trafiły oba wilki w locie – wielkie zwierzęta zwaliły się ciężko i już nie podniosły.
Taranis tymczasem wyciągał swój miecz z ciała zabitego przed chwilą wilka, gdy kolejne ciężkie ścierwo runęło na niego przygniatając go do mokrej ziemi i drapiąc pazurami po ramionach. Zwiadowca warknął i zatopił swe ostrze w brzuchu wielkiego wilka. Zrzucił z siebie martwe ciało i podniósł na równe nogi – z jego obu ramion i po ostrzu miecza trzymanego w dłoni spływała krew elfa.
Throrgrim & Naraikhael
Większość wieśniaków jeszcze nie wyszła z szoku na tyle by podziękować wam lub podjąć jakieś racjonalne działania. Dzieci płakały lub patrzyły wokół pustym wzrokiem, kobiety szlochały nad ciałami mężów. Część rozbiegła się po wsi w poszukiwaniu bliskich. Kilku skrzykniętych przez Throrgrima wieśniaków ruszyło gasić pożary. Rzęsisty deszcz zapobiegł przeniesieniu się ognia na sąsiednie strzechy więc mieli ułatwione zadanie. Kilka kobiet pomagało opatrywać rannych, w tym Naraikhael, której krasnolud szybkim ruchem wyciągnął przed momentem strzałę z łopatki. Po pobojowisku stąpał jak automat jakiś halfling i poktyty krwią dobijał krótką włócznią dychające jeszcze gobliny.
Strażnicy skupili się wokół swojego kolegi z niemalże odrąbaną nogą. Ten wył nieludzko i mimo ponawianych prób założenia opatrunku było jasne, że długo nie pociągnie. Obok jęczał inny strażnik z poparzoną od błyskawicy szamana twarzą.
Falker, w niezbyt dobrym nastroju, ubabrany posoką zielonych, podszedł do was.
- Tak jak obiecałem, jesteście wolni. - powiedział beznamiętnie. - Zieloni prawdopodobnie już tu nie wrócą, po tym jak zabiłeś ich wodza, krasnoludzie. Hargor Waleczny był najgroźniejszym orczym przywódcą na tych ziemiach, teraz pewnie rozpierzchną się po całym Stirlandzie i będą zbierać się w nowy oddział. A to zajmie im trochę czasu, więc mamy względny spokój na kilka miesięcy. Pomijając zwierzoludzi, ale to inna bajka...
Sierżant rozejrzał się po pobojowisku.
- Gdzie ten wasz czarodziej? Przydałby się przy moich ludziach jeśli ma jeszcze trochę siły. Timo ma niemal odrąbaną nogę, bez pomocy magicznej długo nie pożyje. Na Sigmara, co za popierdolona robota... - strażnik zaklął przecierając mokre od deszczu czoło.
Zwiadowca został zaatakowany jako pierwszy. Prawdopodobnie zwierzęta stwierdziły, że elf bedzie najsłabszym z waszej dwójki. Taranis tylko dzięki swemu refleksowi uniknął ostrych kłów pierwszego z wilków. Robiąc unik, zagłębił ostrze swego miecza w karku szarego wielkoluda. Strumień juchy bryzgnął wprost na twarz elfa.
Dwa kolejne wilki rzuciły się w kierunku Vinnreda – zrobiły to w momencie, gdy czarodziej skończył inkantować zaklęcie i z jego dłoni wysypały się cztery, naładowane czarną energią ostrza. Przecięły powietrze i trafiły oba wilki w locie – wielkie zwierzęta zwaliły się ciężko i już nie podniosły.
Taranis tymczasem wyciągał swój miecz z ciała zabitego przed chwilą wilka, gdy kolejne ciężkie ścierwo runęło na niego przygniatając go do mokrej ziemi i drapiąc pazurami po ramionach. Zwiadowca warknął i zatopił swe ostrze w brzuchu wielkiego wilka. Zrzucił z siebie martwe ciało i podniósł na równe nogi – z jego obu ramion i po ostrzu miecza trzymanego w dłoni spływała krew elfa.
Throrgrim & Naraikhael
Większość wieśniaków jeszcze nie wyszła z szoku na tyle by podziękować wam lub podjąć jakieś racjonalne działania. Dzieci płakały lub patrzyły wokół pustym wzrokiem, kobiety szlochały nad ciałami mężów. Część rozbiegła się po wsi w poszukiwaniu bliskich. Kilku skrzykniętych przez Throrgrima wieśniaków ruszyło gasić pożary. Rzęsisty deszcz zapobiegł przeniesieniu się ognia na sąsiednie strzechy więc mieli ułatwione zadanie. Kilka kobiet pomagało opatrywać rannych, w tym Naraikhael, której krasnolud szybkim ruchem wyciągnął przed momentem strzałę z łopatki. Po pobojowisku stąpał jak automat jakiś halfling i poktyty krwią dobijał krótką włócznią dychające jeszcze gobliny.
Strażnicy skupili się wokół swojego kolegi z niemalże odrąbaną nogą. Ten wył nieludzko i mimo ponawianych prób założenia opatrunku było jasne, że długo nie pociągnie. Obok jęczał inny strażnik z poparzoną od błyskawicy szamana twarzą.
Falker, w niezbyt dobrym nastroju, ubabrany posoką zielonych, podszedł do was.
- Tak jak obiecałem, jesteście wolni. - powiedział beznamiętnie. - Zieloni prawdopodobnie już tu nie wrócą, po tym jak zabiłeś ich wodza, krasnoludzie. Hargor Waleczny był najgroźniejszym orczym przywódcą na tych ziemiach, teraz pewnie rozpierzchną się po całym Stirlandzie i będą zbierać się w nowy oddział. A to zajmie im trochę czasu, więc mamy względny spokój na kilka miesięcy. Pomijając zwierzoludzi, ale to inna bajka...
Sierżant rozejrzał się po pobojowisku.
- Gdzie ten wasz czarodziej? Przydałby się przy moich ludziach jeśli ma jeszcze trochę siły. Timo ma niemal odrąbaną nogę, bez pomocy magicznej długo nie pożyje. Na Sigmara, co za popierdolona robota... - strażnik zaklął przecierając mokre od deszczu czoło.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinnred
Zacisnął usta i złapał się za głowę. Od razu przypomniał sobie czasy młodości, gdy matka brała go na ręce i kręciła się z nim w kółko. Tylko że tym razem to nie było takie zabawne... Zerknął w stronę elfa.
- Żyjesz? - zapytał i mrużąc oczy przyjrzał mu się. - Nieźle cię urządził - mruknął, wzdychając ciężko. - Teraz nie mogę Ci pomóc, Taranisie, jeśli znów użyję magii, skończy się to tak, jak ostatnio po leczeniu Ulli. - Skrzywił się, wściekły na swą bezsilność. - Daj mi kilka minut, zaraz się zajmę twoimi ranami, muszę się tylko trochę zregenerować.
Zrobił kilka niepewnych kroków w stronę wilków i spojrzał na nie z szacunkiem oraz uznaniem. Tyle razy tędy przejeżdżał, a dopiero teraz ujrzał te wspaniałe bestie. Opowieści tubylców nie były ani trochę przesadzone.
- Mógłbyś odejść kawałek i stanąć na czatach? Chcę wziąć kilka składników z tych stworzeń, a tobie, jako Synowi Lasu, może się ten widok nie spodobać. Poza tym nie lubię, kiedy ktoś mi się patrzy na ręce, gdy się babram we krwi... - wyjaśnił, uśmiechając się blado. Resztką sił utrzymywał się na nogach, czuł, jak przyciąganie ciągnie go na miękką, zroszoną deszczem trawę.
Poczekał, aż elf zniknie z zasięgu wzroku i szybko zajął się martwymi ciałami bestii. Spieszył się, żeby jakaś kolejna niespodzianka go nie zaskoczyła.
(MG - osobne info co i jak robi.)
Kilka minut później wracali do wioski, Vinn był wyraźnie zadowolony z cięższej torby i zdawał się być też trochę wypoczęty. Nie rozmawiali. Gdy tylko zbliżyli się do pierwszych zabudowań, ktoś przybiegł po maga i pociągnął go w stronę mężczyzny z niemal odrąbaną nogą.
- Możesz mu pomóc? - zapytał sierżant.
- Zatamuję krwawienie, ale nogi nie uratuję. Potem trzeba będzie mu ją amputować i modlić się, by Shallya wzięła tego nieszczęśnika pod swoją opiekę. - Rozejrzał się i gdy jego wzrok natrafił na khazada, skinął na niego. - Ogłusz go, żeby nie cierpiał i nie rozproszył mnie. Magia to nie zabawka, nie chcę przez przypadek pogorszyć sprawy i sprawić, że w ciągu kilku sekund wykrwawi się na śmierć.
Uklęknął przy rannym strażniku i powoli, bardzo dokładnie wymówił zaklęcie, skupiając się na każdym aspekcie leczenia i powstrzymania krwotoku. Chwilę potem świat zawirował.
Ocknął się w ciemnej izbie, która pachniała mokrym drewnem i dymem z paleniska. Jego głowa pulsowała nieprzyjemnie, czuł zaschniętą krew pod nosem i jej metaliczny posmak w ustach. Nie ruszył się, nawet nie otwierał oczu. Miał nadzieję, że jego zaklęcie pomogło i mężczyzna nadal żył. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji, zaczął się modlić.
"Biała Gołębico, Shallyo, znów kieruję swe prośby do ciebie wtedy, gdy moja magia okazuje się nie być wystarczająca. Błagam cię, o Najjaśniejsza, byś natchnęła mnie swą mocą i pomogła uleczyć wszystkich tych, którzy potrzebują dziś mojej pomocy. Wiesz, że jestem słaby i daleko mi do twych kapłanek, jednak pragnę pomóc tym ludziom i ulżyć w cierpieniu ciała. Stracili domy, stracili bliskich, niechaj chociaż ich fizyczne rany zostaną zasklepione..." - modlił się, skupiając na miejscu, w którym przebywał. - "Piękna Pani o Smutnym Obliczu, pozwól mi stać się twym narzędziem, byśmy mogli przywrócić zdrowie i nadzieję tym, co je utracili. Proszę, byś zwróciła swe łaskawe oczy i uzdrowiła jednego ze strażników, który stracił nogę w walce o życie i bezpieczeństwo zupełnie mu obcych osób. Nie zasłużył sobie na taki los, Łaskawa Gwiazdo, w tobie jedyna jego nadzieja." - Zamilkł na chwilę i uchylił jedno oko, by spojrzeć na pierścień od Ulli. Uśmiechnął się lekko sam do siebie i przycisnął dłoń mocno do serca. - "Dziękuję, że pomogłaś mi uratować życie tej wspaniałej dziewczyny. Pomóż mi i tym razem, pobłogosław swą mocą przywracania zdrowia."
Wstał, napił się i wyszedł z izby, by zająć się rannymi. Miał nadzieję, że Shallya okaże mu swą łaskę i pokieruje nim, by uzdrowić nogę strażnika. Nie chciał, by mężczyzna został do końca życia kaleką w walce za obcych ludzi. Wiedział, że świat w którym przyszło im żyć, był okrutny i brutalny, ale bogini słynęła ze swej dobroci i wrażliwości na cierpienia innych.
Zacisnął usta i złapał się za głowę. Od razu przypomniał sobie czasy młodości, gdy matka brała go na ręce i kręciła się z nim w kółko. Tylko że tym razem to nie było takie zabawne... Zerknął w stronę elfa.
- Żyjesz? - zapytał i mrużąc oczy przyjrzał mu się. - Nieźle cię urządził - mruknął, wzdychając ciężko. - Teraz nie mogę Ci pomóc, Taranisie, jeśli znów użyję magii, skończy się to tak, jak ostatnio po leczeniu Ulli. - Skrzywił się, wściekły na swą bezsilność. - Daj mi kilka minut, zaraz się zajmę twoimi ranami, muszę się tylko trochę zregenerować.
Zrobił kilka niepewnych kroków w stronę wilków i spojrzał na nie z szacunkiem oraz uznaniem. Tyle razy tędy przejeżdżał, a dopiero teraz ujrzał te wspaniałe bestie. Opowieści tubylców nie były ani trochę przesadzone.
- Mógłbyś odejść kawałek i stanąć na czatach? Chcę wziąć kilka składników z tych stworzeń, a tobie, jako Synowi Lasu, może się ten widok nie spodobać. Poza tym nie lubię, kiedy ktoś mi się patrzy na ręce, gdy się babram we krwi... - wyjaśnił, uśmiechając się blado. Resztką sił utrzymywał się na nogach, czuł, jak przyciąganie ciągnie go na miękką, zroszoną deszczem trawę.
Poczekał, aż elf zniknie z zasięgu wzroku i szybko zajął się martwymi ciałami bestii. Spieszył się, żeby jakaś kolejna niespodzianka go nie zaskoczyła.
(MG - osobne info co i jak robi.)
Kilka minut później wracali do wioski, Vinn był wyraźnie zadowolony z cięższej torby i zdawał się być też trochę wypoczęty. Nie rozmawiali. Gdy tylko zbliżyli się do pierwszych zabudowań, ktoś przybiegł po maga i pociągnął go w stronę mężczyzny z niemal odrąbaną nogą.
- Możesz mu pomóc? - zapytał sierżant.
- Zatamuję krwawienie, ale nogi nie uratuję. Potem trzeba będzie mu ją amputować i modlić się, by Shallya wzięła tego nieszczęśnika pod swoją opiekę. - Rozejrzał się i gdy jego wzrok natrafił na khazada, skinął na niego. - Ogłusz go, żeby nie cierpiał i nie rozproszył mnie. Magia to nie zabawka, nie chcę przez przypadek pogorszyć sprawy i sprawić, że w ciągu kilku sekund wykrwawi się na śmierć.
Uklęknął przy rannym strażniku i powoli, bardzo dokładnie wymówił zaklęcie, skupiając się na każdym aspekcie leczenia i powstrzymania krwotoku. Chwilę potem świat zawirował.
Ocknął się w ciemnej izbie, która pachniała mokrym drewnem i dymem z paleniska. Jego głowa pulsowała nieprzyjemnie, czuł zaschniętą krew pod nosem i jej metaliczny posmak w ustach. Nie ruszył się, nawet nie otwierał oczu. Miał nadzieję, że jego zaklęcie pomogło i mężczyzna nadal żył. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji, zaczął się modlić.
"Biała Gołębico, Shallyo, znów kieruję swe prośby do ciebie wtedy, gdy moja magia okazuje się nie być wystarczająca. Błagam cię, o Najjaśniejsza, byś natchnęła mnie swą mocą i pomogła uleczyć wszystkich tych, którzy potrzebują dziś mojej pomocy. Wiesz, że jestem słaby i daleko mi do twych kapłanek, jednak pragnę pomóc tym ludziom i ulżyć w cierpieniu ciała. Stracili domy, stracili bliskich, niechaj chociaż ich fizyczne rany zostaną zasklepione..." - modlił się, skupiając na miejscu, w którym przebywał. - "Piękna Pani o Smutnym Obliczu, pozwól mi stać się twym narzędziem, byśmy mogli przywrócić zdrowie i nadzieję tym, co je utracili. Proszę, byś zwróciła swe łaskawe oczy i uzdrowiła jednego ze strażników, który stracił nogę w walce o życie i bezpieczeństwo zupełnie mu obcych osób. Nie zasłużył sobie na taki los, Łaskawa Gwiazdo, w tobie jedyna jego nadzieja." - Zamilkł na chwilę i uchylił jedno oko, by spojrzeć na pierścień od Ulli. Uśmiechnął się lekko sam do siebie i przycisnął dłoń mocno do serca. - "Dziękuję, że pomogłaś mi uratować życie tej wspaniałej dziewczyny. Pomóż mi i tym razem, pobłogosław swą mocą przywracania zdrowia."
Wstał, napił się i wyszedł z izby, by zająć się rannymi. Miał nadzieję, że Shallya okaże mu swą łaskę i pokieruje nim, by uzdrowić nogę strażnika. Nie chciał, by mężczyzna został do końca życia kaleką w walce za obcych ludzi. Wiedział, że świat w którym przyszło im żyć, był okrutny i brutalny, ale bogini słynęła ze swej dobroci i wrażliwości na cierpienia innych.
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
Krasnolud siedział pod ścianą jednego z ocalałych budynków i popijał krasnoludzki spirytus z drugiego bukłaka. Musiał teraz się zrelaksować, a nic tak nie relaksowało, jak dobry alkohol z Zhufbaru. Rozglądał się przy tym po pobojowisku i już miał dosyć wrzasków tego biedaczyny z niemal odrąbaną nogą. Gdy Falker skończył mówić, krasnolud podniósł się do pionu i spojrzał na człowieka.
- Nie z takimi sobie w życiu radziłem, człeczyno. Grimnir się raduje, że jego sługa wspomógł wasz słaby lud w walce z orczymi sukami. Co z tymi zwierzoludźmi, Falker? Czyżbyśmy po drodze mieli jeszcze jakieś niespodzianki?
Gdy sierżant zapytał o czarodzieja, Throrgrim wzruszył ramionami i wycisnął zmoczoną przez wciąż padający deszcz brodę.
- A kto to wie... Człeczyna od początku zachowuje się inaczej niż wasz ród i chadza swoimi ścieżkami. Przyjdzie to będzie, a jak nie, to się po niego pójdzie... Wielkie mi coś... - prychnął długobrody, po czym przeniósł spojrzenie na wrzeszczącego biedaka. - Nie jestem konowałem, sierżancie, ale myślę, że waszemu człowiekowi trza nogę amputować. Jakby co – uniósł w górę swój topór. - z chęcią się tego podejmę.
Khazad chciał jakoś pomóc człowiekowi, w końcu walczyli po jednej stronie z orkami i grobimi, a jeśli nie zatamują krwawienia, to pewnym było, że strażnik zejdzie do przodków. Myśląc o czymś, pokiwał głową i rzucił mimochodem do stojącej obok elfki.
- Von Shottena jak zwykle nie ma, gdy ktoś go potrzebuje...
* * *
Gdy człeczyna wrócił do wioski wraz z poranionym Taranisem, krasnolud zmarszczył krzaczaste brwi i mruknął.
- Nie chcę wiedzieć, co się działo...
Czarodziej skinął mu głową na wrzeszczącego strażnika.
- Ogłusz go, żeby nie cierpiał i nie rozproszył mnie. Magia to nie zabawka, nie chcę przez przypadek pogorszyć sprawy i sprawić, że w ciągu kilku sekund wykrwawi się na śmierć.
- Jasne. - Throrgrim przytaknął. - Najpierw mu przywalę, a potem szybkim ciosem odetnę kikut. Gadałem już o tym z Falkerem. Co ty na to?
Gdy von Shotten potwierdził, khazad podszedł do mężczyzny i potężnym ciosem w twarz pozbawił go świadomości. Następnie odrąbał strażnikowi nogę i pozwolił działać Vinnredowi. Jak na oko krasnoluda, człowiek wrócił do sił nad wyraz szybko. Zupełnie jak ostatnio...
[Musiałem dopisać końcówkę - gdy wrzuciłem swój post, zero już odpisała i musiałem zedytować; teraz wygląda to o wiele lepiej ]
Krasnolud siedział pod ścianą jednego z ocalałych budynków i popijał krasnoludzki spirytus z drugiego bukłaka. Musiał teraz się zrelaksować, a nic tak nie relaksowało, jak dobry alkohol z Zhufbaru. Rozglądał się przy tym po pobojowisku i już miał dosyć wrzasków tego biedaczyny z niemal odrąbaną nogą. Gdy Falker skończył mówić, krasnolud podniósł się do pionu i spojrzał na człowieka.
- Nie z takimi sobie w życiu radziłem, człeczyno. Grimnir się raduje, że jego sługa wspomógł wasz słaby lud w walce z orczymi sukami. Co z tymi zwierzoludźmi, Falker? Czyżbyśmy po drodze mieli jeszcze jakieś niespodzianki?
Gdy sierżant zapytał o czarodzieja, Throrgrim wzruszył ramionami i wycisnął zmoczoną przez wciąż padający deszcz brodę.
- A kto to wie... Człeczyna od początku zachowuje się inaczej niż wasz ród i chadza swoimi ścieżkami. Przyjdzie to będzie, a jak nie, to się po niego pójdzie... Wielkie mi coś... - prychnął długobrody, po czym przeniósł spojrzenie na wrzeszczącego biedaka. - Nie jestem konowałem, sierżancie, ale myślę, że waszemu człowiekowi trza nogę amputować. Jakby co – uniósł w górę swój topór. - z chęcią się tego podejmę.
Khazad chciał jakoś pomóc człowiekowi, w końcu walczyli po jednej stronie z orkami i grobimi, a jeśli nie zatamują krwawienia, to pewnym było, że strażnik zejdzie do przodków. Myśląc o czymś, pokiwał głową i rzucił mimochodem do stojącej obok elfki.
- Von Shottena jak zwykle nie ma, gdy ktoś go potrzebuje...
* * *
Gdy człeczyna wrócił do wioski wraz z poranionym Taranisem, krasnolud zmarszczył krzaczaste brwi i mruknął.
- Nie chcę wiedzieć, co się działo...
Czarodziej skinął mu głową na wrzeszczącego strażnika.
- Ogłusz go, żeby nie cierpiał i nie rozproszył mnie. Magia to nie zabawka, nie chcę przez przypadek pogorszyć sprawy i sprawić, że w ciągu kilku sekund wykrwawi się na śmierć.
- Jasne. - Throrgrim przytaknął. - Najpierw mu przywalę, a potem szybkim ciosem odetnę kikut. Gadałem już o tym z Falkerem. Co ty na to?
Gdy von Shotten potwierdził, khazad podszedł do mężczyzny i potężnym ciosem w twarz pozbawił go świadomości. Następnie odrąbał strażnikowi nogę i pozwolił działać Vinnredowi. Jak na oko krasnoluda, człowiek wrócił do sił nad wyraz szybko. Zupełnie jak ostatnio...
[Musiałem dopisać końcówkę - gdy wrzuciłem swój post, zero już odpisała i musiałem zedytować; teraz wygląda to o wiele lepiej ]
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Marynarz
- Posty: 327
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
- Numer GG: 10004592
- Lokalizacja: Pałac Złudzeń
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis
Elf trzymał kurczowo swój miecz, czuł się tak że gdyby wypadłby mu z rąk, to nigdy by go nie podniósł. Krwawił, a jego krew mieszała się z krwią wybebeszonych wilków. Czuł rosnący ból ramion, narastał z każdym, nawet najmniejszym ruchem rąk. Do diabła, co za idiotyczny pomysł, kiełbasa dla wilczków! - skarcił sam siebie. Spojrzał na maga, Shotten wyglądał na całego, jedyne co się zmieniło to, to że czarodziej był bardziej zmęczony, a z pewnością na takiego wyglądał.
- Żyjesz? - spytał Vinnred. - Wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości.. - skłamał, krzywiąc się z bólu. Na tłumaczenia maga, elf zareagował spokojnie, kiwnął tylko głową i odszedł na skraj lasu, wpatrując się w wioskę. Nie chciał dociekać co szlachcic ma zamiar zrobić, szczególnie że on sam pragnął zachować dyskrecję. Asrai szanował to, każdy ma tajemnice - podsumował w myślach.
Kiedy człowiek skończył, leśny elf wysilił się na słaby uśmiech. - Czas wracać. - oznajmił oczywiste. Spojrzał na torbę Vinnreda, która wyglądała na większą niż zwykle, ale nic nie powiedział. W drodze powrotnej, żaden z nich nie silił się by nawiązać rozmowę. Gdy dotarli do zabudowań, jeden ze strażników zaczął prowadzić ich do jednego z rannych i zapewne nie ostatniego. Na miejscu był też Throrgrim, spojrzał podejrzliwie na elfa, po czym na prośbę maga, 'zajął' się rannym.
Asrai odszedł kawałek, miał w głowie mętlik, ból zagłuszał jego myśli. Znalazł jakiś porzucony mebel, połamany zydel, nie przeszkadzało mu to by usiąść na chwilę przy jednym z budynków. Był zmęczony, ten dzień obfitował w zbyt wiele, jak na jego gust, emocji. - Trwam do póty sobie tego chcesz Łowów Panie. - zaszeptał pod nosem. - Dopóty droga ma się ciągnie, a ogary twe, nie węszą tropu mego.- dokończył krótką modlitwę do Pana Dzikich Zastępów. Oparł się o ścianę i zasnął.
Elf trzymał kurczowo swój miecz, czuł się tak że gdyby wypadłby mu z rąk, to nigdy by go nie podniósł. Krwawił, a jego krew mieszała się z krwią wybebeszonych wilków. Czuł rosnący ból ramion, narastał z każdym, nawet najmniejszym ruchem rąk. Do diabła, co za idiotyczny pomysł, kiełbasa dla wilczków! - skarcił sam siebie. Spojrzał na maga, Shotten wyglądał na całego, jedyne co się zmieniło to, to że czarodziej był bardziej zmęczony, a z pewnością na takiego wyglądał.
- Żyjesz? - spytał Vinnred. - Wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości.. - skłamał, krzywiąc się z bólu. Na tłumaczenia maga, elf zareagował spokojnie, kiwnął tylko głową i odszedł na skraj lasu, wpatrując się w wioskę. Nie chciał dociekać co szlachcic ma zamiar zrobić, szczególnie że on sam pragnął zachować dyskrecję. Asrai szanował to, każdy ma tajemnice - podsumował w myślach.
Kiedy człowiek skończył, leśny elf wysilił się na słaby uśmiech. - Czas wracać. - oznajmił oczywiste. Spojrzał na torbę Vinnreda, która wyglądała na większą niż zwykle, ale nic nie powiedział. W drodze powrotnej, żaden z nich nie silił się by nawiązać rozmowę. Gdy dotarli do zabudowań, jeden ze strażników zaczął prowadzić ich do jednego z rannych i zapewne nie ostatniego. Na miejscu był też Throrgrim, spojrzał podejrzliwie na elfa, po czym na prośbę maga, 'zajął' się rannym.
Asrai odszedł kawałek, miał w głowie mętlik, ból zagłuszał jego myśli. Znalazł jakiś porzucony mebel, połamany zydel, nie przeszkadzało mu to by usiąść na chwilę przy jednym z budynków. Był zmęczony, ten dzień obfitował w zbyt wiele, jak na jego gust, emocji. - Trwam do póty sobie tego chcesz Łowów Panie. - zaszeptał pod nosem. - Dopóty droga ma się ciągnie, a ogary twe, nie węszą tropu mego.- dokończył krótką modlitwę do Pana Dzikich Zastępów. Oparł się o ścianę i zasnął.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Naraikhael Kynthir
Krasnolud rzucił kilka słów i nawet, o dziwo, w miarę przyjaznym tonem.
- Bywa...trzeba będzie go pilnować ...w tamtej, przeklętej prowincji...- odpowiedziała cicho, delikatnie opierając się o pobliską ścianę, by odciążyć poraniony bark. Rana bolała jak diabli, Naraikhael była brudna i zmęczona, a lamenty kobiety drażniły jej uszy. Wytarła dłonie pobrudzone czyjąś krwią, w płaszcz i rozejrzała się ostrożnie.
- Trzeba by zebrać dzieciaki i baby...-dodała i już zamierzała coś jeszcze powiedzieć, gdy zjawiła się zagubiona dwójka. Naraikhael zerknęła na pobrudzonego posoką Taranisa.
- Tak jak przewidywałam...- mruknęła i odsunęła się od ściany, by do nich podejść. Skrzywiła się nieznacznie, gdy bark zapulsował ogniem.
Amputacja nigdy nie należała do miłych widoków. Naraikhael zdążyła się na takie napatrzeć, a czasami i na gorsze.
Mag wziął się do roboty- słusznie oceniła jego przydatność. Na pewno magia będzie jeszcze bardziej potrzebna w Sylwanii.
Naraikhael chwilowo zostawiła krasnoluda i człowieka z rannym. Taranis gdzieś odszedł na bok.
Wróciła do płaczących kobiet i przyjrzała się im uważnie. Wybrała tą, która wydawała się trzymać najlepiej.
Delikatnie ścisnęła ją za ramię.
- Chodź, trzeba zająć się dziećmi...- to lepiej działało niż wspominanie o żywych- Ty też... I ty...- dodał głośniej, spoglądając na inne.
- Chodźcie...zajmiemy się dziećmi i rannymi- dodała uspokajającym tonem- Potrzebują nas.- puściła rękę kobiety i zrobiła krok w kierunku gromadki płaczących dzieci.
Podeszła do nich i przykucnęła, wyciągając szeroko dłonie w stronę najmłodszego z dzieci.
- Ciii, już dobrze...Już jest bezpiecznie...Ciii, maleństwa..
Wreszcie ten męczący dzień miał się ku końcowi. Naraikhael starym zwyczajem, nie mogła się powstrzymać by nie obejść wszystkich budynków. Tak należało robić, od takiej też troski był dowódca. Trzeba trzymać pieczę nad kompanami. Zagadnęła do razu sierżanta o warty- ich kolejność i uczestników. To była konieczność.
Bark rwał boleśnie, ale Naraikhael zaciskała zęby i szła dalej. Nagle wypatrzyła Taranisa, siedzącego przy jakiejś chacie. Nie poruszał się i miał zamknięte oczy, a Naraikhael poczuła ukłucie lęku. Podeszła blisko i dotknęła jego szyji. Mężczyzna był żywy, zresztą widziała jak spokojnie oddycha.
Z niesmakiem zauważyła krwawe ślady i poszarpane ubranie. Trzeba to opatrzyć i to natychmiast.
- Taranis...Taranis- ujęła w dłonie głowę Asrai i potrząsnęła delikatnie- Wstań...Taranis...Tylko parę kroków i będziesz mógł się znowu położyć- dodała głośniej i wsunęła dłonie pod jego ramiona, by móc go podnieść.
Nie musi być przytomny, by mogła mu opatrzyć rany. Ważne, by nie siedział tutaj, tylko pod dachem i na jakimś posłaniu.
Najwyżej go zaniesie. Może nie była zbyt silna, ale wytrzymała. Sama może jakoś go dowlecze...
Krasnolud rzucił kilka słów i nawet, o dziwo, w miarę przyjaznym tonem.
- Bywa...trzeba będzie go pilnować ...w tamtej, przeklętej prowincji...- odpowiedziała cicho, delikatnie opierając się o pobliską ścianę, by odciążyć poraniony bark. Rana bolała jak diabli, Naraikhael była brudna i zmęczona, a lamenty kobiety drażniły jej uszy. Wytarła dłonie pobrudzone czyjąś krwią, w płaszcz i rozejrzała się ostrożnie.
- Trzeba by zebrać dzieciaki i baby...-dodała i już zamierzała coś jeszcze powiedzieć, gdy zjawiła się zagubiona dwójka. Naraikhael zerknęła na pobrudzonego posoką Taranisa.
- Tak jak przewidywałam...- mruknęła i odsunęła się od ściany, by do nich podejść. Skrzywiła się nieznacznie, gdy bark zapulsował ogniem.
Amputacja nigdy nie należała do miłych widoków. Naraikhael zdążyła się na takie napatrzeć, a czasami i na gorsze.
Mag wziął się do roboty- słusznie oceniła jego przydatność. Na pewno magia będzie jeszcze bardziej potrzebna w Sylwanii.
Naraikhael chwilowo zostawiła krasnoluda i człowieka z rannym. Taranis gdzieś odszedł na bok.
Wróciła do płaczących kobiet i przyjrzała się im uważnie. Wybrała tą, która wydawała się trzymać najlepiej.
Delikatnie ścisnęła ją za ramię.
- Chodź, trzeba zająć się dziećmi...- to lepiej działało niż wspominanie o żywych- Ty też... I ty...- dodał głośniej, spoglądając na inne.
- Chodźcie...zajmiemy się dziećmi i rannymi- dodała uspokajającym tonem- Potrzebują nas.- puściła rękę kobiety i zrobiła krok w kierunku gromadki płaczących dzieci.
Podeszła do nich i przykucnęła, wyciągając szeroko dłonie w stronę najmłodszego z dzieci.
- Ciii, już dobrze...Już jest bezpiecznie...Ciii, maleństwa..
Wreszcie ten męczący dzień miał się ku końcowi. Naraikhael starym zwyczajem, nie mogła się powstrzymać by nie obejść wszystkich budynków. Tak należało robić, od takiej też troski był dowódca. Trzeba trzymać pieczę nad kompanami. Zagadnęła do razu sierżanta o warty- ich kolejność i uczestników. To była konieczność.
Bark rwał boleśnie, ale Naraikhael zaciskała zęby i szła dalej. Nagle wypatrzyła Taranisa, siedzącego przy jakiejś chacie. Nie poruszał się i miał zamknięte oczy, a Naraikhael poczuła ukłucie lęku. Podeszła blisko i dotknęła jego szyji. Mężczyzna był żywy, zresztą widziała jak spokojnie oddycha.
Z niesmakiem zauważyła krwawe ślady i poszarpane ubranie. Trzeba to opatrzyć i to natychmiast.
- Taranis...Taranis- ujęła w dłonie głowę Asrai i potrząsnęła delikatnie- Wstań...Taranis...Tylko parę kroków i będziesz mógł się znowu położyć- dodała głośniej i wsunęła dłonie pod jego ramiona, by móc go podnieść.
Nie musi być przytomny, by mogła mu opatrzyć rany. Ważne, by nie siedział tutaj, tylko pod dachem i na jakimś posłaniu.
Najwyżej go zaniesie. Może nie była zbyt silna, ale wytrzymała. Sama może jakoś go dowlecze...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Wszyscy:
Throrgrim zdzielił wyjącego z bólu strażnika swoją wielką pięścią, a gdy ten stracił przytomność, uderzył potężnie z góry swym toporem odcinając wiszącą na strzępach skóry i mięsa nogę mężczyzny nieco pod kolanem. Krew buchnęła na khazada, po czym tarczownik ustąpił miejsca von Shottenowi. Czarodziej był już przygotowany do akcji – wymówił głośno zaklęcie a jego dłonie rozświetliły się mocnym, jasnym światłem. Vinnred przyłożył je do rany strażnika, z której spływał krwawy wodospad i zaledwie kilka chwil wystarczyło, by rana była całkowicie zasklepiona.
- Załóżcie mu opatrunek, wróci do zdrowia. - powiedział von Shotten i zmęczony usiadł pod ścianą jakiejś chaty.
Naraikhael chciała pomóc swemu pobratymcowi, jednak chyba zapomniała że sama nie jest w najlepszej formie i gdy tylko próbowała podnieść elfa, rana na jej łopatce znów się otworzyła a opatrunek przesiąknął krwią. Elfka zawyła z bólu i upadła na ziemię zaciskając mocno zęby. Jakaś młoda wieśniaczka widząc tę scenę, zawołała dwie inne kobiety które przybiegły z miską ciepłej wody i czystym prześcieradłem. Obie zajęły się krwawiącą Naraikhael, a trzecia usiadła obok elfa, oczyściła jego rany i delikatnie założyła opatrunek. Uśmiechnęła się przy tym zalotnie i oddaliła po chwili wołana przez któregoś z wieśniaków.
Niedługo potem wrócił strażnik, który objechał okolicę wioski i zameldował, że zielonoskórzy zniknęli, za to w polu i zagajnikach, ukrywało się jeszcze kilkoro wystraszonych wieśniaków. Siąpiący bezustannie deszcz ugasił wreszcie płonące zabudowania. Straszyły teraz, na czele ze świątynią, wypalonymi i dymiącymi jeszcze ścianami. Pochowaliście zabitych, w tym Bernolta, na cmentarzu obok małej świątynki. Stojąc nad grobem banity zmawialiście gorliwe modlitwy do pana zmarłych.
* * *
Powoli mijała trzecia godzina od zakończenia bitwy. Zostaliście sowicie ugoszczeni przez wdzięcznych wam wieśniaków – adrenalina powoli z was schodziła, przez co odczuwaliście teraz każde zadrapanie, siniak i ranę jaką odnieśliście w starciu, nie mówiąc już o zmęczeniu. Najgorzej wyglądała Naraikhael – mimo iż ranę po raz kolejny oczyszczono i nałożono opatrunek, to ból był niesamowity i przeszywający na wskroś. Na zewnątrz do leżących po wsi zielonoskórych trupów zlatywały się kruki. Ktoś zapalił świece. Nad wsią powoli zapadał zmierzch, gdy dosiadaliście swych koni. Dzień już był sporo krótszy, robiło się też coraz zimniej.
- Umowa to umowa, ale mimo wszystko dziękuję wam za pomoc. - Falker wyszedł za wami i pociągnął wina z butelki. - I tobie czarodzieju, za uratowanie Tima... Ja i moi chłopcy zostajemy tutaj do rana, jednak wy spieszcie się przed nocą. Gościńce nie są tutaj bezpieczne po zmroku – zwierzoludzie, zbójnicy, Sigmar wie co jeszcze. Jakąś godzinę stąd przy głównej drodze do Enzesburga stoi zajazd 'Trzy Korony'. Jeśli się pospieszycie, zdążycie przed nocą. Wszystkiego dobrego. - sierżant skinął wam głową z poważaniem, po czym zniknął w środku małej gospody.
Wyjeżdżaliście, gdy deszcz ustąpił miejsca płatkom białego puchu sypiącym delikatnie z zachmurzonego nieba. Taranis jechał teraz w awangardzie, pozostali kilka metrów za nim. Naraikhael po swojej akcji z elfem nie wyglądała najlepiej, była blada i co chwilę zaciskała zęby, gdy koń stąpał po nierównym terenie. Nie rozmawialiście, a sypiący śnieg w połączeniu z niezwykłą ciszą, dawał dziwne, niepokojące uczucie.
Po pół godzinie jazdy, zza zasłoniętego kępą drzew zbliżającego się zakrętu dały się słyszeć jakieś odgłosy. Tak! Teraz było dobrze słychać: okrzyk, uderzenie stali o stal – od przodu dobiegały odgłosy walki.
Jakieś trzydzieści metrów przed wami, na prawo od szlaku w przydrożnym zagajniku toczyło się starcie. Dwa przywiązane do drzew konie miotały się w strachu. Banda jakichś ludzi, którzy wyglądali na zbójników, toczyła walkę z dwójką innych. Łatwo było wyobrazić sobie, co się stało: dwójka podróżnych po prostu wpadła w pułapkę.
Na polanie mężczyzna z łukiem i trzymająca się blisko niego smukła kobieta z mieczem trzymali się na razie dzielnie. Łucznik zdołał zestrzelić dwóch nacierających przeciwników, a kobieta walczyła z jakimś dobrze zbudowanym, brodatym mężczyzną. Adwersarzy było jednak zbyt wielu i tylko kwestią czasu było, gdy polegną. Musieliście szybko podjąć jakąś decyzję.
Katja & Anthony:
Jak to zwykle bywa, poznaliście się przypadkiem kilka dni temu w Halstedt i postanowiliście wyruszyć wspólnie w dalszą drogę, zwłaszcza że podróżowanie w pojedynkę po niebezpiecznych szlakach Stirlandu oznaczało w najlepszym przypadku tylko kłopoty. Przez ostatnie dwa dni nie wydarzyło się nic szczególnego, ot, minęliście jakąś karawanę kupców, dwa patrole straży miejskiej i większość drogi rozmawialiście z sobą na różne tematy, poznając się nieco.
Niestety, nic nie trwa wiecznie i w końcu wpadliście w zasadzkę zastawioną przez jakichś bandziorów na trakcie do Enzesburga. Na wasze oko było ich około dwunastu i pewnym było, że długo się nie utrzymacie. Anthony zestrzelił ze swojego łuku dwóch przeciwników, trzeciego ranił w ramię z niesamowitą wręcz szybkością nakładając strzały na cięciwę, natomiast Katja jednego wysłała do Morra, a z drugim dzielnie walczyła, choć mężczyzna, któremu stawiała czoła był dużo silniejszy. Zauważyliście też, że powoli zaczynają was otaczać. Walcząc oparci niemal plecami o siebie próbowaliście nie dać się zabić, lecz wiedzieliście, że jest ich po prostu za dużo i tylko cud może was teraz uratować...
[Avamea, Seba - witam w grze, bawcie się dobrze . Nin, Twoja bohaterka jest dość poważnie ranna, więc nie wyskakuj mi z jakimiś szarżami na zbójników .]
Throrgrim zdzielił wyjącego z bólu strażnika swoją wielką pięścią, a gdy ten stracił przytomność, uderzył potężnie z góry swym toporem odcinając wiszącą na strzępach skóry i mięsa nogę mężczyzny nieco pod kolanem. Krew buchnęła na khazada, po czym tarczownik ustąpił miejsca von Shottenowi. Czarodziej był już przygotowany do akcji – wymówił głośno zaklęcie a jego dłonie rozświetliły się mocnym, jasnym światłem. Vinnred przyłożył je do rany strażnika, z której spływał krwawy wodospad i zaledwie kilka chwil wystarczyło, by rana była całkowicie zasklepiona.
- Załóżcie mu opatrunek, wróci do zdrowia. - powiedział von Shotten i zmęczony usiadł pod ścianą jakiejś chaty.
Naraikhael chciała pomóc swemu pobratymcowi, jednak chyba zapomniała że sama nie jest w najlepszej formie i gdy tylko próbowała podnieść elfa, rana na jej łopatce znów się otworzyła a opatrunek przesiąknął krwią. Elfka zawyła z bólu i upadła na ziemię zaciskając mocno zęby. Jakaś młoda wieśniaczka widząc tę scenę, zawołała dwie inne kobiety które przybiegły z miską ciepłej wody i czystym prześcieradłem. Obie zajęły się krwawiącą Naraikhael, a trzecia usiadła obok elfa, oczyściła jego rany i delikatnie założyła opatrunek. Uśmiechnęła się przy tym zalotnie i oddaliła po chwili wołana przez któregoś z wieśniaków.
Niedługo potem wrócił strażnik, który objechał okolicę wioski i zameldował, że zielonoskórzy zniknęli, za to w polu i zagajnikach, ukrywało się jeszcze kilkoro wystraszonych wieśniaków. Siąpiący bezustannie deszcz ugasił wreszcie płonące zabudowania. Straszyły teraz, na czele ze świątynią, wypalonymi i dymiącymi jeszcze ścianami. Pochowaliście zabitych, w tym Bernolta, na cmentarzu obok małej świątynki. Stojąc nad grobem banity zmawialiście gorliwe modlitwy do pana zmarłych.
* * *
Powoli mijała trzecia godzina od zakończenia bitwy. Zostaliście sowicie ugoszczeni przez wdzięcznych wam wieśniaków – adrenalina powoli z was schodziła, przez co odczuwaliście teraz każde zadrapanie, siniak i ranę jaką odnieśliście w starciu, nie mówiąc już o zmęczeniu. Najgorzej wyglądała Naraikhael – mimo iż ranę po raz kolejny oczyszczono i nałożono opatrunek, to ból był niesamowity i przeszywający na wskroś. Na zewnątrz do leżących po wsi zielonoskórych trupów zlatywały się kruki. Ktoś zapalił świece. Nad wsią powoli zapadał zmierzch, gdy dosiadaliście swych koni. Dzień już był sporo krótszy, robiło się też coraz zimniej.
- Umowa to umowa, ale mimo wszystko dziękuję wam za pomoc. - Falker wyszedł za wami i pociągnął wina z butelki. - I tobie czarodzieju, za uratowanie Tima... Ja i moi chłopcy zostajemy tutaj do rana, jednak wy spieszcie się przed nocą. Gościńce nie są tutaj bezpieczne po zmroku – zwierzoludzie, zbójnicy, Sigmar wie co jeszcze. Jakąś godzinę stąd przy głównej drodze do Enzesburga stoi zajazd 'Trzy Korony'. Jeśli się pospieszycie, zdążycie przed nocą. Wszystkiego dobrego. - sierżant skinął wam głową z poważaniem, po czym zniknął w środku małej gospody.
Wyjeżdżaliście, gdy deszcz ustąpił miejsca płatkom białego puchu sypiącym delikatnie z zachmurzonego nieba. Taranis jechał teraz w awangardzie, pozostali kilka metrów za nim. Naraikhael po swojej akcji z elfem nie wyglądała najlepiej, była blada i co chwilę zaciskała zęby, gdy koń stąpał po nierównym terenie. Nie rozmawialiście, a sypiący śnieg w połączeniu z niezwykłą ciszą, dawał dziwne, niepokojące uczucie.
Po pół godzinie jazdy, zza zasłoniętego kępą drzew zbliżającego się zakrętu dały się słyszeć jakieś odgłosy. Tak! Teraz było dobrze słychać: okrzyk, uderzenie stali o stal – od przodu dobiegały odgłosy walki.
Jakieś trzydzieści metrów przed wami, na prawo od szlaku w przydrożnym zagajniku toczyło się starcie. Dwa przywiązane do drzew konie miotały się w strachu. Banda jakichś ludzi, którzy wyglądali na zbójników, toczyła walkę z dwójką innych. Łatwo było wyobrazić sobie, co się stało: dwójka podróżnych po prostu wpadła w pułapkę.
Na polanie mężczyzna z łukiem i trzymająca się blisko niego smukła kobieta z mieczem trzymali się na razie dzielnie. Łucznik zdołał zestrzelić dwóch nacierających przeciwników, a kobieta walczyła z jakimś dobrze zbudowanym, brodatym mężczyzną. Adwersarzy było jednak zbyt wielu i tylko kwestią czasu było, gdy polegną. Musieliście szybko podjąć jakąś decyzję.
Katja & Anthony:
Jak to zwykle bywa, poznaliście się przypadkiem kilka dni temu w Halstedt i postanowiliście wyruszyć wspólnie w dalszą drogę, zwłaszcza że podróżowanie w pojedynkę po niebezpiecznych szlakach Stirlandu oznaczało w najlepszym przypadku tylko kłopoty. Przez ostatnie dwa dni nie wydarzyło się nic szczególnego, ot, minęliście jakąś karawanę kupców, dwa patrole straży miejskiej i większość drogi rozmawialiście z sobą na różne tematy, poznając się nieco.
Niestety, nic nie trwa wiecznie i w końcu wpadliście w zasadzkę zastawioną przez jakichś bandziorów na trakcie do Enzesburga. Na wasze oko było ich około dwunastu i pewnym było, że długo się nie utrzymacie. Anthony zestrzelił ze swojego łuku dwóch przeciwników, trzeciego ranił w ramię z niesamowitą wręcz szybkością nakładając strzały na cięciwę, natomiast Katja jednego wysłała do Morra, a z drugim dzielnie walczyła, choć mężczyzna, któremu stawiała czoła był dużo silniejszy. Zauważyliście też, że powoli zaczynają was otaczać. Walcząc oparci niemal plecami o siebie próbowaliście nie dać się zabić, lecz wiedzieliście, że jest ich po prostu za dużo i tylko cud może was teraz uratować...
[Avamea, Seba - witam w grze, bawcie się dobrze . Nin, Twoja bohaterka jest dość poważnie ranna, więc nie wyskakuj mi z jakimiś szarżami na zbójników .]
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
Jeszcze w wiosce Throrgrim raczył się lokalnymi specjałami, w końcu zdążył zgłodnieć od obiadu, a bitwa była dość wyczerpująca. Elfka przy okazji sama sobie narobiła problemów, bo w takim stanie zachciało jej się dźwigać Taranisa (jakby sam nie mógł chodzić, phi). Gdy tarczownik skończył jeść, obroczył swojego kuca i przygotował się do dalszej drogi – topór zawiesił przy pasie, nałożył swój rogaty hełm na głowę i poprawił tarczę. Gdy mieli wyjeżdżać, wyszedł do nich sierżancina.
- Nie musisz nam dziękować, Falker, przynajmniej mi nie są potrzebne twoje słowa. Może jej bardziej... - wskazał głową na elfkę, po czym spojrzał z powrotem na człowieka. - Zrobiliśmy to co musieliśmy i nic więcej. - powiedział spokojnie. - O nas nie musisz się martwić, poradzimy sobie w razie czego. Bywaj, człeczyno. - mruknął chropowatym głosem, po czym szturchnął piętami boki swego kuca i wyruszył tuż za Taranisem, który jako zwiadowca jechał przodem.
Przez całą drogę krasnolud milczał i zmrużonymi oczami rozglądał się czujnie po okolicy – wolał być przygotowany na każdą ewentualność, zwłaszcza że do nocy było już bliżej niż dalej i różne bestie mogły grasować w lasach po obu stronach traktu. W gospodzie, siedząc przy palenisku czuł się senny i zmęczony, teraz jednak temperatura była dość niska, dzięki czemu wyostrzyła mu wszystkie zmysły i niemal nie odczuwał już starcia z Hargorem Walecznym. Co nie znaczy, że nie zamieniłby teraz siodła na wygodne łóżko, zwłaszcza że zaczął sypać śnieg i pewnie im dalej w noc, tym będzie zimniej.
Już miał coś powiedzieć do Vinnreda, gdy usłyszeli wyraźne odgłosy walki. Wyłaniając się zza zakrętu zobaczyli jak dwójka jakichś ludzi zmaga się z innymi, zapewne zbójcami mieszkającymi w okolicznych lasach. Tarczownik ocenił sytuację i wiedział, że długo tak walczyć się nie da – w końcu polegną.
- Twoja rasa znów ma kłopoty, człeczyno... - powiedział spokojnie, by po chwili warknąć. - Musimy im pomóc!- tarczownik w jednej chwili dobył swój topór zza pasa. - Vinnred, widzę że wróciły ci siły, pokaż więc tym skurwielom na co cię stać. Trzymaj się z boku i we mnie czasem nie przywal, bo zamierzam tam jechać i ściąć kilka łbów! – krasnolud wyszczerzył swe żółte zęby w paskudnym uśmiechu i poprawił hełm. - Taranis, jak tam twoje ręce? Jeśli czujesz się na siłach, to wal w nich z łuku. Osłaniajcie z człeczyną moje tłuste dupsko. - weteran roześmiał się chrapliwie. - A ty... - spojrzał na elfkę. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała wyciągnąć kopyta, więc się nie mieszaj, bo nie chcemy chować drugiego trupa w ciągu pięciu godzin.
Poczekał, co odrzekną towarzysze, a następnie spiął Gurniego i w pełnym pędzie ruszył w kierunku toczącej się bitwy z okrzykiem bojowym swojej rasy na ustach. Zamierzał włączyć się do walki i wyrżnąć kogo tylko mu się uda. Uniósł swój topór bojowy i mógł jeszcze zauważyć strach w oczach najbliższej ze swych ofiar na widok niepowstrzymanej góry żelaza pędzącej na niego niczym wielka, potężna śmierć we własnej osobie.
Jeszcze w wiosce Throrgrim raczył się lokalnymi specjałami, w końcu zdążył zgłodnieć od obiadu, a bitwa była dość wyczerpująca. Elfka przy okazji sama sobie narobiła problemów, bo w takim stanie zachciało jej się dźwigać Taranisa (jakby sam nie mógł chodzić, phi). Gdy tarczownik skończył jeść, obroczył swojego kuca i przygotował się do dalszej drogi – topór zawiesił przy pasie, nałożył swój rogaty hełm na głowę i poprawił tarczę. Gdy mieli wyjeżdżać, wyszedł do nich sierżancina.
- Nie musisz nam dziękować, Falker, przynajmniej mi nie są potrzebne twoje słowa. Może jej bardziej... - wskazał głową na elfkę, po czym spojrzał z powrotem na człowieka. - Zrobiliśmy to co musieliśmy i nic więcej. - powiedział spokojnie. - O nas nie musisz się martwić, poradzimy sobie w razie czego. Bywaj, człeczyno. - mruknął chropowatym głosem, po czym szturchnął piętami boki swego kuca i wyruszył tuż za Taranisem, który jako zwiadowca jechał przodem.
Przez całą drogę krasnolud milczał i zmrużonymi oczami rozglądał się czujnie po okolicy – wolał być przygotowany na każdą ewentualność, zwłaszcza że do nocy było już bliżej niż dalej i różne bestie mogły grasować w lasach po obu stronach traktu. W gospodzie, siedząc przy palenisku czuł się senny i zmęczony, teraz jednak temperatura była dość niska, dzięki czemu wyostrzyła mu wszystkie zmysły i niemal nie odczuwał już starcia z Hargorem Walecznym. Co nie znaczy, że nie zamieniłby teraz siodła na wygodne łóżko, zwłaszcza że zaczął sypać śnieg i pewnie im dalej w noc, tym będzie zimniej.
Już miał coś powiedzieć do Vinnreda, gdy usłyszeli wyraźne odgłosy walki. Wyłaniając się zza zakrętu zobaczyli jak dwójka jakichś ludzi zmaga się z innymi, zapewne zbójcami mieszkającymi w okolicznych lasach. Tarczownik ocenił sytuację i wiedział, że długo tak walczyć się nie da – w końcu polegną.
- Twoja rasa znów ma kłopoty, człeczyno... - powiedział spokojnie, by po chwili warknąć. - Musimy im pomóc!- tarczownik w jednej chwili dobył swój topór zza pasa. - Vinnred, widzę że wróciły ci siły, pokaż więc tym skurwielom na co cię stać. Trzymaj się z boku i we mnie czasem nie przywal, bo zamierzam tam jechać i ściąć kilka łbów! – krasnolud wyszczerzył swe żółte zęby w paskudnym uśmiechu i poprawił hełm. - Taranis, jak tam twoje ręce? Jeśli czujesz się na siłach, to wal w nich z łuku. Osłaniajcie z człeczyną moje tłuste dupsko. - weteran roześmiał się chrapliwie. - A ty... - spojrzał na elfkę. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała wyciągnąć kopyta, więc się nie mieszaj, bo nie chcemy chować drugiego trupa w ciągu pięciu godzin.
Poczekał, co odrzekną towarzysze, a następnie spiął Gurniego i w pełnym pędzie ruszył w kierunku toczącej się bitwy z okrzykiem bojowym swojej rasy na ustach. Zamierzał włączyć się do walki i wyrżnąć kogo tylko mu się uda. Uniósł swój topór bojowy i mógł jeszcze zauważyć strach w oczach najbliższej ze swych ofiar na widok niepowstrzymanej góry żelaza pędzącej na niego niczym wielka, potężna śmierć we własnej osobie.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinnred von Shotten
Udało mu się odpocząć i zregenerować siły, z czego był ogromnie rad. Wiedział, że mieli przed sobą długą drogę, w czasie której jego moce jeszcze się wielokrotnie przydadzą. Na słowa sierżanta skinął tylko lekko głową, nie potrzebował podziękowań, zrobił jedynie to, co każdy inny na jego miejscu. Tuż przed samym wyjazdem podszedł do Taranisa i nie odzywając się do elfa nawet jednym słowem, uleczył rany towarzysza. To była wina Vinnreda, że długouchy natknął się na pazury wilka i po prostu nie mógł tego tak zostawić. Co do elfki - gdyby go poprosiła, też by ją uleczył. Nie lubił tej kobiety i nie miał zamiaru jej sam z siebie pomagać, gdy od samego początku nim gardziła.
Wyjechali z wioski i mężczyzna musiał przyznać, że nie czuje się najlepiej. Było mu potwornie żal i szkoda tego strażnika, któremu musieli amputować nogę. Cieszył się, że chociaż khazad był na tyle sprawny, by załatwić najnieprzyjemniejszą część za niego.
Noc zbliżała się nieubłaganie, a Vinnred nie miał ochoty nocować na dworze, zwłaszcza mając nad głową padający śnieg. Spojrzał do góry i jeden z płatków wpadł mu do oka, momentalnie topniejąc i znikając. Mag wzdrygnął się i przetarł powiekę. Żałował, że tak sypie, bo jego ulubiona książka zalegała w torbie, a miał ochotę rzucić na nią okiem. Przejechali spory kawałek w ciszy, Throrgrim spojrzał się na niego i chyba chciał coś powiedzieć, gdy usłyszeli przed sobą odgłosy walki. Podjechali bliżej i ich oczom ukazała się dwójka ludzi walcząca z bandą najprawdopodobniej rabusiów. Mag spojrzał się na khazada, który według niego najlepiej się nadawał na dowódcę i poczekał, aż długobrody wyda jakieś polecenia.
- Twoja rasa znów ma kłopoty, człeczyno... - Throrgrim powiedział spokojnie, by po chwili warknąć. - Musimy im pomóc! - Tarczownik w jednej chwili dobył swój topór zza pasa. - Vinnred, widzę że wróciły ci siły, pokaż więc tym skurwielom na co cię stać. Trzymaj się z boku i we mnie czasem nie przywal, bo zamierzam tam jechać i ściąć kilka łbów! – Krasnolud wyszczerzył swe żółte zęby w paskudnym uśmiechu i poprawił hełm. - Taranis, jak tam twoje ręce? Jeśli czujesz się na siłach, to wal w nich z łuku. Osłaniajcie z człeczyną moje tłuste dupsko. - Weteran roześmiał się chrapliwie. - A ty... - Spojrzał na elfkę. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała wyciągnąć kopyta, więc się nie mieszaj, bo nie chcemy chować drugiego trupa w ciągu pięciu godzin.
Mag zaśmiał się, jednak nikt nie mógł się równać z długobrodym, jeśli chodziło o dowodzenie ich wspaniałą drużyną.
- Aye, możesz na mnie liczyć, szefie! Ratuj kobietę, facet sobie nieźle radzi - zasugerował cicho i wziął się za tkanie wiatrów magii. Chciał wystrzelić swoimi pociskami w plecy bandytów, a potem przelać trochę ich krwi za pomocą rapiera, osłaniając khazada. Wolał oszczędzać siły, żeby później móc uleczyć towarzyszy. A szermierzem nie był takim złym, ha!
Udało mu się odpocząć i zregenerować siły, z czego był ogromnie rad. Wiedział, że mieli przed sobą długą drogę, w czasie której jego moce jeszcze się wielokrotnie przydadzą. Na słowa sierżanta skinął tylko lekko głową, nie potrzebował podziękowań, zrobił jedynie to, co każdy inny na jego miejscu. Tuż przed samym wyjazdem podszedł do Taranisa i nie odzywając się do elfa nawet jednym słowem, uleczył rany towarzysza. To była wina Vinnreda, że długouchy natknął się na pazury wilka i po prostu nie mógł tego tak zostawić. Co do elfki - gdyby go poprosiła, też by ją uleczył. Nie lubił tej kobiety i nie miał zamiaru jej sam z siebie pomagać, gdy od samego początku nim gardziła.
Wyjechali z wioski i mężczyzna musiał przyznać, że nie czuje się najlepiej. Było mu potwornie żal i szkoda tego strażnika, któremu musieli amputować nogę. Cieszył się, że chociaż khazad był na tyle sprawny, by załatwić najnieprzyjemniejszą część za niego.
Noc zbliżała się nieubłaganie, a Vinnred nie miał ochoty nocować na dworze, zwłaszcza mając nad głową padający śnieg. Spojrzał do góry i jeden z płatków wpadł mu do oka, momentalnie topniejąc i znikając. Mag wzdrygnął się i przetarł powiekę. Żałował, że tak sypie, bo jego ulubiona książka zalegała w torbie, a miał ochotę rzucić na nią okiem. Przejechali spory kawałek w ciszy, Throrgrim spojrzał się na niego i chyba chciał coś powiedzieć, gdy usłyszeli przed sobą odgłosy walki. Podjechali bliżej i ich oczom ukazała się dwójka ludzi walcząca z bandą najprawdopodobniej rabusiów. Mag spojrzał się na khazada, który według niego najlepiej się nadawał na dowódcę i poczekał, aż długobrody wyda jakieś polecenia.
- Twoja rasa znów ma kłopoty, człeczyno... - Throrgrim powiedział spokojnie, by po chwili warknąć. - Musimy im pomóc! - Tarczownik w jednej chwili dobył swój topór zza pasa. - Vinnred, widzę że wróciły ci siły, pokaż więc tym skurwielom na co cię stać. Trzymaj się z boku i we mnie czasem nie przywal, bo zamierzam tam jechać i ściąć kilka łbów! – Krasnolud wyszczerzył swe żółte zęby w paskudnym uśmiechu i poprawił hełm. - Taranis, jak tam twoje ręce? Jeśli czujesz się na siłach, to wal w nich z łuku. Osłaniajcie z człeczyną moje tłuste dupsko. - Weteran roześmiał się chrapliwie. - A ty... - Spojrzał na elfkę. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała wyciągnąć kopyta, więc się nie mieszaj, bo nie chcemy chować drugiego trupa w ciągu pięciu godzin.
Mag zaśmiał się, jednak nikt nie mógł się równać z długobrodym, jeśli chodziło o dowodzenie ich wspaniałą drużyną.
- Aye, możesz na mnie liczyć, szefie! Ratuj kobietę, facet sobie nieźle radzi - zasugerował cicho i wziął się za tkanie wiatrów magii. Chciał wystrzelić swoimi pociskami w plecy bandytów, a potem przelać trochę ich krwi za pomocą rapiera, osłaniając khazada. Wolał oszczędzać siły, żeby później móc uleczyć towarzyszy. A szermierzem nie był takim złym, ha!
-
- Marynarz
- Posty: 327
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
- Numer GG: 10004592
- Lokalizacja: Pałac Złudzeń
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis
Śnił o wielkich lasach drugiego świata, czuł się błogo nieobecny. Jego krótki sen, przerwało uczucie, że ktoś próbuje go potrząsnąć lub podnieść za poplamiony kaftan. Nad nim pochylała się Asurka, na jej twarzy widniało uczucie bólu, co się jej stało? - zapytał sam siebie elf, ale zaraz wszystko sobie przypomniał. Wojowniczka była ranna, nie zdążył spytać się jej czemu nikt jej nie pomógł, bo zaraz pojawiły się wieśniaczki z płótnem w dłoniach.
- Trzeba to przemyć. - odezwała się jedna z nich, dwie inne zajęły się barkiem Kynthir. Ciepła woda, doprowadziła elfa do stanu, mniejszej używalności. Tylko nie wiedział czemu kobieta najpierw wytarła mu twarz, uśmiechając się przy tym. - Ależ nie trzeba, ja... - Zaczął zwiadowca, nim brutalnie mu przerwano, a raczej nagle, kobieta położyła mu dłoń na ustach, by ten przestał protestować. - Pomogliście nam, chociaż tak się odwdzięczymy. - Pomogła mu zdjąć skórzaną kurtę i koszulkę kolczą, uśmiechając się zwycięsko.
Jedna założyła prowizoryczne bandaże na ranie elfki. Druga wolna podeszła do elfa i pomogła opatrzyć syna puszczy. Kiedy skończyły, Asrai czuł się o wiele lepiej, mimo piekącego bólu, mógł chociaż trochę poruszać ramionami. - Dziękuje wam. - powiedział nieco zbyt uroczyście, kobiety zaśmiały się, nigdy nie był dobry w relacjach z ludźmi. Ta rasa po prostu ciągle go zadziwiała. Nigdzie nie widział Naraikhael, rozejrzał się i powiedział do wybawicielek. - Mam nadzieję że uda wam się szybko wrócić do normalnego życia. - tak naprawdę nie wiedział po co to oznajmił. Jedna z kobiet podeszła do niego pocałowała go łagodnie w policzek. Nieco osłupiały, kiwnął głową lekko się uśmiechając i odszedł by odszukać swych towarzyszy.
Przed odjazdem, który zaproponował Falkner, elf trafił na maga, milcząc wykonał kilka gestów i skierował kojącą energię w ciało Taranisa. - Dzięki, teraz czuję się o niebo lepiej. - Odparł elf i skierował się do Jutrzenki. Wolał zostawić szlachcica samego, z jego miny wyczytał, że wolałby być teraz sam.
Przerzedził grzywę klaczy i nakarmił ją owsem zakupionym u Alberta. Musieli szykować się do drogi, mimo że tereny były mu obce leśny elf, wiedział aż nadto dobrze że byłoby głupotą podróżować nocą, a co dopiero w tej krainie.
Spiął uzdę i wspiął się na wierzchowca, żal mu było tylko że nie mógł zmyć z siebie tego całego brudu, cóż może poszczęści mu się w 'Trzech Koronach.
Przed odjazdem stanęli, jeszcze by pożegnać byłego kompana. Nikt nie silił się na wielkie słowa przy mogile Bernolta. Elf czuł że jasnowłosy zaznał spokoju, nie czuł żalu, zwiadowca stracił już wielu krótkotrwałych towarzyszy, człowiek był jednym z wielu. Na pewno nie ostatnim.
Droga była spokojna, Shotten mruczał coś pod nosem o 'Pieprzonym śniegu..." czy jakoś tak, o co mu chodziło? Elf nie wiedział, płatki śniegu w nim wywoływały spokojne myśli, a chłód delikatnie muskał jego lico.
Kiedy zobaczył przez padający puch, walczące sylwetki, od razu powiadomił swych druhów. Wyglądało to na typowy rabunek, przewaga liczebna przede wszystkim. Do głosu doszedł krasnolud, najwyraźniej Vinnred czekał na jego reakcję, elf postanowił poczekać na jego słowa.
- Twoja rasa znów ma kłopoty, człeczyno... - Throrgrim powiedział spokojnie, by po chwili warknąć. - Musimy im pomóc! - Tarczownik w jednej chwili dobył swój topór zza pasa. - Vinnred, widzę że wróciły ci siły, pokaż więc tym skurwielom na co cię stać. Trzymaj się z boku i we mnie czasem nie przywal, bo zamierzam tam jechać i ściąć kilka łbów! – Krasnolud wyszczerzył swe żółte zęby w paskudnym uśmiechu i poprawił hełm. - Taranis, jak tam twoje ręce? Jeśli czujesz się na siłach, to wal w nich z łuku. Osłaniajcie z człeczyną moje tłuste dupsko. - Weteran roześmiał się chrapliwie. - A ty... - Spojrzał na elfkę. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała wyciągnąć kopyta, więc się nie mieszaj, bo nie chcemy chować drugiego trupa w ciągu pięciu godzin.
- Widzę że mamy dziś dzień obfitujący w liczne wypadki. - Westchnął, czuł się jakby był pionkiem na szachownicy jakiegoś kapryśnego bóstwa, jak znał świat tak właśnie było.- Myślę że sobie poradzę z łukiem, dzięki Vinnredowi.- Przygotował broń i naciągnął strzałę, było pewne ze liczna grupa, jest zapewne bandą tchórzy i łotrów.
- Zgotujmy im polowanie na jakie zasłużyli.- Celował w plecy, taka zgraja nie zasługuje na honorowe traktowanie, poprawił się na siodle. - Gotowi? - Spytał i strzelił do jednego ze zbirów, nie czekając na kompanów.
Śnił o wielkich lasach drugiego świata, czuł się błogo nieobecny. Jego krótki sen, przerwało uczucie, że ktoś próbuje go potrząsnąć lub podnieść za poplamiony kaftan. Nad nim pochylała się Asurka, na jej twarzy widniało uczucie bólu, co się jej stało? - zapytał sam siebie elf, ale zaraz wszystko sobie przypomniał. Wojowniczka była ranna, nie zdążył spytać się jej czemu nikt jej nie pomógł, bo zaraz pojawiły się wieśniaczki z płótnem w dłoniach.
- Trzeba to przemyć. - odezwała się jedna z nich, dwie inne zajęły się barkiem Kynthir. Ciepła woda, doprowadziła elfa do stanu, mniejszej używalności. Tylko nie wiedział czemu kobieta najpierw wytarła mu twarz, uśmiechając się przy tym. - Ależ nie trzeba, ja... - Zaczął zwiadowca, nim brutalnie mu przerwano, a raczej nagle, kobieta położyła mu dłoń na ustach, by ten przestał protestować. - Pomogliście nam, chociaż tak się odwdzięczymy. - Pomogła mu zdjąć skórzaną kurtę i koszulkę kolczą, uśmiechając się zwycięsko.
Jedna założyła prowizoryczne bandaże na ranie elfki. Druga wolna podeszła do elfa i pomogła opatrzyć syna puszczy. Kiedy skończyły, Asrai czuł się o wiele lepiej, mimo piekącego bólu, mógł chociaż trochę poruszać ramionami. - Dziękuje wam. - powiedział nieco zbyt uroczyście, kobiety zaśmiały się, nigdy nie był dobry w relacjach z ludźmi. Ta rasa po prostu ciągle go zadziwiała. Nigdzie nie widział Naraikhael, rozejrzał się i powiedział do wybawicielek. - Mam nadzieję że uda wam się szybko wrócić do normalnego życia. - tak naprawdę nie wiedział po co to oznajmił. Jedna z kobiet podeszła do niego pocałowała go łagodnie w policzek. Nieco osłupiały, kiwnął głową lekko się uśmiechając i odszedł by odszukać swych towarzyszy.
Przed odjazdem, który zaproponował Falkner, elf trafił na maga, milcząc wykonał kilka gestów i skierował kojącą energię w ciało Taranisa. - Dzięki, teraz czuję się o niebo lepiej. - Odparł elf i skierował się do Jutrzenki. Wolał zostawić szlachcica samego, z jego miny wyczytał, że wolałby być teraz sam.
Przerzedził grzywę klaczy i nakarmił ją owsem zakupionym u Alberta. Musieli szykować się do drogi, mimo że tereny były mu obce leśny elf, wiedział aż nadto dobrze że byłoby głupotą podróżować nocą, a co dopiero w tej krainie.
Spiął uzdę i wspiął się na wierzchowca, żal mu było tylko że nie mógł zmyć z siebie tego całego brudu, cóż może poszczęści mu się w 'Trzech Koronach.
Przed odjazdem stanęli, jeszcze by pożegnać byłego kompana. Nikt nie silił się na wielkie słowa przy mogile Bernolta. Elf czuł że jasnowłosy zaznał spokoju, nie czuł żalu, zwiadowca stracił już wielu krótkotrwałych towarzyszy, człowiek był jednym z wielu. Na pewno nie ostatnim.
Droga była spokojna, Shotten mruczał coś pod nosem o 'Pieprzonym śniegu..." czy jakoś tak, o co mu chodziło? Elf nie wiedział, płatki śniegu w nim wywoływały spokojne myśli, a chłód delikatnie muskał jego lico.
Kiedy zobaczył przez padający puch, walczące sylwetki, od razu powiadomił swych druhów. Wyglądało to na typowy rabunek, przewaga liczebna przede wszystkim. Do głosu doszedł krasnolud, najwyraźniej Vinnred czekał na jego reakcję, elf postanowił poczekać na jego słowa.
- Twoja rasa znów ma kłopoty, człeczyno... - Throrgrim powiedział spokojnie, by po chwili warknąć. - Musimy im pomóc! - Tarczownik w jednej chwili dobył swój topór zza pasa. - Vinnred, widzę że wróciły ci siły, pokaż więc tym skurwielom na co cię stać. Trzymaj się z boku i we mnie czasem nie przywal, bo zamierzam tam jechać i ściąć kilka łbów! – Krasnolud wyszczerzył swe żółte zęby w paskudnym uśmiechu i poprawił hełm. - Taranis, jak tam twoje ręce? Jeśli czujesz się na siłach, to wal w nich z łuku. Osłaniajcie z człeczyną moje tłuste dupsko. - Weteran roześmiał się chrapliwie. - A ty... - Spojrzał na elfkę. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała wyciągnąć kopyta, więc się nie mieszaj, bo nie chcemy chować drugiego trupa w ciągu pięciu godzin.
- Widzę że mamy dziś dzień obfitujący w liczne wypadki. - Westchnął, czuł się jakby był pionkiem na szachownicy jakiegoś kapryśnego bóstwa, jak znał świat tak właśnie było.- Myślę że sobie poradzę z łukiem, dzięki Vinnredowi.- Przygotował broń i naciągnął strzałę, było pewne ze liczna grupa, jest zapewne bandą tchórzy i łotrów.
- Zgotujmy im polowanie na jakie zasłużyli.- Celował w plecy, taka zgraja nie zasługuje na honorowe traktowanie, poprawił się na siodle. - Gotowi? - Spytał i strzelił do jednego ze zbirów, nie czekając na kompanów.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Anthony
To musiało się w końcu zdarzyć. Byli zbyt łatwym łupem dla byle bandy rzezimieszków. Ten gadatliwy, to nawet naśmiewał się, że to bezczelność i ujma dla porządnych zbójów. Chwilę potem jako pierwszy padł na plecy z krtanią rozszarpaną przez strzałę Albiończyka.
Anthony nienawidził takich sytuacji, bo zawsze wtedy obrywał po nosie - mniej lub bardziej dotkliwie. To jest tak, jak kiedy niedoświadczony barman napełnia kufel złocistym ale. Jeśli przedobrzy, piana szybko wzbiera i tylko czekać aż wykipi, a wtedy cała lada mokra. W takiej chwili młodego można ratować tylko w jeden sposób - porwać kufel i szybko wlać jego zawartość do gardła. Młody nie dostanie bury od karczmarza za rozlanie piwa, ale my na pewno zmoczymy piwskiem brodę, a być może i ubranie.
Bandyci niemal natychmiast doskoczyli do nich. Pierwszy który zbliżał się do Katji dostał strzałę w udo, wypuszczoną ponad jej ramieniem jeszcze zanim dobyła miecza. Minimalna chwila zawahania bandziorów pozwoliła Anthonemu nałożyć na cięciwę kolejną strzałę i posłać ją w środek klatki piersiowej nacierającego wprost na niego olbrzymiego oprycha z uniesionym wysoko nad głową półtorakiem.
- Damn! - strzała z z brzękiem odbiła się od metalowego napierśnika. Zbój nawet nie zwrócił na to uwagi i szybkimi krokami zbliżał się do łucznika. Wyciągając kolejne 3 strzały z kołczanu, Pewniak szykował się do zrobienia uniku przed niechybnym ciosem miecza. Stał na ugiętych nogach jak bramkarz snotballowy próbujący wyczuć w którą stronę poleci piłka. Opadające ostrze przecięło ze świstem powietrze. Anthony rzucił się w prawą stronę. Nie była to najlepsza decyzja. Łucznicy z Albionu:0 Bandyci ze Stirlandu:1. Oprych ciął na odlew. Pewniak zdołał tylko krzyknąć kiedy ostrze rozcinało rękaw kurty. Krzyk miał dodać mu siły i otuchy, przygotować na ból. Jak wielkie było zdziwienie Albiończyka gdy ból się nie pojawił, za to w jego krzyk wdarło się gardłowe chrypnięcie nacierającego bandyty. Błyskawicznie podnosząc się z ziemi naciągnął cięciwę. Wkoło słychać było inne krzyki, ale nie wszystkie należały do bandytów. Ten, który leżał u jego stóp miał strzałę pomiędzy łopatkami.
To musiało się w końcu zdarzyć. Byli zbyt łatwym łupem dla byle bandy rzezimieszków. Ten gadatliwy, to nawet naśmiewał się, że to bezczelność i ujma dla porządnych zbójów. Chwilę potem jako pierwszy padł na plecy z krtanią rozszarpaną przez strzałę Albiończyka.
Anthony nienawidził takich sytuacji, bo zawsze wtedy obrywał po nosie - mniej lub bardziej dotkliwie. To jest tak, jak kiedy niedoświadczony barman napełnia kufel złocistym ale. Jeśli przedobrzy, piana szybko wzbiera i tylko czekać aż wykipi, a wtedy cała lada mokra. W takiej chwili młodego można ratować tylko w jeden sposób - porwać kufel i szybko wlać jego zawartość do gardła. Młody nie dostanie bury od karczmarza za rozlanie piwa, ale my na pewno zmoczymy piwskiem brodę, a być może i ubranie.
Bandyci niemal natychmiast doskoczyli do nich. Pierwszy który zbliżał się do Katji dostał strzałę w udo, wypuszczoną ponad jej ramieniem jeszcze zanim dobyła miecza. Minimalna chwila zawahania bandziorów pozwoliła Anthonemu nałożyć na cięciwę kolejną strzałę i posłać ją w środek klatki piersiowej nacierającego wprost na niego olbrzymiego oprycha z uniesionym wysoko nad głową półtorakiem.
- Damn! - strzała z z brzękiem odbiła się od metalowego napierśnika. Zbój nawet nie zwrócił na to uwagi i szybkimi krokami zbliżał się do łucznika. Wyciągając kolejne 3 strzały z kołczanu, Pewniak szykował się do zrobienia uniku przed niechybnym ciosem miecza. Stał na ugiętych nogach jak bramkarz snotballowy próbujący wyczuć w którą stronę poleci piłka. Opadające ostrze przecięło ze świstem powietrze. Anthony rzucił się w prawą stronę. Nie była to najlepsza decyzja. Łucznicy z Albionu:0 Bandyci ze Stirlandu:1. Oprych ciął na odlew. Pewniak zdołał tylko krzyknąć kiedy ostrze rozcinało rękaw kurty. Krzyk miał dodać mu siły i otuchy, przygotować na ból. Jak wielkie było zdziwienie Albiończyka gdy ból się nie pojawił, za to w jego krzyk wdarło się gardłowe chrypnięcie nacierającego bandyty. Błyskawicznie podnosząc się z ziemi naciągnął cięciwę. Wkoło słychać było inne krzyki, ale nie wszystkie należały do bandytów. Ten, który leżał u jego stóp miał strzałę pomiędzy łopatkami.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Naraikhael Kynthir
Właśnie podnosiła Taranisa, gdy rana wybuchła bólem. Krzyknęła i upadła. Następnych kilka chwil Naraikhael była oszołomiona, pozwalając zajmować się sobą jak dzieckiem. Kiedy oprzytomniała, cicho zaklęła pod nosem. Co jej do głowy wpadło? Już i tak będzie niesprawna przez tyle czasu.
A mogła siedzieć jako wykidajło w jakiejś tawernie... tylko, że pieniędzy i to przyzwoitych potrzebuj już. Nie kiedyś, nie za pół roku...
Wyszeptała cicho parę słów do Asuryana nad prowizorycznym grobem banity. Szkoda człeka, ale takich śmierci widziała już wiele.
Powstrzymała się przed odruchowym wzruszeniem ramion na słowa sierżanta. Gadki-szmatki...już mógłby dodać sobie spokój z podziękowaniami. Zignorowała słowa długobrodego, jej myśli zajmowała teraz tylko gospoda.
Kon wlókł się krok za krokiem, a fale bólu pulsowały w takt jego kroków. Naraikhael kiwała się nieco w siodle, by możliwie jak najmniej urażać bark. Patrzyła się w przestrzeń, zaciskając zęby. W pewnym momencie poczuła ukłucie lęku -co będzie, jeśli się da zabić? Ojciec jak ojciec, ma jej brata, ale co z Willim? Khaeldaroth przecież może odmówić mu jakiejkolwiek opieki. Wątpiła co prawda, by to rzeczywiście zrobił... Ale mógłby..
Zimny śnieg musnął jej nos. Świetnie, mały mrozik na pewno pomoże jej ranom. Może poprosić maga? A jak znowu osłabnie i trafi się jakaś potyczka? Czy śmiertelna rana? Nie, lepiej nie. Trzeba trochę poczekać i jakoś na razie przetrzymać.
Jakiś zgiełk na drodze rozproszył jej myśli. Dwójka przeciw dwunastu. No, raczej sami nie mają szans.
Krasnolud wykrztusił z siebie jakąś wypowiedź.
-Naprawdę nie chcecie? Aż wierzyć mi się nie chce...- odpowiedziała Naraikhael rozdrażnionym tonem. Po co on mówił takie trywialne rzeczy? Uważają za głupią, a zresztą co ją obchodzi zdanie tego kurdupla. ważne, by przywieź dziewuchę i dostać pieniądze. A potem w swoją drogę i całe szczęście...
Poprawiła się w siodle, oddychając głębiej. Popatrzy sobie, od bardzo dawna nie była widzem jakiegokolwiek starcia, a zawsze uczestnikiem....
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Krasnolud wpadł w grupę zbójników niczym rozwścieczony demon śmierci i siekł swym toporem wycinając w pień trzech pierwszych, którzy się do niego zbliżyli. Kilka razy miecze oponentów zjechały po jego blachach nie czyniąc jednak żadnych szkód weteranowi. Zajęty walką w ostatniej chwili dostrzegł kusznika czającego się przy drzewie, który wypuścił bełt, a chwilę później zginął od strzały Taranisa. Throrgrim zdążył się jedynie pochylić do przodu gdy pocisk rozorał jego ramię.
W tej samej chwili Vinnred zaśpiewał zaklęcie i fala ostrych, magicznych ostrzy zalała zbliżających się do niego czterech mężczyzn, którzy naszpikowani magicznymi pociskami nakryli się nogami. Stojąca niedaleko Anthony'ego Katja radziła sobie nieciekawie i w pewnej chwili nie zdążyła zablokować ciosu zadanego mieczem i ten wszedł w jej brzuch niczym nóż w masło. Dziewczyna splunęła krwią, po czym osunęła się na ziemię. W jej oczach nie było już życia.
Von Shotten radził sobie niezgorzej, poruszając się zwinnie między przeciwnikami i rozdzielając ciosy. Dwóch już nie żyło, kolejny okazał się szermierzem o ciekawych umiejętnościach. Trafił nawet szlachcica tuż nad prawym okiem rozcinając jego łuk brwiowy, w końcu jednak czarodziej poradził sobie wyprowadzając trzy szybkie cięcia. Ostatnie okazało się śmiertelne i mężczyzna ze zdziwieniem w oczach osunął się na ziemię. Kolejnych dwóch zginęło od strzał Anthony'ego i Taranisa.
Dowódca bandytów widząc niekorzystny rozwój sytuacji wypadł na drogę i przywołał swego konia. Stojący na zakręcie zwiadowca posłała mu strzałę, jednak odległość okazała się zbyt duża. Szef bandy wskoczył na wierzchowca i popędzając konia pomknął na łeb na szyję drogą w stronę Halstedt..
Za nim wyleciał z zagajnika jeszcze jeden bandyta i dosiadł uwiązanego do drzewa konia von Shotten'a. Zdołał ujechać może kilkanaście metrów gdy przywiązane do swego pana zwierzę zrzuciło go na drogę. Zrzucony podniósł się i już miał czmychnąć w las, gdy strzała Anthony'ego przecięła powietrze i mężczyzna padł na trakcie.
Kiedy ucichła pulsująca w głowach krew, wystrzały i okrzyki, mogliście obejrzeć własne rany. Throrgrimowi pocisk kusznika rozorał górne prawe ramię. Ręka drętwiała i krwawiła. Tej rany sam sobie nie opatrzy. Przebity bełtem naramiennik i rozcięta kolczuga będą wymagać naprawy. Vinnred miał rozcięty nieznacznie łuk brwiowy, który krwawił porządnie, ograniczając szlachcicowi pole widzenia. Taranis i Anthony wyszli z pojedynku bez najmniejszego zadrapania.
Pocieszaliście się tym, że bandyci mieli dużo gorzej. Zagajnik wypełniał teraz stos ciał, jak po jakiejś porządnej bitwie dwóch oddziałów. W ciszy jaka nastała dało się słyszeć jedynie pochukiwanie puszczyka. Śnieg przybrał na sile, gdy dołączyła do was Naraikhael, trzymająca się do tej pory z boku ze względu na rany.
W tej samej chwili Vinnred zaśpiewał zaklęcie i fala ostrych, magicznych ostrzy zalała zbliżających się do niego czterech mężczyzn, którzy naszpikowani magicznymi pociskami nakryli się nogami. Stojąca niedaleko Anthony'ego Katja radziła sobie nieciekawie i w pewnej chwili nie zdążyła zablokować ciosu zadanego mieczem i ten wszedł w jej brzuch niczym nóż w masło. Dziewczyna splunęła krwią, po czym osunęła się na ziemię. W jej oczach nie było już życia.
Von Shotten radził sobie niezgorzej, poruszając się zwinnie między przeciwnikami i rozdzielając ciosy. Dwóch już nie żyło, kolejny okazał się szermierzem o ciekawych umiejętnościach. Trafił nawet szlachcica tuż nad prawym okiem rozcinając jego łuk brwiowy, w końcu jednak czarodziej poradził sobie wyprowadzając trzy szybkie cięcia. Ostatnie okazało się śmiertelne i mężczyzna ze zdziwieniem w oczach osunął się na ziemię. Kolejnych dwóch zginęło od strzał Anthony'ego i Taranisa.
Dowódca bandytów widząc niekorzystny rozwój sytuacji wypadł na drogę i przywołał swego konia. Stojący na zakręcie zwiadowca posłała mu strzałę, jednak odległość okazała się zbyt duża. Szef bandy wskoczył na wierzchowca i popędzając konia pomknął na łeb na szyję drogą w stronę Halstedt..
Za nim wyleciał z zagajnika jeszcze jeden bandyta i dosiadł uwiązanego do drzewa konia von Shotten'a. Zdołał ujechać może kilkanaście metrów gdy przywiązane do swego pana zwierzę zrzuciło go na drogę. Zrzucony podniósł się i już miał czmychnąć w las, gdy strzała Anthony'ego przecięła powietrze i mężczyzna padł na trakcie.
Kiedy ucichła pulsująca w głowach krew, wystrzały i okrzyki, mogliście obejrzeć własne rany. Throrgrimowi pocisk kusznika rozorał górne prawe ramię. Ręka drętwiała i krwawiła. Tej rany sam sobie nie opatrzy. Przebity bełtem naramiennik i rozcięta kolczuga będą wymagać naprawy. Vinnred miał rozcięty nieznacznie łuk brwiowy, który krwawił porządnie, ograniczając szlachcicowi pole widzenia. Taranis i Anthony wyszli z pojedynku bez najmniejszego zadrapania.
Pocieszaliście się tym, że bandyci mieli dużo gorzej. Zagajnik wypełniał teraz stos ciał, jak po jakiejś porządnej bitwie dwóch oddziałów. W ciszy jaka nastała dało się słyszeć jedynie pochukiwanie puszczyka. Śnieg przybrał na sile, gdy dołączyła do was Naraikhael, trzymająca się do tej pory z boku ze względu na rany.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Marynarz
- Posty: 327
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 16:02
- Numer GG: 10004592
- Lokalizacja: Pałac Złudzeń
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Taranis
Syn puszczy posyłał strzały w stronę bandytów, każdy z nich zasłużył na śmierć. Stracił na chwilę koncentrację kiedy zobaczył że jedna z atakowanych osób pada bez życia twarzą w piach, kobieta zraniona w brzuch nie ruszała się, elf przeczuwał najgorsze. Magiczna energia trafiła w kilku wrogów, a topór khazada uśmierć trzech kolejnych. Wyglądało na to że to już koniec, kiedy zapewne przywódca bandy, zaczął uciekać, przy okazji inny ukrywający się dotychczas próbował ukraść wierzchowca należącego do szlachcica. Jego wysiłek spełzł na niczym, kiedy przeszyła go strzała ocalałego łucznika.
Kiedy padł, wszyscy odetchnęli, a zwiadowca dość wyraźnie. Trupy bandytów walały się bezwładnie, elf zeskoczył z Jutrzenki i spojrzał na nieznajomego, którego co dopiero uratowali. - Chyba sami bogowie się do ciebie uśmiechnęli... - Do twej towarzyszki z pewnością nie. - pomyślał w duchu, a na głos powiedział. - Nic ci nie jest? - Spytał chodź widział że nie, nie to co khazad, któremu bełt sterczał z ramienia, Taranis wyjął z plecaka prowizoryczny bandaż.
- Pozwól krasnoludzie..- zwrócił się spokojnie do Trorgrima, podchodząc do niego. - ..że ci pomogę z ...- Złapał za pocisk i wyjął go szybkim ruchem, jak najszybciej mógł. Wiedział że trzeba to zrobić bardzo szybko. - ... tym bełtem. - dokończył, odrzucając zakrwawione drewno i szybko przyłożył płótno. - Vinnredzie, mógłbyś? - Mag wykonał kilka gestów nad raną tarczownika, po chwili ramie było całe, gorzej ze zbroją.
Elf wytarł dłoń o resztki płótna, po czym podszedł w stronę martwej kobiety. Dotknął jej była zimna jak ostrze Kaine'a i nie oddychała. Odeszła w chwili kiedy miecz rozciął jej ciało. Wstał rozglądając się po pobojowisku. Nie przejmował się jej śmiercią, pewna jego część, nie mogła mu tego darować co prawda, ale zdusił to uczucie w zarodku. Zlustrował wzrokiem bandytów, byłby rad gdyby któryś z nich miał choć jeden pełny kołczan. Wolał być w wyposażony, w razie kolejnych niespodzianek.
Uśmiechnął się lekko do swych towarzyszy. - Musimy ruszać, nie wiem jak wy ale czuję że to nie ostatni bandyta z tej bandy, a ten co uciekł może ostrzec resztę. - Skierował wzrok na ocalałego. - Zdążymy porozmawiać w zajeździe. - Ruszył w stronę klaczy i wspiął się na konia.
Syn puszczy posyłał strzały w stronę bandytów, każdy z nich zasłużył na śmierć. Stracił na chwilę koncentrację kiedy zobaczył że jedna z atakowanych osób pada bez życia twarzą w piach, kobieta zraniona w brzuch nie ruszała się, elf przeczuwał najgorsze. Magiczna energia trafiła w kilku wrogów, a topór khazada uśmierć trzech kolejnych. Wyglądało na to że to już koniec, kiedy zapewne przywódca bandy, zaczął uciekać, przy okazji inny ukrywający się dotychczas próbował ukraść wierzchowca należącego do szlachcica. Jego wysiłek spełzł na niczym, kiedy przeszyła go strzała ocalałego łucznika.
Kiedy padł, wszyscy odetchnęli, a zwiadowca dość wyraźnie. Trupy bandytów walały się bezwładnie, elf zeskoczył z Jutrzenki i spojrzał na nieznajomego, którego co dopiero uratowali. - Chyba sami bogowie się do ciebie uśmiechnęli... - Do twej towarzyszki z pewnością nie. - pomyślał w duchu, a na głos powiedział. - Nic ci nie jest? - Spytał chodź widział że nie, nie to co khazad, któremu bełt sterczał z ramienia, Taranis wyjął z plecaka prowizoryczny bandaż.
- Pozwól krasnoludzie..- zwrócił się spokojnie do Trorgrima, podchodząc do niego. - ..że ci pomogę z ...- Złapał za pocisk i wyjął go szybkim ruchem, jak najszybciej mógł. Wiedział że trzeba to zrobić bardzo szybko. - ... tym bełtem. - dokończył, odrzucając zakrwawione drewno i szybko przyłożył płótno. - Vinnredzie, mógłbyś? - Mag wykonał kilka gestów nad raną tarczownika, po chwili ramie było całe, gorzej ze zbroją.
Elf wytarł dłoń o resztki płótna, po czym podszedł w stronę martwej kobiety. Dotknął jej była zimna jak ostrze Kaine'a i nie oddychała. Odeszła w chwili kiedy miecz rozciął jej ciało. Wstał rozglądając się po pobojowisku. Nie przejmował się jej śmiercią, pewna jego część, nie mogła mu tego darować co prawda, ale zdusił to uczucie w zarodku. Zlustrował wzrokiem bandytów, byłby rad gdyby któryś z nich miał choć jeden pełny kołczan. Wolał być w wyposażony, w razie kolejnych niespodzianek.
Uśmiechnął się lekko do swych towarzyszy. - Musimy ruszać, nie wiem jak wy ale czuję że to nie ostatni bandyta z tej bandy, a ten co uciekł może ostrzec resztę. - Skierował wzrok na ocalałego. - Zdążymy porozmawiać w zajeździe. - Ruszył w stronę klaczy i wspiął się na konia.
Ostatnio zmieniony piątek, 10 kwietnia 2009, 14:25 przez MarcusdeBlack, łącznie zmieniany 1 raz.
"Prawdziwych przyjaciół trudno jest znaleźć, lecz stracić ich jest bardzo łatwo."
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
Marcus jest okay. Marcusdeblack się dziwnie odmienia jako całość ;P.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinn
W końcu mógł pokazać, że nie jest tylko dość dobrym magiem, ale i szermierzem. Już dawno nie miał okazji zmierzyć się z kimś i zamoczyć rapiera w porządnej krwi wojownika. Nie lubił zabijać ludzi, ale widząc martwą kobietę wiedział, że słusznie postąpił.
Odetchnął, uspokajając bicie serca, a kłęby pary wydobyły się z jego ust zabijając dwa tuziny płatków śniegu. Zapatrzył się na chwilę na to piękne zjawisko i uśmiechnął do siebie. Marzył, by właśnie w tej chwili stanąć na ganku domu, przytulić mocno Ulli i razem z nią podziwiać opadający z nieba puch.
- Vinnredzie, mógłbyś? - pytanie elfa wyrwało go z zamyślenia. Skinął głową i bez odzywania się uleczył khazada. Znał to zaklęcie już tak dobrze, że mógłby je rzucać wybudzony ze snu w środku nocy.
Pozwolił, by jego myśli krążyły wokół pięknych płatków i ukochanej, która zapewne patrzyła przez okno i martwiła się o niego. Przetarł dłonią skroń i oko, które zalewała mu wypływająca z rozciętego łuku brwiowego krew. Wolał być czujny, więc szybko się uleczył i zasklepił ranę. Zerknął w stronę elfki, nadal nie miał zamiaru jej pomagać, poza tym już czuł lekkie osłabienie. Sięgnął do torby i pociągnął kilka łyków z bukłaka, by nabrać na nowo sił. Uśmiechnął się do nieznajomego.
- Ruszamy do karczmy, przyłącz się do nas, w grupie siła. Trzeba przyznać, że jesteśmy całkiem nieźli... - zauważył i spojrzał na martwą kobietę. - Heh, może jej chociaż jakiś mały kopiec usypiemy? - zapytał, jednocześnie zaczynając szeptać krótką modlitwę do Morra.
Jeszcze raz zerknął na nieznajomego i palnął się dłonią w czoło.
- Gdzie moje maniery!? Pan pozwoli, że się przedstawię... Vinnred von Shotten, mag, do usług - powiedział, wykonując lekki ukłon i uśmiechając się zawadiacko.
[Ja dzisiaj tak krótko, bo nie mogę się przy Serge'u skupić ^^]
W końcu mógł pokazać, że nie jest tylko dość dobrym magiem, ale i szermierzem. Już dawno nie miał okazji zmierzyć się z kimś i zamoczyć rapiera w porządnej krwi wojownika. Nie lubił zabijać ludzi, ale widząc martwą kobietę wiedział, że słusznie postąpił.
Odetchnął, uspokajając bicie serca, a kłęby pary wydobyły się z jego ust zabijając dwa tuziny płatków śniegu. Zapatrzył się na chwilę na to piękne zjawisko i uśmiechnął do siebie. Marzył, by właśnie w tej chwili stanąć na ganku domu, przytulić mocno Ulli i razem z nią podziwiać opadający z nieba puch.
- Vinnredzie, mógłbyś? - pytanie elfa wyrwało go z zamyślenia. Skinął głową i bez odzywania się uleczył khazada. Znał to zaklęcie już tak dobrze, że mógłby je rzucać wybudzony ze snu w środku nocy.
Pozwolił, by jego myśli krążyły wokół pięknych płatków i ukochanej, która zapewne patrzyła przez okno i martwiła się o niego. Przetarł dłonią skroń i oko, które zalewała mu wypływająca z rozciętego łuku brwiowego krew. Wolał być czujny, więc szybko się uleczył i zasklepił ranę. Zerknął w stronę elfki, nadal nie miał zamiaru jej pomagać, poza tym już czuł lekkie osłabienie. Sięgnął do torby i pociągnął kilka łyków z bukłaka, by nabrać na nowo sił. Uśmiechnął się do nieznajomego.
- Ruszamy do karczmy, przyłącz się do nas, w grupie siła. Trzeba przyznać, że jesteśmy całkiem nieźli... - zauważył i spojrzał na martwą kobietę. - Heh, może jej chociaż jakiś mały kopiec usypiemy? - zapytał, jednocześnie zaczynając szeptać krótką modlitwę do Morra.
Jeszcze raz zerknął na nieznajomego i palnął się dłonią w czoło.
- Gdzie moje maniery!? Pan pozwoli, że się przedstawię... Vinnred von Shotten, mag, do usług - powiedział, wykonując lekki ukłon i uśmiechając się zawadiacko.
[Ja dzisiaj tak krótko, bo nie mogę się przy Serge'u skupić ^^]
-
- Majtek
- Posty: 120
- Rejestracja: niedziela, 7 sierpnia 2005, 21:45
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Anthony
W jednej chwili rozpętało się piekło. Anthony reagował niemal instynktownie wyciągąjąc strzały z kołczanu i wypuszczając z sykiem cięciwy. W grupę bandytów wpadło coś co można porównać z rozwścieczonym odyńcem. To był Khazad, w swoim niezbyt subtelnym i pięknym, ale za to bardzo skutecznym tańcu śmierci. Pod uderzeniami jego topora padali kolejni napastnicy. Śnieg w koło obficie spryskany był posoką. Zbój, który walczył z Katją w końcu przełamał jej obronę i zatopił miecz w jej delikatnym ciele. Upadła na śnieg. Nikt nawet nie usłyszał jej cichego westchnięcia kiedy umierała.
Po chwili było po wszystkim. Anthony zastanawiał się kim byli ci, którzy ruszyli im na ratunek, ale pierwsze kroki skierował do zwiniętej w kłębek Katji, która leżała w czerwonym od krwi śniegu. Albiończyk kucnął obok jej martwego ciała i trwał tak w bezruchu i milczeniu przez moment.
- Gdzie moje maniery!? Pan pozwoli, że się przedstawię... Vinnred von Shotten, mag, do usług - głos zakapturzonego mężczyzny wyrwał go z odrętwienia. Anthony wziął na ręce wątłe ciało Katji i wstał.
- Anthony Surehand. Niestety nie mogę powiedzieć że jest mi niezmiernie miło... Mimo to jestem wam bardzo wdzięczny za uratowanie mojej skóry. - spojrzał na bladą twarz Katji, a następnie na maga. Von Shotten mógł zauważyć krople na policzkach Albiończyka, ale nie mógł rozpoznać, czy były to łzy, czy roztopione płatki śniegu.
- Miała na imię Katja... Pomożesz mi ją pochować? - niebieskie oczy łucznika wyrażały ból i uczucie wielkiej niesprawiedliwości.
Ziemia była zmarznięta, a w pobliżu nie było żadnych kamieni. Drewno, którego mogliby użyć do całopalenia było zbyt mokre.
"Bogowie, czy nawet nie pozwolicie mi jej pochować?!" -anthony krzyczał w myślach. Czuł, że jest bezsilny i to było uczucie którego nienawidził najbardziej. Odłożył ciało Katji, rzucił się na kolana i próbował drzeć darń swoim nożem myśliwskim. Von Shotten widział, że jest to beznadziejna próba z góry skazana na porażkę.
W jednej chwili rozpętało się piekło. Anthony reagował niemal instynktownie wyciągąjąc strzały z kołczanu i wypuszczając z sykiem cięciwy. W grupę bandytów wpadło coś co można porównać z rozwścieczonym odyńcem. To był Khazad, w swoim niezbyt subtelnym i pięknym, ale za to bardzo skutecznym tańcu śmierci. Pod uderzeniami jego topora padali kolejni napastnicy. Śnieg w koło obficie spryskany był posoką. Zbój, który walczył z Katją w końcu przełamał jej obronę i zatopił miecz w jej delikatnym ciele. Upadła na śnieg. Nikt nawet nie usłyszał jej cichego westchnięcia kiedy umierała.
Po chwili było po wszystkim. Anthony zastanawiał się kim byli ci, którzy ruszyli im na ratunek, ale pierwsze kroki skierował do zwiniętej w kłębek Katji, która leżała w czerwonym od krwi śniegu. Albiończyk kucnął obok jej martwego ciała i trwał tak w bezruchu i milczeniu przez moment.
- Gdzie moje maniery!? Pan pozwoli, że się przedstawię... Vinnred von Shotten, mag, do usług - głos zakapturzonego mężczyzny wyrwał go z odrętwienia. Anthony wziął na ręce wątłe ciało Katji i wstał.
- Anthony Surehand. Niestety nie mogę powiedzieć że jest mi niezmiernie miło... Mimo to jestem wam bardzo wdzięczny za uratowanie mojej skóry. - spojrzał na bladą twarz Katji, a następnie na maga. Von Shotten mógł zauważyć krople na policzkach Albiończyka, ale nie mógł rozpoznać, czy były to łzy, czy roztopione płatki śniegu.
- Miała na imię Katja... Pomożesz mi ją pochować? - niebieskie oczy łucznika wyrażały ból i uczucie wielkiej niesprawiedliwości.
Ziemia była zmarznięta, a w pobliżu nie było żadnych kamieni. Drewno, którego mogliby użyć do całopalenia było zbyt mokre.
"Bogowie, czy nawet nie pozwolicie mi jej pochować?!" -anthony krzyczał w myślach. Czuł, że jest bezsilny i to było uczucie którego nienawidził najbardziej. Odłożył ciało Katji, rzucił się na kolana i próbował drzeć darń swoim nożem myśliwskim. Von Shotten widział, że jest to beznadziejna próba z góry skazana na porażkę.
Panie spraw by me oko było bystre, duch silny, a dłoń pewna...
-
- Marynarz
- Posty: 320
- Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
- Numer GG: 20329440
- Lokalizacja: Dundee (UK)
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Throrgrim
Krasnolud spojrzał z rozdrażnieniem na ranę i zaklął pod nosem. Piekła i krwawiła, poza tym kolczuga i naramiennik nadawały się tylko do naprawy. Znał się na tym dobrze, więc przy okazji postoju w mieście zajmie się swoim pancerzem od razu; teraz miał inne sprawy na głowie.
- Pozwól krasnoludzie, że ci pomogę z tym bełtem. - Taranis zagadał do niego.
Tarczownik spojrzał na elfa mrużąc swe oczy i skinął pewnie głową.
- Wyciągnij to gówno, byle szybkim, silnym ruchem. - mruknął długobrody. - Nie mamy całego wieczora na zabawy z tym kawałkiem drewna.
Zwiadowca o dziwo wydobył bełt z ramienia khazada szybko i pewnie, następnie raną zajął się Vinnred. Kilka słów pod nosem, ciepła, dająca żółtą poświatę dłoń człowieka wystarczyły by po chwili ramię weterana wyglądało jak nowe.
- Miałeś szczęście człeczyno, że akurat jechaliśmy tym szlakiem, inaczej pewnie podzieliłbyś los swojej towarzyszki. - powiedział Anthony'emu, gdy ten się przedstawił. - Jestem Throrgrim Thorgaldsson; myślę, że w dalszą drogę powinieneś wyruszyć z nami, - po pierwsze bezpieczniej, a po drugie przyda nam się ktoś o twoich umiejętnościach. - klepnął strzelca w plecy, tak, że ten zrobił krok do przodu.
Khazad skinął głową towarzyszom i bez słowa przykucnął pod pobliskim drzewem i zajął się swoją bronią. Spojrzał w międzyczasie bez emocji na leżącą niedaleko zarżniętą młodą dziewczynę, którą powoli przykrywał biały puch. Mogło się wydawać, że krasnolud nie posiada żadnych uczuć, ale jego rasa w taki właśnie sposób podchodziła do śmierci – na zimno, bez zbędnych słów i gestów.
Kiedy oczyścił topór z krwi, zaczął go bardzo metodycznie i dokładnie polerować. Jednocześnie rozglądał się po pobojowisku, patrząc i słuchając zgromadzonych. Ciekawa z nich była zbieranina; ba, coraz ciekawsza.
Następnie ruszył, by przeszukać zabitych. Przede wszystkim zainteresowany był sakiewkami. Na drugim miejscu szukał jakichś innych przedstawiajacych wartość przedmiotów, w rodzaju biżuterii chociażby. Obejrzał sobie również broń bandytów. W pierwszej kolejności zabrał bełty - miał zamiar na najbliższym popasie wybrać sobie najlepiej wykonane, swoich nie miał zamiaru szukać, nie były i tak najlepszej jakości.
Zebrał i umieścił na końskim grzbiecie co lepszy ekwipunek bandytów. Za niezły miecz czy kuszę można dostać trochę grosza, szkoda żeby się marnowało, prawda? A tym tu nie będzie to już potrzebne. Z koniem załadowanym zdobycznym sprzętem ruszył z powrotem w stronę towarzyszy. Przed dołączeniem do reszty przeliczył znalezione monety. Zabrał sobie czwartą część z nich, resztę miał zamiar oddać drużynie, choć niełatwo było mu się z nimi rozstawać.
Krasnolud spojrzał z rozdrażnieniem na ranę i zaklął pod nosem. Piekła i krwawiła, poza tym kolczuga i naramiennik nadawały się tylko do naprawy. Znał się na tym dobrze, więc przy okazji postoju w mieście zajmie się swoim pancerzem od razu; teraz miał inne sprawy na głowie.
- Pozwól krasnoludzie, że ci pomogę z tym bełtem. - Taranis zagadał do niego.
Tarczownik spojrzał na elfa mrużąc swe oczy i skinął pewnie głową.
- Wyciągnij to gówno, byle szybkim, silnym ruchem. - mruknął długobrody. - Nie mamy całego wieczora na zabawy z tym kawałkiem drewna.
Zwiadowca o dziwo wydobył bełt z ramienia khazada szybko i pewnie, następnie raną zajął się Vinnred. Kilka słów pod nosem, ciepła, dająca żółtą poświatę dłoń człowieka wystarczyły by po chwili ramię weterana wyglądało jak nowe.
- Miałeś szczęście człeczyno, że akurat jechaliśmy tym szlakiem, inaczej pewnie podzieliłbyś los swojej towarzyszki. - powiedział Anthony'emu, gdy ten się przedstawił. - Jestem Throrgrim Thorgaldsson; myślę, że w dalszą drogę powinieneś wyruszyć z nami, - po pierwsze bezpieczniej, a po drugie przyda nam się ktoś o twoich umiejętnościach. - klepnął strzelca w plecy, tak, że ten zrobił krok do przodu.
Khazad skinął głową towarzyszom i bez słowa przykucnął pod pobliskim drzewem i zajął się swoją bronią. Spojrzał w międzyczasie bez emocji na leżącą niedaleko zarżniętą młodą dziewczynę, którą powoli przykrywał biały puch. Mogło się wydawać, że krasnolud nie posiada żadnych uczuć, ale jego rasa w taki właśnie sposób podchodziła do śmierci – na zimno, bez zbędnych słów i gestów.
Kiedy oczyścił topór z krwi, zaczął go bardzo metodycznie i dokładnie polerować. Jednocześnie rozglądał się po pobojowisku, patrząc i słuchając zgromadzonych. Ciekawa z nich była zbieranina; ba, coraz ciekawsza.
Następnie ruszył, by przeszukać zabitych. Przede wszystkim zainteresowany był sakiewkami. Na drugim miejscu szukał jakichś innych przedstawiajacych wartość przedmiotów, w rodzaju biżuterii chociażby. Obejrzał sobie również broń bandytów. W pierwszej kolejności zabrał bełty - miał zamiar na najbliższym popasie wybrać sobie najlepiej wykonane, swoich nie miał zamiaru szukać, nie były i tak najlepszej jakości.
Zebrał i umieścił na końskim grzbiecie co lepszy ekwipunek bandytów. Za niezły miecz czy kuszę można dostać trochę grosza, szkoda żeby się marnowało, prawda? A tym tu nie będzie to już potrzebne. Z koniem załadowanym zdobycznym sprzętem ruszył z powrotem w stronę towarzyszy. Przed dołączeniem do reszty przeliczył znalezione monety. Zabrał sobie czwartą część z nich, resztę miał zamiar oddać drużynie, choć niełatwo było mu się z nimi rozstawać.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.
-
- Mat
- Posty: 492
- Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
- Numer GG: 16193629
- Skype: ouzaru
- Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.
Re: [WFRP 2.0] Ostatni Tabor
Vinnred
Pochylił się nad łucznikiem i dotknął jego ramienia.
- Miała na imię Katja... Pomożesz mi ją pochować? - powiedział, a jego niebieskie oczy wyrażały ból i uczucie wielkiej niesprawiedliwości.
- Powiedz, długo się znaliście? - zagadał, jednak szybko ugryzł się w język. Mężczyzna pewnie nie miał ochoty teraz o tym rozmawiać. - Może wystarczy kilka gałęzi iglaka i tym przykryjemy ciało twej towarzyszki? Obawiam się, że nie starczy nam czasu na godny pochówek. Robi się coraz ciemniej, a przed nami jeszcze kawałek drogi. - Spojrzał się na ciemniejące niebo i padający na nich z góry śnieg. - Zetnij kilka dużych gałęzi, a długobrody i ja rozejrzymy się za większymi kamieniami.
To mówiąc oddalił się kawałek i podszedł do khazada.
- Towarzyszu, mógłbym cię prosić na słowo? - zapytał. - Idę poszukać kilku kamieni i przy okazji chciałbym ci coś powiedzieć. Wygląda na to, że zostałeś naszym dowódcą, więc powinieneś wiedzieć o paru rzeczach.
Podał Throrgrimowi dłoń, by pomóc mu się dźwignąć na nogi. Odszedł kawałek, pomyślał, że łucznikowi dobrze zrobi chwila samotności, by mógł spokojnie się pożegnać z towarzyszką.
Pochylił się nad łucznikiem i dotknął jego ramienia.
- Miała na imię Katja... Pomożesz mi ją pochować? - powiedział, a jego niebieskie oczy wyrażały ból i uczucie wielkiej niesprawiedliwości.
- Powiedz, długo się znaliście? - zagadał, jednak szybko ugryzł się w język. Mężczyzna pewnie nie miał ochoty teraz o tym rozmawiać. - Może wystarczy kilka gałęzi iglaka i tym przykryjemy ciało twej towarzyszki? Obawiam się, że nie starczy nam czasu na godny pochówek. Robi się coraz ciemniej, a przed nami jeszcze kawałek drogi. - Spojrzał się na ciemniejące niebo i padający na nich z góry śnieg. - Zetnij kilka dużych gałęzi, a długobrody i ja rozejrzymy się za większymi kamieniami.
To mówiąc oddalił się kawałek i podszedł do khazada.
- Towarzyszu, mógłbym cię prosić na słowo? - zapytał. - Idę poszukać kilku kamieni i przy okazji chciałbym ci coś powiedzieć. Wygląda na to, że zostałeś naszym dowódcą, więc powinieneś wiedzieć o paru rzeczach.
Podał Throrgrimowi dłoń, by pomóc mu się dźwignąć na nogi. Odszedł kawałek, pomyślał, że łucznikowi dobrze zrobi chwila samotności, by mógł spokojnie się pożegnać z towarzyszką.