[Wiedźmin] ...LEGENDARNI...
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Teddevelien
- Mają jaja... kurwie syny po zapalczywości i gówniarstwie, ale mają jaja... - powiedział spokojnie mężczyzna, gdy wiedźmin i ten drugi nie mogli już go usłyszeć. Obserwował ich jeszcze chwilę. Nie wiedział nic o szabliście i podejrzewał, że on jeden może być ofiarą jeżeli coś pójdzie nie tak. Wiedźmina i w tuzin nie ubiją. Chyba że będą myśleć i będą zdyscyplinowani. Wtedy i trzech starczy.
Wzruszył ramionami, kończąc przemyślenia. W każdym wypadku nie będzie potrzebny, bo jeżeli wiedźmin przeżyje, to i po co ma się narażać? Zaś z pewnością nie zamierza jeżeli wiedźmin nie przeżyje. Przynajmniej nie korzystając z luksusu przebywania w ,,wieżycy''. Podszedł zamiast tego do maga.
Do diaska, na ich miejscu zostawiłby ich gdzie byli, jeżeli dali radę przejść taką drogę mogli równie dobrze i dojść osobiście zanieść tę wieść Foltestowi. W każdym razie jego nie obchodzili żadni obszarpańcy.
No chyba, że zrobiłoby to wrażenie na półelfce. Wtedy by to rozważył. Ale tylko wtedy. Będzie musiał wziąć pod uwagę potencjalną pomoc, którą mógłby udzielić tym dwóm.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądacie najlepiej, panie magik. Gorzałki chcielibyście albo wody z moiego bukłaku? Podeprzeć was, stołka podsunąć? Jak się tu zwalicie znowu, ale tak że gębę zewrzecie, że tak rzeknę, ostatecznie, to ino problem większy będzie. A jak wam duma we łbie wrzeszczy to ino mię za sługę weźcie.
- Mają jaja... kurwie syny po zapalczywości i gówniarstwie, ale mają jaja... - powiedział spokojnie mężczyzna, gdy wiedźmin i ten drugi nie mogli już go usłyszeć. Obserwował ich jeszcze chwilę. Nie wiedział nic o szabliście i podejrzewał, że on jeden może być ofiarą jeżeli coś pójdzie nie tak. Wiedźmina i w tuzin nie ubiją. Chyba że będą myśleć i będą zdyscyplinowani. Wtedy i trzech starczy.
Wzruszył ramionami, kończąc przemyślenia. W każdym wypadku nie będzie potrzebny, bo jeżeli wiedźmin przeżyje, to i po co ma się narażać? Zaś z pewnością nie zamierza jeżeli wiedźmin nie przeżyje. Przynajmniej nie korzystając z luksusu przebywania w ,,wieżycy''. Podszedł zamiast tego do maga.
Do diaska, na ich miejscu zostawiłby ich gdzie byli, jeżeli dali radę przejść taką drogę mogli równie dobrze i dojść osobiście zanieść tę wieść Foltestowi. W każdym razie jego nie obchodzili żadni obszarpańcy.
No chyba, że zrobiłoby to wrażenie na półelfce. Wtedy by to rozważył. Ale tylko wtedy. Będzie musiał wziąć pod uwagę potencjalną pomoc, którą mógłby udzielić tym dwóm.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądacie najlepiej, panie magik. Gorzałki chcielibyście albo wody z moiego bukłaku? Podeprzeć was, stołka podsunąć? Jak się tu zwalicie znowu, ale tak że gębę zewrzecie, że tak rzeknę, ostatecznie, to ino problem większy będzie. A jak wam duma we łbie wrzeszczy to ino mię za sługę weźcie.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Kok
- Posty: 1304
- Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
- Numer GG: 28552833
- Lokalizacja: Police
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Radcilffe
Dzięki Ted. Mogę tak do ciebie mówić prawda? Niestety gorzałka przy moim stanie nie jest najlepszym pomysłem- tu Radcliffe potarł się po ranie. Ostatni stało się to jego nawykiem- Jeśli miałbyś jakiś proszek uśmierzający ból byłbym wdzięczny.Musimy się dostać do Kaer Morhen.
Radcliffe wstał powoli podpierając się o ściankę strażncy.Kuśtykając podszedł do wyjścia ze strażnicy. Lekko odchylił drzwi i obserwował wiedźmina i tego Kane'a. Swoją drogą Kane mało mówi o sobie. Pewnie też ma z kimś na pieńku pomyślał. Dziwna hanza mi się trafiła, oj dziwna.
Dzięki Ted. Mogę tak do ciebie mówić prawda? Niestety gorzałka przy moim stanie nie jest najlepszym pomysłem- tu Radcliffe potarł się po ranie. Ostatni stało się to jego nawykiem- Jeśli miałbyś jakiś proszek uśmierzający ból byłbym wdzięczny.Musimy się dostać do Kaer Morhen.
Radcliffe wstał powoli podpierając się o ściankę strażncy.Kuśtykając podszedł do wyjścia ze strażnicy. Lekko odchylił drzwi i obserwował wiedźmina i tego Kane'a. Swoją drogą Kane mało mówi o sobie. Pewnie też ma z kimś na pieńku pomyślał. Dziwna hanza mi się trafiła, oj dziwna.
00088888000
-
- Bombardier
- Posty: 895
- Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
- Numer GG: 0
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Kane i Laerwen
Wiedźmin i Kane powoli wyszli ze strażnicy. Gdzieś zaśpiewał ptak, gdzieś zaszeleściła wiewiórka biegnąc po zielonym podłożu.
Chłopi wyglądali tak, jak powinni wyglądać chłopi. Mieli wielkie słomiane kapelusze, długie bawełniane koszule opadające im do kolan i sandałki wypchane słomą. Było jednak coś jeszcze. Nie było po nich widać żadnych oznak zmęczenia, pracy, nie mieli żadnych blizn, ran czy siniaków. Byli w większości młodzi, lecz Laerwen dopatrzył się kilku starszych.
- Wybaczcie nam, moi drodzy... - Uśmiechnał się zamkniętymi ustami Kane - Ciężkie czasy i każdy musi uważać. Uciekaliście spory kawał drogi przed najeźdźcami. - Czekał na odpowiedź przybyszów.
Ci jednak milczeli. Stali.
Szli jak zamierzali. Okrążając podejrzaną grupę, obchodząc ją.
-Czemu mielibyście się kryć tak daleko przed Nilfgaardem? Dużo bliżej byłoby wam do Temerii czy Lyrii - zawołał wiedźmin.
Chłopi nie odpowiedzieli od razu, ich podejrzane spojrzenia wędrowały za wiedźminem i Kanem niczym wzrok pantery która gotowała się na starcie z lwem.
W końcu rzekli:
- Daleka droga za nami, od Jarugi do Kaedwen bez mała parę tygodni drogi
Kane uśmiechnął się samymi wargami. Powszechnie wiadomo było, że dystans dzielący ich obecny pobyt od Jarugi dzieli miesiąc, jeśli nie dwa, ciągłe jazdy wierzchem.
- Jesteśmy jedynie biednymi chłopami... Bylibyśmy wdzięczni za kawałek chleba i kielich wina... Niegroźni jesteśmy, przecie...
mówili dość składnie i byli elokwentni. Za bardzo, jak na chłopów elokwentni.
- To jak? Poczęstujecie nas? Prosim was strasznie... głodniśmy przeklęcie jak stara Dezedenera czy Aedirn w Shaerawedd...
Teddevelien
Kiedy Ted podszedł do Radcliffe'a, Oxra odstąpił od okna i przeszedł przez pomieszczenie z rękoma założonymi na plecach. Na chwilę zatrzymał się przy stole, gdzie nie tak dawno rozmawiała drużyna. Jakże dawne było to wspomnienie dla Teddeveliena, gdy teraz byli zapadnięci po uszy w jakimś cholernym gównie.
Oxra odszedł już od stołu, pochodził trochę po strażnicy i zerknął na schody do "wieżycy". Według Teda zdecydowanie zbyt gwałtownie i nerwowo.
- Czy driada na pewno jest po waszej stronie? - zapytał nerwowo patrząc na niego. Jedną rękę wciąż trzymał za plecami.
- To jak, chcesz tą gorzałkę czy nie? - zapytał Radcliffe'a, ignorując szpiega. Gdy adept pokręcił głową, dopiero odwrócił się do Oxry
jeśli the_weird_one chce rozwinąć dialog, zapraszam na gg
Radcliffe
Pokręcił głową, zdecydowanie nie chciał pić żadnej gorzałki. Wiedział że niektóre wiedźmińskie mutageny powodowały bardzo szybką regenerację tkanek. Gdyby dotarł do Kaer Morhen...
Cóż, na razie nie za bardzo było to możliwe... ci podejrzani chłopi na zewnątrz i ta siedemnastka dziwnych... przybyszów...
Radcliffe potarł gorzejącą ranę.
Nic nie zauważył, usłyszał tylko szmer, jak gdyby ktoś coś podnosił. Oxra spacerował po pokoju.
Stan Adepta nie polepszał się. Ciekawe czy opowie kiedyś kompanii historię swojej rany.
Usłyszał głosy z dworu. Czekał, oparłwszy się o ścianę
Baernn
Driada wciąż była na wieżyczce, przyglądała się czerwonym cegłom z których owa wieżyczka była zbudowana. Dostrzegła niewielkiego pająka mykającego po sieci nad otworem strzelniczym. Patrzyła na wydarzenia na zewnątrz. Widziała wiedźmina i owego Kane' a okrążających pięciu chłopów. Jednak ona - w przeciwieństwie do przebywających na powietrzu kompanów - widziała coś jeszcze. Jeden z wieśniaków trzymał za plecami kuszę. Nic by może w tym niepokojącego nie było, ale kusza była napięta.
Gotowa do strzału.
Usłyszała głosy. Głosy z dołu. Rozmawiali Radcliffe, ten magik, który nigdy nie rzucił żadnego czaru, i Teda... usłyszała szelest trawy gniecionej przez buty wiedźmina, słyszała szmer wiedźmińskiej klingi szorującej lekko po trawie. Słyszała głosy chłopów, złe głosy...
Wyczuła niebezpieczeństwo...
Wiedźmin i Kane powoli wyszli ze strażnicy. Gdzieś zaśpiewał ptak, gdzieś zaszeleściła wiewiórka biegnąc po zielonym podłożu.
Chłopi wyglądali tak, jak powinni wyglądać chłopi. Mieli wielkie słomiane kapelusze, długie bawełniane koszule opadające im do kolan i sandałki wypchane słomą. Było jednak coś jeszcze. Nie było po nich widać żadnych oznak zmęczenia, pracy, nie mieli żadnych blizn, ran czy siniaków. Byli w większości młodzi, lecz Laerwen dopatrzył się kilku starszych.
- Wybaczcie nam, moi drodzy... - Uśmiechnał się zamkniętymi ustami Kane - Ciężkie czasy i każdy musi uważać. Uciekaliście spory kawał drogi przed najeźdźcami. - Czekał na odpowiedź przybyszów.
Ci jednak milczeli. Stali.
Szli jak zamierzali. Okrążając podejrzaną grupę, obchodząc ją.
-Czemu mielibyście się kryć tak daleko przed Nilfgaardem? Dużo bliżej byłoby wam do Temerii czy Lyrii - zawołał wiedźmin.
Chłopi nie odpowiedzieli od razu, ich podejrzane spojrzenia wędrowały za wiedźminem i Kanem niczym wzrok pantery która gotowała się na starcie z lwem.
W końcu rzekli:
- Daleka droga za nami, od Jarugi do Kaedwen bez mała parę tygodni drogi
Kane uśmiechnął się samymi wargami. Powszechnie wiadomo było, że dystans dzielący ich obecny pobyt od Jarugi dzieli miesiąc, jeśli nie dwa, ciągłe jazdy wierzchem.
- Jesteśmy jedynie biednymi chłopami... Bylibyśmy wdzięczni za kawałek chleba i kielich wina... Niegroźni jesteśmy, przecie...
mówili dość składnie i byli elokwentni. Za bardzo, jak na chłopów elokwentni.
- To jak? Poczęstujecie nas? Prosim was strasznie... głodniśmy przeklęcie jak stara Dezedenera czy Aedirn w Shaerawedd...
Teddevelien
Kiedy Ted podszedł do Radcliffe'a, Oxra odstąpił od okna i przeszedł przez pomieszczenie z rękoma założonymi na plecach. Na chwilę zatrzymał się przy stole, gdzie nie tak dawno rozmawiała drużyna. Jakże dawne było to wspomnienie dla Teddeveliena, gdy teraz byli zapadnięci po uszy w jakimś cholernym gównie.
Oxra odszedł już od stołu, pochodził trochę po strażnicy i zerknął na schody do "wieżycy". Według Teda zdecydowanie zbyt gwałtownie i nerwowo.
- Czy driada na pewno jest po waszej stronie? - zapytał nerwowo patrząc na niego. Jedną rękę wciąż trzymał za plecami.
- To jak, chcesz tą gorzałkę czy nie? - zapytał Radcliffe'a, ignorując szpiega. Gdy adept pokręcił głową, dopiero odwrócił się do Oxry
jeśli the_weird_one chce rozwinąć dialog, zapraszam na gg
Radcliffe
Pokręcił głową, zdecydowanie nie chciał pić żadnej gorzałki. Wiedział że niektóre wiedźmińskie mutageny powodowały bardzo szybką regenerację tkanek. Gdyby dotarł do Kaer Morhen...
Cóż, na razie nie za bardzo było to możliwe... ci podejrzani chłopi na zewnątrz i ta siedemnastka dziwnych... przybyszów...
Radcliffe potarł gorzejącą ranę.
Nic nie zauważył, usłyszał tylko szmer, jak gdyby ktoś coś podnosił. Oxra spacerował po pokoju.
Stan Adepta nie polepszał się. Ciekawe czy opowie kiedyś kompanii historię swojej rany.
Usłyszał głosy z dworu. Czekał, oparłwszy się o ścianę
Baernn
Driada wciąż była na wieżyczce, przyglądała się czerwonym cegłom z których owa wieżyczka była zbudowana. Dostrzegła niewielkiego pająka mykającego po sieci nad otworem strzelniczym. Patrzyła na wydarzenia na zewnątrz. Widziała wiedźmina i owego Kane' a okrążających pięciu chłopów. Jednak ona - w przeciwieństwie do przebywających na powietrzu kompanów - widziała coś jeszcze. Jeden z wieśniaków trzymał za plecami kuszę. Nic by może w tym niepokojącego nie było, ale kusza była napięta.
Gotowa do strzału.
Usłyszała głosy. Głosy z dołu. Rozmawiali Radcliffe, ten magik, który nigdy nie rzucił żadnego czaru, i Teda... usłyszała szelest trawy gniecionej przez buty wiedźmina, słyszała szmer wiedźmińskiej klingi szorującej lekko po trawie. Słyszała głosy chłopów, złe głosy...
Wyczuła niebezpieczeństwo...
to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił
-
- Bosman
- Posty: 1796
- Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Freistadt Danzig
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Baernn
Driada podniosła ramię i napięła łuk, wcześniej zluzowany. Nie pociły jej się ręce, nie była zdenerwowanya czy też podniecona. Serce nie biło jej jak oszalałe, wszystko było wyuczone i odruchowe. Lotka strzały doszła do policzka. Palce puściły cięciwę i strzała ze świstem pofrunęła w dół przez okienko. Poleciała prosto w jednego z chłopów. I uderzyła go w udo przebijając je na wylot. Pod wieżą uniósł się niespodziewany krzyk bólu. Baernn błyskawicznie wyjęła drugą strzałę. Szlag by to trafił. ten z kuszą nie został trafiony. Drugi raz napięła łuk. Od czasu opuszczenia Brokilonu jej zdolnosci łucznicze nieco osłabły. Pociągneła za cieciwę przyciagajac lotke strzały do policzka. Wcześniej trafiała zawsze. Wypuściła cięciwę, która wypchneła strzałę. W powietrzu ponownie świsnęło. Baernn celowała w okolice głowy chłopa z kuszą, musiała nieco uważać na towarzyszy, bo po wczesniejszym jej strzale wybuchła walka. Grot przebił mężczyźnie skórę, wbił się w mięso, otarł o obojczyk, rozerwał tchawicę i utkwił w płucu. Baern był zadowolona z tego strzału.
Driada podniosła ramię i napięła łuk, wcześniej zluzowany. Nie pociły jej się ręce, nie była zdenerwowanya czy też podniecona. Serce nie biło jej jak oszalałe, wszystko było wyuczone i odruchowe. Lotka strzały doszła do policzka. Palce puściły cięciwę i strzała ze świstem pofrunęła w dół przez okienko. Poleciała prosto w jednego z chłopów. I uderzyła go w udo przebijając je na wylot. Pod wieżą uniósł się niespodziewany krzyk bólu. Baernn błyskawicznie wyjęła drugą strzałę. Szlag by to trafił. ten z kuszą nie został trafiony. Drugi raz napięła łuk. Od czasu opuszczenia Brokilonu jej zdolnosci łucznicze nieco osłabły. Pociągneła za cieciwę przyciagajac lotke strzały do policzka. Wcześniej trafiała zawsze. Wypuściła cięciwę, która wypchneła strzałę. W powietrzu ponownie świsnęło. Baernn celowała w okolice głowy chłopa z kuszą, musiała nieco uważać na towarzyszy, bo po wczesniejszym jej strzale wybuchła walka. Grot przebił mężczyźnie skórę, wbił się w mięso, otarł o obojczyk, rozerwał tchawicę i utkwił w płucu. Baern był zadowolona z tego strzału.
-
- Marynarz
- Posty: 261
- Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
- Numer GG: 7066798
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Kane
Strzała w nodze była jasnym znakiem dla Kane'a że tym na górze coś się nie spodobało w "chłopach". Nie potrzebował kolejnych argumentów aby zarżnąć obdartusów, mimo że nie znał swoich towarzyszy to jednak ufał im bardziej niż chłopom śmierdzącym kłopotami na kilometr. Choć spodziewał się takiego rozwiązania sprawy i tak mruknął krótkie "Jednak się myliłem" w trakcie ponownego wyciągania szabli.
O wiedźmina się nie martwił, zabijanie było jego fachem. W czasie biegu do najbliższego przeciwnika, w celu wykonania błyskawicznej tracheotomii, ryknął z całej siły " TEEEEEEED!"
Strzała w nodze była jasnym znakiem dla Kane'a że tym na górze coś się nie spodobało w "chłopach". Nie potrzebował kolejnych argumentów aby zarżnąć obdartusów, mimo że nie znał swoich towarzyszy to jednak ufał im bardziej niż chłopom śmierdzącym kłopotami na kilometr. Choć spodziewał się takiego rozwiązania sprawy i tak mruknął krótkie "Jednak się myliłem" w trakcie ponownego wyciągania szabli.
O wiedźmina się nie martwił, zabijanie było jego fachem. W czasie biegu do najbliższego przeciwnika, w celu wykonania błyskawicznej tracheotomii, ryknął z całej siły " TEEEEEEED!"
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 6 kwietnia 2009, 20:14 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Laerwen
Chłopi nie sprawiali wrażenia zmęczonych wielotygodniową podróżą z dalekiego kraju. I byli za mądrzy, poprawnie się wysławiali. To było nie w porządku.
A najbardziej, wiedźminowi nie pasowało to, że nie zareagowali na nagi miecz w jego dłoni.
W oddali brzęknęła cięciwa łuku. Strzała Baernn przemknęła obok i jeden z chłopów upadł z przebitym udem. Po chwili druga strzała ciężko raniła kolejnego z wieśniaków.
Lekko ugiął kolana, pochylił się do przodu, cofając jednocześnie rękę z mieczem, szykując się do pchnięcia. Wystrzelił jak z procy, zrobił kilka kroków, po czym pchnął najbliższego wieśniaka. Następnie wyrwał szybko miecz, wykonał półobrót, po czym szybkim cięciem z góry, przejechał mu ostrzem na skos, wzdłuż klatki piersiowej. Odciągnął prawą rękę do tyłu, jednocześnie palcami lewej ręki składając znak Aard, mając nadzieję, że gdy to zrobi uda mu się roztrącić przeciwników.
Chłopi nie sprawiali wrażenia zmęczonych wielotygodniową podróżą z dalekiego kraju. I byli za mądrzy, poprawnie się wysławiali. To było nie w porządku.
A najbardziej, wiedźminowi nie pasowało to, że nie zareagowali na nagi miecz w jego dłoni.
W oddali brzęknęła cięciwa łuku. Strzała Baernn przemknęła obok i jeden z chłopów upadł z przebitym udem. Po chwili druga strzała ciężko raniła kolejnego z wieśniaków.
Lekko ugiął kolana, pochylił się do przodu, cofając jednocześnie rękę z mieczem, szykując się do pchnięcia. Wystrzelił jak z procy, zrobił kilka kroków, po czym pchnął najbliższego wieśniaka. Następnie wyrwał szybko miecz, wykonał półobrót, po czym szybkim cięciem z góry, przejechał mu ostrzem na skos, wzdłuż klatki piersiowej. Odciągnął prawą rękę do tyłu, jednocześnie palcami lewej ręki składając znak Aard, mając nadzieję, że gdy to zrobi uda mu się roztrącić przeciwników.
A d'yaebl aep arse!
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Teddevelien
Mężczyzna nie mrugnął nawet powieką. Przekonanie, jakie słyszał w głosie Oxry dostatecznie świadczyło na niekorzyść strażnika. Nagle był bardziej niż bardzo podejrzany.
-Przyznam szczerze imć waćpanie, że nie jestem pewien... Nie znam jej dłużej... ona tak znikąd się do nas przygarnęła.
Stojąc plecami do Radcliffe'a, z rękoma założonymi za plecami dał mu znać gestem iż chciałby, aby ten milczał. Czekał na odpowiedź strażnika. Oxra nerwowo otarł czoło z potu.
- Źle by było - powiedział - Gdyby do jatki między nimi doszło, panie, oj źle.
Wyglądał na szczerze zmartwionego. Ręka którą trzymał za plecami, powędrowała do kieszeni. Po chwili pojawiła się znów, tym razem na jego piersi - A ten wiedźmin? - zapytał niezbyt przenikliwie - Jedynie wy, panie, dobrze wyglądacie.
Ćwierćkrwi elf chrząknął, udając zadowolenie z pochlebstwa.
- Wiedźmin ino od niedawna, ale to odmieniec, cholera wie, kiedy kurwiel by się na pieniądz połasił... Napełniacie mię obawami do mych towarzyszy, panie. Bystrzyście.
- Taak... - Oxra tym razem nieco się rozluźnił. - Taaak... Wiecie, co panie? Miałbym dla was pewną propozycję... dość krępującą, prawda, ale dobrą. Chcecie jej wysłuchać? Jestem szpiegiem i detektywem. Moją robotą jest rozszyfrowanie dziwnej siedemnastki nieznajomych. Wy możecie mi w tym pomóc w sposób, hem, hem, dość niezwykły.
Teddevelien poczuł znowu dreszcz emocji. Wiedział, że za chwilę usłyszy, coś, co potencjalnie może go kosztować życie.
Nie mógł nie odczuwać mentalnej rozkoszy.
- Słucham panie, nie krępujcie się. A jeżeli o tego tutaj chodzi - wskazał na Radcliffe'a, korzystając z faktu, iż mag wyglądał na niemal nieprzytomnego - to on nie mówi, oj nie... W ostateczności martwi nie mówią. A ja żem słyszał że szpieg to ten, no, patryjota. Proszę mówić panie szpieg.
- Chodzi o to, że... - szpieg zerknął na niemal nieprzytomnego Radcliffe'a - widzicie panie Ted, bo to jest tak. Pewne służby domagają się informacji, w zamian za dobrą pensję. Czasem żeby zarobić trzeba grać niesłychanego wręcz, skurwysyna. Widzicie. Chodzi mi o prostą rzecz - proszę was o informację, albo choć o strzęp informacji. Jeśli natkniecie się na Legendarnych, jeśli cokolwiek znajdziecie w Kaer Morhen, powtórzysz mi to.
- Ba, ino ja wiem, czasem trzeba być kurwielem dla tego, nu, większego dobra. Mi to jasne, ale możecie mi mówić prosto - wskazał dumnie palcem na swoją pierś - mi mówili żem łebski, bo rozumiem moralność. Powtórzym. I tym co iym ufać ni można nie rzeknę ani znać dam, że powtórzyłem.
- Róbcie co uważacie, jeno przybijcie ze mną ugodę. Ja wam dostarczę informacji jak walczyć z owymi Legendarnymi, a wy mi doniesiecie o waszych odkryciach w Kaer Morhen. Szukam - wyobraźcie sobie - siedemnastu przedziwnych artefaktów dla króla Foltesta z Temerii. Szmat drogi zjechałem, by je znaleźć, i oto są! w Kaer Morhen, podobno. Co wy na to, panie Ted? A to że z Legendarnymi się zetkniecie, to jeno czasu kwestia. Pewne to jak to, że rano wzejdzie słońce. To jak?
Mężczyzna odpowiedział machinalnie. Przez długie lata szkolenia wpojono mu odpowiedź, mimo iż daleki był od spełniania oczekiwań jego szkoleniowców.
-Ino zgadzam się. Bez wahania. Ale co jak jakiś z mojej kompaniji okaże się posrańcem jakowymś?
- Wasze to już zmartwienie - odparł twardo Oxra. - Jedynie co mogę wam powiedzieć to: uważajcie na driadę, bowiem przebiegła to dziwka. Wiedźmin to raczej neutralny skurwysyn, co do tego jegomościa co mi bardziej na szlachcica niż na podróżnika wygląda, przyjemnie przyjmuj lecz z dystansem. A ten - wskazał ruchem głowy Radcliffe'a - Jak zaraz czegoś nie dostanie, zejdzie nam. Może znajdę coś w szafce... Pójdę zaraz i sprawdzę jeśli pozwolicie...
Teddevelien rozważył swoją nową pozycję. Miał być cichym informatorem tego tutaj, niekompetentnego dysonansa. Jeżeli cały Temerski wywiad stanowili ludzie dający się tak łatwo wydymać, mógłby nawet rozważyć powrót do swoich mocodawców. Chociaż... obecna kompania zapowiadała się ciekawie. Zwłaszcza półelfka... A właściwie nie półelfka tylko...
Tylko skąd on to wiedział? Sam Teddevelien był uczony, jednak nie widział nigdy żywej driady... i to dosłownie, bo na sekcji był. Ta tutaj pasowałaby, gdyby nie skóra, włosy, strój... i fakt, gdzie była.
Ale Oxra był bardziej niż pewny siebie.
- TEEEEEEED! - rozległ się krzyk Kane'a zza drzwi.
Machinalnie, jak został nauczony, wybiegł przez wejście, bez broni w ręku. Najpierw chciał zobaczyć wroga, później coś dobrać. Poza tym, wydając się niegroźnym był ostatnim potencjalnym celem. Zwłaszcza gdy wiedźmin był pomiędzy nim a wrogiem.
Noże?
Zbyt subtelne, zbyt ważny atut...
Miecz ukryty pod płaszczem?
Jego widzieli wczorajszym wieczorem... ale...
Zobaczył jak Kane rzuca się do ataku, a dwóch wieśniaków pada od strzał, jeden ranny w nogę, drugi zaś we wstępnych fazach odprawy z tego świata. Trzech, Kane i wiedźmin. Każdy na każdego.
Zbyt piękne. Może dobiegnie do jednego zanim wiedźmin skończy ze swoim. Może nawet odmieniec pozwoli mu walczyć.
A Kane zaraz pokaże, na ile go stać.
Mężczyzna nie mrugnął nawet powieką. Przekonanie, jakie słyszał w głosie Oxry dostatecznie świadczyło na niekorzyść strażnika. Nagle był bardziej niż bardzo podejrzany.
-Przyznam szczerze imć waćpanie, że nie jestem pewien... Nie znam jej dłużej... ona tak znikąd się do nas przygarnęła.
Stojąc plecami do Radcliffe'a, z rękoma założonymi za plecami dał mu znać gestem iż chciałby, aby ten milczał. Czekał na odpowiedź strażnika. Oxra nerwowo otarł czoło z potu.
- Źle by było - powiedział - Gdyby do jatki między nimi doszło, panie, oj źle.
Wyglądał na szczerze zmartwionego. Ręka którą trzymał za plecami, powędrowała do kieszeni. Po chwili pojawiła się znów, tym razem na jego piersi - A ten wiedźmin? - zapytał niezbyt przenikliwie - Jedynie wy, panie, dobrze wyglądacie.
Ćwierćkrwi elf chrząknął, udając zadowolenie z pochlebstwa.
- Wiedźmin ino od niedawna, ale to odmieniec, cholera wie, kiedy kurwiel by się na pieniądz połasił... Napełniacie mię obawami do mych towarzyszy, panie. Bystrzyście.
- Taak... - Oxra tym razem nieco się rozluźnił. - Taaak... Wiecie, co panie? Miałbym dla was pewną propozycję... dość krępującą, prawda, ale dobrą. Chcecie jej wysłuchać? Jestem szpiegiem i detektywem. Moją robotą jest rozszyfrowanie dziwnej siedemnastki nieznajomych. Wy możecie mi w tym pomóc w sposób, hem, hem, dość niezwykły.
Teddevelien poczuł znowu dreszcz emocji. Wiedział, że za chwilę usłyszy, coś, co potencjalnie może go kosztować życie.
Nie mógł nie odczuwać mentalnej rozkoszy.
- Słucham panie, nie krępujcie się. A jeżeli o tego tutaj chodzi - wskazał na Radcliffe'a, korzystając z faktu, iż mag wyglądał na niemal nieprzytomnego - to on nie mówi, oj nie... W ostateczności martwi nie mówią. A ja żem słyszał że szpieg to ten, no, patryjota. Proszę mówić panie szpieg.
- Chodzi o to, że... - szpieg zerknął na niemal nieprzytomnego Radcliffe'a - widzicie panie Ted, bo to jest tak. Pewne służby domagają się informacji, w zamian za dobrą pensję. Czasem żeby zarobić trzeba grać niesłychanego wręcz, skurwysyna. Widzicie. Chodzi mi o prostą rzecz - proszę was o informację, albo choć o strzęp informacji. Jeśli natkniecie się na Legendarnych, jeśli cokolwiek znajdziecie w Kaer Morhen, powtórzysz mi to.
- Ba, ino ja wiem, czasem trzeba być kurwielem dla tego, nu, większego dobra. Mi to jasne, ale możecie mi mówić prosto - wskazał dumnie palcem na swoją pierś - mi mówili żem łebski, bo rozumiem moralność. Powtórzym. I tym co iym ufać ni można nie rzeknę ani znać dam, że powtórzyłem.
- Róbcie co uważacie, jeno przybijcie ze mną ugodę. Ja wam dostarczę informacji jak walczyć z owymi Legendarnymi, a wy mi doniesiecie o waszych odkryciach w Kaer Morhen. Szukam - wyobraźcie sobie - siedemnastu przedziwnych artefaktów dla króla Foltesta z Temerii. Szmat drogi zjechałem, by je znaleźć, i oto są! w Kaer Morhen, podobno. Co wy na to, panie Ted? A to że z Legendarnymi się zetkniecie, to jeno czasu kwestia. Pewne to jak to, że rano wzejdzie słońce. To jak?
Mężczyzna odpowiedział machinalnie. Przez długie lata szkolenia wpojono mu odpowiedź, mimo iż daleki był od spełniania oczekiwań jego szkoleniowców.
-Ino zgadzam się. Bez wahania. Ale co jak jakiś z mojej kompaniji okaże się posrańcem jakowymś?
- Wasze to już zmartwienie - odparł twardo Oxra. - Jedynie co mogę wam powiedzieć to: uważajcie na driadę, bowiem przebiegła to dziwka. Wiedźmin to raczej neutralny skurwysyn, co do tego jegomościa co mi bardziej na szlachcica niż na podróżnika wygląda, przyjemnie przyjmuj lecz z dystansem. A ten - wskazał ruchem głowy Radcliffe'a - Jak zaraz czegoś nie dostanie, zejdzie nam. Może znajdę coś w szafce... Pójdę zaraz i sprawdzę jeśli pozwolicie...
Teddevelien rozważył swoją nową pozycję. Miał być cichym informatorem tego tutaj, niekompetentnego dysonansa. Jeżeli cały Temerski wywiad stanowili ludzie dający się tak łatwo wydymać, mógłby nawet rozważyć powrót do swoich mocodawców. Chociaż... obecna kompania zapowiadała się ciekawie. Zwłaszcza półelfka... A właściwie nie półelfka tylko...
Tylko skąd on to wiedział? Sam Teddevelien był uczony, jednak nie widział nigdy żywej driady... i to dosłownie, bo na sekcji był. Ta tutaj pasowałaby, gdyby nie skóra, włosy, strój... i fakt, gdzie była.
Ale Oxra był bardziej niż pewny siebie.
- TEEEEEEED! - rozległ się krzyk Kane'a zza drzwi.
Machinalnie, jak został nauczony, wybiegł przez wejście, bez broni w ręku. Najpierw chciał zobaczyć wroga, później coś dobrać. Poza tym, wydając się niegroźnym był ostatnim potencjalnym celem. Zwłaszcza gdy wiedźmin był pomiędzy nim a wrogiem.
Noże?
Zbyt subtelne, zbyt ważny atut...
Miecz ukryty pod płaszczem?
Jego widzieli wczorajszym wieczorem... ale...
Zobaczył jak Kane rzuca się do ataku, a dwóch wieśniaków pada od strzał, jeden ranny w nogę, drugi zaś we wstępnych fazach odprawy z tego świata. Trzech, Kane i wiedźmin. Każdy na każdego.
Zbyt piękne. Może dobiegnie do jednego zanim wiedźmin skończy ze swoim. Może nawet odmieniec pozwoli mu walczyć.
A Kane zaraz pokaże, na ile go stać.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Kok
- Posty: 1304
- Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
- Numer GG: 28552833
- Lokalizacja: Police
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Radcliffe
Radcliffe usłyszał syk mieczy wyciąganych z pochew i krzyki bólu. Wstał bardzo szybko, zatoczył się podpierając się o ścianę. Kulejąc wyszedł ze strażnicy tuż za Tedem. ZObaczył Kane'a i wiedźmina walczących z chłopami i Teda z wywijającego mieczem. Pomyślał. I zaczął skandować zaklęcie. Między palcami zaczęła formować się mała kula,. Powoli zaczęła rosnąć.
Z rąk maga wyleciała kula ognista trafiając chłopa ze strzałą w udzie. Radcliffe osunął się na ziemię. Zaczęło go ogarniać zmęczenie. Straszne zmęczenie. Ostatnie co pamiętał to odór palonego ciała. Zemdlał.
Radcliffe usłyszał syk mieczy wyciąganych z pochew i krzyki bólu. Wstał bardzo szybko, zatoczył się podpierając się o ścianę. Kulejąc wyszedł ze strażnicy tuż za Tedem. ZObaczył Kane'a i wiedźmina walczących z chłopami i Teda z wywijającego mieczem. Pomyślał. I zaczął skandować zaklęcie. Między palcami zaczęła formować się mała kula,. Powoli zaczęła rosnąć.
Z rąk maga wyleciała kula ognista trafiając chłopa ze strzałą w udzie. Radcliffe osunął się na ziemię. Zaczęło go ogarniać zmęczenie. Straszne zmęczenie. Ostatnie co pamiętał to odór palonego ciała. Zemdlał.
00088888000
-
- Bombardier
- Posty: 895
- Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
- Numer GG: 0
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
WSZYSCY
W momencie gdy chłop z przestrzelonym udem zaryczał a ten ze strzałą w piersi runął bezgłośnie na ziemie, wiedźmin ruszył do boju. Uderzył zimno, celnie i skutecznie. Zabił dokładnie dwóch.
Cięty chłop wyleciał z kłębowiska jakie powstało, sikając krwią z przeciętej wiedźmińskim mieczem, piersi.
Kane ruszył za Laerwenem niemal od razu, ugodził jednego z chłopów morderczym pchnięciem w brzuch. Wyjął szablę z ciała, i wtedy zobaczył krew... taką świeżą i ciepłą krew...
Opanował się, stłumił instynkt.
Z lasu nadbiegło kolejnych pięciu chłopów, widać ci co chcieli rozmawiać byli jedynie wysłanymi zwiadowcami. Ci nowi mieli już kusze w rękach, zbliżali się szybko...
Jeden z nich zawył nagle, zwalił się w trawę ze strzałą prosto w oku.
Driada może i wyszła z wprawy - ale i tak strzelała zabójczo celnie.
Wiedźmin nie stracił rytmu po ciosie. Odskoczył, i uniósł miecz. Szybko skalkulował sytuację
Czterech nowych przeciwników z kuszami... może być ciężko...
Kane otrząsnął się. Potrząsnął głową, i nagle...
Nagle krzyknął.
Chłop z przebitym udem leżał koło niego, nieruchomy. Nagle powoli wstał uważając by Kane go nie dostrzegł, a teraz zamachiwał się już mieczem, chcąc zadać śmiertelny cios w plecy.
Błysnęło czerwone światło. Kane zasłonił odruchowo oczy dłonią, nie widział Radcliffe'a który wysłał ognistą kulę prosto w jego niedoszłego zabójcę.
Odetchnął.
Ted wypadł ze strażnicy, bez broni. Zauważył wiedźmina idącego powoli w stronę nowych przeciwników, którzy już klęczeli, już mierzyli z kuszami przy policzkach. Prosto w Laerwena.
Syknął bełt, przecinając powietrze jak nóż bawełnianą płachtę.
Wiedźmin machnął mieczem, syk przeszedł w trzask pękającego drewna.
Kolejny pocisk już mknął. Tym razem wiedźmin nie miał tyle szczęścia, dostał w ramię, nieco powyżej łokcia. Syknął, ale szedł dalej.
Kolejny... wiedźmin odbił, drzazgi poleciały na wszystkie strony.
Ted dostrzegł leżący w trawie miecz, niezły nawet, z rękojeścią wysadzaną najpewniej jakimiś drogimi kamieniami.
Wiedźmin szedł. Palce jego wolnej dłoni składały się w znak... ale czy zdąży?
Kane, Baernn i Ted muszą mu pomóc...
Baernn
Pierwsza zobaczyła następnych chłopów wylatujących z lasu, zdążyła wpakować jednemu z nich strzałę. Potem zobaczyła akcję w dole. Kane ocalony przez tego chorowitego niedorajdę... potem wiedźmina idącego w stronę stojących o jakieś dziesięć metrów dalej chłopów z kuszami... potem Teda wypadającego ze strażnicy.
- Pani! - rozległ się krzyk z dołu - Przyjdzie pani, trzeba nam pomóc z magiem owym... może driady na magii się znają! źle z nim...
Radcliffe
Adept zwalił się po rzuconym zaklęciu, usłyszał jedynie jakieś krzyki, głosy pękającego drewna. Ktoś pochylał się nad nim, wciągał go z powrotem do strażnicy. Nad sobą ujrzał Oxrę, Vilvika i Taxa, słyszał ich głosy.
- Dawać go tu, dajcie mu gorzały to się ocknie... a potem... mam tu taki specjalny lek... wiedźmiński chyba...
Powoli mdlał, świat rozmazywał mu się przed oczyma. A potem zakrzutusił się gdy wlano mu coś przemocą do gardła.
Świat wyostrzał.
- Szybko, bo zejdzie! - ryknął Oxra.
Vilvik pochylił się nad adeptem, wsypał mu do ust niewielką drewnianą łyżkę jakiegoś szarawego proszku.
Radcliffe charknął. Sapnął. A potem pomacał się po ranie. Coś się zmieniło...
- No proszę - uśmiechnął się szpieg. - A jednak twardy z niego chłop.
- Panie Oxra, cały czas z nim źle. Zawołajmy driadę, może zna ona czary jakoweś...
- Masz świętą rację, Vilvik. Przyjdzie pani, trzeba nam pomóc z magiem owym... może driady na magii się znają! źle z nim...
W momencie gdy chłop z przestrzelonym udem zaryczał a ten ze strzałą w piersi runął bezgłośnie na ziemie, wiedźmin ruszył do boju. Uderzył zimno, celnie i skutecznie. Zabił dokładnie dwóch.
Cięty chłop wyleciał z kłębowiska jakie powstało, sikając krwią z przeciętej wiedźmińskim mieczem, piersi.
Kane ruszył za Laerwenem niemal od razu, ugodził jednego z chłopów morderczym pchnięciem w brzuch. Wyjął szablę z ciała, i wtedy zobaczył krew... taką świeżą i ciepłą krew...
Opanował się, stłumił instynkt.
Z lasu nadbiegło kolejnych pięciu chłopów, widać ci co chcieli rozmawiać byli jedynie wysłanymi zwiadowcami. Ci nowi mieli już kusze w rękach, zbliżali się szybko...
Jeden z nich zawył nagle, zwalił się w trawę ze strzałą prosto w oku.
Driada może i wyszła z wprawy - ale i tak strzelała zabójczo celnie.
Wiedźmin nie stracił rytmu po ciosie. Odskoczył, i uniósł miecz. Szybko skalkulował sytuację
Czterech nowych przeciwników z kuszami... może być ciężko...
Kane otrząsnął się. Potrząsnął głową, i nagle...
Nagle krzyknął.
Chłop z przebitym udem leżał koło niego, nieruchomy. Nagle powoli wstał uważając by Kane go nie dostrzegł, a teraz zamachiwał się już mieczem, chcąc zadać śmiertelny cios w plecy.
Błysnęło czerwone światło. Kane zasłonił odruchowo oczy dłonią, nie widział Radcliffe'a który wysłał ognistą kulę prosto w jego niedoszłego zabójcę.
Odetchnął.
Ted wypadł ze strażnicy, bez broni. Zauważył wiedźmina idącego powoli w stronę nowych przeciwników, którzy już klęczeli, już mierzyli z kuszami przy policzkach. Prosto w Laerwena.
Syknął bełt, przecinając powietrze jak nóż bawełnianą płachtę.
Wiedźmin machnął mieczem, syk przeszedł w trzask pękającego drewna.
Kolejny pocisk już mknął. Tym razem wiedźmin nie miał tyle szczęścia, dostał w ramię, nieco powyżej łokcia. Syknął, ale szedł dalej.
Kolejny... wiedźmin odbił, drzazgi poleciały na wszystkie strony.
Ted dostrzegł leżący w trawie miecz, niezły nawet, z rękojeścią wysadzaną najpewniej jakimiś drogimi kamieniami.
Wiedźmin szedł. Palce jego wolnej dłoni składały się w znak... ale czy zdąży?
Kane, Baernn i Ted muszą mu pomóc...
Baernn
Pierwsza zobaczyła następnych chłopów wylatujących z lasu, zdążyła wpakować jednemu z nich strzałę. Potem zobaczyła akcję w dole. Kane ocalony przez tego chorowitego niedorajdę... potem wiedźmina idącego w stronę stojących o jakieś dziesięć metrów dalej chłopów z kuszami... potem Teda wypadającego ze strażnicy.
- Pani! - rozległ się krzyk z dołu - Przyjdzie pani, trzeba nam pomóc z magiem owym... może driady na magii się znają! źle z nim...
Radcliffe
Adept zwalił się po rzuconym zaklęciu, usłyszał jedynie jakieś krzyki, głosy pękającego drewna. Ktoś pochylał się nad nim, wciągał go z powrotem do strażnicy. Nad sobą ujrzał Oxrę, Vilvika i Taxa, słyszał ich głosy.
- Dawać go tu, dajcie mu gorzały to się ocknie... a potem... mam tu taki specjalny lek... wiedźmiński chyba...
Powoli mdlał, świat rozmazywał mu się przed oczyma. A potem zakrzutusił się gdy wlano mu coś przemocą do gardła.
Świat wyostrzał.
- Szybko, bo zejdzie! - ryknął Oxra.
Vilvik pochylił się nad adeptem, wsypał mu do ust niewielką drewnianą łyżkę jakiegoś szarawego proszku.
Radcliffe charknął. Sapnął. A potem pomacał się po ranie. Coś się zmieniło...
- No proszę - uśmiechnął się szpieg. - A jednak twardy z niego chłop.
- Panie Oxra, cały czas z nim źle. Zawołajmy driadę, może zna ona czary jakoweś...
- Masz świętą rację, Vilvik. Przyjdzie pani, trzeba nam pomóc z magiem owym... może driady na magii się znają! źle z nim...
to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił
-
- Marynarz
- Posty: 261
- Rejestracja: wtorek, 21 października 2008, 19:37
- Numer GG: 7066798
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Kane
Walka. Bitwa. Rzeź. Krew. Ludzkie wino. Zapach. Odurzająca woń świeżo zabitego człowieka. Pragnienie. Ekstaza. Krew. KREW!
DOŚĆ! Kane mentalnie strzelił się po ryju, stłumił prymitywne pragnienie. Minęło tyle lat od kiedy ostatni raz pił krew, jeśli dobrze szacował to koło 70. Teraz czuł się jak alkocholik na odwyku który ma pod ręką w pełni zaopatrzony barek. Od dawna nie czuł tak przemożnej potrzeby, jednak stłumił ją. Zwyciężył.
Cała mentalna rozterka trwała sekunde w ciągu której o mało nie został przepołowiony mieczem. Uratował go Radcliffe którego zobaczył za adwersarzem, wyglądał na wycieńczonego. Nawet jeśliby odrąbano mu głowe, Kane pewnie i tak by nie umarł jednak dziękował w duchu Radcliffowi za oszczędzenie 40 lat regeneracji. 40 lat w najleprzym przypadku - w dobrych warunkach i ponad 40 lat agoni zakończonyh zjedzeniem przez robale, w przypadku złych warunków....
Widząc co się dzieje z wiedźminem pospieszył na pomoc. Starał się wejść w linie strzału, zasłonić wiedźmina jednocześnie zbliżyć do najbliższego kusznika.
Walka. Bitwa. Rzeź. Krew. Ludzkie wino. Zapach. Odurzająca woń świeżo zabitego człowieka. Pragnienie. Ekstaza. Krew. KREW!
DOŚĆ! Kane mentalnie strzelił się po ryju, stłumił prymitywne pragnienie. Minęło tyle lat od kiedy ostatni raz pił krew, jeśli dobrze szacował to koło 70. Teraz czuł się jak alkocholik na odwyku który ma pod ręką w pełni zaopatrzony barek. Od dawna nie czuł tak przemożnej potrzeby, jednak stłumił ją. Zwyciężył.
Cała mentalna rozterka trwała sekunde w ciągu której o mało nie został przepołowiony mieczem. Uratował go Radcliffe którego zobaczył za adwersarzem, wyglądał na wycieńczonego. Nawet jeśliby odrąbano mu głowe, Kane pewnie i tak by nie umarł jednak dziękował w duchu Radcliffowi za oszczędzenie 40 lat regeneracji. 40 lat w najleprzym przypadku - w dobrych warunkach i ponad 40 lat agoni zakończonyh zjedzeniem przez robale, w przypadku złych warunków....
Widząc co się dzieje z wiedźminem pospieszył na pomoc. Starał się wejść w linie strzału, zasłonić wiedźmina jednocześnie zbliżyć do najbliższego kusznika.
Ostatnio zmieniony niedziela, 29 marca 2009, 18:06 przez Sciass, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Kok
- Posty: 1304
- Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
- Numer GG: 28552833
- Lokalizacja: Police
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Radcliffe
Słyszał głosy Oxry, Teda. Kręciło mu się w głowie. Pamiętał jednak że Oxra wsypał mu coś do ust. Teraz przesunął językiem po podniebieniu próbując odgadnąć składniki lekarstwa. Nic w każdym razie nie rozpoznał. Powoli podniósł głowę. Przemógł swoją dumę i powiedział w kierunku Oxry i Teda:
- Dziękuje.
Nie wiedział ile czasu był nieprzytomny, ale nie było to zbyt długo. Raczej nie było. Nagle zamarł i krzyknął :
- Kane, chłop z mieczem! Czy Kane żyje?
Czekam na rozwinięcie akcjii.
Słyszał głosy Oxry, Teda. Kręciło mu się w głowie. Pamiętał jednak że Oxra wsypał mu coś do ust. Teraz przesunął językiem po podniebieniu próbując odgadnąć składniki lekarstwa. Nic w każdym razie nie rozpoznał. Powoli podniósł głowę. Przemógł swoją dumę i powiedział w kierunku Oxry i Teda:
- Dziękuje.
Nie wiedział ile czasu był nieprzytomny, ale nie było to zbyt długo. Raczej nie było. Nagle zamarł i krzyknął :
- Kane, chłop z mieczem! Czy Kane żyje?
Czekam na rozwinięcie akcjii.
00088888000
-
- Bosman
- Posty: 1796
- Rejestracja: poniedziałek, 26 lutego 2007, 10:52
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Freistadt Danzig
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Baernn
Baernn skupiała się teraz całkowicie na strzelaniu. Głosy pachołków Oxry zupełnie uderzały o nią jak groch o ścianę. W rękach trzymała łuk i strzałę. Napięła. Trzeba było zdjąć wszystkich z kuszami. Puściła. Przydałoby się zostawić chociaż jednego lub kilku żeby... Strzała przebiła oko jednemu kusznikowi. Idealny strzał... Chłop z kuszą obkręcił się na pięcie i padł na trawę. Baernn wyjęła nastepną strzałę. ... żeby dowiedzieć się o co tu chodzi. Napięła i puściła. Przyjechaliśmy tutaj... Strzała świsnęła obok ucha jednego z kompanów. ... Jakiś szpieg, jakies hultajstwo zabiło wiedźminów... Strzała wbiła się w ramię jednego z chłopów. ... a teraz ta banda... Wyjęła dwie strzały, umieściła je między palcami, naciągnęła i wystrzeliła. ...brudasów z bronią... Pierwsza strzała przeleciała brzegiem szyi jednego z kuszników rozrywając mu aortę. ... bronią godną gwardii królewskiej... Krew trysnęła fontanną w górę opryskując towarzyszy chłopa. Druga strzała w tym samym momencie przebiła płuco temu który jeszcze chwile temu dostał w ramię. Ech, do czorta z nimi.
Baernn skupiała się teraz całkowicie na strzelaniu. Głosy pachołków Oxry zupełnie uderzały o nią jak groch o ścianę. W rękach trzymała łuk i strzałę. Napięła. Trzeba było zdjąć wszystkich z kuszami. Puściła. Przydałoby się zostawić chociaż jednego lub kilku żeby... Strzała przebiła oko jednemu kusznikowi. Idealny strzał... Chłop z kuszą obkręcił się na pięcie i padł na trawę. Baernn wyjęła nastepną strzałę. ... żeby dowiedzieć się o co tu chodzi. Napięła i puściła. Przyjechaliśmy tutaj... Strzała świsnęła obok ucha jednego z kompanów. ... Jakiś szpieg, jakies hultajstwo zabiło wiedźminów... Strzała wbiła się w ramię jednego z chłopów. ... a teraz ta banda... Wyjęła dwie strzały, umieściła je między palcami, naciągnęła i wystrzeliła. ...brudasów z bronią... Pierwsza strzała przeleciała brzegiem szyi jednego z kuszników rozrywając mu aortę. ... bronią godną gwardii królewskiej... Krew trysnęła fontanną w górę opryskując towarzyszy chłopa. Druga strzała w tym samym momencie przebiła płuco temu który jeszcze chwile temu dostał w ramię. Ech, do czorta z nimi.
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Teddevelien
Grupa kuszników stała pod ścianą lasu, kusze mieli napięte i szyli do wiedźmina, który zręcznie parował bełty. Wiedźmina wyprzedził jednak Kane, próbując najwidoczniej zasłonić go własną piersią. Teddevelien był tym więcej niż zaskoczony i musiał przemyśleć, czy być może wiedźmin i ten drugi, od za niedługo trup, nie znali się wcześniej. Ale na to przyjdzie czas później.
O kilka metrów od grupy kuszników, również przy ścianie lasu, oparty o drzewo stał zmęczony i lekko ranny zbrojny od lewych chłopów, ciężko dyszący. Koło niego znajdowało się sporo krzaków jeżyn, zadrapał się przy biegu. Kusznicy byli zajęci wiedźminem. Ten z rannym ramieniem już nie strzelał, ale miał kuszę w ręku, powoli naciągał bełt. Teddevelien wybiegłszy ze strażnicy, na wprost od niego wiedźmin odbił właśnie kolejny bełt, zajął się ciałami zabitych ,,chłopów''. Przy truchłach leżał miecz. Podniósłszy go ruszył szybko w bok, zamierzając czym prędzej ominąć ten cały rozgardiasz. Jego cel nie będzie się w stanie zbyt dobrze bronić.
Ani uciec. Ranni mieli problemy z oddychaniem. Teddeveliena ojciec uczył nawet przed całą resztą tragikomedii, jaką było jego życie, że oddychanie jest najważniejsze. Grunt to nie dostać bełtem.
- Jesteś mój... - wyszeptał, w podświadomości rozważając już, jakie będzie zadawał rannemu pytania.
W końcu informacja była dla niego podstawą życia. Jeżeli nie samym życiem.
Grupa kuszników stała pod ścianą lasu, kusze mieli napięte i szyli do wiedźmina, który zręcznie parował bełty. Wiedźmina wyprzedził jednak Kane, próbując najwidoczniej zasłonić go własną piersią. Teddevelien był tym więcej niż zaskoczony i musiał przemyśleć, czy być może wiedźmin i ten drugi, od za niedługo trup, nie znali się wcześniej. Ale na to przyjdzie czas później.
O kilka metrów od grupy kuszników, również przy ścianie lasu, oparty o drzewo stał zmęczony i lekko ranny zbrojny od lewych chłopów, ciężko dyszący. Koło niego znajdowało się sporo krzaków jeżyn, zadrapał się przy biegu. Kusznicy byli zajęci wiedźminem. Ten z rannym ramieniem już nie strzelał, ale miał kuszę w ręku, powoli naciągał bełt. Teddevelien wybiegłszy ze strażnicy, na wprost od niego wiedźmin odbił właśnie kolejny bełt, zajął się ciałami zabitych ,,chłopów''. Przy truchłach leżał miecz. Podniósłszy go ruszył szybko w bok, zamierzając czym prędzej ominąć ten cały rozgardiasz. Jego cel nie będzie się w stanie zbyt dobrze bronić.
Ani uciec. Ranni mieli problemy z oddychaniem. Teddeveliena ojciec uczył nawet przed całą resztą tragikomedii, jaką było jego życie, że oddychanie jest najważniejsze. Grunt to nie dostać bełtem.
- Jesteś mój... - wyszeptał, w podświadomości rozważając już, jakie będzie zadawał rannemu pytania.
W końcu informacja była dla niego podstawą życia. Jeżeli nie samym życiem.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Laerwen
Wiedźmin warknął z bólu, gdy strzała wbiła się w jego rękę. Szybkim ruchem złamał drzewce i odrzucił niedbale za siebie.
Chłopi mieli kusze i było ich czterech. Musiał podejść jak najbliżej.
Puścił się pędem, na lekko ugiętych kolanach, zrobił dwa zwody aby uniknąć strzał.
Odrzucił jednoręczny miecz na bok- złożył znak Aard, aby oszołomić przeciwników, dając sobie czas na dobycie drugiej broni. Wyciągnął rękę nad prawy bark, wbiegł pomiędzy kuszników.
*Teraz nie będą mogli strzelić*- pomyślał, wyszarpnął miecz z pochwy na plecach, wyprostował się i zakręcił młyńca wokół siebie, próbując ranić, albo chociaż roztrącić wrogów wokół siebie. Widział obok Kane'a, wiedział, że ten zajmie się tymi, których nie sięgnął jego miecz, Braenn wciąż strzelała z łuku.
Za cel wybrał sobie tego najbliżej siebie. Zrobił krok do przodu, wziął zamach, po czym przejechał mieczem z góry na dół, chcąc rozpłatać wroga od szyi po pachwinę.
Wiedźmin warknął z bólu, gdy strzała wbiła się w jego rękę. Szybkim ruchem złamał drzewce i odrzucił niedbale za siebie.
Chłopi mieli kusze i było ich czterech. Musiał podejść jak najbliżej.
Puścił się pędem, na lekko ugiętych kolanach, zrobił dwa zwody aby uniknąć strzał.
Odrzucił jednoręczny miecz na bok- złożył znak Aard, aby oszołomić przeciwników, dając sobie czas na dobycie drugiej broni. Wyciągnął rękę nad prawy bark, wbiegł pomiędzy kuszników.
*Teraz nie będą mogli strzelić*- pomyślał, wyszarpnął miecz z pochwy na plecach, wyprostował się i zakręcił młyńca wokół siebie, próbując ranić, albo chociaż roztrącić wrogów wokół siebie. Widział obok Kane'a, wiedział, że ten zajmie się tymi, których nie sięgnął jego miecz, Braenn wciąż strzelała z łuku.
Za cel wybrał sobie tego najbliżej siebie. Zrobił krok do przodu, wziął zamach, po czym przejechał mieczem z góry na dół, chcąc rozpłatać wroga od szyi po pachwinę.
A d'yaebl aep arse!
-
- Bombardier
- Posty: 895
- Rejestracja: niedziela, 15 lutego 2009, 17:50
- Numer GG: 0
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Laerwen, Kane
Wiedźmin wpadł między chłopów, wywyjając mieczem nad głową. Jeden chłop dostał cięcie przez twarz, zwalił się do tyłu, z jego rozrąbanego ryja sikała krew.
Kane nagle znalazł się koło wiedźmina, ciął jeszcze innego, tego z przebitym płucem, chyba, który wiedziony najpewniej andrenaliną postąpił jeszcze kilka kroków, nim zwaliła go szabla Kane'a - lub strzała w piersi
Chłopi stracili zapał do walki, choć trudno było dopatrzeć się jeszcze jakiś żyjących chłopów. Wiedźmin i inni nie liczyli, zabijali szybko i bez litości. Laerwen został raniony w ramię, ale zanadto nie ucierpiał. Kane stłumił w sobie instynkt wcześniej, i już nie powrócił. Czuł się wręcz świetnie. Nie dostał bełtem, wszyscy żyli. Chyba, rzecz jasna.
Ted
Szala zwycięstwa była przeważona na ich stronę. Mu jednak chodziło o coś więcej... o informację. Bo przecież nic nie dzieje się bez przyczyny...
Zobaczył chłopa, zmęczonego, ledwo dyszącego wręcz, opartego o drzewo.
Ted obszedł go łukiem, uważając na to by nie zostać wykrytym. Chłop jednak nie zwracał na nic uwagi. Może miał astmę, wyglądał jakby się dusił. Po chwili osunął się na ziemię rozcierając gardło. Ted był na tyle blisko by usłyszeć jak klnie.
Właśnie wtedy, gdy wiedźmin uśmiercał ostatniego pozostałego na polu walki chłopa, ten przy drzewie zauważył skradającego się ku niemu Teda.
Ale było za późno. Teddevelien był zbyt blisko, jeden skok i znalazł by się przy przeciwniku...
Baernn
Driada widziała jak Ted skrada się ku niewidzącego go chłopa, widziała jak Kane i Wiedźmin rąbią pozostałych. Oxra znów coś krzyczał.
-Pani! z Magikiem lepiej, może i wyjdzie z tego! Ale czy nie ma pani przypadkiem jakiś driadowych naparów? Mówi że strasznie go szyja boli...
Baernn rzuciła spojrzeniem na Kane i Laerwena, stojących i wycierających miecze z posooki. Jej łuk wspaniale jej usłużył. Nie liczyła trupów, ale wiedziała że bardzo przysłużyła się kompanom...
Była dość zmęczona. Naciąganie łuk lekko naderwało jej fizyczną sprawność, palce lewej ręki bolały. Ale była przyzwyczajona, nawet nie poczuła. Ból nie był dla niej pierwszyzną.
- Pani... - rozległ się błagalny głos Oxry.
Radcliffe
wciąż bolała go szyja, mógł jednak mówić. Oxra stał nad nim, przyglądał mu się uważnie. Potem adept usłyszał wołania do driady. Na zewnątrz nie było słychać już odgłosów walki...
Ale wyczulone zmysły Radcliffe'a wyczuły coś innego... Obcą myśl, obcy wężyk myśli, wędrujący ku nim, ku strażnicy i jego kompanom... ku Oxrie
Co to, kurwa, jest?
A po chwili... miał wizję.
niewysoka postać siedząca na starym, drewnianym tronie, bębniła palcami po jego oparciu.
- A zatem... jak przebiegła misja?
Mężczyzna klęczący przed tronem miał na głowie kaptur. Gdy podniósł głowę, jego oczy zajaśniały dziwnym, zielonym, ostrym i strasznym ogniem.
- Gwido Coragon nie odpowiada, panie. Nadajemy do niego wiadomości telepatycznie, ale boim się że adept wyczuje impuls...
- Ten adept... Źródło?
- Niezwykle potężne. Wyczuwamy też obecność wiedźmina.
- W porządku. Informować mnie na bieżąco.
- Co będzie jeśli Coragon się ujawni, panie?
- Wtedy - postać siedząca na tronie zdjęła ręke z oparcia - Nie będzie już nam potrzebny.
Wiedźmin wpadł między chłopów, wywyjając mieczem nad głową. Jeden chłop dostał cięcie przez twarz, zwalił się do tyłu, z jego rozrąbanego ryja sikała krew.
Kane nagle znalazł się koło wiedźmina, ciął jeszcze innego, tego z przebitym płucem, chyba, który wiedziony najpewniej andrenaliną postąpił jeszcze kilka kroków, nim zwaliła go szabla Kane'a - lub strzała w piersi
Chłopi stracili zapał do walki, choć trudno było dopatrzeć się jeszcze jakiś żyjących chłopów. Wiedźmin i inni nie liczyli, zabijali szybko i bez litości. Laerwen został raniony w ramię, ale zanadto nie ucierpiał. Kane stłumił w sobie instynkt wcześniej, i już nie powrócił. Czuł się wręcz świetnie. Nie dostał bełtem, wszyscy żyli. Chyba, rzecz jasna.
Ted
Szala zwycięstwa była przeważona na ich stronę. Mu jednak chodziło o coś więcej... o informację. Bo przecież nic nie dzieje się bez przyczyny...
Zobaczył chłopa, zmęczonego, ledwo dyszącego wręcz, opartego o drzewo.
Ted obszedł go łukiem, uważając na to by nie zostać wykrytym. Chłop jednak nie zwracał na nic uwagi. Może miał astmę, wyglądał jakby się dusił. Po chwili osunął się na ziemię rozcierając gardło. Ted był na tyle blisko by usłyszeć jak klnie.
Właśnie wtedy, gdy wiedźmin uśmiercał ostatniego pozostałego na polu walki chłopa, ten przy drzewie zauważył skradającego się ku niemu Teda.
Ale było za późno. Teddevelien był zbyt blisko, jeden skok i znalazł by się przy przeciwniku...
Baernn
Driada widziała jak Ted skrada się ku niewidzącego go chłopa, widziała jak Kane i Wiedźmin rąbią pozostałych. Oxra znów coś krzyczał.
-Pani! z Magikiem lepiej, może i wyjdzie z tego! Ale czy nie ma pani przypadkiem jakiś driadowych naparów? Mówi że strasznie go szyja boli...
Baernn rzuciła spojrzeniem na Kane i Laerwena, stojących i wycierających miecze z posooki. Jej łuk wspaniale jej usłużył. Nie liczyła trupów, ale wiedziała że bardzo przysłużyła się kompanom...
Była dość zmęczona. Naciąganie łuk lekko naderwało jej fizyczną sprawność, palce lewej ręki bolały. Ale była przyzwyczajona, nawet nie poczuła. Ból nie był dla niej pierwszyzną.
- Pani... - rozległ się błagalny głos Oxry.
Radcliffe
wciąż bolała go szyja, mógł jednak mówić. Oxra stał nad nim, przyglądał mu się uważnie. Potem adept usłyszał wołania do driady. Na zewnątrz nie było słychać już odgłosów walki...
Ale wyczulone zmysły Radcliffe'a wyczuły coś innego... Obcą myśl, obcy wężyk myśli, wędrujący ku nim, ku strażnicy i jego kompanom... ku Oxrie
Co to, kurwa, jest?
A po chwili... miał wizję.
niewysoka postać siedząca na starym, drewnianym tronie, bębniła palcami po jego oparciu.
- A zatem... jak przebiegła misja?
Mężczyzna klęczący przed tronem miał na głowie kaptur. Gdy podniósł głowę, jego oczy zajaśniały dziwnym, zielonym, ostrym i strasznym ogniem.
- Gwido Coragon nie odpowiada, panie. Nadajemy do niego wiadomości telepatycznie, ale boim się że adept wyczuje impuls...
- Ten adept... Źródło?
- Niezwykle potężne. Wyczuwamy też obecność wiedźmina.
- W porządku. Informować mnie na bieżąco.
- Co będzie jeśli Coragon się ujawni, panie?
- Wtedy - postać siedząca na tronie zdjęła ręke z oparcia - Nie będzie już nam potrzebny.
to dalej ja, tylko mi kochany baziu ksywkę zmienił
-
- Kok
- Posty: 1304
- Rejestracja: środa, 25 lutego 2009, 16:48
- Numer GG: 28552833
- Lokalizacja: Police
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Radcilffe
Był roztrzęsiony. Wizja wciąż powracała mu do głowy. Ten z zielonymi oczyma to pewnie jeden z legendarnych. Źródło. On? Nie jestem żadnym źródłem. Ale wiedzieli że wśród nich jest wiedźmin. Czyżby skanowali ich magicznie?? Kim był ten człowiek na tronie?? I czy to był w ogóle człowiek?? Tyle pytań!
Miał nadzieję że niedługo będzie miał kolejną wizję... Ale jaki jest wynik bitwy?? Zwrócił się do OXry:
- Panie Oxro? Wygraliśmy? JAki jest wynik walki?
- Jaki wynik walki? Chyba zwycięstwo, choć wiedźmin strzałę ma w ramieniu. Cholera... - Szpieg wyglądał jakby coś wibrowało mu w kieszeni. - Cholera jasna... skurcz panie...-zaśmiał się nieprzekonująco.
- Niech wiedźmin przyjdzie za godzinę to spróbuję mu pomóc, dzięki panu jeszcze żyję- powiedział Radcliffe- Może się odzwdzięcze i pomogę panu z tym skurczem? - z tymi słowami spróbował się podnieść.
- Nie, nie trzeba - powiedział szybko szpieg cofając się. - Nie, już dobrze. - Poklepał się po kieszeni.
- No cóż, może driada zejdzie i poda panu jakieś medykamenty czy co... jak się czujecie?
- Narazie dobrze się czuję, niech driada zachowa swoje medykamenty na później, tak przy okazjii te "leki driad" są silną trucizną w dużych ilościach, a tak przy okazjii pamiętam że mówiliście coś z Tedem o Legendarnych. Może mi pan opowiedzieć.
- Ech, panie dużo by gadać. Legendarni amuletów jakiś poszukują, ja amuletów poszukuję... popytałem go i tyle... nie wie nic o żadnych artefaktach, szkoda, albowiem mogłoby mnie to na trop naprowadzić...
- Skąd miałby coś wiedzieć o amulecie?
- A bo ja wiem co wy knujecie? Nagle ktoś zabija strażnika, potem wiedźminów, potem ja przybywam z misją rozwiązania zagadki zamordowanych i powodu ich mordu. Dowiedziałem się że istnieje siedemnaście dziwnych amuletów... należących chyba do Legendarnych. Może to mordów jest powodem.
- Możliwe, jeśli zawitam do Kaer Morhen spróbuję pomóc Tedowi w ich odszukaniu. No, ale na mnie już czas muszę pomóc wiedźminowi.
- Siedźcie tutaj, na dworze bezpiecznie nie jest, zresztą i tak upadniecie. Pozostancie jeszcze chwile.
Muszę pomóc wiedźminowi, zresztą zabije mnie ta bezczynność! I ostrzgam nie próbuje mnie powstrzymać!- to mówiąc Radcliffe podkuśtykał do drzwi.
- No dobrze - westchnął szpieg. - Idźże.
Był roztrzęsiony. Wizja wciąż powracała mu do głowy. Ten z zielonymi oczyma to pewnie jeden z legendarnych. Źródło. On? Nie jestem żadnym źródłem. Ale wiedzieli że wśród nich jest wiedźmin. Czyżby skanowali ich magicznie?? Kim był ten człowiek na tronie?? I czy to był w ogóle człowiek?? Tyle pytań!
Miał nadzieję że niedługo będzie miał kolejną wizję... Ale jaki jest wynik bitwy?? Zwrócił się do OXry:
- Panie Oxro? Wygraliśmy? JAki jest wynik walki?
- Jaki wynik walki? Chyba zwycięstwo, choć wiedźmin strzałę ma w ramieniu. Cholera... - Szpieg wyglądał jakby coś wibrowało mu w kieszeni. - Cholera jasna... skurcz panie...-zaśmiał się nieprzekonująco.
- Niech wiedźmin przyjdzie za godzinę to spróbuję mu pomóc, dzięki panu jeszcze żyję- powiedział Radcliffe- Może się odzwdzięcze i pomogę panu z tym skurczem? - z tymi słowami spróbował się podnieść.
- Nie, nie trzeba - powiedział szybko szpieg cofając się. - Nie, już dobrze. - Poklepał się po kieszeni.
- No cóż, może driada zejdzie i poda panu jakieś medykamenty czy co... jak się czujecie?
- Narazie dobrze się czuję, niech driada zachowa swoje medykamenty na później, tak przy okazjii te "leki driad" są silną trucizną w dużych ilościach, a tak przy okazjii pamiętam że mówiliście coś z Tedem o Legendarnych. Może mi pan opowiedzieć.
- Ech, panie dużo by gadać. Legendarni amuletów jakiś poszukują, ja amuletów poszukuję... popytałem go i tyle... nie wie nic o żadnych artefaktach, szkoda, albowiem mogłoby mnie to na trop naprowadzić...
- Skąd miałby coś wiedzieć o amulecie?
- A bo ja wiem co wy knujecie? Nagle ktoś zabija strażnika, potem wiedźminów, potem ja przybywam z misją rozwiązania zagadki zamordowanych i powodu ich mordu. Dowiedziałem się że istnieje siedemnaście dziwnych amuletów... należących chyba do Legendarnych. Może to mordów jest powodem.
- Możliwe, jeśli zawitam do Kaer Morhen spróbuję pomóc Tedowi w ich odszukaniu. No, ale na mnie już czas muszę pomóc wiedźminowi.
- Siedźcie tutaj, na dworze bezpiecznie nie jest, zresztą i tak upadniecie. Pozostancie jeszcze chwile.
Muszę pomóc wiedźminowi, zresztą zabije mnie ta bezczynność! I ostrzgam nie próbuje mnie powstrzymać!- to mówiąc Radcliffe podkuśtykał do drzwi.
- No dobrze - westchnął szpieg. - Idźże.
00088888000
-
- Mat
- Posty: 407
- Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
- Numer GG: 6271014
Re: <Wiedźmin> ...LEGENDARNI...
Teddevelien
Uśmiechnął się. Rzadko zdarzało się, by ofiara była świadoma swej bezsilności. Nie przepadałza zadawaniem bólu, ale powodowanie jakiegokolwiek strachu w tych rzadkich momentach kuiedy było to możliwe napawało go dumą. Pozalało nieraz uniknąć bólu.
Teddevelien wykonał skok w kierunku przeciwnika, obracając miecz przed zamachem. Miał zamiar zadać przeciwnikowi cios głownią w czoło, o ile zdąży, doskoczy i trafi.
Nieprzytomni zazwyczaj szybciej się poddają.
Trafiony padł nieprzytomny. Ćwierćkrwi elf stał przez chwilę wciąż w pozie bojowej, jakby oczekując że chłop wstanie i będzie walczył. Nic takiego się nie zdarzyło.
To zbyt proste.
Teddevelien schylił się by posłuchać, czy jego ofiara żyje. Jego obawy zostały szybko rozwiane, toteż rzucił okiem na sytuację u reszty.
Nieźle. Zero trupów po ich stronie i wszyscy wrogowie wyrżnięci, poza jego.
Czując irracjonalny niedosyt po walce, która jego zdaniem wyszła zbyt prosta. Wstał. Czuł się głupio w dziwny sposób, więc dla zabicia chwili przyjrzał się mieczowi który pochwycił.
Miecz miał dość szerokie ostrze, lekko zakrzywione na końcu. Wykuty został na krasnoludzką modę, z miękkim metalowym brzeszczotem lecz twardym ostrzem. W rękojeści osadzone miał cztery kamienie szlachetne mieniące się czerwienią, błękitem, zielenią i złotem. Głowica była dość duża, przypominała wyglądem głowę wilka. Jelec wydawał się nieprzeciętnie długi, nie ulegało jednak wątpliwości, że miecz był jednoręczny.
Łowca nagród był pod wrażeniem. Bez wahania wyjął i rzucił niedbale na ziemię jego własne jarmarczne ostrze, odziedziczone po mającym pecha pomagać mu strażniku miejskim, ostatniej ofierze jego ostatniej ofiary. Z pewnym namaszczeniem schował miecz do pochwy.
Na pewno z tego wynikną pytania.
Rzucił okiem na nieprzytomnego leżącego u jego stóp. Stwierdził, iż upłynęło już dość dużo czasu więc schwyciwszy go za nadgarstki pociągnął w kierunku wiedźmina i Kane'a.
- Nu, widzę żeście zaszaleli, panowie rębajła. Dziewięć trupów, a i tak najwięcej dziewka zabiła, nawet magik swojego miał! A ja się mordem brzydzę - doszedłszy do tych dwóch puścił ręce jeńca - i żem nikogo nie kropnął, inszo postąpił jednak i wcalem zadowolony ze siebie, a wyście panowie?
Uśmiechnął się. Rzadko zdarzało się, by ofiara była świadoma swej bezsilności. Nie przepadałza zadawaniem bólu, ale powodowanie jakiegokolwiek strachu w tych rzadkich momentach kuiedy było to możliwe napawało go dumą. Pozalało nieraz uniknąć bólu.
Teddevelien wykonał skok w kierunku przeciwnika, obracając miecz przed zamachem. Miał zamiar zadać przeciwnikowi cios głownią w czoło, o ile zdąży, doskoczy i trafi.
Nieprzytomni zazwyczaj szybciej się poddają.
Trafiony padł nieprzytomny. Ćwierćkrwi elf stał przez chwilę wciąż w pozie bojowej, jakby oczekując że chłop wstanie i będzie walczył. Nic takiego się nie zdarzyło.
To zbyt proste.
Teddevelien schylił się by posłuchać, czy jego ofiara żyje. Jego obawy zostały szybko rozwiane, toteż rzucił okiem na sytuację u reszty.
Nieźle. Zero trupów po ich stronie i wszyscy wrogowie wyrżnięci, poza jego.
Czując irracjonalny niedosyt po walce, która jego zdaniem wyszła zbyt prosta. Wstał. Czuł się głupio w dziwny sposób, więc dla zabicia chwili przyjrzał się mieczowi który pochwycił.
Miecz miał dość szerokie ostrze, lekko zakrzywione na końcu. Wykuty został na krasnoludzką modę, z miękkim metalowym brzeszczotem lecz twardym ostrzem. W rękojeści osadzone miał cztery kamienie szlachetne mieniące się czerwienią, błękitem, zielenią i złotem. Głowica była dość duża, przypominała wyglądem głowę wilka. Jelec wydawał się nieprzeciętnie długi, nie ulegało jednak wątpliwości, że miecz był jednoręczny.
Łowca nagród był pod wrażeniem. Bez wahania wyjął i rzucił niedbale na ziemię jego własne jarmarczne ostrze, odziedziczone po mającym pecha pomagać mu strażniku miejskim, ostatniej ofierze jego ostatniej ofiary. Z pewnym namaszczeniem schował miecz do pochwy.
Na pewno z tego wynikną pytania.
Rzucił okiem na nieprzytomnego leżącego u jego stóp. Stwierdził, iż upłynęło już dość dużo czasu więc schwyciwszy go za nadgarstki pociągnął w kierunku wiedźmina i Kane'a.
- Nu, widzę żeście zaszaleli, panowie rębajła. Dziewięć trupów, a i tak najwięcej dziewka zabiła, nawet magik swojego miał! A ja się mordem brzydzę - doszedłszy do tych dwóch puścił ręce jeńca - i żem nikogo nie kropnął, inszo postąpił jednak i wcalem zadowolony ze siebie, a wyście panowie?
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...