[Świat Pasem] Koniec Dobrobytu

-
- Kok
- Posty: 1245
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:22
- Lokalizacja: Legionowo
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
Odsunął się z towarzyszami dosłownie kawałek żeby spokojnie się naradzić.
I co o tym myślicie? - spytał się spoglądając po kolei na każdego z nich - Ja osobiście chyba poszedłbym za aniołami, cokolwiek demonicznego się tu przypałęta chyba nie będzie za chętnie się do nich zbliżać... - po chwili dodał - Ewentualnie możemy się też... rozdzielić... Ale to już zależy od was, ja tak jak powiedziałem proponuję iść za aniołami, no chyba, że wy jednogłośnie zadecydujecie iść za tamtymi, to wtedy chyba pójdę razem z resztą...
Wysłuchał co mają do powiedzenia towarzysze, przy okazji zerkając z niepokojem na miejsce skąd dochodził odgłos.
Odsunął się z towarzyszami dosłownie kawałek żeby spokojnie się naradzić.
I co o tym myślicie? - spytał się spoglądając po kolei na każdego z nich - Ja osobiście chyba poszedłbym za aniołami, cokolwiek demonicznego się tu przypałęta chyba nie będzie za chętnie się do nich zbliżać... - po chwili dodał - Ewentualnie możemy się też... rozdzielić... Ale to już zależy od was, ja tak jak powiedziałem proponuję iść za aniołami, no chyba, że wy jednogłośnie zadecydujecie iść za tamtymi, to wtedy chyba pójdę razem z resztą...
Wysłuchał co mają do powiedzenia towarzysze, przy okazji zerkając z niepokojem na miejsce skąd dochodził odgłos.
I tak nikt tego nie czyta...

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Nadir
-A cóż takiego się zbliża, że wszyscy popadliście w taki popłoch? Nie jedno widzielismy i przertwaliśmy... Możliwe, że i temu czemuś byśmy sprostali, jeżeli zechcecie nam szybko przedstawić problem i być może pomóc. Nie nawykłem do ucieczki... Nie zwykłem tez osądzać po wyglądzie, i jak widzę jak o sobie mówicie, to wnoszę, że niewiele w duszach sie różnicie mimo tak drastycznej różnicy w wyglądzie. Cóż... - zasępił sie drakon. Popatrzał na Yanga i Iseris. Jak ona się czuje? Da radę walczyć? Czy uciekamy? Jeżeli chodzi o moje zdanie, to najlepiej gdybyśmy trzymali się razem. W razie czego, jestem jednak za aniołowatymi. Mam złe wspomnienia z demonicznym wyglądem... mruknął do Yanga.
-A cóż takiego się zbliża, że wszyscy popadliście w taki popłoch? Nie jedno widzielismy i przertwaliśmy... Możliwe, że i temu czemuś byśmy sprostali, jeżeli zechcecie nam szybko przedstawić problem i być może pomóc. Nie nawykłem do ucieczki... Nie zwykłem tez osądzać po wyglądzie, i jak widzę jak o sobie mówicie, to wnoszę, że niewiele w duszach sie różnicie mimo tak drastycznej różnicy w wyglądzie. Cóż... - zasępił sie drakon. Popatrzał na Yanga i Iseris. Jak ona się czuje? Da radę walczyć? Czy uciekamy? Jeżeli chodzi o moje zdanie, to najlepiej gdybyśmy trzymali się razem. W razie czego, jestem jednak za aniołowatymi. Mam złe wspomnienia z demonicznym wyglądem... mruknął do Yanga.
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Yang Lou i Shreth
Otrząsnął się nagle, jakby z jakiegoś otępienia. Popatrzył na anioły, a potem na... Tych drugich.
*No stary, chyba nie masz zamiaru udawać się do tych świętoszków, co?* rzucił Shreth. Yang zastanowił się przez chwilę.
Miał ostatnio sporo czasu na myślenie, ale tak naprawdę potrzeba by go było ze dwa razy więcej, żeby poukładać po kolei wszystko, co się wydarzyło. Jedno jednak było pewne. Demony przynajmniej ze trzy razy omal go nie zabiły. A komu może być dalej do demonów niż aniołom?
Odwrócił się w stronę cokolwiek bardziej świetlistej trójki.
- Ja idę z wami.
Wszyscy:
Rzuty na spostrzegawczość. Velius: 4+0, Yang 3+3, Nadir 3+2
Terkot stal sie bardzo glosny, teraz dokładnie bylo slychać. Yang zmrużył oczy nagle skrzywił się. W oczach zabłysl mu strach - Trzymaj się nisko - jęknal i zaczął uciekac. Nadir tylko ha chwilę się skrzywil. - Spokojnie, jeszcze nas nie zobaczyli - mruknął i zaczął wiać w ślad za zdziwioną Iseris i Yangiem. Velius wgapial sie_w las, ale za diabła nic nie widział... do czasu. Chałupniczy czołg wjechał an plażę, pozostawiajac za sobą ślad połamanych drzew...
- Zapomnieliście o Mehizek! - krzyknął glos ze srodka. Działą wypaliły. Huk byl potworny. - Najpotężniejsze i, niestety, najdalej położone miasto, wasza trzecia możliwość! - dodał glos ze środka. Velius zostal tu sam z grupką ocalalych. Zapanowała niezręczna cisza.
Yang Lou, Shreth i Nadir:
Zwiali w las gdzieś dalej. Chwile przedzierali się przez gąszcz. Liscie i gałązki smagaly ich po ubraniach i twarzach. Błoto chlupało pod ich stopami. Pachniało dziwnie... rozkładającymi sie owocami i resztkami roślin.
Nadir osłaniał się kapeluszem przed ostrymi lisćmi. Yang zarobił na twarzy pare małych ranek, które zagoiły się szybko. Nagle usłyszeli wystrzał... potem jakieś krzyki. Ktoś coś głosno mówił gdzies z tyłu, pewnie na plaży. Chcieli już biec dalej, ale... w tym momencie stwierdzili, ze mają wycelowane w pierś włócznie... Kilku pomalowanych na czerwono typków w ubraniach ze słomy i tandetnego włókna nie wyglądało na szczególnie zachwyconych ze spotkania. - Za mnie ruszyidziecie - burknął jeden z wymalowanych. Kiepsko znał język, ale chyba lepiej, niż reszta, ktora zdaje się wiedziała, co ma robić, gdyby trójka nie wykonała polecenia. Trzymali wlócznie pewnie, gotowi do zadania pchnięcia. Gosć z przodu obrocił się. - Ruchszi, ruchszi! - pogonił ich.
Yang Lou:
Rzut na Spostrzegawczość: 1+3, wiec nic nie dostrzegasz, ale a to masz Shretha
*Po prostu kur** pięknie... za dużo ich jak na nas* stwierdził Shreth. *jest jeszcze pięciu łuczników w krzakach...*
Nadir:
Rzut na spostrzegawczość 6+2
Ci z włóczniami to małe piwo, ale z krzaków celowali do nich jeszcze jacyś dowcipnisie z łukami... Jest mała scieżka w prawo, która moglaby dać Nadirowi schronienie... bylby niewidoczny dla tych z łukami. Nim tamci zmienią pozycję, wycelują i wystrzelą, godirianin zdąży ukryć się gdzieś w koronach drzew... ale wtedy będzie musiał zostawić Yanga i Iseris...
Otrząsnął się nagle, jakby z jakiegoś otępienia. Popatrzył na anioły, a potem na... Tych drugich.
*No stary, chyba nie masz zamiaru udawać się do tych świętoszków, co?* rzucił Shreth. Yang zastanowił się przez chwilę.
Miał ostatnio sporo czasu na myślenie, ale tak naprawdę potrzeba by go było ze dwa razy więcej, żeby poukładać po kolei wszystko, co się wydarzyło. Jedno jednak było pewne. Demony przynajmniej ze trzy razy omal go nie zabiły. A komu może być dalej do demonów niż aniołom?
Odwrócił się w stronę cokolwiek bardziej świetlistej trójki.
- Ja idę z wami.
Wszyscy:
Rzuty na spostrzegawczość. Velius: 4+0, Yang 3+3, Nadir 3+2
Terkot stal sie bardzo glosny, teraz dokładnie bylo slychać. Yang zmrużył oczy nagle skrzywił się. W oczach zabłysl mu strach - Trzymaj się nisko - jęknal i zaczął uciekac. Nadir tylko ha chwilę się skrzywil. - Spokojnie, jeszcze nas nie zobaczyli - mruknął i zaczął wiać w ślad za zdziwioną Iseris i Yangiem. Velius wgapial sie_w las, ale za diabła nic nie widział... do czasu. Chałupniczy czołg wjechał an plażę, pozostawiajac za sobą ślad połamanych drzew...
- Zapomnieliście o Mehizek! - krzyknął glos ze srodka. Działą wypaliły. Huk byl potworny. - Najpotężniejsze i, niestety, najdalej położone miasto, wasza trzecia możliwość! - dodał glos ze środka. Velius zostal tu sam z grupką ocalalych. Zapanowała niezręczna cisza.
Yang Lou, Shreth i Nadir:
Zwiali w las gdzieś dalej. Chwile przedzierali się przez gąszcz. Liscie i gałązki smagaly ich po ubraniach i twarzach. Błoto chlupało pod ich stopami. Pachniało dziwnie... rozkładającymi sie owocami i resztkami roślin.
Nadir osłaniał się kapeluszem przed ostrymi lisćmi. Yang zarobił na twarzy pare małych ranek, które zagoiły się szybko. Nagle usłyszeli wystrzał... potem jakieś krzyki. Ktoś coś głosno mówił gdzies z tyłu, pewnie na plaży. Chcieli już biec dalej, ale... w tym momencie stwierdzili, ze mają wycelowane w pierś włócznie... Kilku pomalowanych na czerwono typków w ubraniach ze słomy i tandetnego włókna nie wyglądało na szczególnie zachwyconych ze spotkania. - Za mnie ruszyidziecie - burknął jeden z wymalowanych. Kiepsko znał język, ale chyba lepiej, niż reszta, ktora zdaje się wiedziała, co ma robić, gdyby trójka nie wykonała polecenia. Trzymali wlócznie pewnie, gotowi do zadania pchnięcia. Gosć z przodu obrocił się. - Ruchszi, ruchszi! - pogonił ich.
Yang Lou:
Rzut na Spostrzegawczość: 1+3, wiec nic nie dostrzegasz, ale a to masz Shretha

*Po prostu kur** pięknie... za dużo ich jak na nas* stwierdził Shreth. *jest jeszcze pięciu łuczników w krzakach...*
Nadir:
Rzut na spostrzegawczość 6+2
Ci z włóczniami to małe piwo, ale z krzaków celowali do nich jeszcze jacyś dowcipnisie z łukami... Jest mała scieżka w prawo, która moglaby dać Nadirowi schronienie... bylby niewidoczny dla tych z łukami. Nim tamci zmienią pozycję, wycelują i wystrzelą, godirianin zdąży ukryć się gdzieś w koronach drzew... ale wtedy będzie musiał zostawić Yanga i Iseris...
Ostatnio zmieniony wtorek, 30 września 2008, 18:35 przez Mr.Zeth, łącznie zmieniany 2 razy.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Zeth, w nagłówkach piszesz Velius, ale potem już Nadir... Oj, zbyt pozną porą tego posta pisałeś
Nadir
Drakon wahał się chwilę. "Jeżeli zostanę, będę mogł pomoc w ucieczce... Jeżeli ucieknę, będę mogł zorganizować jakąś pomoc... " mruczał pod nosem. Kiedy już miał skoczyć w słabo widoczną ścieżkę Chaos w jego głowie znów dał znać. Szaleńcze śmiechy, rozrywane ciała, tańce przy ogniskach, ofiary z ludzi... Wizja rzuciła drakonem na kolana. Złapał się za głowę chcąc odpędzić migające obrazy. Dzikusy z niedowierzaniem spoglądali na więźnia. Ostrożniej obeszli go do okoła zagradzając szansę na ucieczkę. Gdy atak minął spojrzał błędnym wzrokiem w stronę Yanga. Każdy ma swoje demony... mruknał i ruszył powoli w stronę wskazywaną przez "szefa" pomalowanych "towarzyszy podróży".
Poprawiłam... Dość pobieżnie, ale i tak robi to porażające wrażenie X_x Może to skłoni go do większej uwagi XD - dop. WW

Nadir
Drakon wahał się chwilę. "Jeżeli zostanę, będę mogł pomoc w ucieczce... Jeżeli ucieknę, będę mogł zorganizować jakąś pomoc... " mruczał pod nosem. Kiedy już miał skoczyć w słabo widoczną ścieżkę Chaos w jego głowie znów dał znać. Szaleńcze śmiechy, rozrywane ciała, tańce przy ogniskach, ofiary z ludzi... Wizja rzuciła drakonem na kolana. Złapał się za głowę chcąc odpędzić migające obrazy. Dzikusy z niedowierzaniem spoglądali na więźnia. Ostrożniej obeszli go do okoła zagradzając szansę na ucieczkę. Gdy atak minął spojrzał błędnym wzrokiem w stronę Yanga. Każdy ma swoje demony... mruknał i ruszył powoli w stronę wskazywaną przez "szefa" pomalowanych "towarzyszy podróży".
Poprawiłam... Dość pobieżnie, ale i tak robi to porażające wrażenie X_x Może to skłoni go do większej uwagi XD - dop. WW
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Kok
- Posty: 1245
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:22
- Lokalizacja: Legionowo
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
Zaskoczony całą tą sytuacją nawet nie zauważył, jak Yang, Iseris i Nadir gdzieś wyparowali. *No to pięknie! I zostałem sam, no nic, później ich odszukam...* - pomyślał
Mag zaczął się przyglądać nowo przybyłym, lecz nic mu to nie pomogło w odnalezieniu jakiegokolwiek sensu. W końcu kompletnie zdezorientowany wypalił:
-Czemu tak właściwie zawdzięczamy aż taki komitet powitalny każdej ze stron? Szykujecie się na walkę z demonami i liczy się dla was każdy kto może walczyć czy co? - zapytał spoglądając kolejno na każdą z trzech stron.
Zaskoczony całą tą sytuacją nawet nie zauważył, jak Yang, Iseris i Nadir gdzieś wyparowali. *No to pięknie! I zostałem sam, no nic, później ich odszukam...* - pomyślał
Mag zaczął się przyglądać nowo przybyłym, lecz nic mu to nie pomogło w odnalezieniu jakiegokolwiek sensu. W końcu kompletnie zdezorientowany wypalił:
-Czemu tak właściwie zawdzięczamy aż taki komitet powitalny każdej ze stron? Szykujecie się na walkę z demonami i liczy się dla was każdy kto może walczyć czy co? - zapytał spoglądając kolejno na każdą z trzech stron.
I tak nikt tego nie czyta...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Yang Lou i Shreth
Uśmiechnął się pod nosem do drakona, który mówił o demonach.
- Cały dowcip, mój drogi, polega na tym żeby mieć właściwe demony.
Podniósł ręce do góry, żeby pokazać dzikusom że nie ma zamiaru z nimi walczyć. Przynajmniej na razie. Czego jak czego, ale broni mu nie zabiorą, choćby nawet sam chciał im ją oddać.
*No i popatrz, przynajmniej mogłem się do czegoś przydać* zaszydził Shreth, chyba wciąż obrażony za chęć odwiedzin u aniołów. Yang nie uznał za stosowne skomentować. Spojrzał na Iseris, obserwując jej reakcję.
Uśmiechnął się pod nosem do drakona, który mówił o demonach.
- Cały dowcip, mój drogi, polega na tym żeby mieć właściwe demony.
Podniósł ręce do góry, żeby pokazać dzikusom że nie ma zamiaru z nimi walczyć. Przynajmniej na razie. Czego jak czego, ale broni mu nie zabiorą, choćby nawet sam chciał im ją oddać.
*No i popatrz, przynajmniej mogłem się do czegoś przydać* zaszydził Shreth, chyba wciąż obrażony za chęć odwiedzin u aniołów. Yang nie uznał za stosowne skomentować. Spojrzał na Iseris, obserwując jej reakcję.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Nadir i Yang Lou:
Iseris przysunęła się bliżej wojownika. Patrzyła na okrążających ich ludzi z obrzydzeniem. - Te malunki na ich ciałach to zakrzepła krew... - powiedziała. Yang faktycznie czuł zapach przypominający zapach krwi, ale smród błota, kwiatów i guano mieszał się w jednolitą zapachową breję. Cholerna dżungla. Ci ludzie świetnie do niej pasowali.
Szli przez dżungle jakiś czas, aż weszli do wioski... lub raczej obozowiska. Widać było, że szałasy są tymczasowe... było ich piętnaście. Ludzie przygotowujący groty strzał, włócznie, robiący ubrania, lub ścierający coś w małych glinianych naczyniach zaprzestali prac, patrząc na powracajacy patrol.
Pośrodku obozowiska zaś stał pal najeżony kolcami, na których nadziane były jakieś kawałki mięsa. W jego kierunku prowadził schwytanych ludzi kordon wojowników plemiennych.
Iseris zbledła, ale szła dalej. Fragment pala poruszył się. Nadir się skrzywił. - Kanibale - szepnął do Yanga.
Poruszający się fragment pala otworzył oczy. Wyglądał jak groteskowo powykręcany, zakrwawiony trup, który jakimś cudem wrósł w drewno. Patrzył nieludzkimi oczyma na Yanga.
Rzuty na SK: Yang: 0 - 2 nie traci SK Iseris: 8 - 4 traci 40% SK, Nadir 0 - 3 nie traci SK
Iseris pobledła jeszcze bardziej. Chwyciła się ramienia wojownika, by nie upaść.
- Ten ma w sobie moc... - zawył. Jego głos przypominał połączenie starych zawiasów z kwikiem zarzynanej świni. Zamachnął się rękoma. Do trójki, stojących przed istotą dotarł smród rozkładającego się mięsa i świeżej krwi. Pal był oblepiony warstwami sprzed wielu dni, ale widać został też niedawno obmyty świeżą porcją. Yang czuł, ze czarodziejka stojąca koło niego, lub raczej słaniająca się koło niego, długo nie zatrzyma świadomości.
- Powiedz mi, wojowniku, czy wierzysz w wolność i praw do życia na własnej ziemi? - zapytała istota. Mówiła doskonale i płynnie, co stanowiło ostry kontrast względem przywódcy wojowników.
- Jesteśmy wojownikami o to co nasze, o to co chcą nam odebrać... czy dołączysz się do nas? - istota dorzuciła drugie pytanie. Widać pierwsze było pytaniem retorycznym...
rzuty na spostrzegawczość: Iseris 7+1 Nadir 8+10 Yang 5+0
Iseris spojrzala na bok, potem odwrocila glowe do Yanga i szepnela do niego - Czuje tu jakies dziwne wibracje, dziala tu magia, ale nie pochodzi od tego przyroślaka... -
Nadir zaś poczuł drgnienie mocy. Potem dostrzegł, że Iseris szepcze cos do Yanga. Widać też to poczuła. Drgnienie pochodziło z dala... Nadir skupił się.
rzut na spostrzegawczość: Nadir 10+10 (lucky son of a gun!)
Źródło tej mocy bylo daleko... odpowiedź nasunęła sie sama. Podsluch, podgląd albo jedno i drugie na raz... pytanie czyj...
Velius:
- Nieeee, demony dały spokój tej ziemi - odparł głos z czołgu. - Obcnie walczymy z tymi technikomanami, tamtymi plugawcami i jeszcze kanibalistycznym pomiotem, który buntuje las i zwierzęta przeciw nam - powiedział jeden z aniołów. Ludzie za Veliusem powoli dzielili się na grupy... nie każdy chciał isć do tego samego obozu. - Ponieważ dopadliśmy do was wszyscy we trojkę na raz praktycznie, to nie bedziemy się się ciąć o nowych potencjalnych rekrutów - mruknął krasnolud-antypaladyn. - No i już znacie, drodzy państwo, cały scenariusz - powiedział głos z czołgu.
Iseris przysunęła się bliżej wojownika. Patrzyła na okrążających ich ludzi z obrzydzeniem. - Te malunki na ich ciałach to zakrzepła krew... - powiedziała. Yang faktycznie czuł zapach przypominający zapach krwi, ale smród błota, kwiatów i guano mieszał się w jednolitą zapachową breję. Cholerna dżungla. Ci ludzie świetnie do niej pasowali.
Szli przez dżungle jakiś czas, aż weszli do wioski... lub raczej obozowiska. Widać było, że szałasy są tymczasowe... było ich piętnaście. Ludzie przygotowujący groty strzał, włócznie, robiący ubrania, lub ścierający coś w małych glinianych naczyniach zaprzestali prac, patrząc na powracajacy patrol.
Pośrodku obozowiska zaś stał pal najeżony kolcami, na których nadziane były jakieś kawałki mięsa. W jego kierunku prowadził schwytanych ludzi kordon wojowników plemiennych.
Iseris zbledła, ale szła dalej. Fragment pala poruszył się. Nadir się skrzywił. - Kanibale - szepnął do Yanga.
Poruszający się fragment pala otworzył oczy. Wyglądał jak groteskowo powykręcany, zakrwawiony trup, który jakimś cudem wrósł w drewno. Patrzył nieludzkimi oczyma na Yanga.
Rzuty na SK: Yang: 0 - 2 nie traci SK Iseris: 8 - 4 traci 40% SK, Nadir 0 - 3 nie traci SK
Iseris pobledła jeszcze bardziej. Chwyciła się ramienia wojownika, by nie upaść.
- Ten ma w sobie moc... - zawył. Jego głos przypominał połączenie starych zawiasów z kwikiem zarzynanej świni. Zamachnął się rękoma. Do trójki, stojących przed istotą dotarł smród rozkładającego się mięsa i świeżej krwi. Pal był oblepiony warstwami sprzed wielu dni, ale widać został też niedawno obmyty świeżą porcją. Yang czuł, ze czarodziejka stojąca koło niego, lub raczej słaniająca się koło niego, długo nie zatrzyma świadomości.
- Powiedz mi, wojowniku, czy wierzysz w wolność i praw do życia na własnej ziemi? - zapytała istota. Mówiła doskonale i płynnie, co stanowiło ostry kontrast względem przywódcy wojowników.
- Jesteśmy wojownikami o to co nasze, o to co chcą nam odebrać... czy dołączysz się do nas? - istota dorzuciła drugie pytanie. Widać pierwsze było pytaniem retorycznym...
rzuty na spostrzegawczość: Iseris 7+1 Nadir 8+10 Yang 5+0
Iseris spojrzala na bok, potem odwrocila glowe do Yanga i szepnela do niego - Czuje tu jakies dziwne wibracje, dziala tu magia, ale nie pochodzi od tego przyroślaka... -
Nadir zaś poczuł drgnienie mocy. Potem dostrzegł, że Iseris szepcze cos do Yanga. Widać też to poczuła. Drgnienie pochodziło z dala... Nadir skupił się.
rzut na spostrzegawczość: Nadir 10+10 (lucky son of a gun!)
Źródło tej mocy bylo daleko... odpowiedź nasunęła sie sama. Podsluch, podgląd albo jedno i drugie na raz... pytanie czyj...
Velius:
- Nieeee, demony dały spokój tej ziemi - odparł głos z czołgu. - Obcnie walczymy z tymi technikomanami, tamtymi plugawcami i jeszcze kanibalistycznym pomiotem, który buntuje las i zwierzęta przeciw nam - powiedział jeden z aniołów. Ludzie za Veliusem powoli dzielili się na grupy... nie każdy chciał isć do tego samego obozu. - Ponieważ dopadliśmy do was wszyscy we trojkę na raz praktycznie, to nie bedziemy się się ciąć o nowych potencjalnych rekrutów - mruknął krasnolud-antypaladyn. - No i już znacie, drodzy państwo, cały scenariusz - powiedział głos z czołgu.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Kok
- Posty: 1245
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:22
- Lokalizacja: Legionowo
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
-No taaak, ale tak właściwie... to czemu ze sobą walczycie? - podrapał się po głowie Velius odpowiadając - Jakieś ideologiczne przesłanki czy po prostu się nie lubicie i chcecie wyrżnąć pozostałych?
Krasnolud uderzył się dłonią w czoło. Czarodziejka koło nieco chichotała. Anioły westchnęły, a czołgu dobiegł śmiech. - "Sie po prostu nie lubimy" to jeden powód - mruknął czołgista. - My byliśmy tu pierwsi i jakoś nam się nie podoba, ze ekipy ekspedycyjne muszą ścierać się jeszcze z fanatykami w zbrojach. Fanatycy bez zbrój już są wystarczająco dużym wrzodem na dupie -
- Wierzymy w Luvionę, a ci tam w bezduszne maszyny. Te czarne pomioty z kolei wierzą w diabli wiedzą co - stwierdził jeden z aniołów. - Wierzą w maszyny, patrzcie państwo, jaki mądry... my na maszynach polegamy ptaszku - mruknął czołgista. - A my czcimy kilka bóstw i są też kaplice Saphiry w zamtuzach... - mruknął krasnolud. - jak widzisz nasze racje byłyby niemożliwe do pogodzenia... - mruknął anioł. - Nie podam reszty, bo ci tu wykorzystaliby je przeciw nam - mruknął anioł.
- Rozumiem... - mruknął mag po czym dodał: - niech więc wszyscy dostaną jeszcze chwilę do namysłu i każdy dołączy tam, gdzie mu bardziej pasuje...
Sam wszedł w tłum dzielących się na grupki ludzi i po krótkim wahaniu zadecydował, że pójdzie razem z tymi, co pójdą za aniołami.
Wkrótce wszyscy podzielili się i rozeszli. Czołg znów pojechał przez dżunglę, czarna ekipa ruszyła plażą w stronę przeciwną niż anioły. Anioły zaś ruszyły na przełaj przez dżunglę w stronę kilku strzelistych wież wystających ponad las. - Jesteś magiem Thirel prawda? - zagadnęła Veliusa anielica.
- Tak raczej nietrudno zauważyć - odpowiedział Velius - jest dość charakterystyczny - powiedział klepiąc się po pancerzu - i dosyć... ciężki... ale najważniejsze, że spełnia swoje zadanie - mag uśmiechnął się
Anielica pokiwała głową z uśmiechem. - Maria i Edgar będą się cieszyć, ze będzie tam jeszcze jeden wyznawca Thirel - powiedziała. - To co prawda kapłani, ale służycie jednemu bóstwu - stwierdziła.
-Osoby posługujące się magią i służące temu samemu bóstwu zawsze znajdą wspólny język - rzekł po czym spytał - co to właściwie za kraina i czemu tak wielu stronom zależy na niej?
- Wielu? W sumie trzem. My tu siedzimy... nie, wiesz... porozmawiamy w murach miasta.. albo lepiej, porozmawiasz z którymś z kapłanów - oni ci dobrze wyjaśnią... w puszczy są.. podsłuchy - mruknęła niechętnie anielica.
- Rozumiem - pokiwał głową
-No taaak, ale tak właściwie... to czemu ze sobą walczycie? - podrapał się po głowie Velius odpowiadając - Jakieś ideologiczne przesłanki czy po prostu się nie lubicie i chcecie wyrżnąć pozostałych?
Krasnolud uderzył się dłonią w czoło. Czarodziejka koło nieco chichotała. Anioły westchnęły, a czołgu dobiegł śmiech. - "Sie po prostu nie lubimy" to jeden powód - mruknął czołgista. - My byliśmy tu pierwsi i jakoś nam się nie podoba, ze ekipy ekspedycyjne muszą ścierać się jeszcze z fanatykami w zbrojach. Fanatycy bez zbrój już są wystarczająco dużym wrzodem na dupie -
- Wierzymy w Luvionę, a ci tam w bezduszne maszyny. Te czarne pomioty z kolei wierzą w diabli wiedzą co - stwierdził jeden z aniołów. - Wierzą w maszyny, patrzcie państwo, jaki mądry... my na maszynach polegamy ptaszku - mruknął czołgista. - A my czcimy kilka bóstw i są też kaplice Saphiry w zamtuzach... - mruknął krasnolud. - jak widzisz nasze racje byłyby niemożliwe do pogodzenia... - mruknął anioł. - Nie podam reszty, bo ci tu wykorzystaliby je przeciw nam - mruknął anioł.
- Rozumiem... - mruknął mag po czym dodał: - niech więc wszyscy dostaną jeszcze chwilę do namysłu i każdy dołączy tam, gdzie mu bardziej pasuje...
Sam wszedł w tłum dzielących się na grupki ludzi i po krótkim wahaniu zadecydował, że pójdzie razem z tymi, co pójdą za aniołami.
Wkrótce wszyscy podzielili się i rozeszli. Czołg znów pojechał przez dżunglę, czarna ekipa ruszyła plażą w stronę przeciwną niż anioły. Anioły zaś ruszyły na przełaj przez dżunglę w stronę kilku strzelistych wież wystających ponad las. - Jesteś magiem Thirel prawda? - zagadnęła Veliusa anielica.
- Tak raczej nietrudno zauważyć - odpowiedział Velius - jest dość charakterystyczny - powiedział klepiąc się po pancerzu - i dosyć... ciężki... ale najważniejsze, że spełnia swoje zadanie - mag uśmiechnął się
Anielica pokiwała głową z uśmiechem. - Maria i Edgar będą się cieszyć, ze będzie tam jeszcze jeden wyznawca Thirel - powiedziała. - To co prawda kapłani, ale służycie jednemu bóstwu - stwierdziła.
-Osoby posługujące się magią i służące temu samemu bóstwu zawsze znajdą wspólny język - rzekł po czym spytał - co to właściwie za kraina i czemu tak wielu stronom zależy na niej?
- Wielu? W sumie trzem. My tu siedzimy... nie, wiesz... porozmawiamy w murach miasta.. albo lepiej, porozmawiasz z którymś z kapłanów - oni ci dobrze wyjaśnią... w puszczy są.. podsłuchy - mruknęła niechętnie anielica.
- Rozumiem - pokiwał głową
I tak nikt tego nie czyta...

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Nadir
Drakon uśmiechnał się. Wiedział. Zawsze to jakiś argument przetargowy w razie czego. Spojrzał na Yanga. Był ciekaw jego odpowiedzi. Chciałby przekazać mu swoją wiedzę... Głowa ciut zaszumiała. Odwrócił wzrok. "Nie teraz, nie teraz...." zaczął mantrować... Drzewo wyglądało obrzydliwie. Zapach był paskudny. Wszystko to sprawiało, że drakon źle się czuł... A właściwie obawiał się, że znów nastapi jakas dziwna sytuacja której nie będzie umiał opanować. Zdażało mu się to ostatnio częściej i intesywniej... "Muszę to zanotować, jak tylko będzie okazja.."
Drakon uśmiechnał się. Wiedział. Zawsze to jakiś argument przetargowy w razie czego. Spojrzał na Yanga. Był ciekaw jego odpowiedzi. Chciałby przekazać mu swoją wiedzę... Głowa ciut zaszumiała. Odwrócił wzrok. "Nie teraz, nie teraz...." zaczął mantrować... Drzewo wyglądało obrzydliwie. Zapach był paskudny. Wszystko to sprawiało, że drakon źle się czuł... A właściwie obawiał się, że znów nastapi jakas dziwna sytuacja której nie będzie umiał opanować. Zdażało mu się to ostatnio częściej i intesywniej... "Muszę to zanotować, jak tylko będzie okazja.."
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Yang Lou i Shreth
Spojrzał na drzewo-luda. Przytulił do siebie czarodziejkę, pozwalając jej schować twarz, przytuloną do siebie. Może to jej ułatwi zachowanie przytomności. Widział, że drakon chce mu coś pokazać, a może powiedzieć.
Ale Yang miał dość, tak cholernie dość tajemnic, dziwnych spostrzeżeń i milionów innych takich głupot. Po prostu dość.
- To wasza ziemia, tak? Więc walczcie o nią sami. Mam swoją ziemię, której muszę bronić i o którą muszę walczyć. Nie chcę wam pomagać, ale nie będę wam też przeszkadzał. Puśćcie mnie wolno i dajcie mi spokój. Nie wzniosę miecza przeciw wam, ale nie wzniosę go też za waszą sprawę. Jeśli ktoś nie umie obronić swojej ziemi, zasługuje na to by ją stracić. To jest to czego mnie nauczono. I dano mi miecz, bym umiał obronić swoją. Tak jak bronił jej mój ojciec i jego ojciec, i ojciec jego ojca!
Spojrzał na drzewo-luda. Przytulił do siebie czarodziejkę, pozwalając jej schować twarz, przytuloną do siebie. Może to jej ułatwi zachowanie przytomności. Widział, że drakon chce mu coś pokazać, a może powiedzieć.
Ale Yang miał dość, tak cholernie dość tajemnic, dziwnych spostrzeżeń i milionów innych takich głupot. Po prostu dość.
- To wasza ziemia, tak? Więc walczcie o nią sami. Mam swoją ziemię, której muszę bronić i o którą muszę walczyć. Nie chcę wam pomagać, ale nie będę wam też przeszkadzał. Puśćcie mnie wolno i dajcie mi spokój. Nie wzniosę miecza przeciw wam, ale nie wzniosę go też za waszą sprawę. Jeśli ktoś nie umie obronić swojej ziemi, zasługuje na to by ją stracić. To jest to czego mnie nauczono. I dano mi miecz, bym umiał obronić swoją. Tak jak bronił jej mój ojciec i jego ojciec, i ojciec jego ojca!
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
Miasto było potężne. Mur sięgał zdrowo ponad trzydziestu metrów i był gładki jak lustro. Biała barwa sprawiała, że z odległości Virteth wyglądało jak olbrzymi diament. Wznoszące się pośrodku trzy wieże połączone licznymi mostkami też robiły wrażenie. Co trzydzieści metrów mur miał zgrubienie. To były baszty... Gdyby Velius i jego kompani bronili TAKIEGO miasta przed powodzią demonów to byłaby zupełnie inna rozmowa...
Miasto nie było specjalnie zatłoczone, z resztą zapadał już wieczór. Tawerny napełniały się muzyką bardów, na stoły trafiały potrawy, wino lało się do kielichów... ale nikt nie łaził po mieście pijany.
Aniołowie dostarczyli Veliusa do małej kaplicy Thirel. Małej - jak na kaplicę, ale dla trzech osób była wielka. Miała wszystkie potrzebne elementy. Suszarnie ziół, wewnętrzny ogródek z tradycyjnym posagiem Thirel pośrodku. Na prawym skrzydle modlitewnik, na lewym bibliotekę, fontannę od frontu i kwatery dla dziesięciu mieszkańców na tyle. Ewentualne miejsce do nauczania potencjalnych wiernych stało, jak zwykle o tej porze, puste. Z resztą kapłani Thirel rozpowszechniali wiarę głównie czynami, aktami altruizmu i mocami leczącymi...
Kapłan i kapłanka Thirel okazali się wręcz stereotypowymi przykładami Thirelitów. Kobieta miała blond włosy z miedzianymi pasmami, upięte w kilka pętli z tyłu głowy. Jej brązowe oczy śmiały się, a twarz wyrażała łagodność. Mężczyzna był drobnym elfem o zielonych oczach i płowych włosach, opadających na plecy. Był poważny, ale nie wyglądał na surowego.
Velius zjadł tu małą kolację. Coś lekkiego. Potem oddelegowano go do wysprzątanego pokoju. Dostał dwie togi na zmianę, ręczniki, bieliznę i wszystko czego potrzebował do zamieszkania.. włącznie z małym mosiężnym kluczykiem do drzwi.
Miasto sprawiało wrażenie takiego sielankowego... aż za bardzo. Ocaleli dostali jakieś kwatery w różnych częściach miasta, Veliusowi nie powiedziano gdzie...
Po oglądzie pokoju i całej świątyni miał wreszcie okazję porozmawiać ze swoimi gospodarzami.
- jesteś Magiem Thirel wiec raczej nie będziesz nam pomagał w pracy - zaczęła Maria. - Ale widzisz.. czasem patrole wysyłane w różnych celach w teren potrzebują kogoś od nas.. znasz się co nieco na magii leczącej? - zapytała. - Maria - bąknął Edgar. - O sprawach formalnych pogadamy z Veliusem jutro, jak się porządnie wyśpi - mruknął. - Dziś może jednak my poodpowiadamy na jego pytania? - zapytał. Maria lekko się zarumieniła. - Racja... - bąknęła.
- Dobra, lecimy od podstaw - mruknął Edgar, rozsiadając się wygodniej. - Albo nie, masz jakieś pytania, na które mógłbym opowiedzieć, nim rzucę innymi informacjami? - zapytał.
Yang Lou i Nadir:
- Teraz wiec TY jesteś na naszej ziemi i... - zaczęła istota wyrastająca z pala. Przerwał jej ryk. Ni to ludki, ni to bestii. - To brzmiało jak... - zaczęła Iseris. -...behemot...- skończył Nadir patrząc w las. Behemoty, jak dobrze wiedział, preferują góry i jaskinie, gdzie konkurują często o miejsce ze smokami... Kolene wycie. Ziemia się zatrzęsła. Ponad korony tropikalnych wyleciały kawałki jakiegoś człowieka i wylądowały z głośnym chlupnięciem gdzieś za namiotami. Yang czuł jak Iseris drży pod jego rękoma. Zapadła martwa cisza. Krzaki szeleściły coraz głośniej. Wreszcie Yang poczuł wibracje ziemi pod nogami. Jakby tupanie...
Koszmarny rycerz wylazł z krzaków. Wokół niego zaroiło się od tych dziwnych rycerzy, z miasta Horh. "Rycerz Znaku Behemota" pomyślał Nadir, widząc herb na napierśniku.
- Trafny wybór, wojowniku, niech giną sami... - burknął, dając rozkaz do ataku. Z lasu posypały się strzały, a dziwni rycerze nie oglądając się na rany ruszyli do walki. Istota z pala zaczęła wyć i rozsadziła pal. teraz widzieli ją w całej krasie. Połączenie modliszki i zakrwawionego szkieletu. - Od razu inna rozmowa! - ryknął rycerz, ruszając w kierunku istoty. Tamta też nie stala w miejscu i zaczęła kroczyć w stronę rycerza...
narysuję ich lepiej innym razem...
Yang, Nadir i Iseris zostali szybko zgarnięci z pola walki przez kilku z tych dziwnych rycerzy. Z tylu jeden z nich wykonał dość skomplikowany ruch ręką. Jego dłoń zalśniła błękitną barwą. Oświetlił najpierw Nadira. Najwyraźniej nic nie znalazł, bo prześwietlił od razu Yanga. Nie znalazł nic. Potem prześwietlił Iseris. Drgnął. Yang w blasku bijącym od jego ręki widział mniej więcej w głowie kobiety dużą czerwoną plamę. Rycerz skrzyżował jej ręce na wysokości jej piersi i przyłożył dłoń do jej czoła. Iseris zadrżała i odetchnęła cicho. Rycerz kiwnął głową i wskazał im kierunek. W krzakach stal wóz zaprzężony w... demony. Dwa rogate demony miały chomąta i paskudne mordy świadczące o niezadowoleniu z roli. Na wozie siedziała znana z plaży czarodziejka. - Zapraszam - wskazała wóz. - Możecie oczywiście iść sobie na piechotę gdzie chcecie, ale wtedy już wam nie pomożemy i traficie na rożen tubylców - uśmiechnęła się czarująco.
Miasto było potężne. Mur sięgał zdrowo ponad trzydziestu metrów i był gładki jak lustro. Biała barwa sprawiała, że z odległości Virteth wyglądało jak olbrzymi diament. Wznoszące się pośrodku trzy wieże połączone licznymi mostkami też robiły wrażenie. Co trzydzieści metrów mur miał zgrubienie. To były baszty... Gdyby Velius i jego kompani bronili TAKIEGO miasta przed powodzią demonów to byłaby zupełnie inna rozmowa...
Miasto nie było specjalnie zatłoczone, z resztą zapadał już wieczór. Tawerny napełniały się muzyką bardów, na stoły trafiały potrawy, wino lało się do kielichów... ale nikt nie łaził po mieście pijany.
Aniołowie dostarczyli Veliusa do małej kaplicy Thirel. Małej - jak na kaplicę, ale dla trzech osób była wielka. Miała wszystkie potrzebne elementy. Suszarnie ziół, wewnętrzny ogródek z tradycyjnym posagiem Thirel pośrodku. Na prawym skrzydle modlitewnik, na lewym bibliotekę, fontannę od frontu i kwatery dla dziesięciu mieszkańców na tyle. Ewentualne miejsce do nauczania potencjalnych wiernych stało, jak zwykle o tej porze, puste. Z resztą kapłani Thirel rozpowszechniali wiarę głównie czynami, aktami altruizmu i mocami leczącymi...
Kapłan i kapłanka Thirel okazali się wręcz stereotypowymi przykładami Thirelitów. Kobieta miała blond włosy z miedzianymi pasmami, upięte w kilka pętli z tyłu głowy. Jej brązowe oczy śmiały się, a twarz wyrażała łagodność. Mężczyzna był drobnym elfem o zielonych oczach i płowych włosach, opadających na plecy. Był poważny, ale nie wyglądał na surowego.
Velius zjadł tu małą kolację. Coś lekkiego. Potem oddelegowano go do wysprzątanego pokoju. Dostał dwie togi na zmianę, ręczniki, bieliznę i wszystko czego potrzebował do zamieszkania.. włącznie z małym mosiężnym kluczykiem do drzwi.
Miasto sprawiało wrażenie takiego sielankowego... aż za bardzo. Ocaleli dostali jakieś kwatery w różnych częściach miasta, Veliusowi nie powiedziano gdzie...
Po oglądzie pokoju i całej świątyni miał wreszcie okazję porozmawiać ze swoimi gospodarzami.
- jesteś Magiem Thirel wiec raczej nie będziesz nam pomagał w pracy - zaczęła Maria. - Ale widzisz.. czasem patrole wysyłane w różnych celach w teren potrzebują kogoś od nas.. znasz się co nieco na magii leczącej? - zapytała. - Maria - bąknął Edgar. - O sprawach formalnych pogadamy z Veliusem jutro, jak się porządnie wyśpi - mruknął. - Dziś może jednak my poodpowiadamy na jego pytania? - zapytał. Maria lekko się zarumieniła. - Racja... - bąknęła.
- Dobra, lecimy od podstaw - mruknął Edgar, rozsiadając się wygodniej. - Albo nie, masz jakieś pytania, na które mógłbym opowiedzieć, nim rzucę innymi informacjami? - zapytał.
Yang Lou i Nadir:
- Teraz wiec TY jesteś na naszej ziemi i... - zaczęła istota wyrastająca z pala. Przerwał jej ryk. Ni to ludki, ni to bestii. - To brzmiało jak... - zaczęła Iseris. -...behemot...- skończył Nadir patrząc w las. Behemoty, jak dobrze wiedział, preferują góry i jaskinie, gdzie konkurują często o miejsce ze smokami... Kolene wycie. Ziemia się zatrzęsła. Ponad korony tropikalnych wyleciały kawałki jakiegoś człowieka i wylądowały z głośnym chlupnięciem gdzieś za namiotami. Yang czuł jak Iseris drży pod jego rękoma. Zapadła martwa cisza. Krzaki szeleściły coraz głośniej. Wreszcie Yang poczuł wibracje ziemi pod nogami. Jakby tupanie...
Koszmarny rycerz wylazł z krzaków. Wokół niego zaroiło się od tych dziwnych rycerzy, z miasta Horh. "Rycerz Znaku Behemota" pomyślał Nadir, widząc herb na napierśniku.
- Trafny wybór, wojowniku, niech giną sami... - burknął, dając rozkaz do ataku. Z lasu posypały się strzały, a dziwni rycerze nie oglądając się na rany ruszyli do walki. Istota z pala zaczęła wyć i rozsadziła pal. teraz widzieli ją w całej krasie. Połączenie modliszki i zakrwawionego szkieletu. - Od razu inna rozmowa! - ryknął rycerz, ruszając w kierunku istoty. Tamta też nie stala w miejscu i zaczęła kroczyć w stronę rycerza...
narysuję ich lepiej innym razem...
Yang, Nadir i Iseris zostali szybko zgarnięci z pola walki przez kilku z tych dziwnych rycerzy. Z tylu jeden z nich wykonał dość skomplikowany ruch ręką. Jego dłoń zalśniła błękitną barwą. Oświetlił najpierw Nadira. Najwyraźniej nic nie znalazł, bo prześwietlił od razu Yanga. Nie znalazł nic. Potem prześwietlił Iseris. Drgnął. Yang w blasku bijącym od jego ręki widział mniej więcej w głowie kobiety dużą czerwoną plamę. Rycerz skrzyżował jej ręce na wysokości jej piersi i przyłożył dłoń do jej czoła. Iseris zadrżała i odetchnęła cicho. Rycerz kiwnął głową i wskazał im kierunek. W krzakach stal wóz zaprzężony w... demony. Dwa rogate demony miały chomąta i paskudne mordy świadczące o niezadowoleniu z roli. Na wozie siedziała znana z plaży czarodziejka. - Zapraszam - wskazała wóz. - Możecie oczywiście iść sobie na piechotę gdzie chcecie, ale wtedy już wam nie pomożemy i traficie na rożen tubylców - uśmiechnęła się czarująco.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Nadir
Drakon zaskoczony przyglądał się toczącej się nieopodal walce. Nie miał zamiaru się przyłączyć, podobnie jak Yang. Zwrócił się do towarzysza To jakaś chora sytuacja i poronione miejsce... Twoja czarodziejka tez to wyczuła. Ktoś nasłuchuje albo i podgląda magicznie to miejsce. Może to ci tutaj.. Ale nie sądze, źródło mocy jest zbyt daleko, by mogli tak nagle się tu zjawić... Chybą że posiadają umiejętności teleportacji, lub czegoś podobnego.. Nie wiem czy powinniśmy z nimi stąd odchodzić. To tak jakby stanąć po ich stronie... Idziemy samotnie dalej?
Drakon zaskoczony przyglądał się toczącej się nieopodal walce. Nie miał zamiaru się przyłączyć, podobnie jak Yang. Zwrócił się do towarzysza To jakaś chora sytuacja i poronione miejsce... Twoja czarodziejka tez to wyczuła. Ktoś nasłuchuje albo i podgląda magicznie to miejsce. Może to ci tutaj.. Ale nie sądze, źródło mocy jest zbyt daleko, by mogli tak nagle się tu zjawić... Chybą że posiadają umiejętności teleportacji, lub czegoś podobnego.. Nie wiem czy powinniśmy z nimi stąd odchodzić. To tak jakby stanąć po ich stronie... Idziemy samotnie dalej?
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Kok
- Posty: 1245
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:22
- Lokalizacja: Legionowo
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
Mag rozsiadł się wygodnie. Długa droga wyczerpała go, lecz miał ochotę posłuchać i lepiej zorientować się w panującej sytuacji zanim położy się spać.
-Myślę, że większość moich pytań pokrywa się z tym co, co zamierzaliście mi opowiedzieć... - powiedział po czym ciągnął dalej: A więc... Co w tym miejscu jest takiego ważnego czy niezwykłego, że jest warte walki o nie? Kim są pozostałe frakcje? A tak bardziej przyziemnie: Ile trwa już ten konflikt i jak wygląda sytuacja na obecną chwilę? To na razie tyle... -zakończył w końcu swój ciąg pytań spokojnie wysłuchując odpowiedzi.
Mag rozsiadł się wygodnie. Długa droga wyczerpała go, lecz miał ochotę posłuchać i lepiej zorientować się w panującej sytuacji zanim położy się spać.
-Myślę, że większość moich pytań pokrywa się z tym co, co zamierzaliście mi opowiedzieć... - powiedział po czym ciągnął dalej: A więc... Co w tym miejscu jest takiego ważnego czy niezwykłego, że jest warte walki o nie? Kim są pozostałe frakcje? A tak bardziej przyziemnie: Ile trwa już ten konflikt i jak wygląda sytuacja na obecną chwilę? To na razie tyle... -zakończył w końcu swój ciąg pytań spokojnie wysłuchując odpowiedzi.
I tak nikt tego nie czyta...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Yang Lou i Shreth
Patrzył na dziejącą się dookoła walkę.
*Wziąłbyś się przyłączył do zabawy, co?* rzucił Shreth, Yang jednak nie uznał za stosowne odpowiadać, przynajmniej nie na głos. Pomyślał jedynie kilka niepochlebnych słów.
- Dobra - westchnął, odwracając się do rydwanu i nawet nie patrząc na to, co dzieje się za nim. - Pojadę z wami. Nadir - tu odwrócił się do drakona - średnio uśmiecha mi się samodzielne poruszanie się po tej okolicy. Niezbyt ją znam, a jak widać, jest tu jedno czy drugie zagrożenie. Z nimi będziemy... Bezpieczniejsi - mówił bez przekonania, nie chciał jednak znów rozdzielać się z towarzyszem. - Pójdź z nami, proszę. Jeśli nasi starzy towarzysze będą próbowali nas szukać, będzie im łatwiej gdy będziemy wszyscy razem, prawda? - uśmiech rozjaśnił nieco jego żółtoskórą twarz, jednak czarne, głębokie oczy pozostały smutne. Był zmęczony...
Patrzył na dziejącą się dookoła walkę.
*Wziąłbyś się przyłączył do zabawy, co?* rzucił Shreth, Yang jednak nie uznał za stosowne odpowiadać, przynajmniej nie na głos. Pomyślał jedynie kilka niepochlebnych słów.
- Dobra - westchnął, odwracając się do rydwanu i nawet nie patrząc na to, co dzieje się za nim. - Pojadę z wami. Nadir - tu odwrócił się do drakona - średnio uśmiecha mi się samodzielne poruszanie się po tej okolicy. Niezbyt ją znam, a jak widać, jest tu jedno czy drugie zagrożenie. Z nimi będziemy... Bezpieczniejsi - mówił bez przekonania, nie chciał jednak znów rozdzielać się z towarzyszem. - Pójdź z nami, proszę. Jeśli nasi starzy towarzysze będą próbowali nas szukać, będzie im łatwiej gdy będziemy wszyscy razem, prawda? - uśmiech rozjaśnił nieco jego żółtoskórą twarz, jednak czarne, głębokie oczy pozostały smutne. Był zmęczony...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Kok
- Posty: 1438
- Rejestracja: wtorek, 20 grudnia 2005, 11:05
- Numer GG: 3327785
- Lokalizacja: 3city
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Nadir
Drakon patrzył chwilę na Yanga i na czarodziejkę. Niepewnie spojrzał na rydwan zaprzęgnięty w demony. Niech to szlag... Ma rację. Już raz zniknąłem... mruknął i wykrzywił się do wspomnień z czasów kiedy Chaos opętał jego głowę, a potem gdzieś zniknął i obudził się w jeszcze dziwniejszym miejscu... Schiza, notatki, zmiana trybu zycia i filozofi... Tak wiele w tak niedługim czasie. Dobra, jedziemy razem. Tak będzie lepiej. odpowiedział i uśmiechnał się, choć bez przekonania.
Drakon patrzył chwilę na Yanga i na czarodziejkę. Niepewnie spojrzał na rydwan zaprzęgnięty w demony. Niech to szlag... Ma rację. Już raz zniknąłem... mruknął i wykrzywił się do wspomnień z czasów kiedy Chaos opętał jego głowę, a potem gdzieś zniknął i obudził się w jeszcze dziwniejszym miejscu... Schiza, notatki, zmiana trybu zycia i filozofi... Tak wiele w tak niedługim czasie. Dobra, jedziemy razem. Tak będzie lepiej. odpowiedział i uśmiechnał się, choć bez przekonania.
Czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i bawię się kamykami. Ale pewnego dnia nauczę się po nim żeglować.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.
Don't take your organs to heaven... heaven knows we need them here.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
Maria otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale je zamknęła. Spojrzała znacząco na kapłana. Edgar chrząknął. - Nie będziemy gadać o suchym pysku - przypomniał sobie nagle i wstał. Maria wyglądała na usatysfakcjonowaną. - Do niedawna to miejsce nie miało dla nas absolutnie żadnej wartości. Miejscowi oddają cześć jakimś demonom, nie wiem czemu do końca. Minerały nam nie są potrzebne, a kolonizacja to nie nasza działka... ale teraz to jest jedyne bezpieczne od armii arcydemonów miejsce. Żadna ze stron nie może sobie pozwolić na odejście... - mówiła kobieta. Edgar przyszedł z winem. Rozlał do metalowych kielichów. Maria ciągnęła wypowiedź. - Nie potrafimy ich nawrócić, ani pokazać innego życia, bo oni nas nie akceptują właśnie przez wzgląd na wiarę i sposób bycia. Co z Czarnych miast, bo wątpię, że dalej gniotą się w jednym przy takiej rozpuście, to po prostu gnidy. Osobiście bałabym się, wiedząc, ze gdzieś w pobliżu w mieście mieszkają tacy... - skrzywiła się i ujęła kielich. - Cóż, toaścik się przyda - powiedział Edgar. - Za powiększenie grona wyznawców Thirel - zaproponował . - Niech będzie - Maria stuknęła się z nim kielichem, a Velius stuknął się z nimi. Wino było dobre. Długo leżakowało...
- Na czym to ja? A, już o Czarnych miastach było, teraz ten cały Mehizeck. To technologowie. Uważają, że bogowie nie maja nad nimi władzy, bo oni nigdy o nic ich nie prosili, polegają na dziełach własnych rąk... pożałowania godna krótkowzroczność... - westchnęła. Głos przejął Edgar. - Trudno to nazwać konfliktem... to regularna zadyma. Do starć dochodzi w różnych miejscach po lichymi pretekstami. Na tablicy wartości ludzkie życie stoi bardzo nisko, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi... - westchnął kapłan. - Jutro oprowadzimy cię po mieście i po miejscach, w których możemy mieć jakiś interes... jak to określa paladynat - upił wina. - Teraz garść informacji o mieście. Rządzi tu Trybunał. Rada trzech. Vixten zajmuje się sprawami publicznymi. Baashtor to głowa paladynatu, a Nive'She czuwa nad prawidłowością wszystkich działań wewnątrz miasta. Obserwuje ulice miasta w dzień i w nocy – wymienił. – Po ulicach możesz chodzić o każdej porze dnia czy nocy, ale po zachodzie musisz zachowywać się cicho aż do godziny po wschodzie. Oznajmiają to dzwony na wieżach dla wygody mieszkańców.. z grubsza to tyle.. jak coś wymyślisz to zapytasz jutro przy śniadaniu. Wstajemy wraz z dzwonami, po wymyciu się spotykamy się tutaj, by razem zjeść– zakończył.
Velius dopił wino... czuł jak zmęczenie połączone z alkoholem i nudną, acz potrzebną wypowiedzią Edgara powoli go przemagają. Mag z pomocą kapłana dowlókł się do pokoju i zasnął snem sprawiedliwego...
Zbudziły go dzwony godzinę po wschodzie. Wydzwaniały jakąś ładna melodię...
Nadir i Yang Lou:
Wóz ruszył, gdy tylko wszyscy się nań zapakowali. Czarodziejka pogoniła demony.
- Na imię mi Tirsha. Jestem jedna z czarodziejek Czerwieni... przez najbliższy czas będziecie mieszkać w Horh w dzielnicy przybyszów... w sumie nim tam dotrzemy... - słowa czarodziejki zagłuszył jazgot, zakończony chrupnięciem. Walka w obozowisku dobiegła końca. – I się ku**a nie podnoś – warknął rycerz traktując z kopa pozostałości tej istoty z pala. Rozdeptał czaszkę porządnym tupnięciem i skinął głową.
Dziwni rycerze wychodząc z buszu od razu ustawiali się w szyku. Ten wielki rycerz trzymał się z tyłu. Po jakimś czasie kolumna rycerzy skręciła w gąszcz, a rycerz dosiadł się do „nowych’.
- No... wygląda na to, że kolejna grupka spacyfikowana... Dzikusy... – mruknął rycerz. – Jestem Jergan – Rycerz Behemota – przedstawił się. – Siedzę w Horh od stu czternastu lat.... – zdjął hełm, a oczom pasażerów ukazała się twarz o zniszczonej, szarej cerze i parze zielonych, aż zanadto żywych oczu. – Bezduszny? – bąknęła Iseris. – Ano – rycerz wzruszył ramionami. – Znam to miasto jak własną kieszeń – wrócił do poprzedniego tematu. – Poopowiadać wam? – zarechotał.
Maria otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale je zamknęła. Spojrzała znacząco na kapłana. Edgar chrząknął. - Nie będziemy gadać o suchym pysku - przypomniał sobie nagle i wstał. Maria wyglądała na usatysfakcjonowaną. - Do niedawna to miejsce nie miało dla nas absolutnie żadnej wartości. Miejscowi oddają cześć jakimś demonom, nie wiem czemu do końca. Minerały nam nie są potrzebne, a kolonizacja to nie nasza działka... ale teraz to jest jedyne bezpieczne od armii arcydemonów miejsce. Żadna ze stron nie może sobie pozwolić na odejście... - mówiła kobieta. Edgar przyszedł z winem. Rozlał do metalowych kielichów. Maria ciągnęła wypowiedź. - Nie potrafimy ich nawrócić, ani pokazać innego życia, bo oni nas nie akceptują właśnie przez wzgląd na wiarę i sposób bycia. Co z Czarnych miast, bo wątpię, że dalej gniotą się w jednym przy takiej rozpuście, to po prostu gnidy. Osobiście bałabym się, wiedząc, ze gdzieś w pobliżu w mieście mieszkają tacy... - skrzywiła się i ujęła kielich. - Cóż, toaścik się przyda - powiedział Edgar. - Za powiększenie grona wyznawców Thirel - zaproponował . - Niech będzie - Maria stuknęła się z nim kielichem, a Velius stuknął się z nimi. Wino było dobre. Długo leżakowało...
- Na czym to ja? A, już o Czarnych miastach było, teraz ten cały Mehizeck. To technologowie. Uważają, że bogowie nie maja nad nimi władzy, bo oni nigdy o nic ich nie prosili, polegają na dziełach własnych rąk... pożałowania godna krótkowzroczność... - westchnęła. Głos przejął Edgar. - Trudno to nazwać konfliktem... to regularna zadyma. Do starć dochodzi w różnych miejscach po lichymi pretekstami. Na tablicy wartości ludzkie życie stoi bardzo nisko, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi... - westchnął kapłan. - Jutro oprowadzimy cię po mieście i po miejscach, w których możemy mieć jakiś interes... jak to określa paladynat - upił wina. - Teraz garść informacji o mieście. Rządzi tu Trybunał. Rada trzech. Vixten zajmuje się sprawami publicznymi. Baashtor to głowa paladynatu, a Nive'She czuwa nad prawidłowością wszystkich działań wewnątrz miasta. Obserwuje ulice miasta w dzień i w nocy – wymienił. – Po ulicach możesz chodzić o każdej porze dnia czy nocy, ale po zachodzie musisz zachowywać się cicho aż do godziny po wschodzie. Oznajmiają to dzwony na wieżach dla wygody mieszkańców.. z grubsza to tyle.. jak coś wymyślisz to zapytasz jutro przy śniadaniu. Wstajemy wraz z dzwonami, po wymyciu się spotykamy się tutaj, by razem zjeść– zakończył.
Velius dopił wino... czuł jak zmęczenie połączone z alkoholem i nudną, acz potrzebną wypowiedzią Edgara powoli go przemagają. Mag z pomocą kapłana dowlókł się do pokoju i zasnął snem sprawiedliwego...
Zbudziły go dzwony godzinę po wschodzie. Wydzwaniały jakąś ładna melodię...
Nadir i Yang Lou:
Wóz ruszył, gdy tylko wszyscy się nań zapakowali. Czarodziejka pogoniła demony.
- Na imię mi Tirsha. Jestem jedna z czarodziejek Czerwieni... przez najbliższy czas będziecie mieszkać w Horh w dzielnicy przybyszów... w sumie nim tam dotrzemy... - słowa czarodziejki zagłuszył jazgot, zakończony chrupnięciem. Walka w obozowisku dobiegła końca. – I się ku**a nie podnoś – warknął rycerz traktując z kopa pozostałości tej istoty z pala. Rozdeptał czaszkę porządnym tupnięciem i skinął głową.
Dziwni rycerze wychodząc z buszu od razu ustawiali się w szyku. Ten wielki rycerz trzymał się z tyłu. Po jakimś czasie kolumna rycerzy skręciła w gąszcz, a rycerz dosiadł się do „nowych’.
- No... wygląda na to, że kolejna grupka spacyfikowana... Dzikusy... – mruknął rycerz. – Jestem Jergan – Rycerz Behemota – przedstawił się. – Siedzę w Horh od stu czternastu lat.... – zdjął hełm, a oczom pasażerów ukazała się twarz o zniszczonej, szarej cerze i parze zielonych, aż zanadto żywych oczu. – Bezduszny? – bąknęła Iseris. – Ano – rycerz wzruszył ramionami. – Znam to miasto jak własną kieszeń – wrócił do poprzedniego tematu. – Poopowiadać wam? – zarechotał.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Kok
- Posty: 1245
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:22
- Lokalizacja: Legionowo
- Kontakt:
Re: [Świat Pasem] Koniec Dobrobytu
Velius:
Powoli wstał z łóżka, chętnie by pospał więcej po wczorajszym dniu, ale stwierdził, że to bez sensu bo i tak przy tych dzwonach nie zmruży już oka. Postanowił, że braki snu nadrobi kładąc się wcześniej w tym dniu i wszystko powinno wrócić do normy.
Po kąpieli zszedł na śniadanie. Nie za bardzo wiedział, jak będzie wyglądał pierwszy pełny dzień spędzony w tym mieście, ale postanowił, że nie ma co sobie zaprzątać tym głowy - jeżeli dostanie jakieś zadanie to je zrobi, jeżeli nie... to po prostu pozwiedza miasto.
Powoli wstał z łóżka, chętnie by pospał więcej po wczorajszym dniu, ale stwierdził, że to bez sensu bo i tak przy tych dzwonach nie zmruży już oka. Postanowił, że braki snu nadrobi kładąc się wcześniej w tym dniu i wszystko powinno wrócić do normy.
Po kąpieli zszedł na śniadanie. Nie za bardzo wiedział, jak będzie wyglądał pierwszy pełny dzień spędzony w tym mieście, ale postanowił, że nie ma co sobie zaprzątać tym głowy - jeżeli dostanie jakieś zadanie to je zrobi, jeżeli nie... to po prostu pozwiedza miasto.
I tak nikt tego nie czyta...
