Sorry za przesunięcie odpisu w czasie, no ale ja odpisywać moge tylko w weekendy. WIęc prestensje miejcie do tych co się do tego czasu nie wywiążą
Uporawszy się ze zwłokami i ograbiwszy je z wprawą godną prawdziwych chien cmentarnych, zaczęły się dyskusje. O dziwo skazańcy nie pozażynali się przy podziale łupów, a wszyscy wzięli grzecznie co im się spodobało.
Leżące wkoło trupy zdążyły się już pięknie wykrwawić, rozlewając szerokie, rubinowe kałuże. Nawet, gdyby ktoś zechciał bawić się w grzebanie, czy nawet zaciągnie ich gdziekolwiek, skończyłoby się to tylko na zostawieniu za sobą dłuuugich, krwawych śladów.
Pojawiło się zasadnicze pytanie. Co zrobić z poległym towarzyszem i martwymi strażnikami?
W czasie rozmów, stalowo-szare niebo skłębiło się paskudnie, a ciężkie chmury pognały po nieboskłonie, ciągnąc za sobą kurtyny deszczu.
Przemoczone postacie stały pod wiatr, który zciągał na nie zakosami lodowatą wodę.
Aż chciało sie stęknąć-.... Nosz Kur*a -
Desz przyniósł jednak takrze coś dobrego.
Krew mieszając się z błotem, spłynęła leniwie do jeziorka. Całe szczęście. Teraz przynajmniej chowanie trupów miało jakiś sens. Sliny wicher załopotał płachta kryjącą wóz a skazańców przeszedł zimny dreszcz. Taa, płachta nie była zbyt przerażająca, coś innego kazało ich ciałom się otrząsnąć. Dźwięk... a może przeczucie? Zimna wibracja rezonująca w ich czaszkach, uczucie podobne do tego gdy kowal wsadza wam obcęgi do ust i mówi " To nie będzie bolało". COś jak przedśmiertny pisk zarzynanego nietoperza. Nie wiedzieli co to mogło być. Jedno było jednak pewne. Nie mogli długo tu pozostawać. Robiło sie coraz mniej bezpiecznie...